Czekali
w napięciu na to, co powie lekarz. Pojawili się w szpitalu godzinę temu i nadal
nikt im nie przekazał tego, w jakim stanie jest Jan Zarzycki. Beata bardzo bała
się o męża. Siedziała na krześle, ciągle powtarzając:
–
Mówiłam mu, nie pij, bo to się źle skończy. Ale on krzyczał na mnie, że jestem
głupia. Wiedział lepiej – głos jej się załamywał.
Kamil
milczał, stojąc oparty o ścianę. Szymon chciał mu pomóc, być dla niego
oparciem, lecz chłopak zachowywał się tak, jakby Bieńkowskiego tu nie było. Nie
miał mu tego za złe. Dostrzegał, że sytuacja z ojcem go dręczy. Jego właściwie
też. Ciągle w głowie siedziała mu myśl, co by zrobił, gdyby to jego tata leżał
na oddziale intensywnej terapii, walcząc o życie. Co by było, gdyby odszedł na
zawsze. Nawet nie chciał brać tego pod uwagę.
Od
kilku tygodniu nie potrafił wybaczyć ojcu i gdyby już nigdy miał nie dostać
takiej szansy, załamałby się. To by go zniszczyło. W niedzielę na kazaniu
ksiądz mówił o wielkiej sile wybaczania. O tym, jak jest to potrzebne stronie
skrzywdzonej i tej, która skrzywdziła. O tym, jak stare urazy, zawiść,
nienawiść potrafią zniszczyć człowieka. O tym, że z wybaczaniem nie można zwlekać,
bo można już nigdy nie mieć na to szansy. Każde z tych słów Szymon odczuwał
tak, jakby były kierowane do niego i myślał, że ksiądz mówi głupoty. W tej
chwili sądził inaczej. Powinien nauczyć się wybaczać, a to przychodziło mu z
takim trudem. Wiedział jednak, że jest w stanie to zrobić.
Przebaczył
Kamilowi za to, że od niego uciekł, krzywdząc go w ten sposób, ale on również
zrobił mu krzywdę. A ojciec… Ojciec był ofiarą własnego rodzica, systemu,
tamtego życia. Pewnie on w tamtych czasach postąpiłby tak samo. Może w końcu
nadszedł czas, aby coś zmienić.
–
Zaraz wracam – szepnął do Kamila. Odszedł na koniec korytarza, by zadzwonić do
taty.
W
tym samym czasie do Zarzyckich podszedł starszy lekarz o siwych włosach, dość
mocno zbudowany i niższy od Kamila.
– Co
z moim mężem? – Roztrzęsiona kobieta wstała, nie pozwalając lekarzowi się
przywitać.
– Żyje.
Niestety najbliższe godziny będą decydujące. Wdrożyliśmy odpowiednie
postępowanie co do takich pacjentów i trzeba mieć nadzieję. Gdyby jednak nie
został znaleziony na czas… – przerwał, dając do zrozumienia, jak blisko było
tragedii. – Jestem jednak dobrej myśli, bo pani mąż zareagował na podane
środki. Muszę od razu zaznaczyć, że
jeżeli pani mąż przeżyje tę noc, musi zostać poddany detoksykacji organizmu i leczeniu
psychiatrycznemu. Jest to trudny dla pacjenta okres, podczas którego może stać
się wszystko.
–
A co teraz robicie, żeby mu pomóc? – zapytała.
Kamil
nie chciał tego słuchać. Pragnął jedynie, aby ojciec przeżył. Nie musiał wdawać
się w te wszystkie lecznicze sprawy. Podszedł do Szymona, który zakończył
rozmowę telefoniczną.
Mężczyzna
zapytał:
–
Co z twoim tatą?
– Źle.
Ale może mu się uda. – Zaśmiał się panicznie. – Prawie zapił się na śmierć.
Głupie, nie? Idiotyczne. – Oparł czoło o ramię Szymona, mając gdzieś co pomyślą
o nim inni ludzie. Nic go nie obchodzili. – Parę dni temu mi przywalił, wyzywał
mnie, a ja myślę tylko o tym, aby przeżył.
– Bo
to twój ojciec. Jakim by nie był człowiekiem, jest twoim rodzicem. Przeżyje. –
Objął go jedną ręką w pasie, a palce drugiej wsunął w jego włosy. – Ta sytuacja
dała mi impuls do czegoś innego. Rozmawiałem z tatą. Powiedziałem mu, co się
stało i przeprosiłem go za swoje zachowanie wobec niego. Kiedy wrócą, to
pogadamy.
–
Dobrze zrobiłeś. – Odetchnął.
–
Lekarz już poszedł, chodźmy do twojej mamy.
–
Mhm.
Usiedli
obok kobiety mnącej w dłoniach chusteczkę.
–
Powiedział, że ta noc…
–
Wiem, mama.
– Chłopcy,
jedźcie do domu. Nie ma sensu, żebyście tutaj siedzieli. Wrócę autobusem. Chcę
tutaj jeszcze zostać.
–
Zostaniemy – powiedział stanowczo Szymon, trzymając Kamila za rękę.
*
Dochodziła
dwudziesta druga, kiedy wrócili do domu. Stan Jana nie zmienił się, ale był na
tyle stabilny, że dawano mu więcej szans na przeżycie. Mężczyznę, dla jego
dobra, utrzymywano w śpiączce farmakologicznej. Kamil domyślał się, co w innym
wypadku mógł czuć jego ojciec. Czytał o bólu powodowanym przez głód organizmu
wołającego o używki, którymi do tej pory był karmiony. Mama powiedziała mu, że
ojciec dostaje środki, które mu pomagają, a potem, gdy z tego wyjdzie, wszystko
zależeć będzie od mężczyzny. Tak czy owak Kamil wolał nie robić sobie nadziei,
że jego tata kiedyś przestanie pić.
Siedział
na schodach ganku, paląc papierosa. Potrzebował pobyć sam ze sobą, by pomyśleć.
Na szczęście Szymon dał mu te chwile spokoju. Po prostu siedział obok w
milczeniu, wpatrując się w ciemność.
Kamil
zgasił peta na schodku, przydeptując go. Włożył do ust kolejnego papierosa.
Chcąc go zapalić, pomylił kieszenie bluzy i zamiast zwykłej zapalniczki, jaką można
było kupić w prawie każdym sklepie, wyjął tę zniszczoną przez pożar. Zacisnął
na niej dłoń.
Szymon
zauważywszy to, wyciągnął rękę.
–
Daj mi ją. Kamil. Po prostu to wyrzuć.
Nie
chciał mu jej oddać. Tak wiele wiązało się z nią wspomnień. Część, niestety,
była zła. Chyba dlatego rozłożył palce, a zapalniczka upadła na dłoń jego
partnera. Bieńkowski wstał i ruszył w kierunku kosza na śmieci.
–
Wziąłem ją z domu, kiedy pakowałem rzeczy. Zrobiłem to automatycznie.
–
Najwyższy czas, aby wylądowała w śmieciach. Tam jej miejsce.
–
Ona pozwalała mi przetrwać.
– To
tylko rzecz. Zniszczona rzecz. Niosła niefajne wspomnienia. – Usiadł za nim z
szeroko rozłożonymi nogami i oparł chłopaka o swój tors. Objął go, dając
poczucie ciepła i bezpieczeństwa. – Najgorszym z nich było to, jak cię
oskarżyłem o podpalenie, co zaważyło o naszym rozstaniu. Kamil, pora patrzeć w
przyszłość.
– Wiem.
– Położył dłonie na obejmujących go rękach. Wspaniale mu było znajdować się w
jego ramionach. Intymność pomiędzy nimi przeszywała go na wylot. – Po…
Potrzebuję cię, Szymon – wyznał, choć nie przyszło mu łatwo. – Gdyby mój
ojciec…
–
Nawet tak nie myśl.
–
Muszę brać to pod uwagę. Chcę być gotów, jakby to się miało źle skończyć.
–
Na takie rzeczy nigdy nie jest się gotowym. Nic mu nie będzie. Wyjdzie z tego.
Tylko muszą się pozbyć alkoholu z jego organizmu. Pewnie ma go więcej niż krwi
w żyłach. – Oparł brodę o czubek głowy chłopaka. – Jestem przy tobie cały czas
i będę cokolwiek będzie się dziać.
Kamil
przymknął oczy, czerpiąc spokój przekazywany mu przez partnera. Siedzieli tak
jeszcze długo, otoczeni ciepłem nocy, ciszą i zapachem maja.
*
W
ciągu kolejnych dni stan Jana Zarzyckiego poprawił się. Mężczyzna zdecydowanie
lepiej reagował na leki. Lekarze byli dobrej myśli, tym bardziej, że życie Jana
nie było już zagrożone.
Mama
Kamila przesiadywała w szpitalu, a jej syn w sklepie, który czynny był tylko do
czternastej. Kamil dopiero popołudniami jechał do szpitala. Czasami Szymon
podwoził go motorem, kiedy nie miał tylu zajęć na gospodarstwie, ale
najczęściej Zarzycki jeździł autobusem. Tak jak dzisiaj, kiedy to Szymek
pojechał obsiać kukurydzą ostatni kawałek pola. Pomagał mu w tym Konrad.
Osiemnastolatek jak tylko przychodził ze szkoły, wybywał z bratem w pole.
Wcześniej broniłby się przed tym rękami i nogami. Obecnie sam proponował pomoc.
Szymon był bardzo zaskoczony nagłą zmianą brata, ale chętnie z tego korzystał.
Kamil
z partnerem zastanawiali się, co może być przyczyną takiej zmiany i dochodzili
do wniosku, że Konrad nie chciał przebywać, dłużej niż to było konieczne, w tym
samym miejscu, w którym znajdował się Paweł. Nastolatek uważał kuzyna Kamila za
najgorsze na świecie zło, a Paweł odszczekiwał mu się na zaczepki. Zresztą
pyskował również i do innych osób, ale na szczęście zaczął solidnie pracować.
Chyba tylko po to, aby jak najszybciej odrobić przeznaczone mu godziny, a potem
stąd zniknąć. Z domu dziadków również, bo tam pod stałą kontrolą nie czuł się
wolny, jak ciągle powtarzał.
Dzisiaj
po powrocie ze szpitala Kamil razem z mamą poszedł wieczorem do dziadków.
Akurat był tam Piotrek. Siedział z bratem na górze, w pokoju, który jak dotąd
zajmował Kamil.
–
Co z Jankiem? – zapytała babcia Zosia.
–
Lepiej. Nadal jednak trzymają go na lekach. Jest już przez nie tak strasznie
otumaniony, ale chcą je jutro odstawić. Reszta będzie zależeć od niego –
odpowiedziała Beata. – Wiem tylko, że drugi raz tego samego nie zniosę. –
Usiadła przy stole. Z jej twarzy z łatwością można było odczytać zmęczenie.
Sińce pod oczami jasno wskazywały, że niewiele spała. Przed nią pojawił się
talerz zupy pomidorowej. – Zupa na kolację?
–
Ugotowałam cały duży gar. Będzie nawet na jutrzejszy obiad. Trzeba ją zjeść.
Jutro cały dzień zejdzie nam z ojcem na pracy w ogródku. Jedz. Kamilku, zawołaj
chłopaków i siadaj.
–
Dobra. – Wyszedł z kuchni i stanąwszy przy schodach, krzyknął: – Kolacja!
Po
chwili u góry pojawił się Piotrek, a zaraz za nim Paweł, jak zwykle z miną typu
„Mam wszystko gdzieś. Nie wiem, co ja tu robię”. Całą trójką udali się do
kuchni i zajęli miejsca przy stole.
–
Znowu zupa? – marudził Paweł.
– Jedz,
co dają, bo nic innego nie dostaniesz. U nas nie ma rarytasów – odezwał się
dziadek, siedząc na swoim stałym miejscu wychylony do tyłu, z łokciami na
parapecie i klapką na muchy w dłoni.
–
Nie waż mi się tylko bić przy jedzeniu much – zastrzegła Zosia, patrząc na
małżonka.
–
Mogę nie bić, ale jeszcze wom jako czarownica do zupy wpadnie.
– Piotrek,
a co tam w domu? – zapytała babcia. Odkąd jej syn wycofał się ze swoich żądań o
zadośćuczynieniu za to, że go urodziła, wychowała, żyły sobie wypruwała, aby
zarobić i dać mu jeść, cieplej na niego spoglądała. Uważała jednak, że Adam i
tak się nie zmieni. Zdawała sobie sprawę z tego, że za wszystkim stała jego
żona. To Magda nim kierowała, a on jak taki pantoflarz robił wszystko, co mu
kazała. Zofia była zdania, że Adam nie miał jaj. Powiedziała to raz głośno, a
domownicy patrzyli na nią jak na kosmitę, jakby takich słów nie znała.
–
W domu to różowo nie jest – mówił Piotrek, pochłaniając ze smakiem pomidorówkę.
Lubił dobrze zjeść, a ta zupa mu smakowała, bo była z ryżem. W domu mama zawsze
gotowała pomidorową z makaronem, którego nie znosił. – Wczoraj tata powiedział
mamie, żeby się wzięła do roboty, a nie biadoliła, że Pawła nie ma w domu.
Pożarli się, ale potem znów normalnie gadali. Czyli po staremu.
–
To dobrze. Paweł, dlaczego nie jesz? – Staruszka wzięła sobie do serca, żeby
nakarmić całą rodzinę.
–
Nie jestem głodny – odsunął talerz i wstał.
–
Siadaj na dupie, bo nie jestem jak twoja matka – powiedział dziadek. – Zjesz,
co ci dali i możesz iść.
Kamil
patrzył, jak kuzyn z trudem, bo z trudem, ale uległ rozkazowi. Inaczej nie
umiał tego nazwać.
–
No mówcie jeszcze, co tam u Janka i czy można go już odwiedzać.
– Jeszcze
nie, tato. To znaczy ja mogę wejść i Kamil, który nie chce tego zrobić, ale
inni goście już niedługo będą mogli go odwiedzić. Na razie ciągle oczyszczają
jego organizm. Wątroba jest w nienajlepszym stanie. Jeszcze trochę, a… –
Pokręciła głową. – W każdym razie będzie dobrze, jeśli będzie na siebie uważał.
W przeciwnym razie na własne życzenie znajdzie się na drugim świecie, a ja…
Przepraszam. – Czym prędzej wstała od stołu i wyszła. Jej matka poszła za nią.
–
Kobiety. – Dziadek przerwał nagle powstałą ciszę. – Wydaje im się, że nie dadzą
rady czegoś znieść. Tymczasem znoszą więcej niż my, mężczyźni. Idę na
wiadomości.
Po
chwili Kamil został sam z kuzynami, ale i tak zamierzał zaraz wyjść. Cały dzień
nie widział się z Szymonem i chciał go objąć, pocałować. Stęsknił się.
Zastanawiał się, czy tak właśnie czują się młodzi małżonkowie, którzy przez
pierwsze miesiące mieszkania razem ciągle czują głód z powodu nieobecności
kochanej osoby. On tak się czuł. Wciąż głodny przebywania z Szymkiem,
rozmawiania z nim. Lubił ten stan.
–
Ty, Kamil, powiedz temu Konradowi – rzekł Paweł – że włazi mi za skórę. Kiedyś
tego pożałuje. Ja nie zapominam. Nawet jak go spotkam za kilka lat, to będzie
przeklinać dzień, kiedy to się stanie.
–
Co mi do tego, że działasz na niego jak płachta na byka. Załatwcie to między
sobą. Tylko mi do Szymka nie pyskuj, bo on nie może ci się zrewanżować z racji
tego, że u niego pracujesz. Ale ja mogę ci wpierdolić.
Piotrek
zaśmiał się.
–
A przydałoby mu się. Szkoda, że wcześniej ktoś go w łepetynę nie walnął. Może
nie zadałby się z typkami od Gargamela. Ten cały Maciuś razem z braciszkiem
posiedzą teraz ładnych kilka lat. Znaleźli przy nich sporo koki i amfetaminy.
No, ale zbieram się. Wpadnę za kilka dni, bracie. – Podniósł się od stołu. On
jako jedyny zjadł kolację do końca.
–
Idę na górę. Wszystko mnie, kurwa, jebie – narzekał starszy z braci
Dutkiewiczów.
– Przyzwyczaisz
się. Nie mogłem się ruszyć, jak zacząłem pracować u Szymona. Wszystko mnie bolało
po kilku dniach zapieprzu w stajni. Wbrew pozorom trzeba się tam narobić. Ale
lubiłem to. Z czasem mięśnie się przyzwyczaiły. A o zakwasach zapomniałem.
–
I tak tu będę tylko miesiąc, a potem spierdalam do chaty. Nara.
– Nara
– odparł Kamil, zbierając talerze do zlewu. Nie chciał zostawić bałaganu. Myć
tego i tak nie zamierzał, ale uprzątnąć stół mógł. Piotrek mu pomógł, a potem
kuzyn pożegnał się z dziadkami i jego mamą, oglądającymi telewizję. Milagros
leżała na kanapie i tylko pomachała ogonem.
–
Masz wypasiony rower – powiedział Zarzycki, gdy wyszli na dwór. Od razu wziął
się za oglądanie dwukołowego pojazdu, którym przyjechał Piotr.
–
Ekstra, nie? Ojciec kupił. Ma mnóstwo przerzutek i tak dalej. A jak sunie po
drodze. Podnieś go.
–
O, lekki jest. – Chłopak trzymał rower w jednej ręce i nie sprawiało mu to
kłopotów.
–
Co nie?
–
Ile wujek za niego dał? – Po odstawieniu roweru zaczął oglądać koła. – Cienkie.
–
A bo ja wiem ile? Ale na necie patrzyłem, to z piątaka musiał dać jak nic.
–
To na takie cudo mnie nie stać. Składam na kurs dla instruktorów jazdy konnej.
Za miesiąc będę miał całą sumę i się zapiszę, na prawko kiedyś też. Ale i tak
muszę kupić jakiś rower, bo ciągle tylko pożyczam te należące do dziadka lub
Kondzia.
–
To z tym kursem masz poważne plany.
–
A jak. Na studia nie poszedłem, bo mam to w dupie. Zresztą gdzie by tam
przyjęli kogoś z moimi wynikami matury, no ale takie coś, jak kurs, mogę
zrobić. Przynajmniej miałbym przyjemną robotę, jakby co.
–
Z Szymonem też coś więcej ten teges. Gdyby był dziewczyną, to bym się zapytał,
kiedy na ślub prosisz – zarechotał Piotrek.
–
Nie będę ukrywał, że wpadłem. Nie zamierzam tego zmieniać. Gdyby była
możliwość, mógłbym za niego wyjść nawet i jutro.
–
To ja nie. Jak na razie jestem z jedną dziewczyną, ale nie zamierzam brać z nią
ślubu. Oboje chcemy się jeszcze zabawić, a nie planować rodzinę i dzieciaki.
–
My z Szymkiem raczej dzieciaka nie zrobimy, a razem, tak czy owak, być chcemy.
– I
fajnie. Dobra, zmywam się, bo jestem umówiony z kumplami. Cześć. – Wsiadł na
rower.
– Cześć.
– Poczekał jeszcze aż Piotrek pojedzie i na chwilę wrócił do domu, by
poinformować rodzinę, że już idzie.
Babcia
nalała mu jeszcze rondel zupy, aby nakarmił Szymona i Konrada. Nie chciał tego
brać, ale uparła się i postawiła na swoim. Chłopak źle na tym nie wyszedł, bo
jak tylko dotarł do domu Bieńkowskich, okazało się, że jego partner i Konrad są
potwornie głodni. Odgrzał im pomidorówkę i jeszcze dorobił kanapek, aby sobie
pojedli.
–
Nie uwierzę, że gotowałeś, więc to zupa twojej babci. – Szymon, już wykąpany,
stanął za Kamilem. Pocałował go w szyję. Przytknął nos do jego skóry i wciągnął
zapach chłopaka. Nigdy mu się on nie znudzi.
– Tak,
babcia gotowała. Siadaj. Weź tylko talerze. Dla siebie i Konrada, ja jadłem u
dziadków.
–
Co z twoim ojcem? – Wyjąwszy z szafki głębokie talerze, położył je na stole.
–
Dobrze. Najgorsze minęło. Chociaż przed nim też niełatwe chwile.
– I
tak dobrze się skończyło. – Poczekał, aż Kamil postawi rondel na stole i zaczął
chochelką nalewać zupy, by pomóc partnerowi. – Konrad!
–
Już idę! Zaraz!
–
Dzwoni do Justyny – wyjaśnił Bieńkowski. – Rodzice jutro wracają.
– Fajnie,
będzie miał nam kto gotować – rzucił Konrad, wchodząc do kuchni i przysiadając
się do obiadokolacji. Zaraz jednak Szymon pacnął go ręką w tył głowy. – Ałć.
–
Nie rób z mamy kucharki.
–
Ale ona kocha nas karmić. Powiedz lepiej, kiedy pozbędziesz się Pawła?
Obaj
z Kamilem nie odpowiedzieli, bo przecież nastolatek doskonale to wiedział. A
dokładniej mówiąc, znał orientacyjną datę zakończenia odbywania prac
społecznych. Poza tym mieli dość tego tematu, a jego drążenie spowodowałoby, że
Konrad zaraz by się zaczął wściekać. Za to w nocy, kiedy już mogli być sami,
Zarzycki powiedział partnerowi, co na temat jego brata wygadywał Paweł.
– Niech
sobie robią co chcą. Nie pozabijają się. – Sunął dłonią po torsie Kamila. – Ja
mam teraz lepsze zajęcie – powiedział, dobierając się do partnera.
–
Podobno byłeś zmęczony.
– Nie
jestem tak zmęczony, aby się z tobą nie kochać lub przynajmniej nie liczyć na
wspólne strzepanie sobie dla relaksu. – Zawisł nad Kamilem, a potem pocałował
go mocno i opadł na jego ciało, by oddać się wspólnym chwilom przyjemności.
Noc
przysłoniła im wszelkie troski dnia codziennego. Mieli kilka godzin dla siebie,
zanim znów nie wstanie słońce, budząc śpiącą parę jak i całe Jabłonkowo.
Tajny rozdzialik. Szkoda że to już koniec opowiadania.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i do następnego.
Koniec, ale będzie następne. Może się spodoba. :)
UsuńZa wenę dziękuję. :)
Nie wierzę, jeszcze tylko jeden rozdział, wraz z epologiem? Tak fajnie było. Ech, ale i tak czekam na nowe opowiadanko :).
OdpowiedzUsuńI może było to pytanie, ale ile "Druga Szansa" będzie mialo rozdziałów?
"Szczęście od losu" będzie tutaj wstawiane, nie "Druga szansa". Ten tekst należy do serii, która nigdy nie ukaże się na blogu. Jest dostępna tylko w sprzedaży. :)
UsuńA "Szczęście od losu", które jest mpregiem, ma dwie części. Pierwsza ma 22 rozdziały, część druga jest króciutka i ma tylko 9 rozdziałów plus epilog.
Oj, pomyliło mi się.
UsuńWaaa tylko jeden rozdział do końca... Nie mogę się doczekać następnych wpisów ^^ Dużo weny życzę ;)
OdpowiedzUsuńPS. Mam pytanko ^^ Jako że namiętnie i po kilka razy czytam Twoje opowiadania, chciałam po raz enty przeczytać sobie Spontaniczną decyzję ale jej już nie ma :( Będzie jeszcze kiedyś to opowiadanie ¿?¿?¿
Na razie na temat Spontanicznej decyzji nie mogę nic mówić. Mam nadzieję, że w sierpniu to się zmieni. Powiem tylko, że na bloga nie wróci.
UsuńTo ja mogę ci już gratulować spełnienia marzenia?
UsuńNie, nie ma czego. Nie w tej chwili. Także cicho sza. :D
UsuńMam dziwne przeczucie że nie uda mi się już skrytykować Buntownika :P Nie wiem jak ty to robisz, ale twoje rozdziały są piękne i fantastycznie prowadzisz bohaterów
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńSzymon jest wielkim wsparciem fka Kamila, oby zaczął walczyć bo następna taka sytuacja nie skończy się dobrze...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak teraz jestem na ostatnim rozdziale to czuję ze to trwało wieczność. Na serio, te opowiadanie czytam od roku ponad. A bo to wracałam do innych a to traciłam wątek.
OdpowiedzUsuńTeraz czuję taki smutek ze to juz koniec i początek wielkiej historii.
Życzę Ci dużo, dużo weny. I przepraszam że tak rzadko daje komentarze.
Pozdrawiam