4 września 2016

Buntownik - Rozdział 9

Dziękuję za komentarze. :)




Roześmiał się głośno. Karolina zawsze go rozbrajała. Jego mała siostrzyczka, o którą się troszczył. Cieszył się, że dobrze sobie radziła na studiach. Pokój w akademiku dzieliła z dwoma, jej zdaniem, bombowymi dziewczynami, za którymi będzie tęsknić, co wspomniała mu kilka razy. Obie pochodziły z okolic Torunia, gdzie Karolina podjęła studia archeologiczne. Archeologia zawsze była jej pasją i w tym kierunku od dziecka zamierzała się kształcić. Szkoda tylko, że realizowanie jej pasji oznaczało wyjechanie tak daleko. Owszem, mogła podjąć takie studia w Rzeszowie, Warszawie, ale wolała Toruń i tamtejszy Instytut Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Bez żadnego zawahania złożyła tam papiery i została przyjęta. Kiedy się o tym dowiedziała, skakała i krzyczała z radości, a chwilę później zaczęła się pakować. Inaczej było z nim i rodzicami. Oni się tak nie cieszyli, bo to oznaczało wyjazd Karoliny na drugi koniec Polski. Niemniej jednak w żaden sposób jej w tym nie przeszkodzili, pozwalając na to, żeby realizowała swoje marzenia tam, gdzie chciała.
– Gośka poznała super faceta, ale po tygodniu go zostawiła. On pomimo tego się tym nie zraził i walczył o nią. Są teraz razem. Sławek to fajny chłopak, ale dzieli ich odległość dwustu kilometrów. Na razie pojechał do domu, ale spotkają się w lipcu – mówiła, obserwując krajobraz za oknem. – Potem Gośka wraca, chyba w sierpniu, na uczelnię. Nie, wraca z końcem lipca, bo mają jechać na obowiązkowe badania terenowe. Ja mam to od dwudziestego czwartego sierpnia do któregoś września. Muszę to jeszcze sprawdzić. Tylko pojedziemy w inne miejsce. Pasowało mi też coś innego. Badania w Toruniu. Późne średniowiecze, okres nowożytny, otoczenie kościoła pod wezwaniem świętego Jakuba. Ciekawy był też Żygląd i tamtejsze cmentarzysko ludności kultury łużyckiej. No, ale wybrałam Skrwilno i Lubniewice, bo prowadzą je fantastyczni faceci, doktor Adam Żelazny i doktor Ryszard Kuśmirski. Tego, co oni nauczą człowieka, inni mogą uczyć przez lata i nikt nic nie pojmie. Jeden wykład z nimi i już wiem wszystko. Dlatego to z nimi wybrałam badania terenowe. – Spojrzała na brata. – Jejku, przepraszam. Nudzę cię.
– Nie. Słowo. – Puścił jej oczko.
– Nudzę. Przepraszam, ale nic nie poradzę na to, że lubię o tym gadać. Z ludźmi z uczelni całymi dniami rozmawiamy tylko o wykopaliskach, o średniowieczu, o ludności… Znów zaczynam. To żebym się zamknęła, powiedz, co tam u ciebie. Przez telefon ciężko coś od ciebie wyciągnąć. – Popatrzyła na niego swoimi niebieskimi oczami. – Poznałeś kogoś? A może nadal prowadzisz życie pustelnika.
– Sądzisz, że gejowi tak łatwo kogoś poznać i to na wsi?
– W sumie…
– Nawet jakby, to nie wiem, czy warto. Trzeba by było ukrywać związek. To nie jest recepta na dobrą przyszłość razem. – Uważnie śledził drogę. Nie śpieszył się. W przeciwieństwie do innych uczestników drogi jechał zgodnie z przepisami.
– Czasami lepsza taka niż inna. – Rozsunęła zamek w torebce i wyjęła butelkę wody smakowej. Napiła się, po czym mówiła dalej: – Jak się czegoś chce i druga osoba też ma takie zdanie, wszystko da się zrobić. Ty i tak miałbyś łatwiej, bo masz poparcie rodziny. Pomoglibyśmy tobie i twojemu partnerowi. Znam takiego Piotrka. Ma dwadzieścia dwa lata i od szesnastego roku życia jest związany z tym samym chłopakiem. Wynajmują razem mieszkanie. Wszyscy znajomi o nich wiedzą, ale nie ich rodziny. Gdy rodzinka przyjeżdża, muszą udawać współlokatorów i znosić uwagi, że obaj nie mają dziewczyn. Nie mogą spędzić razem świąt, rodzinnych uroczystości, bo gdyby rodzina się dowiedziała, to byłoby po nich.
– To mogą odciąć się od rodziny.
– W tym sęk, że nie. Obu zależy na rodzinach. Trudno się odciąć. Prędzej człowiek odizoluje się od innych. Wiesz już, po co ci to mówię.
– Żebym zrozumiał, że moja rodzina mnie zaakceptuje, a powinienem mieć gdzieś to, co powiedzą ludzie we wsi? – Skręcił na drogę do ich wsi.
– Poniekąd. – Schowała wodę do torebki. – Ludzi możesz łatwo kopnąć w tyłek. Zresztą, dopiero jak staniesz przed faktem dokonanym i będzie wóz albo przewóz, zrozumiesz, o co mi chodzi. O, i wtedy, kiedy walnie cię strzała Amora. Wtedy będziesz inaczej gadał. Znam takich, obu płci, co mówią, nie, nie, po co, na co. Potem, gdy oberwą od Amorka, gadka się zmienia i nie wyobrażają sobie życia bez tej drugiej osoby, jak i tego, że mogłoby być inaczej.
– Może. Nie wiem. Byłem w niby związkach, siostra. Wiem, jakie to chujowe ukrywać się. Swojego faceta przedstawiasz jako kolegę. Na razie wolę trzymać się od tego z daleka. A jak mnie Amor trafi, jak mówisz, to dopiero wtedy zastanowię się, co robić dalej. – Zaparkował przed należącą do nich bramą. – Otworzysz?
– Jasne. – Wysiadła z samochodu. Obciągnęła dół krótkiej spódniczki. Po chwili zwolniła zaczep od bramy. Otwarła jedną połowę wrót, bo tyle wystarczyło, żeby Szymon mógł przez nie przejechać na podwórko. Akurat zamykała bramę, kiedy z domu wyszła mama.
Szymon wyjął kluczyki ze stacyjki i uśmiechał się pod nosem, opuszczając samochód i będąc świadkiem powitania matki i córki. Nie widziały się trzy długie miesiące.
– Stęskniłam się za tobą, córeczko. – Basia przyjrzała się swojej już nie takiej małej dziewczynce. Szczególnie jej długim, rudym włosom, które jej córka zawsze miała proste, a teraz na głowie Karoliny było mnóstwo loków.
– Fajne, nie? Ewcia mi je pokręciła. Mówiła, że będą się trzymać przez dwa tygodnie, jeżeli będę je specjalnie suszyć, czy coś takiego. Muszę się jej jeszcze wypytać, bo wiesz, nie chcę zniszczyć sobie fryzury – klekotała i gdy zauważyła, co robi, spojrzała po nich przepraszająco. – Znów za dużo mówię.
– Gdzie tak długo byliście?
– Zatrzymaliśmy się w Orlenie na hot-dogach – wyjaśnił Szymon. – A która to godzina?
– Chyba już po piątej – odparła mama.
Mężczyzna przeklął w myślach. O szesnastej miał się spotkać z Kamilem. Kompletnie mu to wyleciało z głowy. Inaczej zadzwoniłby do niego, że ich lekcja się opóźni.
– Zostawiam was. Zapomniałem o czymś. Muszę się zobaczyć z Kamilem.
– Kamilem? – podłapała Karolina.
– Chłopak, który u nas pracuje. Niech ci mama o nim opowie. Idę do stajni.
– Nie przebierzesz się? – zapytała matka.
Szymon spojrzał po sobie. Miał na sobie czyste, schludne rzeczy wyjściowe, ale nie miał czasu by je zmienić na inne.
– Później – odparł i podążył w stronę stajen z nadzieją, że Kamil wybaczy mu sklerozę. Ostatecznie powinien, przecież Szymon miał dobry powód, by nie przyjść. Nie zrobił tego ot tak, bo tego chciał. Zależało mu na tym, żeby Kamil mu wybaczył oraz by mógł uczyć chłopaka jazdy konnej.

*

Wściekły Kamil nałożył siana do żłobu Degressy. Chciał wykonać wszystkie swoje obowiązki i się stąd zmyć. Cały dygotał w nerwach. Czekał na Szymona przy padoku całą godzinę. Przyniósł siodło, żeby móc założyć je Zefirowi i na niego wsiąść. Pierwszy raz cieszył się tak bardzo na coś, co nie miało deka wspólnego z jego znajomymi. I okazało się, że Szymon sobie z niego zażartował. Wszystko to jeden pic na wodę! Dał się nabrać jak małe dziecko na cukierka. Nigdy więcej!
– Kamil? – Szymon wszedł do stajni.
Zarzycki odwrócił się zamaszyście i syknął:
– Spierdalaj, Bieńkowski. Pracuję.
– Jesteś wściekły i to rozumiem. Przepraszam. Zapomniałem – tłumaczył się. – Musiałem pojechać po moją siostrę, a potem…
– Chrzań się. Żartuj sobie z kogoś innego, nie ze mnie! Pieprz się, Bieńkowski! – Wbił widły w przywieziony stóg siana. – Nie mam zamiaru cię słuchać. Zrobię swoje i spadam!
– Sądzisz, że sobie z ciebie zażartowałem? Nie zrobiłem tego, bo nie jestem gówniarzem. Ty pewnie byś tak zrobił, bo to jest do ciebie podobne, nie do mnie. Nie oceniaj ludzi swoją miarą, bo możesz się boleśnie przekonać, że prawda jest inna! – krzyknął Szymon. – Po prostu zapomniałem! Mam do tego prawo. Tobie też się pewnie zdarzyło o czymś zapomnieć. Jest wczesne popołudnie, możemy wziąć Zefira…
– Pierdolę twoje nauki jazdy! – Podszedł do Szymona i warknął mu prosto w twarz: – Nie potrzebuję twojej łaski i nauki jazdy konnej. Do tej pory obyłem się bez tego i nadal tak może zostać. Nie będziemy się kumplować. Przychodzę do roboty, robię swoje i spadam, szefuńciu.
– Dlaczego do twojego zakutego łba nie mogą dotrzeć moje przeprosiny oraz to, że czasami nie jesteśmy w stanie…
– Nie tłumacz się. – Cofnął się. – Albo tłumacz, jeżeli chcesz mieć obitą mordę. Jak tak bardzo pragniesz kogoś uczyć, to ucz. Oby nie mnie! Zresztą, po co ja z tobą gadam? Jebię to! – Z całej siły zacisnął palce na stylu od wideł, próbując ukryć drżenie rąk.
– Kamil…
– Spieprzaj. Pozwól mi dokończyć robotę i iść do domu. – Nabrał sporą ilość siana i zaniósł kolejnemu koniowi. Zarejestrowawszy, że jest sam, odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Powinien iść do domu, ale chciał nakarmić zwierzęta. Później zajmą się nimi gospodarze, ale pobyt z końmi uspokajał go. W miarę. Szymon bardzo go zawiódł. Jeszcze do tego mówi, że zapomniał. Mógł zadzwonić i powiedzieć, że się spóźni. Ale o tym też zapomniał. Znał kogoś, kto ciągle zapominał. W końcu całkowicie zapomniał. Zawsze tak było, że coś w życiu Kamila najpierw się układało, a potem waliło. Cholerna sinusoida wypadków. Tym razem nie mogło być inaczej.

*

Szymon w nerwach przebrał się w domowe ubranie. Od dawna nikt go tak nie wkurwił. Sam był też na siebie zły. Wyraźnie widział, że zawiódł Kamila, czyli chłopakowi bardzo zależało na tej lekcji, a on jak durny osioł zapomniał go powiadomić, że się spóźni. Z drugiej strony Zarzycki mógłby go trochę zrozumieć. Nie co dzień ukochana siostra wraca do domu i to nie na dwa dni. Nie, chłopak tego nie zrozumie, bo jest jedynakiem. Nie zrozumie też, jak bardzo rodzina Szymona jest ze sobą związana, że polegają wyłącznie na sobie.
– Mam mu łaski nie robić? Niech go diabli! – Zacisnął pięść i miał nią uderzyć w szafę, ale w porę ją zatrzymał. Przez tego dziewiętnastolatka nie połamie sobie palców.
– Kogo mają diabli porwać? – zapytała Karolina, zaglądając do pokoju brata przez otwarte drzwi.
– Kamila. Wściekł się, bo zapomniałem o nauce jazdy.
– Mama mi o nim opowiedziała. Mówi, że to fajny chłopak, tylko za bardzo się buntuje. Podoba jej się, a tobie? – Nie bawiła się w ceregiele, tylko zawsze stawiała kawę na ławę. Uważała, że podchody i takie tam rzeczy tylko marnują czas.
– Ktoś taki jak on nie może mi się podobać. Nawet to nie jest mój typ.
– Aha. A skowronki śpiewają zimą – mruknęła.
– Co? – Zmarszczył brwi.
– Nic. Przekonam się, kiedy go zobaczę. – Przysiadła na kraju ładnie zaścielonego łóżka brata. – Jutro jest sobota. Chcę urządzić dużego grilla. Zaprosić ludzi, sąsiadów. Wiesz, znów się socjalizować z innymi. Zaproszę też Kamila.
– Nie warto. Ty go zaprosisz, a on nie przyjdzie i tylko dlatego, żeby pokazać, co to on nie jest lub powie, żebyś mu nie robiła łaski.
– E tam. Nie zraża mnie to.
– Wiesz co? On sądzi, że pozjadał wszystkie rozumy. – Zaczął kręcić się po pokoju, jakby czegoś szukając. – Tymczasem nic nie wie. Nie potrafi przyjąć do wiadomości tego, że ktoś popełnił błąd, za który go przeprasza. Wybacz, siora, ale mam trawę do koszenia. Zanim wróci Konrad, sporo wykoszę. – Wyszedł z pokoju.
– A gdzie mój młodszy braciszek? – Ruszyła za nim, omal nie wpadając na niego, kiedy przystanął, by przymknąć drzwi do łazienki.
– Lekcje już skończył. Pewnie jest z Bernatką.
Dziewczyna, słysząc to, skrzywiła się.
– Mała suka. Wiedziała, że jej brat chciał się mną tylko zabawić. Powinieneś mu o wszystkim powiedzieć. O tym, co chciał mi zrobić jej brat.
– Nie chciałem tego robić bez twojej zgody. – Schodził po schodach na parter. – Poza tym sądziłem, że to nie będzie konieczne. Zresztą powiedziałby, że zmyślam. Dochodzę do wniosku – zatrzymał się przy wyjściu i zabrał za ubieranie butów – że pozwolę mu się przejechać na tym koniu. Niczego się nie nauczy, dopóki z niego nie spadnie. – Zawiązał sznurówki, po czym zajrzał do dużego pokoju.
– Mamo, idę kosić trawę – poinformował rodzicielkę. – Tata jeszcze nie wrócił?
– Dzwonił chwilę temu. Powiedział, że będzie za godzinę.  A co? – Oderwała się od swojej robótki.
– Nic, tylko jak coś, to mógłbym pojechać mu pomóc.
– Wszystko już zrobił.
– Dobra, to idę do tej trawy.
– Idę z tobą – rzekła Karolina. – Pobawię się z Aresem. Gdzie jest?
– Z tatą w polu. – Doskonale wiedział, dlaczego siostra z nim idzie. Nie zamierzał jej tego wyperswadowywać, bo i tak zrobi swoje. W końcu i tak kiedyś pozna Kamila.

*

Skończył pracę. Umył ręce pod kranem, skąd czerpał wodę dla koni, i miał zamiar wracać do domu. Jego godziny pracy właśnie się skończyły. Wytrwał, pomimo ochoty, żeby rzucić to w cholerę. Gdzieś w połowie drogi do wyjścia z posesji Bieńkowskich spostrzegł idących ku niemu Szymona z jakąś dziewczyną. Kolor ciemno rudych włosów, jota w jotę podobnych do tych, jakie miał Szymon, podpowiedział mu, kim jest ta dziewczyna.
Miał nadzieję, że pójdą inną ścieżką, w stronę garaży, ale jak na złość nie zrobili tego. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Nie umknęło uwadze Kamila, jak lustruje jego postać. Przyszła mu ochota, żeby krzyknąć, że nie jest kandydatem do żadnego konkursu, aby mu się tak przyglądać. Milczał, bo dziewczyna, w przeciwieństwie do brata, nic mu nie zrobiła.
– Hej. Ty jesteś Kamil, tak? – zaczepiła go pierwsza.
Zatrzymał się. Dziewczyna była niewiele od niego niższa. Ze swoim wzrostem mogłaby być modelką, przemknęło mu przez myśl.
– No.
– Jestem Karolina, ewentualnie Karola. Nigdy Karol, jak zawsze mówił mój kochany brat, próbując mnie wkurwić. Słuchaj, jutro o osiemnastej robię grilla. Zapraszam ciebie i twoją rodzinę. Zresztą, do nich jeszcze wpadnę osobiście. Przyjdź i nie mów, że tego nie zrobisz. Możesz kogoś przyprowadzić. Czym nas więcej, tym lepiej. Będzie parę osób ze wsi. Młodych. Może ich polubisz. A jak nie, to nie szkodzi. – Odgoniła natrętną muchę. – Przyjedzie Mikołaj, mój i Szymka najstarszy brat, z żoną i dziećmi. Już do nich dzwoniłam i będą – poinformowała brata. – Będzie ekstra. Nic nie musisz przynosić, poza sobą samym.
– Mój wolny dzień raczej chciałbym spędzić w domu. Wieczór też – dodał, kiedy dotarło do niego, że dziewczyna może w dalszym ciągu nalegać. – W każdym razie dziękuję za zaproszenie – odparł i ruszył dalej, zostawiając ich samych. Na Szymona ani razu nie spojrzał.
– Ale i tak wpadnij. Będziemy z Szymkiem czekać. – Usłyszał. Miał dość tego dnia.
Gdy dotarł do domu okazało się, że drzwi są zamknięte. Przypomniał sobie, że babcia mówiła coś o pieleniu w ogródku, więc obszedł budynek. Cała trójka domowników zajmowała się pracą w ogródku warzywnym. Słyszał ich rozmowę. Smętny nastrój babci jeszcze nie minął, a mama próbowała ją uspokoić i zapewnić starszą kobietę, że ona nie postąpi tak, jak dzieci pani Kowalikowej. Dziadek się nie odzywał, tylko wyrywał chwasty. Za to Mili była pełna radości. Brała piłkę do pyska, puszczała ją, a gdy ta się odbijała, to próbowała złapać zabawkę. Zauważywszy Kamila, chwyciła piłkę i podbiegła do niego, machając ogonem na wszystkie strony.
– No już, już, rzucę ci kilka razy. – Głos Kamila zwrócił uwagę trójki osób.
– Jeżeli jesteś głodny, to zostały jeszcze placki. Klucz jest pod doniczką.
– Nie, może potem. Pójdę do ogrodu pobawić się z Milagros.
– Stało się coś? – Mama wyprostowała się. Trzymała w dłoni pęczek rzodkiewki.
– Nie. Jestem po prostu zmęczony. Chodź, Mili. – Zabrał psa do sadu. Ostatnio na spółkę z dziadkiem kosił tutaj trawę. Już niedługo znów będzie musiał to robić. Przynajmniej zajmie czymś czas, będąc w domu.
Kilka razy rzucił piłkę suczce, a ta z radością biegała pomiędzy drzewami owocowymi, poszczekując. W końcu za którymś razem nie przyniosła zabawki, tylko zajęła się jedzeniem trawy, więc Kamil usiadł pod jabłonią. Lubił owoce z tego starego drzewa. Były słodkie i takie, że trzeszczały, kiedy wbiło się w nie zęby. Dojrzeją dopiero na wrzesień, kiedy już go tu nie będzie. Dzisiaj przez chwilę chciał uciec. Pewnie gdyby miał pieniądze na pociąg, w tej chwili nie siedziałby tutaj.
Suczka podeszła do niego i położyła łeb na jego udzie. Pogłaskał psa jedną ręką. Drugą bawił się zapalniczką. Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy ją wyjął z kieszeni. Robił to automatycznie.
– Wiesz co, Mili? – Popatrzyły na niego bursztynowe oczy, a ogon suczki machnął kilka razy. – Naprawdę zamierzałem inaczej spędzić to popołudnie. – Zależało mu na tym. Chyba za bardzo i zastanawiał się dlaczego. Pewnie chodziło o konie. – Fajnie byłoby umieć jeździć. Może kiedyś. – Usłyszał ryk kosiarki u Bieńkowskich. Pewnie Konrad znów został zmuszony do koszenia. Chętnie zobaczy jego minę.
Podniósł się i przeszedł kawałek w stronę ogrodzenia. Nie wyszedł za daleko, żeby go nie było widać, ale w ten sposób sam nikogo nie widział. Podszedł jeszcze kawałek i oparł się o pień, udając, że się czymś zajmuje. Chwilę później zza domu wyłonił się nie Konrad, lecz Szymon, bez koszulki, w samych krótkich spodniach do połowy uda. Popołudniem słońce już tak nie grzało, ale młodemu mężczyźnie przy pracy musiało być gorąco. Kamil zagapił się na niego przez chwilę. Szymon miał świetne ciało, a mięśnie zostały naturalnie wyrzeźbione podczas pracy, a na nie siłowni. Żałował, że nie stoi bliżej, by go sobie dokładniej obejrzeć. Gdy zrozumiał, o czym myśli, skarcił siebie i lekko się zdenerwował. Szybko odwrócił wzrok. Zawołał Milagros i poszedł do domu. Miał ochotę na resztę placków ziemniaczanych. Nagle zgłodniał, a może po prostu chciał zająć się czymś innym, by nie skusić się na wrócenie do ogrodu i pogapienie się na Szymona Bieńkowskiego bez koszulki.

*

Kosiarka zazgrzytała, więc Szymon zatrzymał silnik i pochylił się, żeby wyciągnąć trawę, która zatkała wylot. Zaraz koło niego, z grabiami, pojawiła się Karolina.
– Patrzył na ciebie.
– Wiem. Widziałem.
– Fajny jest. Zrób coś, żeby go udobruchać. Szymek, on czegoś oczekiwał i się zawiódł. Nie dałeś mu znaku, że plany się zmieniły, więc nic dziwnego, że pomyślał, iż stał się ofiarą żartu. Może mu już ktoś tak zrobił. Nie znamy go – mówiła. – Musisz coś wymyślić, żeby go przeprosić, a on ci musi uwierzyć, że naprawdę chciałeś go uczyć. Szymek, no.
Patrzył na siostrę i bał się myśleć, co jej chodziło po głowie, po której ją poklepał, ku jej oburzeniu.
– Karola, spokój.
– Tak się mówi do psa. – Pokazała mu język, a potem szepnęła: – A co, wykombinowałeś coś? Mów.
Mrugnął do niej i pociągnął linkę od silnika kosiarki. Ta zapaliła, robiąc ogólny hałas, przy którym nie dało się rozmawiać. Zaśmiał się z miny siostry. A co, niech trochę pocierpi z tą swoją potworną ciekawością. Jutro się dowie.
– Ej, brat, no.

5 komentarzy:

  1. Uh, kusi mnie, żeby kupić to opowiadanie, tak nie mogę się doczekać dalszego ciągu ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zawsze świetne, serio. Uwielbiam twoje opowiadania i jesteś najlepszą pisarką (teraz pewnie żygasz tęczom xD) w każdym razie... wszystko supi i naj naj ale tydzień oczekiwania na 15 minut czytania ;-; to jest znęcanie się xD w sumie to nie wiem czy było nawet te 15 minut,ej ale tak serio xD no cóż ... teraz kolejny tydzień czekania xD ale mam nadzieję że Szymon przeprosi Kamila w taki sposób aby Kamil się dowiedział (dla zbereźnych... nie mam na myśli łóżka xD), Boże ... zaczynam się robić jak Karola xD to jest chyba creepy ;-;

    OdpowiedzUsuń
  3. Nah! Jestem pewna, że po zakończeniu tego opowiadania nie raz do niego wrócę :)) Napisalabym więcej ale niestety musze juz sie zbierać do szkoły, więc tylko tyle ze nie mogę sie doczekać następnego rozdziału!
    /A

    OdpowiedzUsuń
  4. to uczucie, gdy czytasz swojego ulubionego bloga i widzisz nazwę miejscowości, w której mieszkasz :o Lubniewice <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    fantastyczny rozdział, Karolinę bardzo polubiłam, ciekawe co nam Szymon wymyślił, och jaki Kamil rozczarowany... :)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)