4 listopada 2018

Ucieczka do Limare - Rozdział 4

Dziękuję za komentarze. :)



Targ mieścił się w zachodniej części miasteczka. Niedaleko wybrzeża, z którego dolatywał dźwięk szumu morza. Nie przebijał się jednak tak wyraźnie, kiedy sprzedający zaczęli nawoływać klientów zachwalając swój towar. Inni natomiast zachowywali ciszę, ale za to przyciągali wzrok wystawionymi owocami oraz warzywami. Na niektórych straganach można było dostrzec też ryby obłożone lodem. Domenico nie znał się na gatunkach, więc żadnego nie rozpoznał. Zresztą wolał ominąć takie kramy. Nie znosił ryb. Niezależnie w jakiej formie by je serwowano, unikał wszystkich owoców morza. Zdecydowanie wolał jeść to co chodzi po ziemi lub w niej rośnie.
Przez cały czas towarzyszył Paolo obserwując jak mężczyzna robi zakupy. Oglądał każdy owoc, każde warzywo zanim zdecydował się je kupić. Kupcy chyba nie mieli nic przeciw temu, a niektórzy nawet zwracali się do niego po imieniu, doskonale znając właściciela Amare.
– Zebrałem je wczoraj. Moja najlepsza odmiana – mówił kupiec opowiadając o brzoskwiniach. – Lepszych nie znajdziesz. Są słodkie i soczyste.
– Jeszcze się nie zawiodłem na twoim towarze. Coś mi się wydaje, że dzisiaj będzie u mnie królować ciasto z brzoskwiniami. – Paolo spojrzał na Domenico i rzucił mu jeden z owoców. Uśmiechnął się kiedy mężczyzna złapał go bez żadnych problemów. Potem kupił siatkę dorodnych brzoskwiń i przeszedł do kolejnego straganu.
Tymczasem Domenico otarł brzoskwinię o koszulkę i ugryzł kawałek. Słodki smak rozlał się na jego języku i mężczyzna niemalże zamruczał. Sok z owocu spłynął mu po ustach i przyłożył do nich wierzch dłoni, aby go wytrzeć.
– Prawie zachlapałem koszulkę. Naprawdę są soczyste.
– Mhm. Dlatego je u niego kupuję. Myślę żeby zrobić na śniadanie rogaliki z nimi. Filiżanka gorącego espresso i słodkie cornetto[1]. Co powiesz na takie śniadanie? – zapytał Paolo docierając do straganu z warzywami. Miał pomysł na kilka nowych przepisów i chciał je dzisiaj wypróbować.
– Brzmi smakowicie. Jeżeli będę mógł prosić o dwa rogaliki, to chętnie wpadnę. – Nie ukrywał, że był łasuchem.
– Możesz dostać i trzy. Jakie plany masz do tego czasu? – DiCarlo zatrzymał się przy kramie, oczami skanując to, co było przygotowane do sprzedaży. Od dawna nie czuł się tak dobrze. Jakby nie wisiały nad nim żadne czarne chmury. Po prostu obudził się i wszystko było jakieś inne. Miał wrażenie, że po ponurych, deszczowych dniach, w jego życiu wzeszło słońce. W ostatnich tygodniach poranki były najgorsze, bo ledwie otwierał oczy i już rozmyślał o tym co złego go dzisiaj spotka. Każdy rachunek, każda koperta z czerwonym napisem z banku, to były jego coraz poważniejsze koszmary. Za to dzisiaj, tuż po tym jak uniósł powieki jego jedyną myślą, było to, że nie jest w tym dużym domu sam. W pokoju obok spał mężczyzna, o którym myślał kiedy zasypiał. Rano tak dobrze było zobaczyć jego twarz. Na tyle dobrze, że wziął go na zakupy i w dodatku zaproponował śniadanie. Dlatego nie wątpił, że to właśnie dzięki Domenico jego dzień zaczął się tak dobrze. O tym, że koło południa to się zepsuje wolał nie myśleć.
– Pospaceruję po mieście. Zrobię zdjęcia. Jest tak ciepło, spokojnie, sennie. – Rozejrzał się wokół nie zwracając uwagi na to, że Paolo się w niego wpatruje. – Podoba mi się tutaj. Cieszę się, że tu dotarłem. – Odszedł kawałek zahipnotyzowany widokiem morza, które rozbijało się o skały w oddali. – Dla takich widoków można zrobić wszystko.
Paolo nie potrafił oderwać oczu od mężczyzny i jego fascynacji czymś, czego tutejsi mieszkańcy już nie dostrzegali i nie doceniali. Zastanawiał się czy powinien spojrzeć na swoje miasteczko i okolice, które otaczały Limare oczami Domencio. Zaczął zazdrościć mu tej radości, naturalności, tego, że potrafił cieszyć się czymś tak zwykłym jak widok morza, które właśnie fotografował. Wydawał się taki rozluźniony, kiedy zajmował się swoją pasją. Lekki wiaterek powiewał jego koszulą oraz nogawkami spodni, kasztanowymi włosami. Wydawał się Paolowi czymś zjawiskowym, niezwykłym, czymś co pojawiło się w jego życiu, by potem zniknąć niczym mara. Na samą myśl o tym żołądek mu się ścisnął. Położył dłoń na brzuchu, mając ochotę skulić się z bólu, który nie był bólem fizycznym. Wszystko przez to, że nie chciał, aby zniknęło światło, które wkroczyło do jego życia zaledwie wczoraj. Z początku nie chciał go w swoim domu, ale potem wszystko się zmieniło.
Salieri odwrócił się z aparatem w dłoni dostrzegając wpatrzonego w niego Paolo. Uśmiechnął się szeroko i zrobił mu zdjęcie. Potem roześmiał się, kiedy mężczyzna pokazał mu środkowy palec. Naszła go ochota, by go za niego chwycić i pociągnąć w swoją stronę. Pewnie by się przed tym nie powstrzymał, gdyby nie stali tak daleko od siebie. Co było dobre, bo znał siebie. Mógłby zrobić za dużo, a przecież nie przyjechał tu szukać miłosnych wrażeń. Potrzebował odpocząć po swojej ucieczce. Paolo nawet nie domyślał się jak pragnął spokoju, rutyny i odnalazł je właśnie w jego domu. Najchętniej to zostałby w nim na zawsze. Kiedy wczoraj usiadł pod zadaszonym tarasem, słuchając szumu morza, śpiewu ptaków odniósł wrażenie, że nareszcie odnalazł swoje miejsce na ziemi. Dlatego kiedy zasypiał, zadał sobie jedno, ważne pytanie. Czy pozostanie tutaj byłoby takie złe? Mógłby wynająć jakiś niewielki domek, najlepiej poza miastem i żyć tym razem tak jak tego chciał.
– Powiedziałem, że nie jestem fotogeniczny – odezwał się DiCarlo, a jego oczy błyskały figlarnie, co jasno mówiło, że podobała mu się atencja Domenico.
– Jesteś. W końcu w to uwierzysz. – Podszedł do niego i zapytał: – To co jeszcze kupujemy?
Paolo drgnął przypomniawszy sobie, że znajdują się na bazarku, a pomimo wczesnego poranka coraz więcej ludzi schodzi się na zakupy.
– Kupujemy. Tak. Kupujemy – szepnął do siebie pod nosem mając ochotę śmiać się z samego siebie. Jeszcze nie zdarzyło mu się tak zapomnieć, ale po chwili stwierdził, że to nie było takie złe.

*

Paolo kończył piec rogaliki, kiedy do pracy przyszła Giovanna. Od samego początku mu się przypatrywała, a on modlił się w duchu, żeby tylko nie zaczęła zadawać pytań. Jego modlitwy nie zostały wysłuchane, bo po tym jak przebrała się w krótką, szarą spódniczkę i białą bluzkę, pojawiła się w kuchni od progu zadając pierwsze z wielu pytań jakie chodziły jej po głowie. Korzystała z tego, że pozostali pracownicy będą dopiero za pół godziny.
– Jak się ma twój gość? Nie pozbyłeś się go chyba, co? Przystojny, sympatyczny facet. Wczoraj miałeś ochotę mu łeb ukręcić. – Nie odpowiadał, tylko popatrzył na nią zagniatając ciasto na małe pizze. – Nie mów… A pozbyłeś się jego ciała?
Wbił pięść w ciasto i spuścił głowę próbując nie wydobyć z siebie śmiechu, ale to było naprawdę trudne. Miał ochotę walnąć ją tym ciastem, ale byłoby go szkoda, bo jeszcze chwilę i będzie gotowe.
– Może lepiej przygotujesz salę i sprawdzisz czy nasz barista pojawi się punktualnie. – Większego spóźnialskiego nie było w jego życiu, ale trzymał chłopaka, bo robił najlepsze kawy na świecie i lubił go. Do tego miał talent do ich ozdabiania pokazując swoją artystyczną duszę. Poza tym Ivo jak nikt inny potrzebował tej pracy.
– Na to nie licz. Pewnie znów siedzi na brzegu i rysuje. Romantyczna dusza z niego.
– A ja potrzebuję tej jego romantycznej duszy za barem, by robił kawę.
– Odwracasz moje myśli na całkiem inne tory. Co zrobiłeś z Salierim?
Przewrócił oczami wkładając ciasto do miski, aby wyrosło. Potem nadal milcząc poszedł umyć ręce ciesząc się z tego, że kuzynka umiera z ciekawości. W końcu ją zaspokoił mówiąc:
– Żyje. Obaj doszliśmy do wniosku, że byłby problem z jego trupem.
– Do morza go i już. – Zaśmiała się.
– Wypłynąłby prędzej czy później. – Mrugnął do niej, kiedy uderzyła go w ramię. – Za duży kłopot. No, chyba że doczepiłoby się do niego naprawdę olbrzymi głaz… – Zmarszczył brwi, kiedy kobieta wybuchła śmiechem.
– Lubisz go. W dodatku masz dobry humor. Nie burczysz pod nosem. Wracasz dawny ty.
– Dlatego go niczym nie psuj. Nie pytaj o listy, o nic. – Pochylił się i cmoknął ją w policzek. – O nic – zaznaczył.
Patrzyła na kuzyna jakby był kimś kogo nie widziała od bardzo dawna i poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Zamrugała szybko, by je odgonić. Nie pytała, ale wiedziała, że to dzięki Domenico jej stary kuzyn wrócił. Miała nosa, by namówić Paolo na wynajęcie mu pokoju.
– Nie stój tak kobieto, pracuj. I zadzwoń do Ivo. Ma tu przytargać swój tyłek do śniadania. – Umył pomidorki koktajlowe i zaczął je kroić na połówki. Sprawdził też oba piekarniki w których piekł się placek brzoskwiniowy. Zostało jeszcze kilka owoców, które zamierzał zabrać do domu, by mogli z Domenico spałaszować je wieczorem.
– Dobra, już dobra. Miło widzieć cię takiego. – Niemalże tanecznym krokiem udała się do swoich obowiązków.
Niedługo potem przyszli pozostali pracownicy od razu zabierając się do pracy. Każdy wiedział co ma robić. Poinformował ich tylko co podadzą w porze obiadowej, która przypadała na godziny od dwunastej do trzynastej trzydzieści. Akurat w czasie kiedy go nie będzie. Drugi kucharz Enrico był bardzo dobry w swoim fachu i Paolo mu ufał. Tak samo jak dwóm pomocnikom, Livio i Sergio. Nie wątpił w żadnego z nich i cała trójka doskonale zajęłaby się Amare, kiedy chciałby dzień lub dwa wolnego, ale od dawna nie zdarzyło się, by miał takie potrzeby. Poza tym uwielbiał gotować i kochał to miejsce, które nazywał drugim domem. Szkoda tylko, że za niedługo może ten dom stracić i nie miał pojęcia co robić. Jego dobry humor na tę myśl wypalił się. Na szczęście nie na długo, bo kiedy przyszła pora śniadania z niecierpliwością oczekiwał Domenico.
Mężczyzna jakby zwołany jego myślami, chwilę później przekroczył próg Amare. Zdjął przeciwsłoneczne okulary i trzymając je w dłoni rozejrzał się po pomieszczeniu. Zamierzał zjeść na dworze w ogródku, ale koniecznie chciał się przywitać z kucharzem. Dzisiaj zjawił się o odpowiedniej porze, bo w lokalu było już kilkoro ludzi, którzy jedli śniadanie, a za barem stał barista, który w skupieniu pochylał się nad filiżanką kawy i coś rysował. Chłopak nie miał więcej jak dwadzieścia lat, był szczupły, dorównywał mu wzrostem. Miał na sobie strój pracowniczy i ciężko było stwierdzić w co lubi się ubierać, za to włosy miał interesujące. Po prawej stronie od czubka były dłuższe, zakrywając ucho i całkowicie białe, a po lewej bardzo krótkie, ostrzyżone maszynką i czarne. Na lewym uchu znajdowało się kilka srebrnych kolczyków, a kiedy chłopak wyprostował się, w jego lewej brwi odkrył dwie małe kuleczki. Twarz miał szczupłą, piękną, z ładnie wyrzeźbionymi kościami policzkowymi.
Podszedł do niego chcąc zamówić espresso i zaciekawiony zajrzał co tam też za arcydzieło tworzy chłopak. Zawsze podziwiał tych, którzy potrafili malować mlekiem po kawie. Na tej rozkwitał tulipan, którego płatki rozchylały się na boki.
– Aż szkoda to ruszyć – powiedział Domenico.
Chłopak uniósł na niego spojrzenie. W dłoni trzymał wykałaczkę, którą rysował wzór po spienionym mleku.
– Dziękuję. To najprostszy rysunek. Robiłem go już na samym początku gdy zacząłem pracować jako barista.
– Zawsze podziwiałem coś takiego. To wszystko powstaje z mleka? – zapytał z zainteresowaniem. Przyglądał się oczom młodzieńca, których rzęsy były podkreślone czarnym tuszem.
– Mleko dla baristy jest niczym farba dla malarza. A zarazem farba nie sprawi tyle problemów co mleko, które potrzebuje idealnej konsystencji, by powstawały te mini dzieła sztuki. – Podał klientowi jego napój, a potem zwrócił się do Domenico: – Co panu podać? Klasyczną espresso, a może cappuccino, caffe latte, cafe macchiato, marocchino, latte macchiato con cafe czy jeszcze inne smakowitości. Wybór duży, przygotuję wszystko – mówił z wielką radością, jakby praca, która wykonywał była dla niego czymś najwspanialszym na świecie.
– Ivo to nasz mistrz – odezwała się Giovanna stając przy Domenico. – Nasz artysta.
– Właśnie widzę. Ja poproszę… Coś z czym podasz mi swoje mini arcydzieło. Zrób mi niespodziankę.
– Z przyjemnością. – Chłopak odwrócił się do ekspresu za sobą, a Giovanna powiedziała do Domenico:
– Usiądź przy stoliku. Przyjdzie do ciebie.
Nie musiał pytać o kogo chodzi. Skinął jej głową i dodał, że usiądzie na dworze. Wyszedł i zajął jeden z wolnych stolików, tuż pod drzewem na którym ktoś zawiesił owalne lusterko. Przeglądał zdjęcia na aparacie delektując się ciszą, kiedy postawiono przed nim filiżankę kawy z rysunkiem łabędzia. Tak majestatycznego, że po raz kolejny Salieri upewnił się, że takie kawy są po to, aby je podziwiać, a nie pić.
– Polubił cię – stwierdził Paolo zajmując drugie krzesło.
– Kto?
– Ivo. Łabędzie rysuje tylko dla ulubionych klientów. Czymś zdobyłeś jego serce. – Obok kawy postawił talerzyk z cornetto.
– Pochwaliłem jego dzieła. To wszystko. Nie zjesz ze mną? – zapytał dostrzegając, że DiCarlo nic dla siebie nie przyniósł.
– Nie mam czasu. Mam dzisiaj ważne spotkanie i muszę wszystko przygotować do obiadu. Jedz. Wczorajszy rogalik był inny niż ten. A wracając do Ivo, to dobry dzieciak. Skręciłby mi kark, gdyby się dowiedział jak go nazywam. Pochwal go jeszcze, to może znów narysuje dla ciebie łabędzia. –Wstał, już mając ochotę usiąść ponownie.
Domenico zareagował szybko i zrobił Paolo kolejne zdjęcie.
– Jeszcze ci się to nie znudziło? – spytał właściciel Amare, przypominając sobie moment, w którym o mało co nie pocałował Salieriego. Tuż po tym jak mężczyzna zrobił mu zdjęcie.
– Jesteś bardzo ciekawym obiektem. Nie, nie znudzisz mi się. – Sięgnął po filiżankę, a pijąc uniósł wzrok na oddalającego się kucharza, pragnąc by ten się obejrzał. Kiedy to zrobił Domenico nie posiadał się ze szczęścia.

*

Nadeszło południe, które Paolo chciał przywitać jak najpóźniej. Niestety godziny i minuty biegły za szybko i wziąwszy listy, które nie dawały mu spokoju, wszedł do banku. W środku było kilku klientów, którzy stali w kolejce przy otwartych okienkach do kas. On jednak ominął je wszystkie kierując się na koniec sali. Podszedł do jednego ze stolików przy którym siedział młody mężczyzna w garniturze i powiedział:
– Jestem umówiony z właścicielem tego przybytku. Gdzie go znajdę?
– Pan DiCarlo?
– Tak.
– Może pan porozmawiać ze mną. Pan Salerno…
– Nie będę z nikim rozmawiał, tylko z nim. Zadzwoń do niego i powiedz, że albo tu przyjdzie, albo ja wpadnę do jego biura. – Dobry nastrój z poranka całkowicie się ulotnił, pozostawiając go gburowatego i wściekłego.
– Tak, już się z nim skontaktuję. Może pan poczekać? – Wskazał na fotel, ale Paolo nie zamierzał siadać. Przyszedł tu tylko po jedno.
Poczekał aż mężczyzna zadzwoni do szefa i z tego co usłyszał, był mile widziany w jego biurze.
– Pan Salerno czeka na pana. Zaprowadzę pana do niego.
Zamierzał powiedzieć, że sam go znajdzie, ale w końcu to był bank. W niektóre miejsca nie mógł wejść ot tak sobie. Jeszcze by go o coś oskarżyli, a dość już miał z nimi problemów.
– Pan Salerno nie ma dużo czasu i prosi, aby wizyta przebiegła szybko.
– Oj, będzie bardzo szybka. Szybsza nie mogła by być – zironizował Paolo ściskając w ręku koperty.
Zaprowadzono go do biurowej części banku, gdzie za ostatnimi drzwiami w długim korytarzu znajdował się gabinet Ludovica Salerno. Największego dupka z jakim DiCarlo miał do czynienia. Sekretarka mężczyzny zapowiedziała go, a potem został wpuszczony do gabinetu pełnego przepychu. Samo stojące na środku rozległego pomieszczenia starodawne biurko, musiało kosztować tyle co jego Amare. Za nim siedział mężczyzna po pięćdziesiątce, wytworny, z posiwiałymi włosami po bokach, z dobrze przystrzyżoną brodą, orlim nosem i wąskimi ustami. Może ludzie się go bali, ale Paolo nie zamierzał zginać przed nim kolan. Podszedł do biurka, kiedy tylko sekretarka wyszła i rzucił koperty wraz z ich zawartością na blat.
– Sądzisz, że mnie tym przestraszysz? Spłacam każdą ratę, mam na to dowody i nic…
– Wraz ze śmiercią swojej babci jesteś winien nam od razu całą sumę. Tak było w umowie kredytowej. Raty nic ci nie pomogą – powiedział Salerno.
– Nie ja podpisywałem umowę!
– Ale ty byłeś jej spadkobiercą. Przejąłeś wszystko, w tym jej długi. Przykro nam…
– Przykro ci? – Oparł dłonie na biurku pochylając się do mężczyzny. Był tak wściekły, że wyobrażał sobie jak wyciąga w jego stronę ręce, a potem zaciska palce na jego szyi. – Tobie nie jest przykro. Od dawna miałeś chrapkę na wszystko. Nawet namówiłeś swoją żonę, by nie pozwalała mi spotykać się z moją córką.
– Pedał nie będzie wychowywał Gianny. Poza tym to moja córka.
– Ja jeszcze figuruję w dokumentach jako jej ojciec i ona mnie za takiego uznaje.
– Już niedługo. A co do długu…
Paolo nie zamierzał słuchać niczego co dotyczy kredytu. Bardziej go w tej chwili interesowało pierwsze zdanie. Zmarszczył brwi i warknął:
– Co powiedziałeś? Już niedługo? Co masz na myśli?! – Bankier nie musiał mu odpowiadać. Wystarczyło, że ten obślizgły gad na niego patrzył. Zrozumiał wszystko i poczuł się tak jakby ktoś go właśnie walnął obuchem w głowę. Ledwie ustał na nogach, kiedy uderzyła w niego świadomość, że chcą mu odebrać prawa do jedynego dziecka jakie miał. Chcą mu zabrać wszystko. Dom, który kochał, miejsce gdzie realizował swoją pasję gotowania i córkę, która była częścią niego. Kawałek po kawałku wyrywali mu z piersi serce. A on nie miał pojęcia dlaczego to robią.
– Masz czas do końca miesiąca. Po tym czasie wszystko przejmie bank. Co do Gianny to już nie jest twoja spawa. Tym się nie przejmuj.
– Po moim trupie dostaniesz moją córkę i mój dom! – krzyknął, potem odnajdując w sobie resztki sił wyszedł zanim zrobił coś, za co poszedłby za kratki na długie lata. Cały dygotał w środku. Trząsł się wewnątrz tak mocno, że gdyby tylko pokazał to innym, pomyśleliby, że zwariował lub jest chory.
Opuścił bank tak szybko jak to było tylko możliwe i wsiadł na skuter. Nie powinien prowadzić w takim stanie w jakim się znajdował, ale musiał tam pojechać. Dlatego odpalił silnik i ruszył wąskimi dróżkami w stronę dużego domu na przedmieściach. Biały, dwupiętrowy, ogrodzony wysokim murem budynek był domem jego córeczki, której nie widział od kilku tygodni. Mogli tylko rozmawiać przez telefon, a i tak nieczęsto. Jej matka nie pozwalała na to, a dziewczynka jej słuchała. Co innego miała zrobić dwunastolatka, która była zamknięta niczym słowik z klatce.
Parę razy próbował zobaczyć się z Gianną po jej zajęciach w szkole, ale zawsze ktoś po nią przyjeżdżał. Zabierali ją wtedy szybko od niego, jakby był kimś kto jej zagraża. Przecież w życiu by jej nie skrzywdził. Kochał swoje dziecko najbardziej na świecie. To dla niej zrezygnował ze spotykania się z mężczyznami, żyjąc jak mnich, by nikomu nie dać powodów do odebrania mu jej. Oni i tak chcieli to zrobić.
Zsiadł ze skutera opierając go na stopce. Chciałby tam wejść, ale w życiu go nie wpuszczą. Nie miał nadziei, że ją zobaczy. Dlatego tak bardzo ucieszył się, kiedy ujrzał ją stojącą przed domem i bawiącą się lalką.
– Gianna! Gianna! – krzyknął.
Czarnowłosa dziewczynka odwróciła się. Jej uśmiech rozjaśnił twarz i zaczęła biec do bramy krzycząc:
– Tatusiu!
Niestety nie udało jej się dobiec do ogrodzenia, chociaż nie znajdowało się ono tak daleko od domu, bo na jej drodze pojawiła się jakaś kobieta i ją zatrzymała chwytając za rękę. Mała pisnęła i zaczęła płakać, a Paolo mógł tylko próbować wyrwać gołymi rękami bramę by dotrzeć do córki.
– Puść ją! Robisz jej krzywdę!
– Niech pan odjedzie, bo wezmę policję – zawołała kobieta.
– Ale ja chcę do taty. – Tylko tyle udało mu się usłyszeć, zanim nie wciągnięto jej siłą do domu, a jemu krwawiło serce.
– Nie odbiorą mi ciebie – powiedział zaciskając palce na prętach. – Nie pozwolę na to. – Tylko miał problem, ponieważ nie wiedział co zrobić. Znał się tylko na gotowaniu. W innych sprawach był głupi. Nie znał żadnego prawnika. Poza tym, żeby cokolwiek robić trzeba mieć pieniądze. On nie miał nic. Żadnych możliwości, a w tej chwili i sił do walki.
Zrezygnowany oparł się plecami o mur i wpatrując się w niebo pomyślał dlaczego omijają go cuda.


[1] Rogalik/rożek z nadzieniem.

8 komentarzy:

  1. Strasznie podoba mi się ta historia. Jak tylko będe w stanie to zakupię z chęcią daksze losy chłopaków. No nic...na razie trzeba uzbroić się w cierpliwość i czekać na kolejny rozdział. Nie mogę sie nadziwić jak fajnie piszesz. Z przyjemnością mi się czyta twoje teksty :)
    Weny życzę jak najwięcej!
    Nao

    OdpowiedzUsuń
  2. To smutne jak bardzo człowiek może drugiemu uprzykrzyć życie. Ten Salerno wydaje się zadufanym w sobie bucem. Z każdej sytuacji można wybrnąć choć zasłanianie się umową nie jest tak straszne co próba odebrania córki Paolo. Oby się nie poddawał, bo to najtrudniejsze w jego obecnej sytuacji. Mam nadzieję, że i on w końcu dostanie swój mały cud;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Polsat XD idealnie rozdział na podsumowanie weekendu :) Coś czuję, że jak Domenico się dowie o jego problemach to będzie chciał mu pomóc :3
    Pozdrawiam i weny życzę :)
    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  4. Smutny rozdział. Mam nadzieję, że nie straci całego majątku i odzyska córkę. W końcu widac że bardzo ją kocha. Bankier to człowiek bez serca. Nie powinien bronić ojcu dostępu do dziecka. Po za tym jestem ciekawa co będzie dalej między chłopcami. Na razie nie pozostae obojętna na ten wątek.
    Wybacz że tak późno komentuje ale brak czasu. Nie zapomniałam jednak o tobie i czekam na kolejną część.
    pozdrawiam serdecznie i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Co za okropna sytuacja. Jak tak można? Przecież Paolo kocha swoją córkę najbardziej na świecie, a teraz przez pazerność jakiegoś starucha ma to wszystko stracić. Jak tak można?
    Mam nadzieję, że Paolo wyżali się Domico i razem rozwiążą ten problem. Trzymam za nich kciuki :)
    Uczucie między naszymi bohaterami z dnia na dzień jest coraz silniejsze :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakim trzeba by by chcieć odebrać kochającemu rodzicowi dziecko. Matka musi być niedorozwinięta umysłowo. Mam nadzieję ,że Domenico okaże się prawnikiem. Rozdział świetny ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka, hejka,
    rozdział wspaniały, mam nadzieję że nie odbiorą córeczki Paolo i tak liczę tutaj na cud, a może Domenico jest prawnikiem albo w jakiś inny sposób pomoże, na przykład zna kogoś kto mógłby tutaj pomóc...
    długo mnie nie było, ale takie niesniestety życie... stwierdziłam, że będę komentować tak jak dalej idą opowiadania, ale i mam na uwadze nowy blog, kusi mnie "Skrawek nadzieji", ale raczej zacznę od nowego bywać regularnie, no może mniej (zależy jak wyjdzie z czasem)... ale już w każdym bądź razie na stałe zagnieździć...
    checi, pomysłów, weny i motywacji życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejka,
    wspaniale, mam nadzieje, że nie odbiorą jednak córki Paolo, tak liczę na cud może Domenico jest prawnikem albo w jakiś inny sposób pomoże...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)