21 sierpnia 2016

Buntownik - Rozdział 7

Dziękuję za komentarze. :)



Niedziela była dla Kamila najnudniejszym dniem, jaki kiedykolwiek mu się trafił. Od rana lało jak z cebra, przez co spędził czas głównie przed komputerem. Mama namawiała go, żeby poszedł z nimi do kościoła, ale kategorycznie odmówił, zatrzaskując jej drzwi przed nosem. Ledwie powstrzymał się przed wydarciem się na nią i rzuceniem jej w oczy, że nagle robi się święta, bo od lat, poza świętami, nie chodziła do kościoła. W ogóle od wczorajszej nieszczęsnej rozmowy z Bieńkowskim chodził jeszcze bardziej rozdrażniony i wszystko go denerwowało. Dlatego zamknął się w pokoju, chcąc unikać ludzi. Nawet Mili nie skusiła go do wspólnej zabawy. Spała teraz na jego łóżku, leniąc się tak samo jak on.
Nie potrafił przyznać się przed sobą, że drugim powodem do utknięcia w pokoju było to, aby przypadkiem nie spotkać gdzieś przed domem tego cholernego rudzielca, który miał go teraz w szachu. Wszystko przez zapalniczkę. Jutro Bieńkowski ma mu ją niby oddać. Oby. Inaczej przefasonuje mu tę jego buźkę i nawet chirurg plastyk mu nie pomoże. Ewentualnie on może tak skończyć. Niewątpliwie facet z sąsiedztwa wzbudzał w nim najdziksze instynkty. Zazgrzytał zębami i uderzył pięścią w blat biurka. Szybko się opamiętał, zerkając czy suczka się nie przestraszyła, ale spała jak zabita. Chrapała.
Dźwięk przychodzącej na Facebooku wiadomości zwrócił uwagę Kamila. Oczywiście napisała do niego Anka, bo któżby inny w samo południe siedział na tym serwisie. Poza Mariuszem, reszta jego znajomych nie znosiła popularnego „fb”. Woleli stare Gadu–Gadu lub Skype’a.
Na nieszczęście Anka była tą osobą, z którą nie chciał rozmawiać. Uczucia dziewczyny wybudowały pomiędzy nimi mur. On go postawił i nadal go budował. Wiedział, że taki stan rzeczy potrwa tylko jakiś czas, żeby dać jej szansę na zniszczenie miłości do niego. Bogdan coś do niej czuł i liczył na to, że spojrzy na niego inaczej niż jak na kumpla. Dzisiaj jednak nie mógł jej zignorować, tym bardziej, że tęsknił za nią i ich wspólnymi długimi rozmowami. Tęsknił za wszystkimi.
„Hejka, Mała” Napisał jej.
„No, nareszcie, bo już myślałam, że już się do mnie nie odezwiesz. Opowiadaj, co tam u ciebie?”
„Kicha. Mam wkurwa”
„O! Na kogo lub na co?”
„Mam wkurwa na sąsiada.” Zaczął jej wszystko opisywać od chwili przyjazdu do Jabłonkowa, aż do sytuacji z zapalniczką. Gdy skończył, wysłał dziewczynie swoje żale i czekał na jej odpowiedź. Ta nadeszła po paru minutach.
