3 listopada 2016

W sidłach miłości tom 3 - Rozdział 17



Od dzisiaj każde rozdziały które ukazują się u mnie na blogu będą publikowane o godzinie 21:00. Przeniosłam na wcześniejszą godzinę, bo wiem, że wielu z Was czeka do późna, a ma rano wstać. Myślę, że 21 jest w sam raz. :)
A teraz coś co wczoraj znalazłam i mnie zachwyciło. Także zanim przejdziecie do rozdziału proponuję obejrzeć ten filmik: 


Tutaj drugi filmik z nimi. Jest to rozmowa z nimi i  nie tylko. Obejrzyjcie do końca.


A teraz zapraszam na rozdział i dziękuję za komentarze. :)

Godzina. To powiedział lekarz, zanim zabrano Jonathana na salę operacyjną. Richie, Alex i państwo Wilson nie mogli nic więcej zrobić poza czekaniem. We czwórkę siedzieli w poczekalni – na szczęście niedaleko sal operacyjnych, więc wszystko mieli na oku – denerwując się niby prostym zabiegiem, ale wszystko może się zdarzyć w takiej sytuacji. Wszyscy wiedzieli też, że oczekiwanie na wyniki badania histopatologicznego przez kolejne dni będzie życiem w napięciu i nerwach, które od wczoraj już pozostały nieźle poszarpane. Szczególnie jeżeli chodziło o Richiego, który wczoraj zostawił swojego chłopaka dopiero wtedy, kiedy kazali mu wyjść ze szpitala, i dzisiaj pojawił się tu już o świcie, czekając na wejście. Wczoraj nie mógł spędzić dużo czasu z Jonathanem, bo młodego mężczyznę ciągle brali na badania. Dzisiaj od rana było to samo, a w dodatku przygotowywano Johnny’ego do operacji.
Richie starał się jakoś trzymać, lecz i tak martwił się, co będzie dalej, jak to będzie.
– Powiedzieli, że już jutro będzie mógł wrócić do domu – powiedział, przerywając panujące wśród nich milczenie. – Będą chcieli, żeby jeszcze dzisiaj zaczął chodzić. Urolog jeszcze powiedział, że Johnny musi przez tydzień lub dwa nosić luźną bieliznę i najlepiej dresy, a nie zwykłe spodnie. Do tego nie wolno mu będzie dźwigać i przez jakiś czas prowadzić samochodu, i… – przerwał, ponieważ przyjaciel położył swoją dłoń na jego. – Hm?
– My to wiemy. Wszyscy rozmawialiśmy z lekarzem.
– No fakt. – Pochylił się, podpierając brodę na dłoni.
Alex spojrzał na matkę dającą mu sygnały, żeby pozwolił Richiemu się wygadać. Co z tego, że oni już wszystko wiedzą. Chłopak tego potrzebował.
– Przypomni mi ktoś, jak nazywa się ten zabieg?
– Orchiectomia – odpowiedział natychmiast Richie.
– A nie mogli mu wyciąć fragmentu, tylko całe jądro? – zapytał Gareth Wilson.
– Nie. W nocy dużo o tym czytałem. Lekarze tego raczej nie robią, bo istnieje duże ryzyko nawrotu guza. Tym bardziej że ponad dziewięćdziesiąt pięć procent to nowotwory złośliwe i trzeba postępować bardzo szybko – mówił Richie, dzięki czemu troszkę mniej się denerwował. – Nie robi się też biopsji z tego powodu, bo już podczas dotykowego badania urolog może stwierdzić obecność guza. Badanie USG to potwierdza. Można zrobić inne badania i się je robi, ale USG to bardzo dobra metoda, która jeśli potwierdzi obecność guza na jądrze, to trzeba operować.
– No dobra, ale skąd mają pewność, że to rak? – zapytał Alex.
– Bo, jak mówiłem, dziewięćdziesiąt pięć procent nowotworów jądra jest złośliwa, więc to jest bardzo prawdopodobne, że to rak. Jaki, okaże się w czasie badania wycinków. Po tym wszystkim Johnny będzie pod kontrolą lekarza. Będzie musiał bardziej zadbać o siebie, robić badania, ale podobno ma wrócić szybko do normalnego funkcjonowania.
– Nawet jeśli, to i tak jego życie nie będzie już takie samo – dodała Amber Wilson.
– Nie będzie – potwierdził Richie. – Po tym, jak się miało raka, dużo się zmienia. A ja dopilnuję, żeby bardziej dbał o siebie, nie unikał lekarzy, badał się – obiecał sobie i rodzinie swojego partnera. – Zrobię wszystko, żeby był zdrowy. – Zachciało mu się płakać. Miał ochotę przez chwilę zostać sam. – Przepraszam, ale przejdę się po korytarzach. Alex, gdyby coś, to dzwoń.
Alex kiwnął głową, rozumiejąc jasny znak, że ma zostać, a nie iść za przyjacielem.
– Spoko.
– Dziękuję. Niedługo wrócę – dodał, kierując się w stronę klatki schodowej, ale minął ją i przeszedł na drugą stronę korytarza.
Idąc, starał się skierować swoje myśli na inne tory, ale nie bardzo mu się to udawało. Przyglądał się mijającym go ludziom, lekarzom, pacjentom, odwiedzającym. Skręcił w inny korytarz, gdzie były sale chorych. Jakaś kobieta w szlafroku próbowała uspokoić dwójkę rozbrykanych dzieci, podczas gdy jej mąż lub partner stał obok jak słup soli, nic nie robiąc. Gdzieś grał telewizor, bo do uszu Richiego doleciał dźwięk jakiegoś filmu, ktoś kogoś wołał, z kimś rozmawiał. Ominął pielęgniarkę instruującą pacjenta co ma robić i sprzątacza wchodzącego z mopem do jednej z sal. W pewnej chwili mignął mu przed oczami lekarz, który robił USG Jonathanowi. Przeszukał pamięć, żeby odszukać nazwisko mężczyzny, i gdy je sobie przypomniał, przyśpieszył kroku, mając nadzieję, że znajdzie doktora Hyla. Nie potrzebował za bardzo się w poszukiwaniach wysilać, bo w ostatniej chwili zauważył, że ten wchodzi do jakiegoś pokoju.
Podszedł do uchylonych drzwi. Wpierw, słysząc rozmowę, nie zamierzał tam wchodzić, ale nie miał nic do stracenia. Tym bardziej że chciał podziękować lekarzowi za tak szybkie działanie i zapytać się, gdzie może znaleźć tego Ethana. Jemu też chciał podziękować, bo gdyby facet nie zawiadomił Hyla, pewnie Johnny nadal czekałby na zabieg. Nie miał na to dowodów, ale przypuszczał, że by tak było.
Zapukał.
– Proszę wejść. – Usłyszał i wszedł do pokoju, w którym stały biurka i kanapy. Na jednej z nich siedział ciemnowłosy mężczyzna, na którym zawiesił wzrok na dłużej. Natomiast doktor Hyle właśnie nalewał do kubka kawy.
– Przepraszam, że przeszkadzam.
– A, to ty byłeś wczoraj z panem Wilsonem? – zapytał Kaden, widząc szczupłego, zawstydzonego blondynka.
– Tak – odpowiedział, patrząc na wyższego lekarza i kątem oka ujrzał, że ten, który siedział, podniósł gwałtownie głowę.
– W czym ci mogę pomóc? – Kaden przysiadł na biurku, upijając łyk kawy. Tego potrzebował.
– Chciałem podziękować za to, że tak pan zajął się moim partnerem. – Richie zerknął na ciemnowłosego mężczyznę, żywo już zainteresowanego ich rozmową. Przez to poczuł się jeszcze bardziej onieśmielony.
– To należy do moich obowiązków, poza tym Ethan, kiedy do mnie zadzwonił, powiedział, że to pilne i mam się zająć Jonathanem Wilsonem, jakby to był ktoś mi bliski. Dalej wiedziałem co robić.
Ethan? To był Ethan? Richie wbił spojrzenie w siedzącego na sofie mężczyznę. Czyli to jest ktoś, z kim jego partner dawno temu chciał ułożyć sobie życie, pomimo że mówił mu, iż takiej osoby po Patricku nie było. Wybaczył Jonathanowi to zatajenie prawdy, a teraz zaczął się zastanawiać, co jego chłopak widział w tym Ethanie. Przecież to nie był nawet typ faceta, który pociągał Johnny’ego.
Larsen przyglądał się z żywym zainteresowaniem chłopaczkowi, oceniając, z kimże to związał się Johnny. Grzeczny i uprzejmy, to jasno mógł przyznać, oraz nieśmiały. Pewnie wierny i uczciwy, dobry przyjaciel, ktoś, z kim  Jonathan zawsze chciał być.  Czy ten chłoptaś wie, jaki gorący w łóżku potrafi być Wilson? Chociaż jak dla niego Johnny i tak był za grzeczny, bo on kochał perwersję i wulgarność w czasie seksu, co go rozpalało do czerwoności – Johnny przeciwnie – nie znosił wulgarności,  ale i tak był dobry.
– Jonathan mówił, że to dzięki tobie tak szybko przyjechał na badanie – odezwał się do chłopaka, co mu szkodziło.
– Nie wiem czy dzięki mnie, ale na pewno nie pozwoliłbym mu zwlekać – odpowiedział Richie, czując się nieswojo.
– Bardzo dobrze – pochwalił Kaden, mając ochotę trzepnąć Ethana w łepetynę, bo przez niego blondynek nie czuł się pewnie. Wczoraj, zanim wylądowali w łóżku, Larsen opowiedział mu, kim był dla niego Wilson. Przyznał też, dlaczego już nie są razem. Bardzo mu się to nie spodobało i podkreślił jeszcze raz, że on się nie dzieli, a potem pokazał Ethanowi, że z nikim mu nie będzie lepiej. – Szybka reakcja w takim przypadku jest bardzo ważna.
– W każdym razie dziękuję. – Ostatni raz Taylor przesunął wzrokiem po twarzach mężczyzn, następnie pożegnał się i wyszedł. Zanim oddalił się od drzwi, usłyszał:
– Ethan, onieśmielałeś go.
– I dobrze. Nie wiem, co Johnny z nim robi i w nim widzi. No, ale on to lubi takich ugrzecznionych chłopców. Ja nie. Mnie na takich nóż się w kieszeni otwiera.
– A jakich lubisz?
– Na przykład dobrze zbudowanych, silnych samców, którzy są w łóżku bardzo niegrzeczni i zajebiści.
– Czy ja się wpisuję pod ten opis?
– Jak najbardziej tak. Szczególnie po wczorajszym.
Richie czym prędzej odszedł, nie zamierzając dalej podsłuchiwać. Był zadowolony, że wychodziło na to, iż ci dwaj są ze sobą – Casey coś wspominał, że ten Hyle podobno jest gejem. Niestety zadowolenie niszczyła złość.
– Nóż mu się w kieszeni otwiera na takich jak ja. Mnie się powinien otwierać na takich jak ty, pochrzaniony typku – warknął do siebie. W tym czasie jego komórka zaczęła dzwonić. Odebrał w mgnieniu oka. – Alex, już wracam.
– To dobrze, bo operacja się skończyła.
– Okej. – Rozłączył się i pobiegł na drugą stronę szpitala. Ktoś wołał za nim, że nie wolno biegać, ale nie posłuchał. Już chciał zobaczyć się z Johnnym i dowiedzieć się jak przebiegł zabieg.
Przed salą operacyjną pojawił się akurat w chwili, kiedy urolog, który zajmował się jego partnerem, rozmawiał z państwem Wilson.
– Jak mówiłem, zabieg przebiegł bez komplikacji. Usunęliśmy chore jądro. Nie stwierdziliśmy, żeby nowotwór zrobił przerzuty, to jego początkowy stan i wszystko wskazuje, że rokowania są dobre.
– Czyli to rak? – zapytała zdenerwowana Amber.
– Tak, ale pani syn będzie zdrowy. Zrobimy potrzebne badania, by upewnić się na sto procent, czy nie ma przerzutów. Daliśmy też jądro do badania i za jakieś dziesięć dni wszystko będziemy wiedzieć. Wstawiliśmy też protezę, jak życzył sobie pacjent. Państwa syn będzie na razie skołowany po znieczuleniu i może mówić różne dziwne rzeczy, ale zaręczam, że wszystko jest dobrze. I trzeba być dobrej myśli co do reszty.
– Dziękujemy panu – powiedział Gareth.
– Do widzenia – pożegnał się lekarz.
Ledwie odszedł, a z sali został wywieziony Jonathan. Mężczyzna miał otwarte oczy i rozglądał się. Widać było, że jest bardzo zmęczony, ale uśmiechnął się, rozpoznając bliskich mu ludzi.
– Hej, zabrali mi jedno, ale dali inne – powiedział, kiedy pielęgniarki wiozące go na łóżku zatrzymały się na chwilę.
– I dobrze, po co ci tamto chore – rzekł Alex.
– Richie?
– Hm?
– Skarbie, przez kilka tygodni nici z seksu, ale potem to nadrobimy. Fajnie, nie mamcia? Dobry będzie z niego zięć.
Taylor zarumienił się po końce uszu, ze wstydem patrząc na to, co powiedzą rodzice Jonathana. Ci jednak udawali, że niczego nie słyszeli, a Alex ledwie powstrzymywał się od śmiechu, za co prawie dał mu kuksańca prosto w żebra.
– Alex, braciszku?
– No co tam, królewiczu?
– Powinieneś się więcej uśmiechać, tylko nie tak jak teraz, kiedy wyglądasz, jakbyś się dusił. Mamuś, jesteś śliczna. Tato, ty też. Kocham was wszystkich i panie pielęgniarki też bardzo kocham. O, i tę lampę.
– To skutki działania znieczulenia, które mu podano – wytłumaczyła rudowłosa pielęgniarka. – Zawieziemy go na salę po operacyjną i będą się mogli państwo niedługo z nim zobaczyć, a wieczorem zmusimy go do wstania z łóżka.
– Nie zaszkodzi mu to? – zapytał Richie.
– To właśnie dla jego dobra – odpowiedziała druga pielęgniarka. – Musi się przyzwyczaić, nie użalać nad sobą, a leki przeciwbólowe pomogą  mu znieść ból nacięcia. Może też odczuwać zdrętwienie w okolicy nacięcia, ale wszystko przejdzie.
– Bardzo paniom dziękujemy. – Pan Wilson uśmiechnął się serdecznie do pielęgniarek i pozwolił im zabrać syna. Potem objął swoją żonę, która popłakała się z targających nią emocji.
Alex podszedł do przyjaciela, wciąż roześmiany.
– Zmyję ci ten uśmiech z twarzy – burknął Richie.
– Nadrobicie to. Wierzę w to.
– Przestań. Lepiej zadzwoń do naszych znajomych, że jest już po zabiegu. Ja tylko zawiadomię Caseya, a on powie JD. Mnie bardziej lubi niż ciebie.
– Widzę, że poczułeś ulgę, tak jak mama. – Spojrzał na rodzicielkę wycierającą chusteczką oczy.
– Nom. To prawda, że jeszcze trzeba czekać na wyniki badań, ale czuję, że wszystko będzie dobrze.
– Bo w porę to diabelstwo wykryto. Dobra, to dzwonię do Joyce. Chciała tu być, ale miała dzisiaj ważny egzamin.
– Spoko. Dobrze, że wszyscy tu nie przyleźli, bo bym chyba oszalał, gdyby zaczęli każdego pocieszać. – Richie odszedł na bok. Wyjął komórkę i wykręcił numer do Caseya. 


* * *

McPherson rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Od razu przekazał pomyślną wiadomość swojemu chłopakowi, zanim JD zniknął mu za drzwiami sali rehabilitacyjnej.
– Johnny jest już po zabiegu i raczej wszystko będzie dobrze.
– Ekstra. – Ucieszył się. – Fajny z niego facet i zasługuje na to, by  być zdrowym.
– Jutro podobno ma już wyjść do domu.
– Szybko. – Zdziwił się Whitener.
– W niektórych szpitalach wypuszczają nawet tego samego dnia. Dostanie leki przeciwbólowe i będzie odpoczywał. Ma dużo spacerować.
– O, a propos spaceru, może wybralibyśmy się w sobotę do parku? – zaproponował JD.
– Tylko nie w tą sobotę. Zapomniałeś, że mam pracę? Cały weekend będę miał nią zawalony od rana do nocy, ale zawsze coś zarobię. Na rehabilitację odwiezie cię twoja mama, a na spacer wybierzemy się jutro.
– Pomyślałem, że też powinienem się do naszego i domowego budżetu dołożyć, i zamierzam dawać korepetycje. Za dwa miesiące koniec roku szkolnego, to dużo potrzebujących będzie. Mogę to nawet robić przez neta. Wygodniej. Kamerka i już.
– Świetny pomysł. Jesteś w tym dobry. Mnie czegoś nauczyłeś, Emośku.
– Mam wrażenie, że nie mówisz o matmie czy innych przedmiotach. – JD uniósł jedną brew.
– Nauczyłeś mnie kochać. – Wychylił się z krzesła, na którym siedział, i pocałował partnera czule.
– To teraz muszę iść do pokoju za tą ścianą i nauczyć moje nogi chodzić – powiedział po pocałunku. – O ile wcześniej mnie Mark nie wykończy. Za pierwszym razem miał być luz, to ledwie przeżyłem – poskarżył się.
– Przeżyjesz i więcej, Emośku.
– Co cię nie zabije, to cię wzmocni?
– Nie tylko. Po prostu jesteś uparty, a jak w coś wierzysz, to robisz wszystko, żeby było tak, jak ty chcesz – rzekł Casey.
– Zawsze stawiam na swoim. Postawiłem teraz na niepewnego konia. Nie wiem, czy wygra, ale cokolwiek będzie, to i tak wygrałem dużo. Ciebie – pochlebił Caseyowi, zanim wycofał się trochę i nawrócił, żeby móc wjechać do pokoju rehabilitacyjnego, gdzie powitał go mężczyzna od torturowania go.
Tymczasem Casey oparł się swobodnie i pomyślał, że on też wierzy i również dużo wygrał. Wygrał JD – ukochanego chłopaka, z którym zamierzał być, najlepiej na zawsze. Wygrał wolność od kontrolujących go rodziców, którzy do tej pory  nie próbowali się z nim skontaktować, ale nie cierpiał przez to – może trochę. Wygrał pozostanie w drużynie zapaśniczej. Dzisiaj on i JD zwolnili się wcześniej ze szkoły, żeby chłopak mógł mieć zajęcia rehabilitacyjne, ale mogli być jeszcze świadkami aresztowania trenera i chłopaków. Nie wiedział, co dalej będzie z napastnikami, lecz na pewno nie wrócą oni do szkoły. Tym bardziej że jego zeznania, dowody pogrążają ich. Dzisiaj dobre było też to, że po aresztowaniu trenera podeszło do Caseya paru chłopaków, którzy w żaden sposób się z niego nie wyśmiewali, ale też i nie stanęli w jego obronie – nie  miał im tego za złe – i zapytali, czy będzie ich kapitanem jak dotąd. Zgodził się. Niedługo miał pojawić się nowy trener i będą przygotowywać się na Stanowe Zawody Szkół pod koniec maja. Czyli mógł powiedzieć, że wygrał życie. Życie, które gdyby inaczej postąpił, byłoby naprawdę kiepskie. Nie wiedział, co im wszystkim los przyniesie, ale był dobrej myśli. Szczególnie jeśli chodziło o JD i jego nogi.

* * *

Jonathan powoli spacerował, czując się dziwnie odrętwiały. Nie chciał jeszcze wstawać, ale go do tego zmuszono. Dlatego też w asyście Richiego stawiał małe kroki, posuwając się naprzód bez celu w pokoju, w którym leżał. Nie zapominał też o odpoczynku. Na pewno nie zamierzał skończyć na siedzeniu w łóżku i użalaniu się nad sobą. Pozytywne nastawienie w takich chwilach było bardzo ważne, jak mówiła mu jedna z pielęgniarek. Nazywał ją Żyleta, bo była naprawdę ostra i to ona pilnowała go, żeby robił to, co lekarz zalecał.
 Jutro mieli go wypisać, twierdząc, że nie ma do tego żadnych przeciwwskazań. Zacznie życie na nowo i już wiedział w jaki sposób. Wrócił do łóżka, na którym ostrożnie się położył. Na razie nie dał rady dłużej spacerować. Wyciągnął rękę do Richiego, zapraszając go, żeby przy nim usiadł.
– Coś postanowiłem – powiedział.
– Mam się bać? – zapytał Richie, bawiąc się jego palcami.
– Wiesz, moje rzeczy i tak sukcesywnie przenoszą się do twojego domu, więc pomyślałem…
– Tak.
– Ale nie wiesz, jakie miałem zadać pytanie.
– Czy możesz się do mnie przeprowadzić lub czy zgodziłbym się, żebyśmy ze sobą zamieszkali. Odpowiadam, że tak. Ewentualnie prosisz mnie o rękę, to na to też masz odpowiedź twierdzącą. – Miał ochotę skakać z radości i krzyczeć: „JUHU”, ale nie chciał zachowywać się jak dziecko.
– Wyszedłbyś za mnie za mąż? – Co tam, że inni pacjenci z pokoju patrzyli na nich. Nie zamierzał już niczego udawać.
– Nawet dzisiaj – odpowiedział szczerze Richie. – Szkoda, że to nie jest możliwe.[1]
– Zawsze możemy sobie złożyć przysięgę. Ja, Jonathan…
– Jaki piękny obrazek – wtrącił się męski głos.
Obaj spojrzeli w stronę wejścia, w którym stał Ethan Larsen.
– Co tu robisz? – zapytał chłodno Johnny. Nie miał sił na spotykanie się z tym człowiekiem. Dobra, może to i on poruszył niebo i ziemię, żeby mu pomóc, ale to nie zmazywało win z przeszłości. Ktoś, kto mówi „Kocham cię”, a po tych słowach wychodzi, żeby pieprzyć się z innymi, dla niego nie jest nic wart, choćby uratował cały świat.
– Wracam do domu i przyszedłem zapytać, jak się czujesz. Widzę, że dobrze. Nigdy nie zapomnisz? – dopytał, nie wyjaśniając, o co chodzi, wierząc, że Johnny to zrozumie.
– Zapomniałem tak, że nie istniałeś. Wolałbym cię też nie oglądać, chociaż to będzie trudne, bo mam przychodzić do szpitala na badania. W każdym razie dziękuję za pomoc i nie zamierzam mieć z tobą nic wspólnego. Z tobą w sferze prywatnej tym bardziej. Mam kogoś, kto mnie naprawdę kocha.
– Cieszę się. W takim razie trzymaj się – powiedział Ethan. – Ktoś na mnie czeka.
– Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwy – wymamrotał Jonathan, dając Ethanowi do zrozumienia, że już może sobie iść.
– On i ja… Nieważne. Bywajcie – pożegnał się i wycofał z pokoju. Zasłużył sobie na to i w pełni Jonathana rozumiał.
– Poczekaj chwilę – rzekł Richie do partnera i wyszedł za Ethanem. – Hej, słuchaj.
– Co tam, blondasku?
– Słyszałem, co o mnie mówisz. Nie obchodzi mnie to, ale nie nachodź Jonathana. Jako lekarz to co innego. Mój chłopak mówił mi, jak się dobrze zachowałeś podczas badania, natomiast…
– Posłuchaj, chłopaczku. Gdybym chciał, zgniótłbym cię i dostał jego z powrotem, ale nie chcę. Może mu dasz to, czego ja mu nie dałem. Powiem ci tylko jedno, że jak był ze mną, to nie wychodził z mojego łóżka. A z twojego?
Richie w pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie zamierzał mu jednak pozwolić na coś takiego, więc odrzekł butnie:
– W twoim łóżku był tylko jakiś czas, w moim spędzi życie. Jest różnica? Moim zdaniem jest i to duża. – Odwrócił się  i wrócił zadowolony do pokoju, pozostawiając oniemiałego Ethana na korytarzu.
– Masz pazur, kotku. Coś z ciebie będzie – szepnął do siebie Larsen i napisał wiadomość do Kadena, że już wychodzi. Umówili się na wczesną kolację i bał się sam przed sobą przyznać, jak bardzo się z tego cieszy.

* * *

Dni i tygodnie mijały powoli. Na dworze słońce zaczęło mocniej grzać i na dobre nastała wiosna. Dla wszystkich to był czas intensywnej pracy nad życiem, związkami, nauką i nawet zdrowiem. JD kilka razy w tygodniu chodził na rehabilitację, intensywnie ćwicząc i dając z siebie wszystko, co mógł. Wiele razy był bliski poddania się, bo nie widział efektów swojej pracy, ale po długich rozmowach z Caseyem, nocach pełnych bliskości i czasami cudownych chwil, kiedy się kochali, wracał do ćwiczeń z nowymi siłami i nową determinacją. Za każdym razem cierpiąc katusze podczas ćwiczeń i znosząc ogromny ból, który z czasem stał się dużo mniejszy. Jak mówił Mark, ból oznaczał, że jest dobrze i coś czuje. Jego związek z Caseyem kwitł. Nie obywało się bez zgrzytów, ale szybko potrafili się pogodzić.
Natomiast u Jonathana wszelkie możliwe badania nie wykazały przerzutów, pomimo potwierdzenia, że nowotwór był złośliwy. Oczywiście nadal pozostawał pod ścisłą kontrolą lekarską i dopiero po pięciu latach nieujawnienia się komórek nowotworowych można będzie z całą pewnością stwierdzić, że jest w pełni zdrowy, ale już i tak można było mówić o sukcesie, z którego cieszył się razem z Richiem, przeprowadzając się do jego domu i zaczynając nowe życie.
Chłodny marzec zamienił się w kwiecień plecień rzucający przeróżną aurę, a potem w przepiękny maj witający wszystkich kwitnącymi drzewami, zielenią, czystym, błękitnym niebem i letnią pogodą oraz od czasu do czasu burzami. Jedna z nich niedługo miała nawiedzić Adincton.





