Jechali
wzdłuż drogi do przecinającego rzekę mostu ułożonego z
drewnianych bali. Pogoda była pochmurna, zapowiadało się na
deszcz. Dlatego woleli przekroczyć most przed deszczem, na wszelki
wypadek, gdyby zamiast małej ilości spadającej wody nastąpiła
ulewa. Wtedy rzeka mogłaby wezbrać i zamiast spokojnej wody mieliby
wzburzoną toń, która zalałaby most lub, co gorsza, zmyła go, jak
było dwie wiosny temu. Innej drogi do Telmar tak blisko nie było,
jak tylko przedostanie się przez rzekę. Stąd już ich cel był w
zasięgu ręki.
Yavetil jechał na
samym przedzie, a za nim Riven oraz Aranel, który po nocnym
odpoczynku wyglądał na rześkiego. Natomiast Terrik wlókł się za
nimi. Z rana ciągle powtarzał, że nie ma się gdzie wykąpać i
jak to on nie lubi podróżować. Niemniej z zainteresowaniem
obserwował okolicę. Szczególnie potężne szczyty górskie, jakie
były atrakcją tej części Lorin. Cały ten mały korowód zamykali
pozostali strażnicy.
Riven
zerkał na męża i bardzo starał mu się nie narzucać. Postanowił
pomagać mu tak, aby sam młodzian o tym nie wiedział. Zwłaszcza,
że obserwował, jak Yavetil to robi. Aranel miał wtedy poczucie
samodzielności i był bezpieczny. Czasami tylko, kiedy mąż
poprawiał się w siodle, a na twarzy pojawiło się skrzywienie
mięśni, które w mgnieniu oka znikało, powracały wyrzuty
sumienia. Bardzo pragnął cofnąć czas i powrócić do tamtej nocy
z pamięcią taką jak teraz i wszystko zmienić. Z każdą mijającą
chwilą zaczynał rozumieć, że wtedy nie tylko go poniosło, ale
podświadomie ukarał Aranela za to, że musi z nim być i spółkować
z mężczyzną oraz, że to mu się podobało. Dlaczego nie można
odwrócić klepsydry czasu w taki sposób, żeby znaleźć się tam
znowu i wszystko zmienić?
Aranel
wyczuwał wzrok męża na sobie. Starał się czuć komfortowo, ale
już miał dość tej drogi. Wczorajsza podróż nadwyrężyła jego
dolne partie ciała. Rozumiał, że jakby zgłosił medykowi problem,
już dawno czułby się dobrze. Ale wstydził się tego tak bardzo,
że wolał sam poczekać na zagojenie wszystkich obtarć. Odrzucał
myśli o przykrej nocy w głąb siebie i słuchał okolicy. Wdychał
jej zapach. Trawa, z której zeszła poranna rosa, pachniała
świeżością, a leśne igliwie wtórowało jej w tym. Ptaki
śpiewały rozradowane, nie przejmując się nadciągającym
deszczem. Gdy końskie kopyta, których odgłosy zagłuszała na
szlaku leśna ściółka, przeszły w miarowy rytm stukotu o drewno,
wiedział, że przejeżdżają przez most. Wyczuwał też bardzo
blisko siebie męża i Anwara, który zarżał.
Nagle
wszystkie mięśnie w ciele Aranela spięły się. W jednej chwili w
żyjącym lesie nastąpiła cisza. Gdzieś w oddali słychać było
tylko wycie wilka. Poczuł niepokój. Jego doświadczenie zdobyte
wśród parków i lasów Risran mówiło mu, że ptaki milczały,
kiedy w pobliżu czaiło się niebezpieczeństwo. Na pewno nie oni
byli przyczyną strachu skrzydlatych stworzeń. Coś tam w lesie było
i uciszyło radosne śpiewy.
Tak
samo myślał Yavetil. Nagła cisza zaniepokoiła go. Położył dłoń
na rękojeści miecza, jaki wisiał mu u pasa. Zaczął rozglądać
się wokół, ale nic nie widział. Zjechał z mostu, a do jego uszu
dotarło, że inni też to zrobili. Dobrze, bo nie chciał, by
cokolwiek zaskoczyło ich na terenie, z którego ucieczka możliwa
była tylko do wody. Podniósł rękę do góry, przywołując
jednego ze swoich żołnierzy. Ten podjechał, przytrzymując swojego
narowistego konia.
– Coś jest nie tak.
Albo to przez nadchodzący deszcz lub... – Yav nie dokończył
zdania, gdyż z lasu wyjechał wóz i zatarasował im drogę.
Przestraszone konie Yavetila i żołnierza stanęły dęba, co
wystraszyło pozostałe zwierzęta. Te zaczęły stąpać w miejscu,
rżeć i denerwować się.
Riven
zareagował natychmiast. Chwycił wodze Zariona, kiedy ten zamierzał
unieść przednie nogi do góry. Widział zdezorientowanie Aranela i
strach, jaki przebił maskę obojętności.
–
Spokojnie,
Aranelu, jestem tutaj.
Aranel
na dźwięk uspokajającego głosu przytrzymał się grzywy swego
ogiera, przestając być zdezorientowany. Jakby głos męża
przyniósł mu ukojenie i stał się ochroną, jakiej potrzebował.
– Dziękuję –
powiedział.
Riven odwrócił od
niego wzrok i patrzył na scenę przed nimi.
Woźnica
zatrzymał wóz, a zaraz za nim pojawiło się trzech jeźdźców na
koniach. Na przód wysunął się najwyższy z nich. Jego ubranie
składało się z koszuli i kurty dobrej jakości oraz szerokich
spodni z nogawkami wyłożonymi na ciężkie wojskowe buty. Drugi z
mężczyzn podkasał rękawy i wyjął z pochwy krótki miecz.
Położył go sobie na kolanach, a łokcie oparł o łęk siodła.
Znajdował się tuż za swoim przywódcą, jak ocenił Galdor.
Pozostali trzymali się na razie z daleka.
Yavetil także wyjął
miecz, którego rękojeść wysadzana była zielonymi kamieniami.
– Chcemy przejechać.
Nie szukamy zwady – powiedział.
–
Ale
my szukamy – odezwał się przywódca napastników. – Nie chcemy
walczyć. Oddajcie nam to, co macie i po sprawie. Inaczej... –
Położył dłonie na mieczu. Galdor ocenił, że mężczyzna miał
też sztylety przy siodle, a także umocowane dwa do szerokiego pasa
trzymającego spodnie.
–
Obawiam
się, że źle panowie trafili. Nie wieziemy złota ani leitów –
mówił dalej Yavetil.
–
Jakoś
nie wyglądacie mi na zwyczajnych podróżników. Bogate szaty i
wyszyte na nich emblematy wskazują na stolicę. Wątpię, żebyście
wyruszyli w drogę bez cennych rzeczy – przesuwał po nich
wzrokiem. Zatrzymał go na Aranelu. – A co my tu mamy? Smakowity
kąsek. Dajcie go nam, a pojedziecie wolno.
Riven zacisnął zęby.
Po jego trupie dostaną Aranela.
– Nie lubię
mężczyzn, ale Pado lubi. Prawda? – Przywódca obejrzał się na
swego kamrata. – Ale takim urodziwym stworzonkiem i ja nie
pogardzę. – Oblizał się.
– Nie ma mowy!
Zejdźcie z drogi! – krzyknął Galdor. Tracił cierpliwość i jak
zajdzie potrzeba, to będzie walczył. Polubił księcia Adantina i
na pewno nie pozwoli mu zrobić krzywdy.
Mężczyźni,
którzy ich napadli, zaśmiali się.
– A
co? Chcesz walczyć, dowódco? – zapytał Pado.
–
Jak
będzie trzeba, to rozpłatam wam czaszki! – Dobrze walczył. Nie
miał sobie równych poza Dante Elesnarem.
–
Widzicie,
panowie, jak się rzuca? – Ponowny śmiech mężczyzn rozszedł się
po okolicy.
Aranel wyczuł, że
mówią o nim. Zimny pot oblał mu plecy. Przez to, że nie widział,
nie mógł uciekać. W takim wypadku sam sobie nie poradzi. Ręce mu
zaczęły drżeć i podskoczył, gdy wyczuł dotyk na dłoni.
– Spokojnie. Jestem
tutaj – wyszeptał Riven. Zszedł ostrożnie ze swego konia.
–
Ej,
ty paniczyku, gdzie leziesz?!
Jeden
z woźniców zauważył, co on robi. Riven, nie przejmując się jego
słowami, wdrapał się na Zariona i usiadł za plecami męża. Objął
go w pasie. Z Aranela jakby powietrze uszło. Odetchnął głęboko.
– Pytałem o coś! –
wykrzyknął woźnica.
–
Może
on nie chce odpowiadać. Zakończmy to, panowie, bo się spieszymy. –
Yavetil tracił cierpliwość. Teraz nie myślał, że za sobą ma
swego kochanka i może jemu zagrażać niebezpieczeństwo. Wolał nie
pokazywać słabości. Ma bronić książęcą parę. Nastawił umysł
i ciało na walkę, o ile będzie taka potrzeba.
– Leity, złoto, ten
piękny chłopiec lub śmierć! Wybierajcie! – Przywódca
napastników także tracił cierpliwość.
– Jak sądzisz,
Ioner, zaczynamy z lewej czy prawej? – Galdor zapytał swego
żołnierza. Był dumny, że przy boku ma dobrze wyszkolonego
człowieka.
– Możemy się
podzielić, dowódco – odpowiedział Ioner. Był w wieku swego
dowódcy i należał do jego oddanych ludzi.
–
Wybieramy
śmierć! Waszą śmierć, panowie! – krzyknął Yavetil i
zeskoczył z konia. Pozbył się długiego płaszcza okrywającego
ciało. Pod nim, jak zawsze, nie miał koszuli. Nigdy jej nie
potrzebował. Miał nadzieję, że pozostali strażnicy poradzą
sobie z walką, jak i ochroną trójki osób. Obejrzał się szybko,
chcąc ocenić sytuację. Terrik patrzył na niego przestraszony, ale
z ufnością. Aranel i Riven siedzieli razem na koniu gotowi do
ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba.
Przywódca zszedł z
konia.
– Wybrali panowie! –
Zaatakował pierwszy.
Aranel
wzdrygnął się na dźwięk uderzanej o siebie stali. Walczyli.
Oparł się o pierś męża, w tej chwili ufając mu najbardziej na
świecie. I teraz, jak nigdy wcześniej, żałował, że jest
ślepcem. Przerażały go te odgłosy. Wtedy Riven, który cały czas
pozostawał w gotowości do walki lub ucieczki, zaczął mu
opowiadać, co się dzieje. To go uspokajało.
Yavetil
przeskoczył przez leżący na szlaku niewielki głaz i zablokował
uderzenie napastnika. Kątem oka zobaczył, jak inni zbóje
zaatakowali Ionera, ale pozostali strażnicy oddzielili kilku i
walczyli z nimi. Z nieba zaczęły płynąć krople deszczu. Tańcząc,
spadały na ich ubrania, włosy, liście pobliskich drzew. Odgłosy
walczących ludzi, ich krzyki, uderzenia stali o stal roznosiły się
echem po lesie.
Yavetil
zamachnął się, a jego lekki miecz zadał pierwszy cios. Mięśnie
mężczyzny pracowały pod skórą, która zaczęła błyszczeć się
od płynących po niej kropel. Przywódca grupy odskoczył do tyłu i
w ostatniej chwili zatrzymał ostrze z dala od swego ciała. Galdor
ponownie napierał na mężczyznę i uderzył zamaszyście kolejny
raz. Napastnik bronił się jak mógł, gdy spadały na niego nowe
ciosy. Wtedy wyjął jeden ze sztyletów i rzucił nim w dowódcę
straży. Yav zręcznie uniknął wbicia ostrza w swe ciało i się
wściekł.
– Nienawidzę
nieczystych zagrywek! Walczysz jedną bronią, nie wieloma! –
wrzasnął Galdor.
–
Oczekujesz
uczciwej walki od barbarzyńcy? Pomyliłeś się, drogi panie! –
Tym razem to on naparł pierwszy. Gałąź drzewa smagnęła go po
policzku, kalecząc skórę. Nie zwrócił na to uwagi. Szedł do
przodu, zmuszając Galdora do wycofywania się. Ale to zmusiło
dowódcę królewskich wojsk do przyjęcia innej metody walki. Yav,
sapiąc, odskoczył gwałtownie w bok, zręcznie unikając wpadnięcia
w krzaki jeżyn, co trochę zdezorientowało agresora, kiedy zniknął
mu sprzed oczu. Wtedy Yavetil płynnym ruchem podciął nogę
przywódcy rzezimieszków. Śliskie podłoże skąpane w coraz
większym deszczu nie utrzymało mężczyzny i przywódca runął na
ziemię w cichym łoskocie. Galdor dopadł do niego i przystawił mu
broń do gardła.
–
Też
potrafię grać nieczysto. Powiedz swoim ludziom, by zaprzestali
walki! I tak jeden z nich zwija się z bólu, będąc poranionym
przez moich żołnierzy. Daj im rozkaz wycofania się, bo inaczej
rozpłatam ci gardło jednym pociągnięciem! – Oparł stopę na
jego piersi.
Przywódca
zerknął na świecącą się i tak ostrą stal, która przecięłaby
gałąź bez najmniejszych problemów.
– Wycofać się! –
krzyknął.
– Zaatakowałeś
księcia i jego męża. Sądziłeś, że pokonasz królewskich
żołnierzy? – Yav wycofał się, ale nadal celował w niego
ostrzem.
– Kogo? – Wstał,
ale powoli. Nie chciał ryzykować życia za kilka leitów.
– A
niby taki mądry. – Zaśmiał się któryś mężczyzna ze straży.
– Na naszych płaszczach są emblematy królewskie, a nie
mieszkańców stolicy – wyjaśnił.
–
Nie
pokazuj nam się na oczy! Zniknij! Inaczej skończysz w najgłębszym
z królewskich lochów. – Galdor musiał puścić ich wolno. Nie
zabijał, kiedy nie musiał. Nie miał aż tylu ludzi, by pozwolić
sobie na aresztowanie rabusiów i odesłanie do pałacu, a potem pod
sąd. Wycofał się powoli.
–
Zbieramy
się. Nic tu po nas, chłopcy – rozkazał przywódca. W szybkim
tempie wsiedli na konie i wóz. Zawrócili w stronę lasu, w krótkim
czasie kryjąc się w jego gąszczu.
– Jesteś pewny, że
nie wrócą? – zapytał Terrik. Miał sobie za złe, że nigdy nie
uczył się walki na tyle, by pomóc ukochanemu.
–
Nie
wrócą. Widziałem to na ich twarzach. – Obdarzył ciepłym
wzrokiem Terrika, któremu mokre włosy opadły na czoło.
Przytuliłby go, ale musiał zachowywać się poprawnie. Myślec o
bezpieczeństwie i dalszej podróży. Wszystko nadrobi w Telmar.
Podszedł do Rivena i Aranela. – Wszystko w porządku?
–
Tak.
Ruszajmy do Telmar – odpowiedział Riven. Z trudem odsunął się
od męża i jego stopy dotknęły trawy. Musiał chronić swoją
drugą połowę. Gdyby nie to, sam przyłączyłby się do tego, co
rozgrywało się przed jego oczami. Nie na darmo szkolił się przez
lata. Ale Aranel był najważniejszy niż chęć zaspokojenia się w
bitwie. W razie czego musieli uciekać i miał nadzieję, że Terrik
pojechałby za nimi. O Anwara się nie martwił. Ogier pobiegłby za
nim na kraniec świata.
Adantin
poczuł chłód za plecami. Mąż dawał ciepło, podczas gdy cała
sytuacja i wzmagająca się ulewa sprawiały, że marzł. Mokry
płaszcz nie pozwalał mu się otulić dotychczas miękkim
materiałem, teraz przesiąkniętym wodą. I dziękował bogom, kiedy
ruszyli do miejsca, które zapewne będzie suche i ciepłe.
*~~*~~*
Erkiran
wygładził swoje ubranie, stanąwszy przed bramą pałacu. Nigdy nie
myślał szukać tutaj jakiegokolwiek zajęcia. Zapewne z obawy, że
i tak nie ma szans dostać tu pracy. Dziś przyszedł dlatego, że
Asmand żądał takiej zapłaty za uratowanie brata. Nie rozumiał,
po co mężczyźnie znajomość układu krużganków. Do tego
sypialnia książąt także nie powinna go interesować. Nie
zastanawiając się dłużej nad tym, wszedł na dziedziniec
przylegający do pałacu. Przy samym wejściu prawie został
potrącony przez biegające beztrosko dzieci bawiące się z psem.
Bardzo pragnął, by jego brat też tak mógł zwyczajnie wyjść i
pobawić się, bez strachu, że ktoś mu coś zrobi. A teraz Kal się
zwyczajnie bał.
Odetchnął
ciężko. Gdzie miał teraz iść? Mógł zapytać jakąś osobę,
jak dostać się do kogoś, kto wie coś na temat pracy w pałacu.
Ale nie sądził, aby kupcy, którzy tutaj handlowali mniejszą grupą
niż na rynku miasta, wiedzieli coś takiego. Strażników nie
zamierzał pytać. Wolał nie mieć z nimi do czynienia. Nawet nie
wiedział, kto mieszka w pałacu poza rodziną królewską. Poczuł
się zagubiony.
–
Szukasz
kogoś? – Erkiran prawie podskoczył na to pytanie wypowiedziane
ustami kobiety. Odwrócił się w jej stronę. Przed nim stała młoda
dziewczyna, opierając na biodrze kosz z warzywami.
–
Nie,
to znaczy tak. Chciałbym dostać pracę w pałacu, ale... ale nie
wiem, gdzie się w tej sprawie udać. – Włożył ręce w kieszenie
spodni przylegających do ciała. Założył na siebie najlepsze
ubranie.
– Wyglądasz mi na
takiego zagubionego. Jestem Iadil. Pracuję w pałacowej kuchni. To
właśnie zakupiłam na obiad. – Wskazała głową jarzyny. – A
ty co chciałbyś robić?
– Nie wiem. –
Podrapał się po głowie z zakłopotaniem.
–
Nie
wyglądasz mi na silnego, więc do dźwigania się nie nadajesz.
Chodź ze mną, może w kuchni lub w pralni coś się znajdzie.
Zostaje jeszcze stajnia. Bo nowego raczej nie puszczą do sprzątania
w komnatach. A do zimy jeszcze daleko, by był potrzebny palacz. –
Ruszyła pierwsza w stronę bocznego wejścia do budynku pałacu. –
A skąd jesteś?
– Jestem z drugiego
końca miasta.
–
To
znaczy? – Weszli do dużego pomieszczenia, w którym na pierwszy
rzut oka panował chaos, ale po bliższym przyjrzeniu się było
widać, że każdy przebywający w kuchni wiedział, co robi.
– Jestem z...
– Iadil, jesteś
wreszcie. Ile mam czekać na te warzywa?
Erkiran
odczuł ulgę. Wolał nie mówić na razie, skąd pochodzi. Podeszła
do nich kobieta o pokaźnej tuszy. Miała na sobie biały fartuch i
tegoż samego koloru strój oraz czepiec. Jej oczy spoczęły na nim.
– A ty kim jesteś?
–
To...
Jak masz właściwie na imię? – zwróciła się do niego
dziewczyna.
– Mówią na mnie
Erki.
–
Właśnie,
pani kucharko, to Erki.
– I co tu robisz? –
Kobieta wzięła się pod boki. Chłopak osądził ją na około
pięćdziesiąt lat.
– Szukam pracy –
odpowiedział.
–
Każdy
szuka pracy. - Roześmiała się. - Po co ci praca w zamku? Na polach
coś się znajdzie.
– Mam dwóch braci na
utrzymaniu. Na polach nie dostanę godziwej zapłaty.
–
Tylko
o te leity zawsze chodzi. Czy wy, młodzi, nie nauczycie się, że są
inne wartości?
– Z czegoś trzeba
żyć. Za co kupię jedzenie?! – oburzył się Ladrim.
–
Nie
unoś się tak, chłopcze. Masz szczęście, zwolniło się miejsce,
a ja mam dziś dobry humor. Będziesz chłopcem na posyłki. Iadil
jest mi potrzebna w kuchni. Ty będziesz robił zakupy i nam pomagał.
– W kuchni ona rządziła, mogła przyjąć i zwolnić, kogo
chciała. Służbą pałacową wewnętrzną zajmowała się
księżniczka Naela.
Erkiran
ucieszył się z tego. Może zostanie tu na dłużej. Wtedy będzie
miał argument, aby namówić Letena na przeniesienie się do lepszej
dzielnicy.
– Zaczynasz od teraz,
chłopcze – oznajmiła kucharka.
*~~*~~*
Kolejna
nalegająca do wykonania zadania wiadomość ciążyła Asmandowi.
Jedynie przed swoim zleceniodawcą mógł się usprawiedliwić tym,
iż jego cel wyjechał. On też miałby ochotę stąd zniknąć.
Zatrzymał dłoń, która pisała list. Przez myśli przeleciała mu
wczorajsza scena, kiedy Erkiran przytulił się do niego. Chłopak
jest naprawdę słodki i taki ładny. Delikatny. Leteno też był
bardzo powabnym młodym mężczyzną. Jak to los prowadzi człowieka
niezbadanymi ścieżkami. Wystarczyło, żeby szedł na urząd
pocztowy jakiś czas później. Smarkacz by go nie okradł. On nie
musiałby go szukać. Akurat tej sprawy nie żałował. Starsi bracia
tego dzieciaka, szczególnie Erki, sprawiali, że miał na czym
zawiesić wzrok.
Gdzieś
zza otwartego okna
wynajmowanej komnaty, przez które wpadało świeże powietrze,
doleciało krakanie wrony. Ptak usiadł na wystającej belce. To
pomogło otrząsnąć się Delrethowi z wizji, jakie mogły zacząć
tworzyć się w jego głowie. Namaczał gęsie pióro w atramencie i
zaostrzona końcówka narzędzia zaczęła tworzyć kolejne słowa.
*~~*~~*
–
Wybacz
mi, książę, że nie mogłam towarzyszyć ci w czasie drogi. –
Agathe wyszła do przyjezdnych na dwór. Deszcz już nie padał i nie
musiała brać płaszcza. – Król wysłał nas dużo wcześniej,
byśmy tu wszystko przygotowali. Nie ufał miejscowym.
– Rozumiem, Agathe.
Naprawdę nie musisz się tłumaczyć. Potrzebuję kąpieli, czystych
ubrań i snu, tylko tyle – powiedział Aranel.
–
Komnaty
czekają, już są wysprzątane, a łoża wyścielone. Zaraz
przygotuję ci kąpiel, panie.
– A mój koń...
–
Ja
się nim zajmę – odezwał się Riven. – W stajni dadzą mu jeść
i wszystko to, co potrzebne.
– Dobrze.
Agathe wzięła go za
rękę i zaprowadziła do domu.
–
To
nie jest pałac, panie. To bardzo duży dom, bez wyższych pięter –
zaczęła opowiadać. – Wokół niego jest bardzo dużo roślinności
i to nie takiej pielęgnowanej przez ogrodników, jak w pałacu. Ta
rośnie sama, jest tylko czasami przystrzyżona. Drzewa mają grube
pnie i potężne konary. Po naszej lewej stronie w oddali są skały,
a już za nimi rozciąga się szlak masywu górskiego. Góry
wyglądają, jakby dotykały chmur. Tutaj czuje się przestrzeń i
życie.
Aranel
słuchał dziewczyny z wielkim przejęciem na twarzy. Nie mógł się
doczekać, kiedy wybierze się na spacer i zobaczy dotykiem prawie
wszystko to, o czym ona mówi. Być może okolica przypomina jego
kochane Risran. W takim wypadku poczuje się tu jak w domu.
Wiedział,
kiedy weszli do wnętrza budynku. Agathe z wielką wprawą prowadziła
go po domu do jego i, jak się domyślał, męża komnaty. Pozostali
członkowie służby, którzy tutaj mieszkali, przywitali się z nim.
Odpowiadał im zgodnie z przyjętą normą. Czułby się lepiej,
gdyby nie był cały obolały i mokry, ale nie narzekał. Nie
potrafił marudzić jak inni, w dodatku dzielić się z innymi swoimi
pragnieniami, bólem, chorobą. Karena mówiła, że za wiele rzeczy
dusi w sobie. Tym bardziej, jak się źle czuł i trawiła go
choroba, nie potrafił tego nikomu powiedzieć. Dopiero ona, kiedy
cały czas obserwowała go niczym kochająca matka, zauważała złe
samopoczucie księcia, to wzywała medyka. Teraz odnosił wrażenie,
że Agathe pomimo tego, że była z przy nim krótko, także znała
go na wylot.
*~~*~~*
Pogłaskał
Anwara i Zariona, którzy mieli boksy obok siebie. Przekazał
jeszcze, co stajenni mają podać zwierzętom i dopiero wtedy poszedł
w stronę domu. Patrząc wokół na otaczające go piękno, nie mógł
nie porównać tego, co widział, do Aranela. Jego mąż składał
się z samych cudownych widoków, o ile można to tak nazwać.
Zauważył to już za pierwszym razem i teraz widział więcej.
Adantin poruszał się z wielkim powabem i lekkością. Srebrne włosy
miękko opadały na ramiona i piękną twarz. Tylko te oczy go trochę
przerażały. Były takie puste. Jakby wyglądały, gdyby nie
pokrywała ich biel?
Przysiadł
na drewnianej ławie pod ścianą. Nie spieszył się. Chciał dać
mężowi jak najwięcej swobody. Niech się spokojnie umyje i
przebierze, nie wstydząc się go. On poczeka na swoją kolej. Nie
zamierza korzystać z innych łaźni.
– Cały czas myślisz.
– Dołączył do niego Terrik.
– A ty wyglądasz jak
ruda, zmokła kura.
–
Musiałem
zająć się wraz z twoim służącym naszymi rzeczami. Ty zniknąłeś
w stajni. Dobrze robisz. – Poklepał go po udzie, ale zaraz zabrał
dłoń, gdyż mogło to wyglądać zbyt poufale.
– Co robię?
–
Nie
narzucasz się Aranelowi. Jesteś obok i byłeś blisko w czasie
napadu, ale nie starasz się wszystkiego za niego robić. Dał sobie
radę podczas swojej pierwszej podróży, więc teraz było mu
łatwiej. Poza tym, zaczynasz inaczej na niego patrzeć. Cieplej. Bez
tej iskierki złości, jakiej może nie czułeś, ale ją w sobie
miałeś.
– Kiedy tak dziś
siedział przede mną na koniu, to pomyślałem sobie, jak dobrze
trzymać go w ramionach.
– I
myśl o tym, jakby to było, gdyby było tak zawsze. Tylko nie
zmuszaj go do tego ani do czegoś więcej – zastrzegł. Wstał,
kiedy Galdor do nich podszedł.
– Wybacz, ale
musiałem rozlokować swoich ludzi – powiedział żołnierz.
– To teraz jesteś
już mój? – zapytał Terrik.
–
Twój.
– Musnął lekko usta kochanka. Nie zwracając już uwagi na
Rivena, weszli do domu.
Saeros
poczuł zazdrość. Pierwszy raz. Także chciał być blisko z kimś.
Nie, nie kimś. Ze swoim mężem. Jak miał naprawić to, co zepsuł?
Zza
chmur pokazało się słońce i jego promienie zaczęły pieścić
twarz księcia. Nie miał ochoty się stąd ruszać, czując ich
ciepło. Niestety, mokre ubranie dawało mu do zrozumienia, że
potrzebuje czegoś innego. Podniósł się z nadzieją, że jego mąż
już skorzystał z kąpieli i on będzie mógł ją wziąć.
*~~*~~*
Aranel
potrzebował chwili snu. Nocą spał, ale nieprzyzwyczajony do
sypiania w takich warunkach, budził się co chwilę. Powodem nie
było spanie na ziemi, ale nocne odgłosy lasu. Wycie wilków,
pohukiwania sów, poruszanie krzaków, gdy wiatr hulał pomiędzy
gałązkami lub gdy poruszały nimi jakieś mniejsze zwierzęta. Dla
wyczulonego słuchu każdy dźwięk był mocniejszy. Czasami
przerażał. Zasnął późno, pobudka była wczesna i teraz
potrzebował spokoju.
Położył głowę na
poduszce z pierza. Już odpływał do świata snu, kiedy drzwi
komnaty zaskrzypiały. Rozpoznał męża po stawianych krokach. Te
zatrzymały się koło łoża. Aranel nie otwierał oczu. Po co? I
tak nic by nie zobaczył. Wtedy to poczuł. Dłoń na swoich włosach,
a właściwie palce, pomiędzy którymi przepływały jego srebrne
pasma. Do tego dołączyły słowa:
–
Co
mam zrobić, abyś mi zaufał? Jak mam cię przepraszać za tamtą
noc i za to, że cię nie chciałem? Jesteś taki piękny i mądry. W
czasie tej podróży nie mogliśmy się od siebie oddalić. Nie
mogłem uciec na pastwiska i spędzić tam trochę czasu. Dzięki
temu patrzyłem na ciebie. Znam na pamięć twoje gesty... Odpocznij.
Jak mi pozwolisz, to zabiorę cię później w moje ukochane miejsce.
– Riven wyszeptał to wszystko.
Usłyszał
ruch, a potem oddalające się kroki, które zniknęły za drzwiami
łaźni. Do serca Aranela wlało się ciepło. Zanim zasnął,
uśmiechnął się jeszcze. Nie wybaczy mu tak szybko tamtego bólu i
upokorzenia, ale to był mały krok ku polepszeniu ich relacji. Poza
tym, Riven nie wiedząc, że on jest jeszcze w pełni świadomy,
powiedział coś, co pochodziło z wnętrza serca. Aranel to czuł.
Po prostu czuł prawdziwość słów i ból, jakim były okraszone.
Dobrze, że Aranelowi nic się nie stało podczas tego napadu. Na szczęście Riven dorósł i stara się ukoić, wyrządzone krzywdy.Świetny rozdział i niecierpliwie czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńAJ doczekałam się rozdziału.
OdpowiedzUsuńNiech żyją Obserwowani i GG gdzie zawsze mogę Cię złapać.
Rozdział mi się bardzo spodobał i to naprawdę.
Kiedy chłopcy zostali zaatakowani miałam ciarki na plecach gdyż naprawdę się bałam.
I ta propozycja złoczyńcy.
Jak on śmiał normalnie mojego Aranela?
No oczywiście że mojego.
Riven co prawda też jest słodki, ale to Aranel ma coś w sobie takiego co przyciąga.
Ta jego niewinność i bezbronność.
Bardzo mi się to podoba.
I ta przemiana Rivena.
Wiem że już zwracałam na to uwagę, ale wciąż mnie to zaskakuje.
Jak bardzo stara się być czuły i delikatny względem męża po tym jak się zachował.
To aż nieprawdopodobne według mnie.
I Terrick dobrze mu radzi.
Musi dać sobie na wstrzymanie i powoli docierać do męża.
Być może właśnie to będzie kluczem do jego serca, bo nigdy nic nie wiadomo.
Ciekawią mnie również Twoje złe postacie.
Czy Erkiran przeprowadzi swój diabelski plan?
A może wręcz przeciwnie?
Jak dobrze że tydzień tak szybko zlatuje gdyż już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Naprawdę jak nikt potrafisz trzymać w napięciu.
Normalnie kocham!
pozdrawiam gorąco.
Cuuuudo!
OdpowiedzUsuńRiven jest taki slooodki! Mam nadzieje ze polepsza się jego kontakty z Aranelem na tej wycieczce. I w koncu uswiadomi on sobie ze kocha swojego meza. Co do Asmanda. Powoli ale bardzo powoli zaczyna cos czuc do Erkirana. Weny!
Mini
Nowy rozdział~!
OdpowiedzUsuńW czasie tego napadu, przestraszyłam się. Ot tak. Cieszę się, że Aranelowi nic się nie stało. Widać, że Riven 'wydoroślał' jeśli chodzi, o zachowanie się w stosunku do męża. Cieszę się, że, choć po części, to jednak sobie ufają. Widać, że Agathe i Aranela łączy...hm...jakby to ująć, przyjaźń i zaufanie do drugiej osoby ^U^ Riven cały czas żałuje za to, co zrobił. Ale, prawdopodobnie, niedługo Aranel zaufa mu po całości : D
Jestem ciekawa, kiedy Yavetil oświadczy się Terrikowi. Ciekawi mnie reakcja Hrabiego ^U^ Galdor dziennie walczył w lesie, z czego Terrik powinien być dumny : )
Erki tak szybko znalazł pracę, teraz trzeba będzie tylko wiedzieć, jak się w niej sprawuje. Ciekawa jestem co zrobi Asmand w związku z księciem. Ale jestem pewna, że dowiemy się tego już niedługo ^U^ Ciekawi mnie to, jak Erki odnajdzie się w zamku, oraz jak będzie wykonywał powierzone mu zadania.
Rozdział jak każdy inny był wspaniały. Oczekiwałam go z wielką niecierpliwością. Podejrzewam, iż tak samo będzie z rozdziałem 14 ^U^
Pozdrawiam i życzę ogromnej weny~!
Kimi~
Jupiiii !!!!! ^_^
OdpowiedzUsuńCud, mód i orzeszki ;*
Zaczne od rzeczy oczywistych:
- Rozdział cudny
- Wszystko cudne :D
- Szkoda że tak długo trzeba było czekać na niego :p
Aż mi serce podkoczyło gdy na nich napadli. Nie strasz ludzi :!
Yavetil wyciagaj pierscionek i marsz do Terrika i to już !!!! To rozkaz !!! Inaczej skruce o głowe :D
Asmand, Asmand......zakochujesz się, w Erikanie.
Rivenie, jesteś słodki i uroczy gdy się tak troszczesz o męża.
Aranel po prostu jak ja O_O Bardzo dobrze, niech Rivena trzyma do siebie z dystansem. Chłopak zgłupieje i wyzna mu swoje uczucia :) hihihihi Tak trzymaj Aranelku ;*
Pozdrawiam gorąco i życze ogromniastej weny ;* Papatki.
Misiaczek
Właściwie sama nie wiem dlaczego, ale podczas czytania drżały mi wargi, a jak zobaczyłam, że do końca rozdziału został tylko jeden akapit, to mi oczy zwilgotniały. Może mam dziś taki humor, że wszystko mnie wzrusza, ale to było po prostu piękne, szczególnie opis uczuć Rivena i Yavetila w scenie napadu. Już nie mogę się doczekać przyszłego tygodnia ;)
OdpowiedzUsuńNyaaa, super! :) Oczy mi się kleją, więc nic sensownego nie wymyślę. Dobrze, że Riven się stara. Mam nadzieję, że wszystko szybko się ułoży, między wszystkimi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Relacje między Rivenem a pięknym Aranelem idą ku lepszemu! ^^ Jak ja sie cieszę! :)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo zadowolona z Erkirana! :) Chłopak chce dojść do celu ^^
WENY KOCHANA I TEŻ ŻYCZĘ SZCZĘŚLIWYCH, BEZPIECZNYCH I WESOŁYCH WAKACJI ;)
Witaj,
OdpowiedzUsuńrozdział wyszedł cudownie, Riven wziął sobie do serca nie narzucanie się mężowi, i jak widać wychodzi mu to całkiem dobrze... no i jeszcze dochodzi to, że jak zostali zaatakowani to był obok, gotowy aby uciec z nim.... Asmand myśli o Erkiran'ie no i niech tak będzie, nich mu zaprząta cały czas głowę ;] Erkiran'owi udało się dostać prace w pałacu.... Końcówka bardzo, ale to bardzo mi się podobała, przed Riven'em jeszcze dużo do zrobienia, aby Aranel mu zaufał, ale już stawia pierwsze kroki ku temu... i dobrze, że Adante nie spał tylko wszystko słyszał, wie, że mąż chce naprawić wszystko i te sowa były szczere... no i może skojarzyć, że wtedy to Riven mógł go głaskać, jak miał poplątanie włosy.....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej :) na początku powiem, że moje reakcje podczas czytania odcinka były niewiarygodnie spójne, jak napisałaś, że Aranel się uśmiechnął, ja w tej samej chwili zrobiłam to samo :D Jestem pod ogromnym wrażeniem, ponieważ zazwyczaj jak czytam jakieś opowiadanie to nie wczuwam się i nawet trochę nudzę! A u Ciebie! Co jakiś czas zmieniasz miejsce akcji i to jest bardzo dobre, bo nikt się nie będzie nudzić! :) Podoba mi się tutaj wszystko! Asmand zaczyna czuć coś do Erkirana :D A Riven to już w ogóle, zmiana nie do poznania! Jest taki czuły i delikatny, ciesze się, że traktuje tak Aranela i przekonują się do siebie ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam z niecierpliwością na następny :*
.:Ta co buja w obłokach:.
xoxo
Może małżonkowie się wreszcie dogadają i coś ich ze sobą połączy, coś prawdziwego i pięknego. Bujam w obłokach, ale ja tak mam.
OdpowiedzUsuńWybacz za brak komentarzy z mojej strony pod poprzednimi rozdziałami, ale wolę przeczytać wszystko co jest napisane, zanim zacznę komentować.
Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tak dobrego pomysłu na tego typu opowiadanie, większość pomysłów jest dobra, ale twój pomysł jest świetny. Bardzo podoba mi się fabuła, bohaterowie i opisy. Musisz mieć bardzo wybujałą wyobraźnię, żeby stworzyć tak niesamowite opowiadanie. Podoba mi się i to bardzo. Wyszłaby z tego dobra książka. Pomyśl o tym. Życzę Ci weny, weny i jeszcze raz weny bo wena jest najważniejsza i najbardziej pomocna.
Pozdrawiam :)
Riven wreszcie zapunktował. Muszę przyznać, że trochę czasu musiało minąć, żeby jakoś urósł w oczach Aranela. Po tym wyznaniu pod koniec rozdziału spodziewam się ocieplenia ich stosunków, aczkolwiek wiem, że może się zdarzyć absolutnie wszystko. Wydaje mi się, że Aranel najbardziej by zaufał Rivenowi, gdyby ten zgodził się na pozycję uległą w łóżku, ale... w chwili obecnej chyba nie ma co marzyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!