„Przystojny ten Szymek?”
Oczywiście, z całej relacji Anka zapamiętała tylko imię Szymona i od razu jej myśli skierowały się w stronę, na temat której nie zamierzał rozmawiać.
„Zarzyc, no przystojny ten twój sąsiad?”
„Spadaj.”
„Ha! Podoba ci się” Odpisała Anka.
„Spadaj, wkurwia mnie, jego braciszek również. Cholerne dupki!”
„Gej?”
„Kto?”
„Ten Szymon.”
„Skąd ja mam to wiedzieć?” Pewność co do tego, że Bieńkowski jest gejem, nie oznaczała, że zaraz musiał o tym opowiadać Ance, a już zwłaszcza, że miał się na niego rzucać. Zanim wysłał wiadomość, dopisał: „I spierdalaj!” Wiedział, że tym jej nie odstraszy, ale zapragnął to dopisać.
„Ojej, jaki ty jesteś słodki”.
Skrzywił się na jej słowa. Po chwili dostał od niej kolejną wiadomość:
„Dobrze, to co my tu mamy? Młody rolnik, przystojny, wkurwia cię, stawia ci się, ciągle o nim myślisz… Ha! Przepowiedziałam ci to. Pamiętasz, jak mówiłam, że może spotkasz jakiegoś rolnika? Jestem geniuszem.”
„Prędzej mnie piekło pochłonie, niż miałbym z nim coś kombinować.” Odpisał i całkowicie wyłączył przeglądarkę, jeszcze bardziej wściekły. Kliknął na ikonkę Wiedźmina –niestety, dopiero pierwszej części, którą udało mu się ściągnąć – i z przerwą na obiad spędził przy grze resztę dnia.
Spać poszedł koło drugiej nad ranem. Ledwie zamknął oczy, poczuł, że ktoś nim potrząsa. Okrył się bardziej kołdrą.
– Kamil, jest szósta, wstawaj do roboty. Nie będzie cię dzisiaj, to przyjmą kogoś innego – powiedział dziadek Staszek.
– Niech przyjmą. Chrzanię to – zamruczał, wciskając twarz w kuszącą do snu poduszkę.
– To mam powiedzieć Szymonowi, że nie przyjdziesz, bo wolisz spać i lenić się przez całe dni przed komputerem? Ciekawe, kto da ci na cokolwiek pieniądze, choćby na te twoje gumy do żucia. Ja na pewno nic ci nie dam, bo masz możliwość roboty, ale nią gardzisz. Przecież kochasz konie.
Kamil i tak nie słyszał całej wypowiedzi dziadka, bo jego umysł zatrzymał się gdzieś na samym początku, po słowie „Szymon”. Usiadł szybko. Musiał tam iść, bo ten dureń ma mu oddać zapalniczkę, więc jeżeli nie pójdzie, będzie się musiał z nią pożegnać.
– Niech no tylko znów coś odpierdoli… – zaczął chłopak.
– Słucham?
– Nic, dziadku, nic. Już wstaję. Sorki.
– W porządku. Twoje śniadanie czeka na stole. U Bieńkowskich masz być na siódmą – poinformował mężczyzna i wyszedł, zostawiając wnuka samego.
Kamil obejrzał się jeszcze na poduszkę, ale perspektywa tego, że zostanie mu zwrócona jego zguba, zmusiła go do podniesienia się z łóżka.

*

Szymon zasiadł do śniadania, które sam przygotował. Rozmawiał z tatą o dzisiejszym planie dnia. Dużo zależało od tego, czy Zarzycki przyjdzie do pracy. Jeśli nie, to on będzie musiał wykonać za niego całą robotę, zamiast tylko go przyuczyć, a potem zająć się swoimi sprawami.
Wyjął zapalniczkę z kieszeni krótkich, dżinsowych, znoszonych spodni i przyjrzał się jej. Czerwona z grawerunkiem głowy tygrysa. Ładna. Trudno takie kupić. Nie wątpił, że dzieciak przyjdzie, jeżeli zależy mu na tym przedmiocie. Zastanawiał się, dlaczego tak jest, chociaż on też czuł sentyment do niektórych swoich rzeczy.
– Co to jest? – zapytał Mariusz Bieńkowski, popijając poranną kawę.
– Zapalniczka.
– Przecież nie palisz.
– Nie jest moja, należy do Kamila Zarzyckiego. Znalazłem zgubę i chcę mu ją dzisiaj oddać.
– Powiedz chłopakowi, żeby nie palił w czasie pracy, a tym bardziej przy sianie czy słomie.
– Chyba głupi nie jest. – Odłożył zapalniczkę i skupił się na szybkim zjedzeniu śniadania. Zaspał trochę, a miał dzisiaj bardzo dużo pracy.
Do kuchni weszła mama i zaspany Konrad. Chłopak, usiadłszy przy stole, położył głowę na blacie. Szymon w nocy słyszał, o której jego brat wrócił. Łudził się nadzieją, że chłopak miał inny powód późnego powrotu, a nie taki, że przez ten czas próbował przyprawić dziewczynę o ciążę. Nie dość, że Kaweccy nie byli rodziną, z którą chciałby, aby ktoś z jego bliskich się związał, to w dodatku szczeniackie siedemnaście lat nie było dobrym wiekiem do zostania ojcem. Chyba zabiłby brata za taką nieodpowiedzialność, a na nieszczęście lub szczęście wiedział, że Konrad i Bernata nie trzymają się tylko za rączki. On w jego wieku też już uprawiał seks, ale czasami żałował pośpiechu w tej kwestii. Z tym, że on nie mógł zajść w ciążę, tak samo jak jego kochanek. Liczył na to, że mimo wszystko Konrad ma swój rozum. Inaczej przedstawiała się sprawa z dziewczyną.
– Jak tam z Bernadettą? – zapytał, nie zwracając większej uwagi na matkę, dającą mu sygnały, żeby nie poruszał tego tematu. Ona również nie lubiła dziewczyny, ale w przeciwieństwie do niego starała się nie wtrącać. Raz spróbowała i jej najmłodsza pociecha nie odzywała się do niej przez tydzień. Niechby tylko ośmielił się do niego nie odezwać. Nie usiadłby na tyłku przez miesiąc.
Konrad wyprostował się, wbijając zabijający wzrok w Szymona.
– Przez ciebie była na mnie zła. Dwie godziny wysłuchiwałem wykładu na temat tego, że mam jej słuchać, bo to z nią jestem w związku, a nie z tobą.
– A ty siedziałeś potulnie jak baranek, przepraszając ją za to, że żyjesz.
– W końcu mi wybaczyła, ale powiedziała, że jak jeszcze raz odwołam spotkanie, to będzie między nami koniec.
– I to byłaby Chwała Bogu. Dałbym na mszę dziękczynną, gdyby tak się stało – powiedział Szymon, wstając od stołu i odkładając naczynia do zlewu.
– Odbłaznuj się ode mnie. – powiedział delikatnie, zważając na to, że przysłuchują im się rodzice. Nie lubił się kłócić z Szymonem. Zawsze się dogadywali, ale kiedy chodziło o Bernatę, pomiędzy nimi rodził się konflikt.
– Zrobię to, gdy da ci spokój lub przejrzysz na oczy. Miłego dnia w szkole – życzył bratu Szymon. – Ja idę do stajni i poczekam na Zarzyckiego.
– Też zaraz idę, trzeba nasmarować nogi Ariadny – rzucił ojciec rodziny. – Musimy sprawdzić, czy nadaje się do hipoterapii.
– Dobra. Gdy wydobrzeje, to tak zrobimy. Pa, mama. Wrócę na obiad.
– Pa, pa. – Odetchnęła, kiedy napięta atmosfera pomiędzy jej synami minęła i zmienił się temat rozmów. – Ja zaraz idę do sklepu, bo chleb się kończy.
– Mogę potem podjechać… – zaczął Szymon, ale mama mu przerwała.
– Przejdę się. Lekarz powiedział, że muszę dużo chodzić.
Szymon skinął głową, przyglądając się matce. Od paru miesięcy jej nogi odmawiały posłuszeństwa i bardzo puchły. Głównym powodem była tusza matki. Musiała schudnąć przynajmniej dwadzieścia kilogramów, żeby poczuć się lepiej, a miała czterdzieści kilo nadwagi. Zaczęła tyć, od kiedy urodziła Karolinę. Potem, po Konradzie, zdecydowanie przybrała na wadze, a niestety schudnięcie to dla niej droga przez mękę. Szczególnie z tego powodu, że lubiła dobrze zjeść i kochała słodycze. Teraz musiała się ich wyrzec i zacząć stosować jakieś polecane przez dietetyka diety. Mimo tego i tak powinna zażywać ruchu, bo ten, który miała podczas gotowania obiadu, to za mało.
– Muszę kupić ci kijki do Nordic Walking. Będziesz z nimi spacerować.
– Jeszcze czego. Wyobrażasz mnie sobie z kijkami? – Usłyszała pisk otwieranej furtki. Wyjrzała przez okno, na którym wisiała firanka obszyta niebieską lamówką. – To chyba ten wnuk Dutkiewiczów.
Szymon uśmiechnął się pod nosem. Chłopak jednak przyszedł.

*

Zamknął furtkę. Dziadek powiedział mu, żeby od razu szedł do stajni. Mamy i babki już nie było, bo pojechały otworzyć sklep. Rodzicielka wdrażała się w jego prowadzenie, zanim jej matka przejdzie na emeryturę. Schował ręce do kieszeni z zamiarem udania się do stajni, kiedy zza domu wybiegł Ares, machając ogonem na wszystkie strony. Kamil ukucnął i pogłaskał psa, który był z tego bardzo ucieszony.
– Lubi cię.
– Labradory lubią prawie wszystkich ludzi – odpowiedział Zarzycki, dopiero po chwili rejestrując, do kogo przemówił.
– Ares nie. On sobie sam wybiera ludzi do towarzystwa i większość mu się nie podoba. Także jeżeli chodzi o niego, to mało jest osób, do których czuje sympatię. – Szymon, stojąc na schodach, przyglądał się przychylnie temu, jak jego pies reaguje na pieszczoty chłopaka. Zatrzymał spojrzenie na Zarzyckim. Jego twarz nie była pełna napięcia i wściekłości. Usta uśmiechały się nieznacznie, a oczy błyszczały.
Kamil czuł, że jest obserwowany, ale nic sobie z tego nie robił, nadal drapiąc psa po głowie i karku.
– A jak jest z jego właścicielem? – odezwał się – Też lubi tych, których lubi jego pies? – Zamarł z palcami wsuniętymi w krótką sierść.
– To zależy – odparł Szymon, podchodząc do Kamila. – Na moje lubienie trzeba sobie bardziej zasłużyć. Czasami zastanawiam się, czy on jest bardziej wybredny ode mnie. – Również pogłaskał psa. Jego palce od palców Kamila dzieliło tylko kilka centymetrów. Nie patrzył jednak na to, lecz na chłopaka. – Piszesz się na listę kandydatów do polubienia przeze mnie?
Kamil podniósł się i chłodnym wzrokiem popatrzył w dół, na swojego rozmówcę.
– Wolałbym, żeby zdeptało mnie stado słoni i pokąsała chmara komarów noszących malarię.
– Jednego w Polsce nie dostaniesz. – Również się podniósł. Był nieco wyższy od Kamila i bardzo mu to odpowiadało. – Słonie można by załatwić w jakimś zoo, ale czy trafi się tam stado, to nie wiem. – W oczach igrały mu wesołe ogniki.
Kamil prychnął i zapytał:
– Masz moją zapalniczkę?
Bieńkowski najchętniej by mu jej nie dawał, bo tak ładnie chłopak go słuchał, ale nie był skończonym dupkiem. Zabawił się. Wystarczy tego dobrego. Sięgnął do kieszeni po upragniony przedmiot Kamila i oddał mu go.
Kamil, odbierając swoją zgubę, dotknął przypadkiem czubkami palców tych należących do Szymona. Ledwie to zrobił, poczuł, jakby iskry wyładowania elektrostatycznego przeszły pomiędzy nimi. Szybko zabrał rękę, a pomimo tego nadal czuł na palcach delikatne mrowienie. Jego zdaniem to było głupie i dziwne, i mogło mu się to wydawać.
Szymon potarł dłonie o siebie, chcąc pozbyć się uczucia łaskotania w palcach. Co to u licha było? Jakby walnął go prąd, ale z nikłą mocą, taką kłującą. Czytał o takich wyładowaniach, które mogą przebiegać pomiędzy ludźmi, ale nigdy mu się to nie przydarzyło. Zazwyczaj odczuwał to, kiedy wysiadał z samochodu. W jakiś sposób jego ciało czy ubranie musiało się wtedy naelektryzować i odczuwał tego efekty. To jak z długimi włosami, kiedy je czeszesz, a one unoszą się do góry za grzebieniem, a w uszach słychać cichutkie trzaski. Otrząsnął się z tego wrażenia i powiedział:
– Marnujemy czas. Pokażę ci, co masz robić. – Zanim ruszyli w stronę stajni, z domu wyszła jego mama. Przywitała się z Kamilem. Szymon nie odczytał w oczach chłopaka niechęci do jego matki. To dało duży plus Kamilowi. Nieraz słyszał, jak niektórzy wyśmiewali się z jego mamy, nazywając ją wielorybem, smalcem czy innymi obraźliwymi określeniami. Mama się z tego śmiała, ale domyślał się, że z każdym takim słowem w jej duszę wbijana jest igła bólu. Natomiast Kamil nie wykazał nawet jednej nuty niechęci i uśmiechnął się do jego rodzicielki z serdecznością. Ten chłopak nie był zły. Po prostu lubił się sprzeciwiać i stawiać na swoim. Jak większość ludzi.
– Miło mi cię poznać. Mam na imię Barbara. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli okazję do rozmowy, bo twoja babcia wiele mi o tobie opowiadała. Twój dziadek mówił mi, że kochasz zwierzęta, więc sądzę, że będzie ci się dobrze pracowało przy koniach. – Obejrzała się za siebie, kiedy pojawił się Konrad, zarzucając plecak na jedno ramię. Burknął pod nosem coś, co można było nazwać „cześć” i takim samym tonem dodał, że idzie na autobus. – Ja też idę. Do zobaczenia.
– Do widzenia pani – odpowiedział Kamil, obserwując przez chwilę Konrada. Młodzik musiał jeszcze chodzić do szkoły. Zazdrościł mu. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek o czymś takim pomyśli. Po prostu teraz spędzałby czas ze swoją paczką. I co z tego, że w szkole? Przynajmniej nie stałby tutaj jak kołek w płocie.
– Dzięki. – Szymon skierował się w stronę dalszej części posesji.
– Za co?
– Za to, że nie przeszkadza ci tusza mojej mamy. Stara się schudnąć, ale to żmudny i trudny proces.
– Słuchaj. Nie oceniam ludzi po wyglądzie i po tym jak się ubierają. Myśl sobie o mnie co chcesz, ale wiedz jedno, że… Nieważne. – Machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
– Spoko.
– Spoko. – Przypomniał sobie pytanie, które zadała mu Anka. Czy Szymon jest przystojny? Starał się na niego nie patrzeć nachalnie, żeby Bieńkowski sobie czegoś nie pomyślał. Szedł obok niego, od czasu do czasu obserwując jego profil. Śmiało mógł odpowiedzieć na jej pytanie, że tak, szczególnie jeżeli ktoś lubi ciemno rudych facetów. Zauważył to już w pierwszej chwili, kiedy go zobaczył. W sumie nie miał dużo zastrzeżeń w stosunku do tego człowieka. Zwyczajnie przez swoje pierwsze słowa Szymon trochę stracił w jego oczach. Na ich wspomnienie nadal otwierał mu się nóż w kieszeni. Pewnie tylko on je odebrał tak sugestywnie. Założyłby się, że Szymon zorientował się, że on jest gejem. Bo jak mogłoby być inaczej, skoro podczas pierwszego spotkania Kamil gapił się na niego jak na smakowity deser z wisienką. Poza tym w całej tej sytuacji wnerwiało go, że ktoś miałby mu rozkazywać. Chyba gdyby nie Konrad i to jego rządzenie się, poszłoby inaczej. Jak tak o tym myślał, zrozumiał, że nie zachował się uczciwie. Przez ostatnie dni wszystko go denerwowało i za to zrzucał winę na innych oraz na całą tę popieprzoną sytuację, nie na siebie. W sumie powinien się cieszyć, że ma robotę, a jeżeli przy zwierzętach, to tym lepiej. Z nimi jakoś się dogadywał.
W milczeniu doszli do stajni. Konie zarżały na widok Szymona.
– Trzeba je nakarmić. Tym ja się zajmę, a ty będziesz się uczył. W mig to pojmiesz. Potem posprzątasz boksy. Konie wyprowadzimy na dwór, aby pobiegały. Wszystko ci pokażę i nauczę, czego trzeba. Jak wyczyścić zwierzęta również. – Zbliżył się do ciemnobrązowego konia z białą łatą na pysku, wystawiającego pysk nad drzwiczkami swojej zagrody. Pogłaskał zwierzę po nosie. – Hej Zefir, czekasz na prezent, co?
Kamil patrzył, jak Szymon wyjmuje z kieszeni kostkę cukru. Sądził, że da ją ogierowi, a tymczasem podał słodycz jemu.
– Daj mu ją. Bardzo go lubi.
Chłopak spojrzał na Bieńkowskiego, konia i cukier. Wziął kostkę, uważając, żeby tym razem nie dotknąć młodego mężczyzny.
– Daj mu to na otwartej dłoni – poradził Szymon.
– Wiem, nie jestem głupi. – Wyciągnął rękę, podając podarunek ogierowi. Zaśmiał się, kiedy chrapy zwierzęcia połaskotały go po dłoni.
– On też cię lubi – stwierdził gospodarz.
– A co, jest taki jak Ares?
– Jest. Od kogoś, kto by mu nie spasował, nie wziąłby cukru. Zwierzęta wyczuwają dobrych ludzi.
– Testujesz mnie – warknął Kamil, patrząc groźnie na Szymona.
– Nie, po prostu dobrze wiedzieć, że moje zwierzęta będą w dobrych rękach. One ci ufają, więc ja także. – Posłał Zarzyckiemu szczery uśmiech, w którym Kamil utonął. Stałby tak nadal, gapiąc się na mężczyznę, gdyby ten nie zagonił go do pracy, która, zdaniem Kamila, mimo wszystko nie okaże się taka zła, jak na początku sądził.

6 komentarzy:

  1. Jak ja temu Kamilowi zazdroszczę. Dałabym się pokroić za pracę ze zwierzętami. Niestety w moim wypadku aktualnie muszą starczyć mi ludzie.
    A co do rozdziału to mega jak zawsze :D

    OdpowiedzUsuń
  2. I znów świetnny rozdział, podoba mi się to jak powoli budujesz relacje między bohaterami. Kamil zaczyna myśleć, a nie tylko skupiać się na złych emocjach, ale nie traci charakteru. Podoba mi się to.
    P.S. Komentuje zawsze, ale moje wrodzone lenistwo sprawia, że nigdy mi się nie chcę logować :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Też uwielbiam zwierzęta. Niestety nie mam możliwości, żeby często odwiedzać stajnię, a szkoda, bo kocham jeździć konno. Fajny rozdział, od początku polubiłam Konrada. Trochę jak taka moja bratnia dusza normalnie;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Luano!
    Przeczytałam już prawie wszystko, co znajduje się na Twoim blogu i uwielbiam Twoje opowiadania. W zasadzie, nie spotkałam się jeszcze z kimś piszącym równie dobre historie i pomimo nieznacznych niedociągnięć w szyku zdań, to naprawdę, w Internecie nie masz sobie równych jeśli chodzi o powieści o miłości męsko-męskiej :) "Buntownika" zaczęłam czytać dzisiaj i już pochłonęłam wszystkie siedem rozdziałów. Jestem zachwycona, że rzecz dzieje się w naszym kraju, autorzy rzadko decydują się na przeniesienie realiów opowiadań do Polski, a tu proszę bardzo! Póki co wychodzi to całkiem nieźle. Rozdział pierwsza klasa, czekam z niecierpliwością przyszłego tygodnia! Coś czuję, że pomożesz mi przetrwać ten rok szkolny swoimi tekstami.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny do tej, jak i do kolejnych historii <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Maaah... Rozdział sielankowy dość i tym samym mily i przyjemny. Ale znając Lu to cisza przed burzą ;)
    Fajnie ze Szymon i Kamil zaczynają się przekonywać do siebie!
    /A

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    och pojawił się, ale tylko w zasadzie tylko po to aby odzyskać zapalniczkę bo inaczej by jej nie miał... ciekawe jak ich relacje się potoczą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)