Niedziela
była dla Kamila najnudniejszym dniem, jaki kiedykolwiek mu się trafił. Od rana
lało jak z cebra, przez co spędził czas głównie przed komputerem. Mama
namawiała go, żeby poszedł z nimi do kościoła, ale kategorycznie odmówił,
zatrzaskując jej drzwi przed nosem. Ledwie powstrzymał się przed wydarciem się
na nią i rzuceniem jej w oczy, że nagle robi się święta, bo od lat, poza
świętami, nie chodziła do kościoła. W ogóle od wczorajszej nieszczęsnej rozmowy
z Bieńkowskim chodził jeszcze bardziej rozdrażniony i wszystko go denerwowało.
Dlatego zamknął się w pokoju, chcąc unikać ludzi. Nawet Mili nie skusiła go do
wspólnej zabawy. Spała teraz na jego łóżku, leniąc się tak samo jak on.
Nie
potrafił przyznać się przed sobą, że drugim powodem do utknięcia w pokoju było
to, aby przypadkiem nie spotkać gdzieś przed domem tego cholernego rudzielca,
który miał go teraz w szachu. Wszystko przez zapalniczkę. Jutro Bieńkowski ma
mu ją niby oddać. Oby. Inaczej przefasonuje mu tę jego buźkę i nawet chirurg
plastyk mu nie pomoże. Ewentualnie on może tak skończyć. Niewątpliwie facet z
sąsiedztwa wzbudzał w nim najdziksze instynkty. Zazgrzytał zębami i uderzył pięścią
w blat biurka. Szybko się opamiętał, zerkając czy suczka się nie przestraszyła,
ale spała jak zabita. Chrapała.
Dźwięk
przychodzącej na Facebooku wiadomości zwrócił uwagę Kamila. Oczywiście napisała
do niego Anka, bo któżby inny w samo południe siedział na tym serwisie. Poza
Mariuszem, reszta jego znajomych nie znosiła popularnego „fb”. Woleli stare
Gadu–Gadu lub Skype’a.
Na
nieszczęście Anka była tą osobą, z którą nie chciał rozmawiać. Uczucia
dziewczyny wybudowały pomiędzy nimi mur. On go postawił i nadal go budował.
Wiedział, że taki stan rzeczy potrwa tylko jakiś czas, żeby dać jej szansę na
zniszczenie miłości do niego. Bogdan coś do niej czuł i liczył na to, że
spojrzy na niego inaczej niż jak na kumpla. Dzisiaj jednak nie mógł jej
zignorować, tym bardziej, że tęsknił za nią i ich wspólnymi długimi rozmowami.
Tęsknił za wszystkimi.
„Hejka,
Mała” Napisał jej.
„No,
nareszcie, bo już myślałam, że już się do mnie nie odezwiesz. Opowiadaj, co tam
u ciebie?”
„Kicha.
Mam wkurwa”
„O! Na
kogo lub na co?”
„Mam
wkurwa na sąsiada.” Zaczął jej wszystko opisywać od chwili przyjazdu do
Jabłonkowa, aż do sytuacji z zapalniczką. Gdy skończył, wysłał dziewczynie
swoje żale i czekał na jej odpowiedź. Ta nadeszła po paru minutach.
„Przystojny
ten Szymek?”
Oczywiście,
z całej relacji Anka zapamiętała tylko imię Szymona i od razu jej myśli
skierowały się w stronę, na temat której nie zamierzał rozmawiać.
„Zarzyc,
no przystojny ten twój sąsiad?”
„Spadaj.”
„Ha!
Podoba ci się” Odpisała Anka.
„Spadaj,
wkurwia mnie, jego braciszek również. Cholerne dupki!”
„Gej?”
„Kto?”
„Ten
Szymon.”
„Skąd ja
mam to wiedzieć?” Pewność co do tego, że Bieńkowski jest gejem, nie oznaczała,
że zaraz musiał o tym opowiadać Ance, a już zwłaszcza, że miał się na niego
rzucać. Zanim wysłał wiadomość, dopisał: „I spierdalaj!” Wiedział, że tym jej
nie odstraszy, ale zapragnął to dopisać.
„Ojej,
jaki ty jesteś słodki”.
Skrzywił
się na jej słowa. Po chwili dostał od niej kolejną wiadomość:
„Dobrze,
to co my tu mamy? Młody rolnik, przystojny, wkurwia cię, stawia ci się, ciągle
o nim myślisz… Ha! Przepowiedziałam ci to. Pamiętasz, jak mówiłam, że może
spotkasz jakiegoś rolnika? Jestem geniuszem.”
„Prędzej
mnie piekło pochłonie, niż miałbym z nim coś kombinować.” Odpisał i całkowicie
wyłączył przeglądarkę, jeszcze bardziej wściekły. Kliknął na ikonkę Wiedźmina
–niestety, dopiero pierwszej części, którą udało mu się ściągnąć – i z przerwą
na obiad spędził przy grze resztę dnia.
Spać
poszedł koło drugiej nad ranem. Ledwie zamknął oczy, poczuł, że ktoś nim potrząsa.
Okrył się bardziej kołdrą.
– Kamil,
jest szósta, wstawaj do roboty. Nie będzie cię dzisiaj, to przyjmą kogoś innego
– powiedział dziadek Staszek.
– Niech
przyjmą. Chrzanię to – zamruczał, wciskając twarz w kuszącą do snu poduszkę.
– To
mam powiedzieć Szymonowi, że nie przyjdziesz, bo wolisz spać i lenić się przez
całe dni przed komputerem? Ciekawe, kto da ci na cokolwiek pieniądze, choćby na
te twoje gumy do żucia. Ja na pewno nic ci nie dam, bo masz możliwość roboty,
ale nią gardzisz. Przecież kochasz konie.
Kamil i
tak nie słyszał całej wypowiedzi dziadka, bo jego umysł zatrzymał się gdzieś na
samym początku, po słowie „Szymon”. Usiadł szybko. Musiał tam iść, bo ten dureń
ma mu oddać zapalniczkę, więc jeżeli nie pójdzie, będzie się musiał z nią pożegnać.
– Niech
no tylko znów coś odpierdoli… – zaczął chłopak.
–
Słucham?
– Nic,
dziadku, nic. Już wstaję. Sorki.
– W
porządku. Twoje śniadanie czeka na stole. U Bieńkowskich masz być na siódmą –
poinformował mężczyzna i wyszedł, zostawiając wnuka samego.
Kamil
obejrzał się jeszcze na poduszkę, ale perspektywa tego, że zostanie mu zwrócona
jego zguba, zmusiła go do podniesienia się z łóżka.
*
Szymon
zasiadł do śniadania, które sam przygotował. Rozmawiał z tatą o dzisiejszym
planie dnia. Dużo zależało od tego, czy Zarzycki przyjdzie do pracy. Jeśli nie,
to on będzie musiał wykonać za niego całą robotę, zamiast tylko go przyuczyć, a
potem zająć się swoimi sprawami.
Wyjął
zapalniczkę z kieszeni krótkich, dżinsowych, znoszonych spodni i przyjrzał się
jej. Czerwona z grawerunkiem głowy tygrysa. Ładna. Trudno takie kupić. Nie
wątpił, że dzieciak przyjdzie, jeżeli zależy mu na tym przedmiocie. Zastanawiał
się, dlaczego tak jest, chociaż on też czuł sentyment do niektórych swoich
rzeczy.
– Co to
jest? – zapytał Mariusz Bieńkowski, popijając poranną kawę.
–
Zapalniczka.
–
Przecież nie palisz.
– Nie
jest moja, należy do Kamila Zarzyckiego. Znalazłem zgubę i chcę mu ją dzisiaj
oddać.
– Powiedz
chłopakowi, żeby nie palił w czasie pracy, a tym bardziej przy sianie czy
słomie.
– Chyba
głupi nie jest. – Odłożył zapalniczkę i skupił się na szybkim zjedzeniu
śniadania. Zaspał trochę, a miał dzisiaj bardzo dużo pracy.
Do
kuchni weszła mama i zaspany Konrad. Chłopak, usiadłszy przy stole, położył
głowę na blacie. Szymon w nocy słyszał, o której jego brat wrócił. Łudził się
nadzieją, że chłopak miał inny powód późnego powrotu, a nie taki, że przez ten
czas próbował przyprawić dziewczynę o ciążę. Nie dość, że Kaweccy nie byli
rodziną, z którą chciałby, aby ktoś z jego bliskich się związał, to w dodatku
szczeniackie siedemnaście lat nie było dobrym wiekiem do zostania ojcem. Chyba
zabiłby brata za taką nieodpowiedzialność, a na nieszczęście lub szczęście
wiedział, że Konrad i Bernata nie trzymają się tylko za rączki. On w jego wieku
też już uprawiał seks, ale czasami żałował pośpiechu w tej kwestii. Z tym, że
on nie mógł zajść w ciążę, tak samo jak jego kochanek. Liczył na to, że
mimo wszystko Konrad ma swój rozum. Inaczej przedstawiała się sprawa z
dziewczyną.
– Jak
tam z Bernadettą? – zapytał, nie zwracając większej uwagi na matkę, dającą mu
sygnały, żeby nie poruszał tego tematu. Ona również nie lubiła dziewczyny, ale
w przeciwieństwie do niego starała się nie wtrącać. Raz spróbowała i jej
najmłodsza pociecha nie odzywała się do niej przez tydzień. Niechby tylko
ośmielił się do niego nie odezwać. Nie usiadłby na tyłku przez miesiąc.
Konrad
wyprostował się, wbijając zabijający wzrok w Szymona.
– Przez
ciebie była na mnie zła. Dwie godziny wysłuchiwałem wykładu na temat tego, że
mam jej słuchać, bo to z nią jestem w związku, a nie z tobą.
– A ty
siedziałeś potulnie jak baranek, przepraszając ją za to, że żyjesz.
– W
końcu mi wybaczyła, ale powiedziała, że jak jeszcze raz odwołam spotkanie, to
będzie między nami koniec.
– I to
byłaby Chwała Bogu. Dałbym na mszę dziękczynną, gdyby tak się stało –
powiedział Szymon, wstając od stołu i odkładając naczynia do zlewu.
–
Odbłaznuj się ode mnie. – powiedział delikatnie, zważając na to, że
przysłuchują im się rodzice. Nie lubił się kłócić z Szymonem. Zawsze się
dogadywali, ale kiedy chodziło o Bernatę, pomiędzy nimi rodził się
konflikt.
– Zrobię
to, gdy da ci spokój lub przejrzysz na oczy. Miłego dnia w szkole – życzył
bratu Szymon. – Ja idę do stajni i poczekam na Zarzyckiego.
– Też zaraz
idę, trzeba nasmarować nogi Ariadny – rzucił ojciec rodziny. – Musimy
sprawdzić, czy nadaje się do hipoterapii.
– Dobra.
Gdy wydobrzeje, to tak zrobimy. Pa, mama. Wrócę na obiad.
– Pa,
pa. – Odetchnęła, kiedy napięta atmosfera pomiędzy jej synami minęła i zmienił
się temat rozmów. – Ja zaraz idę do sklepu, bo chleb się kończy.
– Mogę
potem podjechać… – zaczął Szymon, ale mama mu przerwała.
–
Przejdę się. Lekarz powiedział, że muszę dużo chodzić.
Szymon
skinął głową, przyglądając się matce. Od paru miesięcy jej nogi odmawiały
posłuszeństwa i bardzo puchły. Głównym powodem była tusza matki. Musiała
schudnąć przynajmniej dwadzieścia kilogramów, żeby poczuć się lepiej, a miała
czterdzieści kilo nadwagi. Zaczęła tyć, od kiedy urodziła Karolinę. Potem, po Konradzie,
zdecydowanie przybrała na wadze, a niestety schudnięcie to dla niej droga przez
mękę. Szczególnie z tego powodu, że lubiła dobrze zjeść i kochała słodycze.
Teraz musiała się ich wyrzec i zacząć stosować jakieś polecane przez dietetyka
diety. Mimo tego i tak powinna zażywać ruchu, bo ten, który miała podczas
gotowania obiadu, to za mało.
– Muszę
kupić ci kijki do Nordic Walking. Będziesz z nimi spacerować.
– Jeszcze
czego. Wyobrażasz mnie sobie z kijkami? – Usłyszała pisk otwieranej furtki.
Wyjrzała przez okno, na którym wisiała firanka obszyta niebieską lamówką. – To
chyba ten wnuk Dutkiewiczów.
Szymon
uśmiechnął się pod nosem. Chłopak jednak przyszedł.
*
Zamknął
furtkę. Dziadek powiedział mu, żeby od razu szedł do stajni. Mamy i babki już
nie było, bo pojechały otworzyć sklep. Rodzicielka wdrażała się w jego
prowadzenie, zanim jej matka przejdzie na emeryturę. Schował ręce do kieszeni z
zamiarem udania się do stajni, kiedy zza domu wybiegł Ares, machając ogonem na
wszystkie strony. Kamil ukucnął i pogłaskał psa, który był z tego bardzo
ucieszony.
– Lubi
cię.
–
Labradory lubią prawie wszystkich ludzi – odpowiedział Zarzycki, dopiero po
chwili rejestrując, do kogo przemówił.
– Ares
nie. On sobie sam wybiera ludzi do towarzystwa i większość mu się nie podoba.
Także jeżeli chodzi o niego, to mało jest osób, do których czuje sympatię. –
Szymon, stojąc na schodach, przyglądał się przychylnie temu, jak jego pies
reaguje na pieszczoty chłopaka. Zatrzymał spojrzenie na Zarzyckim. Jego twarz
nie była pełna napięcia i wściekłości. Usta uśmiechały się nieznacznie, a oczy
błyszczały.
Kamil
czuł, że jest obserwowany, ale nic sobie z tego nie robił, nadal drapiąc psa po
głowie i karku.
– A jak
jest z jego właścicielem? – odezwał się – Też lubi tych, których lubi jego
pies? – Zamarł z palcami wsuniętymi w krótką sierść.
– To
zależy – odparł Szymon, podchodząc do Kamila. – Na moje lubienie trzeba sobie
bardziej zasłużyć. Czasami zastanawiam się, czy on jest bardziej wybredny ode
mnie. – Również pogłaskał psa. Jego palce od palców Kamila dzieliło tylko kilka
centymetrów. Nie patrzył jednak na to, lecz na chłopaka. – Piszesz się na listę
kandydatów do polubienia przeze mnie?
Kamil
podniósł się i chłodnym wzrokiem popatrzył w dół, na swojego rozmówcę.
–
Wolałbym, żeby zdeptało mnie stado słoni i pokąsała chmara komarów noszących
malarię.
–
Jednego w Polsce nie dostaniesz. – Również się podniósł. Był nieco wyższy od
Kamila i bardzo mu to odpowiadało. – Słonie można by załatwić w jakimś zoo, ale
czy trafi się tam stado, to nie wiem. – W oczach igrały mu wesołe ogniki.
Kamil
prychnął i zapytał:
– Masz
moją zapalniczkę?
Bieńkowski
najchętniej by mu jej nie dawał, bo tak ładnie chłopak go słuchał, ale nie był
skończonym dupkiem. Zabawił się. Wystarczy tego dobrego. Sięgnął do kieszeni po
upragniony przedmiot Kamila i oddał mu go.
Kamil,
odbierając swoją zgubę, dotknął przypadkiem czubkami palców tych należących do
Szymona. Ledwie to zrobił, poczuł, jakby iskry wyładowania elektrostatycznego
przeszły pomiędzy nimi. Szybko zabrał rękę, a pomimo tego nadal czuł na palcach
delikatne mrowienie. Jego zdaniem to było głupie i dziwne, i mogło mu się to
wydawać.
Szymon
potarł dłonie o siebie, chcąc pozbyć się uczucia łaskotania w palcach. Co to u licha
było? Jakby walnął go prąd, ale z nikłą mocą, taką kłującą. Czytał o takich
wyładowaniach, które mogą przebiegać pomiędzy ludźmi, ale nigdy mu się to nie
przydarzyło. Zazwyczaj odczuwał to, kiedy wysiadał z samochodu. W jakiś sposób
jego ciało czy ubranie musiało się wtedy naelektryzować i odczuwał tego efekty.
To jak z długimi włosami, kiedy je czeszesz, a one unoszą się do góry za
grzebieniem, a w uszach słychać cichutkie trzaski. Otrząsnął się z tego
wrażenia i powiedział:
–
Marnujemy czas. Pokażę ci, co masz robić. – Zanim ruszyli w stronę stajni, z
domu wyszła jego mama. Przywitała się z Kamilem. Szymon nie odczytał w oczach
chłopaka niechęci do jego matki. To dało duży plus Kamilowi. Nieraz słyszał,
jak niektórzy wyśmiewali się z jego mamy, nazywając ją wielorybem, smalcem czy
innymi obraźliwymi określeniami. Mama się z tego śmiała, ale domyślał się, że z
każdym takim słowem w jej duszę wbijana jest igła bólu. Natomiast Kamil nie
wykazał nawet jednej nuty niechęci i uśmiechnął się do jego rodzicielki z
serdecznością. Ten chłopak nie był zły. Po prostu lubił się sprzeciwiać i
stawiać na swoim. Jak większość ludzi.
– Miło
mi cię poznać. Mam na imię Barbara. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli
okazję do rozmowy, bo twoja babcia wiele mi o tobie opowiadała. Twój dziadek
mówił mi, że kochasz zwierzęta, więc sądzę, że będzie ci się dobrze pracowało
przy koniach. – Obejrzała się za siebie, kiedy pojawił się Konrad, zarzucając
plecak na jedno ramię. Burknął pod nosem coś, co można było nazwać „cześć” i
takim samym tonem dodał, że idzie na autobus. – Ja też idę. Do zobaczenia.
– Do
widzenia pani – odpowiedział Kamil, obserwując przez chwilę Konrada. Młodzik
musiał jeszcze chodzić do szkoły. Zazdrościł mu. Nie spodziewał się, że
kiedykolwiek o czymś takim pomyśli. Po prostu teraz spędzałby czas ze
swoją paczką. I co z tego, że w szkole? Przynajmniej nie stałby tutaj jak
kołek w płocie.
–
Dzięki. – Szymon skierował się w stronę dalszej części posesji.
– Za co?
– Za to,
że nie przeszkadza ci tusza mojej mamy. Stara się schudnąć, ale to żmudny i trudny
proces.
–
Słuchaj. Nie oceniam ludzi po wyglądzie i po tym jak się ubierają. Myśl sobie o
mnie co chcesz, ale wiedz jedno, że… Nieważne. – Machnął ręką, jakby odganiał
natrętną muchę.
– Spoko.
– Spoko.
– Przypomniał sobie pytanie, które zadała mu Anka. Czy Szymon jest przystojny?
Starał się na niego nie patrzeć nachalnie, żeby Bieńkowski sobie czegoś nie
pomyślał. Szedł obok niego, od czasu do czasu obserwując jego profil. Śmiało
mógł odpowiedzieć na jej pytanie, że tak, szczególnie jeżeli ktoś lubi ciemno
rudych facetów. Zauważył to już w pierwszej chwili, kiedy go zobaczył. W sumie
nie miał dużo zastrzeżeń w stosunku do tego człowieka. Zwyczajnie przez
swoje pierwsze słowa Szymon trochę stracił w jego oczach. Na ich wspomnienie
nadal otwierał mu się nóż w kieszeni. Pewnie tylko on je odebrał tak
sugestywnie. Założyłby się, że Szymon zorientował się, że on jest gejem. Bo jak
mogłoby być inaczej, skoro podczas pierwszego spotkania Kamil gapił się na
niego jak na smakowity deser z wisienką. Poza tym w całej tej sytuacji
wnerwiało go, że ktoś miałby mu rozkazywać. Chyba gdyby nie Konrad i to jego
rządzenie się, poszłoby inaczej. Jak tak o tym myślał, zrozumiał, że nie
zachował się uczciwie. Przez ostatnie dni wszystko go denerwowało i za to
zrzucał winę na innych oraz na całą tę popieprzoną sytuację, nie na siebie. W
sumie powinien się cieszyć, że ma robotę, a jeżeli przy zwierzętach, to tym
lepiej. Z nimi jakoś się dogadywał.
W
milczeniu doszli do stajni. Konie zarżały na widok Szymona.
– Trzeba
je nakarmić. Tym ja się zajmę, a ty będziesz się uczył. W mig to pojmiesz.
Potem posprzątasz boksy. Konie wyprowadzimy na dwór, aby pobiegały. Wszystko ci
pokażę i nauczę, czego trzeba. Jak wyczyścić zwierzęta również. – Zbliżył się
do ciemnobrązowego konia z białą łatą na pysku, wystawiającego pysk nad
drzwiczkami swojej zagrody. Pogłaskał zwierzę po nosie. – Hej Zefir, czekasz na
prezent, co?
Kamil
patrzył, jak Szymon wyjmuje z kieszeni kostkę cukru. Sądził, że da ją ogierowi,
a tymczasem podał słodycz jemu.
– Daj mu
ją. Bardzo go lubi.
Chłopak
spojrzał na Bieńkowskiego, konia i cukier. Wziął kostkę, uważając, żeby tym
razem nie dotknąć młodego mężczyzny.
– Daj mu
to na otwartej dłoni – poradził Szymon.
– Wiem,
nie jestem głupi. – Wyciągnął rękę, podając podarunek ogierowi. Zaśmiał się,
kiedy chrapy zwierzęcia połaskotały go po dłoni.
– On też
cię lubi – stwierdził gospodarz.
– A co,
jest taki jak Ares?
– Jest.
Od kogoś, kto by mu nie spasował, nie wziąłby cukru. Zwierzęta wyczuwają
dobrych ludzi.
–
Testujesz mnie – warknął Kamil, patrząc groźnie na Szymona.
– Nie,
po prostu dobrze wiedzieć, że moje zwierzęta będą w dobrych rękach. One ci
ufają, więc ja także. – Posłał Zarzyckiemu szczery uśmiech, w którym Kamil
utonął. Stałby tak nadal, gapiąc się na mężczyznę, gdyby ten nie zagonił go do
pracy, która, zdaniem Kamila, mimo wszystko nie okaże się taka zła, jak na
początku sądził.
Jak ja temu Kamilowi zazdroszczę. Dałabym się pokroić za pracę ze zwierzętami. Niestety w moim wypadku aktualnie muszą starczyć mi ludzie.
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału to mega jak zawsze :D
I znów świetnny rozdział, podoba mi się to jak powoli budujesz relacje między bohaterami. Kamil zaczyna myśleć, a nie tylko skupiać się na złych emocjach, ale nie traci charakteru. Podoba mi się to.
OdpowiedzUsuńP.S. Komentuje zawsze, ale moje wrodzone lenistwo sprawia, że nigdy mi się nie chcę logować :D
Też uwielbiam zwierzęta. Niestety nie mam możliwości, żeby często odwiedzać stajnię, a szkoda, bo kocham jeździć konno. Fajny rozdział, od początku polubiłam Konrada. Trochę jak taka moja bratnia dusza normalnie;)
OdpowiedzUsuńDroga Luano!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam już prawie wszystko, co znajduje się na Twoim blogu i uwielbiam Twoje opowiadania. W zasadzie, nie spotkałam się jeszcze z kimś piszącym równie dobre historie i pomimo nieznacznych niedociągnięć w szyku zdań, to naprawdę, w Internecie nie masz sobie równych jeśli chodzi o powieści o miłości męsko-męskiej :) "Buntownika" zaczęłam czytać dzisiaj i już pochłonęłam wszystkie siedem rozdziałów. Jestem zachwycona, że rzecz dzieje się w naszym kraju, autorzy rzadko decydują się na przeniesienie realiów opowiadań do Polski, a tu proszę bardzo! Póki co wychodzi to całkiem nieźle. Rozdział pierwsza klasa, czekam z niecierpliwością przyszłego tygodnia! Coś czuję, że pomożesz mi przetrwać ten rok szkolny swoimi tekstami.
Pozdrawiam i życzę dużo weny do tej, jak i do kolejnych historii <3
Maaah... Rozdział sielankowy dość i tym samym mily i przyjemny. Ale znając Lu to cisza przed burzą ;)
OdpowiedzUsuńFajnie ze Szymon i Kamil zaczynają się przekonywać do siebie!
/A
Hej,
OdpowiedzUsuńoch pojawił się, ale tylko w zasadzie tylko po to aby odzyskać zapalniczkę bo inaczej by jej nie miał... ciekawe jak ich relacje się potoczą...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia