— Mamy szczęście, że to cholerstwo odpadło — powiedział John
trzymając w dłoni kawałek taśmy, którą znalazł przyklejoną pod samochodem. — Na
razie jesteśmy bezpieczni. Nie pomyślałem o tym, że mogli nam przyczepić
nadajnik. Gdyby nie odpadł mieliby nas jak na tacy.
Zawiał silniejszy wiatr, a Rafael zadrżał z zimna. Wrócili do
chaty, w której mimo wszystko było cieplej niż na dworze.
— Miejmy nadzieję, że nadajnik odpadł już na samym początku,
a nie kiedy wjechaliśmy na drogę do lasu — rzucił Dravik klękając przed piecem,
by rozpalić ogień.
— Taa… — Davis opadł na kanapę nie wierząc w to, że stracił
czujność. Za bardzo w czasie ucieczki poczuł się bezpiecznie. — Nie pomyślałem
o tym wcześniej — przyznał się do błędu, którego nie powinien był popełnić.
— Pomyślałeś, kiedy wypierdoliłeś mój telefon. Mogłem
wyłączyć lokalizację, telefon, a i tak prawdopodobnie tutaj w ogóle nie ma
zasięgu. — Zapalił zapałkę i przyłożył ogień do dużego kawałka starej
gazety, na której w rogu obok numeru strony widniał rok tysiąc dziewięćset
osiemdziesiąty ósmy.
— Takie coś nic nie da. Każdemu się wydaje, że kliknie na to czy
tamto i już w porządku. Gdyby zwykły szary człowiek chciał ci odstrzelić
łepetynę, to może by cię nie znalazł. Ci ludzie nie wyglądali mi na szaraczków.
— Wstał, aby podgrzać wodę na gazie. — Daj zapałki. — Wyciągnął rękę do Dravika
dostrzegając, że ogień powoli już obejmował drewna.
Rafael podał mężczyźnie zapałki i zamknął drzwiczki od pieca mając
nadzieję, że komin faktycznie nie był zatkany. Aczkolwiek już by się dymiło na
pomieszczenie, gdyby dym nie miał którędy ulecieć. Zastanawiał się tylko w jaki
sposób w tej prowizorycznej łazience i sypialniach będzie ciepło. Wątpił, aby
niewielki kaflowy piecyk ogrzał wszystkie pomieszczenia. Nigdzie nie widział
grzejników. Nawet nie był pewien czy dałoby się je podłączyć do pieca. Już
zatęsknił za swoim wygodnym mieszkaniem, w którym było ciepło.
— Na kogo wyglądali ci ludzie? — zapytał Davisa unosząc się z
kolan.
— Na zawodowców. Trochę nierozgarniętych, ale wiedzieli co robić.
Gdybym nie był lepszy od nich, to już by nas tutaj nie było.
— Skromny jesteś, Davis.
— Mówię tylko prawdę. — Obejrzał się na Rafaela. — Kto chce
pozbawić cię głowy, poza mną oczywiście?
— Oczywiście. Dupek — prychnął Dravik. — Niedawno z jakiegoś
powodu na wolność wyszedł facet, który powinien spędzić kolejne długie lata w
pace. — Przysiadł na podłokietniku wysłużonej kanapy. — Broniłem go w sądzie,
ale robiłem wszystko by i tak go skazali. Aresztowałeś go. Nazywają go
czarnym wdowcem.
— Pamiętam. Zabił kilka żon, ostatnia przeżyła, ale do końca życia
będzie kaleką. Pracowałem nad tą sprawą ponad rok — mówił John odnajdując
niewielki rondel, który wypłukał. Nalał do niego wody i postawił na gazie. —
Skurwiel tak działał, że ciężko było znaleźć na niego obciążające dowody.
Czasami żałowałem, że nie byliśmy wtedy w serialu kryminalnym, w którym w
ciągu dnia znajdują winnego. Gdyby jego ostatnia żona nie przeżyła, pewnie
nadal by wykonywał swój proceder. Dlaczego sądzisz, że to on?
Davis nie musiał dokładnie formułować pytania, by Rafael wiedział
o co chodzi.
— On pierwszy przyszedł mi na myśl. — Przyglądał się jak John
przeszukuje szafki i z każdej coś wyjmuje. — Co ty robisz?
— Coś do picia. Latem przywiozłem tutaj kawę, herbatę. Mamy też
prowiant. Jakieś płatki, kasze, zupki chińskie i inne takie. Z głodu nie
padniemy. — Zaśmiał się detektyw, sprawdzając czy woda już się gotuje.
— Wspaniale, będą posiłki godne pięciogwiazdkowej restauracji —
zironizował prawnik.
— O tak, jak jakąś kiedykolwiek otworzysz masz już gotowe menu —
zakpił Davis.
— Jak długo tu zostaniemy? — zapytał Dravik, podchodząc do mężczyzny,
by pomóc mu zrobić coś gorącego do picia. Głodu nie czuł, bo na szczęście
zdążył zjeść większość hamburgera i frytek zanim pojawił się tamten facet.
— Dwa, trzy dni. A co?
— Bo nie wiem jak długo jeszcze z tobą wytrzymam.
— I vice versa. Herbata czy kawa?
— Herbata, po kawie nie spałbym całą noc, a wolę zasnąć niż gadać
z tobą, Davis. — Nie czekając na mężczyznę Rafael pierwszy wrzucił do jednego z
kubków saszetkę herbaty. Jeżeli już miał jakąś pić zawsze wolał liściastą, ale
wśród metalowych puszek i plastikowych pojemników takiej nie odnalazł. — A
propos spania…
— W pokojach będzie zimno, w nocy temperatura jeszcze bardziej
spadnie. Śpimy tutaj na podłodze. — Zalał ich napoje wrzącą wodą. Swoją kawę od
razu zamieszał żałując, że nie ma tutaj ekspresu. Nie lubił tak zwanej
zalewajki. — Przyniesiemy materac…
— Jeden? — Dravik natychmiast zwrócił na to uwagę, przerywając
detektywowi w połowie zdania.
— Jeden. Drugi się nie zmieści, to nie hala tylko mały pokój. Poza
tym ten drugi jest zniszczony.
— Nie zamierzam spać razem z tobą. Po moim trupie.
— Dravik, możemy to załatwić. Tym bardziej w obecnej
sytuacji. — Poklepał prawnika po policzku, czując na nim jednodniowy zarost.
Mężczyzna natychmiast odepchnął jego rękę, mrucząc coś pod nosem. Wziął swój
kubek i poszedł oprzeć się o piec. Żałował, że nie wziął ze sobą jeszcze
jednego swetra. Nie sądził, że Davis wywiezie go na pustkowie. Na szczęście w
całej izbie powoli robiło się już ciepło. Mimo to nie zamierzał jeszcze zdejmować
kurtki.
— Mam nadzieję, że otrzymam medal za to, że jakoś przetrwam te
tortury spędzania czasu z tobą.
John tylko zaśmiał się na słowa Rafaela i obrzucił mężczyznę
rozbawionym spojrzeniem. Po chwili rozsiadł się wygodniej na kanapie. Przez
moment patrzył na prawnika przesuwając po nim wzorkiem od stóp do głowy, po
chwili zmusił się do odwrócenia spojrzenia. Upił łyk gorącej kawy mając
nadzieję, że czarny napój powstrzyma go na jakiś czas przed zaśnięciem. Prawnik
jak chce niech śpi, on musi czuwać. Przynajmniej przez pierwszą noc, bo
faktycznie nie byli pewni, gdzie od samochodu odpadł nadajnik GPS. Prawie nikt
nie wiedział o tym domku. Jego dziadek wybudował go dawno temu, by z żoną i
córką móc tutaj przyjeżdżać, aby odpocząć od miasta. Dziadek zmarł pięć lat
temu pozostawiając mu chatę, a on nie zamierzał się jej pozbyć. Lubił tutaj
spędzać urlopy, o ile te jakoś udało mu się wziąć. Znał las jak własną kieszeń.
Każdą rozpadlinę, górkę, dolinę mógłby odnaleźć z zamkniętymi oczami. Pomimo
tego, że lubił tutaj przebywać, teraz wolałby znajdować się gdzieś indziej. Nie
być zamkniętym w czterech ścianach z tym mężczyzną.
Ponownie przesunął spojrzenie na Dravika i zamarł. Mężczyzna
obserwował go trzymając przy piersi kubek dwoma rękami, nadal opierając się o
piec. Poczuł napięcie w dole brzucha znajdując się pod obstrzałem tych
hipnotycznie niebieskich oczu. Tłumaczył to sobie tym, że dawno już nie miał
seksu, a nie tym, że prawnik mógłby go pociągać. Nie zamierzał uciekać
spojrzeniem. Nigdy tego nie robił, tak samo jak Rafael. Przechylił tylko lekko
głowę uśmiechając się zadziornie.
— Widzisz coś ciekawego? — zapytał, czekając na to aż Dravik
ponownie nazwie go kutasem. Miał przygotowaną na to piękną ripostę, ale
mężczyzna musiał to wyczuć, bo z jego ust padło inne słowo.
— Dupka, któremu wydaje się, że jest niezwyciężony, najlepszy i
wszyscy powinni padać przed nim na kolana.
— Nie wszyscy, tylko ci co chcą possać mojego fiuta — odpowiedział
spokojnie, uśmiechając się jeszcze szerzej, kiedy wzrok Rafaela na chwilę
skierował się na jego krocze, zanim ponownie zatopił się w jego spojrzeniu.
— Musisz nieźle im płacić, że chcą coś takiego robić — wycedził
Dravik.
— Niektórzy sami tego pragną. Nawet nie muszę ich do tego
zachęcać. Lubią go w ustach i w dupie. Zawsze mówią, że tego chcą. —
Uniósł prawą brew i dodał: — Niektórzy jednak mówią „nie”, ale mój kutas nie ma
z tym nic wspólnego. Na niego zawsze mówili „tak”.
— Prawdziwy skurwiel z ciebie — fuknął Rafael podchodząc do
szafki, by z głośnym trzaskiem odstawić do połowy pełny kubek.
— I kto to mówi? Jesteśmy tacy sami. Dlatego tak bardzo mnie
kochasz — zironizował Davis. Uniósł kubek z kawą, mówiąc tym gestem mężczyźnie
„za zdrowie”, po czym napił się.
Dravik nic na to nie odpowiedział, bo nie chciał już ciągnąć tego
tematu. Szlag go trafiał na to co John powiedział, a jednocześnie poczuł ból
nie sądząc, że to w nim jeszcze jest. Nie okazał tego po sobie, bo prędzej
oddałby się tym, którzy chcą go zabić, niż otworzył duszę przed Davisem.
— Idę się odlać — burknął kierując się do łazienki, kiedy
zatrzymał go głos tego, którego obecność ledwie znosił.
— Kibel jest w łazience, ale jak pompa nie działa, to trzeba
naciągnąć wody do wiadra i tak spłukać. Ewentualnie możesz skorzystać z tego,
że jesteśmy w lesie.
Rafael nacisnął grzbiet nosa i wyszeptał:
— Kutas.
— Lubisz…
— Zamknij się, kurwa! — krzyknął na detektywa i wyszedł na
dwór przy wtórze śmiechu mężczyzny.
Zimne powietrze wdarło się do jego płuc, kiedy je wciągnął. Wiatr
przewiewał go na wylot przez to, że nie zasunął zamka w kurtce. Głęboka
ciemność otaczała wszystko wokół i coś w lesie zawyło, ale to było lepsze niż
oddychanie jednym powietrzem z Johnem Davisem i znoszenie jego obecności.
Doskonale też wiedział, że detektyw czuje to samo i cudem będzie jeśli nie
pozabijają się zanim dostaną wiadomość, że mogą już wracać.
Ta myśl sprawiła, że zawrócił do chaty. Davis nadal siedział na
kanapie i od razu na siebie popatrzyli.
— W jaki sposób ktoś się z nami skontaktuje, jeżeli nikt nie wie
gdzie jesteśmy? Po co w ogóle uciekliśmy? Nie lepiej było zostać?
— Ja skontaktuję się z kapitanem. Też wolałbym nie uciekać i
dowiedzieć się komu zalazłeś za skórę. To było jednak najlepsze wyjście,
zważywszy na to, co zastaliśmy w twoim mieszkaniu. Groźby, które
dostawałeś skończyły się i przeszli do działania. Ta chata jest jedynym
miejscem, które może cię ukryć. Zostałem zmuszony do ochrony twojego tyłka i
może mi się to nie podobać, ale będę to robił. Potem się ponownie pożegnamy i
będziemy widywać od czasu do czasu, kiedy ja kogoś wsadzę za kraty, a ty
będziesz walczył o wypuszczenie tej osoby. Nie mogę się już tego dnia doczekać.
— Kutas — wycedził Dravik.
*
Davis zrobił mały obchód z bronią w ręku nasłuchując odgłosów,
które mogły nie pochodzić z lasu. Dziadek go wszystkiego nauczył. To od niego
już jako dziecko dowiedział się, że nawet najdziksze zwierzę nie jest tak
wielkim drapieżnikiem jak człowiek. Zgadzał się z nim. Dlatego został gliną.
Chciał te najgorsze zakały społeczeństwa chwytać i odbierać im możliwość życia
na wolności. Najlepiej na zawsze zamykać ich za kratami i zmusić ich do
ciężkiej pracy, a nie dać im szansy na oglądanie telewizji, czytanie książek i
pozwalanie na to do czego nie powinni mieć prawa. Kara powinna być karą.
Wierzył, że może niektórych uda się zresocjalizować, ale znał takie typy osób,
których żadna pomoc nie zmieni. To byli ci najgorsi. Ludzie którzy zabijają z zimną
krwią dla samej przyjemności, z czystego sadyzmu, dla zysku. Typy, dla których
nie liczy się nic.
Zastanawiał się jakim typem był ten, który wydał wyrok na Dravika.
Facet był w stanie wynająć ludzi do tego, więc miał pieniądze — pomyślał,
zatrzymując się tuż przed wejściem do chaty. Zabezpieczył pistolet, ale nadal
trzymał go w dłoni. Musi jutro skontaktować się z przełożonym. Może ktoś inny
mógłby chronić Dravika, a on zająłby się tą sprawą. Złapałby tego kogoś i
postawił przed prawnikiem, by mu udowodnić, że nie każdy aresztowany jest
niewinny.
Ostatni raz rzucił okiem na okolicę. Kiedy oczy przyzwyczaiły się
do ciemności widział więcej. Nie dostrzegając, ani nie słysząc niczego
niepokojącego wszedł do chaty, w której było bardzo ciepło. Materac leżał
niedaleko kanapy, zajmując przestrzeń między nią, a piecem. Kiedy go tutaj
przenosili z Dravikiem ponownie się pokłócili. Zaczęło się od tego, że obaj
chcieli nieść materac w inny sposób.
— Nie śpisz — stwierdził Davis, kładąc pistolet na stoliku,
którego jedna noga była krótsza i stała na jakiejś książce wojennej.
— Wolałem poczekać i upewnić się czy wrócisz. — Rafael leżał na
boku okryty kocem. W domku było ciemno, bo wyłączyli agregat, aby oszczędzić
paliwo. Pomimo tego dobrze widział zarys mężczyzny zdejmującego kurtkę.
— Martwiłeś się o mnie. Dziękuję.
— Phi. Miałem nadzieję, że pożre cię jakieś zwierzę. Choćby taki
niedźwiedź.
— Tu nie ma niedźwiedzi. — Wyciągnął się na kanapie, mimo że
chętnie położyłby się na materacu. Byłoby wygodniej. Miał sto dziewięćdziesiąt
centymetrów wzrostu i jego długie nogi będą cierpieć od kanapy, ale nie
zamierzał kłaść się obok Dravika.
— To inny wilk, kojot, czy zając by cię pożarł.
— Zając? Masz dziwne pomysły. Lepiej śpij, Dravik. Koszmarów
życzę.
— Nawzajem — odpowiedział sennie prawnik.
John uśmiechnął się pod nosem i odwrócił głowę w stronę leżącego
mężczyzny. Przez chwilę przyglądał się sylwetce ukrytej pod kocem, a potem
zamknął oczy i nasłuchując jego oddechu, zasnął.
Nie mogę się doczekać dalszej części z ich udziałem, a szczególnie w wspólnej przeszłości jaką mają. Dużo weny!
OdpowiedzUsuńNie no ci dwaj są po prostu cudowni.
OdpowiedzUsuńIdealnie niezgrany duet i ta ich gatka o kutasach xp po prostu uśmiechnęlam się szeroką gębą na samą myśl.
Po prostu jestem wręcz zachwycona co pokażesz ;)
czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie.
To opowiadanie wciągnęło mnie strasznie mocno. Nie mogę doczekać się kolejnego tygodnia
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Akira
Aż iskry fruwają wokół głównych bohaterów ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak dalej zniosą swoją obecność?
Prawnik udaje twardego, ale myślę, że ciągle kocha policjanta, tylko co się stało, że nie są już razem?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hejka,
OdpowiedzUsuńcudnie, uff nadajnik odpadł od samochodu chyba wtedy kiedy tak gwałtownie zachamował, oj, oj to będę bardzo intensywne dni polegające przede wszystkim na kłótniach między nimi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, uff... nadajnik odpadł od samochodu, to będą bardzo intensywne dni, pełne kłótni...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia