Przypominam o konkursie. Czas leci. :) http://blogluany.blogspot.com/2016/08/konkurs.html
Zapraszam na rozdział. Jest jednym z najdłuższych z tej serii. :)
Kaden Hyle
przetarł palcami zmęczone oczy. Już dwie godziny temu powinien być w domu i
odsypiać nocny dyżur, a raczej ostatnie dwadzieścia cztery godziny pracy.
Niestety z rana przywieźli im ciężki przypadek i musiał zostać. Żałował, że nie
wyszedł pięć minut wcześniej. Wtedy kolega, który przyszedł na dzienną zmianę,
nie zawołałby go do pomocy. Kaden nie byłby świadkiem śmierci dwóch braci,
którzy zostali ranni podczas poważnego wypadku samochodowego. Jeden z nich miał
dziewiętnaście lat, drugi szesnaście. Nie mógł uratować dwóch młodych żyć i to
go przytłaczało. Nie był winny ich śmierci. Tym akurat była nadmierna prędkość
i alkohol. Pewnie jechali z jakiejś imprezy i stało się. W swojej pracy Kaden
był świadkiem wielu śmierci. Każdą przeżywał. Rodziny zmarłych mówiły, że on
nie może być lekarzem, bo jest za dobry, za współczujący. Chyba był jedyny w
swoim rodzaju. Sam pracował z ludźmi, którymi czasami potrząsnąłby i
powiedział, żeby odzyskali człowieczeństwo i nauczyli się pracować z ludźmi i
jak traktować pacjentów. Nie robił nic, bo i tak by uderzył w próżnię. Raz
próbował i to mu wystarczyło.
Próbował jakoś
odegnać zmęczenie, tym bardziej że kiedy wyszedł na korytarz, ujrzał rodziców
zmarłych chłopców. To jemu pozostawiono poinformowanie ich, że stracili synów.
Serce mu się krajało na widok czekających w napięciu mężczyzny i kobiety, która
złożyła głowę na ramieniu męża. Pytał sam siebie, czy czuli, że ich dzieci już
nie ma? To, co musiał zrobić, robił wiele razy, ale po raz pierwszy miał komuś
powiedzieć, że tak młodzi ludzie nie przeżyli. Rany były tak rozległe, że to
cud, iż dojechali żywi do szpitala. Podobno do innego szpitala zawieziono ich
koleżankę, ale nie wiedział, co z nią. Zresztą wolał nie wiedzieć, czy śmierć
zebrała kolejne żniwo wśród młodych. Młodych, którzy swoją głupotą – inaczej
tego nie mógł nazwać – bardzo jej w tym dopomogli. Z tego co wiedział, jechali
tak szybko, że kierowca na zakręcie nie zapanował nad samochodem i uderzyli w
drzewo, a pojazd odbił się od niego i przekoziołkował kilka razy by zatrzymać
się na dachu. Z relacji, które usłyszał od sanitariuszy i lekarza po tym, jak
wyjechali do wypadku, widok był przerażający nawet dla nich. Kaden naprawdę
wolałby ten dzień zacząć zupełnie inaczej.
Podszedł do
małżeństwa, a ci wstali, wpatrując się w niego wyczekująco.
– Co z
naszymi dziećmi? Mówiono nam, że tutaj ich przywieziono. Podobno mieli wypadek
– głos zabrała kobieta po czterdziestce, z kurzymi łapkami wokół kącików
niebieskich oczu. Jej wąskie usta, niepokryte pomadką, otworzyły się, jakby
miały coś powiedzieć, ale w końcu ścisnęły się w wąską kreskę. Wokół ust
tworzyły się bruzdy świadczące, że ich właścicielka często się śmiała.
Kaden żałował,
że musi odebrać jej śmiech. Miał nadzieję, że mają więcej dzieci. Jego nadzieja
natychmiast została przerwana, gdy usłyszał słowa mężczyzny:
– Mamy tylko
ich. Samuel, ten starszy, zamierza iść na prawo, a Kenneth to hulaj dusza, nie
wie, co chce w życiu robić.
Dlaczego oni mu
to robią, utrudniając przekazanie tragicznej wiadomości? Dlaczego on stoi i się
na nich gapi, jakby sam oczekiwał, że nagle rozmyją się w powietrzu, a wszystko
okaże się być snem?
Potarł czoło,
starając się skupić, a potem wpatrzył raz w jedną, raz w drugą twarz rodziców
zmarłych chłopców.
– Jest mi bardzo
przykro, ale… Rany były tak rozległe, że… Nie udało się uratować państwa synów.
Zmarli pół godziny temu. – W jego uszach rozległo się coś w rodzaju wycia, a
potem kobieta wybuchła piskliwym płaczem. Gdyby jej mąż jej nie przytrzymał,
przewróciłaby się. Kaden wiedział, że właśnie złamał jej serce, lecz nie miał
wyjścia.
– Mówiłem,
jeździjcie wolniej – odezwał się zrozpaczony mężczyzna. – Nie, tato, nic nam
się nie stanie. To innym się wszystko przydarza, nie nam. My jesteśmy
niezniszczalni. Tak bardzo się mylili. – Mężczyzna wybuchł płaczem, przytulając
swoją żonę do piersi.
Kaden nie mógł
nic zrobić. Nie mógł im pomóc. Pocieszyć ich. Przekazał szczere wyrazy
współczucia i odszedł z myślą, że dzieci nie powinny odchodzić z tego świata
przed rodzicami.
Kilkanaście
minut później, przebrany, opuścił szpital. Bardzo ciężka noc zakończyła się
jeszcze cięższym porankiem. Miał serdecznie wszystkiego dość. Do tego
przygnębienie po śmierci chłopaków też robiło swoje. Nawet piękna, słoneczna
pogoda nie pomagała. Powinien mieć do tego dystans, bo inaczej nie wytrzyma nerwowo.
Jednak nie potrafił nic nie czuć. Dzisiejszy dzień będzie bardzo kiepski pod
tym względem. Ale może jak się wyśpi, będzie inaczej. Dopiero jutro szedł na
dyżur i mógł w końcu odpocząć.
Akurat na
parkingu podszedł do swojego auta, gdy zadzwonił telefon. Rozpiął wiosenny
płaszcz, by wyjąć komórkę z wewnętrznej kieszeni na piersi. Spoglądając na
wyświetlacz, pokiwał z rezygnacją głową. Odebrał i przystawił telefon do ucha.
– Ethan, jak to
miło będzie usłyszeć twój głos – powiedział do głośnika drwiąco, opierając się
o auto.
– Wiedziałem,
że się ucieszysz. Jak dyżur? Żałuję, że mnie nie było w pracy. Uprzyjemniłbym
ci go.
Kaden przewrócił
oczami, świadom, że jego rozmówca i tak tego nie widzi.
– Ciesz się, że
cię nie było. Poza tym mogłem już odsypiać...
– Ale nie śpisz.
Spójrz w prawo.
Kaden zrobił to,
ale nie od razu zobaczył stojącego po drugiej stronie ulicy Ethana. Dopiero
kiedy świeżo upieczony stażysta pomachał mu, dostrzegł jego postać.
– Byłem na
małych zakupach i tak patrzę i patrzę, i widzę, że to ty. Dopiero wyszedłeś z
dyżuru?
– Dopiero. –
Patrzył, jak czerwone światło zmienia się na żółte, a potem zielone. Ethan wraz
z innymi czekającymi na przejściu zaczął przechodzić przez ulicę.
Okazało się, że
ten młody człowiek, kiedy nie był opętany seksem, był naprawdę fajnym facetem.
W każdym razie on go takiego widział. Pomimo tego nie mógłby być z kimś takim,
bo Ethanowi zależało tylko na pieprzeniu, nie na związkach. Natomiast on sam
był jego przeciwieństwem. Owszem, uwielbiał seks. Jednakże wolał go uprawiać z
kimś dla siebie w jakiś sposób ważnym. Nie, że musiał od razu kochać tę osobę.
Po prostu dobrze byłoby być z kimś na dłużej. Wtedy w klubie Ethan jednym
spojrzeniem go rozpalił i zrobił coś, przed czym się bronił łamiąc swoje zasady.
Liczył, że już nigdy nie spotka tego mężczyzny, a tu ten osobnik we własnej
osobie właśnie wspinał się po stopniach. Ethan wciąż go uwodził, on starał się
zachowywać dystans. Nie było to łatwe, bo Larsen był pociągającym mężczyzną, a
on miał duże libido. Nad którym panował, na szczęście. Tym bardziej było to
łatwe, bo do tej pory spotykali się w pracy. Dzisiaj wszystko się zmieniło.
Niemniej nie zamierzał ulegać.
– Hej.
Wyglądasz na wykończonego. – Rześki Ethan przyjrzał się Kadenowi, nie ukrywając
swojego zainteresowania.
– Tak się czuję.
Planuję przespać cały dzień. – Ziewnął, przystawiając dłoń do ust, żeby się
zasłonić. – A ty co tak z rana zakupy? Nie byłeś się w nocy zabawić?
– Nie –
odpowiedział krótko, a po chwili dodał. – Czasami wolę spokojne wieczory.
Najlepiej z takim facetem jak ty. – Jego ochota na seks rosła z każdą chwilą.
Nie ukrywał przed sobą, że nie był wczoraj w klubie tylko dlatego, żeby kogoś
nie złowić na krótki numerek. Dlatego, że bardzo chciał Kadena i obiecał sobie,
że go dostanie. Facet mu się wyrywał, a on go gonił i wierzył, że kiedyś go
dogoni. Przecież co Hyle’owi szkodziło, żeby się spotkać kilka razy i spędzić
parę upojnych chwil. Chwil, podczas których obaj będą pieprzyć się do utraty
tchu. Jak sobie wyobrażał to, jak mężczyzna mocno go trzymał, kiedy dochodził,
to stawał mu na samą myśl.
– To sobie
takiego znajdź. – Spostrzegłszy, że nadal trwa ich połączenie telefoniczne,
nacisnął na ekranie ikonkę z czerwoną słuchawką. – Ja wsiadam do samochodu i
jadę do domu.
– Zanim
dojedziesz, to zaśniesz za kierownicą. Jestem dobrym kierowcą. Zawiozę cię, co
najwyżej wrócę po swoje auto autobusem. Co ty na to? – Zmrużył oczy, bo właśnie
słońce znalazło się za plecami Kadena i zaczęło go razić.
– Zgoda. –
Wiedział, że będzie żałował, ale to było rozsądne wyjście. Ledwie stał na
nogach i mógł faktycznie jeszcze coś nabroić. Podał mu kluczyki, przytrzymując
je na dłużej, kiedy Ethan je złapał, i powiedział: – Ale na herbatkę cię nie
zapraszam.
– Jasne.
Rozumiem. Zero gościnności. A jak powiem, że mam tutaj pyszne ciastka? –
Podniósł reklamówkę z zakupami.
– Z rana
ciastka? Dobra, już nic nie mówię. – Poddał się, bo nie miał siły tutaj stać.
Marzył o przyłożeniu głowy do poduszki i śnie bez snów. Tylko czy mu się to
uda?
– Zapowiada się
całkiem pogodny dzień – powiedział Ethan, kładąc reklamówkę na tylnym
siedzeniu.
*
* *
Casey po
schowaniu wózka inwalidzkiego usiadł za kierownicą i zapiął pas. Wsunął kluczyk
do stacyjki i jeszcze sprawdził, czy ma portfel i dokumenty. Bał się, że w
ferworze panującym w domu mógł w pośpiechu czegoś zapomnieć. Upewniwszy się, że
ma wszystko, zanim ruszył, wziął siedzącego obok JD za rękę. Chłopak przewrócił
oczami, ale oddał uścisk, a kąciki jego warg nieznacznie się uniosły. To
zadowoliło Caseya, który zaplanował ten weekend po to, żeby obaj mogli odpocząć
przed powrotem do szkoły. Dla żadnego z nich poniedziałek nie będzie łatwy, ale
nie zamierzał się tym denerwować. Tym bardziej że przed nimi dzisiejszy dzień i
jutrzejszy zapowiadały się bardzo dobrze, a do tego pogoda im dopisywała.
– No to w drogę.
– Włączył jeszcze radio. Nie za głośno. Zapalił silnik.
– Komu w
drogę temu czas – rzucił JD, wyciągając telefon i odpisując na esemesa
Brithany. Wczoraj zapomniał do niej napisać, a teraz zrobił to z premedytacją,
wiedząc, że o ósmej rano ona jeszcze śpi. Podrapał się po uchu i od razu
poprawił przekrzywiony kolczyk.
– Masz minę,
jakbyś knuł coś bardzo złego. – Włączył kierunkowskaz i zjechał na pas do
skrętu. Tuż przed nim z lewego pasa zjechał inny kierowca, który nie
poinformował o swoich zamiarach. – O, zobacz, co za skończony kretyn! A
kierunkowskazy to co, pacanie? Może są tylko od święta? Jak można tak jeździć?
Potem, kurde, tyle wypadków przez właśnie takich idiotów, którzy nie mają
mózgów. Przecież jeszcze z metr i bym w niego przywalił. Skąd miałem wiedzieć,
że będzie skręcał?
– Może sądził,
że czytasz w jego myślach.
– Może. O, i
znów nie włączył kierunku. – Miał ochotę zatrąbić, ale tamten już skręcił w
inną drogę. – Na drogach coraz więcej ignorantów. Co mu szkodzi włączyć
kierunek? A ty co złego knujesz?
– Już wyknułem,
że tak powiem. – Uśmiechnął się wrednie. – Britt uwielbia w soboty spać do
południa. Nie pozwoliłem jej na to. Zaraz dostanę esemesa z opierdolem. –
Wgapił się w ekran i po chwili dostał zwrotną odpowiedź. – O, jestem skończonym
łachudrą, któremu powyrywa wszystkie kłaki, a potem wciśnie mi je do ust i każe
zeżreć.
– Ha. Ta to ma
wyobraźnię. Nie martw się, skarbie, obronię cię. – Miał ochotę poklepać go po
kolanie, lecz z tego zrezygnował. Wolał nie psuć JD nastroju. Tym bardzieże tej
nocy dużo ze sobą rozmawiali i chłopaka opuściły nerwy. Co najlepsze JD zgodził
się też na rehabilitację i od połowy tygodnia czekały go wizyty w klinice
rehabilitacyjnej. Casey wierzył, że da się postawić jego Emośka na nogi.
Przecież nie ma żadnych ku temu przeciwwskazań.
– Napisałem jej,
że łysy wyglądam bardzo źle, a dieta z włosów mi nie służy i podziękuję jej za
pomoc w upiększaniu. Do tego dodałem szeroki uśmieszek. Ha, ha. Jest wściekła,
bo ma okres, i zabije mnie. – Zaśmiał się.
– Skąd ty wiesz,
że ma okres?
– Pisała mi o
tym wczoraj. Tym bardziej mogę pograć jej na nerwach. Do poniedziałku się
uspokoi.
– Znalazłeś
sobie zabawę, wredziochu. – Rzucił na niego okiem, odrywając się od
obserwowania drogi. Nie kierował się na autostradę, więc na zwykłej drodze było o wiele mniej aut, dzięki temu jechał
też dużo spokojniej.
– Nie będę się
nudził. – Jego telefon znów oznajmił przychodzącą wiadomość tekstową. – Właśnie
przyszła riposta esemesem. O… ciekawe. To się uda z twoją pomocą.
– Co?
– Kazała mi se
wsadzić chuja w dupę.
Casey parsknął
śmiechem.
– Uwielbiam ją.
Dorównuje ci. I co jej odpiszesz?
– Napiszę,
że dziękuję za to, że tak dba o moją przyjemność. – Odpisując, wysunął
koniuszek języka i przesunął nim po wargach.
Casey zacisnął
dłonie na kierownicy. JD nie miał pojęcia, jak na ten gest reagował? Wiedział,
że chłopak robi to ot tak, po prostu, ale to doprowadzało go do szału.
Najchętniej to złapałby teraz te wilgotne usta i wcałował się w nie, język
polizał swoim i possał. Potrząsnął głową. Musiał skupić się na drodze, bo
inaczej mogą nie dojechać na miejsce.
– I co ci tam
jeszcze napisała?
– Wygrałem.
Życzyła mi dużo, dużo przyjemności i przesłała tę emotkę która oznacza
pokazanie języka.
– Brawo, Emośku,
gratuluję. W nagrodę dam ci buziaka, jak dojedziemy na miejsce.
– Za ile tam
będziemy?
– Za jakieś
piętnaście minut.
– To napiszę do
twojej siostry.
– Zostaw Kate w
spokoju.
– Boisz się, że
nie mnie się dostanie tylko tobie? – Zerknął na Caseya bokiem.
– Dokładnie.
A potem doda, że mam się tobą należycie zająć, bo się nudzisz i jesteś
sfrustrowany.
– Nie jestem
sfrustrowany – oburzył się raczej dla pozorów JD.
– Jesteś.
– Nie jestem.
– Jesteś.
– Nie jestem, ty
cholerny neandertalczyku.
– Kochanie, ja
mogę tak całą drogę, więc odpuść.
– Nigdy w życiu.
Nie jestem… – przerwał, bo Casey zjechał na pobocze i zatrzymał się. – Co
robisz?
– Muszę ci
zamknąć usta – powiedział i odpinając pas, przesunął się na siedzeniu. Chwycił JD za kurtkę i
przyciągnął go do siebie. Pocałował go, skutecznie kneblując mu usta własnym
językiem, na co JD zareagował cichym jękiem i wczepieniem się w niego rękoma,
które dość szybko otoczyły jego szyję, a chłopak pozwolił na pogłębienie
pocałunku. Casey przystał na to z ochotą.
Zderzając się
zębami ze sobą i smakując siebie nawzajem, JD czuł, jakby coś w nim wskoczyło
na właściwe miejsce. Na chwilę się wycofał, uśmiechnął do chłopaka, a potem
ponownie złączył ich usta w żarliwym pocałunku. Przymknął powieki, delektując
się tylko odczuwaniem. Podobało mu się to, co czuje. Jego ciało reagowało. Samo
to, że mrowiły mu usta, czego nigdy nie zaznał, było dla niego interesującym
doświadczeniem, a gorąco w podbrzuszu tylko go nakręcało. Od wypadku dzielił z
Caseyem mniej drapieżne pocałunki. Ten był inny od wielu tygodni. Taki, jakimi
obdarzali się przed pobytem w szpitalu. Ten sprawiał, że kłujące iskry
przebiegały mu po kręgosłupie, wprawiając w stan upojenia. Z trudem rozdzielił
ich wargi, by powiedzieć:
– A niech cię,
Cas...
– Podobało ci
się – stwierdził McPherson, nachylając się do ucha JD. – Jeżeli zechcesz,
dostaniesz wszystko. Nie mam zamiaru ukrywać i wstydzić się tego, jak bardzo
cię pragnę. – Tym razem spojrzał mu głęboko w oczy, przesuwając palcem po jego
wymęczonych ustach. – Ale wszystko zależy od ciebie. Równie dobrze możemy
dzisiaj iść grzecznie spać lub całą noc przegadać. Po prostu chcę być z tobą i
tylko z tobą. Nie naciskam…
– Wiem. Ja
też chcę. Po prostu nie wiem, jak to miałoby wyglądać. Jestem unieruchomiony.
– Ale czujesz.
– Poza nogami
czuję wszystko – szepnął. – Tylko nie rób sobie nadziei. Raczej wolę chyba
pogadać albo coś obejrzeć. – Nie chciał go rozczarować, ale wstydził się tego,
jaki jest.
– Wszystko
zależy tylko od ciebie. – Wolał mu powiedzieć, czego by chciał, i zostawić
wyjście. Przenigdy nie zamierzał zmuszać JD do seksu. Jedyną rzeczą, do której
go zmuszał, była rehabilitacja. – To co, jedziemy dalej?
– Chyba po to
wyruszyliśmy. – Puścił oczko Caseyowi i wyprostował się na siedzeniu. Oblizał
usta z zadowoleniem i dodał: – Jeżeli będziesz mnie tak całował, jak przed
chwilą, to kto wie.
Casey obrzucił
go roziskrzonym wzrokiem. Nie robił sobie nadziei, ale kto wie, jak to będzie.
Zapalił silnik i ruszył w dalszą drogę.
*
* *
Alex wlókł się
za Richiem, mając dość łażenia po sklepach. Chciał spędzić czas z przyjacielem,
ale nikt nie powiedział mu, że jego złotko będzie odwiedzało każdy zakątek galerii
handlowej. Najchętniej to by gdzieś usiadł i się czegoś napił. Proponował to
przyjacielowi, ale ten powiedział, że dopiero jak znajdzie to, czego szuka, i
kupi sobie to, co planował kupić. Dla Alexa te słowa były niczym zaklęcia
czarnej magii, bo Richie od dwóch godzin niczego nie kupił, a wstępował do
każdego sklepu. Sam uwielbiał zakupy, ale w nocy znów prawie nie spał i teraz
zaczynał odczuwać senność.
Tymczasem Richie
czuł się znakomicie. Od dawna nie miał tyle energii co dzisiaj. Odczuwał to tak,
jakby dopiero się narodził. I tak bardzo mu się to podobało, że nie miał
zamiaru szybko wracać do domu.
– Alex,
powiedziałeś, że chcesz coś sobie kupić.
– Chcę, ale to
ty ciągle mnie ciągniesz tam, gdzie chcesz iść. Tego, co ja zamierzam kupić,
tutaj nie znajdę. Co więcej, nawet takiego sklepu tutaj nie znajdę.
Richie
przystanął, odwracając się do przyjaciela.
– To czego ty
szukasz? – zapytał zdziwiony Richie.
– A ty czego?
– Ja niczego. To
znaczy chcę sobie kupić porządną patelnię…
– Byle ciężka,
aby dobrze przywaliła mojemu bratu w jego łepetynę.
– Nie zamierzam
bić swojego chłopaka – powiedział poważnie Richie. – Wtedy miałby pełne prawo
mnie zostawić.
– Tylko
żartowałem. Heloł, blondasku, gdzie podziało się twoje poczucie humoru?
– Wyprzedziło
mnie, jest o tam, na zakręcie. Musimy je dogonić. – Ruszył do przodu w kierunku,
do którego zmierzał.
– To powiesz mi,
dlaczego szukamy patelni w dziale stoisk z odzieżą? – Poszedł za nim, tym razem
starając się dorównać mu kroku.
– Chcę sobie
kupić bluzę na wiosnę. Dni są coraz cieplejsze, a ja nie mam nic fajnego. Tylko
nic mi się nie podoba. Tata dał mi kasę na patelnię, to ja ze swoich coś sobie
kupię. Może i Jonathanowi też jakiś prezencik sprawię. O ile kasy mi starczy.
– Najlepiej
kajdanki z futerkiem. Przykujesz go do łóżka i jazda. – Bardzo spodobała mu się
ta myśl. Szkoda, że Josh nie jest z nim, mógłby ją zrealizować.
– Ta. Na pewno
Johnny i kajdanki. Nie ten świat, ale tobie mogę kupić. – Zerknął na niego,
zanim wszedł do pawilonu z ubraniami dla młodzieży, kiedy w oczy rzuciła mu się
czarno-fioletowa bluza. To było to, czego szukał.
– Nie, dziękuję,
nie mam z kim tego dzielić.
Richie omiótł
spojrzeniem Alexa. Nie zmusi go, żeby
chłopak postarał się kogoś poznać. Przecież nie musi się od razu wiązać, ale z
drugiej strony wiedział, jak to jest oddać komuś serce. Niestety serce Alexa
długo będzie należeć do Morrisona.
– To jak, podoba
ci się ta bluza? – zapytał, podchodząc do manekina i zmieniając temat.
– Spoko. Jest
nawet ekstra. Ale ta z tym niebieskim tygrysem na piersi i wielkim napisem
„Zephyr” jest lepsza. – Wilson wskazał ręką na ubranie obok.
– Tak, ale
wkłada się ją przez głowę, a mnie chodzi o taką zapinaną na zamek. Dobra,
zapytam sprzedawcy, ile to kosztuje, a potem idziemy kupić patelnię.
Kilkanaście
minut później wyszli z galerii z bluzą i patelnią w ręku. Richie schował
wszystko do bagażnika samochodu Alexa, po czym udali się tam, gdzie od początku
Wilson zamierzał jechać.
Wielki, migający
napisz: „Sex shop” wzbudził wątpliwości i zaciekawienie w Richiem. Bardziej to
drugie, bo po jakie licho tutaj przyjechali, jeżeli Alex nie potrzebuje ani
gumek, ani zabawek do łóżka. A może potrzebuje. Przyjrzał się przyjacielowi i
wzruszył ramionami. Co mu tam, obejrzeć co tam mają zawsze może. Pierwszy
wszedł do sklepu i od razu rzucił mu się w oczy różowy peniuar.
– Przyszedłeś
sobie coś takiego kupić? Nie wiedziałem, że masz takie ciągoty. Do tego jest
taka sama bielizna.
– Co? – Alex nie
miał pojęcia, o co przyjacielowi chodzi. Sądził, że jego zawstydzi wizytą w
takim sklepie, tymczasem sam wpadł w swoje sidła.
– Już nic. O,
zobacz, takie kajdanki, o jakich mówiliśmy.
– Ano tak. –
Podrapał się po głowie i zarumienił. Przeklinał samego siebie, bo zawsze to on
był otwarty w takich sprawach, tymczasem płonął ze wstydu, szczególnie wiedząc,
po co tutaj przyszedł. W życiu w tym miejscu nie kupi dilda. Nie ma mowy.
Zamówi to coś pocztą. Ze zgrozą dostrzegł, że gapi się na niego sprzedawca,
który był wielki jak dąb, łysy i całkiem nie w jego typie. Nie miał ochoty się
z kimś takim umawiać. Dopiero po chwili dostrzegł na jego palcu obrączkę.
Odetchnął, ale tylko na chwilę, bo Richie właśnie podszedł do półki z
wibratorami.
– Kup sobie coś
takiego – powiedział chłopak, biorąc do ręki opakowanie z fioletowym penisem. –
Mógłby być naturalnego koloru, ale i tak ładny.
Alex odchrząknął
i zbliżył się do przyjaciela.
– A ty co taki
otwarty?
– A co? Każdy,
kto tu przychodzi, chce pooglądać lub coś sobie kupić. To taki sam sklep jak
inne. Tylko no… – cmoknął – taki bardziej intymny.
– Aha. – Niby od
niechcenia rzucił okiem na trzymanego przez Richiego sztucznego penisa. Josh
miał podobnego, tylko trochę mniejszego i grubszego, i na pewno nie
fioletowego. Gdyby taki znalazł… – O czym ja do cholery myślę? – Pacnął się w
czoło.
– A o czym
myślisz? – Richie uniósł brwi, odstawiając przyrząd na półkę.
– O niczym.
– Nie ze mną
takie numery, Alex. Znam cię aż za dobrze. Sam kiedyś powiedziałeś, że chce ci
się seksu, a nie zamierzasz się z nikim spotykać czy mieć z kimś jakiś numerek.
To coś jest rozwiązaniem. – Wyszczerzył się Richie.
– Chyba ktoś mi
podmienił przyjaciela.
– Nie podmienił.
W końcu jestem sobą. To ja, ten Richie sprzed niefortunnej wizyty w klubie.
Mówię ci, kup to sobie, ma wibracje i takie jakieś bajery i jest do analu. Nie
chcę tylko wiedzieć, co z nim robisz.
Alex przełknął z
trudem ślinę. Jak tak Richie mówił, to czemu nie. Zawsze może zrzucić zakup na
niego. Tylko jak podejść z tym do kasy? Po co tak o tym myśli? Przecież tu
ludzie kupują różne dziwne rzeczy. Widział nawet dział z zabawkami do sadomaso. Sprzedawcy są do wszystkiego przyzwyczajeni.
– Może pójdziemy
do filmów porno? – zaproponował Richie.
– Co? Nie! Nie
ma mowy. Wracamy do domu. – Odwrócił się na pięcie, porywając wibrator, trochę
mniejszy, a stojący obok tego filetowego penisa, i kierując się w stronę kasy.
Sprzedawca
uśmiechnął się uprzejmie i skasował towar.
– To wszystko?
– E, tak,
wszystko. – Czerwony jak burak Alex usłyszał cenę i zapłacił za zakup. Szybko
schował go do otrzymanej, dyskretnej reklamówki i z ulgą odszedł od kasy.
– Nie będziesz
się w nocy nudził – rzucił Richie.
– Nie wiem, co mój brat zrobił, ale chyba wolę
nieśmiałego Richiego.
– Nieśmiały
nadal jest, ale nie przy tobie przecież. Pamiętasz, o czym często gadaliśmy.
Ja, że mi się chce, a ty, że tobie też. – Wziął go pod rękę i wyciągnął ze
sklepu. – Po prostu wiem, że chciałeś mnie zawstydzić i ci się nie udało. Ha,
ha, ha.
Alex powstrzymał
szczękę przed opadnięciem.
– Chyba
faktycznie za dobrze mnie znasz.
– Ma się
rozumieć, przyjacielu. Pójdziemy coś zjeść?
– Byle z
normalnym Richiem.
– Zobaczymy. –
Zaczął iść tyłem, ufając, że jakby miał trafić na jakąś przeszkodę to Alex go ostrzeże.
– Nie gap się tak na mnie. Jestem szczęśliwy. Po prostu jestem sobą i jestem
szczęśliwy. – Uśmiechnął się, a potem zatrzymał, wyglądając na przerażonego. –
Nie kupiliśmy żelu. Masz w domu?
Alex westchnął z
rezygnacją. Złapawszy go za ramiona, odwrócił przodem do drogi, woląc już się
nie odzywać.
*
* *
Dojechali na miejsce
i Casey zameldował się w motelu. Porozmawiał chwilę z właścicielką, a potem,
kiedy zaniósł ich torby na górę, wrócił do czekającego na niego w holu JD.
Mieli razem zjeść drugie śniadanie, a potem zamierzali wybrać się na długi
spacer. Casey zaplanował ich dzień, nie zamierzając dać oddechu swojemu
chłopakowi. Owszem, chwila na odpoczynek dla nich obu też się znalazła, tym
bardziej że sam odczuwał ból żeber, ale lekarz powiedział mu, że tak będzie
jeszcze długo, więc się tym nie przejmował. Na wieczór zaplanował pojechanie do
kina samochodowego, tym bardziej że mieli puszczać stary horror. JD przystawał
na każdą jego propozycję, samemu starając się, aby mieć czas zajęty, dzięki
czemu to nie pozwalało mu myśleć o jego nogach tylko dla ozdoby.
Na śniadanie
udali się do restauracji należącej do motelu. Casey odsunął jedno krzesło, by
JD mógł podjechać do stolika wózkiem. O tej porze tylko jedna osoba siedziała
przy stoliku w kącie, lecz nie zwracała na nich uwagi. McPherson podejrzewał,
że pewnie tu i tak mają mało gości, chociaż jak dzwonił, żeby zapytać czy jest
wolny pokój, okazało się, że wziął ostatni.
– To na co się
piszesz? Bo ja chętnie zjem pastę z krewetek na świeżo pieczonym chlebku –
rzekł Casey.
– Nie wiem.
Prędzej to zjadłbym coś na słodko. Najlepiej naleśniki z czekoladą.
– Pójdę zamówić.
Jakiś czas
później obaj kończyli już śniadanie, kiedy JD zabrał głos:
– Myślałeś o tym,
co będzie w poniedziałek?
– Staram się
tego nie robić. Wiem tylko, że dyrka chce ze mną gadać. W sumie jestem ciekaw,
co ma mi do powiedzenia – mówił, smarując ostatnią kromkę pastą. – Chociaż już
to pewnie wiem. Policja nic nie zrobi, bo tamci się nie przyznają. Może dam się
pobić i ich nagram.
– A chcesz,
żebym cię walnął? – warknął JD. Co też temu pacanowi do głowy przychodzi? – Nie
mów, że taki masz plan.
– Nie. Ale jak
nic z policją nie wyszło, to będę chciał z tymi, którzy mnie pobili, pogadać.
Wtedy ich nagram. Zrobię tak, że się do wszystkiego przyznają. – Ugryzł
kanapkę.
– Jeśli ich do
tego sprowokujesz, mogą powiedzieć, że to ty na nich wpłynąłeś – powiedział JD,
a potem ze smakiem wsunął sobie do ust ostatni kawałek naleśnika.
– Zrobię tak,
żeby było dobrze. – Napił się herbaty z cytryną. – A jak ty tam przed
poniedziałkiem?
– Spoko. Na
razie spoko. Co nie umniejsza temu, że jestem przerażony. Boję się reakcji
ludzi. Nie na to, że jestem gejem, ale na wózek.
– Sądzisz, że
ktoś cię zaatakuje?
– Nie, po prostu
nie chcę litości i odwracania ode mnie wzroku, jakbym był trędowaty.
– Tym się nie
martw. Nie będziesz sam. Będzie grupka ludzi, co z tego, że w różnym wieku,
którzy cię nie zostawią.
– Ale się
porobiło, dawny samotnik nie będzie mógł się odpędzić od towarzystwa. – Położył
widelec na talerzu i dopił wodę.
– Towarzystwa,
które nie zostawi cię, bo coś się tam okaże – rzekł z pewnością w głosie Casey,
czując się najedzony i gotowy na wszystko. – A teraz zapraszam cię na długi
spacer do pobliskiego parku. Kiedy leżałeś w szpitalu, byłem zwiedzić
miasteczko. Mają tutaj trochę atrakcji. Wiesz, że mają takie wielkie akwarium?
– mówił przejęty, ciesząc się, że spędzi z ukochanym czas nie tylko w
mieszkaniu.
– Ty mi naprawdę
nie chcesz pozwolić użalać się nad sobą?
– Nie. Nigdy na
to nie pozwolę. – Wstał i obszedł stół. Chwycił za rączki od wózka i wycofał go
od stolika. – Za bardzo cię kocham, żeby nie zmusić cię do działania.
– W tym
rehabilitacji.
– Ma się
rozumieć.
– Co jak nadal
nie wierzę, że będę chodził?
Casey pochylił
się nad nim.
– Nie wierz, ja
wierzę za ciebie.
– A co jak się
nie uda i zostanę na wózku? – zapytał trochę przestraszony. Wiedział, że Casey
go kocha i uwielbia, ale czasami głupi głos w głowie powtarzał, że może chłopak
znajdzie sobie kogoś sprawnego. Na szczęście jego chłopak potrafił rozwiać
każde wątpliwości.
– To zamierzam
kochać cię tak samo i ułożyć sobie z tobą życie tak, jakbyś chodził. Dla mnie
nie ma różnicy. Ty to po prostu ty. – Cmoknął go szybko w usta, nie przejmując
się, że ktoś może ich zobaczyć. – Zabieram cię na rajd po mieście.
– Już się boję.
– Zaśmiał się JD, nie potrafiąc ukryć, jak bardzo jest z tego zadowolony. W tej
też chwili postanowił, że pójdzie na tę rehabilitację. Zrobi to dla niego, a to
była dobra motywacja, by zacząć działać. A nuż sam uwierzy, że może chodzić.
Cuda się zdarzają.
Mehh, już tak długi czas czekam na to, w jaki sposób rozwinie się sprawa między Joshem i Alexem, ale raczej się na to nie zapowiada. Zaczynam powoli myśleć, że tamten koniec to był rzeczywiście koniec. Byli pierwszą parą tego opowiadania i moją ulubioną :(
OdpowiedzUsuńMimo tego rozdział jak zwykle świetny :) Czekam na kolejne :D
Ja również tracę nadzieje na to, że w najbliższym czasie dowiem sie co z Joshem :(( To też była moja ulubiona para....No ale rozdział bardzo mi się podobał! Taki sielankowy trochę, przy tym bardzo przyjemnie się go czytało :)
OdpowiedzUsuń/A
Witam :)
OdpowiedzUsuńAj mam nadzieję, że jednak JD będzie chodził i zdarzy się cud.
Ostatecznie nigdy nic nie wiadomo?
No i dramatyczny początek.
Szkoda mi Kadena... musiał bardzo przeżyć całą sytuacje.
Wspaniale pokazałaś jak ciężki zawód mają lekarze.
Z pewnością nie jest im łatwo. Wspaniale pokazałaś ten moment.
I oczywiście co z Joshem?
Tak długo nie wyjaśniasz tej sytuacji.
Przecież ta historia nie może się tak skończyć.
Czekam na ciąg dalszy.
pozdrawiam
Hej,
OdpowiedzUsuńoch pięknie, Richie nie jest zawstydzony w tym seks shopie ;) cudownie Ethan nie chce odpuścić sobie Kadena i dobrze ;) no Jd vo chcesz Casey wciąż jest...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia