Zapraszam do zapoznania się z wynikami konkursu (szczególnie tych, którzy brali udział w części z komentarzami) oraz do głosowania: KLIKNIJ MNIE :)
Dziękuję za komentarze. :)
Poranne słońce
nie obudziło Richiego, ale zrobiła to ręka owijająca się wokół jego pasa oraz
gorący oddech na szyi. Otworzył oczy i przekręcając lekko głowę na bok,
napotkał ciemne włosy swojego chłopaka. Podniósł rękę, wsuwając ją we włosy
Johnny’ego, na co ten zamruczał, ale niemal od razu zachrapał. Richie
zachichotał, przytulając policzek go głowy śpiącego. Kochał go całym sercem,
które zaczynało wierzyć, że śpiący przy nim chłopak jest jego i tylko jego.
Nigdy, a tym bardziej teraz, nie potrafił wyobrazić sobie bycia z kimś innym.
Nawet kiedy jego miłość była wyłącznie w jego sercu, a Jonathan go nie znosił,
to i tak nie potrafił spotykać się z kimś innym. Rozumiał, że zdaniem wielu
może być jeszcze za młody, aby wiązać się na całe życie, ale to go nie
obchodziło. Jego zdaniem to nie wiek decyduje o tym, czy chce się z kimś być,
czy nie. Na to wpływa wiele innych czynników, a on jest w pełni świadom swoich
uczuć. Z początku mogło to być zauroczenie, z czasem zakochanie, ale to
zamieniło się w prawdziwą miłość zdolną
pokonać wszelkie przeciwności losu, sprawiającą, że człowiek chce się zestarzeć
z tą drugą osobą, na zawsze z nią pozostać. Pytanie czy Johnny też go tak
chciał. Kochał, ale czy tak samo pragnął pozostać z nim? Jesteś moim światłem
od lat, omal nie wypowiedział tych
słów na głos, przekręcając się na bok i przytulając do Jonathana, ale odsuwając
od niego biodra, gdyż jego porannemu wzwodowi nie przeszkadzała plątanina myśli
i ten nie ustępował, jakby nie miał kiedy się pojawić. Szlag.
Delikatny
pocałunek na szyi Richiego sprawił, że chłopak zadrżał.
– Nie
śpisz – stwierdzenie Richiego spotkało się tylko z ruchem głowy Jonathana. – Musimy już wstawać? – Dobrze mu się leżało,
a poza tym coś mu musiało opaść. Na pewno nie wstanie pierwszy. Spaliłby się ze
wstydu, gdyby Johnny go zobaczył. Co tam, już się wstydził, ale nie zamierzał
tego okazywać.
– Wstaniemy, kiedy
będzie słychać, że na dole już chodzą. Nie będziemy im przeszkadzać. – Johnny
przeciągnął się.
– Gdzie
podziała się twoja wredota? Nie chcesz tam wpaść i wylać na nich kubła swoich
złośliwości? – Podparł głowę na ręce, unosząc jasną brew.
– To nie złośliwości
tylko sympatia. – Cmoknął słodkie usta Richiego.
– Sympatia?
Boję się pytać, jak w twoim przypadku wygląda złośliwość.
– Nie jestem
złośliwy. Raczej…
– Wredny
inaczej i… – nie dokończył wypowiedzi, ponieważ Johnny rzucił się na niego,
zaczynając go łaskotać, przez co dusił się ze śmiechu, próbując odciągnąć od
siebie jego ręce. – Przestań, Johnny. Żeby cię tak stado kaczek podziobało.
Puścił Richiego
i usiadł, patrząc na niego zdziwiony.
– Kaczek?
– To co, gęsi?
– Uniósł kącik ust. – Jesteśmy przecież na wsi.
– Richie?
– No co?
Jonathan wziął
w obie dłonie twarz chłopaka i pocałował go krótko, ale mocno.
– Jesteś…
uroczy. Kocham cię. Kocham… Kocham… Kocham. – Po każdym słowie całował go, to w
usta, to nos, policzki, ciesząc się, że nareszcie zmądrzał. – Nie wątp w to, że
cię kocham.
Richie otworzył
usta, zamknął, znów otworzył i z mocno bijącym sercem powiedział:
– Też cię
bardzo kocham.
– Mój. Mój
Richie. – Pogłaskał czule policzek młodszego partnera, a potem po prostu go
objął, głośno wzdychając.
– Nic tylko
rzygać tęczą. – Zaśmiał się Richie, z zadowoleniem pozwalając się przytulać i
czując, jak pierś Jonathana trzęsie się ze śmiechu. Penis w końcu postanowił
pójść odpocząć, stwierdzając, że nie będzie zabawy.
* * *
Sapnął, czując
kolejne mocne pchnięcie Josha. Uniósł nogę wyżej, dając mu do siebie pełen
dostęp. Leżał na boku, mając swojego partnera za plecami, trzymającego go mocno
przy sobie, pieszczącego ustami jego szyję i powtarzającego słowa uwielbienia,
które zamroczony przyjemnością Alex odbierał jak najdoskonalszy afrodyzjak.
Uwielbiał go, całego mężczyznę, jego penisa w sobie i wszystkie spędzone z nim
chwile. Te zwykłe i te intymne momenty sprawiające, że to właśnie przy nim
stawał się rozdygotanym pragnieniem, pragnącym zarazem dojść jak i trwać w
niekończącym się stanie podniecenia.
– Alex… Ja
zaraz…
Coraz bardziej
chaotyczne pchnięcia Josha upewniały młodszego partnera, o co chodzi. Jemu
jeszcze trochę brakowało do końca, a Josh naprawdę musiał być nieźle napalony,
skoro nie wytrzymał długo.
– Dalej. –
Obejrzał się na niego, a ich usta spotkały się w gorącym pocałunku zduszającym
jęk szczytującego Joshuy, ściskającego go przy tym bardzo mocno.
– Kocham cię –
stęknął Josh, całując Alexa jeszcze raz i stanowczo chwytając jego penisa.
Wysunął się z niego i obrócił go na plecy. – Chcę cię wyssać do ostatniej
kropelki – szepnął, masując kciukiem jego mokrą główkę.
– Nie mów,
tylko działaj.
Josh pochylił
się, biorąc penisa swojego partnera w usta, a dłonią chwytając i masując jego
jądra, by po chwili przesunąć ją dalej i wsunąć w niego dwa palce. Alex jęknął
cicho, zaciskając palce na włosach Joshuy i poruszając biodrami. Niewiele było
mu trzeba i doszedł, doprowadzony do wytrysku przez sprawne usta kochanka i
jego język.
– Poranny seks
jest niesamowity – westchnął Alex.
– Zwłaszcza, że
wieczorny nie wyszedł, bo zasnęliśmy – dodał, zdejmując prezerwatywę ze swojego
penisa.
– Dobrze, że
zasnęliśmy na początku, a nie w trakcie. Wyobrażasz to sobie?
– Zachowaliśmy
się nie jak napaleni na siebie faceci, ale jak zmęczeni życiem staruszkowie,
którzy chcą, a nie bardzo mogą. – Położył głowę na brzuchu Alexa, który
wcześniej ucałował i polizał wokół pępka.
– Nawet nie
snuj takich wizji. Zawsze będę mógł. W każdym razie to planuję. Trzeba się
pójść umyć, zanim tamci wstaną. – Gładził powolnymi, posuwistymi ruchami ramię
Josha. – Johnny gotów jest przez godzinę nie wychodzić z łazienki po to, żeby
tylko mnie tam nie wpuścić. Potem zjemy śniadanie i wybierzemy się gdzieś. Przy
ludziach ze wsi musimy udawać kumpli, jakby co – przypomniał mu. Nie znosił się
ukrywać, ale też nie należał do ludzi otwarcie wołających „jestem
homoseksualistą”.
– Pamiętam.
Nawet sam o tym mówiłem. – Pochylił się nad nim, kładąc się na jego ciele. –
Ważne, że i tak będziemy mogli być razem. –
Oparł ich czoła o siebie, czując obejmujące go ręce Alexa. – To co,
myju, myju, pucu, pucu, a potem coś wrzucimy na ząb i pójdziemy zwiedzać
okolicę? We dwóch? – dodał.
– We
dwóch, ale wieczorem w czwórkę pojedziemy do kina. Mają takie małe w miasteczku
pięć kilometrów stąd, gdzie puszczają klasyczne filmy.
– Mrau, lubię
takie – szepnął, miziając się z nim.
– Znam cię już
trochę i wiem, co lubisz. Kocham cię.
– Zdradzę
ci sekret, ja ciebie też. – Potarł ich nosy o siebie, a potem podniósł się,
pociągając Alexa za sobą. – Czas ruszyć tyłki z wyrka.
* * *
Odłożył umyte
talerze, patrząc z niedowierzaniem na stertę kolejnych. Dzisiaj w barze, w
którym JD pracował co drugi weekend albo częściej, był tłum
ludzi. Dwie wycieczki postanowiły zjeść obiad właśnie tutaj i jakkolwiek było
to dobre dla baru, gdyż dobrze zarobią, tak on sam musiał radzić sobie z myciem
garów. Nie powinien narzekać, bo dzięki temu sam ma pieniądze na własne wydatki
i może pomóc mamie. Właściwie było to jedyne miejsce, gdzie przyjęli chłopaka w
jego wieku. Starał się też o dorywczą pracę w paru innych miejscach, w tym w
studiu muzycznym, gdzie mógłby być chłopakiem od parzenia kawy lub takim
ogólnie przynieś, wynieś, pozamiataj, byle tylko kręcić się w środowisku, do
którego w przyszłości chciał należeć, lecz nic z tego nie wyszło, bo był za
młody. Nie zamierzał wiązać przyszłości z wokalistyką, mimo że jego
nauczycielka usilnie go do tego namawiała, ale wolał po prostu pracę w studio
nagrań, a wokal traktował jako hobby i coś, co przesądziło o pomocy finansowej,
dzięki czemu mógł chodzić do wymarzonego liceum.
– JD, ruchy! Na
sali mamy Armagedon i zaraz braknie nam czystych naczyń. – Do kuchni wpadła
Vivian, kierowniczka zmiany.
– Nie moja
wina. – Nie znosił tej kobiety. Zazwyczaj nic nie robiła, chętnie rozkazywała
innym, czekając, aż komuś noga się powinie, a ona na tym skorzysta. Vivian nie
lubiła go i robiła wszystko, żeby stąd wyleciał. Mimo tego nie zamierzał być
dla niej łagodny i traktował ją tak, jak ona jego. – Sama ruszyłabyś tyłek, a
nie tylko latała i pierdoliła w kółko o tym samym. Nie ma to jak urodzić się do
wydawania rozkazów.
– Ktoś musi to
robić. – Podparła się pod boki. – Trzeba mieć nad wami kontrolę i mówić, co
macie robić. Inaczej wszystko spierdolicie. Lois! – wydarła się do jednej z kelnerek. – Zabieraj te talerze i
ruszaj dupę. Zostawić was samych na chwilę i nie wiecie co robić. Banda
patałachów.
Odprowadził
flądrę wzrokiem, powstrzymując silną potrzebę rzucenia w nią talerzem,
najlepiej kilkoma. Niestety nie dość, że musiałby zapłacić za rozbitą
porcelanę, to jeszcze za sprawą Vivian zostałby zwolniony i nawet lubiący go
szef kuchni nie byłby w stanie pomóc.
– Nienawidzę
jej – syknęła Lois, dwudziestopięcioletnia kelnerka pracująca tutaj od kilku
miesięcy.
– Nie tylko ty.
– Ja ci mówię,
chłopa jej brakuje i nie ma się jak wyżyć. – Wzięła w obie ręce stos talerzy.
JD roześmiał
się, puszczając starszej koleżance z pracy oczko.
– Dobra, to
powodzenia z garami. Pocieszę cię, że na sali nie jest lepiej.
– Ta, dzięki. –
Odłożył wytarte łyżki do innych.
Godzinę później
był w stanie odetchnąć i wyjść na przerwę, podczas której w końcu mógł się
napić i coś zjeść. Usiadł na zapleczu, przy podłużnym stoliku, z kubkiem
herbaty i talerzem spaghetti. Jako jeden z pracowników dostawał porcję
darmowego obiadu, dzięki czemu nie musiał nosić z domu kanapek.
Wyjął z kurtki
telefon i sprawdził, czy ktoś chciał się z nim skontaktować. Zaskoczyło go to,
że dwa razy dzwonił Casey, w różnych odstępach czasowych. Do tej pory spotkali
się trzy razy u niego i musiał przyznać, że zapaśnik nie był taki głupi. Może
nie pojmował wszystkiego w try miga, wszak nie każdy jest geniuszem, ale
zaczynał rozumieć matematykę, a nawet z angielskiego więcej pojmował. Co było
najdziwniejsze, to ostatnio mniej sobie dogryzali, a McPherson sam, z własnej i
nieprzymuszonej woli, odwoził go do domu.
Zanim do niego
oddzwonił, odpisał na esemesa mamy, odpowiadając, że wróci do domu jak zwykle
po dziesięciu godzinach pracy. Dopiero po wysłaniu wiadomości nacisnął przycisk
połączenia i przystawiwszy telefon do ucha, zaczął jeść, zanim obiad ostygnie.
– To ja. Czego
jaśnie pan chciał?
– Człowieku,
dodzwonić się do ciebie jest gorzej niż zdobyć tego, no... Mont Everesta.
– Nie
narzekaj, w robocie jestem. Mam piętnaście minut przerwy i żarełko wcinam. Co
tam?
– Co szamiesz?
– Spaghetti
Carbonara, ale gadaj o so bieda, nie mam sasu. – Zapchał sobie usta makaronem,
przez co trudno było zrozumieć jego ostatnie słowa.
– Nie
mieliśmy mieć korków w ten weekend, ale starzy jutro wychodzą, więc może
zamiast w poniedziałek, byśmy spotkali się jutro.
– Odpada. –
Przemknęło mu przez myśl, dlaczego Casey tak układał ich korepetycje, żeby nie
spotkał jego rodziców. W sumie co mu do tego, nie zamierzał bratać się ze
starymi mięśniaka. – Mam iść wieczorem na przedstawienie, w którym gra moja
siostra. Obraziłaby się na mnie do końca świata, gdybym nie przyszedł.
– To może
miałbyś czas wcześniej.
– Też nie.
Pracuję i ledwie zdążę do domu się przebrać. Nawet zastanawiam się, czy
lepszych szmat nie wziąć ze sobą do pracy i po niej ubrać się od razu w nie. Co
tobie tak pilno do widzenia się ze mną?
– Nic, tylko
pytałem, Emośku. Czym więcej korków, tym
lepiej dla nas, co nie?
– Ano. Chociaż
raz masz rację, mięśniaku.
– O której
jutro kończysz robotę?
– Jak zwykle o
siedemnastej. Słuchaj, będę kończył, przerwa mi mija.
– W porzo.
– Aleś ty
ugodowy się zrobił. Po prostu sam się poucz. Narka.
* * *
Casey odłożył
telefon, gapiąc się bezradnie na książkę od matematyki. Właśnie się uczył. W
każdym razie próbował, ale jakoś nie bardzo mu szło. Łatwiej było rozwiązać
jakieś zadania, gdy wcześniej JD podpowiedział, od czego ma zacząć, potem już
sam sobie radził i inne nie sprawiały mu problemu. Niestety trafił dzisiaj na
grupę zadań, z którymi miał problem. Niby
Emo wytłumaczyło mu podstawy
skąd, jak i dlaczego się wzięło oraz w jaki sposób ma obliczać te rzędy cyferek
z nawiasami i ułamkami, ale nie potrafił sobie z tym poradzić. Do tego jakoś
Emo coś sprawiało, że umysł mu się rozjaśniał. Poza tym naprawdę fajnie
spędzało się z nim czas. JD nie żył pod jego dyktando, pyskował mu i ostatnio
doszli do wniosku, że lubią te same filmy oraz kabarety i muzykę. Do tego przy
nim mógł być sobą, prawie sobą, choć nadal go nie lubił. Nie znosił wręcz, i to
z wzajemnością.
Odłożył na bok
książkę do matematyki i wziął do angielskiego. JD dał mu zadanie do odrobienia.
Musiał napisać rozprawkę na podstawie tekstu, który mu wskazał. Gdyby tylko
przypomniał sobie, czym jest ta rozprawka, byłby w siódmym niebie. W tym jednak
pomoże mu Internet. Zanim jednak usiadł do komputera, ktoś zapukał do drzwi
jego pokoju.
– Tak?
Do
pomieszczenia weszła niska szatynka o obfitych kształtach. Obrzuciła krytycznym
spojrzeniem pokój syna i jego samego.
– Gdy
wychodziłam rano, powiedziałam, żebyś zrobił pranie i odkurzył, ale widzę, że
nic nie zrobiłeś. – Jeszcze raz spojrzała na stolik, biurko, a nawet łóżko
syna, na którym leżały książki i zeszyty. – Co to za bałagan? Robisz z pokoju
chlew. Ile razy ci powtarzałam, że masz utrzymać czystość? Raz się zaniedbasz i
potem będziesz mieszkał w brudzie. Posprzątaj to. Twoja przyszła żona nie
będzie tolerowała takiego bajzlu.
– Nie mam
dziewczyny, a co dopiero żony, poza tym się uczę.
– Ty się
uczysz?
– Mówiłem ci,
że mam korepetycje.
– Tak, podobno
jakiś chłopak cię uczy. Ciekawe jak, bo ciebie nie można niczego nauczyć.
Wdałeś się w wujka, skończony kretyn. Chciałabym w przyszłości poznać tego
młodego człowieka.
Casey kiwnął
głową, ale nie zamierzał przedstawiać JD rodzicom. Nie było mowy, aby to
zrobił.
– Posprzątaj
tu, bo jak wróci ojciec, to przemówi ci do rozsądku, a ja nie zamierzam tolerować
bałaganu.
– Tak, mamo. –
Westchnął, zostając sam. Despotyczna matka i nie lepszy ojciec zawsze potrafili
sprowadzić go na ziemię i przymusić do wielu rzeczy. Dzięki jej paru słowom
wszystkiego mu się odechciało. Wziął smartphona do ręki i napisał do kumpla esemesa
z pytaniem, kiedy mogą się spotkać. Dzisiaj musiał odreagować, a jutro… Jutro
to co innego. Na jutro ma już plany.
* * *
Richie stał na
wzgórzu otoczonym łąkami i polami, gdzie poza nim i Johnnym nie było żywej
duszy. Oparł się o klatkę piersiową swojego chłopaka, zostając przez niego
objętym, dzięki czemu nie tylko było mu cieplej, ale i czuł jego opiekę, siłę i
coś jeszcze, co przepełniało mu serce miłością.
– Latem cię
tutaj przywiozę. Zobaczysz wszystkie te pola pokryte łanami zbóż, a łąki z
wykoszoną i pachnącą trawą. – Położył brodę na ramieniu chłopaka.
Uśmiechnął się
cały szczęśliwy, że Johnny wybiegał z planami co do nich całe miesiące naprzód.
Upewniło go to w podjęciu ważnej decyzji, bo nie zamierzał rozstawać się z nim
nawet na tydzień, a co dopiero całe miesiące.
– Nie jesteś
zmęczony? – zapytał Wilson. – Spacerujemy od trzech godzin, a jeszcze musimy
zrobić zakupy na obiad.
– Josh coś
mówił, że z Alexem się tym zajmą. Josh chce zrobić swoje popisowe danie. Nie,
nie jestem zmęczony. Przynajmniej nie myślę, że właśnie w tej chwili konkurs
dobiega końca.
– Mhm. – Potarł
go nosem po szyi.
– Wiesz, nie
wierzę, że wygrałbym, są lepsi ode mnie, ale chciałem powalczyć. – Odsunął się
i ruszyli razem w drogę powrotną. – Mieć szansę, aby spróbować dostać się do
Akademii Ivy bez rekrutacji, egzaminów. Podobno bardzo ciężkich, przez które
przechodzą najlepsi z najlepszych.
– Zawsze masz
szansę przez nie przejść. – Trzymając Richiego za rękę, gładził kciukiem jego
dłoń.
– Moje
priorytety się zmieniły i chyba dobrze się stało, że nie dostałem szansy uczestnictwa w konkursie. Podejrzewam, że tak
miało być.
– Dlaczego?
Richie
zatrzymał się i stanąwszy przed Johnnym, objął go wokół pasa.
– Bo bycie
studentem tej akademii oznaczałoby wyjazd z domu na wiele miesięcy i rozstanie
z tobą. Nic nie mów, wysłuchaj mnie do końca – dodał zauważywszy, że Johnny
chce coś powiedzieć. Popatrzył swojemu chłopakowi głęboko w oczy. – Nie chcę
tego. Nie chcę związku na odległość. Nie chcę nie móc przytulić się do ciebie,
kiedy tego zapragnę, pocałować. Wiem, że jest Internet, telefon, ale przez nie
można tylko porozmawiać, a nie dotknąć się.
– Richie, co ty
chcesz mi powiedzieć? – Pogłaskał go zimną dłonią po policzku, trzymając
chłopaka drugą ręką przy sobie.
– Że podjąłem
decyzję co do mojej przyszłości. Ja wiem, że zrobiłem to nagle, ale jest to w
pełni świadoma i dojrzała decyzja i wiem, że postępuję słusznie. Moje serce mi
tak mówi, a ja dokonałem wyboru. Dobrego wyboru – podkreślił. – Kiedy
powiedziałeś o tym lecie, a to przecież za kilka miesięcy, zrozumiałem, że nie
chcę stracić żadnej chwili z tobą, i to, że ty naprawdę myślisz o nas poważnie.
– Bo tak jest,
słońce. – Pocałował go lekko w usta.
– Teraz to
wiem – mówił poważnie Richie. – Chcę studiować, być z tobą, ale nie wyjeżdżać.
W naszym mieście też mogę się uczyć. Wrócimy do domu, to dowiem się co i jak.
Popytam ludzi, poczytam w necie, która z uczelni ma wydział artystyczny. Coś
słyszałem, że dwie, ale chcę wybrać tę najlepszą, tę, która przygotuje mnie do
mojego zawodu. Na pewno nie tancerza.
– Co chcesz
robić?
– Chcę zostać
trenerem i choreografem, do tego założyć szkołę tańca. Wiem, że jest ich wiele,
ale będę się starał, aby moja była jedną z najlepszych. Do tego, jeśli się
zgodzisz, to chcę pracować z tobą. Johnny, wiem, że to nagła decyzja, ale
czuję, że postępuję dobrze. To jest właśnie to. Serce mi to mówi – powtórzył
się. – Kocham tańczyć i mogę to robić wszędzie. Nie dla mnie życie na scenie,
sam mówiłeś, że tobie nie wyszło to na dobre. Dla mnie jest przeznaczone co
innego. Poza tym chciałem studiować w Ivy dla mamy. Pokazać jej, że mogę dostać
się do tak prestiżowego miejsca, i to, jak bardzo się myli, nie doceniając
mnie. Teraz chcę w końcu zrobić coś dla siebie, to, czego ja chcę.
– Ale to było twoje marzenie.
– Moim
marzeniem zawsze było tańczenie, a przecież nie tylko w Ivy tego uczą. Zresztą
czasami trzeba zrezygnować z jednego marzenia, aby trwać przy tym drugim,
upragnionym i najważniejszym, tym, którym jesteś ty. – Stanął na palcach i
pocałował Jonathana z własnej inicjatywy, z miłością, oddaniem i obietnicą, że
zrobi wszystko, aby ich związek był szczęśliwy i zawsze trwał.
coś za szybko mi się rozdział skończył ... a tak się go fajnie czytało
OdpowiedzUsuńsuper jak zwykle:-)
OdpowiedzUsuńLuano, zabiję cię! To już 3 czy 4 rozdział w którym liczę na to, że Richie i Johnny podejmą ten wyczekiwany, kolejny krok :D Mimo to nie rozczarowuję się a wręcz przeciwnie, jestem na maksa wkręcona w opowiadanie.
OdpowiedzUsuńBaaaardzo szanuję Cię jako autorkę i czekam z niecierpliwością na twoje kolejne teksty :))))
To jest tak cudowne, że aż nie mogę opisać tego słowami :) to chyba mój ulubiony rozdział z wszystkich, które do tej pory się ukazały...Sama nie wiem dlaczego. Po prostu mnie urzekł :)
OdpowiedzUsuń/A
Ach, te "słodkie" poranne pocałunki. Najpierw zęby umyć, kurwa mać :D
OdpowiedzUsuńPewnie nie tylko ja to zauwazylam, ale we wszystkich opowiadaniach dostempnych na blogu (prawie...niestety nie czytalam poloczanych) zawsze jest moment lub dwa kiedzy dzieje sie cos zlego lub tylko rozwalajacego zwiazek.
OdpowiedzUsuńJesli "w cieniu ludzi" to jedna wielka seria wzlotow i katastrof (podaje taki przyklad ze wzglendu na to, ze oba te opowiadania maja kilka tomow) to strach sie bac co dalej sie stanie tutaj.
Poki co "nie tknienci" sa chyba hedynie JD i Casey?
Alex i Josh - juz raz zerwali
Richie - zmarla mama
Joshy - byly chlopak
no...jeszcze im razem moze nie wyjsc.
Drake i Shane (czy jak oni tam mieli) - sprawa na uczelni
Nie krytykuje takiego sposobu, po prostu zauwazam pewien powtarzalny czynnik i jakos tak...pisze ten komentarz.
To nadal ma sens prawda? Znaczy to wyzej ^^""
Oby.
Coz...powodzenia w pisaniu nowych tekstow.
(Juz mniej chaotycznie chyba nie dalo sie tego napisac xd)
Osobiście uważam, że jest to chyba najsłabsze opowiadanie na blogu. Pomijając powtarzające się schematy, które jednak trochę inaczej opakowane nie rażą za bardzo, tak ckliwość głównych bohaterów jest aż za bardzo denerwująca (według mnie oczywiście). Z początku historia zapowiadała się fajnie, bardzo lubię wszelkie wątki taneczne, ale z biegiem rozdziałów jakby traciła na jakości. Jest tylko jeden wątek, który mi się podoba - JD i Casey. Nie chcę tutaj urazić autorki czy innych czytelników, ale taka jest moja opinia.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńno i cudownie, Jonnathan myśli poważnie o Richim, w pewnym stopniu żal mi go, a może ktos widział jak tańczył choć teraz zmienił swoje pioryrety, biedny Casey ma bardzo despotycznych rodziców...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia