Dzisiaj przez chwilę pobawimy się z bohaterami na weselu. :)
Wesele
trwało w najlepsze. Goście bawili się wspaniale, orkiestra grała przeróżne
utwory i każdy, czy to młody, czy stary, lubujący się w szybkim lub wolnym
tańcu, znalazł coś dla siebie. Jedzenia było w bród, tyleż samo alkoholu. Tego
ostatniego Szymon z Kamilem używali ostrożnie, ale na pewno nie udawali
abstynentów, szczególnie Zarzycki. Pod przymusem i czujnym okiem Bieńkowskiego,
Kamil starał się dużo jeść i ruszać, żeby zwalczać alkohol w organizmie.
Siedzieli przy stole obok siebie, z grupą młodych ludzi, więc wódka lała się
strumieniami. Zresztą goście starsi wiekiem też nie byli gorsi. Obaj doskonale
się bawili, tańcząc z Karoliną oraz Iwoną, pomimo że Kamil nigdy nie nazwałby
się królem parkietu, a już na pewno nie był zwolennikiem tańca. Starali się nie
patrzeć ciągle jeden na drugiego, by nikt nie zauważył w ich spojrzeniach
czegoś więcej niż zwykłego koleżeństwa. Co było trudne, bo oczy same kierowały
się tam, gdzie nie trzeba.
Żar
lejący się z nieba długo doskwierał. Na domiar złego w remizie, tuż po
obiedzie, wysiadła klimatyzacja i goście odetchnęli dopiero po dwudziestej
drugiej. Tańczono na dworze, na wybudowanej rok temu podłodze z dachem
przypominającym kapelusz grzyba. Zamontowane w dachu wentylatory chłodziły
tańczących i dawały odetchnąć orkiestrze.
Szymon
pokazał Kamilowi Artura Kaweckiego. Typek o ciemnoblond włosach zachowywał się
tak, jakby on tutaj rządził i to było jego święto. Z daleka biła od niego
pyszałkowatość i fałszywość, które dziewiętnastolatek tak dobrze znał. Na
szczęście pan „co to ja nie jestem” siedział przy innym stole i Kamil nie
musiał mieć z nim do czynienia. Jedynie Szymon się wnerwiał, bo Konrad zamiast
z nimi, przebywał z całą rodziną Kaweckich, a Bernatka tuliła się do niego,
jakby ktoś polał ich mocnym klejem.
– Czy on
nie może poznać normalnej dziewczyny?
– Daj
spokój – powiedział Kamil – nic nie zrobisz. Odciągając brata od niej, jeszcze
bardziej wepchniesz go w jej macki.
– Sam
nigdy nie przejrzy na oczy.
–
Przejrzy. – Poklepał Szymona po ramieniu.
– Oby
nie wtedy, kiedy ona zajdzie w ciążę.
– Hej,
chłopaki, jeszcze po jednym. – Antek, kuzyn Iwony, co chwilę napełniał ich
kieliszki. Gdyby nie uciekali od stołu, leżeliby pod nim. – No, zdrówko. –
Wychylił się lekko do tyłu i wlał sobie do gardła wódkę.
Szymon z
Kamilem zrobili to samo, ale Zarzycki postanowił, że na razie to jego ostatni
kieliszek. Czuł, że jest wstawiony, a alkohol krąży w żyłach. Nadal wolał mieć
w nich więcej krwi niż procentów.
– To się
nazywa picie – pochwalił ich Antek – a nie jak Iśka. – Tu spojrzał na „Iśkę”,
czyli Iwonę. Próbował dolać jej wódki do w połowie wypitego kieliszka, za co oberwał
od niej po łapach. – Ej, no nie bądź taka.
– Nie
piję więcej – powiedziała stanowczo.
– Dobra.
Chłopaki, to na drugą nóżkę. – Pochylił się, by nalać alkoholu tym, którzy mu
towarzyszyli.
– Nic
nie będą chlali. – Przy stole pojawiła się spocona po tańcu Karolina. Przez
ostatnią godzinę była rozchwytywana przez mężczyzn. – Chodźcie, będą oczepiny.
– Złapała brata za rękę, odciągając go od stołu. – Kamil, ruszaj cztery litery.
Iwona, chodź, może złapiemy welon – ćwierkała wesoło.
–
Prędzej zwieję, gdzie pieprz rośnie – burknęła Iwona, ale mimo tego poszła z
całym towarzystwem na dwór. Po drodze, przed pięknie ubranym budynkiem Domu
Kultury, zaczepiła jeszcze Jolkę, żonę Antka, której przekazała, że jej mąż się
rozochocił. – Boi się jej – wyjaśniła wpatrującym się w nią trzem parom oczu. –
Jolka go przystopuje, zanim mój kuzynek schleje się jak świnia.
Karolina
niemalże siłą zaciągnęła na podłogę dwóch bliskich jej mężczyzn. Opierali się,
jak tylko mogli, tłumacząc, że nie będą uczestniczyć w tej szopce.
–
Głupoty pieprzycie – stwierdziła, zakładając kosmyk włosów za ucho. Jej
nienaganna fryzura nie była już taka idealna, ale dziewczyna wciąż ładnie w
niej wyglądała. – Pokręcicie się w kółeczku wokół pana młodego i tyle. Trzeba
się bawić – dodała.
– Słyszysz,
Kamil, pokręcimy się w kółeczku.
– To tak
jak w dzieciństwie. Jeszcze odśpiewamy: „Koło młyńskie za cztery reńskie”.
– Byle
bez tego „bęc” – mruknął Szymon.
–
Marudy. – Karolina wepchnęła ich w ramiona pana młodego szukającego wśród gości
kawalerów. – To kawalerowie jak się patrzy.
Mężczyzna
zaprowadził ich na środek podłogi, dzięki czemu dołączyli do trzech chłopaków,
wraz z którymi znaleźli się pod ostrzałem gości weselnych stojących wokół, jak
i tych opierających się o barierki. Chwilę później, gdy dołączyła do nich
siódemka kawalerów, a wśród nich Artur, odezwał się wokalista zespołu
muzycznego.
–
Panowie, chwyćcie się za ręce.
Kamil
złapał mocno gorącą dłoń Szymona, mogąc go bezkarnie trzymać. Palce drugiej
ręki splótł z palcami Konrada, którego Bernatka wypuściła na wolność.
– Teraz
pani młoda – kontynuował wokalista – zdejmie mężowi krawat i mu go odda.
Kawalerowie będą tańczyć wokół pana młodego. Kiedy zacznę odliczać, na trzy
krawat zostanie rzucony i trafi w ręce szczęśliwca do rychłego ożenku.
Wybraniec zostanie nowym panem młodym. Zaczynamy.
Muzyka
zaczęła grać. Kamil jeszcze z dzieciństwa pamiętał takie zabawy i wtedy śmiał
się z trzymających się za ręce i tańczących w kółku panów. Teraz on znajdował
się na ich miejscu, słuchając, kiedy skończy się odliczanie, żeby w porę uciec
przed lecącym krawatem. Nie chciał, żeby odliczanie nastąpiło zbyt szybko, bo
dzięki temu trzymał Szymona za rękę, a nie chciał go puścić. Niestety,
muzyka zmieniła rytm i zaczęto liczyć do trzech. Kiedy skończono, większość
kawalerów uciekła na boki, byle z dala od krawata, w tym Kamil z Szymonem.
Bieńkowski zauważył, że krawat chciał złapać Kawecki, ale chłopak wyglądający
na nie więcej niż osiemnaście lat sprzątnął mu go sprzed nosa.
–
Panisko przegrało. – Zaśmiał się Szymon. – Dobrze się stało, bo jeżeliby
Karolina złapała welon, nie chciałbym widzieć przy niej tego bydlaka.
Kazano
im zejść na bok, a ich miejsce zajęły panny i wszystko zaczęło się od nowa.
Wśród grupki dziewcząt znajdowała się dumna Bernadetta Kawecka, wyglądająca
jakby miała chętkę na welon. W swych przypuszczeniach Szymon upewnił się na
samym końcu, kiedy welon poleciał do góry, a dziewczyna rzuciła się na niego
jak kot na kocimiętkę. Ku jego zadowoleniu upragnioną rzecz złapała Karolina,
będąc trochę szybszą od panny Kaweckiej. Może Szymon nie wierzył w to, że w
ciągu roku ślub weźmie ten, kto złapie welon czy krawat, ale wolał dmuchać na
zimne.
Po
głównej części oczepin przyszły kolejne zabawy grupowe, w tym konkurs tańca obu
par młodych. Gdy wygrała starsza para, będąc nagrodzoną o wiele liczniejszymi
brawami, Kamil sądził, że to już koniec, lecz to chyba bardzo się mylił.
Orkiestra wymyśliła nową zabawę. Tym razem panowie mieli się podobierać w pary
i uczestniczyć w konkursie, która para najlepiej tańczy. Dla Szymona i Kamila
było to o tyle komiczne, że dali się w to wciągnąć. Za co winili Karolinę,
która powiedziała im, że to jedyna okazja na to, aby oficjalnie razem
zatańczyli. Zarzycki i tak miał ochotę uciec, ale powstrzymał go głos towarzysza:
– Nie
zatańczysz ze mną? – Szymon uśmiechnął się zadziornie.
– Tylko
tylu panów? – zawodził wokalista. – Jeszcze paru by się przydało. Może
przyjdzie tutaj ten pan w czerwonej koszuli i jego towarzysz. Zapraszam. O, i
panów. Migiem. Goście chcą się bawić.
–
Dobrze, że wypiłem parę głębszych – powiedział Kamil.
– Nie
chcesz ze mną zatańczyć? – Nachylił się do jego ucha.
– Chcę,
ale nie na pokaz.
– Nie
marudź. Karolina zrobi nam zdjęcia. – Wskazał na dziewczynę machającą do nich
aparatem fotograficznym. Popłynęły pierwsze takty Rock and Rolla. Szymon porwał
Kamila w ramiona i zanim się roztańczyli, rzekł: – Mam nadzieję, że dotrwamy do
końca, gdzie są tańce przytulańce.
Zarzyckiemu
nienajlepiej szło w tańcu, ale nie odpadli. W kolejnych radził sobie o wiele
lepiej, szczególnie kiedy Szymon prowadził. Wokalista chodził wokół tańczących
i co jakiś czas odrzucał jedną parę. Kiedy orkiestra zagrała tak popularną pod
koniec lat osiemdziesiątych Lambadę, zaczęli, ku uciesze publiczności, kręcić
ósemki biodrami. Kamil stwierdził, że doskonale się bawi, a przy okazji mógł
potańczyć z Szymonem.
Obok
nich stanął wokalista i przyglądał im się chwilę, od czasu do czasu zerkając na
publiczność, która była głównym sędzią. Pokiwał do nich głową i odszedł do
pary, której po chwili kazał zejść ze środka podłogi.
– Bali
się siebie. – Bieńkowski nachylił się od ucha Kamila. – A wystarczyło, żeby
umieli się z siebie śmiać. – Muzyka umilkła.
– Panie,
panowie, zostały dwie pary, więc teraz…
– Taniec
przytulaniec – krzyknęli goście weselni.
–
Dokładnie. Obejmujemy się, moi panowie. Blisko. Możecie położyć głowę na
ramieniu partnera i kołyszemy się wolno.
Zadowolony
uśmieszek, nie uśmiech, ale zwyczajny, podstępny, gadzi uśmieszek wypłynął na
usta Szymona, ostrzegając Kamila przed tym, co wspólnik zabawy zamierzał
zrobić. Gdy zaczął się utwór Piotra Szczepanika „Kochać”, Bieńkowski
przyciągnął go mocniej do siebie, obejmując wokół pleców i położył głowę na
jego ramieniu. Kamil spiął się, przesuwając wzrokiem po ludziach, a potem po
prostu postanowił mieć to gdzieś i zamknął oczy. Rozluźnił się, opierając brodę
o bark towarzysza. W tym momencie zniknął cały świat, śmiechy, błyski fleszy,
denerwujące komentarze wokalisty. Pozostali tylko oni, przytuleni, chłonący to,
jak są blisko siebie.
Kamil
nigdy nie czuł się tak jak teraz. Nawet wtedy, kiedy spotykał się z Krzyśkiem.
Nie, tamto to było zupełnie coś innego. Nie mógł porównywać Krzyśka i Szymona.
Szymon jest inny. Dyskretnie wciągnął jego zapach będący mieszaniną perfum,
potu oraz alkoholu. Starał się wyłapywać dwie z pierwszych nut i zapamiętywać
je. Robił to tak, jakby chciał sobie utrwalić na zawsze zapach tego mężczyzny.
Zapach Szymona. Kogoś, kto zaczynał mu zawracać w głowie. Przerażało go to i
cieszyło. Było to coś, czego nie potrafił opisać słowami, ale na samą myśl o
tym jego serce zaczęło bić bardzo mocno. Jeszcze wczoraj byli dla siebie
sąsiadami, znajomymi, szefem i pracownikiem, zależy jak na to spojrzeć, a
dzisiaj wszystko uległo zmianie. Szybko, jednak może to i dobrze.
Trzymał
Kamila w ramionach, wyczuwając pod swoim dotykiem, jak ciało dziewiętnastolatka
spina się, rozluźnia i za chwilę robi to ponownie. Zastanawiał się, o czym
chłopak myśli. Sam miał pełną głowę kotłujących się myśli, a wśród nich przeważała
jedna; by nie wypuścić z rąk Kamila. W końcu ciało chłopaka się rozluźniło i
wyglądało na to, że tak już zostanie. Chciałby tego samego, lecz musiał uważać
na to, czy nagle nie zostanie klepnięty w ramię, przez co będą musieli zejść na
bok. Wszak ciągle uczestniczyli w konkursie tanecznym. Tak się jednak nie
stało. Utwór trwał, a on wciąż przytulał Kamila z ochotą, delektując się
jego bliskością i zrozumiał, że pragnie, aby ten Buntownik ukrywający swoje
wielkie serce był jego. Ciekawiło go, co powiedzieliby ci wszyscy ludzie
stojący wokół, gdyby zrozumieli, że to, jak trzyma Kamila, nie jest tylko na
potrzeby zabawy, ale wiąże się z tym coś więcej.
Zanim
zdążył się głębiej nad tym zastanowić, utwór dobiegł końca, a dookoła rozległy
się intensywne brawa. Z żalem odsunął się od chłopaka. Przez jedną, małą chwilę
zdołał dostrzec zagubienie Kamila, jakby nagle odzyskał świadomość tego, gdzie
się znajduje. Zanim ostatecznie puścił jego dłoń, pogłaskał ją kciukiem,
czerpiąc jak najwięcej z ich fizycznego kontaktu. Dopiero po chwili zorientował
się, że tylko oni stoją na środku, a przystojny, jasnowłosy wokalista patrzy na
nich z uśmiechem.
– Panie,
panowie, mamy zwycięzców. – Mężczyzna stanął pomiędzy nimi i chwycił ich ręce,
unosząc je, jak to robi sędzia bokserski ze zwycięzcą po zakończonej walce.
Brawa
nadal trwały. Kamil czuł się po tym wszystkim bardziej pijany niż po wódce,
będąc wciąż upojony Szymonem i targającymi nim uczuciami.
– Nagroda
dla panów – kontynuował wokalista – to życzenia cudownej nocy, a prezentem…
– Poczekał, aż jeden z kolegów z zespołu poda mu kosz wypełniony owocami. –
Kosz witamin, by panowie mieli siłę na kolejne noce. – Mrugnął do nich i podał
prezent Szymonowi. – Skonsumujcie… te owoce razem, w jakimś prywatnym, romantycznym
miejscu. Dziękuję. – Gestem ręki wskazał im zejście z parkietu, po czym zwrócił
się do gości weselnych. – A państwa zapraszam na dalszą część zabawy. Co
powiecie na słynną chusteczkę?
Kiedy
rozległy się wyrazy aprobaty, Szymon i Kamil stali już na trawie, przechodząc
trochę na bok, by nie przeszkadzać innym.
–
Sądzisz, że on wie? – zapytał Zarzycki.
– Chyba
tak lub ma nadzieję. Widziałeś, jak na ciebie patrzył? – Uniósł koszyk. – To
co, kiedy skonsumujemy? – Podkreślił to słowo mocnym akcentem.
Kamil
porwał jedną nektarynkę i wbił w nią zęby. Zamruczał, kiedy smak owocu rozlał
mu się po języku.
– Teraz?
– Otarł lejący się po brodzie sok.
Szymon
chętnie zlizałby strużkę soku i pocałował smakujące owocem i samym Kamilem usta
chłopaka. Niestety, obecność ludzi powstrzymywała go przed tym. Wkurwiało go
to, że nie może pokazać, jak bardzo lubi Kamila, bo obaj byli mężczyznami.
Zamiast żalić się na tę niesprawiedliwość, powiedział:
– Jutro,
co? Znajdę Karolinę, bo ma kluczyki, i schowamy kosz do samochodu.
– Czyli
nie będziemy dzisiaj konsumować? – zapytał zaczepnie Zarzycki.
–
Dzisiaj nie, ale kiedyś… Nie obiecuję, że będę grzeczny.
–
Trzymam za słowo – odparł Kamil, już nie mając pojęcia, czy nadal mówią o
owocach, czy o czymś zupełnie innym dotyczącym sfery bardziej cielesnej. Zjadł
owoc i już miał sięgnąć po drugi, kiedy podbiegła do nich Iwona.
– Tu
jesteście. Artur nagabuje Karolinę na parkingu – powiedziała szybko.
Szymon
wcisnął koszyk do rąk dziewczyny.
– Jeżeli
skurwysyn coś jej zrobi, to go zabiję. – Pobiegł w stronę parkingu, a Kamil
ruszył za nim.
– Tylko
nie zrób czegoś, czego będziesz żałował – ostrzegł Zarzycki.
–
Rozwalenia mordy tej kreaturze nie będę żałował. Nie zabiję go, bo nie pójdę
siedzieć za ścierwo. – Zobaczył swoją siostrę i Kaweckiego kłócących się.
Światła z ulicy i jedna lampa na parkingu doskonale oświetlały scenkę. Artur
szarpał Karoliną, nazywając ją dziwką, a ona też nie była dłużna i obsypywała
go przekleństwami.
– Jesteś
gnojem, który nie wie jak traktować kobietę! – krzyknęła, zanim Szymon nie
rzucił się na Kaweckiego, uderzając go z zaciśniętej pięści w szczękę. Zrobiłby
więcej, gdyby Kamil go nie przytrzymał. Chciał raz na zawsze policzyć się z
facetem, który krzywdzi jego małą siostrzyczkę.
– Zostaw
ją!
– Co, obrońca
przybył? – Kawecki trzymał się za bolące miejsce, patrząc na pannę Bieńkowską.
– Sama się, dziwko, nie obronisz?
– Nie jestem dziwką, ty palancie popieprzony,
który chce wszystko zdobyć siłą! Nie żałuję, że zachowuję cnotę dla tego
jedynego. Nie jesteś mężczyzną!
Wkurzony
doszczętnie Artur złapał dziewczynę, telepiąc nią, by jej zrobić krzywdę. Ale
ona splunęła mu na twarz i wbiła szpilkę w stopę tak mocno, że przed bólem nie
uchroniły go nawet buty. On jednak ponownie chciał ją złapać, ale na jego
drodze stanął Szymon, który wyrwał się z trzymających go silnie ramion Kamila.
Skoczył na Kaweckiego pełen nienawiści, którą od dawna pielęgnował.
Kamil
patrzył, jak dwóch mężczyzn zaczyna się bić. Walczyli jak dwa lwy, wymierzając
kolejne ciosy i okładając się nimi nawzajem. Upadli na beton i szarpali się,
przekręcając jeden na drugiego, nie
szczędząc kolejnych uderzeń.
–
Powstrzymajcie ich! – krzyknęła Iwona, docierając do nich wraz z dwoma
kuzynami. Postawiła koszyk na ziemi i sama pobiegła do walczących, a wraz z nią
Karolina i mężczyźni.
Kamil
patrzył, jak dziewczyny rzucają się na Kaweckiego, zaczynając go okładać
pięściami i wrzeszcząc przy tym, wyzywając od najgorszych. Kuzyni panny Gil
musieli ratować Artura przed dziewczynami, bo zaczął się kulić już nie przed
kolejnymi razami Szymona, a przed nimi. Zarzycki oprzytomniał na tyle, żeby
chwycić Bieńkowskiego i postawić go na nogi. Mężczyzna chciał się jeszcze
raz rzucić na swojego wroga, ale tamten po prostu uciekł, a dodatkowo Kamil tym
razem trzymał go za mocno, żeby mógł mu się wyrwać. Wszystko przez zmęczenie i
poobijane ciało, bo inaczej pobiegłby za Arturem. Na razie oparł się o
dziewiętnastolatka, próbując unormować oddech.
Dziewczyny
stały obok, wygrażając tchórzowi. Chwilę później Iwona podziękowała kuzynom i
odprawiła ich. Sama usiadła na betonie, nie przejmując się sukienką. Karolina
nadal psioczyła, kręcąc się w kółko, jakby jej energia musiała się najpierw
wyładować, by mogła się uspokoić.
– Mogę
cię puścić? – spytał Zarzycki.
– Tak.
Nie pobiegnę za nim, żeby mu jeszcze raz przywalić.
– Ufam
ci co do tego. – Odstąpił od niego o krok.
– Jak
coś, to podstawię mu nogę – oznajmiła Karolina, usiłując poprawić zrujnowaną
fryzurę. – Przyszłam do samochodu, żeby wziąć buty na zmianę, a ten chujek
nagle się pojawił i powiedział, że powinnam być jego dziwką i zrobi to, czego
nie dokończył. Posrany gnój!
Szymon
dotknął bolącej wargi.
–
Skurwiel rozpierdolił mi wargę.
– I
lewy łuk – poinformowała Iwona. – Sam wyglądał gorzej. – Wstała i otrzepała z kurzu
sukienkę.
– Pokaż
to – zwrócił się do Szymona Kamil.
– Tylko
nie dotykaj – zastrzegł Bieńkowski, kiedy chłopak wyciągnął rękę.
– Trzeba
to umyć i opatrzyć. Nie wiem, czy czasem nie będzie trzeba zszywać łuku
brwiowego. Bardzo krwawi. – Wziął od Karoliny paczkę chusteczek higienicznych i
wyjął kilka. – Masz, przyłóż to sobie.
–
Krwawi, bo przez alkohol krew się rozrzedziła. Nie ma mowy, żebym wstawiony
jechał do szpitala.
–
Jedziemy do domu – zarządziła panna Bieńkowska. – I tak już mamy po weselu. Nie
pokażę się tak ludziom. Kretyn podarł mi sukienkę. – Góra jej ślicznej sukienki
była rozerwana i tylko cudem trzymała się jakoś na dziewczynie. – Przedzwonię
tylko do rodziców, że wracamy do domu. Powiem, że jesteśmy zmęczeni.
– I
tak jutro zobaczą, czemu wróciliśmy – powiedział Szymon, delikatnie trzymając
chusteczki przyciśnięte do łuku brwiowego.
– Ale to
dopiero jutro. – Z torebki leżącej na betonie wyjęła kluczyki i telefon.
Otworzyła samochód i zadzwoniła do mamy.
Iwona
wsadziła do bagażnika kosz z owocami, po czym usiadła obok kierowcy. Kamil z Szymonem
zajęli miejsca z tyłu. W świetle palącej się w samochodzie lampki Zarzycki
dostrzegł ślady krwi na potarganej koszuli mężczyzny.
–
Załatwione. – Przyszła pani archeolog usiadła za kierownicą. Nie piła niczego,
co miało alkohol, więc mogła jechać. – Braciszku, kocham cię, ale jesteś
idiotą. Poradziłabym sobie sama. Niemniej dziękuję.
Bieńkowski
coś pomruczał i skrzywił się, kiedy dolna warga zaprotestowała z powodu zbyt
gwałtownych ruchów. Na szczęście na niej krew zdążyła już zakrzepnąć.
Dziewczyny zaczęły się śmiać, mówiąc równocześnie:
–
Bohater, a syczy, bo mu zrobiono kuku.
*
Odwieźli
Iwonę do domu i gdy podjechali pod dom Bieńkowskich, Kamil nadal nie był
przekonany co do tego, czy czasami nie powinni pojechać na pogotowie. Z
doświadczenia, na szczęście nie własnego, wiedział, że często trzeba w takie
miejsca założyć ze dwa szwy, bo plaster nie poradzi sobie z większą raną. A ta
cholerna krew nadal się sączyła, choć co prawda było jej dużo mniej niż
wcześniej.
Karolina
wepchnęła ich obu do łazienki i przyniosła apteczkę. Nalała wody do miski i wcisnęła
do ręki Kamila czysty ręcznik.
– Pomóż
mu. Ja jeszcze zemdleję. Zajmij się nim – powiedziawszy to, opuściła
pomieszczenie.
Szymon
usiadł na zamkniętym sedesie. Będąc z Kamilem sam na sam, popatrzył na niego z
błyskiem w oku.
– Panie
doktorze, proszę się mną zająć.
– Nie
przeginaj. – Zamoczył ręcznik w wodzie, by przemyć mężczyźnie ranę i obmyć mu
twarz z krwi. Szymon syknął parę razy podczas tej czynności, a szczególnie
kiedy Kamil, stojąc pomiędzy nogami towarzysza, przyłożył do poranionego
miejsca gazik polany wodą utlenioną.
–
Ostrożnie. Piecze.
– Taki
duży chłopak a jęczy, bo troszkę boli. – Uspokoił się, bo po umyciu łuku
brwiowego okazało się, że plaster w sam raz wystarczy do wygojenia się ranki.
– Cicho.
Lepiej podziałałoby coś innego. Słodszego.
– Co? –
Udał głupiego.
– To. –
Wyciągnął rękę i chwycił kark Kamila. Przyciągnął go do pocałunku, ale ledwie
ich usta się zetknęły, natychmiast tego pożałował. Wywołało to wybuch śmiechu
Zarzyckiego. – Śmiej się, śmiej. Jestem ranny, a nie mogę wziąć leków.
– Teraz
tylko to ci pomoże. – Z pełną premedytacją przycisnął lekko gazik do zranienia
na wardze.
– Ej, to
nie fair – zaprotestował Bieńkowski. – Mówiłem o innym leku.
Kamil
uniósł prawą brew.
– Może
mówiłeś o czymś w tym stylu. – Pochylił się i delikatnie, niczym dotyk płatków
kwiatów, pocałował tę część ust, która nie ucierpiała w starciu. Potem złożył
pocałunki na jego policzkach, nosie i oczach. – Czy to ci wystarczy?
Szymon
uniósł powieki, cały drżąc. Wpatrzył się w oczy stojącego nad nim chłopaka.
– Coś
się dzieje pomiędzy nami – szepnął, chwytając dłoń Kamila. – Coś się rodzi. To
się wcześniej zaczęło, ale dzisiaj do nas dociera.
–
Przeszkadza ci to? – Odłożył gazik na brzeg wanny i wplótł palce w ciemnorude
włosy Szymona.
– Nie.
Chcę tego. Chcę więcej. – Przesunął drugą ręką po udzie Kamila, wzdłuż biodra,
kierując się w górę, by zatrzymać ją na jego pasie. – Możesz mi dać jeszcze
tego swojego leku?
Kamil
czuł ciepło wkradające się do jego serca.
– Może
najpierw nakleję ci plaster.
– Lek.
–
Plaster.
– Lek.
– Lek. –
Pozwolił mu wygrać i pochylił się, aby złożyć pocałunek na policzku Szymona.
awwww.... jak słodko się zrobiło, jak zwykle za mało
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny :) Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału ^^ Tak więc, weny życzę~
OdpowiedzUsuńAaa! Nie wiem nawet co napisać bo ta ostatnia scena jest......aaa!
OdpowiedzUsuńBardzo konstruktywny komentarz, wiem.
/A
Całuśny ten Szymon.
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie😄
Wreszcie do nich dotarło i o tym porozmawiali. Obaj są mega słodcy a ta ostatnia scena cudna (づ ̄ ³ ̄)づ
OdpowiedzUsuńCud, miód! I orzeszki oczywiście ❤
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńkońcówka słodka, wesele mile i te tańce ;) bardzo bym chciała, aby jakimś z żądzeniem losu Konrad słyszał to co dzieje się na tym parkingu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia