Od dzisiaj przez kolejne dwanaście tygodni, będę dodawać tekst, który powstał na początku tego roku. Także nie jest to nic starego jak tekst poprzedni. Chcę się z Wami podzielić historią Rafaela Dravika oraz Johna Davisa, bo są to bohaterowie, których uwielbiam. Wierzcie mi, można nie kochać bohaterów o których się pisze. :) Oni byli i są dla mnie wyjątkowi. Czasami żałuję, że napisałam o nich tylko jeden tom i w zamiarze ma pozostać tylko jeden. Mam nadzieję, że pokochacie ich i historia, którą będziecie czytać, a jeszcze jej nie czytaliście w postaci ebooka, porwie Wasze serca. Wiem, że ebook bardzo się podobał i to miód na moje serce. :)
Opis tekstu macie w zakładce po lewej, gdzie będę umieszczać linki do rozdziałów. :)
Tekst w całości można kupić tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/Na-celowniku-e-book/269
Zapraszam na pierwszy rozdział i czekam na komentarze. :)
— Twoje dni są policzone,
Dravik. — Usłyszał w słuchawce, a potem nastała nieprzyjemna cisza.
Spojrzał na telefon w taki
sposób, jakby ten miał się na niego rzucić. Dopiero po chwili przypomniał
sobie, że nie jest sam. Opuścił rękę na udo, wciąż trzymając czarne urządzenie
w dłoni. Przez moment milczał, zanim stanowczo powiedział:
— Mój klient jest niewinny i
ty o tym wiesz. — Uniósł wzrok na prokuratora. Znajdowali się w gabinecie
mężczyzny dyskutując o możliwościach jakie miał klient, którego bronił.
— Rafael, ten facet jest
złodziejem. Możemy pójść na ugodę. Dostanie dwa lata odsiadki, jeżeli przyzna
się do winy i wyda tych, z którymi współpracował.
— Nie masz dowodów na to, że był
tego dnia w tamtej aptece. Wszystko co masz to tylko poszlaki. Ława
przysięgłych go nawet nie skarze. Dlaczego jesteś taki uparty? — zapytał Rafael
Dravik. Telefon wciąż ciążył mu w dłoni. To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś do
niego zadzwonił grożąc mu, ale po raz pierwszy zaczął się bać.
— Dlaczego ty jesteś taki uparty?
— spytał postawny mężczyzna po pięćdziesiątce. — Jestem prokuratorem od
dwudziestu pięciu lat, ale zanim ciebie poznałem, nigdy nie miałem do czynienia
z takim prawnikiem. Jesteś jak wrzód na dupie.
Rafael zaśmiał się, po czym
wzruszył ramionami.
— Dobre określenie, ale nie
zbaczajmy z tematu. Mój klient jest niewinny i wiesz, że nie walczyłbym o tego
faceta aż tak bardzo, gdyby było inaczej. Poszedłbym na ugodę, ale w tym
przypadku nie ma o tym mowy. W czasie kiedy okradano aptekę był w domu przy
chorym dziecku. Osoba, którą widziano w kamerze nie była nim. Widziałeś
zdjęcia. Miała zakola, była niższa i dużo innych szczegółów się nie zgadza.
Może to policja popełniła błąd i aresztowali niewinną osobę tylko dlatego, że
jest podobna do przestępcy i kiedyś tam miała zatarg z prawem.
— Odciski…
— Ben, odciski w tej aptece były
jego, bo chodził tam kupować leki. Dzień wcześniej był po leki dla córki. Poza
tym, znajdowało się tam multum odcisków. To policja popełniła błąd, a ty chcesz
skazać niewinnego.
— Naprawdę jesteś wrzodem na
dupie — burknął prokurator i sięgnął po słuchawkę.
Rafael uśmiechnął się w duchu, bo
to oznaczało, że jego wygrana była blisko. Liczyło się to dla niego
szczególnie, ponieważ jego klient naprawdę był niewinny. Owszem zdarzało mu się
pomylić w swoich osądach, ale tym razem miał pewność co do niewinności osoby,
którą bronił.
Pół godziny później zadowolony z
tego, że jeszcze raz zostanie przeprowadzone śledztwo, opuścił gabinet
prokuratora i poszedł spotkać się ze swoim klientem. Po rozmowie z nim i
podniesieniu mężczyzny na duchu, zjadł obiad w jednej z ulubionych restauracji.
Wolałby samemu coś ugotować w domu, ale dzisiaj miał tak napięty harmonogram,
że zanim wróci do mieszkania będzie noc. Jedząc pieczonego łososia w ziołach
przeglądał na tablecie wiadomości z kraju i ze świata. Palcem co chwilę
przesuwał po ekranie irytując się tym, że na każdej stronie widział tytuły z morderstwami
i tym kto kogo przeleciał.
Jego uwagę zwrócił artykuł, w
którym dziennikarz informował o wyjściu na wolność znanego przestępcy nazywanego
Czarnym wdowcem. Mężczyzna
wielokrotnie żenił się i zabijał swoje żony pozorując ich wypadek lub porwanie.
Za każdym razem udawał, że bardzo cierpiał. Wszystko działo się do czasu, kiedy
ostatnia żona cudem przeżyła atak. Miało to miejsce rok temu i wtedy Rafael
jako obrońca stanął twarzą w twarz z mordercą. Nie był to jego pierwszy
klient, który był oskarżony o zabicie kogoś, ale po raz pierwszy Dravik
szczerze nienawidził osoby, której bronił. Oczywiście w czasie procesu był
tylko tłem, nie starał się nawet przekonać ławy przysięgłych, że jego klient
jest niewinny. Mężczyzna dostał dwadzieścia pięć lat, mimo że prokurator
walczył o dożywocie. Tak czy owak nie było możliwości, aby ten człowiek wyszedł
na wolność. Nie po tak krótkim okresie, który spędził w więzieniu o zaostrzonym
rygorze.
— Czasami przestaję wierzyć w
prawo — szepnął do siebie pod nosem, zapominając o posiłku. — Niewinni mają
pójść siedzieć, a tacy, którzy dla spadku zabili pięć żon i okaleczyli
szóstą, wychodzą na wolność.
Odłożył tablet i zapłacił za
danie, którego nie zamierzał dokończyć. Stracił apetyt w tej sytuacji.
Wychodząc z restauracji założył płaszcz, który chronił go przed przejmującym
zimnem. Sięgnął po smartfon i odnalazł numer prokuratora, który pracował z nim
nad sprawą Czarnego wdowca. Nie mógł uwierzyć w to, że nikt go nie
poinformował o wyjściu na wolność tak niebezpiecznego przestępcy. Szczególnie,
że ten groził mu śmiercią. Nie był jedyną osobą, która tak robiła, ale jego
sobie zapamiętał, bo po raz pierwszy wierzył, że obietnice przestępcy mogą
zostać spełnione.
— Larry, to ja. Nie waż się
rozłączyć — powiedział do mikrofonu słysząc, że połączenie zostało odebrane. —
Możesz mi z łaski swojej albo i nie, powiedzieć dlaczego Simon O’Brian wyszedł
na wolność? — Wyjął z kieszeni kluczyki do swojego samochodu, który stał przy
chodniku obok restauracji. — Chciałbym również dowiedzieć się, dlaczego nikt
mnie o tym nie poinformował? — Wyciągnął rękę, aby wyłączyć alarm. — Wiesz, że
jestem… — urwał resztę zdania, bo eksplozja, która nastąpiła nie tylko odebrała
mu głos, ale powaliła na chodnik.
Rafael natychmiast ukrył głowę
pomiędzy rękami i zaklął. Jego telefon znajdował się niedaleko i mógł słyszeć
jak Larry Stiles coś krzyczy, docierały do niego także głosy innych ludzi. To pokazało
Dravikowi, że wybuch nie uszkodził mu słuchu, pomimo że znalazł się blisko
niego. Czuł na skroni coś mokrego i ból biodra, na które upadł.
— Szlag —
zaklął, nie zważając na nic. Powoli poruszył się i jego oczom ukazał się
makabryczny widok. Ofiarą detonacji padł jego samochód, który właśnie płonął. —
O, kurwa! Kupiłem go miesiąc temu! — krzyknął, a ludzie stojący obok i
próbujący pomóc mu wstać, patrzyli na niego jak na dziwoląga.
— Nic panu nie jest? Uderzył się
pan w głowę — powiedziała do niego jakaś kobieta, której nie zamierzał słuchać.
Jedynie patrzył bezradnie na dopalające się zgliszcza i w głowie
tłukła mu się myśl, że wydał masę pieniędzy na coś, co chwilę temu wyleciało w
powietrze.
*
Tego dnia John Davis miał spokojny, piękny dzień pracy, podczas
którego nic się nie działo, nikt niczego od niego nie chciał. Planował właśnie
wyjść, pojechać do domu, rozsiąść się na kanapie z piwem w ręku i obejrzeć
mecz. Wieczorem natomiast miał ochotę wpaść do jakiegoś klubu i kogoś zaliczyć.
Miał nadzieję, że dopadnie faceta, którego wypatrzył tydzień temu, ale zanim
mógł do niego zagadać otrzymał telefon z informacją, że ma zgłosić się na
miejscu przestępstwa.
Dlatego zamierzał dzisiaj nie odbierać żadnych telefonów, nikomu
nie otwierać drzwi i unikać każdego innego kontaktu. Potrzebował relaksu, seksu
i przede wszystkim pieprzonego urlopu.
— Cześć, chłopaki. Współczuję wam, że musicie tu jeszcze siedzieć —
zwrócił się do swoich kolegów z pracy. Kilku detektywów coś odburknęło.
— Tak, Davis, udanego wieczoru — powiedział jeden z nich. Ktoś
zaśmiał się pokazując mu środkowy palec. Odpowiedział tym samym, mając na
ustach szeroki uśmiech.
Założył kurtkę, z którą nigdy się nie rozstawał. Skutecznie
ukrywała jego broń, którą miał za paskiem z tyłu spodni oraz w kaburze pod
pachą. W jednym bucie także miał mały pistolet, a w drugim nóż. Zawsze uważał,
że dzięki temu jest bezpieczny. Szczególnie, że nie łapał tylko małych
złodziejaszków. Ostatnia akcja ze schwytaniem szefa handlarzy ludźmi prawie go
zabiła. Miesiąc spędził w szpitalu, ale gdyby nie nóż to nie trafiłby do
szpitala tylko do kostnicy.
Zadowolony, że w końcu idzie do domu ruszył ku wyjściu, ale zaraz
skrzywił się, kiedy donośny głos kapitana zawołał:
— Davis, gdzie się wybierasz? Do mnie. Szybko!
— Tak jest, kapitanie — mówiąc to niemalże nie połamał sobie
zębów, tak mocno je zacisnął.
— Davis nie udało się, co? — zapytał jeden z posterunkowych. Od
razu jednak umilkł, kiedy lodowato błękitne spojrzenie Johna trafiło na niego. —
Dobra, dobra. Już milczę.
John miał nadzieję, że chodziło o zadanie, którym mógł zająć się
od jutra. Miał też nadzieję, że nie chodzi znowu o coś czego nie zrobił. W
ostatnim tygodniu nikogo nie postrzelił. Nawet przypadkiem. Bardzo na to licząc
wszedł do gabinetu kapitana mówiąc:
— Mam nadzieję, Bronson, że cokolwiek… — przerwał, bo jego
spojrzenie znalazło się nie na przełożonym, który wezwał go na rozmowę, ale na
prawniku wzbudzającym w nim najgorsze instynkty. Nienawidził tego dupka z
całego serca. — Dravik, co ty tutaj robisz?
Rafael obejrzał się na niego wyglądając tak jakby zjadł coś
niedobrego.
— Nie, nie możliwe — rzekł Dravik przenosząc spojrzenie na
czarnoskórego łysego mężczyznę siedzącego za biurkiem. — W życiu się na to nie
zgodzę. Prędzej pozwolę sobie zdjąć żywcem skórę.
— Chętnie bym w tym pomógł — wycedził Davis udając, że nie
zauważył plastra na skroni prawnika. — Przyniósłbym nawet narzędzia. Zacząłbym
od twojej niewyparzonej gęby, a potem…
— Davis, siadaj i przestań chrzanić! — krzyknął kapitan Jeremiah
Bronson.
Jak za sprawą magicznej różdżki John zajął drugie wolne krzesło.
Siedział na tyle blisko znienawidzonego mężczyzny, że mógł z łatwością zetrzeć
pięścią z jego twarzy ten zarozumiały uśmieszek. Aż go ręce swędziały. Skupił
się jednak na przełożonym, zanim ponownie narobi sobie problemów.
— Obaj jesteście siebie warci. Obaj jesteście dupkami i zamknijcie
się, ja teraz mówię, więc macie mnie słuchać! Obu was znam od lat i od lat nie
rozumiem… Zresztą nie o to tutaj chodzi. — Machnął ręką. — Dwie godziny temu
samochód Dravika wyleciał w powietrze…
— Co? Ktoś rozwalił jego nową zabawkę? — John roześmiał się, za co
został spiorunowany niebieskimi oczami prawnika. — Komu mam pogratulować?
— On się do tego nie nadaje — głos zabrał Dravik. — W ogóle to go
nawet nie chcę. Może ja jestem dupkiem, ale ten tutaj — wskazał palcem na
mężczyznę — jest dupkiem do potęgi entej. Mówię nie.
— Ja też mówię nie — rzucił Davis.
— Jak możesz tak mówić, jeżeli nie wiesz o co chodzi? — zapytał
Bronson.
— Jeżeli to ma jakikolwiek związek z tym tutaj, to zawsze jest
nie.
Kapitan potarł dłonią czoło, mając dość tych dwóch. Nie był pewny
czy decyzja, którą podjął jest dobrym wyjściem.
— Może dowiesz się najpierw, o co chodzi — powiedział Jeremiah
spokojnie, prostując się w wygodnym fotelu.
— Ciekawość to moja najgorsza cecha, więc słucham — zakpił John
zakładając ręce na piersi.
— Kutas — szepnął Rafel, ale ukrył to słowo za kaszlem.
— Przestaniecie, czy mam wam skopać dupska? To ja tu jestem
kapitanem i macie mnie słuchać, do cholery! — Bronson wyprowadzony z równowagi
uderzył pięścią w blat biurka. — Powinienem już odejść na emeryturę. Po co
tutaj siedzę to nie wiem. Mogę przedstawić sprawę? — zapytał i poczekał chwilę
na ich odpowiedź. Żaden z nich nie odezwał się, więc odetchnął i zaczął mówić: —
Od kilku dni ktoś grozi śmiercią Rafaelowi — powiedział ignorując prychnięcie
Davisa. — Dostaje pogróżki przez telefon, wiadomości mailowe i smsowe. Dzisiaj
ktoś wysadził w powietrze jego samochód. Eksperci wstępnie mówią, że to była…
— Bomba — dokończył za swojego przełożonego Davis.
— Skąd wiedziałeś? — zapytał kapitan.
— Bo to samo miałbym ochotę mu zrobić. — John wskazał na Dravika,
który obrzucił go morderczym spojrzeniem.
— To w takim razie, na pewno już wiesz co należy do twojego
zadania. — Uśmiechnął się chytrze Bronson obserwując jak zmienia się mina na
twarzy podwładnego, którego wiele razy chciał udusić.
— Nie ma, kurwa, mowy! — krzyknął John.
— Nie, nie zgadzam się na niego. — W tym samym momencie co
głos Davisa, rozbrzmiały słowa Dravika.
— Brawo, chłopcy, w czymś się w końcu zgadzacie. — Kapitan
zaklaskał teatralnie. — Davis, nie możesz odmówić. To rozkaz.
— Nie może mi pan tego zrobić, kapitanie. Nie wytrzymam z nim pod
jednym dachem dziesięciu minut i sam go ukatrupię — obwieścił John wstając z
krzesła.
— Jesteś skończonym palantem, Davis — wypalił prawnik stając
naprzeciwko mężczyzny. — Nawet przez chwilę nie zamierzałem pozwolić na to byś
mnie ochraniał. W życiu ci nie zaufam.
— Ty mi? Może ja tobie, bo to ty masz inne podejście do prawa niż
ja. Ja, kurwa, wsadzam za kratki przestępców, a ty ich wypuszczasz!
— Bronię niewinnych!
— Takich niewinnych, że chcą cię zabić! — wykrzyknął Davis.
— Zamknijcie się! — Donośny głos rozniósł się po całym gabinecie i
nikt nie miał wątpliwości, że było go słychać również poza nim. — Jak dzieci.
Davis, powtarzam, to rozkaz i nie przyjmuję odmowy. On jest teraz twoją sprawą
i masz go chronić. Jak to zrobisz, nie chcę wiedzieć, ale ma mu włos z głowy
nie spaść. Dowiemy się kto mu grozi. Wy macie zniknąć z miasta, a przede
wszystkim z mojego gabinetu. Już! Wynocha mówię!
Obaj wyszli, zanim kapitan bardziej rozsierdził się i sam zaczął
grozić śmiercią im obu. Spojrzeli najpierw na drzwi, a potem na siebie i jak
jeden mąż prychnęli obrzucając się nienawistnym wzrokiem.
— W życiu nie pozwolę by ktoś taki jak ty mnie chronił, sukinsynie
— warknął Dravik.
— Nawet nie mam takiego zamiaru, dupku — odpowiedział John.
Jeszcze przez chwilę patrzyli sobie w oczy, których kolor mieli
taki sam, walcząc w milczeniu i czując jak po ich ciałach przebiegają
dreszcze. Po chwili tej wymownej ciszy, podczas której powiedzieli sobie
wszystko, rozeszli się.
John jednak w pewnej chwili zatrzymał się i uderzył pięścią w
ścianę. Ból otrzeźwił go trochę i zaczął patrzeć na sprawę wyraźniej, niż kiedy
czerwona mgła nienawiści przysłaniała mu rozsądek. Przeklął kilka razy zanim
poszedł za prawnikiem, który wchodził do windy. Drzwi już się zasuwały, kiedy
przytrzymał je ręką i zdążył wskoczyć do środka.
— Jeżeli mam chronić twoje dupsko, będziesz robić co ci każę —
powiedział do prawnika.
— Chyba śnisz, Davis. Po moim trupie.
— Da się to załatwić. W sumie i tak ci to grozi.
Dravik spojrzał wściekle na policjanta, któremu czubkiem głowy
sięgał do ramienia. Obaj jednak byli smukłej budowy bez przesadnego
umięśnienia. Prawnik zazwyczaj nosił dobrze skrojone garnitury, które ukrywały
to, że jego język potrafił być brzydki, wulgarny i pospolity, kiedy był sobą.
Natomiast Davis nigdy nie ubierał się elegancko. Zawsze nosił dżinsy, koszulki
i skórzaną, czarną kurtkę oraz ciężkie buty. Ich włosy też się różniły. Te
należące do Dravika zawsze były zaczesane do tyłu i potraktowane żelem by
się trzymały. Ich brązowy kolor przypominał odcieniem kasztany, a latem od
słońca stawały się znacznie jaśniejsze. John za to miał włosy o których
ułożenie nawet nie starał się. Czarne kosmyki sięgały mu karku i zawsze
wyglądały jakby popieścił je wiatr. Kilkudniowy zarost na twarzy mężczyzny
podkreślał jego dobrze zarysowane kości policzkowe i pełne usta, na których
zbyt często gościł drwiący uśmieszek. Niezwykle podobny do tego, którym
obdarowywał detektywa Dravik. Ponadto oliwkowa skóra Davisa wyglądała tak,
jakby nawet w zimne miesiące smagało je słońce, porównując ją z bardzo jasną
skórą prawnika. Bardzo różnili się wyglądem, ale charaktery mieli do siebie
podobne i od samego początku gdy się tylko się poznali, darli ze sobą koty.
— Pojedziemy do ciebie moim samochodem, bo twój został pogrzebany
przez wielkie bum — odezwał się John, kiedy wyszli z windy na podziemnym
parkingu.
— Ha, ha, ha. Bardzo zabawne.
— Kiedy go kupiłeś? Miesiąc temu? Krótki miałeś z nim romans.
Przeszli pomiędzy samochodami do terenowego, czarnego Range
Rovera, którego przedni zderzak ochraniała osłona wykonana ze stali
nierdzewnej.
— Mój przynajmniej jest większy. — Odblokował drzwi.
— Nie masz się czym chwalić, Davis. Czym większy samochód tym
mniejszy kutas — powiedział Dravik wsiadając do luksusowego wnętrza samochodu.
Niestety nie miał wyjścia. Kiedy tylko na chwilę odszedł od Davisa, dostał
kolejną wiadomość z pogróżkami. Tym razem opisywano w niej jak zginie.
Ktoś faktycznie chciał go zabić i podczas gdy jego pierwsze podejrzenie
padło na Czarnego wdowca, tak teraz nie był już pewny, że to on. Kiedy zgłosił
się do kapitana Bronsona mężczyzna wezwał kilku techników, którzy pobrali wszystkie
dane z jego komórki, laptopa i tabletu. Na szczęście nie zabrali żadnej z tych
rzeczy i miał je wszystkie w teczce przy sobie wraz z power bankiem.
— Powiedziałbym, że raczej samochód odpowiada wielkości mojego
fiuta. — John zatrzasnął drzwi i zapiął pas.
— Wielki fiut z małymi jajami to w pełni opisuje ciebie — wycedził
prawnik. — Może byś w końcu ruszył te swoje cudowne cztery kółka.
Davis zaśmiał się i wyjechał z garażu. Było już po południu, więc
na ulicach panował duży ruch, ale John nie zamierzał czekać. Postawił koguta na
dachu i włączył syrenę, która umożliwiła mu przejazd bez czekania w korkach.
— Nigdy się nie zmienisz — rzekł Dravik opierając się o drzwi i
spoglądając na mężczyznę.
— I kto to mówi?
W szybkim tempie dojechali do luksusowego osiedla gdzie dwa lata
wcześniej Rafael kupił mieszkanie. Osiedle było chronione, więc musiał wpisać
kod, by szlaban uniósł się, aby mogli wjechać. Zaparkowali na miejscu, które
należało do prawnika i obaj udali się do drugiego z czterech budynków ustawionych
w równym rzędzie, a mającego jedynie po pięć pięter.
— Dzień dobry, George. — Dravik przywitał się z portierem.
— Dzień dobry, panie Dravik. Widzimy się już dzisiaj trzeci raz.
Prawnik przystanął słysząc to co mówi mężczyzna.
— Jak to trzeci? Widzieliśmy się tylko rano, kiedy wychodziłem do
pracy, a ty zaczynałeś swoją zamianę i teraz.
— Ależ nie. Dokładnie pamiętam jak z dwie, trzy godziny temu
wchodził pan tutaj z innym mężczyzną. Nie rozmawiałem z panem, bo tylko
pan przeszedł, ale kiwnął pan do mnie ręką i poszedł dalej. Był pan tak samo
ubrany.
Lodowate dreszcze przebiegły wzdłuż kręgosłupa Dravika, a Davis zmrużył oczy i sięgnął po broń. Pociągnął
ręką za płaszcz prawnika i obaj udali się do windy. W milczeniu dojechali na
trzecie piętro i wysiedli. Drzwi do apartamentu Rafaela znajdowały się tuż obok
i od razu dostrzegli, że były uchylone.
— Poczekaj tutaj — szepnął John odbezpieczając pistolet.
— Ani mi się śni — warknął prawnik, za co dostał mordercze
spojrzenie od detektywa.
— Dobra, tylko się nie wychylaj. — Powoli skierował swoje kroki w
stronę mieszkania i oparłszy się o ścianę nasłuchiwał hałasów. Cisza była taka,
że Davis był pewny, że słyszy bicie swojego serca. Przesunął się i wycelował
pistolet w kierunku mieszkania, do którego wpadł rozglądając się wokół.
— Jasna cholera. Skurwysyny — bąknął Dravik wchodząc za nim. —
Rozwalili mi całe mieszkanie.
Davis nie słuchał mężczyzny tylko sprawdził wszystkie
pomieszczenia. Dopiero kiedy upewnił się, że ten kto tu był już dawno zniknął,
wrócił do prawnika.
— Spadamy stąd. Zabierz potrzebne rzeczy i znikamy.
— Dokąd? — zapytał Dravik.
— Najpierw do mnie, bo też coś muszę wziąć, a potem tam gdzie włos
ci z głowy nie spadnie. Aczkolwiek jeżeliby to ode mnie zależało…
— Kutas z ciebie — wycedził Rafael idąc do sypialni po sportową
torbę. Zapakował do niej kilka par bielizny i jakieś ubrania na zmianę. Nie był
pewny dokąd Davis go zabiera, ale nie spodziewał się luksusów. Ten mężczyzna
dbał jedynie o swój samochód, a zapominał o całej reszcie. Mógłby mieszkać w chlewie,
byle tylko jeździć samochodem pełnym bajerów.
Z łazienki zabrał też golarkę i kilka kosmetyków oraz na wszelki
wypadek trzy ręczniki. Miał nadzieję, że wylądują w jakimś porządnym hotelu, a
nie w motelu z karaluchami. Na samą myśl o nich wstrząsnęły nim dreszcze.
Zamienił też garnitur, który miał na sobie na zwyczajne spodnie i granatowy
sweter, a płaszcz na kurtkę. Spakowawszy wszystko wrócił do salonu, gdzie Davis
kończył rozmawiać przez telefon.
— Skontaktowałem się z Bronsonem. Przyśle ekipę, a my znikamy.
— Dokąd?
— Dokąd nas droga powiedzie. — Zaśmiał się detektyw ku irytacji
Dravika, który po raz kolejny nazwał go kutasem.
Dziękuję za kolejne opowiadanie dodawane na tym blogu. Rozdział bardzo mnie zainteresował i czekam na dalszą część
OdpowiedzUsuńpowodzenia i przesyłam wenę
Akira
Zapowiada sie ciekawie, tak jak zawsze zresztą. Gorąco bedzie zapewne.. Dzieki. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBoziu jakie to cudowne *-* Już ich pokochałam <3 :D Będę z niecierpliwością czekać na kolejne rozdziały :D :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny dużo życzę :)
~Tsubi
O wow ale ogień! Charaktery niesamowite, a kto się czubi ten się lubi. Oni są tak mocni, że jestem mega zainteresowana scena seksu, bo wydaje mi się, że będzie gorąco. Bardzo lubię klimaty kryminalistyczne, więc wątek LGBT chętnie przyjmę w takiej formie :)
OdpowiedzUsuńDzięki za to, że to dodajesz ;)
Życzę udanego tygodnia!
Kolejne super opowiadanie, już ich kocham
OdpowiedzUsuńNo no ja tu widze,ze niezła zabawa będzie, chyba chłopaki mieli jakaś wspólną przeszłość, że tak na siebie reagują...poczytamy,zobaczymy. Dziękuję Luano za kolejne opowiadania 😍
OdpowiedzUsuńZakupiłam w sklepiku :) W końcu! Strasznie długo zwlekałam z zakupami u dziewczyn, a akurat twoje powieści miałam w priorytecie (głównie ze strachu przed internetowymi płatnościami, ale teraz już jestem zaprawiona w boju XD) Nie mogę się doczekać aż w przyszłym roku postawię na półce cudownie namacalną Spontaniczną Decyzję <3
OdpowiedzUsuńSuper, cieszę się i dziękuję za zakup oraz takie plany w przyszłości. :)
UsuńPłatności internetowe nie są złe. Wystarczy tylko uważać i wszystko będzie okej. Dla mnie jest dużą wygodą to, że mogę robić zakupy w necie. A dużo książek tak kupuję, bo nawet z przesyłką wychodzą taniej. :)
Pozdrawiam. :)
Oczywiście czytam po raz pierwszy i jestem zaintrygowana. Widzę coś w rodzaju kryminału i chyba takiej serii u Ciebie jeszcze nie czytałam.
OdpowiedzUsuńZapowiada się całkiem niezłe opowiadanie. Na razie za wiele się nie wypowiem. To dopiero początek, ale wiesz, że będę tu wpadać.
W końcu masz we mnie swoją wierną czytelniczkę.
Ściskam mocno i czekam na kolejny rozdział.
Wow
OdpowiedzUsuńJak to się mówi? Od miłości do nienawiści tylko jeden krok? Może tu będzie na odwrót?
Chłopaki tak różni, a tak podobni, fajnie ;)
Zapiwiada się jak zawsze super i już nie mogę się doczekać następnej części.
Zobaczymy kto będzie łowcą a kto ofiarą, coś czuję że pan detektyw nie pozwoli tak go łatwo dorwać.
Wwny i radości z pisania!
MaWi
Już mi się podobaaaas
OdpowiedzUsuńZaczyna sie ciekawie i te kłótnie między nimi mnie bawią.
OdpowiedzUsuńDziękuję za opowiadanie i ide czytać dalej.
Pozdrawiam
Zupełnie inne opowiadanie, ale już bardzo mnie zaintrygowało :)
OdpowiedzUsuńDwaj wrogowie, którzy walczą o sprawiedliwość, ale czasami stoją po dwóch różnych stronach barykady, co spowodowało, że nie przepadają za sobą :D Już mi się podobają ich potyczki słowne, a co będzie dalej, ciekawe, czy któryś w końcu nie wytrzyma i przywali, a może skończy się to zupełnie inaczej?
Dziękuję za Twoją ciężką pracę :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, och to będą dni, tygodnie pełne wzburzeń... ale i postać Bronsona polubiłam, nie ma za lekko z takimi dupkami...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, och to będą dni, tygodnie pełne wzburzeń... ale i postac Bronsona polubiłam nie ma za lekko z takimi dupkami...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia