Od listopada każde rozdziały które ukazują się u mnie na blogu będą publikowane o godzinie 21:00. Przeniosłam na wcześniejszą godzinę, bo wiem, że wielu z Was czeka do późna, a ma rano wstać. Myślę, że 21 jest w sam raz. :)
Stanął
przed furtką jednego z piętrowych domów, znajdującego się na spokojnym osiedlu
tuż przy granicy miasta. Poprawił plecak na ramieniu i wyciągnął rękę, żeby
nacisnąć przycisk od domofonu. Nie zdążył jednak tego zrobić, gdyż ten moment
na wyjście z domu wybrał sobie Bogdan. Przynajmniej na razie nie musiał
wchodzić do budynku. Odkąd zadomowił się na wsi, zdecydowanie więcej czasu
spędzał na dworze. W ręku idącego ku niemu chłopakowi brzęczał pęk kluczy.
– Siema
– przywitał się Kamil. – Czatowałeś przy oknie czy jak?
–
Zgadłeś. – Wsunął jeden z kluczy do zamka furtki. Przekręcił go i otworzył
bramkę. Z Kamilem przybili sobie tak zwanego „żółwika”. – Kopę lat.
– Ta
– mruknął bez entuzjazmu Zarzycki – Szkoda, że spotykamy się w takich
okolicznościach. Widzę, że kosiłeś trawnik. – Przyjrzał się krótko ostrzyżonej
trawie i ukwieconym klombom, które były obstawione kamieniami.
–
Zrobiłem to z własnej woli. Stary nie musiał się na mnie drzeć, bym się za to
zabrał. Przynajmniej nie myślałem za dużo o pewnych rzeczach, a się wyżyłem. U
nas od dwóch dni bez przerwy lało. Dzisiaj w końcu wyszło słońce.
Tu lało,
tam nic. Szymon wciąż się zamartwia o ten brak deszczu, pomyślał Kamil.
– Chodź
do środka.
–
Trzymaj. – Zarzycki podał Bogdanowi reklamówkę z piwem. – Kupiłem tu niedaleko
w sklepie.
–
Supcio. W lodówce też coś mam, to się urżniemy.
– Jak ty
dobrze wiesz, na co mam ochotę.
Weszli
do domu i w przedpokoju zdjęli buty. Bogdan podał kumplowi kapcie, a sam
poszedł do kuchni wstawić piwo do lodówki, żeby się schłodziło. Tymczasem Kamil
zajrzał do dużego pokoju, skąd dochodził odgłos włączonego telewizora i śmiech.
Na kanapie przed szklanym ekranem siedzieli państwo Małeccy i śmiali się do łez
z oglądanej komedii. Mama Bogdana głaskała leżącą jej na kolanach Muszynkę –
kotkę syjamską, która zawsze go ignorowała.
– Dobry
wieczór – powitał ich Kamil.
Pani
Małecka, wysoka i chuda jak szczapa, w przeciwieństwie do męża i syna,
uśmiechnęła się do niego. Jej ciemne włosy nadal były tak krótkie, jak ostatnio,
kiedy widział się z kobietą.
– Boguś
mówił, że przyjedziesz. Rozgość się. Odgrzejcie sobie kolację. Zapiekanka stoi
w lodówce.
– Dobra,
mamo. Kamil, chodź na górę. Zostawisz rzeczy w moim pokoju, a potem coś zjemy i
będziemy chlać.
– Dobry
plan.
*
Szymon
umył swój talerz i kubek po późnej kolacji. Najchętniej to by po prostu usiadł
i odpoczął, ale musiał jeszcze iść do stajni, aby napoić konie, a także
sprawdzić czy będą mieć wodę na całą noc. Trzeba też było zadbać o siano dla
nich. Tak bardzo nie miał chęci do pracy, że dotąd przyjemne zajęcia okazywały
się dla niego torturą. Nie miał w ogóle energii do działania, a w środku czuł
się pusty, jakby ktoś wyrwał mu część duszy.
–
Snujesz się, a nie żyjesz. Nie ma go dopiero kilka godzin. – Karolina, zawsze
obecna na miejscu, by pomóc, doradzić, wkurzała go. – Jak wróci, musisz z nim
porozmawiać. Z doświadczenia wiem, że w złości mówi się różne rzeczy.
Przecież nie powiedział, że to koniec was razem. Powiedział, że chce być po
prostu sam przez jakiś czas. A sam nie znaczy, że SAM – dodała dobitnie,
wyjmując naczynia ze zmywarki. – Rozumiesz mnie, nie? Nie dogadaliście się i
takie kwiatki. Wpadłeś, braciszku, jak śliwka w kompot ze swoimi uczuciami. Oj,
wpadłeś.
Pokręcił
głową, mając dość jej paplania. Od kilku godzin, w kółko, do znudzenia,
powtarzała to samo. Nieraz miał chwile, że szukał taśmy, aby zakleić jej usta.
Jej: „Na pewno to nie oznaczało tego, co ty myślisz, że oznaczało”, „Wróci,
pogadacie”. „Zachowujesz się tak, jakbyś już go nie zdążył poznać. On ukrywa
cierpienie i kłopoty pod płaszczykiem złości, znam się na tym”, „Wróci, a potem
będzie tęczowo i lukrowo do porzygania”. Śmieszne. Nie wiadomo, czy wróci po
tym, co powiedział mu Szymon.
Wyszedł
na dwór. Usiadł na schodach, wciągając nosem duszne, późnowieczorne powietrze.
Mimo dopiero gasnącego światła dnia, okrągła tarcza księżyca prześwitywała
pomiędzy drzewami. Na niebie pojawiło się parę chmur, ale żadna z nich nie
wyglądała na deszczową. Rosnąca przy domu maciejka o małych, niepozornych
kwiatkach pachniała intensywnie, rozniecając wokół swój zapach.
Podszedł
do niego leżący na trawniku Ares i położył łeb na jego kolanach, wyczuwając
nastrój pana. Szymon podrapał zwierzę za uchem.
– Wiesz,
co jest najgorsze poza tym, że nie mogę przestać o nim myśleć i zastanawiać
się, czy nadal jesteśmy parą? – Pies zamerdał ogonem. – To, że cholernie mocno
za nim tęsknię. Przyzwyczaiłem się do niego i do tego, że jest ze mną lub
gdzieś obok. Do tego, że mogę tu usiąść i spojrzeć w jego okno, a ostatnio, że
mogę go przytulić i pocałować. – Pies pisnął i liznął go po ręce. – Myślisz, że
to jest to? – Ares ponownie pisnął, tym razem unosząc łeb i wpatrując się
mądrymi oczami w swojego pana. – Jestem już w tym wieku, że powinienem wiedzieć
co nieco o uczuciach. Prawda? Chyba bez względu na wiek człowiek nigdy nic o
nich nie wie i nie potrafi ich rozpoznać. Pewnie i tak na to za późno. Nie
powinienem o tym rozmyślać, bo mam wystarczająco dużo spraw na głowie i nie
chcę ich zaniedbać. Może to i dobrze, piesku. Nie będę miał czasu myśleć. Tylko
skąd mam wygrzebać chęci na cokolwiek, kiedy czuję się tak, jakby coś we mnie
umarło? Ta niepewność, czy on wróci, a jak wróci, to czy… – Westchnął. – Chodź,
pójdziemy do stajni.
Z psem,
poszczekującym radośnie, przeszedł obok ogrodu, a potem wybiegu dla koni.
Zbliżając się do budynku stajni, dzięki otwartym szeroko, olbrzymim drzwiom
dostrzegł tatę i Konrada krzątających się przy koniach. Naprawdę musiało
być z nim źle, skoro Konrad włączył się do pomocy, czego ostatnio sukcesywnie
unikał. A może wina leżała po stronie wściekłej Bernatki, która nie mogła
przeżyć tego, że jej kochany, taki grzeczny i niewinny brat stracił prawo
jazdy.
– Widzę,
że nie będę miał co robić – zagadnął Szymon, opierając się biodrem o futrynę drzwi.
– Synu,
nie ciesz się za szybko.
– Tamta
strona jest twoja. – Wskazał palcem Konrad. – Sami wszystkiego nie zrobimy. –
Dolał wody do koryta Lajli, klaczy Karoliny, która ostatnio ją zaniedbała.
–
Dzięki. – Wyjął kostkę cukru z kieszeni i podszedł do Zefira. Koń połaskotał go
po otwartej dłoni, zabierając prezent. Szymon zacisnął usta, mając sobie za
złe, że tak naskoczył na Kamila, jeżeli chodziło o Zefira. Chłopak nigdy by go
nie skrzywdził. Obaj byli winni temu… nieporozumieniu – oby tak mógł to nazwać.
Rozumiał, że kolejne dni będą trudne i nie chciał sobie zadawać pytania,
co będzie dalej.
*
Kamil
dokończył kolejne piwo, a pustą butelkę odstawił na podłogę. Dochodziła już
północ i miał nieźle w czubie. Coraz trudniej mu się myślało, a język plątał
się przy mówieniu. Zresztą Bogdan mu dorównywał, ale postura chłopaka
sprawiała, że był w stanie wypić więcej i alkohol dłużej na niego działał.
–
Wieszsz, Anka nass… zaciuka, gdy się dowie. – Czknął. – Psyjechałem, a zaden z
nas nie dał jej cynku… – kolejne czknięcie – o p… przyje… o tym, że jestem… tu.
– A szo,
dupa cię od tego boli? Mamy szpokój. Rano do niej napiszę.
Kamil
wstał i chwiejnym krokiem podszedł do plecaka leżącego na materacu, na którym
miał spać. Wyjął paczkę papierosów, a wracając, zahaczył bosą stopą o kant
dywanu i wywalił się, ku ogromnej uciesze kumpla.
– Jużż
chożisz na szworakach? A zostały nam jesze po dwa.
– A
chuj w dupę. – Podczołgał się w stronę łóżka i usiadł na podłodze. Tak dla
bezpieczeństwa. Stąd na pewno nie spadnie. Planował usiąść po turecku, ale nogi
go nie słuchały, bo nie chciały się zgiąć, więc je wyprostował. Włożył
papierosa do ust, po czym próbował go zapalić. Widząc wszystko podwójnie, miał
z tym mały problem i w końcu zrezygnował ze swojego planu.
–
Trzymaj. – Bogdan podał mu kolejne piwo. Stuknęli się butelkami. – Za Świrusa, szeby
mu było lepiej na tamtym szwiecie.
–
Szewcie?
– Szwec…
Swie… a pierdolę to, pij. – Małecki przystawił butelkę do ust.
– W
sumie… Za Tomusia. Gżekolwiek jest. – Kamil wypił od razu pół butelki, a to mu
nie pomogło. Ostatnie, co pamiętał, to jak odstawia butelkę na podłogę, która
się przewróciła, a on razem z nią ułożył się na dywanie. W pamięci utkwiło mu
to, że jak zamykał powieki, miał przed oczami twarz Szymona.
Poranek,
a potem kilka kolejnych, przedpołudniowych godzin mogli nazwać istną tragedią.
Kamil zarzekał się, przyrzekał, że już nigdy nie tknie alkoholu.
– Co
mnie podkusiło, żeby się tak uchlać? Pokarało mnie jak nic – marudził,
wgapiając się w kubek kawy stojący przed nim na stole w kuchni.
– Głupota,
chłopie, głupota – odparł pocieszająco Bogdan, bawiąc się smartfonem. Wyglądał
całkiem dobrze, praktycznie jakby mu nic nie dolegało.
W domu
byli sami. Państwo Małeccy pojechali do pracy, a ich najmłodsze pociechy od
dwóch dni spędzały czas u dziadków. Dzięki temu oni mieli spokój i ciszę,
dopóki to ostatnie nie zostało zniszczone przez piskliwy głos domofonu.
Zarzycki miał ochotę rozwalić tę całą maszynerię, czując, jak dźwięk wierci mu
dziury w czaszce.
Bogdan
wyjrzał przez okno, marszcząc oczy przed południowym słońcem.
– To
Anka. Wygląda na wkurwioną. Wpuścić ją?
– Jak
wkurwiona, to może nie.
–
Myślisz? – Obejrzał się na Kamila.
– No. –
Zamieszał kawę łyżeczką, zastanawiając się czy ją słodził, czy nie.
– E, jak
jej nie wpuszczę, to będzie jeszcze gorzej. – Wyciągnął rękę, wyginając się do
tyłu i nacisnął przycisk zwalniający zamek furtki. Odkąd na ich osiedlu było
kilka włamań, jego rodzice zaopatrzyli się w domofon i wszystko wokół było
zamknięte, a plac przed domem strzegła kamera.
Kamil
dołączył do kolegi i obaj obserwowali, jak dziewczyna wchodzi na podwórko,
zatrzaskuje za sobą bramkę, a potem idąc w stronę drzwi frontowych, kopie
leżący na jej na drodze kamień.
– Małe
to i wściekłe – powiedział Bogdan. – Lepiej otworzę jej drzwi, zanim je wyważy.
Kamil
wzruszył ramionami i z powrotem usiadł przy stole. Chwilę później do kuchni
wpadła rozsierdzona Anka, a chłopak usłyszał końcówkę jej wypowiedzi:
– To
niech was bolą te wasze cholerne, zakute łby! – Stanęła przed Kamilem z rękoma
na biodrach, wyglądając jak furia. – Żeby mi tak nie dać znać, że przyjechałeś!
Mam ochotę was ukatrupić.
–
Mówiłem, że przyjadę. – W porównaniu z Anką, kawa nie wydała mu się tak
straszna, więc napił się trochę. Wbrew przeczuciom żołądek dobrze przyjął
pierwszy łyk, a potem drugi.
– Ale
sądziłam, że dzisiaj lub jutro z rana. A nie wczoraj! Jeszcze popiliście beze
mnie. Może też miałam ochotę się z tego wszystkiego urżnąć?! Jak myślicie?!
Co?! – Rzuciła torebkę na stół i klapnęła na krzesło.
– Wiesz,
jakie masz problemy, gdy za dużo wypijesz. Muszę ci przypominać? – zapytał
Kamil.
– Oj
tam, oj tam. Człowiek raz puścił pawia, a potem mu to wypominają całe życie –
oburzyła się. – Po prostu chcieliście
mieć więcej dla siebie. A tak na marginesie, Zarzyc, dobrze cię widzieć. –
Wydęła usta, a w oczach zakręciły się łzy, gdy przypomniała sobie, dlaczego jej
przyjaciel przyjechał.
– Ciebie
też. – Wyciągnął rękę i przez chwilę ściskał jej dłoń. – Tylko proszę, mów
ciszej. Łeb mi pęka, a mnie i tak wystarczy darcia za wszystkie czasy. Wczoraj,
jak starzy usłyszeli o wyjeździe, nieźle się wkurwili. Darcie mamy było słychać
kilka wsi dalej. Myślała chyba, że jestem jeszcze dzieckiem i sam nie dotrę do
Zamościa. – Napił się kawy i kontynuował: – Do tego jak usłyszała, po co
jadę, zaczęła kląć na idiotów, którzy kupują dopalacze. A tata powiedział, że
jak kretyni biorą, to niech biorą. On by dał pozwolenie nawet na maryśkę, bo
kto mądry, to nie kupi. Potem znów zaczęli się drzeć na mnie, że ich informuję
w ostatniej chwili. Szkoda gadać. – Machnął lekceważąco ręką. – W końcu jakoś
ich obłaskawiłem, zgadzając się, żeby mama odwiozła mnie na pociąg naszym
punciakiem. Matka najchętniej to by mnie nie puściła. Nigdy nie lubiła Świrusa.
– Co ona
tam wie. – Anka oparła łokcie na stole, a brodę na dłoniach. – Tomek był spoko.
Czasami lubił popalić trawkę, ale żeby brać się za coś innego...
–
Pamiętacie, jak Tomek wywinął numer Pruszakowej? – Bogdan postawił kawę przed
Anką i wysunął krzesło. Obrócił je, by usiąść na nim okrakiem.
– Ta. –
Zaśmiała się Anka. – Historyczka pewnie po dziś nie wie, kto ją przykleił do
krzesła. – A pamiętacie…
We
trójkę pogrążyli się we wspomnieniach. Anka, jak to ona, popłakała się przy
tym, ale mówienie o ich zmarłym koledze pozwoliło im odetchnąć. Wybierali do
opowiadania tylko te śmieszne sytuacje. Nie zapomnieli wspomnieć o tym, jakim
to zacnym koneserem wina był ich znajomy. Mając wybór, zawsze od piwa, wódki,
wolał dobre, wytrawne lub półwytrawne wino. Kamil dowiedział się, że Dorota, która
była dziewczyną Tomka, bardzo przeżywa jego śmierć. Nie mogła sobie wybaczyć,
że nie zauważyła, co się dzieje z jej partnerem i była ślepa na wszystko, co on
robił. Podobno przez ostatnie dni bardzo dojrzała. Kamilowi dobrze było z nimi
siedzieć. Właśnie z nimi, bo oni też znali Świrusa i tak samo cierpią po jego
śmierci. Chyba podświadomie wolał przebywać w ich towarzystwie – w towarzystwie
kogoś, z kim mógł realnie dzielić ból po stracie Tomka.
Po
rozmowie i wypiciu kawy postanowili pojechać do jakiejś kwiaciarni, żeby
zamówić na jutro wieniec. Jeden na ich trójkę, z napisem: „Nigdy nie zapomnimy.
Spoczywaj w pokoju.” A obok miały znaleźć się ich imiona. Z tego, co wiedzieli,
Dorota zamówiła już swój wieniec, ale nawet nie śmieliby jej pytać, czy się do nich
dołączy, bo ona była kimś więcej dla Świrusa. Gdy wszystko ustalili, Zarzycki
udał się na górę, żeby zdjąć z siebie wczorajsze ciuchy, bo czuł, że zaczynał
śmierdzieć i musiał się umyć. Wyciągając z plecaka bieliznę oraz pościerane
dżinsy i jakąś koszulkę, uświadomił sobie, że nie wziął nic, w czym mógłby
pójść na pogrzeb. Rzeczy Bogdana będą na niego za duże. Będzie musiał coś sobie
kupić. Nawet wiedział, gdzie dzisiaj odbywa się targ. Tam powinien znaleźć
jakieś czarne spodnie i koszulę w rozsądnej cenie. Przejdzie się tam, gdy
zamówią wieniec.
Zanim
jednak udał się pod prysznic, zapalił papierosa i stanął przy otwartym oknie.
Śmierć Tomka Prusa uświadomiła mu, że życie potrafi być kruche. Czasami myśli
się, że wiele jeszcze przed nami, a tu hop i… nas, czy kogoś innego nie ma.
Wiek nie miał tu znaczenia. Umierali i starzy i młodzi, dzieci. Jak to babcia
powiedziała, gdy zbierał się do wyjazdu? „Świeczka w niebie, ta nam
przeznaczona, gaśnie i koniec. Zostawiamy wszystko, co mamy, tych, których kochamy
i musimy iść. Dlatego powinniśmy żyć tak, żeby niczego nie żałować. Abyśmy po
czyjejś śmierci nie myśleli, że czegoś tej osobie nie powiedzieliśmy, nie
przeprosiliśmy. Nie znamy dnia ani godziny”.
– Żeby
się nie żałowało? – Spojrzał na telefon leżący na materacu, na którym przespał
tylko jedną trzecią nocy. Żałował ostatniego spotkania z Szymonem, swoich
nerwów. Tego, co powiedział. Bolało go również to, co na pożegnanie rzekł
Bieńkowski, każąc mu nie wracać. Ciągnęło go, żeby zadzwonić do mężczyzny, ale jego
uparta natura, nawet poprzedzana myślą co byłoby, gdyby Szymon z jakiegoś
powodu stracił życie, nie pozwoliła wykonać telefonu. Tym bardziej, że nie miał
pewności, czy tam wróci na zawsze, czy tylko po rzeczy. Dlatego wolał to sobie
przemyśleć na spokojnie.
– Kamil,
ruszaj dupę, bo nie ma czasu. – Do pokoju wpadł Bogdan i otworzył szafę,
pokazując, jaki ma w niej bałagan.
– Już,
tylko skończę palić i ochlapię się trochę. Ile mam dołożyć do tego wieńca?
–
Zobaczymy, ile będzie kosztował, ale nie mniej niż trzydzieści złotych.
– Spoko
– mruknął, wpatrując się w ogród sąsiada Małeckich. Jego uwagę zwróciły małe,
niepozorne kwiatki. Pani Basia mówiła mu, jak się one nazywają i jak
intensywnie pachną, gdy przychodzi wieczór, a potem noc. U Bieńkowskich też
rośnie maciejka, pomyślał, zaciągając się mocno papierosem.
*
Dnia
pogrzebu Kamil za bardzo nie pamiętał. To było jak sen. Jakaś jego część
uczestniczyła we mszy, a potem na cmentarzu, a druga, otumaniona, spała,
odcinając go od bólu. Słyszał modlitwy księdza, kazanie wychwalające osobę
Tomka Prusa, mimo że proboszcz parafii, do której należeli rodzice Świrusa,
prawie chłopaka nie znał. Widział zapłakaną mamę kolegi, milczącego, bladego
ojca oraz roztrzęsioną Dorotę, z którą zamienił dwa słowa, składając
kondolencje państwu Prusom. Dopisała piękna pogoda, tylko wściekle wiało, ale
Tomkowi by się to podobało. Lubił wiatr.
Po
pogrzebie jego, Ankę i Bogdana zaproszono na stypę. Grzecznie odmówili,
wiedząc, że w maleńkim mieszkaniu nie zmieści się dużo osób i uważali, że
rodzina powinna spędzić te chwile razem, bez obcych ludzi. Za to w trójkę udali
się do parku, do którego poszli po maturze. Zjedli po hot–dogu, a potem długo
siedzieli w milczeniu i karmili gołębie. Zapytany przez Ankę czy jutro
wyjeżdża, czy zostaje, odpowiedział, że nie wie, co zrobi. Niepewność, czy poza
rodziną ktoś w Jabłonkowie czeka na niego, trzymała go tutaj.
Teraz,
kiedy nastał sobotni wieczór, a na dworze zrobiło się ciemno, siedział w
kawiarni na rynku i czekał na swojego gościa. Po powrocie do domu Małeckich nie
planował wyjścia, zmęczony tym, co dzisiaj przeszedł, ale właśnie oglądał z
Bogdanem film, gdy otrzymał telefon. Zgodził się na spotkanie. Zjawił się tutaj
dużo wcześniej, by na spokojnie przemyśleć sobie ten dzień. Dopiero gdy
nadeszła godzina spotkania, zaczął wypatrywać tego, kto prosił o parę chwil
rozmowy. Jak zawsze punktualnie, ubrana na czarno dziewczyna pojawiła się w
drzwiach. Zamówiła przy ladzie coś do picia, po czym podeszła do jego stolika.
Jej smutne oczy spojrzały na niego.
– Cześć,
Dorotko – powiedział.
Nie lubię cię gdy kończysz w takim momencie ;) :P
OdpowiedzUsuńWspaniale, że przesunęłaś godzinę na wcześniejszą! Dzięki ci za to! Bo często czytałam rozdziały dzień po dodaniu, a fajnie przeczytać zaraz po publikacji :)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny!
/A
Dziękuję za rozdział.
OdpowiedzUsuńPrzywołuje on wiele nieprzyjemnych wspomnień, pogrzeb siostry, masę nieporozumień, uciekanie od problemów, tą senność...
Mam nadzieję że wszystko skończy się dobrze. Wielu rzeczy nie da się naprawić, ale trzeba żyć dalej, i z całych sił walczyć i dbać o to co mamy.
Pozdrawiam ;)
-Rivai
Przykro mi z powodu Twojej siostry.
UsuńDokładnie, wielu rzeczy nie da się naprawić, ale trzeba żyć dalej.
Hej,
OdpowiedzUsuńmógł zadzwonić, jak zwykle dumą, Szymon bardzo tęskni za Kamilem... tak smutno takie odcięcie się od wszystkiego, pogrążanie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia