8 stycznia 2017

Buntownik - Rozdział 28 ostatni

Dziękuję za komentarze i wrzucam ważną informację dotyczącą kolejnego tomu. Jego publikacja zacznie się dopiero 22 stycznia. Nie chcę wrzucać go od razu. Osoby które kupiły tom pierwszy, musiały czekać na kolejny około pół roku.  Także te dwa tygodnie szybko zlecą. Robię przerwę w publikacji i zdania nie zmienię. Poza tym klawiatura w laptopie mi siada, muszę kupić nową i dopóki tego nie zrobię, nie jestem w stanie pisać. Pisanie w większości na klawiaturze ekranowej nie jest dla mnie. Nową klawiaturę zamówię zaraz po powrocie do domu z wyjazdu. 
Trzymajcie się i przesyłam uściski. :***

Po powrocie z Rzeszowa do domu, Szymon był w zdecydowanie lepszym nastroju. Teraz przebierał się w codzienny strój. Przez okno swojego pokoju widział Karolinę i Konrada. Rozmawiali, siedząc na ławce. Mógł się tylko domyślać o czym. Siostra wyjeżdżała jutro z rana. Czekała go wczesna pobudka, bo ma ją odwieźć na pociąg. Będzie mu jej brakowało. Tym bardziej, że miała już nie wrócić przed rozpoczęciem studiów. Zobaczą się pewnie dopiero na Boże Narodzenie.
Wyszedł z pokoju i zbiegł po schodach na parter. Zauważył, że mama jest na dworze i obrywa przekwitłe kwiaty o białych płatkach.
– Tata gdzie jest? – zapytał.
– Pojechał w pole. Wczoraj przyszedł pan Dąbrowski, zasiedział się i twój ojciec nie miał kiedy zaorać  ścierniska. Jak się udał wyjazd?
– Świetnie. Czuję się lepiej. Jestem taki spokojny.
– Grunt to nastawić się na pozytywne myślenie, synku.
– Jestem realistą. Ale nie zamierzam się martwić na zapas. – Pisk zawiasów furtki przypomniał mu, czym miał się zająć od tylu dni.
– Dzień dobry. – Kamil przywitał się z panią Bieńkowską.
– Dzień dobry, chłopcze.
– To my idziemy popracować, mamuś. Jest Jacek?
– Tak. Miał zamiar przywieźć siano ze stodoły, bo to w stajni już się kończy.
– Muszę dobudować halę, żeby było więcej miejsca do jego składowania. – Pomyślał na głos Szymon.
– Pomogę mu z tym sianem – rzekł Kamil, kiedy szli razem do stajni. Coraz bardziej lubił pracę w stadninie i nie oddałby jej nikomu.
– Razem zwieziemy, bo potem zamierzam pojechać w pole. A wiem, że Jacek planował na dzisiaj umycie kilku boksów. Poczekaj, powiem Konradowi, to mu pomoże.
Kamil na chwilę został sam i spojrzał w niebo, na którym gdzieniegdzie pojawiały się białe chmurki. Reszta dnia zapowiadała się bardzo pogodna, a nawet upalna. Może to ostatnie takie ciepłe dni. Musi je wykorzystać na konne przejażdżki z partnerem. Szymon wrócił chwilę później.
– Załatwione. Mój braciszek zrobił się teraz chętny do pracy. Z dnia na dzień jest z nim coraz lepiej. Na całe szczęście. – Chwycił dłoń Kamila. – Co tak patrzysz? Jesteśmy parą, nie?
– Podobno tak.
– Podobno? Muszę ci to udowodnić.
– Wczoraj wspominałeś coś o udowadnianiu tego i owego.
– Słowa zawsze dotrzymuję. Cześć, Jacek.
– Witam. O, ktoś tu się odważył iść ze swoim facetem za rękę. – Zostawił wózek, którym przewożono siano. – Proszę. To wasza działka. Ja mam inną robotę.
– Mój brat ci pomoże, przeszkolisz go.
– Znów będzie narzekał, że go wykorzystuję. – Zaśmiał się.
– Niech narzeka. Przyda mu się zajęcie. A jak Adaś?
– Dobrze. Badania wyszły poprawne, bo idealne nigdy nie będą. Jutro mają nam dowieźć wózek. Od razu wpadniemy do was z żoną.
– Będziemy czekać.
– Dobra, zbieramy się, bo inaczej dalej będziemy tak stać, a robota się sama nie zrobi – powiedział Kamil, łapiąc za dyszel wózka.
– O, jaki robotny się zrobił – zakpił żartobliwie Jacek.
Kamil, jak to on, przewrócił oczami i pociągnął wózek do stodoły, tej oddalonej od stajni o kilka metrów. Szymon podążył za nim. Będąc w środku wielkiej hali, w której składowano siano – z jednej strony zbelowane, a z drugiej nie, bo konie takie wolały – mężczyzna złapał Kamila w pół i popchnął go na stóg. Położył się na nim i wpił w jego usta. Zrobił to tak szybko, że Kamil ledwie złapał oddech.
– Kocham cię – szepnął Szymon. – Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek na sianie?
– Od tego wszystko się zaczęło. Leżeliśmy tak, jak teraz. – Zaczął gładzić plecy Szymona, z trudem panując nad tym, żeby nie ścisnąć jego pośladków. Przecież mieli pracować.
– Kiedyś będziemy się kochać na sianie. Mam o tym fantazję – zamruczał. Pochylił się i pocałował Kamila w szyję, w miejscu, gdzie pod włosami, które były już dość długie, ukryta była malinka z przedwczorajszej nocy.
– Opowiesz? – Wysunął nogi spod niego i objął nimi biodra Szymona. – Kto komu wsadza?
– W tym nasze fantazje pewnie się różnią, bo w moich to ja tobie.
– Tak, różnią się. Każda może się spełnić. – Zagryzł wargę.
– Kusisz, Kamil. – Poruszył biodrami, ocierając się o niego.
– A kto chce mnie brać na sianie? Jakbyś mógł, to i teraz być skorzystał, co?
– Jakbym mógł, już leżałbyś tu bez spodni.
Kamil roześmiał się bardzo głośno. W tym czasie do stodoły wszedł tata Szymona. Zarzycki przestał się śmiać i próbował zrzucić z siebie partnera.
– Wybaczcie. – Mariusz Bieńkowski podrapał się zakłopotany po głowie i odwrócił wzrok.
Szymon cmoknął szybko partnera w brodę i podniósł się. Wypuścił ze świstem powietrze, ciesząc się, że jeszcze nie miał namiotu w spodniach.
– Tak, tato?
– Właśnie wróciłem. Miałeś jechać na żytnisko.
– Tak. – Spojrzał ciepło na Kamila, a w jego wzroku nie tylko kryła się miłość, ale i obietnica gorącej nocy.
Przez ciało chłopaka przeszły dreszcze. Odchrząknął i zabrał się do ładowania siana na wózek.
– Wybaczcie, że wam przeszkodziłem.
– Tato, nie ma sprawy. – Szymon poklepał ojca po ramieniu. – Kamil, poradzisz sobie?
– Pewnie. Bez ciebie zrobię to szybciej – dodał, kiedy zauważył, że pan Bieńkowski wyszedł.
– A co, ja ci w czymś przeszkadzałem?
– Jeszcze się pytasz? Nakładanie siana na wózek twoją metodą…
– W sumie raz muszę się z tobą zgodzić. Moja metoda jest skuteczna w innych rzeczach.
– Ma się rozumieć.
– Lecę.
– Zmykaj. – Kamil czuł się najszczęśliwszym z ludzi.
Do końca dnia praca szła mu znakomicie. Namęczył się dzisiaj, bo musieli wyrzucić z Jackiem gnój, ale nic mu nie przeszkadzało. Nawet kiedy po południu, po pracy, pojechał do sklepu i niektórzy ludzie patrzyli na niego z obrzydzeniem, nadal odczuwał pełnię zadowolenia. Zadomowił się w Jabłonkowie. Ma partnera, wszystko szło ku lepszemu. Dzisiaj też planował rozmowę z ojcem i, mimo że trochę się jej obawiał, nie zamierzał zmienić zdania.

*

Wieczorem, kiedy Jan Zarzycki wrócił z pracy, zjadł obiad i położył na kanapie przed telewizorem, Kamil wszedł do dużego pokoju. Zamknął za sobą drzwi. Mężczyzna spojrzał na niego i wyłączył telewizor. Wstał, zamierzając wyjść z pomieszczenia, ale chłopak zastąpił mu drogę.
– Chcę z tobą porozmawiać, tato.
– Nie mów tak do mnie. Nie będę z tobą rozmawiał, dopóki nie zmienisz… tego, czym jesteś. A teraz zejdź mi z drogi. – Odepchnął syna, który poleciał na komodę. – Nigdy nie waż się myśleć, że kiedykolwiek wybaczę ci to, co wybrałeś. Prędzej wolałbym już nigdy cię nie zobaczyć, niż zaakceptować twoje pedalstwo. Czasami myślę, że byłoby lepiej, abyś się nie urodził.
– Tato! – Trzaśnięcie drzwiami jasno mu podpowiedziało, że nic nie wskóra, a bolesne słowa ojca w małym kawałku serca uwiły sobie gniazdo pełne kłujących igieł. Potarł bolącą pierś, a potem udo, tam gdzie wbił mu się róg mebla. Jak nic będzie miał siniaka. Wolał się przejmować tym niż słowami, które powiedział rodzic. Nastrój mu się zepsuł. Naprawdę sądził, że ojciec go wysłucha? Nie chciał wiele. Tylko trochę zrozumienia. Tata nie musiał go akceptować, byle tylko nie udawał, że syn nie istnieje.
Wychodząc z pokoju, natknął się na mamę.
– Nic nie mów. Próbowałem.
– Kiedyś…
– Ta. – Poszedł do swojego pokoju i wziął aparat. Nowe wyroby dziadka miał ustawione na biurku. Wczoraj nie miał kiedy ich obfotografować, więc postanowił zrobić to dzisiaj. Ustawił każdą na przygotowanym miejscu – małym podeście zrobionym z książki, którą przykrył serwetką. Oświetlił scenerię lampką i po osiągnięciu pożądanego efektu sfotografował pięć niewielkich figurek.
W końcu usiadł przed komputerem i przerzucił zdjęcia na twardy dysk. Kilkanaście minut później wszystkie wystawił na Ebayu, opisał i wrzucił do sprzedaży. Potem po prostu spędził czas na pogadankach z Anką i Bogdanem, przeglądaniu Internetu, chwilę pograł. Czas szybko mu zleciał. O dwudziestej drugiej usłyszał odgłos traktora i wyjrzał przez okno. Szymon dopiero wracał z pola. Prawdopodobnie ich dzisiejsze nocne spotkanie nie wypali. Niedługo później upewnił go w tym otrzymany esmes.
„Kotek, przepraszam, ale jestem dzisiaj wykończony i jedyne o czym marzę to położenie się spać.”
„Spoko. Odpocznij. W sumie też się zaraz kładę. Najwyższy czas się wyspać.” Na koniec życzył mu dobrej nocy i poszedł wziąć prysznic.
Położył się spać kilkanaście minut później. Zasnął, ledwie dotknąwszy głową poduszki.
Został obudzony, według niego już po chwili, przez syreny wyjące tuż pod jego oknem. Przestraszony, wyskoczył z łóżka i wyjrzał na zewnątrz. Pod dom Bieńkowskich zjeżdżały się wozy strażackie i jechały w stronę stajni oraz stodoły. Serce mu zamarło. W tej samej chwili do pokoju wpadła matka:
– U Bieńkowskich stodoła się pali – poinformowała rozgorączkowanym z niepokoju głosem.
– Boże, konie. – Lodowate zimno przeszyło go całego. – Stodoła jest blisko stajni. – Odnalazł spodnie, które miał wczoraj na sobie, i zaczął je szybko na siebie wkładać. W biegu porwał koszulkę i wypadł z pokoju.

*

W stajni Szymon wraz z bratem i ojcem wypuszczali konie na zewnątrz. Były wystraszone, ale wolał to, niż gdyby ogień przeszedł na ten budynek i dym zaczadził zwierzęta. Serce mu się krajało, jak widział kłęby dymu i snopy ognia wzbijające się w niebo. Całe siano, zebrane latem i rok temu, spłonie doszczętnie lub zaleje je woda. Płakać mu się chciało. Owoce jego ciężkiej pracy są właśnie niszczone.
– Szymon!
Usłyszał głos Kamila, który wpadł do stajni. Podbiegł do chłopaka i objął go szybko, po czym puścił.
– Wyprowadź Zefira do tego padoku, który jest jak najdalej stąd. Ja wezmę Degressę.
– A co z Atarim i jego matką?
– Są na zewnątrz. Pośpiesz się.
Chwilę później konie były już bezpieczne, a oni, w towarzystwie swych rodzin, mogli tylko stać i patrzeć na płonącą stodołę, którą próbowały ugasić dwa zastępy strażaków, a inni polewali wodą pobliskie zabudowania. Szymon ze złamanym sercem bardzo przeżywał to, co się działo. Nie potrafił w to uwierzyć.
– Jak to się stało? – zapytał Zarzycki, obejmując mężczyznę w pasie.
– Nie wiem – odpowiedział łamiącym się głosem. – Obudziłem się i zobaczyłem przez okno jasność. Już raz przeżyliśmy pożar, więc od razu wiedziałem, co to jest. – Była druga w nocy, gdy musiał iść do łazienki. Gdyby nie to, straty byłyby dotkliwsze. Ogień przeskoczyłby na inne budynki, stajnię, które, mimo że murowane, miały przecież wiele elementów drewnianych. Dobrze, że zboże znajdowało się w oddalonych silosach, a słoma w innej stodole – ta, która się paliła, była przeznaczona wyłącznie na siano – bo tragedia, która spotkała jego i rodzinę, byłaby większa.
Gaszenie pożaru trwało dwie godziny. Ciągle znajdowały się jakieś niedogaszone ogniska i na nowo wzniecały ogień. Już świtało, kiedy większość strażaków odjechała, a na miejscu pozostali tylko ci, którzy mieli zebrać materiały do badań i dowiedzieć się, dlaczego wybuchł pożar.
– Już myślałem, że wszystko będzie w porządku. Że nic złego się nie będzie działo – powiedział łamiącym się głosem Szymon. – Co nas jeszcze czeka? Co teraz zrobię? Nie kosiłem łąk po raz drugi, bo przez suszę nie urosła trawa. Teraz widzę, że zrobiła to Opatrzność, bo to siano także bym stracił. Już nic nie ukoszę, bo trawa nie zdąży wyschnąć. Zapowiadają deszcze. Będę musiał kupić siano. Wydam na to majątek, mimo ubezpieczenia. A do lata daleko.
Kamil przytulił Szymona, który chwycił go mocno i popłakał się z dławiących go emocji. Chłopak obserwował załamaną rodzinę Bieńkowskich. Nawet Mikołaj przyjechał. Dla nich to ogromna strata. Słyszał, jak Karolina mówi matce, że nie wyjedzie. W takiej sytuacji zostanie, najwyżej zaliczy wykopaliska w innym miesiącu. Mama nalegała, żeby dziewczyna wyjechała, bo nic tutaj nie pomoże, ale Karolina postawiła na swoim. Przecież trzeba będzie to wszystko uprzątnąć. Może mury stodoły nadadzą się do tego, by naprawić budynek. Gorzej będzie, jeśli jedyne, co będą mogli zrobić, to zburzyć pozostałości.
Do grupki osób podszedł strażak. Szymon odsunął się od partnera i otarł dyskretnie oczy. Dopiero wtedy spojrzał na mężczyznę.
– Wiecie coś?
– Znaleźliśmy to. – Strażak otworzył dłoń, na której leżała zniszczona – ogień w połowie przepalił metal – zapalniczka Kamila. – Wiecie, czyje to jest?
– To jest moje, ale… Szymon, zapaliczka musiała mi wypaść, kiedy my po południu… Ale na pewno sama nie… – przerwał, bo partner patrzył na niego tak, jakby go oskarżał o podpalenie. – Chyba nie myślisz, że to ja? Dlaczego bym to zrobił?
– Wiesz, potrafiłeś ukraść, to może dla zabawy postanowiłeś podpalić stodołę i zobaczyć jak płonie praca twojego faceta.
– Chyba ocipiałeś! – Każde słowo Szymona wbijało się w niego niczym sztylet, raniąc do żywego. Rozumiał, że mężczyzna mógł teraz nie myśleć jasno, ale chyba oszalał. – Nie podpaliłem twojej stodoły! Po chuja miałbym to robić?! Kurwa mać, Szymon. Nie oskarżaj mnie o to, bo jestem niewinny.
– A skąd mam to wiedzieć? To twoja zapaliczka!
– Bo mi wypadła! Wiesz kiedy! – Rozrzucił ręce na boki.
– Chłopcy, uspokójcie się. – Pomiędzy nimi stanął Mariusz Bieńkowski.
– Nie uspokoję się, proszę pana, bo pana syn oskarża mnie o coś, czego nie zrobiłem! Całe życie tak, kurwa, było! Nie pozwolę sobie, aby mnie tak traktowano. I aby robiła to osoba, która mnie podobno kocha! – Patrzył na Szymona tak zimno, że gdyby mógł, pokryłby mężczyznę śniegiem i lodem. Oskarżenie kochanka nie tylko zasłyszane, ale widziane w jego oczach, wbiło gwóźdź do trumny ich związku. Tak bardzo jak kocha tego człowieka, to tak samo mocno nie miał ochoty go teraz widzieć. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. – Odwrócił się i pobiegł do domu. Chwilę później trzasnął drzwiami swojego pokoju, cały się trzęsąc, nie tylko z wściekłości, ale i bólu, który z całej siły ściskał jego klatkę piersiową.

*

Szymon stał jak zamurowany. Próbował zrozumieć, co się właśnie stało. Jego umysł w ogóle nie pracował. Mężczyzna odbierał wszystko tak, jakby przed nim znajdowała się gruba ściana stworzona z nieprzeniknionej, wszechogarniającej mgły. Rejestrował dźwięki, ale nic więcej do niego nie docierało, poza płaczem Karoliny i mamy. Po głowie tłukło mu się, że jego rodzinę właśnie spotkała ogromna tragedia. Przez to miał ochotę usiąść i ponownie zapłakać. Tym bardziej, kiedy dochodziła do niego nikła świadomość, że właśnie oskarżył o podpalenie kogoś, kogo kocha.
To jego zapalniczka, pomyślał, a gdy tylko to zrobił, dostrzegł nieuchronność spotykającego go drugiego nieszczęścia. Strata Kamila. Coś się w nim z tego powodu wywróciło do góry nogami. Pożar, Kamil, te dwa słowa spadły mu na barki ogromnym ciężarem i ledwie ustał na nogach. Najgorsze było to, że jakaś jego mała część nadal chciała obwiniać Kamila o koszmar, który spotkał jego rodzinę.
– Przepraszam. – Zakłopotany strażak, niewiele starszy od Szymona, nareszcie miał szansę coś powiedzieć. – Ja nie powiedziałem, że to przez tę zapalniczkę wybuchł pożar. W ogóle zaczął się w innym miejscu. Źródłem pożaru najprawdopodobniej było zepsute gniazdko, co doprowadziło do awarii sieci elektrycznej i iskier, które...
– Gniazdko? – Szymon w końcu ocknął się z zamroczenia i szaleństwa, które nim owładnęło. Wziął zapalniczkę z ręki strażaka. – Gniazdko. – Dotarło do niego, że miał wezwać elektryka, aby ten wymienił część instalacji. Ciągle jednak o tym zapominał. Tak jak o furtce w ogrodzeniu. To jego wina. To on jest winny spłonięciu stodoły. I tak po prostu oskarżył swojego partnera o podpalenie. Zacisnął mały przedmiot w dłoni. Uniósł wzrok i przyjrzał się ludziom, których znał. Przerażenie i niemoc odbijały się na twarzach wszystkich. Nawet na rodzinie jego partnera. Tylko Konrad, jak zwykle ostatnio, nie okazywał emocji i trudno było powiedzieć, co myśli, jednak nuty przerażenia nie potrafił ukryć.
Umysł Szymona zaczął powoli trzeźwieć. Zaczynał rozumieć, że Kamil nie mógł podpalić stodoły. Chłopak nie był taki, a zapalniczka musiała mu wypaść, kiedy dobierali się do siebie na sianie.
– Niech to szlag trafi! – krzyknął, a mama Kamila, która zamiast pobiec za synem, pocieszała jego rodzicielkę, aż podskoczyła. – Co ja narobiłem? – Jego zaniedbanie nie tylko doprowadziło do wzniecenia ognia, ale prawdopodobnie zakończyło związek z Kamilem. Nie. Nie. Nie, na pewno na to nie pozwoli! Chciał pobiec do chłopaka, starając się nie myśleć o tym, że złamał mu serce, ale zatrzymało go przyjście drugiego strażaka. Przecież te sprawy tutaj są ważniejsze. Nie mógł biec do kochanka, bo ich związek wisiał na włosku. Nie to było w tej chwili priorytetem, chociaż Bóg mu świadkiem, że ta kwestia rozdzierała go na strzępy. Stracił miesiące pracy i prawdopodobnie traci Kamila.
Przybyły strażak potwierdził, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent w pożarze nie brały udziału osoby trzecie i został on wzniecony przez wadliwą instalację elektryczną. Ale dopiero za kilka godzin będzie pełna ekspertyza.
– Badanie miejsca pożaru czasami trwa dość długo, ale dowody jasno wskazują na przyczynę wzniecenia ognia – dokończył strażak.
– Czyli opinia jest jednoznaczna? – upewnił się pan Bieńkowski.
– Tak.
Szymon tylko pokiwał głową z rezygnacją i obejrzał się przez ramię. Patrząc na dom sąsiadów, obawiał się, że tak szybko, jak strażacy wydali werdykt z oględzin miejsca pożaru, tak jemu nie zostanie wybaczone.

*

Nie potrafił się uspokoić. Znów zaufał. Znów się przejechał. Jak zawsze. Dopuścił do siebie uczucia. Odsłonił serce. Otworzył drzwi do swojego wnętrza i oberwał. Inaczej nie mogło być, bo on już miał takie głupie szczęście. Zmienił się i co za to dostał? Wyłącznie kopa w dupę i ból w prezencie, po tym jak jego serce kawałek po kawałku rozpadało się na miliardy części. Miał tyle planów związanych z Szymonem, marzeń, które się nie urzeczywistnią. Przeżywał euforię szczęścia i wszystko skończyło się w jednej chwili. Pękło jak bańka mydlana, po której nie zostało nic poza wspomnieniem, że istniała.
Dotknął dłonią policzka. Otarł go z wściekłością. Płacze. Jak głupia, naiwna pizda! Sparzył się i co z tego? Nie musi płakać. Co z tego, że boli? Ból jest głupi. Kiedyś minie, po tym jak wymęczy go, niczym najokrutniejsza z trucizn.
Pukanie do drzwi sprawiło, że szybko wytarł oczy.
– Czego, kurwa?!
– Kamil, to ja.
– Odpierdol się! – wrzasnął i wymierzył solidnego kopniaka w drzwi. – Spierdalaj!
Niezrażony Szymon otworzył przejście. Musiał tu przyjść, inaczej zwariowałby. Nie udało mu się uratować stodoły i siana, ale musiał zawalczyć o swój związek, bo bez tego nic się nie liczyło.
Kamil odskoczył do tyłu jak oparzony.
– Spieprzaj. Po co tu przylazłeś?
– Wybacz mi za to, że cię oskarżyłem. Nie wiem, co mnie opętało. To tak, jakbym to nie ja był. – Wsunął dłoń do kieszeni i ścisnął zapalniczkę, która nadawała się już tylko na złom.
– Wiesz, chuj z tym! Wystarczy, że tak pomyślałeś! Widziałem twoje oczy! Może jestem gnojem, ale czegoś takiego bym nie zrobił i po tym wszystkim, co wydarzyło się między nami, kim dla siebie jesteśmy, co mówiłem, powinieneś już to wiedzieć! Ale nie, ty nie wiesz, bo jesteś dupkiem. – Pragnął, żeby Szymon go przytulił i nic nie mówił… poza jednym – że kocha. Jednocześnie nie potrafiłby znieść teraz jego dotyku. Zawiódł się i miał do niego ogromny żal.
– Zraniłem cię…
– Co ty nie powiesz. No, kurwa mać! Spierdalaj, jak masz tak gadać! – Wskazał mu na drzwi, ale nie zbliżał się do nich, bo nie chciał znaleźć się w pobliżu Szymona. Ba, już nigdy nie chciał być w jego pobliżu.
– Pomyliłem się, każdy ma prawo do pomyłki.
– Jasne. A gdzie zaufanie, którym podobno mnie darzyłeś?! Ot, nagle sobie wyparowało i przed wszystkimi oskarżyłeś mnie! Uznałeś winnym! Pomyliłeś się. Ta. Pewnie ciągle tak o mnie myślałeś. Gnojek, buntownik, jak raz coś ukradł, to i podpalić mógł… Przypiąłeś mi łatkę. Wiesz, to nie jest miłe! I tak, zraniłeś mnie. Ranisz nawet tym, że próbujesz się głupio tłumaczyć. Tym, że tu jesteś i patrzysz na mnie jak zbity pies, pierdolisz farmazony!
– Kamil. – Podszedł krok do przodu, ale chłopak cofnął się bardziej w stronę okna, niemalże wchodząc na parapet. Zrozumiał, że w tej chwili nic nie zdziała, a może wszystko pogorszyć. – Mogę cię tylko przepraszać…
– Spieprzaj stąd! Wynoś się. – Po raz kolejny wskazał palcem na drzwi.
– Dobra. Przyjdę po południu. Mam dużo pracy. Twoja rodzina nam pomaga, ale chciałem… – Przymknął na chwilę powieki, próbując zapanować nad roztrzęsionym głosem. Po otwarciu oczu powiedział zdecydowanie: – Wiedz tylko, że cię kocham. Bardzo kocham. – Smutne oczy wwiercały się w partnera, jakby czekając na jego reakcję. Ta jednak nie nastąpiła, poza słowami:
– Znikaj stąd – powiedział słabo Kamil. Odwrócił od niego spojrzenie. Po chwili usłyszał zamykanie drzwi i osunął się na podłogę. Ukrył twarz w dłoniach. Miał szybki oddech. Serce, które jakimś cudem nadal było na swoim miejscu, biło mocno, ale bolało. Wszystko bolało go tak bardzo dlatego, że nie będzie potrafił patrzeć na Szymona i nie być przy nim. Kocha go, ale mężczyzna go zawiódł, a podobno mu ufał. Podobno kochał.
Poderwał się i zaczął działać. Wyrwał z zeszytu dwie kartki. Wziął długopis i usiadł przy biurku. Zaczął pisać. Jego ręka poruszała się szybko, tworząc coraz to nowsze zdania. Słowa same wpadały mu do głowy. Gdy zapisał obie kartki, z szuflady wyjął dwie koperty i każdą podpisał. Każdy z listów włożył do odpowiedniej koperty i zakleił je. Chwilę później wyjął z szafy plecak oraz dużą torbę. Zaczął się w pośpiechu pakować. Za oknem słyszał wyjące syreny. Ale pogotowia, nie straży. Nie obchodziło go to. Spakował laptopa. Sprawdził, co miał jeszcze zabrać ze sobą. Gdy był gotów, wziął listy i opuścił pokój. Nie zamykał drzwi, bo po co. Jeśli się nie pośpieszy, jego rodzina wróci do domu i go zatrzymają. Nie tego chciał.
Wszedł do kuchni. Położył listy na stole, opierając je o wazon z kwiatkami. O jego nogi otarła się Milagros. Ukucnął przy niej.
– Maleńka, będę za tobą tęsknił – powiedział łamiącym się głosem. – Nie mogę tu zostać. Nie chcę. Jednak sprawdziło się to, że we wrześniu już mnie tu nie będzie. Nie tego chciałem. – Przytulił mocno suczkę, która patrzyła na niego smutnymi oczami. – Nie wiem, kiedy wrócę i czy wrócę. Miłość nie wszystko naprawi. Będę za tobą tęsknił. – Nie tylko za nią. Już go to zabijało, ale ucieczka była teraz jego jedynym schronieniem przed bólem. Ucałował Mili w pysk i poszedł do przedpokoju. Stamtąd wziął bagaże i udał się na przystanek, nie ten we wsi, ale inny, stojący bardziej w polach.

*

Załamany Szymon patrzył na pogorzelisko, na mokre siano, strzępy drewna z dachu, na zniszczoną blachę dachową. Wszystko mokre, pokryte popiołem, ściany czarne i przypominające grób. To sprawiało, że miał ochotę wyć z bólu. Ale nie to powodowało u niego brak oddechu. Kamil, jego ukochany Kamil, nie chciał go widzieć, a przez to odczucie tragedii odbijało się w nim o wiele silniej. Miał jednak nadzieję, że jeśli nie dzisiaj, to jutro chłopak pozwoli się przeprosić. Gdy będzie trzeba, to ukorzy się przed nim. A potem, mając Kamila, będzie miał siły odbudować to wszystko i przetrwać. To tak jakby potrzebował właśnie tego chłopaka, żeby nie pozwolić się porwać czającej się za rogiem depresji i miał siłę do działania. Aż go coś w środku ściskało na myśl, jak wiele planów łączył z tym chłopakiem. Zaczął już układać swoje życie z myślą o nim.
– Straż pozwoliła nam tu posprzątać – powiedział jego tata. – Ściany są w dobrym stanie, można je wyczyścić z tego popiołu i sadzy, i wysuszyć. Karolina poszła do sklepu po dodatkową chemię, bo trzeba wyszorować ściany. Ludzie mają przyjść pomóc wyrzucić siano. Nie nadaje się już do niczego. Zacznie gnić i musimy się go szybko pozbyć. Pamiętasz pożar sprzed paru lat? Wtedy daliśmy sobie radę, to i… – przerwał, bo już kolejny raz zaczął dzwonić telefon Szymona. – Odbierz w końcu.
Mężczyzna, który kucał, patrząc na zgliszcza i niemalże wyrywając sobie włosy z głowy, nadal ignorował telefon. Nie w głowie mu pogaduszki. Wiedział, że to nie Kamil, bo do niego miał ustawiony inny dzwonek. Wziął do ręki kawałek drewna. Co będzie dalej? Bał się, w końcu siła tego koszmaru uderzy w niego z wielką mocą. Wtedy będzie desperacko potrzebował Kamila. Pragnął mieć w nim oparcie, bo to był jedyny ratunek, żeby się nie załamać. Wydawało mu się, że bez Kamila znajduje się przed nim tylko czarna dziura i nic więcej.
– Szymon, telefon – głos ojca był już na granicy wściekłości.
Wstał z kucek i odebrał, wcześniej stwierdziwszy, że dzwoni Iwona.
– A jej co? Jest przecież siódma rano. Tak? Co, ale mów wolniej. Dlaczego płaczesz? Co zrobił Artur? – Nic nie rozumiał. Do tego miał słaby zasięg. – Potrącił? Przecież nie mógł jeździć. Policja? Zabrali go, ale… Kogo? Iwona, uspokój się! Kogo potrącił? – Telefon wypadł mu z ręki, kiedy dziewczyna pozbierała się w sobie i opowiedziała, czego była świadkiem.
– Szymon, co się stało? – zapytali jednocześnie jego tata i pan Dutkiewicz.
– Karolina…  – Z ust Szymona padło tylko to jedno słowo, rozrywające jego duszę na strzępy. Nie mógł w to uwierzyć.

*

Tymczasem obok Kamila zatrzymał się autobus. Chłopak poprawił plecak na ramieniu i wrzucił torbę do środka. Wsiadając, zatrzymał się w przejściu i obejrzał na pole pełne kukurydzy. Należała do Szymona. Gdzieś po prawej stał jego dom, a obok dom Bieńkowskich. Spędził tam parę fajnych chwil, nawet pokochał, ale skończyło się. Jak zawsze. Wszystko się kiedyś kończy. Przełknął gulę w gardle. Wsiadł do autobusu, a drzwi automatycznie się za nim zamknęły, odcinając go od życia w Jabłonkowie, gdzie czasami zdarzają się cuda.


Koniec części pierwszej.

11 komentarzy:

  1. Nie dość że chora to jeszcze ty mnie załamałaś, oj Luanko kochana jak w tym miejscu możesz zostawiać czytelników na dwa tygodnie, ty geniuszu zła :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Coooo. Borze wszechlistny. Wielbię ten rozdział całym sercem i już nie mogę doczekać się kolejnego tomu! Na prawdę chyba byłam w raju jak czytałam.
    Szymon zachował się bardzo nie w porządku. Wiem, nerwy i te sprawy ale wciąż....nie spodziewałam się, że mógłby tak bezpodstawnie właściwie oskarżać osobę którą kocha. I myślę, że reakcja Kamila była w pełni zrozumiała
    /A

    OdpowiedzUsuń
  3. Super opko. Tyle przeżyć, uczuć w jednej historii, a ten koniec, wiedziałam że jesteś diablicą Luano;) przerywając w najlepszych momentach rozdziały, ale to już przesada:'( jak można tak kończyć tom pierwszy, ale nie dziwię się czytelnikom, że po tym tomie nie mogli usiedzieć i z wielką niecierpliwością czekali na tom drugi. Takiego talentu i wyobraźni jaką masz ty to tylko pozazdrościć. Duuużo weny;)
    Pozdrawiam
    ~kira

    OdpowiedzUsuń
  4. Życiowo. Niby wszystko pięknie, a nagle się świat wali i pali. Chryste, Luuu :(
    Nie doczekam się chyba <3
    Powodzenia z nowym opowiadaniem, weny, zdrowia i szczęścia ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. ... C-co t-tu się... CO TU SIĘ WYDARZYŁO???!!! O.o Jak to, jakim cudem? Byłam pewna, że to ktoś z wioski to zrobił, żeby ich jakoś wykurzyć, a tu z powodu gniazdka... Oj Szymon... Zjebałeś... Na całej linii... No kurna, podejrzewać o to własnego chłopaka. A myślałam, że jesteś mądrzejszy -.- No i teraz jeszcze Karolina, błagam, niech to nie będzie nic poważnego. Choć znając tego idiote co ją potrącił, pewnie jechał z dużą prędkością. Wszystko się tak zwaliło na sam koniec i dopiero za 2 tygodnie zacznie się wyjaśniać ;-;
    Ale dobra, dam rade, jakoś dam rade. Odpocznij sobie przez ten czas, kup nową klawiaturę no i wróć z nowymi siłami ^.^ A my będziemy cierpliwie czekać :D Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu. Tyle się wydarzyło złego, że aż nie wiem co napisać. Oby Karolina przeżyła bo ją uwielbiam. Kurde, ale Kamil sobie wybrał czas na wyjazd.. Rozumiem go, ale ucieczka nie zawsze jest dobrym pomysłem. Czuję, że z Szymonem będzie źle. Całe życie mu się zawaliło w jednej chwili. Mega mu współczuję.
    Nie wiem jak ja wytrzymam tą przerwę, szczególnie po tych wydarzeniach.
    ~Demi Lerman

    OdpowiedzUsuń
  7. Płaczę T^T uwielbiam twój styl, twoje historie i to jak wiele emocji jest w nich zawartych *^* publikując drugi tom w styczniu zrobisz mi prezent urodzinowy ;) życzę weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Trochę mi zajęło, ale znalazłam czas teraz żeby przeczytać.
    Jak tak to czytam to dla mnie Kamil zachowała sie jak gowniarz trochę. Rozumiem, że jest podłamany, zraniony i w ogole, ale jednak ucieczka nie jest najlepszym rozwiazaniem. Działał strasznie chaotycznie.
    Strasznie żal mi Szymona - facet stracił wiele w tak krótkim czasie. W takiej małej chwili wszystko legło mu w gruzach.
    Jestem bardzo ciekawa jak to potoczy się dalej w drugim tomie ;)
    Pozdrawiam i weny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Prawie płacze. To jest takie smutne

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję za kolejne cudownie opowiadanie :) Spędziłam dzięki Tobie wspaniale czas :)
    Nie spodziewałam się takie zakończenia, myślałam, że wszystko zakończy się szczęśliwie, a tu takie zaskoczenie. Nieporozumienie doprowadził do ich rozstania, ale mam nadzieję, że w drugiej części ułoży się między nimi :) Myślałam, że druga część będzie o bracie Szymonie - Konradzie, a tu takie zaskoczenie.
    Wspaniale czytało się ten tekst :)
    Masz niezwykły talent do pisania, więc proszę nie rezygnuj z tego :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej,
    ile się tutaj dzieje, oskarżenie Kamila o podpalenie przez Szymona, i jeszcze Karolina potrącona przez Kaweckiego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)