24 kwietnia 2016

W sidłach miłości - Rozdział 41


Zapraszam do zapoznania się z wynikami konkursu (szczególnie tych, którzy brali udział w części z komentarzami) oraz do głosowania: KLIKNIJ MNIE :)



Dziękuję za komentarze. :)
Poranne słońce nie obudziło Richiego, ale zrobiła to ręka owijająca się wokół jego pasa oraz gorący oddech na szyi. Otworzył oczy i przekręcając lekko głowę na bok, napotkał ciemne włosy swojego chłopaka. Podniósł rękę, wsuwając ją we włosy Johnny’ego, na co ten zamruczał, ale niemal od razu zachrapał. Richie zachichotał, przytulając policzek go głowy śpiącego. Kochał go całym sercem, które zaczynało wierzyć, że śpiący przy nim chłopak jest jego i tylko jego. Nigdy, a tym bardziej teraz, nie potrafił wyobrazić sobie bycia z kimś innym. Nawet kiedy jego miłość była wyłącznie w jego sercu, a Jonathan go nie znosił, to i tak nie potrafił spotykać się z kimś innym. Rozumiał, że zdaniem wielu może być jeszcze za młody, aby wiązać się na całe życie, ale to go nie obchodziło. Jego zdaniem to nie wiek decyduje o tym, czy chce się z kimś być, czy nie. Na to wpływa wiele innych czynników, a on jest w pełni świadom swoich uczuć. Z początku mogło to być zauroczenie, z czasem zakochanie, ale to zamieniło się w prawdziwą  miłość zdolną pokonać wszelkie przeciwności losu, sprawiającą, że człowiek chce się zestarzeć z tą drugą osobą, na zawsze z nią pozostać. Pytanie czy Johnny też go tak chciał. Kochał, ale czy tak samo pragnął pozostać z nim? Jesteś moim światłem od lat, omal nie wypowiedział tych słów na głos, przekręcając się na bok i przytulając do Jonathana, ale odsuwając od niego biodra, gdyż jego porannemu wzwodowi nie przeszkadzała plątanina myśli i ten nie ustępował, jakby nie miał kiedy się pojawić. Szlag.
Delikatny pocałunek na szyi Richiego sprawił, że chłopak zadrżał.
– Nie śpisz – stwierdzenie Richiego spotkało się tylko z ruchem głowy Jonathana.  – Musimy już wstawać? – Dobrze mu się leżało, a poza tym coś mu musiało opaść. Na pewno nie wstanie pierwszy. Spaliłby się ze wstydu, gdyby Johnny go zobaczył. Co tam, już się wstydził, ale nie zamierzał tego okazywać.
– Wstaniemy, kiedy będzie słychać, że na dole już chodzą. Nie będziemy im przeszkadzać. – Johnny przeciągnął się.
– Gdzie podziała się twoja wredota? Nie chcesz tam wpaść i wylać na nich kubła swoich złośliwości? – Podparł głowę na ręce, unosząc jasną brew.
– To nie złośliwości tylko sympatia. – Cmoknął słodkie usta Richiego.
– Sympatia? Boję się pytać, jak w twoim przypadku wygląda złośliwość.
– Nie jestem złośliwy. Raczej…
– Wredny inaczej i… – nie dokończył wypowiedzi, ponieważ Johnny rzucił się na niego, zaczynając go łaskotać, przez co dusił się ze śmiechu, próbując odciągnąć od siebie jego ręce. – Przestań, Johnny. Żeby cię tak stado kaczek podziobało.
Puścił Richiego i usiadł, patrząc na niego zdziwiony.
– Kaczek?
– To co, gęsi? – Uniósł kącik ust. – Jesteśmy przecież na wsi.
– Richie?
– No co?
Jonathan wziął w obie dłonie twarz chłopaka i pocałował go krótko, ale mocno.
– Jesteś… uroczy. Kocham cię. Kocham… Kocham… Kocham. – Po każdym słowie całował go, to w usta, to nos, policzki, ciesząc się, że nareszcie zmądrzał. – Nie wątp w to, że cię kocham.
Richie otworzył usta, zamknął, znów otworzył i z mocno bijącym sercem powiedział:
– Też cię bardzo kocham.
– Mój. Mój Richie. – Pogłaskał czule policzek młodszego partnera, a potem po prostu go objął, głośno wzdychając.
– Nic tylko rzygać tęczą. – Zaśmiał się Richie, z zadowoleniem pozwalając się przytulać i czując, jak pierś Jonathana trzęsie się ze śmiechu. Penis w końcu postanowił pójść odpocząć, stwierdzając, że nie będzie zabawy. 

* * *

Sapnął, czując kolejne mocne pchnięcie Josha. Uniósł nogę wyżej, dając mu do siebie pełen dostęp. Leżał na boku, mając swojego partnera za plecami, trzymającego go mocno przy sobie, pieszczącego ustami jego szyję i powtarzającego słowa uwielbienia, które zamroczony przyjemnością Alex odbierał jak najdoskonalszy afrodyzjak. Uwielbiał go, całego mężczyznę, jego penisa w sobie i wszystkie spędzone z nim chwile. Te zwykłe i te intymne momenty sprawiające, że to właśnie przy nim stawał się rozdygotanym pragnieniem, pragnącym zarazem dojść jak i trwać w niekończącym się stanie podniecenia.
– Alex… Ja zaraz…
Coraz bardziej chaotyczne pchnięcia Josha upewniały młodszego partnera, o co chodzi. Jemu jeszcze trochę brakowało do końca, a Josh naprawdę musiał być nieźle napalony, skoro nie wytrzymał długo.
– Dalej. – Obejrzał się na niego, a ich usta spotkały się w gorącym pocałunku zduszającym jęk szczytującego Joshuy, ściskającego go przy tym bardzo mocno.
– Kocham cię – stęknął Josh, całując Alexa jeszcze raz i stanowczo chwytając jego penisa. Wysunął się z niego i obrócił go na plecy. – Chcę cię wyssać do ostatniej kropelki – szepnął, masując kciukiem jego mokrą główkę.
– Nie mów, tylko działaj.
Josh pochylił się, biorąc penisa swojego partnera w usta, a dłonią chwytając i masując jego jądra, by po chwili przesunąć ją dalej i wsunąć w niego dwa palce. Alex jęknął cicho, zaciskając palce na włosach Joshuy i poruszając biodrami. Niewiele było mu trzeba i doszedł, doprowadzony do wytrysku przez sprawne usta kochanka i jego język.
– Poranny seks jest niesamowity – westchnął Alex.
– Zwłaszcza, że wieczorny nie wyszedł, bo zasnęliśmy – dodał, zdejmując prezerwatywę ze swojego penisa.
– Dobrze, że zasnęliśmy na początku, a nie w trakcie. Wyobrażasz to sobie?
– Zachowaliśmy się nie jak napaleni na siebie faceci, ale jak zmęczeni życiem staruszkowie, którzy chcą, a nie bardzo mogą. – Położył głowę na brzuchu Alexa, który wcześniej ucałował i polizał wokół pępka.
– Nawet nie snuj takich wizji. Zawsze będę mógł. W każdym razie to planuję. Trzeba się pójść umyć, zanim tamci wstaną. – Gładził powolnymi, posuwistymi ruchami ramię Josha. – Johnny gotów jest przez godzinę nie wychodzić z łazienki po to, żeby tylko mnie tam nie wpuścić. Potem zjemy śniadanie i wybierzemy się gdzieś. Przy ludziach ze wsi musimy udawać kumpli, jakby co – przypomniał mu. Nie znosił się ukrywać, ale też nie należał do ludzi otwarcie wołających „jestem homoseksualistą”.
– Pamiętam. Nawet sam o tym mówiłem. – Pochylił się nad nim, kładąc się na jego ciele. – Ważne, że i tak będziemy mogli być razem. –  Oparł ich czoła o siebie, czując obejmujące go ręce Alexa. – To co, myju, myju, pucu, pucu, a potem coś wrzucimy na ząb i pójdziemy zwiedzać okolicę? We dwóch? – dodał.
– We dwóch, ale wieczorem w czwórkę pojedziemy do kina. Mają takie małe w miasteczku pięć kilometrów stąd, gdzie puszczają klasyczne filmy.
– Mrau, lubię takie – szepnął, miziając się z nim.
– Znam cię już trochę i wiem, co lubisz. Kocham cię.
– Zdradzę ci sekret, ja ciebie też. – Potarł ich nosy o siebie, a potem podniósł się, pociągając Alexa za sobą. – Czas ruszyć tyłki z wyrka.

* * *

Odłożył umyte talerze, patrząc z niedowierzaniem na stertę kolejnych. Dzisiaj w barze, w którym JD  pracował  co drugi weekend albo częściej, był tłum ludzi. Dwie wycieczki postanowiły zjeść obiad właśnie tutaj i jakkolwiek było to dobre dla baru, gdyż dobrze zarobią, tak on sam musiał radzić sobie z myciem garów. Nie powinien narzekać, bo dzięki temu sam ma pieniądze na własne wydatki i może pomóc mamie. Właściwie było to jedyne miejsce, gdzie przyjęli chłopaka w jego wieku. Starał się też o dorywczą pracę w paru innych miejscach, w tym w studiu muzycznym, gdzie mógłby być chłopakiem od parzenia kawy lub takim ogólnie przynieś, wynieś, pozamiataj, byle tylko kręcić się w środowisku, do którego w przyszłości chciał należeć, lecz nic z tego nie wyszło, bo był za młody. Nie zamierzał wiązać przyszłości z wokalistyką, mimo że jego nauczycielka usilnie go do tego namawiała, ale wolał po prostu pracę w studio nagrań, a wokal traktował jako hobby i coś, co przesądziło o pomocy finansowej, dzięki czemu mógł chodzić do wymarzonego liceum.
– JD, ruchy! Na sali mamy Armagedon i zaraz braknie nam czystych naczyń. – Do kuchni wpadła Vivian, kierowniczka zmiany.
– Nie moja wina. – Nie znosił tej kobiety. Zazwyczaj nic nie robiła, chętnie rozkazywała innym, czekając, aż komuś noga się powinie, a ona na tym skorzysta. Vivian nie lubiła go i robiła wszystko, żeby stąd wyleciał. Mimo tego nie zamierzał być dla niej łagodny i traktował ją tak, jak ona jego. – Sama ruszyłabyś tyłek, a nie tylko latała i pierdoliła w kółko o tym samym. Nie ma to jak urodzić się do wydawania rozkazów.
– Ktoś musi to robić. – Podparła się pod boki. – Trzeba mieć nad wami kontrolę i mówić, co macie robić. Inaczej wszystko spierdolicie. Lois! – wydarła się do  jednej z kelnerek. – Zabieraj te talerze i ruszaj dupę. Zostawić was samych na chwilę i nie wiecie co robić. Banda patałachów.
Odprowadził flądrę wzrokiem, powstrzymując silną potrzebę rzucenia w nią talerzem, najlepiej kilkoma. Niestety nie dość, że musiałby zapłacić za rozbitą porcelanę, to jeszcze za sprawą Vivian zostałby zwolniony i nawet lubiący go szef kuchni nie byłby w stanie pomóc.
– Nienawidzę jej – syknęła Lois, dwudziestopięcioletnia kelnerka pracująca tutaj od kilku miesięcy.
– Nie tylko ty.
– Ja ci mówię, chłopa jej brakuje i nie ma się jak wyżyć. – Wzięła w obie ręce stos talerzy.
JD roześmiał się, puszczając starszej koleżance z pracy oczko.
– Dobra, to powodzenia z garami. Pocieszę cię, że na sali nie jest lepiej.
– Ta, dzięki. – Odłożył wytarte łyżki do innych.
Godzinę później był w stanie odetchnąć i wyjść na przerwę, podczas której w końcu mógł się napić i coś zjeść. Usiadł na zapleczu, przy podłużnym stoliku, z kubkiem herbaty i talerzem spaghetti. Jako jeden z pracowników dostawał porcję darmowego obiadu, dzięki czemu nie musiał nosić z domu kanapek.
Wyjął z kurtki telefon i sprawdził, czy ktoś chciał się z nim skontaktować. Zaskoczyło go to, że dwa razy dzwonił Casey, w różnych odstępach czasowych. Do tej pory spotkali się trzy razy u niego i musiał przyznać, że zapaśnik nie był taki głupi. Może nie pojmował wszystkiego w try miga, wszak nie każdy jest geniuszem, ale zaczynał rozumieć matematykę, a nawet z angielskiego więcej pojmował. Co było najdziwniejsze, to ostatnio mniej sobie dogryzali, a McPherson sam, z własnej i nieprzymuszonej woli, odwoził go do domu.
Zanim do niego oddzwonił, odpisał na esemesa mamy, odpowiadając, że wróci do domu jak zwykle po dziesięciu godzinach pracy. Dopiero po wysłaniu wiadomości nacisnął przycisk połączenia i przystawiwszy telefon do ucha, zaczął jeść, zanim obiad ostygnie.
– To ja. Czego jaśnie pan chciał?
– Człowieku, dodzwonić się do ciebie jest gorzej niż zdobyć tego, no... Mont Everesta.
– Nie narzekaj, w robocie jestem. Mam piętnaście minut przerwy i żarełko wcinam. Co tam?
– Co szamiesz?
– Spaghetti Carbonara, ale gadaj o so bieda, nie mam sasu. – Zapchał sobie usta makaronem, przez co trudno było zrozumieć jego ostatnie słowa.
– Nie mieliśmy mieć korków w ten weekend, ale starzy jutro wychodzą, więc może zamiast w poniedziałek, byśmy spotkali się jutro.
– Odpada. – Przemknęło mu przez myśl, dlaczego Casey tak układał ich korepetycje, żeby nie spotkał jego rodziców. W sumie co mu do tego, nie zamierzał bratać się ze starymi mięśniaka. – Mam iść wieczorem na przedstawienie, w którym gra moja siostra. Obraziłaby się na mnie do końca świata, gdybym nie przyszedł.
– To może miałbyś czas wcześniej.
– Też nie. Pracuję i ledwie zdążę do domu się przebrać. Nawet zastanawiam się, czy lepszych szmat nie wziąć ze sobą do pracy i po niej ubrać się od razu w nie. Co tobie tak pilno do widzenia się ze mną?
– Nic, tylko pytałem, Emośku. Czym więcej korków, tym  lepiej dla nas, co nie?
– Ano. Chociaż raz masz rację, mięśniaku.
– O której jutro kończysz robotę?
– Jak zwykle o siedemnastej. Słuchaj, będę kończył, przerwa mi mija.
– W porzo.
– Aleś ty ugodowy się zrobił. Po prostu sam się poucz. Narka.

* * *

Casey odłożył telefon, gapiąc się bezradnie na książkę od matematyki. Właśnie się uczył. W każdym razie próbował, ale jakoś nie bardzo mu szło. Łatwiej było rozwiązać jakieś zadania, gdy wcześniej JD podpowiedział, od czego ma zacząć, potem już sam sobie radził i inne nie sprawiały mu problemu. Niestety trafił dzisiaj na grupę zadań, z którymi miał problem. Niby  Emo wytłumaczyło mu  podstawy skąd, jak i dlaczego się wzięło oraz w jaki sposób ma obliczać te rzędy cyferek z nawiasami i ułamkami, ale nie potrafił sobie z tym poradzić. Do tego jakoś Emo coś sprawiało, że umysł mu się rozjaśniał. Poza tym naprawdę fajnie spędzało się z nim czas. JD nie żył pod jego dyktando, pyskował mu i ostatnio doszli do wniosku, że lubią te same filmy oraz kabarety i muzykę. Do tego przy nim mógł być sobą, prawie sobą, choć nadal go nie lubił. Nie znosił wręcz, i to z wzajemnością.
Odłożył na bok książkę do matematyki i wziął do angielskiego. JD dał mu zadanie do odrobienia. Musiał napisać rozprawkę na podstawie tekstu, który mu wskazał. Gdyby tylko przypomniał sobie, czym jest ta rozprawka, byłby w siódmym niebie. W tym jednak pomoże mu Internet. Zanim jednak usiadł do komputera, ktoś zapukał do drzwi jego pokoju.
– Tak?
Do pomieszczenia weszła niska szatynka o obfitych kształtach. Obrzuciła krytycznym spojrzeniem pokój syna i jego samego.
– Gdy wychodziłam rano, powiedziałam, żebyś zrobił pranie i odkurzył, ale widzę, że nic nie zrobiłeś. – Jeszcze raz spojrzała na stolik, biurko, a nawet łóżko syna, na którym leżały książki i zeszyty. – Co to za bałagan? Robisz z pokoju chlew. Ile razy ci powtarzałam, że masz utrzymać czystość? Raz się zaniedbasz i potem będziesz mieszkał w brudzie. Posprzątaj to. Twoja przyszła żona nie będzie tolerowała takiego bajzlu.
– Nie mam dziewczyny, a co dopiero żony, poza tym się uczę.
– Ty się uczysz?
– Mówiłem ci, że mam korepetycje.
– Tak, podobno jakiś chłopak cię uczy. Ciekawe jak, bo ciebie nie można niczego nauczyć. Wdałeś się w wujka, skończony kretyn. Chciałabym w przyszłości poznać tego młodego człowieka.
Casey kiwnął głową, ale nie zamierzał przedstawiać JD rodzicom. Nie było mowy, aby to zrobił.
– Posprzątaj tu, bo jak wróci ojciec, to przemówi ci do rozsądku, a ja nie zamierzam tolerować bałaganu.
– Tak, mamo. – Westchnął, zostając sam. Despotyczna matka i nie lepszy ojciec zawsze potrafili sprowadzić go na ziemię i przymusić do wielu rzeczy. Dzięki jej paru słowom wszystkiego mu się odechciało. Wziął smartphona do ręki i napisał do kumpla esemesa z pytaniem, kiedy mogą się spotkać. Dzisiaj musiał odreagować, a jutro… Jutro to co innego. Na jutro ma już plany.

* * *

Richie stał na wzgórzu otoczonym łąkami i polami, gdzie poza nim i Johnnym nie było żywej duszy. Oparł się o klatkę piersiową swojego chłopaka, zostając przez niego objętym, dzięki czemu nie tylko było mu cieplej, ale i czuł jego opiekę, siłę i coś jeszcze, co przepełniało mu serce miłością.
– Latem cię tutaj przywiozę. Zobaczysz wszystkie te pola pokryte łanami zbóż, a łąki z wykoszoną i pachnącą trawą. – Położył brodę na ramieniu chłopaka.
Uśmiechnął się cały szczęśliwy, że Johnny wybiegał z planami co do nich całe miesiące naprzód. Upewniło go to w podjęciu ważnej decyzji, bo nie zamierzał rozstawać się z nim nawet na tydzień, a co dopiero całe miesiące.
– Nie jesteś zmęczony? – zapytał Wilson. – Spacerujemy od trzech godzin, a jeszcze musimy zrobić zakupy na obiad.
– Josh coś mówił, że z Alexem się tym zajmą. Josh chce zrobić swoje popisowe danie. Nie, nie jestem zmęczony. Przynajmniej nie myślę, że właśnie w tej chwili konkurs dobiega końca.
– Mhm. – Potarł go nosem po szyi.
– Wiesz, nie wierzę, że wygrałbym, są lepsi ode mnie, ale chciałem powalczyć. – Odsunął się i ruszyli razem w drogę powrotną. – Mieć szansę, aby spróbować dostać się do Akademii Ivy bez rekrutacji, egzaminów. Podobno bardzo ciężkich, przez które przechodzą najlepsi z najlepszych.
– Zawsze masz szansę przez nie przejść. – Trzymając Richiego za rękę, gładził kciukiem jego dłoń.
– Moje priorytety się zmieniły i chyba dobrze się stało, że nie dostałem szansy  uczestnictwa w konkursie. Podejrzewam, że tak miało być.
– Dlaczego?
Richie zatrzymał się i stanąwszy przed Johnnym, objął go wokół pasa.
– Bo bycie studentem tej akademii oznaczałoby wyjazd z domu na wiele miesięcy i rozstanie z tobą. Nic nie mów, wysłuchaj mnie do końca – dodał zauważywszy, że Johnny chce coś powiedzieć. Popatrzył swojemu chłopakowi głęboko w oczy. – Nie chcę tego. Nie chcę związku na odległość. Nie chcę nie móc przytulić się do ciebie, kiedy tego zapragnę, pocałować. Wiem, że jest Internet, telefon, ale przez nie można tylko porozmawiać, a nie dotknąć się.
– Richie, co ty chcesz mi powiedzieć? – Pogłaskał go zimną dłonią po policzku, trzymając chłopaka drugą ręką przy sobie.
– Że podjąłem decyzję co do mojej przyszłości. Ja wiem, że zrobiłem to nagle, ale jest to w pełni świadoma i dojrzała decyzja i wiem, że postępuję słusznie. Moje serce mi tak mówi, a ja dokonałem wyboru. Dobrego wyboru – podkreślił. – Kiedy powiedziałeś o tym lecie, a to przecież za kilka miesięcy, zrozumiałem, że nie chcę stracić żadnej chwili z tobą, i to, że ty naprawdę myślisz o nas poważnie.
– Bo tak jest, słońce. – Pocałował go lekko w usta.
– Teraz to wiem – mówił poważnie Richie. – Chcę studiować, być z tobą, ale nie wyjeżdżać. W naszym mieście też mogę się uczyć. Wrócimy do domu, to dowiem się co i jak. Popytam ludzi, poczytam w necie, która z uczelni ma wydział artystyczny. Coś słyszałem, że dwie, ale chcę wybrać tę najlepszą, tę, która przygotuje mnie do mojego zawodu. Na pewno nie tancerza.
– Co chcesz robić?
– Chcę zostać trenerem i choreografem, do tego założyć szkołę tańca. Wiem, że jest ich wiele, ale będę się starał, aby moja była jedną z najlepszych. Do tego, jeśli się zgodzisz, to chcę pracować z tobą. Johnny, wiem, że to nagła decyzja, ale czuję, że postępuję dobrze. To jest właśnie to. Serce mi to mówi – powtórzył się. – Kocham tańczyć i mogę to robić wszędzie. Nie dla mnie życie na scenie, sam mówiłeś, że tobie nie wyszło to na dobre. Dla mnie jest przeznaczone co innego. Poza tym chciałem studiować w Ivy dla mamy. Pokazać jej, że mogę dostać się do tak prestiżowego miejsca, i to, jak bardzo się myli, nie doceniając mnie. Teraz chcę w końcu zrobić coś dla siebie, to, czego ja chcę.
– Ale to  było twoje marzenie.
– Moim marzeniem zawsze było tańczenie, a przecież nie tylko w Ivy tego uczą. Zresztą czasami trzeba zrezygnować z jednego marzenia, aby trwać przy tym drugim, upragnionym i najważniejszym, tym, którym jesteś ty. – Stanął na palcach i pocałował Jonathana z własnej inicjatywy, z miłością, oddaniem i obietnicą, że zrobi wszystko, aby ich związek był szczęśliwy i zawsze trwał.

8 komentarzy:

  1. coś za szybko mi się rozdział skończył ... a tak się go fajnie czytało

    OdpowiedzUsuń
  2. Luano, zabiję cię! To już 3 czy 4 rozdział w którym liczę na to, że Richie i Johnny podejmą ten wyczekiwany, kolejny krok :D Mimo to nie rozczarowuję się a wręcz przeciwnie, jestem na maksa wkręcona w opowiadanie.
    Baaaardzo szanuję Cię jako autorkę i czekam z niecierpliwością na twoje kolejne teksty :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest tak cudowne, że aż nie mogę opisać tego słowami :) to chyba mój ulubiony rozdział z wszystkich, które do tej pory się ukazały...Sama nie wiem dlaczego. Po prostu mnie urzekł :)
    /A

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, te "słodkie" poranne pocałunki. Najpierw zęby umyć, kurwa mać :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewnie nie tylko ja to zauwazylam, ale we wszystkich opowiadaniach dostempnych na blogu (prawie...niestety nie czytalam poloczanych) zawsze jest moment lub dwa kiedzy dzieje sie cos zlego lub tylko rozwalajacego zwiazek.
    Jesli "w cieniu ludzi" to jedna wielka seria wzlotow i katastrof (podaje taki przyklad ze wzglendu na to, ze oba te opowiadania maja kilka tomow) to strach sie bac co dalej sie stanie tutaj.
    Poki co "nie tknienci" sa chyba hedynie JD i Casey?
    Alex i Josh - juz raz zerwali
    Richie - zmarla mama
    Joshy - byly chlopak
    no...jeszcze im razem moze nie wyjsc.
    Drake i Shane (czy jak oni tam mieli) - sprawa na uczelni

    Nie krytykuje takiego sposobu, po prostu zauwazam pewien powtarzalny czynnik i jakos tak...pisze ten komentarz.


    To nadal ma sens prawda? Znaczy to wyzej ^^""
    Oby.
    Coz...powodzenia w pisaniu nowych tekstow.

    (Juz mniej chaotycznie chyba nie dalo sie tego napisac xd)

    OdpowiedzUsuń
  6. Osobiście uważam, że jest to chyba najsłabsze opowiadanie na blogu. Pomijając powtarzające się schematy, które jednak trochę inaczej opakowane nie rażą za bardzo, tak ckliwość głównych bohaterów jest aż za bardzo denerwująca (według mnie oczywiście). Z początku historia zapowiadała się fajnie, bardzo lubię wszelkie wątki taneczne, ale z biegiem rozdziałów jakby traciła na jakości. Jest tylko jeden wątek, który mi się podoba - JD i Casey. Nie chcę tutaj urazić autorki czy innych czytelników, ale taka jest moja opinia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    no i cudownie, Jonnathan myśli poważnie o Richim, w pewnym stopniu żal mi go, a może ktos widział jak tańczył choć teraz zmienił swoje pioryrety, biedny Casey ma bardzo despotycznych rodziców...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)