Domenico
spojrzał na zegarek. Było już późno, a Paolo jeszcze nie wrócił z pracy.
Mężczyzna mówił mu, że Amare zamykają o siedemnastej. Godzinę zajmowało im
sprzątanie, a było już po dwudziestej. W ogóle nie powinno go to obchodzić.
Powinien zająć się sobą, a nie wyczekiwać, na to by ponownie ujrzeć seksownego
kucharza. Spędził dzisiejszy dzień rozmyślając o nim, o tym jakie DiCarlo może
mieć problemy i o wczorajszym prawie pocałunku. Zawracał sobie głowę
tym czym nie powinien. Lepsze to niż przejmowanie się sobą. Gdyby tak robił,
nie był pewny czy potrafiłby się uśmiechać.
Drgnął,
kiedy usłyszał dolatujący z dworu odgłos silnika, który wpadał przez otwarte
okna. Zostawił laptopa i przeglądanie zdjęć, które dzisiaj zrobił, by wyjść do
mężczyzny. Już od progu dostrzegł, że coś było nie tak. Paolo wyglądał na
zdenerwowanego, zrezygnowanego, może smutnego, nie potrafił wybrać. Możliwe, że
to była mieszanka tego wszystkiego. Coś musiało się stać, odkąd widział go
ostatni raz.
–
Wszystko dobrze? – zapytał, ale jego pytanie pozostało bez odpowiedzi.
DiCarlo
bez słowa wyminął go idąc prosto w stronę kuchni. Tam wrzucił kluczyki do
szklanej, ozdobionej w różne kolorowe listki misy. Umył ręce, a później
podszedł do lodówki. Domenico cały czas go obserwował i był coraz bardziej
pewny, że stało się coś złego. Być może chodziło o zawartość kopert lub o ważne
spotkanie, o którym tylko raz mężczyzna wspomniał. Na dwoje babka wróżyła.
–
Będziesz tak stał i gapił się na mnie czy może pójdziesz zająć się sobą? –
warknął Paolo mając dość tego, że facet się na niego patrzył. Nawet on go wkurzał.
Jak każdy dzisiaj. Przez niego Ivo się popłakał, kiedy się na nim wyżył i nie
oszczędził też pozostałych pracowników. Nie chciał do ich grona dołożyć swojego
gościa, ale ten sam się o to prosił.
– Po
prostu, jeżeli masz jakieś problemy to może mógłbym pomóc.
Odwrócił
się do Domenico ze wściekłym wyrazem twarzy i emocjami, nad którymi dzisiaj nie
panował.
– Jak
mógłbyś pomóc?! Co ty wiesz o problemach?! Jeździsz sobie na wycieczki drogim
samochodem, jesteś beztroski, robisz te głupie zdjęcia i sądzisz, że świat jest
pełen barw! – krzyknął. Nie umknęło mu to, że Salieri cofnął się o krok, jakby
jego słowa uderzyły go zbyt mocno. Nie obchodziło go to. – Coś ci powiem, tak
nie jest. Życie potrafi być do dupy. W jednej chwili może się wszystko zawalić,
ale tacy jak ty gówno wiedzą!
Tym
razem Domenico nie chciał uciec. Nawet podszedł bliżej i syknął:
– Nie
oceniaj mnie, bo mnie nie znasz. To, że chcesz się wyżyć w żaden sposób nie
usprawiedliwia tego co mówisz. Sądzisz, że nie wiem jakie może być życie, jaka
może być rodzina i nie czuję w sobie żadnego bólu? Mylisz się człowieku. Nie
jesteś jedynym, który przechodzi przez piekło. Tylko ja nie zadaję nikomu
bolesnych ciosów w przeciwieństwie do ciebie! Ty to robisz z premedytacją,
bo chcesz, aby inni cierpieli razem z tobą!
–
Jaki ty jesteś mądry! Psychoanalityk się znalazł, cholera jasna! Wiesz co ja
czuję?! Jakby mi ktoś wyrywał serce kawałek po kawałku. – Paolo przyłożył
dygoczącą dłoń do piersi. – Ten ktoś robi to starannie, powoli, by w końcu
zadać ostateczny cios. Zabija mnie na raty, więc nie pieprz mi głupot, że
cokolwiek o tym wiesz!
Jeszcze
przed chwilą Domenico chciał się z nim kłócić, wyrzucić mu swoje racje, lecz
teraz zadziałał po prostu automatycznie. W dwóch krokach był przy Paolo, który
zanim się zorientował co się dzieje był już przytulany.
– Ja
też… Ja też, wiem jak to jest, kiedy ktoś chce wyrwać ci serce – szepnął
Domenico mocno trzymając mężczyznę przy sobie.
Do
momentu, zanim nie poczuł otaczających go ramion, a potem wypowiedzianych słów,
Paolo nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebuje czyjejś bliskości.
Nie pamiętał kiedy ostatni raz ktoś go przytulał. Teraz okazało się jak mocno
tego potrzebuje. Podniósł ręce by owinąć je wokół pleców przytulającego go
mężczyzny, dającego mu coś w rodzaju bezpieczeństwa. Do tej pory sądził, że
tonie, a Salieri rzucił mu siebie jako boję ratunkową. Wcisnął nos w jego szyję
i cała złość powoli ulotniła się pokazując rozmiar zniszczeń, które wywołała.
Po wszystkim pozostał tylko bezgraniczny smutek i żal jaki czuł do ludzi,
chcących odebrać mu dziecko. Jęknął czując się słabym jak nigdy wcześniej i
mocniej ścisnął Domenico, pragnąc by ten go trzymał.
–
Chcą mi wszystko odebrać. Chcą zabrać mój dom, Amare, a najbardziej boli to, że
chcą mi odebrać moją córeczkę – powiedział cicho.
Nie
tego Domenico spodziewał się usłyszeć, kiedy Paolo wypowiedział swoje słowa.
DiCarlo miał córkę. To w pierwszej chwili go zszokowało, bo sądził, że
mężczyzna był homoseksualistą, ale przecież to się zdarzało. Potem po prostu
przyjął tę wiadomość do świadomości, traktując ją jako coś wyjątkowego. Zawsze
chciał mieć dzieci i wiedział, że to nigdy nie będzie możliwe. Najmocniej jak
mógł, trzymał kucharza przy sobie i odwróciwszy twarz ucałował go w szyję.
Dopiero kiedy Paolo drgnął Salieri uświadomił sobie co zrobił. Mimo tego nie
odsunął się obejmując go nadal i dając mu siły, jakiej mężczyzna potrzebował.
Sam też z tego czerpał, bo dobrze było trzymać kogoś w ramionach. Tak dobrze,
że mógł się w tym zatracić.
– Opowiedz
mi o tym – szepnął. – Kto chce ci ją zabrać?
Paolo
zacisnął powieki ukrywając pod nimi oczy pełne łez. Rozpadał się właśnie tuląc
obcego człowieka i nie miał pojęcia jak się z tym czuć. Nawet nie chciał tego
rozważać. Dlatego po prostu przyjął to, że było mu dobrze. Nie mógł jednak tak wiecznie
stać. Powoli odsunął się od mężczyzny bardziej zakłopotany swoimi łzami, które
szybko otarł nie patrząc na niego, niż swoim wcześniejszym wybuchem. Odwrócił
się do produktów, które wyjął z lodówki i zastanawiał się co z nich chciał
zrobić. Oparł dłonie na marmurowym blacie zaciskając palce na brzegu. Rozluźnił
je wtedy kiedy poczuł dłoń na swoich plecach, a potem usłyszał ciepły głos
stojącego obok niego Domenico.
–
Paolo, opowiedz mi o tym.
–
Nie wiem od czego zacząć.
–
Może od tego, że masz córkę.
DiCarlo
kiwnął głową, ale zanim zaczął mówić, sięgnął do górnej, oszklonej szafki po
kieliszki. Postawił je na stole, a potem wyjął z lodówki wino. Otworzył je i
napełnił szkło. Butelkę postawił obok, mając ochotę wypić całą jej zawartość.
–
Moją córkę spłodziłem mając dziewiętnaście lat. – Wziął kieliszek w dłoń, kiedy
obaj usiedli naprzeciwko siebie. – Byłem młody, głupi, nie do końca wiedziałem
czego chcę. To znaczy bardziej ciągnęło mnie do facetów, ale tak jak inni
chciałem być… jak to się mówi, normalny.
– Jesteś
normalny – powiedział Domenico chcąc wyciągnąć dłoń i położyć swoją na jego.
–
Wtedy tak nie sądziłem. Z Maristellą chodziłem razem do klasy. Wiedziałem, że
jest we mnie zakochana, więc kiedy skończyliśmy szkołę zacząłem się z nią
umawiać. Wcześniej miałem chłopaka, ale go zostawiłem – mówił wpatrując się w
do połowy pusty kieliszek. Palce trzymał owinięte na cienkiej nóżce skupiając
się na tym, by spokojnie wszystko opowiedzieć. Tak jakby cała sytuacja nie
dotyczyła jego, tylko kogoś innego. – Ona nie posiadała się ze szczęścia.
Szybko poszliśmy do łóżka. Była bardzo namiętna, ale ja… Cholera, ja musiałem
myśleć o tym co robiłem ze swoim chłopakiem, żeby móc dojść. Spotykaliśmy się
dwa miesiące, kiedy zdarzyło nam się nie zabezpieczyć. Maristella zaszła w
ciążę. Byłem wtedy taki szczęśliwy. Nawet nie wyobrażasz sobie co czułem, kiedy
się o tym dowiedziałem. – Ręka mu drżała, kiedy podniósł kieliszek i wypił
resztę jego zawartości. – Przez resztę ciąży opiekowałem się nią. Dałem jej
wszystko. Jej rodzice chcieli zmusić mnie do ślubu, ale się nie zgodziłem. Nie
chciałem być mężem Maristelli, ona też nie planowała tak wcześnie brać ślubu.
Byliśmy za młodzi na cokolwiek. Nawet na dziecko, ale przydarzyło się, więc
chciałem być dobrym, odpowiedzialnym ojcem.
Domenico
nalał Paolo kolejny kieliszek wina. Nic nie mówił, nie pytał. Po prostu
słuchał.
–
Przez kolejne miesiące żyłem w euforii. Ciąża, potem poród i chwila kiedy
wziąłem po praz pierwszy córkę na ręce. – Nie powiedział tego, ale w tamtym
momencie płakał z radości. Nie potrafił się uspokoić, bo na świecie pojawiło
się dziecko, stworzone z jego krwi, z jego genów. Coś czego nikt mu nie
odbierze. Tak wtedy sądził. – Spotykałem się z Maristellą przez kolejny rok. Z
czasem nawet namówiła mnie do wzięcia ślubu. Zgodziłem się, ale już wiedziałem,
że robię źle. Lubiłem ją i nie chciałem, aby była z kimś kto nic do niej nie
czuje. Nawet jej nie pragnie. Nie dotknąłem jej od kiedy urodziła. Wcześniej
też unikałem zbliżeń. Cierpiała, ale chciała być ze mną. Ja powoli zaczynałem
czuć się jakbym znalazł się w pułapce. Chciałem córkę, ale nie chciałem jej
matki. Poza tym w tamtym czasie ktoś pojawił się w moim życiu. Słodki chłopak,
który sprawił, że poczułem jak to jest naprawdę kogoś pożądać. Wyczekiwać
spotkania z tą osobą. Miałem dwadzieścia jeden lat i ponownie żyłem. Dlatego
powiedziałem matce mojego dziecka, że nie chcę z nią być. Wydawało mi się, że
przyjęła to normalnie. Z czasem i ona sobie kogoś znalazła. Ale w chwilach
kiedy przyjeżdżałem po córkę widziałem żal i złość w jej oczach. To z czasem
przerodziło się w nienawiść. Mijały lata, a ona i jej rodzice powoli odsuwali mnie
od Gianny. Tak ma na imię moja córka – wyjaśnił. Zrobił małą przerwę, by ponownie
się napić. Odstawił kieliszek na stół i dopiero w tej chwili spojrzał w oczy
Domenico. – Nienawiść Maristelli do mnie jest tak duża, że chce mi małą
odebrać. Ona i jej mąż. Dużo od niej starszy, obślizgły typ. Najpierw poszła do
sądu i zakazano mi zabierać małą co weekend. Dano mi dwa weekendy w miesiącu. Z
czasem zrobił się tylko jeden. Nie mogłem zabierać jej na wakacje. Dzwonić do
niej kiedy chciałem. Maristella przy ludziach powiedziała, że nie da dziecka
pedałowi.
Domenico
zazgrzytał zębami mając ochotę odnaleźć tę kobietę i przemówić jej do rozumu.
Za dobrze znał takich ludzi.
– Ja
wiem, że to przez to w jaki sposób ją odrzuciłem. Może zniosłaby inną kobietę,
ale nie mężczyznę. Dla niej jestem obrzydliwy. A jej mąż tylko podkręca tę
nienawiść.
–
Kim jest jej mąż? – zapytał Salieri.
– Właścicielem
banku, z którego przychodzą do mnie ponaglenia o spłatę kredytu. Facet jest
dupkiem, który uwziął się na mnie. To dzisiaj się z nim spotkałem i powiedział
mi, że odbiorą mi prawa do Gianny.
Domenico
wyciągnął rękę i położył na leżącej swobodnie na stole dłoni mężczyzny. Ta
wyraźnie drżała, więc ścisnął jego palce mocniej.
–
Nikt ot tak nie ma prawa zabrać ci praw do córki. Ile ona ma lat?
– W
tym roku skończyła dwanaście.
– To
już duża dziewczynka. Ona też ma prawo głosu w sprawie tego czego chce.
– Facet
ma pieniądze. Dużo pieniędzy. One zrobią wszystko i nie będzie się liczyć to
czego chce Gianna i czy jest coś niemożliwe. Każdy prawnik w tym mieście i
sędzia siedzą u niego w kieszeni. Ja nie jestem w stanie walczyć, bo nie mam
czym. Sama miłość do dziecka nie wygra. Nawet przestałem spotykać się z
facetami, byle tylko nie mieli…
– Paolo,
nie tędy droga. Z takimi ludźmi trzeba walczyć, a nie rezygnować z siebie.
Gianna to twoje dziecko i nie ma znaczenia z kim sypiasz. Nie krzywdziłeś jej,
nie robisz tego. To oni to robią.
– Jak
mam to wytłumaczyć przed sądem? Nikt mi nie uwierzy – powiedział z rezygnacją.
Wysunął dłoń spod tej drugiej i przeczesał włosy. – Ludovico Salerno chce mi
odebrać wszystko i nie wiem dlaczego.
– No
właśnie, o co chodzi z tymi kredytami?
–
Nie wziąłem żadnego. Moja zmarła babcia wzięła jakiś kredyt na rozbudowę Amare.
Chciała kupić drugą część budynku i zrobić z naszego małego bistro restaurację.
Podzielałem jej pragnienia, ale wiedziałem, że to nie może być takie proste.
Wzięła kredyt, a potem zginęła w wypadku. Jej samochód zjechał z drogi do
morza. Utonęła. – Wciąż było mu trudno o tym mówić, więc zamilkł na chwilę i
głęboko odetchnął. – Jej dług przeszedł na mnie – kontynuował. – Podobno ze
spadkiem odziedziczyłem i to. Dobra, w porządku. Tylko nie mam pieniędzy, które
wzięła… Nie mogę nic zrobić. Spłacam regularnie raty.
–
Czekaj. – Domenico wstał i zaczął chodzić po kuchni. – Nie wzięła pieniędzy, a
ty spłacasz raty? Wiesz jaka to suma?
–
Pieniądze miały wpłynąć na jej konto. Miałem upoważnienie i sprawdziłem je.
Było i jest puste. Widziałem tylko umowę z bankiem. Dokładną listę rat, które
co miesiąc musiała spłacać. Ledwie mnie na to stać. – Nalał sobie kolejny
kieliszek wina.
– Czyli
wzięła dużą sumę. Coś czego nigdy nie otrzymaliście. Co jest zastawem za
niespłacenie kredytu?
– Mój
dom i Amare. Do końca miesiąca muszę oddać całą sumę inaczej zamieszkam pod
mostem. – Pochylił głowę i chwycił się za włosy próbując je sobie wyrwać. – Ale
to się nie liczy, bo kiedy nie będzie ze mną córki, wolę umrzeć.
Ktoś
na miejscu Domenico powiedziałby, żeby Paolo nie dramatyzował, ale nie on. On
po prostu podszedł i przytulił jego głowę do siebie. To był tak naturalny gest,
że nie myślał nad tym co robił. Po prostu czuł, że to jest dobre. Wyobrażał
sobie co musi czuć ktoś, komu odbierają dziecko, które kocha najbardziej na
świecie. Nigdy tego nie przeżył, ale wizualizacja tego nie była trudna.
Szczególnie kiedy wcześniej DiCarlo opisał jak się czuje.
–
Gdyby tego było mało, to nie umiem zarządzać Amare – mówił Paolo jakby nie był
świadomy, że właśnie trzyma głowę opartą o brzuch Domenico. – Tracę na tym.
Jest coraz gorzej. Umiem gotować, nie znam się na papierkach. Dostawcy żądają
ode mnie zapłaty za swój towar, a ja się pogubiłem. Jestem na to wszystko za
głupi. Giovanna próbuje mi pomóc, ale też się na tym nie zna. Do takich rzeczy
miała głowę tylko stara, dobra Irene. Aczkolwiek może nie do końca, bo nie
podpisałaby umowy, która była korzystna tylko dla banku.
–
Umowy kredytowe przeważnie takie są. To bank ma korzystać, nie klient. –
Pochylił się i ucałował czubek głowy Paolo. – Podejrzewam, że została oszukana.
Ty również.
DiCarlo
odsunął się i spojrzał w górę na mężczyznę.
–
Nawet jeżeli, to już za późno na cokolwiek. W ciągu dwóch tygodni nie da się
nic zrobić. Nawet mnie na to nie stać.
– Dwa
tygodnie to dużo – odpowiedział zamyślony Domenico. Podszedł do okna za którym
rozciągała się ciemność. Nie miał pojęcia jak długo rozmawiali, ale nie
obchodziło go to. Teraz po głowie chodziło mu coś innego.
Paolo
prychnął i dopił wino.
–
Nie mów, że jesteś prawnikiem i cudotwórcą, bo nie uwierzę. – Wstał zabierając
ze stołu pustą butelkę po winie i schował ją do szafki pod zlewem. Z lodówki
natomiast wyjął kolejną i otworzył. Potrzebował dużo, aby poczuć skutki
alkoholu i żałował, że w domu nie ma nic innego.
–
Nie jestem. Za to mogę ci pomóc w Amare.
– Będziesz
gotował? – zakpił kucharz, który pragnął się upić i na chwilę zapomnieć o
problemach.
– W
moim dawnym życiu byłem restauratorem. Należę do rodziny, która ma sieć
najlepszych restauracji w Rzymie i nie tylko. Jedną zarządzałem. – Odwrócił
się, a ciemne oczy przyglądały mu się badawczo. – Możesz sprawdzić w
Google kim jest Domenico Salieri. Takim ktosiem
kto odkrył przed światem, że woli mężczyzn. To nie spodobało się jego rodzinie
i wykopała go zabierając mu wszystko. Powiedzieli, że Domenico dla nich umarł.
Dzień wcześniej zostawił go facet, dla którego się ujawnił, bo nie chciał żyć w
kłamstwie. Rodzina Salierich zapłaciła mu, by odszedł. Wolał kasę, nie mnie.
Tak jak rodzina, która wolała moją śmierć niż ciotę w swoim idealnym drzewie
genealogicznym. Ty dla swojej córki zrobiłbyś wszystko. Moi rodzice dla mnie
nie zrobiliby nic.
–
Kurwa – wymsknęło się kucharzowi.
–
Idealne słowo obrazujące całą sytuację. Ale nie ma tego złego co by na dobre
nie wyszło. – Zbliżył się do Paolo i wyjął mu z dłoni pusty kieliszek. Zaplótł
ich palce razem czując się tak, jakby po raz kolejny robił coś właściwego. – Za
to mogę pomóc tobie. Chętnie to zrobię.
–
Ale Amare to…
– To
najlepsze miejsce w jakim byłem. Poza twoim domem. Nawet we własnym nigdy nie
mogłem być sobą. Tutaj mogę. Pozwól mi sobie pomóc, Paolo.
DiCarlo
spojrzał w dół na ich złączone dłonie, a potem w szare oczy, których właściciel
czekał na odpowiedź. Paolo nie lubił prosić. To było ostatnie o czym zawsze
myślał i uciekał od tego. Niestety nie mógł tak dłużej trwać, bo naprawdę
potrzebował pomocy, chociaż nie wierzył, że jest sens cokolwiek ratować. Miał tylko
trzynaście dni, a potem zabiorą mu wszystko.
–
Paolo, pozwól mi sobie pomóc. Dobrze?
Kucharz
skinął głową próbując nic nie mówić, bo nie był pewny czy wydobyłby z zaciśniętego
gardła jakikolwiek głos.
–
Świetnie. Jutro od rana zaczynamy. – Salieri uśmiechnął się do kucharza, który
zapytał:
–
Jak to robisz, że jesteś w stanie się śmiać?
– Po
prostu nie mogę pozwolić na to, aby odebrali mi radość – odpowiedział odsuwając
się od mężczyzny, by nalać im jeszcze wina.
Tej
nocy, może godzinę później, może dwie, Domenico czasu nie liczył, bo ważniejszy
był telefon, który chciał wykonać. W chwili kiedy przekroczył próg swojego
pokoju wyciągnął komórkę, której nie używał od ucieczki z Rzymu. Co jakiś czas
tylko go ładował, by mógł zadzwonić kiedy poczuje potrzebę. Ta potrzeba
nadeszła. Bateria była do połowy pełna, więc włączył telefon. Chwilę trwało
zanim urządzenie były gotowe do użytku, ale to dało czas Salieriemu na jeszcze
jedno przemyślenie tego, co miał zamiar zrobić. Droga była tylko jedna.
Zignorował
wiadomości, które nadeszły hurtem poza jedną. Właśnie do osoby, która nawet
wczoraj próbowała się do niego dodzwonić, miał sprawę, z którą nie chciał
czekać do rana. Z bistro sam sobie
poradzi. Za to z całą resztą, która wisiała nad Paolo niczym topór kata nie
dałby rady. Na szczęście znał kogoś kto potrafił czynić cuda, w które nie
wierzył właściciel tego domu.
Nacisnął
na oddzwoń przy imieniu odpowiedniej osoby i przystawił telefon do ucha. Po
kliku dzwonkach połączenie zostało odebrane i odezwał się zachrypnięty głos.
–
Domenico?
–
Przepraszam, że cię budzę, ale potrzebuję twojej pomocy.
No to czas na ratunek:) Może i Paolo spotkał chociaż cień szczęścia, a tak się zapierał, że wszyscy wokół go doświadczali tylko nie on. W końcu przyszła i na niego pora. Oby tak dalej, ale wiadomo w życiu nie może być zawsze kolorowo, bo by się zrobiło nudno:P
OdpowiedzUsuńO kurczę, ale się ciekawie robi. Czekam na więcej i nie mogę się doczekać następnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :)
~Tsubi
Planujesz jakieś świąteczne opowiadanie? Twoje poprzednie prezenty pod postacią ebookow były świetne
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że nie wiem czy coś takiego w formie prezentu będzie. Ciężko mi idzie pisanie, a takie coś powinnam zacząć pisać już latem. Także wolę niczego nie planować. Jest większa szansa, że czegoś nie będzie niż będzie. :)
Usuńskomplikowana sytuiacja panie Paolo. Wszystko wskazuje na to że chłopak został oszukany. Cholerni biurokaci. Mam nadzieje, że Domenico mu pomoże. W końcu na to zasługuje i to bardzo. I jeszcze w grę wchodzi dziecko. Zdecydowanie źle pogrywają małą dziewczynką.
OdpowiedzUsuńSprawa coraz bardziej się komplikuje. Jestem ciekawa jak dalej potoczy się ta historia.
Będę czekać na kolejny rozdział i pozdrawiam.
Kim jest nasz tajemniczy przyjaciel? Mam nadzieję, że przyjedzie do Limare i pomoże Paolo, a może przy okazji znajdzie miłość, np. naszego uroczego baristę? Trzymam za to kciuki :)
OdpowiedzUsuńNie przewidziałam tragedii Domenico, jak własna rodzina mogła się go pozbyć, no jak? Nie rozumiem takich ludzi, mieć wszystko i odtrącić swoje dziecko, nienormalne.
Dobrze, że Paolo otworzył się przed swoim gościem, a może już ukochanym?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Cóż... Miałam 100% pewności, że zwariuję nim doczekam się kolejnego rozdziału. Tym bardziej jak skończyłaś w takim momencie. Amare zakupione i lecę czytać <3
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział, poznaliśmy teraz przeszłość i Paolo oraz Domenico, ech jak tak mogli rodzice potraktować Domenico... nie pasuje mi coś w tym kredycie... Paolo spłaca raty, ale nigdy żadnych pieniędzy nie dostał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, poznaliśmy przeszłość obydwu, a ci rodzice Domenico, po prostu brak słów... ale ten kredyt... Paolo spłaca go, ale nigdy żadnych pieniędzy nie dostał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia