Ostatnio do zakładki SPAM trafił do mnie adres strony z tekstami LGBT i podrzucam go też tutaj, bo bardzo mnie zaintrygował opis, który autorka dodała do reklamy, a który możecie przeczytać pod tym linkiem: https://rolaka-fiction.blogspot.com/2019/07/bael-spis-tresci-trwajace.html
Dziękuję również za komentarze i zapraszam na rozdział. :)
Uczenie Daniela sprawiało Ianowi satysfakcję. Owszem w
przyszłości chciał wykładać matematykę na uniwersytecie, ewentualnie podjąć
inne zajęcia związane z tą dziedziną nauki, ale to były dalekosiężne plany.
Nigdy nie myślał, żeby uczyć w liceum. Teraz kiedy spędzał długie godziny
nabrał pewności, że musiał zweryfikować to co sobie w miarę obmyślił kiedy
rozpoczynał studia. Kochał matematykę, była jego pasją, miłością. Przyszłość
łączył tylko z nią. Dlatego zaczął się zastanawiać co by było gdyby został
nauczycielem w liceum. Nie jakimś prestiżowym, lecz w takim najzwyklejszym
liceum, w którym mógłby pomagać słabszym uczniom. Może nie zarabiałby wiele,
ale zadowolenie z tego co robiłby rekompensowałoby wszystko. Do ukończenia
studiów jeszcze trochę czasu zostało, ale jak wiadomo czas szybko leci. Dlatego
postanowił głęboko się nad tym zastanowić. Nie chciał spędzić życia chodząc do
pracy której by nie lubił. Tak miało wielu ludzi i nie zamierzał iść z nimi w
tej kolejce do niewiadomego.
– Dobra, to rozwiąż jeszcze to zadanie i na dzisiaj
koniec.
Daniel spojrzał na skomplikowany wzór pełen cyfr i
nawiasów.
– Co to jest? To chyba ze studiów nie?
– Nie, to zadanie, które dostają licealiści już na
samym początku. Wiesz od czego zacząć? Pomyśl. – Siedzieli w pokoju Daniela
przy jego biurku. To już była któraś z kolejnych lekcji. Ian zdążył się już
zorientować w tym co sprawia największy problem osiemnastolatkowi. – Ty widzisz
to jako coś strasznego. Patrzysz na całość i dobrze, ale później spójrz na
fragmenty tego równania. Przyjrzyj się temu. Co trzeba dodać najpierw, a potem
otrzymany wynik podzielić z kolejną liczbą.
– Jestem głupi – jęknął Daniel. – Aaron jest mądry.
Bardzo mądry. Wiesz, że egzaminy na studiach zdaje śpiewająco? Nawet nie
przykłada się do nauki, a i tak mu wychodzi.
– Uczestniczy w zajęciach, nie ucieka z nich, jak wiele
innych osób.
– Nie, on pochłania wiedzę jak gąbka wodę. Coś przeczyta
i już wie jak coś zrobić, napisać. Widziałeś jego pracę egzaminacyjną z
drugiego roku? Była genialna. Jak nic zostanie magistrem czy kimś więcej i
podejmie pracę w dobrej firmie. A ja ledwie skończę liceum. O ile skończę. –
Zdenerwowany rzucił długopis na biurko. – Chcę być cukiernikiem, ale nawet w
szkołach uczących tego zawodu potrzebują mądrych ludzi. Matma tam też jest
przydatna. Choćby by obliczyć ilości składników.
– Talent też jest potrzebny. Ty zdajesz sobie sprawę z
tego jakie cuda tworzysz? – Ian spojrzał na pusty talerzyk po torcie owocowym.
Lepszego nigdy nie jadł. Do tego chłopak go pięknie ozdobił.
– Ale talent nie wystarczy, by przyjęli kogoś bez dowodu
ukończenia liceum.
– Ukończysz je śpiewająco. Tylko nie poddawaj się. To
spinaj poślady i do pracy. – Postukał palcem zeszyt.
Daniel westchnął cierpiętniczo. Wziąwszy długopis
próbował skupić się na zadaniu.
– Od czego byś zaczął?
– Od tego? – Popatrzył na Iana pytająco, a ten skinął
głową. – No dobra, mam to dodać?
– Nie podpowiem ci. Kombinuj. Ale idziesz dobrą drogą. –
Uśmiechnął się do niego. – Zaraz wrócę.
– Mhm.
Bradshaw wziął talerzyki i wstał. Przez ostatni tydzień
zadomowił się u tej rodziny. Bardzo dobrze czuł się w tym domu i z tymi ludźmi.
Państwo Daddario byli bardzo mili, z Tiną zaczął się dogadywać. Zainteresował
się jej kanałem na Youtube i uważał, że dziewczyna opowiadając o historii w
formie komediowej robi naprawdę dobrą robotę. Szkoda, że w domu tego nie
doceniano. Miała dopiero dwadzieścia lat, a historię swojego kraju w małym
palcu. Uważał, że powinna związać z tym przyszłość i na pewno studia architektoniczne
na które poszła, bo tylko tam została przyjęta, w niczym jej się nie przydadzą.
Upewnił się też, że Tina na pewno nie jest anorektyczką. Dziewczyna lubiła
jeść, co zauważył spędzając z nią trochę czasu w jej pokoju. Jeżeli ona tak
dużo potrafiła podjadać pomiędzy posiłkami, nie dziwił się, że nie jadła
obiadów tylko dzióbała widelcem po talerzu. A to, że była chuda po prostu było jej urodą.
Taką miała budowę ciała. Poradził jej jednak, żeby czasami wyszła do ludzi, do
rodziny i z nimi spędziła czas. Słyszała to pani Pamela, a potem gdy byli sami
kobieta uścisnęła go mówiąc, że jest dobrym duchem tej rodziny. Chciał
zaprzeczyć, bo przecież ledwie się poznali, ale nie pozwoliła mu na to. Tak, to
byli jedyni w swoim rodzaju ludzie.
Był jeszcze Aaron, który się nie odczepił. Przywoził go
tutaj, odwoził, zabierał na spacery po ogrodzie – państwo Daddario mieli
przepiękny ogród. Magia mieszkania na uboczu. – Zaczepiał i powtarzał, że się
nie podda. Ian i tak wiedział, że cokolwiek mężczyzna zrobi to już mu nie
zaufa. Nie potrafił. Nie potrafił też go ponownie odepchnąć. Wciąż był w nim
zakochany. W tym właśnie tkwiło sedno sprawy. Mimowolnie i tak zbliżali się do
siebie, bo przez te lekcje z Danielem byli razem zbyt często.
Wszedł do kuchni, w której zastał swoją zmorę z koszmarów.
Mężczyzna uniósł wzrok znad tabletu uśmiechając się do niego ciepło.
– I jak nauka? – zapytał lustrując sylwetkę Iana. Chłopak
znów nie miał na sobie okularów. Czasami tylko je zakładał. To mu przypomniało,
że musiał zająć się w końcu tymi, które leżą w komodzie. Czas najwyższy mu je
oddać.
– Ciężko mu idzie, ale coraz więcej rozumie. Nawet sobie
z tego sprawy nie zdaje. – Włożył talerzyki do zlewu. Nie chciał zostawiać po
sobie brudnych naczyń, więc puścił wodę.
– Daj spokój, ja umyję. – Aaron stanął przy nim.
– Dam sobie radę. Naprawdę czuję się tu jak w domu. –
Szybko umył porcelanę i podał ją Aaronowi. – Ty możesz wytrzeć.
– Dzięki ci o luby, że mogę ci pomóc. – Daddario ukłonił
się.
– Widzę, że humor dopisuje.
– Jak najbardziej. – Zdjął ścierkę z wieszaka przy zlewie
i dokładnie wytarł talerzyki. – Długo jeszcze wam zejdzie?
– Daniel ma rozwiązać jedno zadanie i na dzisiaj koniec.
A co?
– Bo chciałbym cię mieć chwilę dla siebie – powiedział
Aaron spoglądając w oczy Ianowi. – Może poszlibyśmy dzisiaj do kina. Tylko raz
byliśmy.
– Dzisiaj to ja udaję się do rodziców i tam zostanę.
– Odwiozę cię.
– Nie musisz. – Bradshaw zagryzł wargę. – Mój rodzinny
dom jest niedaleko.
– Hm?
– W innej dzielnicy i bardziej w jej centrum nie na
uboczu jak tutaj, ale takim powolnym spacerkiem to góra piętnaście minut.
Przejdę się. – Odwrócił się, by odejść, ale ciepły i jakoś niepewny głos
zatrzymał go.
– Odprowadzę cię. No wiesz, ciemno, nie wiadomo co się w
tej ciemności ukrywa. – Miał nadzieję, że trochę czasu z nim spędzi. Nigdy się
tak nie czuł. Nie wiedział na czym stoi z Ianem. Bał się, że zły ruch może
wszystko zniszczyć. Powoli zaczął budować ich relacje i sama myśl, że mogłoby
to się zawalić, nie była przyjemna.
– Nie jestem strachliwy i wierz mi, potrafię się obronić.
– Ale… Tak, wiesz, że dwóch to zawsze raźniej.
– Zobaczymy. Muszę wracać do Daniela. – Wskazał na
wyjście z kuchni.
– W porządku. – Wziął głęboki oddech i dodał: – I
tak cię odprowadzę. – Nie widział już szerokiego uśmiechu wkradającego się na
usta Iana.
*
Szli powoli po uliczkach przedmieść, spokojnych,
zwyczajnych, cichych. Mijali rzędy typowo amerykańskich domów stojących w
szeregu, otoczonych trawnikami, które jesienią straciły na swej zieleni. Przy
wielu domach stały samochody. Często takie rodzinne, którymi odwożono dzieci do
szkoły. W oknach paliły się światła. Gdyby podejść bliżej można by zajrzeć do
środka, podglądnąć gospodarzy. Latarnie uliczne dobrze wszystko rozświetlały.
Nie śpieszyli się pomimo zimna. Pogoda ich nie
oszczędzała, ale oni byli ciepło ubrani. Na szczęście nie zapowiadało się na
deszcz. Aaron spojrzał w niebo poprzetykane milionem gwiazd. Te poza miastem
były dobrze widoczne. Chociaż lepiej by je widział gdyby nie było w ogóle
świateł. Wtedy coś sobie przypomniał. Dzisiaj nie było już czasu, bo Ian
śpieszył się do rodziców, ale zakodował sobie w głowie, by w przyszłości zabrać
go w jedno miejsce. Pamiętał je z dzieciństwa.
– Jaki spokój. Lubię to – powiedział Bradshaw.
– Ja też. Co się tak patrzysz? Sądzisz, że typowy ze mnie
mieszczuch? Nie wychowałem się w centrum Nowego Jorku.
– Jakoś nie widzę cię mieszkającego na wsi.
Aaron prychnął.
– A kto mówi, że chciałbym zamieszkać na wsi? Ale taki
mały domek w cichej dzielnicy czemu nie.
Do tego u boku… – Miał powiedzieć „ty”, lecz w porę ugryzł się w język. Ian by
się zdenerwował i tyle byłoby ich wspólnego spaceru. Jak miał mu pokazać, że
można mu ufać? Zrobił źle, żałował tego, ale chciał dostać jeszcze jedną
szansę. Ostatnią. Nie zmarnowałby jej.
– W sumie, na pewno mieszkanie w domu jest lepsze niż w
mieszkaniu. Tylko z przedmieść wszędzie daleko – rzekł Ian.
– Samochodem wszędzie można dojechać.
– Mhm. O, ten trzeci dom po lewej… W nim się wychowałem.
– Ładny.
– Mama chyba skądś wróciła – dodał Ian, kiedy przed
budynek zajechał samochód taty i kierowca miał problemy z tym by prosto
zaparkować. Zaśmiał się. – Ona zawsze ma
problem z równym wjazdem na podjazd. Dlatego zawsze wiem, że to ona jedzie. Pół
roku temu dopiero zrobiła prawo jazdy.
– Nauczy się. W sumie dość tu wąsko. Pewnie była na
kursie pieczenia. Mojej mamuśki też dzisiaj nie było w domu.
– Zauważyłem. Nie miał mnie kto wyściskać.
– Mogłem ją zastąpić.
Ian rzucił powłóczyste spojrzenie Aaronowi, a potem
skupił się na mamie. Podeszli już na tyle blisko, że wystarczyło tylko kilka
kroków, by znalazł się na trawniku przed domem, w którym spędził wiele lat
swojego życia. W tym bardzo szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo.
– Mamo, tata musi ci dać kilka lekcji parkowania. –
Pochylił się i ucałował ją w policzek.
– Oj, tam. Wolę nie, bo do tego to on cierpliwości nie
ma. – Zatrzymała spojrzenie na Aaronie. – Ty jesteś synem Pameli.
– Aaron. – Kiedy kobieta podała mu rękę uścisnął ją. –
Miło mi panią w końcu poznać. Ian ciągle się przed tym bronił.
– Znam mojego syna.
– A ja znam ciebie, mamo.
– Pijesz do tego, że bym cię swatała z tym przystojnym,
młodym człowiekiem? Miałbyś rację. Zapraszam na herbatę – zwróciła się do
Aarona. Podobał jej się. Wyczuwała od niego dobre fluidy. Słyszała od Pameli,
że Aaron patrzył na Iana jak zakochany sztubak. Jej przyjaciółka nie myliła
się. Natomiast jeżeli chodziło o jej syna… Jego nie potrafiła rozgryźć.
– Chętnie się napiję. – Daddario uśmiechnął się do pani
Bradshaw, a jej syn prychnął pod nosem.
– Zapraszam serdecznie.
Od tego się zaczęło. Częste herbatki Aarona i mamy Iana,
który w to wszystko nie wierzył. W ciągu tygodnia jego mama niemalże zaadoptowała
jego znajomego, bo tym mianem Bradshaw określał studenta. Miał wrażenie, że
obie rodziny się zmówiły i już traktowały ich jak parę. Gdyby tylko wszyscy
wiedzieli o tym głupim zakładzie inaczej nie planowali by ich ślubu. Tak, Ian
wciąż się bronił przed uczuciami do Aarona. A one przecież rosły, zakotwiczały
w jego sercu niczym statek w macierzystym porcie. Tylko już stamtąd nie
odpływały.
*
Aaron stanął przed drzwiami do mieszkania Iana. W końcu
poznał dokładny adres i aż mu się chciało śmiać jak daleko chłopak kazał się
wysadzać, żeby tylko nie zdradzić się z tym gdzie mieszka. Bardzo pomogła w tym
mama Iana. Kobieta do rany przyłóż.
Uniósł rękę i nacisnął dzwonek. Poczekał chwilę zanim nie
usłyszał cichych kroków, które ucichły. Na pewno Ian spoglądał teraz przez
judasza. Wstrzymał oddech, bo chłopak mógł równie dobrze nie wpuścić go do
środka. Powietrze wypuścił, kiedy zgrzytnął klucz w zamku. Drzwi się uchyliły,
a w powstałej wnęce pokazał się Ian ubrany po domowemu i w okularach.
– Co ty tu robisz?
– Uznałem, że najwyższy czas zobaczyć jak mieszkasz.
Wpuścisz mnie?
Bradshaw przewróci oczami.
– Moja mama dała ci adres? – Odsunął się wpuszczając gościa
do mieszkania. Co miał robić? Nie zamknie przed nim drzwi. Jeszcze kilka
tygodni temu by chętnie to zrobił.
– No, tak jakby… – Daddario podrapał się po głowie.
– Muszę z nią poważnie porozmawiać. Co tu właściwie
robisz? Już późno.
– Przyszedłem obejrzeć twoje mieszkanko. – Zdjął kurtkę
zamierzając się rozgościć. – Masz rybki. Jak będę mieć własny dom przygarnę
psa, najlepiej dwa.
– Psa? Zawsze marzyłem o psie. Ale jak odszedł mój psiak,
gdy byłem dzieckiem, nigdy już żadnego nie chciałem. Za bardzo taka strata
boli. A w tym mieszkaniu to tylko dusiłby się jakiś. Nie chciałbym, aby
siedział całymi dniami sam.
Aaron popatrzył na Iana.
– Mamy wiele wspólnego. Te same marzenia o małym domku,
psach.
Ian zatopił spojrzenie w tych czarnych, przeszywających
go oczach. Serce znów przyśpieszyło jakby się z kimś goniło i chciało wygrać
ten wyścig. Jeszcze mocnej zabiło, kiedy Aaron zbliżył się na tyle, że nie
dzieliło ich wiele. Mężczyzna pochylił się by lekkim zawahaniu cmoknąć jego
wargi. Ian odsunął się.
– Aaron, to nie jest dobry pomysł.
– Wybacz. – Dadario podrapał się po głowie. – Mam coś dla
ciebie. – Wrócił się do kurtki rzuconej na kanapę. Ze środkowej kieszeni wyjął
futerał. Podał go Ianowi.
– Co to jest.
– Sprawdź.
Chłopak otworzył opakowanie i mimowolnie uśmiechnął się.
– Moje ulubione okulary. Zapomniałem, że wtedy zostały u
ciebie. – Zmarszczył brwi. – Dlaczego dajesz mi je dopiero teraz?
– Zapomniałem o nich. Przy upadku pękła oprawka i zaniosłem
je do sklejenia. Powinno być wszystko w porządku. W tym zakładzie powiedzieli,
że nic nie powinno…
– W porządku. – Podszedł do lustra i zdjął zapasowe
okulary. W najbliższym czasie miał iść do optyka, ale teraz już nie musiał.
Założył te które przyniósł Aaron. – Dzięki.
– W ramach podziękowań… Pozwolisz się gdzieś porwać?
– Nie mam ochoty na kino, restaurację czy cokolwiek. Uczę
się. – Wskazał na biurko zawalone książkami i notatkami. – Pojutrze mam
egzamin. A dzisiaj w robocie był zapierdol.
– Na trzy godzinki, może dwie. Chcę ci pokazać miejsce z mojego dzieciństwa.
Z tym ono mi się kojarzy i z gwiazdami. A dzisiaj jest pogodne niebo.
– Gdzie ty chcesz oglądać gwiazdy? – zapytał Ian.
– Jeżeli ze mną pojedziesz to sam zobaczysz. Zaintrygowałem
cię.
– Poczekaj, tylko zmienię dresy na coś innego. Pogadaj
sobie z rybkami. – Udał się do sypialni, aby tam się przebrać. Czuł, że źle
robi, ale coś i tak pchało go do tego odciągając od wiecznego uciekania. Poza
tym przyda mu się taki wypad w nieznane. Mózg już mu zaczął parować od wkuwania
hiszpańskiego.
Przebrał się szybko, włosów, które już urosły do ramion i
kręciły się szczególnie na końcach, nie związał. Założył jeszcze sweter, aby mu
było ciepło i wyszedł z sypialni.
– Faktycznie gadasz z rybkami? – zapytał tak jakby on
nigdy tego nie robił.
– Słuchają.
– A co innego miałyby robić? – Zdjął z wieszaka kurtkę i
ubrał się, a potem nałożył buty. W tym czasie Aaron był już gotowy do wyjścia.
– Nie powiesz gdzie jedziemy?
– Zobaczysz. Gdzieś poza miasto. Może nawet znasz to
miejsce. Też koło niego mieszkałeś.
Ian zatrzymał się z dłonią na klamce.
– Wzgórze zakochanych?
– Taką ma nazwę? Nie patrz tak. Chodziłem tam tylko jako
dziecko. Oglądałem gwiazdy. Słowo. – Daddario położył dłoń na piersi.
– Jedziemy oglądać gwiazdy?
– Nie chcesz iść ze mną na kolację, do kina, czy klubu.
To może skuszą cię światełka na niebie. To jak? Zmieniłeś zdanie?
*
Było ciemno, wilgotno, bo dzisiaj cały dzień padał
deszcz, ale Ianowi to nie przeszkadzało. Gdyż w chwili kiedy stał na wzgórzu i
mógł spojrzeć w niebo poczuł, że żyje. Ten bezkres nad nim otulał go, dodawał
sił. To było tak piękne, ale i przerażające zarazem. Gdzieś tam krył się cały
wszechświat, a on znajdował się na niewielkiej planecie, cząstki tego
wszystkiego i był tylko małym okruszkiem całości.
– Piękne.
– Mhm. Jak wspomniałem, chodziłem tutaj jako dziecko.
Mama z tatą nie wiedzieli, że wydostaję się przez okno i spędzam tu czas.
– Nie bałeś się? Ile miałeś lat?
– Trzynaście. Nie bałem. Czułem, że nic mi tu nie
grozi. Wiem. Byłem głupi, ale wtedy myślałem, ze to miejsce mnie chroni. Znałem
tu każdy zakamarek. Wiem, że tam jest przepaść i można się sturlać w dół. Nawet
się zabić, bo na dole są skały. Wiem, że obok jest stos kamieni na których
można posiedzieć latem, bo teraz tyłki by nam odmarzły. Wiem, gdzie kwitnie
najwięcej kwiatów...
– A wiesz, że zakochani tutaj przychodzą obiecując sobie
dozgonną miłość? – Popatrzył na Aarona mimo że słabo go widział.
– Nie. Nie kłamałem. Od lat tutaj nie byłem. Po tym jak
rodzice dowiedzieli się, gdzie chodzę dostałem taką karę, że już moja noga
nigdy tutaj nie powstała. Aż do teraz. Przypomniałem sobie o tym miejscu.
Musiałem cię tu zabrać.
– Bo chciałeś pokazać mi gwiazdy – prychnął Ian.
Aaron przełknął tworzącą się w gardle gulę i uniósł rękę.
Dotknął zimnymi palcami policzka Iana, który widocznie zadrżał, a może mu się
wydawało. Było wszak za ciemno. Tylko księżyc gdzieś nad ich głowami delikatnie
oddzielał ich od całkowitego pochłonięcia w tej czerni.
– Aaron…
– Ian, postąpiłem źle. Wiem o tym. Nie jestem już jednak
tym samym człowiekiem. Zaufaj mi – mówiąc to już wiedział, że popełnił błąd.
– Zaufać? – Bradshaw odskoczył od Daddario. Był zły. – Co
ty sobie wyobrażasz?! Powiesz to i będzie super?! Raz ci zaufałem i jak to się
dla mnie skończyło?! – Ruszył do przodu nawet nie wiedząc gdzie idzie. –
Sądzisz, że pstrykniesz palcami i już będziemy razem?
– Nie, nie sądzę. Też na twoim miejscu bym się obawiał.
Zależy mi na tobie! – Poszedł za nim.
– Mnie też zależy! Ale nie chcę się już sparzyć! Mam
dość, rozumiesz?
– Ian, wiem, że na odbudowanie zaufania czasami trzeba
lat, a nie paru tygodni.
– To jeżeli wiesz, nie mów mi takich rzeczy! – Przystanąwszy
odwrócił się do idącego za nim mężczyzny, który trzymał latarkę.
– A co mam zrobić? Boli mnie, że ciągle mnie odtrącasz.
Jestem winien! Przyznaję się do tego!
– A dlaczego nie powiesz… – urwał Ian, bo nagle poczuł,
że spod jego nóg obsuwa się ziemia, a on zdążył jeszcze popatrzeć przerażonym
wzrokiem na Aarona zanim zaczął spadać.
– Ian! – krzyknął widząc co się dzieje. Jak mógł być tak
głupi i nagle zapomniał o przepaści do której zbliżył się Bradshaw. Rzucił się
do przodu przerażony, że ktoś kogo kochał… Tak kochał i właśnie zdał sobie z
tego sprawę. To nie było zakochanie. To była miłość i narodziła się w ciągu
tych kilku ostatnich tygodni. – Ian! – Bał się, że chłopak spadł.
Zatrzymał się nad krawędzią i poświecił tam. Natychmiast
położył się na ziemi gdy dostrzegł chłopaka który wisiał przytrzymując się
korzeni pobliskich drzew. Chłopak musiał się złapać za nie w ostatniej chwili. Wyciągnął
rękę, wysuwając się jak najdalej.
– Złap mnie! – krzyknął. Próbował tak ułożyć latarkę, aby
Ian bez problemów wszystko widział. – Nie wysunę się dalej. Nie mam się czego
przytrzymać. Podciąg się i złap moją rękę.
Roztrzęsiony i wystraszony Ian odetchnął i z trudem
puścił się wystającego z ziemi korzenia. Ten i tak nie wyglądał jakby miał go
już długo utrzymać. Chwycił dłon Aarona, a potem podciągną się bardziej i
złapał jego drugą rękę. Coś się pod nim obsunęło i miał wrażenie, że znów leci
na dół, ale mężczyzna użył całej swojej siły i trzymając go mocno wciągnął na
siebie. Po czym Ian poczuł jak Aaron go mocno przytula. Odwrócił ich i tym
razem to on leżał pod nim. Wciąż dygotał. Mógł zginąć.
Daddario mocno przytulał swojego ukochanego, a całe
napięcie wycisnęło łzy z jego oczu. Wcisnął twarz w jego szyję i powiedział:
– Przepraszam za wszystko co złe, a czego zaznałeś ode
mnie. Nie obiecuję, że będę idealny, ale będę się starał jeżeli tylko mnie
zechcesz. Nie musisz mi ufać, kochany. Po prostu spróbuj dać mi szansę. –
Polegując na Ianie spojrzał w jego oczy, które w świetle latarki dobrze
widział. Również były w nich łzy, ale nie spływały tak jak te należące do
Aarona. – Kocham cię. Wiem, że cię kocham i nie jest to zabawa czy coś.
Naprawdę to czuję i w końcu umiem to powiedzieć. Dasz mi szansę? – Pociągnął
nosem. Miał gdzieś to, że się rozbeczał. Przecież ledwie chwilę temu mógł go
stracić na zawsze. Już nigdy nie miałby szansy by z nim być.
Ian wyciągnął rękę i otarł mokre policzki Aarona.
– Kiedy spadałem, w jednej sekundzie przed oczami
przeleciało mi całe życie. I wiesz co sobie uświadomiłem?
– Co? – Wpatrywał się w niego uważnie.
– To, że nigdy nie dostanę szansy na powiedzenie ci, że
cię kocham – głos mu się załamał. – Kocham cię ty cholerny dupku, który lubiłeś
bawić się ludźmi. – Uderzył go pięścią w ramię.
– Lubiłem?
– Zmieniłeś się. Tylko nie potrafiłem w to uwierzyć.
– Teraz wierzysz? – zapytał Aaron.
– Tak. – Zaśmiał się Bradshaw obejmując go. – Dwóch
facetów leży na ziemi, przytula się i płacze i wyznaje sobie miłość. Głupie
nie?
– Nie. Najpiękniejsze na świecie. Kocham cię. Zamierzam
ci to mówić i pokazywać co czuję, bo wiem, że słowa są słowami.
– Aaron?
– Hm? – Oparł ich czoła o siebie. Jak dobrze, że go miał.
Przytulił go mocniej.
– Pocałujesz mnie wreszcie tak jak należy, a dopiero potem
będziesz gadać?
Aaron Daddario roześmiał się i bardzo chętnie spełnił
życzenie. Westchnął kiedy ich usta się spotkały w powolnej, pełnej miłości
pieszczocie.
Nie wątpił, że od teraz będzie wszystko dobrze. Dopóki
będzie przy nim Ian wszystko musi się udać. Bo przecież nie może być inaczej.
Epilog
– Mamo, przestań. Tu nic nie ma.
Marcia jeszcze raz obeszła syna, co jakiś czas strącając
dłonią niewidzialny paproch z jego szarego garnituru.
– To ślub, Ian. Musisz wyglądać nienagannie.
– Mamo, nie ma czasu. Za chwilę będzie ślub. Czemu
płaczesz?
– To ze szczęścia. Moje dzieci znalazły swoje drugie
połówki. Tak dużo się zmienia. Życie pędzi do przodu. My się z ojcem
starzejemy, a wy, młodzi zakładacie rodziny. Wiesz jak marzyłam o tym dniu?
– Wiem. – Ian przytulił mamę. – Ale nie czas na płacz. Po
harówce wybierania serwetek, dań, kwiatów przez które dostawałem zawirowania w
głowie, nareszcie nadszedł ten dzień.
– Jesteś szczęśliwy?
– Bardzo. Chodźmy. – Wziął mamę za rękę i wyprowadził z
pokoju, w którym się ubierał. Razem zeszli na parter, a jemu niemalże serce
podchodziło do gardła.
Cały dom wystrojony został w kwiaty, które upajały
zapachem. A ogród wyglądał jeszcze bardziej imponująco. Wielki namiot stał w
jego jednej części z ustawionymi w nim stolikami oraz krzesłami. Znajdował się
też szwedzki stół, a niedaleko miejsce do tańczenia. Wszędzie było tysiące
kwiatów i Ianowi nie mieściło się w głowie to, jak ci wszyscy ludzie od wesel
zdołali to dzisiaj przygotować. Jego uwagę i tak zwróciło najgłówniejsze
miejsce, to z rzędami krzeseł i powieszonymi na nich kremowymi wstążkami. Na
samym przedzie, w centrum wszystkiego stał łuk ślubny z oplecionymi na nim
girlandami kwiatów, a urzędnik czekał na parę młodą. Ogród Daddariów tego lata
wyglądał niczym z bajki. A przebywający w nim ludzie, pięknie ubrani, radośni
zbierali się, by obejrzeć uroczystość zaślubin.
Ian pomachał do brata stojącego na samym przedzie. Brent
uniósł kciuk do góry. Młodszy Bradshaw uśmiechnął się, ale ten uśmiech zszedł z
jego twarzy kiedy zobaczył Aarona. Mężczyzna wyglądał wspaniale, wysoki,
piękny, z cudowną postawą. Szedł właśnie w jego stronę, a serce Iana zwariowało
jeszcze bardziej, kiedy Aaron wyciągnął do niego rękę. Chwycił ją splatając
palce z palcami swojego mężczyzny.
– Gotowy?
– Nigdy nie będę najbardziej gotów. Nie licząc naszych
mam. Płaczą.
– W końcu spełniło się ich marzenie – odrzekł Aaron
prowadząc narzeczonego w stronę urzędnika.
Tak, dzisiaj nadszedł dzień ich ślubu. Dzień, w którym
powiedzą sobie „tak”, a potem rozpoczną nowy rozdział swojego życia. Szli razem
ku nowej drodze czując na sobie wzrok przyjaciół, rodziny. Dwa lata temu
połączyli swoje życie na dobre, a dzisiaj tylko potwierdzą to przed wszystkimi.
Aaron uśmiechną się do Daniela, którego tort dzisiaj będą jeść. Chłopak
ukończył z dobrymi ocenami liceum i dostał się do po licealnej szkoły by uczyć
się na cukiernika. Tina pomachała do nich. Przybrała na wadze, podjęła studia
na wydziale historii i spotkała miłość swojego życia. W przyszłym roku miała
wychodzić za mąż. Uśmiechnął się do rodziców, ludzi, którzy dali mu życie, a on
mógł spotkać najcudowniejszego mężczyznę pod słońcem. Posłał pełne miłości
spojrzenie Ianowi, kiedy stanęli pod łukiem i za chwilę mieli złożyć sobie
przysięgę.
Ian odpowiedział tym samym, a jego usta poruszyły się w
cichym szepcie „Kocham cię”. Potem spojrzał na brata, który był ich świadkiem.
Na jego żonę Danę i ich maleńką roczną córeczkę. Na kuzynkę, której uśmiech
rozświetlał wszystko. Na kuzyna Stefano, który wraz z partnerką siedzieli obok
Aishy, na Erica i jego żonę i na rodziców, których kochał nad życie. Potem jego
wzrok skierował się ku Aaronowi. Oddał mu swoje serce. Temu mężczyźnie z którym
znajomość zaczęła się wielkim bólem, a który pokochał go szczerze. Przez te dwa
lata nauczył się mu ufać i nie zawiódł się. Aaron Daddario pewnego dnia na
Wzgórzu Zakochanych oświadczył mu się, a on go przyjął.
W ich życiu dużo się zmieniło. Dojrzeli, ukończyli
studia. Aaron podjął pracę w dobrej firmie, a Ian został nauczycielem. Niedawno
z pomocą rodziców kupili też niewielki, ale przytulny dom, miejsce, które na
nich czekało, kiedy wracali do domu po pracy, by w swoich czterech ścianach
rozmawiać, wspólnie gotować, cieszyć się życiem, kłócić się od czasu do czasu i
kochać żarliwie. Wciąż było im mało. Pragnęli czerpać z życia i ze swojej
miłości jak najwięcej. Złe wspomnienia odsunęli na bok, traktując je jak
kolejne doświadczenia. Razem patrzyli w przyszłość idąc drogą, która może nie
zawsze była idealna, bo takie nie istniały, ale prowadziła ich ku przyszłości. To
była ich bajka.
Dzisiaj kiedy w gronie rodziny i przyjaciół składali
sobie przysięgę wierności, miłości, że będą razem do końca ich dni, związali ze
sobą swoje życia i żaden z nich nie zamierzał tego zmieniać. Kierowała nimi
miłość, która ponownie wygrała. Nie mogło być inaczej, kiedy dwa przeznaczone
sobie serca połączyły swe losy.
Za zawsze.
Koniec.
Hlip, Hlip... I mamy happy end. Innego nie przewidywałam XD podobała mi się zmiana Aarona i to jak małymi krokami starał odzyskiwac zaufanie :) Dobrze się czytało, ale to jak każde Twoje opowiadanie, tak wsiąknęły we mnie, że czytam je z przyjemnością :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę weny, mile spędzonego tygodnia oraz chwili wytchnienia od wszystkiego ;)
~Tsubi
Rety jaki cudny koniec.
OdpowiedzUsuńJak zwykle cieszę się, że tych dwoje odnalazło drogę do szczęścia. Wiadomo z miłością różnie bywa. czasami nie układa się pomyślnie, ale w Twoich książkach kocham, to, że wszystko dobrze się kończy :)
No cóż. Będę czekać na nowe opowiadanie.
Wiesz, że Cię uwielbiam.
Droga Luno
OdpowiedzUsuńCzasami nie wiem czy mam Cię nienawidzić... znowu popłakałam się jak bóbr! (O ile one płaczą:P )
To było pięknie, wzruszające, Twoje opisy uczuć i akcji sprawiają, że przeżywam wszystko razem z bohaterami a nawet jak bym była jednym z nich.
W całym tekście wyłapałam kila literówek i tak tu na przykład mamy:
"Podciąg się i złap moją rękę."
"Nigdy nie będę najbardziej gotów."
Zauważyłam, że jesteś perfekcjonistką i starasz się dopracowywać teksty maksymalnie, więc jeżeli będziesz miała kiedyś czas i chęci przeleć go sobie ;)
UWIELBIAM Twój styl pisania, budowanie akcji, napięcia, romantyczne opisy scenerii... Jak to jest, że piszesz o tak prostych sytuacjach jak patrzenie sobie w oczy a ja dostaję zawału? Chyba nigdy tego nie pojmę.
Bardzo mnie korci aby po namawiać Cię troszkę na... może jakiś kryminał? Albo fantasy? Seria o wilkach i smokach była cudowna.
Ostatnio dla relaksu wróciłam do Ibary (pamiętasz w ogóle tak stare teksty?) nie mogę w prost pojąć jak można tworzyć tyle światów?! Ja nigdy chyba nie skończyłam żadnego tekstu więc poddałam się i nie piszę...
Życzę Ci weny i wytrwałości, czekam z niecierpliwością na każdą następną opowieść!
MaWi
Bardzo dziękuję za rewelacyjne opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńKolejny raz pokazałaś, że o miłość należy walczyć, że nie należy poddawać się, gdy kogoś się kocha, że trzeba pielęgnować swoje uczucia, a także, że trzeba wykazać się ogromną odwagą, aby móc zaufać swojej miłości :)
To opowiadanie było pełne pięknych momentów, chociaż nie ma róży bez kolców, ale może dzięki tym kolcom ludzie zaczynają doceniać to co stracili?
Dziękuję za Twoją ciężką pracę :)
Ian i Aaron stworzyli wspaniały związek, otworzyli swoje serca na nowo i mogą teraz żyć z ukochaną osobą :)
Mam nadzieję, że nigdy nie zrezgynujesz z pisania, bo masz niezwykły talent, oraz pokazujesz, że miłość istenieje tylko należy się na nią otworzyć :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Kolejne cudowne opowiadanie gdzie miłość może przetrwać wszystko.
OdpowiedzUsuńCudowne. Kocham głową pare bohaterów, za to że sa tacy prawdziwi, a ich uczucia szczere.
Masz piękny talent który na pewno przez lata doskonaliłaś. Mam nadzieję że nie zrezygnujesz z pisania, a będziesz dalej z nami.. Nawet jeśli nie tak często jak byśmy chcieli. Ale nas nie zostawiaj, bo my nie zostawimy. 💜
Pozdrawiam Deia-chan
Hej od kilku lat czytam twoje opowiadania i jestem ich fanem.Każde opowiadanie jest fantastyczne. Chciałbym kiedyś przeczytać (Sterek) w twoim wykonaniu. Sterek to shipp dwóch bohaterów serialu TeenWolf Stiles i Derek i poraz kolejny marzę by pochłonąć się w lekturze zmiennych.
OdpowiedzUsuńHej, dziękuję za miłe słowa. Co do pisania fandomu, tego wymienionego lub innych, to muszę odmówić. Wymyślam swoich bohaterów. Nie piszę fantomów i nie zamierzam tego zmieniać.
UsuńPozdrawiam serdecznie :)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńjak na razie komentarz do rozdziału dziesiątego, epilog skomentuje za parę dni...
a ich matki co robią swatają ich, widać że Ian bardzo wżył się w rodzinę Aarona jest tam zawsze miło widziany i kochany... i jeszcze ta końcówka, no i mamy także wyznanie sobie uczuć...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńi epilog...
wspaniale zakończenie, piękny ślub w końcu są razem, no i wiele zmieniło się w ich życiu... Aaron udowodnił że naprawę kocha...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ch matki wciąż ich ze sobą swatają, Ian bardzo bardzo dobrze czuje się w rodzine Aarona jest zawsze mile widziany i końcowka... w końcu wyznanie sobie uczuć...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńi epilog teraz (wolałam i komentarz też sobie rozdzielić) ... piękny ślub w końcu są razem, wiele zmienilo się także w ich życiu, Aaron udowodnił że naprawę go kocha...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia