20 listopada 2016

Buntownik - Rozdział 20

Dziękuję za komentarze. :)

Kamil, leżąc okryty kołdrą, przesuwał palcem po torsie Szymona. Rysował nim różne wzory, obrysowywał różową otoczkę sutków. Czuł się odprężony, zadowolony i dumny z siebie, ale o tym wolał nie wspominać partnerowi, bo Szymon nie dałby mu żyć. Obiecał sobie, że następnym razem będzie lepszy, pomimo że kochanek nie narzekał. Dobrze mu było, bo kochali się kilkanaście minut temu, a samo bycie przy tym konkretnym mężczyźnie koiło jego niespokojną, buntowniczą duszę. Czy jeszcze coś w nim zostało z dawnego buntownika, któremu nic się nie podobało, walczył ze wszystkimi, szczególnie z rodzicami?
– O czym myślisz? – zapytał Szymon, przekręcając się na bok. Uniósł palcem brodę Kamila i pocałował chłopaka.
– Że mi dobrze… Z tobą mi dobrze. – Podparł głowę na dłoni i wpatrzył się w pełne pytań oczy partnera. Nie uniknie na nie odpowiedzi.
– Wróciłeś, bałem się, że tego nie zrobisz. – Nie chciał czekać z wyjaśnianiem ich nieporozumienia. Seks nie wszystko prostuje. Prawda, że najpierw wybrał tę formę rozmowy, bo za bardzo pragnął chłopaka, żeby czekać. A Kamil także nie pozostawał obojętnym w tym względzie. Natomiast teraz, kiedy leżeli w łóżku, zrelaksowani, mogli na spokojnie zająć się rozmową.
Kamil usiadł naprzeciwko partnera. Przesunął się tak, żeby usiąść po turecku. Nogi i biodra okrył kołdrą, bo teraz nagość jego zdaniem jakoś nie była na miejscu. Nigdy się nie uzewnętrzniał. Dla niego coś takiego zawsze było słabością. Każdy mógł to wykorzystać przeciw niemu. Tym razem jednak Szymon nie był każdym i jeżeli nie chciał go stracić – a życie jest takie krótkie – musiał pokonać siebie, a także opory przed mówieniem o tym, co leży mu na sercu.
– Ostatnie dni były kiepskie. Wiadomość o śmierci Świrusa walnęła we mnie z siłą wodospadu. Widziałeś, co się ze mną działo, a i tak nie pokazałem ci wszystkiego. – Przez chwilę zapatrzył się na wzorek na pościeli – małe, czarno-czerwone romby na białym tle. – Nie panowałem nad sobą. Chciałem być sam, a ty tego nie rozumiałeś.
– Chciałem ci pomóc, być tobie potrzebny, a ty mnie odtrąciłeś – uzupełnił Bieńkowski.
– Następnym razem uszanuj moją decyzję, gdy poproszę cię o to, żebyś zostawił mnie samego.
– Myślałem, że…
– Nie chciałem z tobą zrywać. Nie powiedziałem tego – wytłumaczył Kamil.
– Tak się poczułem. Zrozumiałem, że sam znaczy sam, beze mnie, na zawsze.
– Szymek, gdy ja zerwę, będziesz to wiedział. – Nie żeby zamierzał to robić.
– Domyślam się. – Też usiadł i wziął jego rękę w swoje dłonie. – Byłem przerażony tym, że nie wrócisz.
– Ja też. Chciałem wrócić tutaj i zostać w Zamościu, bo kocham to miasto. Ale ty mnie tu trzymasz, nawet po tym, kiedy powiedziałeś, żebym nie wracał. – Spojrzał na ich złączone ręce, a potem na twarz Szymona. W świetle lampki wydawała się teraz taka spokojna. Bez tej codziennej zmarszczki pomiędzy oczami, tuż nad nosem, pokazującej, że Szymon się czymś martwi. – Jesteś moją ostoją. Tak po prostu się nią stałeś.
Szymon nic nie mówił, by nie psuć tej chwili. Zdążył już trochę poznać Kamila, któremu wszelkie wyznania przychodziły z trudnością. Dlatego wolał mu nie przerywać. Pogłaskał tylko kciukiem wnętrze dłoni partnera.
– Jeszcze wczoraj nie wiedziałem, co zrobić. Wieczorem umawiałem się z kumplem na film i zamierzałem go zapytać, czy mogę zostać u niego na trochę.
– Co się zmieniło? – zapytał, kiedy Kamil umilkł na dłużej.
– To, że Dorota umówiła się ze mną na spotkanie. To moja koleżanka, fanka telenowel meksykańskich i innych seriali oraz była dziewczyna Tomka. Zaprosiła mnie na kawę i pierwszy raz poważnie ze mną porozmawiała. Śmierć jej chłopaka zmieniła ją.

– Chciałam się z tobą zobaczyć, ponieważ to nasze ostatnie spotkanie i okazja do pożegnania.
– Pożegnania? – Nachylił się ku niej.
– Jak wiesz, moja siostra mieszka w Irlandii i zaprosiła mnie do siebie. Zamierzam tam zostać. Tu mnie nic nie czeka. Studia? Tam też mogę studiować. Z rok popracuję, a potem pójdę na jakiś przyszłościowy kierunek. – Wrzuciła dwie kostki cukru do małej, brązowej filiżanki. – Nic mnie tu nie trzyma. Tomka już nie ma – głos jej się na chwilę załamał. Sińce pod oczami świadczyły o tym, jak mało ostatnio spała, a oczy jasno wskazywały, ile płakała. – Tylko dzięki niemu tutaj byłam. A i tak chcieliśmy razem wyjechać. Pojechałabym z nim wszędzie, a on ze mną. – Jej oczy przewierciły go na wylot. – Bo coś ci powiem, Kamilku, zapamiętaj to sobie. Miejsce człowieka jest tam, gdzie jego serce, a serce tam, gdzie osoba, na której widok bije mocniej. I choćby nie wiem co się działo, stało, nigdy nie pozwól, żeby przestało bić. Jeżeli raz do kogoś zabije z całej siły, będziesz wiedział, że należy do tej osoby.
– Po co mi to wszystko mówisz?
– Po to, żebyś nie stracił szansy na bycie z kimś, kogo wybrało serce. Ja straciłam. Nie dlatego, że Tomek umarł. Straciłam wcześniej, przez swoją głupią dumę. – Jej oczy wypełniły się kurtyną łez, które zawisły na długich rzęsach. Wyjęła z torebki chusteczkę i otarła je dyskretnie. – Pokłóciliśmy się. Żadne z nas nie potrafiło jako pierwsze wyciągnąć ręki na zgodę. Nie wybaczę sobie, że byłam tak ślepa i głupia. Nie myślałam o nim, tylko o sobie. O tym, czego ja chcę, a on mnie wtedy tak bardzo potrzebował. Zostawiłam swoje serce przez urażoną dumę. – Zmięła w dłoni chusteczkę, ściskając ją w małą kulkę. – Śmierć Tomka sprawiła, że dorosłam, zmądrzałam w jednej chwili. Nie trzeba było do tego dni, tygodni. Jeden moment zmienił wszystko i mnie. – Rozwinęła chusteczkę, by znów ją zmiąć. – Lubię Ankę, Bogusia i ciebie. Jesteście mi bliscy jak rodzina. Jesteście nią, bo wiesz, jacy są moi rodzice. Jesteś najbardziej niespokojną duszą, jaką znam. Nie chcę, żebyś przez to stracił kogoś, kto kiedyś pojawi się w twoim życiu. Nigdy nie bądź zanadto dumny. Naucz się pierwszy wyciągać dłoń na zgodę. Otwórz się przed tą osobą, bo ten ktoś cię nie wyśmieje, jeżeli naprawdę by mu zależało. Nie zmarnuj tego, co ja zmarnowałam. Zapamiętaj, że dobrze się widzi tylko sercem i zawsze bądź tam, gdzie ono jest. Dla mnie już za późno. Dla ciebie nie. Nauczyłam się na błędzie, dostając w jednej chwili szkołę życia. Patrz sercem, a zobaczysz to, co jest niewidoczne dla oczu.

– Dlatego wróciłem. Nie wiedziała o tobie, a trafiła w samo sedno.
– To znaczy, że twoje serce cię tu przywiodło? – Przysunąwszy się bardzo blisko Kamila, położył dłoń na jego policzku.
– Moje serce nie wiedziało, czy nie jest za późno. – Nakrył ręką jego dłoń. – Ale pędziło tu jak szalone. Ono jest tam gdzie ty. – Przekręcił głowę i ucałował wnętrze dłoni Szymona.
– A moje serce ogromnie się z tego cieszy – odparł. Ta chwila, te ostatnie zdania zadecydowały o ich wspólnej przyszłości i szczęściu, pomimo że nie padły wielkie wyznania, obietnice.
Kiedy godzinę później, po serii pocałunków, pieszczot i rozmów, Kamil wrócił do domu i położył się do łóżka, pierwszy raz od dawna zasnął z uśmiechem na ustach.

*

Nad ranem w domu Bieńkowskich rozbrzmiał potężny huk, jakby budynek walił się, a z nim cały świat. Zaspany Szymon zerwał się z łóżka. Potykając się, nałożył na siebie pierwsze lepsze spodnie i wybiegł z pokoju. Nie musiał biec daleko, bo od razu otrzymał odpowiedź na nurtujące go pytanie, co się dzieje. Widok, który zastał, sprawił, że chciało mu się śmiać. Wszędzie wokół leżały odłamki szkła pochodzące niewątpliwie z drzwi, na miejscu których wyzierała teraz pustka, a pośród tego wszystkiego z miną niewiniątka stała Karolina.
– Ups? – wymamrotała dziewczyna, kiedy pojawiła się reszta wystraszonej rodziny.
Zaspany Konrad mamrotał coś pod nosem, że przecież niedawno wrócił do domu, a oni budzą go o piątej rano i ktoś pewnie chce za to oberwać. Miał bose stopy i Szymon w ostatniej chwili powstrzymał go przed nadepnięciem na szkło.
– Co tu się stało? – zapytał tata.
– Chciałam iść na siku, otworzyłam drzwi, przymknęłam je, a potem prawie zawału dostałam – wytłumaczyła dziewczyna, kładąc rękę na piersi. – Ale huknęło, nie? O piątej rano to jakby się świat walił.
– O tym samym pomyślałem – burknął Szymon.
– Musiały się poluzować zaczepy – stwierdził ojciec, podchodząc do drzwi, by upewnić się w swojej teorii. Pod jego stopami zachrzęściło szkło.
– Idę spać – jęknął Konrad i powlókł się do swojego pokoju, uważając, by i z jego drzwi nie wypadła szyba.
– Trzeba tu posprzątać – stwierdziła matka. – Karolina, nie stój jak zmartwiała. Przynieś no szybko z dołu szufelkę i zmiotkę. Trzeba będzie tu dokładnie uprzątnąć, żeby nic nie zostało. Przynieś najlepiej dwie zmiotki – zarządziła.
– Dobra, tylko najpierw muszę siku.
– Ale nam zafundowałaś pobudkę. – Szymon przeciągnął się. – Zaraz wam pomogę, bo i tak nie ma sensu kłaść się spać. Zaraz trzeba iść do zwierząt. Podjadę później do Stafieja i zamówię taką szybę. Siostra, oszczędź nam tego jutro, dobra?
– Phi. Oszczędzę, jak powiesz, skąd wzięła się ta malinka – odbiła słowną piłeczkę, zapominając, że musiała pilnie odwiedzić łazienkę.
Oczy rodziców natychmiast spoczęły na Szymonie. Podszedł do wiszącego na korytarzu lustra. W miejscu, gdzie szyja łączyła się z ramieniem, Kamil zostawił po sobie sporej wielkości ślad. Na szczęście był w takim miejscu, że zasłoni je koszulka. Na razie może pożegnać się z podkoszulkami na szelkach. Musi powiedzieć Kamilowi, żeby następnym razem uważał.
– Widziałam, że Kamil wrócił, a potem wymknęliście się razem z festynu, który, nawiasem mówiąc, udał się – szepnęła dziewczyna, nie zważając na rodziców wpatrujących się w jej brata.
– Miałaś iść do łazienki – przypomniał.
Barbara oprzytomniała i pogoniła córkę:
– Karolina, daj spokój bratu. Jest dorosły. Przynieś mi no tą szufelkę i zmiotkę. Ruchy, dziewczyno.
Szymon puścił oczko siostrze i poszedł się ubrać. Brał prysznic w nocy, po tym jak wypuścił Kamila z domu, więc teraz miał spokój. Po tej nocy jego ciało nadal pozostawało odprężone, tylko serce szalało. Spojrzał na rozbebeszone łóżko. Później zmieni prześcieradło, ale pościel zostawi, bo pachniała Kamilem. Chyba oszalał. A nawet jakby tak było, to dobrze mu z tym szaleństwem.

*

Podczas śniadania Kamil siedział z brodą podpartą na dłoni. Przed nim stał talerz z kanapkami, których jeszcze nie tknął. Myślał. Właściwie nie myślał, raczej można rzec, że analizował. Szczególnie ostatnie tygodnie i noc, a także to, jak dużo się w nim przez ten czas zmieniło. Nie wątpił, że Szymon był zapalnikiem prowadzącym do zmiany. Ten jego uśmiech pełen zadziorności, jakby zawsze mówił: „Co, nie potrafisz? Zmierzysz się ze mną?”. Jak on go nie znosił. Jak on go… lubił. A jeszcze dwa miesiące temu zarzekał się: „Prędzej mnie piekło pochłonie, niżbym z nim coś kombinował.” Ostatnie tygodnie wniosły wiele do jego życia, a ta noc, nie tylko sam seks, ale to, że porozmawiali, dużo mu uświadomiły. Było tak inaczej niż z Krzyśkiem. Nie sądził, że jeszcze kiedyś będzie w stanie komuś zaufać. Krzysiek doszczętnie je zniszczył, a Szymon odbudowuje, cegła po cegle, powoli, ale systematycznie.
– Nie smakuje ci? – zapytała babcia, sprowadzając go na ziemię.
– Smakuje, ale jakoś nie jestem głodny. – Westchnął. Był w kuchni tylko z babcią. Mama poszła do sklepu, a dziadek z tatą cięli za domem drewno na klocki, przez co w kuchni co jakiś czas słychać było ryk piły. Wzięli się za to z samego rana, żeby zdążyć przed upałem.
– Mi się też nie chce jeść. – Usiadła ciężko przy stole. – Tak jak ty, i ja w sobotę byłam na pogrzebie.
– A kto umarł?
– Hanka Kowalik. Ta moja znajoma, którą dzieci wysłały do domu starców. Nie przebywała tam długo. Z żalu serce jej pękło. Może i dobrze. Nie męczy się bidulka. Miej dzieci, rób dla nich wszystko. Haruj całymi dniami, nocami, żeby mieli co jeść, a potem wywożą cię jak śmieci. Niewdzięczność. Tak to się nazywa, Kamilku. – Wstała i podeszła do kuchenki. Z małego wieszaczka zdjęła wiszącą przy niej ścierkę. – Ja opiekowałam się swoimi rodzicami do ich śmierci. Zmieniałam pieluchy, kiedy mama już zaległa do łóżka. A zrobiła się taka malutka przed śmiercią. Wiesz, że masz po niej oczy? Szare. Była to silna kobieta, piękna. Powoziła konno, furmanką jeździła nie gorzej niż mężczyźni. W polu robiła za trzech. Za młodu chłopcy się za nią uganiali. A potem minęły lata… – Zaczęła wycierać ceratę na stole, pomimo że nie było tam nic rozlane. – Nie miałam sił, by się nią opiekować, ale nie oddałam jej. Staszek tylko mi pomagał. Tatuś już też nie mógł nic przy niej zrobić. Wiesz, jak on ją kochał? Tak bardzo ją kochał. Gdy mamusia zmarła, a później on… – Ze złością usiadła. Wpatrzyła się w swojego wnuka. – Po pogrzebie pojawili się moi starsi bracia. Chcieli się rozliczyć. A raczej chcieli zabrać mi ten dom. Swoje części, bo to też ich. Wynieśli się, źli, że to jednak nie należy do nich. Poza tym rodzice mi ten dom przepisali. Ja się nimi opiekowałam. Tak powinno być, kto opiekuje się do starości rodzicami, temu przypada dom rodzinny, a nie tym, którzy nawet nie zajrzą, nie pomogą. Jak się zaperzyłam, to wzięłam szczotkę, dałam jednemu i drugiemu przez dupę i ich pogoniłam. Nieroby jedne. Świeć Panie nad ich duszami, bo potrzebują tego, bezbożnicy. – Ponownie wstała i zaczęła czyścić blaty szafek ze zdenerwowania. – Twój wuj Adam jest taki sam. Mój syn. Nie na takiego go wychowałam. Odkąd tutaj jesteście, nawet na chwilę nie zajrzał. Ja, stara, do niego nie pójdę. Co to, to nie. Jak on do rodziców nie przyjedzie… Kiedyś twoja mama chciała ich odwiedzić, to Magda powiedziała, że nie mają czasu. Teraz na wczasy pojechali. Gdyby nie ich sąsiadka, którą spotkałam na pogrzebie Kowalikowej, bo znały się jeszcze ze szkoły, nic bym nie wiedziała. Nad morze pojechali. A matki nie zawiadomił, że wyjeżdża. Ty nawet kuzynów od lat nie widziałeś. Obiboki jedne.
Kamil za nimi nie tęsknił. Za wujem i ciocią również. Mimo że byli jedyną rodziną, bo tata nie miał rodzeństwa, to wolał, aby pozostało tak, jak jest.
– Będziesz to jadł? – Kobieta wskazała na kanapki.
Wziął jedną i wstał.
– Muszę lecieć do roboty. Szymon jeszcze mnie opieprzy, jeśli się spóźnię. – W przedpokoju założył buty i wyszedł na dwór, w dwóch gryzach kończąc chleb z ogórkiem i pomidorem.
Słońce oślepiło go, więc osłonił oczy dłonią. U Bieńkowskich panował jakiś ruch. Wyglądało na to, że ktoś gdzieś wyjeżdżał, bo samochód Szymona stał na podjeździe. Mężczyzna nie mówił mu, że ma zaplanowany wyjazd. W sumie nie musiał mu się spowiadać. Uśmiechnął się, gdy Szymon zauważył go i do niego pomachał. Powiedział coś do wychodzącej z domu Karoliny, a potem podszedł do ogrodzenia.
– Kamil, podejdź no do płota, jako i ja podchodzę[1].
– A ty czego się najadłeś, że ci się stare filmy przypominają? – Zbliżył się do mężczyzny, a jedyną rozdzielającą ich granicą było wysokie ogrodzenie. Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Każdy z nich miał w głowie obraz tego, jak kochali się zeszłej nocy, tylko bez jęków i westchnień. Ale wszystko przyćmiły słowa, które później padły: Moje serce jest tam gdzie ty.
– Niczego. Wstałem wcześnie, bo siostrunia postanowiła pozbyć się szyby w drzwiach do swojego pokoju. – Miał z tego ubaw. Dokuczał siostrze, a ta się wściekała.
– Sama wypadła! – krzyknęła kręcąca się niedaleko dziewczyna.
– Nie podsłuchuj, siostra. Właśnie jedziemy po nową.
– Nie podsłuchuję!
– Jasne. Dzwoniłem do faceta, który robi takie szyby, jakie są u nas, ale wyjechał. Wróci za tydzień, a moja siostrzyczka nie będzie spała w pokoju z dziurą w drzwiach, bo poznamy jej sekrety.
– Ha, ha, ha. Zobaczysz, całą drogę będę gadać o archeologii. Zanudzę cię na śmierć.
– Tak więc – całkowicie zignorował Karolinę – poszukałem w necie i w Rzeszowie ktoś ma takie szyby. Jedziemy po nią. Jedziesz z nami? – zapytał Kamila.
– Ale praca…
– Tata jest, tak samo Jacek, który jest tak szczęśliwy z udanej zbiórki na festynie, że już przyszedł i szaleje w pracy, robiąc za trzech. Nie wiem, ile uzbierali, bo miałem coś lepszego do roboty. – Oparł łokcie na metalowych prętach. Najchętniej to by dotknął Kamila.
– Ciekawe co i z kim? – Włożył dłonie do kieszeni, żeby czasami nie pogłaskać rąk Szymona.
– Opowiem ci, jak będziemy sami. Kiedy nikt nie będzie nas podsłuchiwał – dodał głośniej do nadstawiającej ucho dziewczyny. Ta prychnęła. – Wracając do jazdy, to jest jeszcze Konrad, pomoże im. Pozytywnie mnie ostatnio zaskakuje. Sklep jest czynny od dziewiątej. Wcześniej wpadniemy na rynek. Połazimy. Piszesz się na to?
– Czemu nie. Tylko skoczę do domu się przebrać. – Spojrzał na swoje wytarte, dżinsowe, krótkie spodnie i starą koszulkę.
– Pośpiesz się.
Kiedy obaj odchodzili od ogrodzenia, obejrzeli się jeden na drugiego w tym samym czasie, jakby ich oczy zostały przyciągnięte siłą silniejszą od magnesu.

*

O ósmej rano miasto już nie spało. Ulice były pełne samochodów, sklepy otwarto, tak samo restauracje. Ogólnie panował całkiem spory ruch, tak inny od spokojnych, sennych dni w Jabłonkowie. Podczas wakacji po rynku ludzie spacerowali w pojedynkę, w parach lub grupach. Ale później będzie ich o wiele więcej, tym bardziej, że nie zanosiło się na upał. Spojrzał w niebo. Zasnuły je ciężkie chmury. Nie chciał robić sobie nadziei na deszcz, pomimo że w prognozach pogody go zapowiadali.
– Chłopaki, skoczę do sklepu z butami. Zaraz wracam – poinformowała Karolina.
– Do dziewiątej wrócisz? – Stanęli pod pomnikiem Tadeusza Kościuszki.
– Tak, braciszku mój kochany, przystojny. Muszę sobie kupić buty, bo za miesiąc wyjeżdżam na wykopaliska. – Wyciągnęła rękę jak po jałmużnę.
– Co? – Doskonale wiedział, o co jej chodzi.
– Pożycz stówę. Mam dwie, ale zabraknie mi na te buty, które chcę. Są takie wytrzymałe. Miałam na nie, ale wczoraj dałam je na szczytny cel. Działałam charytatywnie.
Szymon przewrócił oczami i wyciągnął portfel. Inaczej jej się nie pozbędzie. Dał jej sto złotych, a potem ucałowany przez nią patrzył, jak biegnie w tylko jej znanym kierunku.
– Aż tak nie musi się śpieszyć.
Od pomnika przeszli w stronę zabytkowej studni, z której słynął rynek rzeszowski. Ze stylowym zadaszeniem, ustawionymi dookoła ławeczkami, na których można było przysiąść, była ulubionym miejscem spotkań zakochanych i przyjaciół. Studnia została przypadkowo odkryta w 2001 roku. Odkopano ją, odrestaurowano, zadaszono i zamieniono w punkt chętnie odwiedzany przez mieszkańców i turystów. A patrzył na nią sam Tadeusz Kościuszko.
Kamil i Szymon stanęli obok studni. Od czasu do czasu ocierali się o siebie ramionami. Robili to bezwiednie, jakby ich ciała same poszukiwały ze sobą kontaktu.
– Szkoda, że Karolina wyjeżdża za miesiąc – powiedział Zarzycki. – Będzie mi jej brakować.
– Mnie też.
– Jesteście zżytą rodziną – stwierdził chłopak. – Moja taka nie jest. Babcia dzisiaj znów lamentowała o wujku Adamie. Mniejsza z tym. Masz ochotę na popołudniową przejażdżkę?
Bieńkowski oderwał wzrok od studni i wbił go w Kamila. Jakiś błysk przebiegł przez jego oczy, a może to były promienie słońca wydostające się zza chmury.
– Na czym? – Bieńkowski uniósł brwi.
– Na koniu. Mógłby być i motor… – Zerknąwszy na Szymona, zorientował się, że nie o takiej przejażdżce mężczyzna myśli. Tym razem to Kamilowi zabłysły oczy. – Chyba na razie nie mamy na to szans, gdy w obu domach jest pełno ludzi.
– Może w stodole, na sianie. – Już to sobie wyobrażał, jak siano kłuje ich tam gdzie nie trzeba. Od siana wszystko się między nimi zaczęło. I od pocałunku.
– Chyba że się jakoś dostaniesz do mojego pokoju. – Rozejrzał się, czy na pewno nikt ich nie słyszy. – Pod moim oknem jest róża i drabinki, po których się wspina. Tylko nie mam pojęcia, jak bardzo są mocne. Wiem, że dziadek robił je na wiosnę.
Szymon posłał mu pełen zadowolenia i szczerości uśmiech. Przytuliłby go, ale nie mógł. W zamian dał mu żartobliwego kuksańca prosto w żebra. Co tam z tego, ile ma lat. Mógł to zrobić, więc zrobił. Kamil oczywiście udał wielce urażonego, ale po chwili oddał to, czym został obdarowany. W zamian Szymon chwycił go za kark i przycisnął w dół. Kamil uszczypnął mężczyznę, ale nic to nie dało. Zaczęli się siłować jak mali chłopcy. Dla kogoś patrzącego z boku, byli wygłupiającymi się, zdziecinniałymi dorosłymi, a dla nich samych to była chęć zaspokojenia dotyku. Bliskości, której w publicznym miejscu nie mogli sobie okazać. Bardzo tego potrzebowali, szczególnie po nocy, podczas której stali się jednością. Przepychali się długo, dopóki nie przyszła Karolina, robiąc im kilka zdjęć telefonem. Śmiała się z ich zachowania, wyglądając na zadowoloną. Żartowała, że Kamil od teraz jest jej szwagrem. Pokazała im buty, które kupiła po przecenie, a do tego zakupiła pantofelki pasujące do jednej z jej sukienek. Zaczęła ją opisywać, tak samo jak fryzurę, jaką sobie do niej zrobi, nie omieszkując pochwalić się tym, że jej rude włosy będą się ze wszystkim świetnie komponować. Gdy nie wychodziła z niej pani archeolog, zachowywała się bardzo dziewczęco, jak nastolatka bez trosk.
– Dobra, wracamy do samochodu. – Szymon przerwał jej wywody na temat ubrań, bo go to kompletnie nie interesowało. – Jest po dziewiątej. Wracamy do samochodu i szukamy tego sklepu z szybami, bo wieczorem wybieram się z Kamilem na przejażdżkę motorem… a nad dalszą częścią dnia jeszcze się pomyśli. – Posłał Zarzyckiemu gorące spojrzenie. Zanotował sobie w głowie, żeby przypomnieć mu, aby sprawdził te drabinki pod oknem.
Gdzieś nad nimi rozległ się grzmot.



[1] Cytat z serii filmów „Sami swoi”.

3 komentarze:

  1. Dziękuję za rozdział, życzę weny :)
    Akira

    OdpowiedzUsuń
  2. Cuuudo ^^ :D jak zresztą wszystko inne co piszesz ;) ale, mam jedno ale.... za krotkieee ;) :p 😂😂 haha ^^ Nie mogę się już doczekać następnych rozdziałów. Życzę duuużo weny i pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, prozmawiali i cieszę się, że wrócił dzięki tej rozmowie z Dorotą, w końcu może trochę popada, ale też mam nadzieję, że nic się nie stanie w drodze powrotnej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)