[1] Tekst pisany zanim w Stanach zalegalizowali związki małżeńskie tej samej płci.

10 komentarzy:

  1. Ten Ethan trochę mnie wkurza, ale cóż... Nie wszyscy bohaterowie mogą być cukierków i bo byłoby nudno xD Dobrze, że Jonathan i Richi zamieszkali ze sobą, tworzą ładną parę ^.^ A Emosiek niech się nie poddaje bo mu nakopie do dupy! I ciekawe, jaką burze miałaś namyśli? Jakieś zjawisko pogodowe czy ktoś nowy namiesza w życiu bohaterów? :D Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mi ulżyło, że z Johnnym wszystko ok. I strasznie spodobała mi się odpowiedź Richiego do Ethana z tym łóżkiem. Muszę to zapamiętać bo to świetna riposta. :D
    Już się boję, jaka to będzie ta burza. Nie mam żadnego pomysłu.
    Eh, czytając to uświadomiłam sobie jak niewiele zostało do końca opowiadania. Mój domysł co do Alexa i Josha lekko się chwieje, bo nie jestem już co do niego taka pewna, ale jeszcze wszystko się może zdarzyć.
    Rozumiem, że po tym chyba znowu zaczniesz publikować raz w tygodniu. Jeśli tak, to to będzie piekło,bo już się przyzwyczaiłam xD Życzę ci dużo weny (żeby zawsze była z tobą) i pomysłów na wiele opowiadań. 🙌😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Co żeś Ty wymyśliła z tą burzą, nie denerwuj mnie nawet.
    Ma być cud miód malina, bo jak nie to burza będzie na blogspocie >:|

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, nie ukrywając....nie mogę się doczekać tej burzy!
    /A

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju ale śmiałam się z tego, co mówił Jonathan po operacji XD
    No, jestem dumna z Richiego! Dobrze, że nie dał się zjechać Ethanowi.
    Wszystko pięknie, ale... co to za burza na końcu?? ;-; Mam nadzieję, że jej skutki będą pozytywne xx

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne.
    Richie pokazał pazurki. Podoba mi się jak pokazał je Ethanowi. O ile polubiłam Ked'a nie mogę przekonać się do Ethana. On jest zupełnie inny niż myślałam z początku. Za to jestem wręcz zachwycona że operacja się udała i Jonny powoli wraca do domu. Przez moment naprawdę miałam złe przeczucie. całe szczęście iż jednak się myliłam.
    I naprawdę szansa by JD doszedł do siebie? Oj bardzo bym chciała by tak właśnie było.
    Oczywiście czekam na kolejny rozdział. Aby tydzień szybko zleciał!
    Wielka szkoda, że ta historia powoli dobiega końca, ale wiadomo wszystko się kiedyś kończy.
    pozdrwiam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział świetny. Mam nadzieję, że burza będzie szaleć i przyniesie niespodziewane zwroty akcji.
    Kaden i Ethan są bardzo ciekawą parą i czekam na ciąg dalszy ich historii.
    Nadal tęsknie za Joshem i Alexem. Szczególnie za Joshem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Oho. Burza to zawsze zły omen :D
    Dlaczego pomyślałam o wracającym Joshu...? Byłoby miło, ale z drugiej strony nie zdziwiłabym się, gdybyś skazała biednego Alexa na bycie nieszczęśliwym do końca serii :")

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    świetnie, o tak Richie ma pazur, czyżby powoli Ethan'owi zależało na Keadanie... ta końcówka mnie zaciekawiła, coś się wydarzy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)