Dziękuję za komentarze. :)
Znów byli w szpitalu.
Przez ostatnie miesiące spędzali w nim bardzo dużo czasu. Za dużo. Za każdym
razem, kiedy myśleli, że już wyszli na prostą i problemy omijają ich szerokim
łukiem, coś się działo. Tym razem Marianne poroniła i Richie nie potrafił się z
tym pogodzić. Siedział na korytarzu, tępo patrząc w ścianę. Gdzieś z tyłu
czaszki zaczynał czuć ból, który z każdą upływającą minutą stawał się
silniejszy, promieniując na całą głowę, szczególnie skronie. Czekał, aż lekarz
skończy badanie Marianne i będą mogli do niej wejść. Jeszcze się z nią nie
widział, bo wczoraj ojciec z powodu później godziny zabronił im przyjeżdżać.
Zresztą macocha potrzebowała teraz spokoju. Straciła dziecko, ale dlaczego on
się czuł tak, jakby to on je stracił? Bardzo to przeżywał. Pół nocy przepłakał,
nie potrafiąc się uspokoić. Jonathan cały czas był przy nim, przytulał go.
Niestety, w żaden sposób nie umiał go
pocieszyć.
– Proszę.
Richie podniósł swoje
nieobecne oczy na partnera.
– Co? Mówiłeś coś?
– Przyniosłem ci kawę.
– Podsunął mu plastikowy kubek z pokrywką.
– Nie mam ochoty.
– Otoczył się ramionami, czując przenikliwy chłód pomimo ciepła panującego w
szpitalu.
Johnny spojrzał na
Seana zajmującego miejsce niedaleko i bardziej milczącego niż zazwyczaj.
– Chcesz?
Sean pokręcił głową, że
nie chce, a Johnny westchnął. Domyślał się, jak obaj przeżywają tę sytuację, z
tym że obu chodziło o co innego. Sean martwił się o matkę, a Richie przeżywał
stratę dziecka. Odstawił kubek na sąsiednie krzesło – Drake, jak wróci, na
pewno tym nie pogardzi. – Ujął Richiego za rękę. W tej samej chwili usłyszał:
– Czuję się, jakbym
stracił swoje dziecko.
– Podejrzewałem,
że to dziecko traktujesz jak substytut dziecka, którego nigdy nie będziesz
miał. – Wzdrygnął się, kiedy jego chłopak spojrzał na niego oczami pełnymi bólu
i bezgranicznej pustki zasłanianej przez łzy zbierające się wbrew
właścicielowi.
– Niekoniecznie. To też
kolejna osoba, ktoś z rodziny, kto mnie zostawił. – Szybko starł łezkę
spływającą po policzku. – Najpierw mama. Miałem z nią problemy, czasami jej
nienawidziłem, ale to mama. Bywają chwile kiedy bardzo żałuję, że nie
powiedziałem jej wszystkiego. Mimo wszystko ją kochałem. Za późno na to.
– Każdy z nas zawsze
będzie żałował po odejściu kogoś bliskiego, że czegoś nie zrobił, nie
powiedział. – Schował dłoń Richiego w swoich własnych i przysunął ją sobie do
ust. Pocałował palce i tak trzymając go, mówił dalej: – Jedno trzeba pamiętać,
że ludzie, którzy odeszli, nie chcą, żeby za nimi płakać, rozmyślać co złego im
się powiedziało, czego się nie powiedziało, nie zrobiło. Wiem coś o tym, kotuś.
– Wiem, że wiesz. Jak
sobie wtedy poradziłeś?
– Nie poradziłem. Żyłem
dalej, ale ciągle się winiłem za śmierć Patricka. Dopiero ty to zmieniłeś.
Zresztą o tym też wiesz. Rozmawialiśmy kilka miesięcy temu na ten temat.
Richie jakby dopiero
teraz coś sobie przypomniał.
– Faktycznie. Od
pogrzebu mamy nie byłem na cmentarzu. Po tym, jak wyjdziemy ze szpitala,
pojedziesz tam ze mną?
– Pewnie, że tak.
– Dziękuję. – Przeniósł
spojrzenie na otwierające się drzwi do sali chorych, w której leżała Marianne.
Lekarz i pielęgniarka wyszli, a wraz z nimi jego tata, któremu pozwolono zostać
przy badaniu na prośbę kobiety. Wstał i podszedł do rodzica. – Jak się czujesz?
Jak ona się czuje?
– Fizycznie dobrze,
psychicznie trochę gorzej, ale da sobie radę.
– A ty?
Martin Taylor nie
odpowiedział, tylko przytulił syna. Samo to wystarczyło Richiemu za odpowiedź.
– W końcu się z tym
pogodzimy – dodał Martin, odsuwając się od syna. Objął spojrzeniem czekających
na to, żeby zobaczyć się z jego żoną. – Możecie wejść. Już się nie może
doczekać, kiedy was zobaczy. Jesteście jej jedynym pocieszeniem. Rodziną.
Przesunął się w wejściu, wpuszczając ich do środka.
Marianne leżała na
łóżku w trójosobowym pokoju. Łóżka obok niej były zajęte. Kobiety leżące na
nich popatrzyły na gości, zaskoczone czwórką nieznanych im mężczyzn, a potem
zajęły się swoimi sprawami.
– Mamo, jak się
czujesz? – Sean odezwał się po raz pierwszy od paru godzin i Drake odetchnął.
– Dobrze. Wierzę też,
że będzie dobrze. Potrzebuję tylko czasu na pogodzenie się z tym. To jak etap
żałoby. To… był chłopiec. Był taki maleńki. Lekarze próbowali go ratować, ale
to dopiero piąty miesiąc… – Jej oczy wypełniły się łzami. – Gdyby był szósty,
to byłaby jakaś większa szansa. Widać tak miało być. – Przenosiła kolejno wzrok
z jednej osoby na drugą i dłużej zatrzymała go na Richiem. Wyciągnęła do niego
rękę, a drugą do swojego syna. Obaj przysunęli się do niej. – Nie smućcie się.
Macie siebie, ja mam was. Źle mi, że mojego Maleństwa, a waszego brata, już nie
ma, i bardzo to przeżywam. Widząc was, jest mi ciut lepiej. Jesteście dla
siebie braćmi. Co z tego, że nie łączą was więzy krwi, to dla mnie nigdy nie
miało znaczenia. Damy sobie radę – mówiąc to, spojrzała na męża zrozpaczonym,
ale pełnym determinacji i miłości wzrokiem.
– Damy sobie radę –
odpowiedział. Lekarz powiedział, że Marianne nie będzie już mogła mieć więcej
dzieci, ale patrząc po obecnych przy jego żonie młodych mężczyznach i ich
partnerach, zrozumiał, że oboje mają ich czwórkę. Tym bardziej kiedy niby
dorośli ludzie czasami zachowywali się jak dzieci. Po zmarłym synu, którego
chcą pochować, będzie długo nosił żałobę i ból w sercu, ale oboje z żoną podniosą
się z tego. Nie są sami.
* * *
– Nie rozumiem, po co
chcesz to wiedzieć? – zirytował się Kaden. Jego siostra swoimi pytaniami
potrafiła doprowadzić go do białej gorączki.
– Od dwóch miesięcy
spotykasz się z Ethanem i ciągle na ten temat nic nie mówisz. – Dosypała mąki,
zagniatając ciasto.
– Nie ma o czym –
prychnął.
– Nie ma? Możesz wlać
mi tu trzy łyżki oleju? Powiedziałabym, że jest o czym mówić.
Mężczyzna odkręcił
nakrętkę z butelki oleju i wziął łyżkę.
– Potrafisz komplikować
najprostsze sprawy – mówił, nalewając tłustego płynu na łyżkę. – Ethan i ja
mamy prosty układ.
– Związek oparty
na seksie. Proste i głupie. Dziękuję. – Ponownie wzięła się do wyrabiania
ciasta. Obejrzała się za siebie, żeby sprawdzić czy piekarnik się nagrzewa.
– Tego nie można nazwać
związkiem, siostrzyczko.
Loren nic nie
odpowiedziała, formując małe bułeczki i kładąc na natłuszczoną blachę.
– Ty, jak milczysz,
jesteś gorsza niż cały tabun wścibskich bab.
– Kobiet, nie bab –
poprawiła go. – Jesteś moim bratem bliźniakiem i chcę twojego dobra. Nie jestem
ślepa, żeby nie widzieć jak na niego patrzysz. Po raz pierwszy od czasów Mitcha
zakochałeś się. Może to nie jest miłość na wieczność, ale jesteś zakochany.
– On na pewno nie.
– Nie? – Rzuciła mu
spojrzenie mówiące, że jest głupcem. – Stoję z boku i widzę…
– Dobra, stop. – Uniósł
ręce. – Lepiej zostaw to dla siebie.
– Jak chcesz. –
Westchnęła. Zapełniwszy blachę bułeczkami, przykryła je na pięć minut
ściereczką, żeby ładnie wyrosły. Sprawdziła jeszcze piekarnik. Akurat nagrzeje
się na czas, kiedy będzie mogła włożyć wypiek do środka.
– Twoje milczenie jest
gorsze niż mówienie – powtórzył swoje wcześniejsze słowa.
– Edi ciągle to
powtarza. Dzieciaki niedługo powinny wrócić ze szkoły. Muszę jeszcze jakąś zupę
zrobić. Na jutro też, bo już urlop mi się kończy, a Edi dostał jakąś rolę w
reklamie.
– Przynajmniej trochę
zarobi.
– W miejscowej
telewizji? Wątpię, ale dobre i to.
– Będę już leciał. –
Odstawił szklankę po kawie na szafkę obok zmywarki.
– Nigdzie nie
idziesz. Zjesz z nami obiad. Wiem, że dzisiaj masz dzień wolny – dodała, kiedy
próbował zaprotestować. – Poza tym już dawno siostrzeńców nie widziałeś. Jolin
ciągle pyta, kiedy jej wujek przyjedzie. Mieszkamy tak blisko, a ty i tak nas
unikasz. – Postawiła garnek na stole. – Nie możesz ciągle… – urwała, bo do
kuchni wpadł rozbrykany owczarek szkocki i foksterier krótkowłosy, a za nimi
rudy kot. – Chyba dzieciaki idą.
Kaden ukucnął,
głaszcząc zwierzaki, a te się do niego przymilały, obwąchując go. Psy machały
ogonami na wszystkie strony, cicho popiskując z radości. Uwielbiał zwierzęta.
Cała jego rodzina je kochała, miłość wynosząc z domu rodzinnego. Jolin –
siedmioletnia siostrzenica – ciągle powtarzała, że w przyszłości założy hodowlę
psów i będzie weterynarzem. Zamierzał jej kibicować w tych planach, o ile z
biegiem lat nic się nie zmieni.
Podejrzewał, że nic, kiedy widział w jej oczach pewność i pewnego rodzaju
determinację.
– Gdzie wyście
byli, kiedy przyjechałem? – zapytał, drapiąc Atenę, kilkuletniego owczarka,
jedną ręką, zaś drugą Abrę, a kotka, Aida, łasiła się wokół, przechodząc
pomiędzy psami.
– Spały w ogrodzie.
Wiesz, że dopóki dzieciaki są w szkole, jest spokój i nic ich nie interesuje.
Już je wyczuły, a dzieci dopiero są przy furtce. – Wyjrzała przez otwarte okno.
Cała trójka jej pociech skierowała się od razu do kuchennych drzwi.
– Hej, mama. O, cześć
wujek – przywitał się pierwszy z bliźniaków, Kal. Dziewięciolatek odrzucił na
podłogę tornister i przypadł do zwierzaków, witając się z nimi, jakby nie
widział ich miesiąc. Jego idealna kopia, Kay, również do nich dołączył.
Kaden zawsze lubił ten
osobliwy widok. Dzieci i zwierzęta bawiące się razem to było coś.
– Wujek, fajnie, że
jesteś – powiedziała Jolie. – Stęskniłam się za tobą. Musisz do nas częściej
przychodzić. Razem z kotami.
Kaden roześmiał się,
przyglądając się jasnowłosej dziewczynce z warkoczykami. Faktycznie za rzadko
ich odwiedzał. Dużo pracował, a wolny czas zabierał mu Ethan.
– Obiecuję, że się
poprawię. – Ze skruszoną miną położył rękę na sercu.
– No i tak ma być. –
Wzięła kota na ręce i wyszła z pomieszczenia.
Tymczasem Loren wstawiła
bułeczki do piekarnika i odwracając się, od razu zauważyła brudne, a do tego
rozdarte spodnie jednego ze swoich urwisów.
– Kal, może mi powiesz,
dlaczego niedawno kupione spodnie są już do wyrzucenia? – Oparła ręce o biodra.
– Nie przyjmuję wymówek. I niech twój młodszy o dziesięć minut brat cię nie
broni, bo nie wygląda o wiele lepiej.
– Bo jeden chłopak
przezywał Kaya i powiedziałem mu, żeby tego nie robił, ale on się nie zgodził i
tak jakoś się stało, że dałem mu w zęby, a on mi i zaczęliśmy się szamotać,
potem bić – mówił na wydechu, szybko niczym karabin maszynowy, przez co
chwilami ciężko było go zrozumieć. – Kay nas chciał rozdzielić i tak jakoś się
stało, że on jest brudny z błota, bo wpadł w kałużę utworzoną po deszczu, a ten
chłopak rozerwał mi spodnie i wrzucił mnie w tę kałużę. Potem uciekł, ale nie
wyglądał lepiej od nas.
– No właśnie – wtrącił
brat. – A my się jakoś pozbieraliśmy i wróciliśmy do domu. Nie pytaj, dlaczego
nas nauczyciele nie rozdzielili, bo…
– Biliśmy się już
daleko poza szkołą i nikt nas nie widział – dokończył zadowolony Kal.
– Twoja krew. –
Wyszczerzył się do siostry Kaden, za co kobieta rzuciła w niego ścierką.
– Marsz przebrać
się i umyć, bo wyglądacie jak kocmołuchy, a potem sobie z wami poważnie
porozmawiam.
– Czyli będzie kolejne
kazanie – wymamrotał Kay, wzdychając ciężko.
– A żebyście wiedzieli,
a ty się głupio nie uśmiechaj – zwróciła się do brata. – Za karę pomożesz mi
przy obiedzie. Myć ręce i obierasz ziemniaczki.
Lubił to. Lubił
atmosferę tego domu, ruch, zgiełk. Gdy żył Mitch, często tutaj przychodzili.
Partner, którego rodzina nie zaakceptowała, bardzo zbliżył się do jego
zwariowanej rodzinki, a oni go pokochali. Czy byliby w stanie pokochać Ethana,
pomimo że on i Mitch byli jak ogień i woda? Najważniejsze to czy Ethan może
pokochać jego?
* * *
Cmentarz w maju wydał
się Richiemu miejscem ciszy, która pozwalała na kontemplację, a drzewa rosnące
na tej rozległej posesji, przeznaczonej do wiecznego spoczynku, oblepione
liśćmi symbolizowały jego zdaniem niezwykły spokój. Idąc wyznaczonymi alejkami,
niosąc w ręku bukiet kwiatów, które zawsze lubiła jego mama, rozglądał się
wokół. Jonathan szedł tuż za nim w milczeniu. Odnalazł grób rodzicielki i
stanął nad nim. Przymknął na chwilę powieki, gdy uderzyły w niego wspomnienia.
To było tak silne, że zachwiał się i Johnny musiał go podtrzymać.
– W porządku?
– Tak. Możesz mnie
zostawić samego? – poprosił Richie.
– Sam mam do
odwiedzenia pewne miejsce. Może chciałbyś tam pójść ze mną?
Richie doskonale
wiedział, o co chodzi partnerowi.
– Lepiej, żeby zostało
tak, jak było do tej pory. Idź się pożegnać, ja zrobię to z mamą.
Nie miał Richiemu za
złe, że chłopak wolał tam nie iść. Zostawił go samego, udając się tam, gdzie od
wielu miesięcy go nie było. Faktycznie
chciał się pożegnać, tak ostatecznie. Nieraz zastanawiał się, co by było, gdyby
nie zostawił Patricka, gdyby chłopak nie popełnił samobójstwa. Lepiej czasami
sobie takich pytań nie zadawać, szczególnie, że wierzył, iż tak być miało.
W tym samym czasie
kiedy Johnny szedł na grób Patricka, Richie położył kwiaty na grobie mamy i
przykucnął. Idąc tutaj, miał bardzo dużo do powiedzenia, a teraz nie mógł
wydobyć z siebie nawet słowa. Chyba mu wystarczyło to, że w końcu odważył się
tutaj przyjść. Podjął też pewną decyzję. Wczoraj stracił braciszka, ale ma
siostrę. Gdzieś tam w górach, w ośrodku resocjalizacyjnym, była Milicent i
postanowił, że w weekend, kiedy tata się tam wybierał, pojedzie z nim. Spróbuje
ostatni raz nawiązać z nią kontakt z
nadzieją, że coś się zmieni na lepsze. Ostatnia szansa, a potem Mili
naprawdę przestanie dla niego istnieć, jeżeli wciąż będzie taka, jaką ją
pamiętał. Tak sobie wmawiał, lecz i tak wiedział, że nie będzie to możliwe, bo
mimo wszystko zawsze będzie jego siostrą. Co z tego, że nim gardzi?
– Widzisz, mamo. To ty
sprawiłaś, że między nam nie ma więzi. Nie nauczyłaś swoich dzieci, że mają się
kochać i szanować, bo są rodzeństwem. Już nie mam ci tego za złe, bo teraz moja
w tym głowa, żeby coś zmienić. O ile coś się da zrobić. Tęsknię za nią i za
tobą. Dziwne, prawda? – Wstał. Nie chciał już tutaj być. Napisał do partnera,
że zaczeka na niego przy samochodzie.
Co mu dała ta wizyta na
cmentarzu? Spokój. Jutro pochowają tutaj dziecko taty i Marianne, w miejscu
przeznaczonym na pogrzebanie zmarłych dzieci. Natomiast po tym smutnym
wydarzeniu wiedział, że będzie żyć dalej, będzie się śmiał, cieszył. Takie jest
życie. Smutki i radości, ból, szczęście, wszystko to miesza się ze sobą,
tworząc część życia, i ta wizyta sprawiła, że to zrozumiał. Do tego wiedział,
że nigdy nie jest się gotowym na odejście bliskich i trzeba tak żyć z nimi,
żeby później nie żałować, że czegoś się nie zrobiło. On już nie żałował.
Idąc wolno, po drodze
spotkał Jonathana. Mężczyzna uśmiechnął się do niego.
– I jak? – zapytał
Wilson.
– Dobrze. A u ciebie?
– W miarę dobrze. W
każdym razie mogę teraz nie wracać do przeszłości, tylko patrzeć w przyszłość
razem z tobą. – Splótł ich palce razem i delektując się przepiękną pogodą,
która ożywiła się po wczorajszej nawałnicy – dając świadectwo, że po burzy
zawsze wychodzi słońce i życie toczy się dalej. Spacerkiem poszli w stronę
parkingu.
* * *
Casey padł na matę,
szybko oddychając. Dzisiejszy trening był bardzo intensywny. Nowy trener dał im
w kość, a potem jeszcze zostawił dokończenie ćwiczeń Caseyowi. Jego drużyna
doskonale sobie radziła i przypuszczał, że w zawodach mogą zająć jedno z
wysokich miejsc. Co prawda będzie dążył do wygranej, bo zamierzał wysoko
mierzyć. Gdyby myślał inaczej, pewnie byliby w zawodach ostatni, ponieważ nikt
by się nie starał.
– Facet, wykończysz
nas. – Zaśmiał się jeden z kolegów z drużyny.
– Nic się nie bójcie,
wszystkich sił wam nie odbiorę. Zrobią to inni w sobotę. – Usiadł, opierając
ręce na podkulonych kolanach. – Zamierzamy wygrać i damy z siebie wszystko.
– Ma się rozumieć –
powiedział wysoki, mocno zbudowany dryblas. – Oglądałem ostatnie zawody. Wielu
z tych wymoczków nie ma ze mną szans.
– Nigdy nie bądź tego
pewny.
– Cas, chyba ta
różowowłosa cię szuka – poinformował inny kumpel, wskazując głową na drzwi.
Casey zerknął w tamtą
stronę. Joyce pomachała do niego, dając znak, żeby do niej podszedł.
– Dobra, na dzisiaj
koniec – rzekł, podnosząc się. Porwał z ławki ręcznik. – Jutro ostatni trening,
a potem będziemy się modlić o wygraną. – Kilku chłopaków przybiło mu piątki.
Odkąd nie było niesławnej grupki, która
poniosła zasłużoną karę, w drużynie panowały dobre nastroje, a on, jako kapitan
– mianowany nim jednogłośnie – starał się, żeby tak pozostało.
Otarł twarz i rzuciwszy
ręcznik, gdzie się dało, podszedł do dziewczyny.
– Co tak podskakujesz?
– Słuchaj, bo jest
sprawa. Kończymy szkołę, nie?
– Mhm. Co z tego?
– Każda ostatnia klasa
organizuje przed egzaminami bal – mówiła podekscytowana – i zdecydowaliśmy z
dziewczynami oraz Oscarem, że tradycji musi stać się zadość. Zorganizujemy bal.
– A co mi do tego? –
dopytał, bo dalej nie rozumiał, o co jej chodzi.
– Pomożesz nam.
Mamy tydzień. Ty i twoja drużyna się do tego nada. Parę osób już zwerbowałam.
Dzwoniłam do Richiego i też pomoże. Nawet JD. Musimy mieć jakiś temat balu.
– Powtarzam pytanie, co
mi do tego?
– A ja powtarzam, że
potrzebujemy też twojej pomocy, chłopaków. Będzie kupa roboty. Bal dla całej
szkoły. To ma być hicior. Chcę, żeby o tym balu mówili jeszcze za kilka lat.
– Wysadź szkołę w
powietrze. Będą mówić nawet w telewizji. Wygrać będzie można ładne ubranko w
paski.
– Ten twój entuzjazm.
Wrrrr. Nie lubię cię. – Pokazała mu język.
– Będę płakał ze
smutku. – Założył ręce na piersi.
– Oż. Powiem JD, on cię
namówi. O. Bój się. – Dźgnęła go palcem w pierś.
Przewrócił oczami.
Jeżeli się nie zgodzi, to się jej nie pozbędzie. Mógł się też założyć, że
wkrótce nawet Brithany jej pomoże, pomimo że była dopiero w pierwszej klasie.
– Dobra, zgoda.
– JUPI! – wrzasnęła,
podskakując. – Będzie też pokaz tańca mojej formacji i paru innych osób.
– Tańczył nie będę. Co
mam robić?
– Jak wymyślimy temat,
na drugiej przerwie ma być burza mózgów, to ty z drużyną, nami będziesz ubierać
salę. – W szkole rozbrzmiał dzwonek na lekcję. – Trzeba zrobić dekoracje. Muszę
tylko spojrzeć na poprzednie tematy balów, żeby się nie powtarzać.
– Idź już. Już bym
wziął prysznic. I tak cud, że dyrektorka zgodziła się na nasze treningi w
czasie zajęć z wychowania fizycznego.
– Mistrzostwa i tak
dalej, więc musiała się zgodzić. Chce wygrać kasę dla szkoły.
– Nie masz lekcji?
– Mam matmę.
– Słyszałaś dzwonek?
– Nie.
– To gratuluję
spóźnienia u Oldmana.
– Niech to jasny gwint.
Dzięki. Pa. – Posłała mu buziaka i pobiegła w głąb korytarza.
– Twój chłopak będzie
zazdrosny – rzucił przechodzący obok dryblas.
– O nią nigdy. Jest za
bardzo żywiołowa i różowa. – Obaj wybuchnęli śmiechem i jakiś inny chłopak się
do nich dołączył.
– W sumie mnie pasuje.
Może się z nią umówię – mruknął dryblas.
– Pasujecie do siebie.
Ty, chłopak jak dąb, ona mała, idealne połączenie.
– No właśnie.
– Chodźmy w końcu pod
ten prysznic, bo nam lekcje uciekną, a zamierzam się pod koniec szkoły wziąć do
roboty – powiedział stojący za nimi, dużo niższy od McPhersona członek drużyny.
Casey przyznał koledze
rację i cała trójka udała się do szatni.
* * *
Kaden wrócił do domu po
sutym obiedzie u siostry. W kuchni rozpakował bułeczki, które i dla niego
upiekła. Idealne będą na jutrzejsze śniadanie. Usiadł ciężko przy oknie,
próbując ułożyć sobie w głowie, co ma dalej robić. Oczywiście chodziło o
Ethana. Od dwóch miesięcy niby się spotykali. Zawsze na seks lub zawsze
kończyło się to seksem. Dobrym seksem, lecz nawet to w końcu się przejada,
kiedy czegoś brakuje. Chciał za wszelką cenę go przy sobie zatrzymać. Czuł się
w tej chwili jak pionek na planszy do gry, który w każdej chwili może zostać
przesunięty na właściwe pole i wygrać lub na takie decydujące o przegranej.
Pytanie które pole jest które. Każdy z następnych ruchów może być tym ostatnim.
Z rozmyślań wyrwał go
odgłos kroków zbliżających się do kuchni. Odwrócił głowę.
– Myślałem, że dzisiaj
nie przyjdziesz. Miałeś jechać do rodziców.
– Zdecydowałem, że
najpierw zobaczę się z tobą – odpowiedział Ethan, siadając okrakiem na kolanach
mężczyzny.
– Odkąd dałem ci
klucze, zaskakujesz mnie częstszym przychodzeniem do mnie. – Wsunął ręce pod
koszulę Larsena, głaszcząc go delikatnie. Niczego więcej nie chciał. Na nic nie
miał ochoty poza tymi zwykłymi gestami.
– A tobie się to bardzo
podoba. – Musnął kącik ust Kadena. – Bardzo podoba. – Polizał go po dolnej
wardze. – Może przeniesiemy się do sypialni?
Hyle zmrużył oczy.
Właśnie jeden z pionków poruszył się. Czy przegra, czy wygra? A może to jeszcze
nie pora decydować o tym?
– Nie bardzo mam na to
ochotę. – Wykonał ruch. Pytanie gdzie postawi pionek.
Ethan otworzył szeroko
oczy. To go zaskoczyło. Kaden zawsze miał ochotę. Nie pozwoli mu odmówić, bo
był napalony i chciał seksu.
– Ten jeden raz, teraz.
– Zaczął obcałowywać szczękę Kadena. – Przeleć mnie. Zerżnij, żebym przez
kolejne godziny czuł ciebie. Jak nie chcesz, to mogę cię wziąć jak ostatnio,
pamiętasz?
Kaden pamiętał. Od
dawna nie był na dole, a wtedy się zgodził.
Poczuł,
że Ethan w niego wszedł. Robił to powoli, dopiero będąc już prawie cały, wbił się w niego do końca. Wygiął się, leżąc przyciskany do poduszki. Od pięciu
lat nie pozwolił żadnemu facetowi zbliżyć się do swojego tyłka. Co w takim
razie miał Ethan w sobie, że gdy tylko poprosił, bez wahania mu się oddał? Mężczyzna pieprzył go z każdą chwilą
ostrzej. Jego dłonie nie przestawały dotykać pleców wijącego się i sapiącego
Kadena, który zaczął płonąć od żądzy rozbudzonej przez Ethana.
–
Pieprz mnie – błagał, a Ethan posuwał go z niekontrolowaną siłą. – Nie stać cię
na więcej? – Uniósł się na rękach i zaczął wychodzić naprzeciw pchnięciom
kochanka.
Ethan
chwycił go za ramiona,
wprowadzając swoje biodra w silniejszy ruch. Rżnąc go szybciej i wchodząc w
niego pod odpowiednim kątem. Kaden z niemal zwierzęcą rozkoszą przyjmował jego
pchnięcia i sięgnął do swojego penisa. Ledwie się dotknął, doszedł i poczuł, że zaraz za nim podążył
kochanek.
Opadli
zmęczeni na łóżko,
nie potrafiąc nic więcej zrobić. To był znakomity seks. Zaspokajający ich obu,
ale dla Kadena i tak było to za mało, pomimo że wciąż miał w sobie ciągle
twardy członek Ethana.
W tamtej chwili
zrozumiał, że chciał czegoś więcej.
Grając z Ethanem, chciał wygrać tę grę. Wygrać mógł ją tylko w jeden
sposób.
– Nie, Ethan. Dzisiaj
nie ma mowy, żebym ci uległ. Nie mam ochoty – powiedział stanowczo.
Mężczyzna zszedł z
kolan kochanka niezadowolony. Kaden nie mógł mu odmówić!
– Do tej pory zawsze
się godziłeś.
– Co z tego? Nie
możemy z raz po prostu posiedzieć i porozmawiać? Mówisz, że nie spotykasz się
ze mną tylko dla seksu. Udowodnij to. – Bardzo ryzykował. Ethan równie dobrze
mógł po prostu powiedzieć, że nie zrobi tego i niech Kaden spada, a wtedy
przegra. Z drugiej strony przegraną byłby także związek oparty tylko na seksie.
Taki związek do niczego nie dąży. Z czasem pozostawia po sobie pustkę, której
od razu się nie widzi. Kiedy wygra? Wtedy, kiedy Ethan nie odejdzie, pomimo że
mu odmówił.
– Udowodnić? Odwaliło
ci?! Jako kto?! – Uniósł gwałtownie ręce i przeczesał palcami włosy, jakby chciał
je wyrwać.
– Jako ktoś, kto z kimś
jest nie tylko dla seksu.
– Co ty, kurwa, w
liceum jesteś?! Mamy siedzieć i za rączki się trzymać?! – wrzasnął, to mu
pozwoliło w jakiś sposób się uspokoić. – Wybacz. Po prostu nie znoszę, kiedy
ktoś mi odmawia. – Odetchnął kilka razy głębiej. – Masz rację. Wiesz, że jestem
jak nałogowiec. Ciągle mi się chce. Powinienem przystopować.
– Powinieneś. A może
powinieneś określić się, czego chcesz ze mną. Wiesz, że ja chcę czegoś więcej.
Wieczny seks w tym wieku mnie nie do końca satysfakcjonuje.
Ethan nienawidził
podejmować decyzji dotyczących jego życia ot tak nagle. Na to potrzebował
czasu. Wiedział, że gdyby Kaden nie był dla niego ważny, już parę tygodni temu
znalazłby sobie kogoś innego. Tymczasem ciągle trwał przy nim.
– Nie odpowiem ci
teraz, ale dostaniesz odpowiedź, kiedy wrócę od rodziców. Zgoda?
Wygrał czy przegrał?
Chyba na razie gra została spauzowana, a plansza odsunięta.
– W porządku.
– Wiem jedno, że mi
zależy – powiedział Larsen, zanim się odwrócił i wyszedł.
– Mnie zależy za bardzo
– szepnął Hyle do siebie.
Chwilę później otrzymał
telefon. Znajomy z pracy poprosił go o zastępstwo na nocnej zmianie. Miał
dzisiaj jeździć w karetce. Zgodził się, bo i tak nie miał nic innego do roboty.
Nie będę za dużo pisac, rozdział bardzo przyjemny i....mam nadzieje, ze Kaden wygra :))
OdpowiedzUsuń/A
Siemanko :p tak wiem wiem..jestem nowa xD
OdpowiedzUsuńDopiero teraz odważyłam się dać jakikolwiek komentarz a i tak pewnie słaby(no jak to ja :p)
Rozdział po prostu boski *.*
Mam wielką nadzieję, że Kaden wygra :D
Życzę dużo weny no i czekam na więcej ;)
Hej. Zawsze miło widzieć nową osobę, która postanowiła napisać kilka słów. :)
UsuńPozdrawiam cieplutko. :)
Jak zawsze mało :) Wiem marudzę ale to już moja niezdecydowana uroda. Ogółem rozdział taki smutny. Nic dziwnego Marianne straciła dziecko, wiele wokół niej się działo. I emocjonujące odwiedziny Richiego na cmentarzu. jego matka nie była ideałem. Dobrze, że miał ojca, który zapewnił mu normalne dzieciństwo i rozwój! Po za tym Ethan i Kaden. Rozwija się między nimi ciekawa sytuacja i ubolewam jeszcze dwa rozdziały.
OdpowiedzUsuńMimo to ciekawa jestem kolejnego opowiadania. ABy przyszło szybko.
pozdrawiam!
Będzie coś o Alexie i Joshua?
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Keaden dobrze zrobił, msm nadzieję, że wygra, smutno mi z powodu tego maluszka, a rodzinka Keadena tak mieć taką rodzinkę to wspaniała rzecz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia