Dziękuję za komentarze i wrzucam ważną informację dotyczącą kolejnego tomu. Jego publikacja zacznie się dopiero 22 stycznia. Nie chcę wrzucać go od razu. Osoby które kupiły tom pierwszy, musiały czekać na kolejny około pół roku. Także te dwa tygodnie szybko zlecą. Robię przerwę w publikacji i zdania nie zmienię. Poza tym klawiatura w laptopie mi siada, muszę kupić nową i dopóki tego nie zrobię, nie jestem w stanie pisać. Pisanie w większości na klawiaturze ekranowej nie jest dla mnie. Nową klawiaturę zamówię zaraz po powrocie do domu z wyjazdu.
Trzymajcie się i przesyłam uściski. :***
Trzymajcie się i przesyłam uściski. :***
Po
powrocie z Rzeszowa do domu, Szymon był w zdecydowanie lepszym nastroju. Teraz
przebierał się w codzienny strój. Przez okno swojego pokoju widział Karolinę i
Konrada. Rozmawiali, siedząc na ławce. Mógł się tylko domyślać o czym. Siostra
wyjeżdżała jutro z rana. Czekała go wczesna pobudka, bo ma ją odwieźć na
pociąg. Będzie mu jej brakowało. Tym bardziej, że miała już nie wrócić przed
rozpoczęciem studiów. Zobaczą się pewnie dopiero na Boże Narodzenie.
Wyszedł
z pokoju i zbiegł po schodach na parter. Zauważył, że mama jest na dworze i obrywa
przekwitłe kwiaty o białych płatkach.
– Tata
gdzie jest? – zapytał.
–
Pojechał w pole. Wczoraj przyszedł pan Dąbrowski, zasiedział się i twój ojciec
nie miał kiedy zaorać ścierniska. Jak się
udał wyjazd?
–
Świetnie. Czuję się lepiej. Jestem taki spokojny.
– Grunt
to nastawić się na pozytywne myślenie, synku.
– Jestem
realistą. Ale nie zamierzam się martwić na zapas. – Pisk zawiasów furtki
przypomniał mu, czym miał się zająć od tylu dni.
– Dzień
dobry. – Kamil przywitał się z panią Bieńkowską.
– Dzień
dobry, chłopcze.
– To my
idziemy popracować, mamuś. Jest Jacek?
– Tak.
Miał zamiar przywieźć siano ze stodoły, bo to w stajni już się kończy.
– Muszę
dobudować halę, żeby było więcej miejsca do jego składowania. – Pomyślał na
głos Szymon.
– Pomogę
mu z tym sianem – rzekł Kamil, kiedy szli razem do stajni. Coraz bardziej lubił
pracę w stadninie i nie oddałby jej nikomu.
– Razem
zwieziemy, bo potem zamierzam pojechać w pole. A wiem, że Jacek planował na
dzisiaj umycie kilku boksów. Poczekaj, powiem Konradowi, to mu pomoże.
Kamil na
chwilę został sam i spojrzał w niebo, na którym gdzieniegdzie pojawiały się
białe chmurki. Reszta dnia zapowiadała się bardzo pogodna, a nawet upalna. Może
to ostatnie takie ciepłe dni. Musi je wykorzystać na konne przejażdżki z
partnerem. Szymon wrócił chwilę później.
–
Załatwione. Mój braciszek zrobił się teraz chętny do pracy. Z dnia na dzień
jest z nim coraz lepiej. Na całe szczęście. – Chwycił dłoń Kamila. – Co tak
patrzysz? Jesteśmy parą, nie?
–
Podobno tak.
–
Podobno? Muszę ci to udowodnić.
–
Wczoraj wspominałeś coś o udowadnianiu tego i owego.
– Słowa
zawsze dotrzymuję. Cześć, Jacek.
– Witam.
O, ktoś tu się odważył iść ze swoim facetem za rękę. – Zostawił wózek, którym
przewożono siano. – Proszę. To wasza działka. Ja mam inną robotę.
– Mój
brat ci pomoże, przeszkolisz go.
– Znów
będzie narzekał, że go wykorzystuję. – Zaśmiał się.
– Niech
narzeka. Przyda mu się zajęcie. A jak Adaś?
–
Dobrze. Badania wyszły poprawne, bo idealne nigdy nie będą. Jutro mają nam
dowieźć wózek. Od razu wpadniemy do was z żoną.
–
Będziemy czekać.
– Dobra,
zbieramy się, bo inaczej dalej będziemy tak stać, a robota się sama nie zrobi –
powiedział Kamil, łapiąc za dyszel wózka.
– O,
jaki robotny się zrobił – zakpił żartobliwie Jacek.
Kamil,
jak to on, przewrócił oczami i pociągnął wózek do stodoły, tej oddalonej od
stajni o kilka metrów. Szymon podążył za nim. Będąc w środku wielkiej hali, w
której składowano siano – z jednej strony zbelowane, a z drugiej nie, bo konie
takie wolały – mężczyzna złapał Kamila w pół i popchnął go na stóg. Położył się
na nim i wpił w jego usta. Zrobił to tak szybko, że Kamil ledwie złapał oddech.
– Kocham
cię – szepnął Szymon. – Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek na sianie?
– Od
tego wszystko się zaczęło. Leżeliśmy tak, jak teraz. – Zaczął gładzić plecy
Szymona, z trudem panując nad tym, żeby nie ścisnąć jego pośladków. Przecież
mieli pracować.
– Kiedyś
będziemy się kochać na sianie. Mam o tym fantazję – zamruczał. Pochylił się i pocałował
Kamila w szyję, w miejscu, gdzie pod włosami, które były już dość długie,
ukryta była malinka z przedwczorajszej nocy.
–
Opowiesz? – Wysunął nogi spod niego i objął nimi biodra Szymona. – Kto komu
wsadza?
– W tym
nasze fantazje pewnie się różnią, bo w moich to ja tobie.
– Tak,
różnią się. Każda może się spełnić. – Zagryzł wargę.
–
Kusisz, Kamil. – Poruszył biodrami, ocierając się o niego.
– A kto
chce mnie brać na sianie? Jakbyś mógł, to i teraz być skorzystał, co?
– Jakbym
mógł, już leżałbyś tu bez spodni.
Kamil
roześmiał się bardzo głośno. W tym czasie do stodoły wszedł tata Szymona.
Zarzycki przestał się śmiać i próbował zrzucić z siebie partnera.
–
Wybaczcie. – Mariusz Bieńkowski podrapał się zakłopotany po głowie i odwrócił
wzrok.
Szymon
cmoknął szybko partnera w brodę i podniósł się. Wypuścił ze świstem powietrze,
ciesząc się, że jeszcze nie miał namiotu w spodniach.
– Tak,
tato?
–
Właśnie wróciłem. Miałeś jechać na żytnisko.
– Tak. –
Spojrzał ciepło na Kamila, a w jego wzroku nie tylko kryła się miłość, ale i obietnica
gorącej nocy.
Przez
ciało chłopaka przeszły dreszcze. Odchrząknął i zabrał się do ładowania siana
na wózek.
–
Wybaczcie, że wam przeszkodziłem.
– Tato,
nie ma sprawy. – Szymon poklepał ojca po ramieniu. – Kamil, poradzisz sobie?
–
Pewnie. Bez ciebie zrobię to szybciej – dodał, kiedy zauważył, że pan
Bieńkowski wyszedł.
– A co,
ja ci w czymś przeszkadzałem?
–
Jeszcze się pytasz? Nakładanie siana na wózek twoją metodą…
– W
sumie raz muszę się z tobą zgodzić. Moja metoda jest skuteczna w innych
rzeczach.
– Ma się
rozumieć.
– Lecę.
–
Zmykaj. – Kamil czuł się najszczęśliwszym z ludzi.
Do końca
dnia praca szła mu znakomicie. Namęczył się dzisiaj, bo musieli wyrzucić z Jackiem
gnój, ale nic mu nie przeszkadzało. Nawet kiedy po południu, po pracy, pojechał
do sklepu i niektórzy ludzie patrzyli na niego z obrzydzeniem, nadal odczuwał
pełnię zadowolenia. Zadomowił się w Jabłonkowie. Ma partnera, wszystko szło ku
lepszemu. Dzisiaj też planował rozmowę z ojcem i, mimo że trochę się jej
obawiał, nie zamierzał zmienić zdania.
*
Wieczorem,
kiedy Jan Zarzycki wrócił z pracy, zjadł obiad i położył na kanapie przed
telewizorem, Kamil wszedł do dużego pokoju. Zamknął za sobą drzwi. Mężczyzna
spojrzał na niego i wyłączył telewizor. Wstał, zamierzając wyjść z
pomieszczenia, ale chłopak zastąpił mu drogę.
– Chcę z
tobą porozmawiać, tato.
– Nie
mów tak do mnie. Nie będę z tobą rozmawiał, dopóki nie zmienisz… tego, czym
jesteś. A teraz zejdź mi z drogi. – Odepchnął syna, który poleciał na komodę. –
Nigdy nie waż się myśleć, że kiedykolwiek wybaczę ci to, co wybrałeś. Prędzej
wolałbym już nigdy cię nie zobaczyć, niż zaakceptować twoje pedalstwo. Czasami
myślę, że byłoby lepiej, abyś się nie urodził.
– Tato! –
Trzaśnięcie drzwiami jasno mu podpowiedziało, że nic nie wskóra, a bolesne
słowa ojca w małym kawałku serca uwiły sobie gniazdo pełne kłujących igieł.
Potarł bolącą pierś, a potem udo, tam gdzie wbił mu się róg mebla. Jak nic
będzie miał siniaka. Wolał się przejmować tym niż słowami, które powiedział
rodzic. Nastrój mu się zepsuł. Naprawdę sądził, że ojciec go wysłucha? Nie
chciał wiele. Tylko trochę zrozumienia. Tata nie musiał go akceptować, byle
tylko nie udawał, że syn nie istnieje.
Wychodząc
z pokoju, natknął się na mamę.
– Nic
nie mów. Próbowałem.
–
Kiedyś…
– Ta. –
Poszedł do swojego pokoju i wziął aparat. Nowe wyroby dziadka miał ustawione na
biurku. Wczoraj nie miał kiedy ich obfotografować, więc postanowił zrobić to
dzisiaj. Ustawił każdą na przygotowanym miejscu – małym podeście zrobionym z
książki, którą przykrył serwetką. Oświetlił scenerię lampką i po osiągnięciu
pożądanego efektu sfotografował pięć niewielkich figurek.
W końcu
usiadł przed komputerem i przerzucił zdjęcia na twardy dysk. Kilkanaście minut
później wszystkie wystawił na Ebayu, opisał i wrzucił do sprzedaży. Potem po
prostu spędził czas na pogadankach z Anką i Bogdanem, przeglądaniu Internetu,
chwilę pograł. Czas szybko mu zleciał. O dwudziestej drugiej usłyszał odgłos
traktora i wyjrzał przez okno. Szymon dopiero wracał z pola. Prawdopodobnie ich
dzisiejsze nocne spotkanie nie wypali. Niedługo później upewnił go w tym
otrzymany esmes.
„Kotek,
przepraszam, ale jestem dzisiaj wykończony i jedyne o czym marzę to położenie
się spać.”
„Spoko.
Odpocznij. W sumie też się zaraz kładę. Najwyższy czas się wyspać.” Na koniec
życzył mu dobrej nocy i poszedł wziąć prysznic.
Położył
się spać kilkanaście minut później. Zasnął, ledwie dotknąwszy głową poduszki.
Został
obudzony, według niego już po chwili, przez syreny wyjące tuż pod jego oknem.
Przestraszony, wyskoczył z łóżka i wyjrzał na zewnątrz. Pod dom Bieńkowskich
zjeżdżały się wozy strażackie i jechały w stronę stajni oraz stodoły. Serce mu
zamarło. W tej samej chwili do pokoju wpadła matka:
– U
Bieńkowskich stodoła się pali – poinformowała rozgorączkowanym z niepokoju
głosem.
– Boże,
konie. – Lodowate zimno przeszyło go całego. – Stodoła jest blisko stajni. –
Odnalazł spodnie, które miał wczoraj na sobie, i zaczął je szybko na siebie wkładać.
W biegu porwał koszulkę i wypadł z pokoju.
*
W stajni
Szymon wraz z bratem i ojcem wypuszczali konie na zewnątrz. Były wystraszone,
ale wolał to, niż gdyby ogień przeszedł na ten budynek i dym zaczadził
zwierzęta. Serce mu się krajało, jak widział kłęby dymu i snopy ognia
wzbijające się w niebo. Całe siano, zebrane latem i rok temu, spłonie
doszczętnie lub zaleje je woda. Płakać mu się chciało. Owoce jego ciężkiej
pracy są właśnie niszczone.
–
Szymon!
Usłyszał
głos Kamila, który wpadł do stajni. Podbiegł do chłopaka i objął go szybko, po
czym puścił.
–
Wyprowadź Zefira do tego padoku, który jest jak najdalej stąd. Ja wezmę
Degressę.
– A co z
Atarim i jego matką?
– Są na
zewnątrz. Pośpiesz się.
Chwilę
później konie były już bezpieczne, a oni, w towarzystwie swych rodzin, mogli
tylko stać i patrzeć na płonącą stodołę, którą próbowały ugasić dwa zastępy
strażaków, a inni polewali wodą pobliskie zabudowania. Szymon ze złamanym
sercem bardzo przeżywał to, co się działo. Nie potrafił w to uwierzyć.
– Jak to
się stało? – zapytał Zarzycki, obejmując mężczyznę w pasie.
– Nie
wiem – odpowiedział łamiącym się głosem. – Obudziłem się i zobaczyłem przez
okno jasność. Już raz przeżyliśmy pożar, więc od razu wiedziałem, co to jest. –
Była druga w nocy, gdy musiał iść do łazienki. Gdyby nie to, straty byłyby
dotkliwsze. Ogień przeskoczyłby na inne budynki, stajnię, które, mimo że
murowane, miały przecież wiele elementów drewnianych. Dobrze, że zboże
znajdowało się w oddalonych silosach, a słoma w innej stodole – ta, która
się paliła, była przeznaczona wyłącznie na siano – bo tragedia, która spotkała
jego i rodzinę, byłaby większa.
Gaszenie
pożaru trwało dwie godziny. Ciągle znajdowały się jakieś niedogaszone ogniska i
na nowo wzniecały ogień. Już świtało, kiedy większość strażaków odjechała, a na
miejscu pozostali tylko ci, którzy mieli zebrać materiały do badań i dowiedzieć
się, dlaczego wybuchł pożar.
– Już
myślałem, że wszystko będzie w porządku. Że nic złego się nie będzie działo –
powiedział łamiącym się głosem Szymon. – Co nas jeszcze czeka? Co teraz zrobię?
Nie kosiłem łąk po raz drugi, bo przez suszę nie urosła trawa. Teraz widzę, że
zrobiła to Opatrzność, bo to siano także bym stracił. Już nic nie ukoszę, bo
trawa nie zdąży wyschnąć. Zapowiadają deszcze. Będę musiał kupić siano. Wydam
na to majątek, mimo ubezpieczenia. A do lata daleko.
Kamil
przytulił Szymona, który chwycił go mocno i popłakał się z dławiących go
emocji. Chłopak obserwował załamaną rodzinę Bieńkowskich. Nawet Mikołaj
przyjechał. Dla nich to ogromna strata. Słyszał, jak Karolina mówi matce, że
nie wyjedzie. W takiej sytuacji zostanie, najwyżej zaliczy wykopaliska w innym
miesiącu. Mama nalegała, żeby dziewczyna wyjechała, bo nic tutaj nie pomoże,
ale Karolina postawiła na swoim. Przecież trzeba będzie to wszystko uprzątnąć.
Może mury stodoły nadadzą się do tego, by naprawić budynek. Gorzej będzie,
jeśli jedyne, co będą mogli zrobić, to zburzyć pozostałości.
Do
grupki osób podszedł strażak. Szymon odsunął się od partnera i otarł dyskretnie
oczy. Dopiero wtedy spojrzał na mężczyznę.
– Wiecie
coś?
–
Znaleźliśmy to. – Strażak otworzył dłoń, na której leżała zniszczona – ogień w
połowie przepalił metal – zapalniczka Kamila. – Wiecie, czyje to jest?
– To
jest moje, ale… Szymon, zapaliczka musiała mi wypaść, kiedy my po południu… Ale
na pewno sama nie… – przerwał, bo partner patrzył na niego tak, jakby go
oskarżał o podpalenie. – Chyba nie myślisz, że to ja? Dlaczego bym to
zrobił?
– Wiesz,
potrafiłeś ukraść, to może dla zabawy postanowiłeś podpalić stodołę i zobaczyć
jak płonie praca twojego faceta.
– Chyba
ocipiałeś! – Każde słowo Szymona wbijało się w niego niczym sztylet, raniąc do
żywego. Rozumiał, że mężczyzna mógł teraz nie myśleć jasno, ale chyba oszalał.
– Nie podpaliłem twojej stodoły! Po chuja miałbym to robić?! Kurwa mać, Szymon.
Nie oskarżaj mnie o to, bo jestem niewinny.
– A skąd
mam to wiedzieć? To twoja zapaliczka!
– Bo mi
wypadła! Wiesz kiedy! – Rozrzucił ręce na boki.
–
Chłopcy, uspokójcie się. – Pomiędzy nimi stanął Mariusz Bieńkowski.
– Nie
uspokoję się, proszę pana, bo pana syn oskarża mnie o coś, czego nie zrobiłem!
Całe życie tak, kurwa, było! Nie pozwolę sobie, aby mnie tak traktowano. I aby
robiła to osoba, która mnie podobno kocha! – Patrzył na Szymona tak zimno, że
gdyby mógł, pokryłby mężczyznę śniegiem i lodem. Oskarżenie kochanka nie tylko
zasłyszane, ale widziane w jego oczach, wbiło gwóźdź do trumny ich związku. Tak
bardzo jak kocha tego człowieka, to tak samo mocno nie miał ochoty go teraz
widzieć. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. – Odwrócił się i pobiegł do
domu. Chwilę później trzasnął drzwiami swojego pokoju, cały się trzęsąc, nie
tylko z wściekłości, ale i bólu, który z całej siły ściskał jego klatkę piersiową.
*
Szymon
stał jak zamurowany. Próbował zrozumieć, co się właśnie stało. Jego umysł w ogóle
nie pracował. Mężczyzna odbierał wszystko tak, jakby przed nim znajdowała się
gruba ściana stworzona z nieprzeniknionej, wszechogarniającej mgły. Rejestrował
dźwięki, ale nic więcej do niego nie docierało, poza płaczem Karoliny i mamy.
Po głowie tłukło mu się, że jego rodzinę właśnie spotkała ogromna tragedia.
Przez to miał ochotę usiąść i ponownie zapłakać. Tym bardziej, kiedy
dochodziła do niego nikła świadomość, że właśnie oskarżył o podpalenie kogoś,
kogo kocha.
To jego
zapalniczka, pomyślał, a gdy tylko to zrobił, dostrzegł nieuchronność
spotykającego go drugiego nieszczęścia. Strata Kamila. Coś się w nim z tego
powodu wywróciło do góry nogami. Pożar, Kamil, te dwa słowa spadły mu na barki
ogromnym ciężarem i ledwie ustał na nogach. Najgorsze było to, że jakaś jego
mała część nadal chciała obwiniać Kamila o koszmar, który spotkał jego rodzinę.
–
Przepraszam. – Zakłopotany strażak, niewiele starszy od Szymona, nareszcie miał
szansę coś powiedzieć. – Ja nie powiedziałem, że to przez tę zapalniczkę
wybuchł pożar. W ogóle zaczął się w innym miejscu. Źródłem pożaru
najprawdopodobniej było zepsute gniazdko, co doprowadziło do awarii sieci
elektrycznej i iskier, które...
– Gniazdko?
– Szymon w końcu ocknął się z zamroczenia i szaleństwa, które nim owładnęło.
Wziął zapalniczkę z ręki strażaka. – Gniazdko. – Dotarło do niego, że miał
wezwać elektryka, aby ten wymienił część instalacji. Ciągle jednak o tym
zapominał. Tak jak o furtce w ogrodzeniu. To jego wina. To on jest winny
spłonięciu stodoły. I tak po prostu oskarżył swojego partnera o podpalenie.
Zacisnął mały przedmiot w dłoni. Uniósł wzrok i przyjrzał się ludziom,
których znał. Przerażenie i niemoc odbijały się na twarzach wszystkich. Nawet
na rodzinie jego partnera. Tylko Konrad, jak zwykle ostatnio, nie okazywał
emocji i trudno było powiedzieć, co myśli, jednak nuty przerażenia nie potrafił
ukryć.
Umysł
Szymona zaczął powoli trzeźwieć. Zaczynał rozumieć, że Kamil nie mógł podpalić
stodoły. Chłopak nie był taki, a zapalniczka musiała mu wypaść, kiedy dobierali
się do siebie na sianie.
– Niech
to szlag trafi! – krzyknął, a mama Kamila, która zamiast pobiec za synem,
pocieszała jego rodzicielkę, aż podskoczyła. – Co ja narobiłem? – Jego
zaniedbanie nie tylko doprowadziło do wzniecenia ognia, ale prawdopodobnie
zakończyło związek z Kamilem. Nie. Nie. Nie, na pewno na to nie pozwoli! Chciał
pobiec do chłopaka, starając się nie myśleć o tym, że złamał mu serce, ale
zatrzymało go przyjście drugiego strażaka. Przecież te sprawy tutaj są
ważniejsze. Nie mógł biec do kochanka, bo ich związek wisiał na włosku. Nie to
było w tej chwili priorytetem, chociaż Bóg mu świadkiem, że ta kwestia
rozdzierała go na strzępy. Stracił miesiące pracy i prawdopodobnie traci
Kamila.
Przybyły
strażak potwierdził, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent w pożarze nie
brały udziału osoby trzecie i został on wzniecony przez wadliwą instalację
elektryczną. Ale dopiero za kilka godzin będzie pełna ekspertyza.
– Badanie
miejsca pożaru czasami trwa dość długo, ale dowody jasno wskazują na przyczynę
wzniecenia ognia – dokończył strażak.
– Czyli
opinia jest jednoznaczna? – upewnił się pan Bieńkowski.
– Tak.
Szymon
tylko pokiwał głową z rezygnacją i obejrzał się przez ramię. Patrząc na dom
sąsiadów, obawiał się, że tak szybko, jak strażacy wydali werdykt z oględzin
miejsca pożaru, tak jemu nie zostanie wybaczone.
*
Nie
potrafił się uspokoić. Znów zaufał. Znów się przejechał. Jak zawsze. Dopuścił
do siebie uczucia. Odsłonił serce. Otworzył drzwi do swojego wnętrza i oberwał.
Inaczej nie mogło być, bo on już miał takie głupie szczęście. Zmienił się i co
za to dostał? Wyłącznie kopa w dupę i ból w prezencie, po tym jak jego serce
kawałek po kawałku rozpadało się na miliardy części. Miał tyle planów
związanych z Szymonem, marzeń, które się nie urzeczywistnią. Przeżywał euforię
szczęścia i wszystko skończyło się w jednej chwili. Pękło jak bańka mydlana, po
której nie zostało nic poza wspomnieniem, że istniała.
Dotknął
dłonią policzka. Otarł go z wściekłością. Płacze. Jak głupia, naiwna pizda!
Sparzył się i co z tego? Nie musi płakać. Co z tego, że boli? Ból jest głupi.
Kiedyś minie, po tym jak wymęczy go, niczym najokrutniejsza z trucizn.
Pukanie
do drzwi sprawiło, że szybko wytarł oczy.
– Czego,
kurwa?!
– Kamil,
to ja.
–
Odpierdol się! – wrzasnął i wymierzył solidnego kopniaka w drzwi. – Spierdalaj!
Niezrażony
Szymon otworzył przejście. Musiał tu przyjść, inaczej zwariowałby. Nie udało mu
się uratować stodoły i siana, ale musiał zawalczyć o swój związek, bo bez tego
nic się nie liczyło.
Kamil
odskoczył do tyłu jak oparzony.
–
Spieprzaj. Po co tu przylazłeś?
– Wybacz
mi za to, że cię oskarżyłem. Nie wiem, co mnie opętało. To tak, jakbym to nie
ja był. – Wsunął dłoń do kieszeni i ścisnął zapalniczkę, która nadawała się już
tylko na złom.
– Wiesz,
chuj z tym! Wystarczy, że tak pomyślałeś! Widziałem twoje oczy! Może jestem
gnojem, ale czegoś takiego bym nie zrobił i po tym wszystkim, co wydarzyło się
między nami, kim dla siebie jesteśmy, co mówiłem, powinieneś już to wiedzieć!
Ale nie, ty nie wiesz, bo jesteś dupkiem. – Pragnął, żeby Szymon go przytulił i
nic nie mówił… poza jednym – że kocha. Jednocześnie nie potrafiłby znieść teraz
jego dotyku. Zawiódł się i miał do niego ogromny żal.
–
Zraniłem cię…
– Co ty
nie powiesz. No, kurwa mać! Spierdalaj, jak masz tak gadać! – Wskazał mu na
drzwi, ale nie zbliżał się do nich, bo nie chciał znaleźć się w pobliżu
Szymona. Ba, już nigdy nie chciał być w jego pobliżu.
–
Pomyliłem się, każdy ma prawo do pomyłki.
– Jasne.
A gdzie zaufanie, którym podobno mnie darzyłeś?! Ot, nagle sobie wyparowało i przed
wszystkimi oskarżyłeś mnie! Uznałeś winnym! Pomyliłeś się. Ta. Pewnie ciągle
tak o mnie myślałeś. Gnojek, buntownik, jak raz coś ukradł, to i podpalić
mógł… Przypiąłeś mi łatkę. Wiesz, to nie jest miłe! I tak, zraniłeś mnie.
Ranisz nawet tym, że próbujesz się głupio tłumaczyć. Tym, że tu jesteś i
patrzysz na mnie jak zbity pies, pierdolisz farmazony!
– Kamil.
– Podszedł krok do przodu, ale chłopak cofnął się bardziej w stronę okna,
niemalże wchodząc na parapet. Zrozumiał, że w tej chwili nic nie zdziała, a
może wszystko pogorszyć. – Mogę cię tylko przepraszać…
–
Spieprzaj stąd! Wynoś się. – Po raz kolejny wskazał palcem na drzwi.
– Dobra.
Przyjdę po południu. Mam dużo pracy. Twoja rodzina nam pomaga, ale chciałem… –
Przymknął na chwilę powieki, próbując zapanować nad roztrzęsionym głosem. Po
otwarciu oczu powiedział zdecydowanie: – Wiedz tylko, że cię kocham. Bardzo kocham.
– Smutne oczy wwiercały się w partnera, jakby czekając na jego reakcję. Ta
jednak nie nastąpiła, poza słowami:
– Znikaj
stąd – powiedział słabo Kamil. Odwrócił od niego spojrzenie. Po chwili usłyszał
zamykanie drzwi i osunął się na podłogę. Ukrył twarz w dłoniach. Miał szybki
oddech. Serce, które jakimś cudem nadal było na swoim miejscu, biło mocno, ale
bolało. Wszystko bolało go tak bardzo dlatego, że nie będzie potrafił patrzeć
na Szymona i nie być przy nim. Kocha go, ale mężczyzna go zawiódł, a podobno mu
ufał. Podobno kochał.
Poderwał
się i zaczął działać. Wyrwał z zeszytu dwie kartki. Wziął długopis i usiadł
przy biurku. Zaczął pisać. Jego ręka poruszała się szybko, tworząc coraz to
nowsze zdania. Słowa same wpadały mu do głowy. Gdy zapisał obie kartki, z
szuflady wyjął dwie koperty i każdą podpisał. Każdy z listów włożył do
odpowiedniej koperty i zakleił je. Chwilę później wyjął z szafy plecak oraz
dużą torbę. Zaczął się w pośpiechu pakować. Za oknem słyszał wyjące syreny. Ale
pogotowia, nie straży. Nie obchodziło go to. Spakował laptopa. Sprawdził, co
miał jeszcze zabrać ze sobą. Gdy był gotów, wziął listy i opuścił pokój. Nie
zamykał drzwi, bo po co. Jeśli się nie pośpieszy, jego rodzina wróci do domu i
go zatrzymają. Nie tego chciał.
Wszedł
do kuchni. Położył listy na stole, opierając je o wazon z kwiatkami. O jego
nogi otarła się Milagros. Ukucnął przy niej.
–
Maleńka, będę za tobą tęsknił – powiedział łamiącym się głosem. – Nie mogę tu
zostać. Nie chcę. Jednak sprawdziło się to, że we wrześniu już mnie tu nie
będzie. Nie tego chciałem. – Przytulił mocno suczkę, która patrzyła na niego
smutnymi oczami. – Nie wiem, kiedy wrócę i czy wrócę. Miłość nie wszystko
naprawi. Będę za tobą tęsknił. – Nie tylko za nią. Już go to zabijało, ale
ucieczka była teraz jego jedynym schronieniem przed bólem. Ucałował Mili w pysk
i poszedł do przedpokoju. Stamtąd wziął bagaże i udał się na przystanek, nie
ten we wsi, ale inny, stojący bardziej w polach.
*
Załamany
Szymon patrzył na pogorzelisko, na mokre siano, strzępy drewna z dachu, na zniszczoną
blachę dachową. Wszystko mokre, pokryte popiołem, ściany czarne i przypominające
grób. To sprawiało, że miał ochotę wyć z bólu. Ale nie to powodowało u niego
brak oddechu. Kamil, jego ukochany Kamil, nie chciał go widzieć, a przez to
odczucie tragedii odbijało się w nim o wiele silniej. Miał jednak nadzieję, że
jeśli nie dzisiaj, to jutro chłopak pozwoli się przeprosić. Gdy będzie trzeba,
to ukorzy się przed nim. A potem, mając Kamila, będzie miał siły odbudować to
wszystko i przetrwać. To tak jakby potrzebował właśnie tego chłopaka, żeby nie
pozwolić się porwać czającej się za rogiem depresji i miał siłę do działania.
Aż go coś w środku ściskało na myśl, jak wiele planów łączył z tym chłopakiem.
Zaczął już układać swoje życie z myślą o nim.
– Straż
pozwoliła nam tu posprzątać – powiedział jego tata. – Ściany są w dobrym
stanie, można je wyczyścić z tego popiołu i sadzy, i wysuszyć. Karolina poszła
do sklepu po dodatkową chemię, bo trzeba wyszorować ściany. Ludzie mają przyjść
pomóc wyrzucić siano. Nie nadaje się już do niczego. Zacznie gnić i musimy się
go szybko pozbyć. Pamiętasz pożar sprzed paru lat? Wtedy daliśmy sobie radę, to
i… – przerwał, bo już kolejny raz zaczął dzwonić telefon Szymona. – Odbierz w
końcu.
Mężczyzna,
który kucał, patrząc na zgliszcza i niemalże wyrywając sobie włosy z głowy,
nadal ignorował telefon. Nie w głowie mu pogaduszki. Wiedział, że to nie Kamil,
bo do niego miał ustawiony inny dzwonek. Wziął do ręki kawałek drewna. Co
będzie dalej? Bał się, w końcu siła tego koszmaru uderzy w niego z wielką
mocą. Wtedy będzie desperacko potrzebował Kamila. Pragnął mieć w nim oparcie,
bo to był jedyny ratunek, żeby się nie załamać. Wydawało mu się, że bez Kamila
znajduje się przed nim tylko czarna dziura i nic więcej.
–
Szymon, telefon – głos ojca był już na granicy wściekłości.
Wstał z
kucek i odebrał, wcześniej stwierdziwszy, że dzwoni Iwona.
– A jej
co? Jest przecież siódma rano. Tak? Co, ale mów wolniej. Dlaczego płaczesz? Co
zrobił Artur? – Nic nie rozumiał. Do tego miał słaby zasięg. – Potrącił?
Przecież nie mógł jeździć. Policja? Zabrali go, ale… Kogo? Iwona, uspokój się!
Kogo potrącił? – Telefon wypadł mu z ręki, kiedy dziewczyna pozbierała się w
sobie i opowiedziała, czego była świadkiem.
–
Szymon, co się stało? – zapytali jednocześnie jego tata i pan Dutkiewicz.
–
Karolina… – Z ust Szymona padło tylko to
jedno słowo, rozrywające jego duszę na strzępy. Nie mógł w to uwierzyć.
*
Tymczasem
obok Kamila zatrzymał się autobus. Chłopak poprawił plecak na ramieniu i wrzucił
torbę do środka. Wsiadając, zatrzymał się w przejściu i obejrzał na pole pełne
kukurydzy. Należała do Szymona. Gdzieś po prawej stał jego dom, a obok dom
Bieńkowskich. Spędził tam parę fajnych chwil, nawet pokochał, ale skończyło
się. Jak zawsze. Wszystko się kiedyś kończy. Przełknął gulę w gardle. Wsiadł do
autobusu, a drzwi automatycznie się za nim zamknęły, odcinając go od życia w
Jabłonkowie, gdzie czasami zdarzają się cuda.
Koniec części pierwszej.
Nie dość że chora to jeszcze ty mnie załamałaś, oj Luanko kochana jak w tym miejscu możesz zostawiać czytelników na dwa tygodnie, ty geniuszu zła :D
OdpowiedzUsuńCoooo. Borze wszechlistny. Wielbię ten rozdział całym sercem i już nie mogę doczekać się kolejnego tomu! Na prawdę chyba byłam w raju jak czytałam.
OdpowiedzUsuńSzymon zachował się bardzo nie w porządku. Wiem, nerwy i te sprawy ale wciąż....nie spodziewałam się, że mógłby tak bezpodstawnie właściwie oskarżać osobę którą kocha. I myślę, że reakcja Kamila była w pełni zrozumiała
/A
Super opko. Tyle przeżyć, uczuć w jednej historii, a ten koniec, wiedziałam że jesteś diablicą Luano;) przerywając w najlepszych momentach rozdziały, ale to już przesada:'( jak można tak kończyć tom pierwszy, ale nie dziwię się czytelnikom, że po tym tomie nie mogli usiedzieć i z wielką niecierpliwością czekali na tom drugi. Takiego talentu i wyobraźni jaką masz ty to tylko pozazdrościć. Duuużo weny;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
~kira
Życiowo. Niby wszystko pięknie, a nagle się świat wali i pali. Chryste, Luuu :(
OdpowiedzUsuńNie doczekam się chyba <3
Powodzenia z nowym opowiadaniem, weny, zdrowia i szczęścia ;)
... C-co t-tu się... CO TU SIĘ WYDARZYŁO???!!! O.o Jak to, jakim cudem? Byłam pewna, że to ktoś z wioski to zrobił, żeby ich jakoś wykurzyć, a tu z powodu gniazdka... Oj Szymon... Zjebałeś... Na całej linii... No kurna, podejrzewać o to własnego chłopaka. A myślałam, że jesteś mądrzejszy -.- No i teraz jeszcze Karolina, błagam, niech to nie będzie nic poważnego. Choć znając tego idiote co ją potrącił, pewnie jechał z dużą prędkością. Wszystko się tak zwaliło na sam koniec i dopiero za 2 tygodnie zacznie się wyjaśniać ;-;
OdpowiedzUsuńAle dobra, dam rade, jakoś dam rade. Odpocznij sobie przez ten czas, kup nową klawiaturę no i wróć z nowymi siłami ^.^ A my będziemy cierpliwie czekać :D Pozdrawiam! :*
Jezu. Tyle się wydarzyło złego, że aż nie wiem co napisać. Oby Karolina przeżyła bo ją uwielbiam. Kurde, ale Kamil sobie wybrał czas na wyjazd.. Rozumiem go, ale ucieczka nie zawsze jest dobrym pomysłem. Czuję, że z Szymonem będzie źle. Całe życie mu się zawaliło w jednej chwili. Mega mu współczuję.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak ja wytrzymam tą przerwę, szczególnie po tych wydarzeniach.
~Demi Lerman
Płaczę T^T uwielbiam twój styl, twoje historie i to jak wiele emocji jest w nich zawartych *^* publikując drugi tom w styczniu zrobisz mi prezent urodzinowy ;) życzę weny ^^
OdpowiedzUsuńTrochę mi zajęło, ale znalazłam czas teraz żeby przeczytać.
OdpowiedzUsuńJak tak to czytam to dla mnie Kamil zachowała sie jak gowniarz trochę. Rozumiem, że jest podłamany, zraniony i w ogole, ale jednak ucieczka nie jest najlepszym rozwiazaniem. Działał strasznie chaotycznie.
Strasznie żal mi Szymona - facet stracił wiele w tak krótkim czasie. W takiej małej chwili wszystko legło mu w gruzach.
Jestem bardzo ciekawa jak to potoczy się dalej w drugim tomie ;)
Pozdrawiam i weny! ;)
Prawie płacze. To jest takie smutne
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejne cudownie opowiadanie :) Spędziłam dzięki Tobie wspaniale czas :)
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się takie zakończenia, myślałam, że wszystko zakończy się szczęśliwie, a tu takie zaskoczenie. Nieporozumienie doprowadził do ich rozstania, ale mam nadzieję, że w drugiej części ułoży się między nimi :) Myślałam, że druga część będzie o bracie Szymonie - Konradzie, a tu takie zaskoczenie.
Wspaniale czytało się ten tekst :)
Masz niezwykły talent do pisania, więc proszę nie rezygnuj z tego :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńile się tutaj dzieje, oskarżenie Kamila o podpalenie przez Szymona, i jeszcze Karolina potrącona przez Kaweckiego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia