25 września 2016

Buntownik - Rozdział 12

Podejrzewam, że końcówka rozdziału doprowadzi Was do frustracji. Nie powiem, żebym nie była z tego zadowolona. :D





Czas pędził do przodu. Kamil odczuwał to najbardziej, każdego dnia będąc zajętym, ale dobrze mu z tym było i sam był tym zaskoczony. Widział, że zmieniał się. Przecież, kiedy przyjechał do Jabłonkowa, w małym stopniu nie wyobrażał sobie, będzie miał ochotę wstawać o świcie i iść do pracy. O ile dawniej lepsze było spanie do późna, a nocami łażenie po mieście ze znajomymi. Siedzenie na tyłach bloku, w którym znajdowało się mieszkanie Świrusa, picie piwska i palenie papierosów. Dorota i Świrus czasami popalali marihuanę. On jednak nigdy tego nie spróbował. Jakby nie było, nie miał zamiaru brać się za narkotyki, czy te wszystkie dopalacze. Za dużo naczytał się od czego zaczyna się branie narkotyków, a on czuł, że gdyby zaczął, mógłby nie przestać. Dlatego od takich rzeczy trzymał się z daleka, dopóki miał rozum, zamiast sieczki.
W czerwcu Iwona powiedziała mu, że nie jest znowuż takim buntownikiem na jakiego się pozował. Może i tak. Tym bardziej tutaj, gdy wrócił do miejsca swojego dzieciństwa. Tu przez ostatni miesiąc zdołał się uspokoić, coś się w nim zmieniło. Owszem nadal wybuchał i wydzierał się na wszystkich, lecz zdarzało się to tylko wtedy, kiedy ktoś naprawdę wyprowadził go z równowagi. Nie marudził, jeżeli ktoś go prosił o pomoc. Pracował solidnie robiąc swoje, a mama powtarzała, że nareszcie wrócił jej syn. Oby nie, powtarzał sobie w myślach. Nie chciał być tamtym zahukanym, dającym sobą pomiatać chłopakiem.
Maturę zdał. Przecisnął się dwoma punktami, co uznał za cud. Zresztą nawet jakby nie zdał to mówił, że: „lał by na to”. Najważniejsze, że niedługo miał przyjechać tata. Rodzic będzie się starał gdzieś w okolicach znaleźć pracę, bo nie zgadzał się na takie rozdzielenie rodziny. Już prędzej wybrałby wyjazd za granicę. Przynajmniej by tam zarobił więcej niż te marne tysiąc trzysta złotych, które teraz miał. Mama mówiła, że ojciec nareszcie zaczął działać, a nie tylko czekał na cud. Przestał też „piwkować”, by znów alkohol nie był przyczyną zwolnienia z pracy. Natomiast Kamil nadal nie zmienił decyzji, co do powrotu na stare śmieci, lecz już o tym codziennie nie myślał. Na pewno nie wtedy, kiedy wybierał się na przejażdżki konne z Szymonem, a obok nich biegły psy.
Nie potrafił przyznać się przed sobą samym, że uwielbiał te chwile kiedy pędzili na koniach – dość dobrze i szybko nauczył się jeździć – obok siebie, a ich oczy się spotykały ze sobą na zbyt długie ułamki sekund niż to normalnie bywa. Bardzo lubił ich długie rozmowy. Zaskakująco dobrze się dogadywali. Zupełnie inaczej niż to zdarzało się na początku, w czym Kamil widział swoją winę. Gdzieżby  na początku domyślił się, że będzie z niecierpliwością wyczekiwał takich chwil. Tymczasem tak dużo się zmieniło, że każdego dnia nie mógł się doczekać, kiedy gdzieś pojedzie z Szymonem. Trudno było mu się przed sobą też przyznać do tego, że tu wcale nie chodziło o wspólne wypady, tylko o samą osobę Szymona. Nie chciał go polubić, a to się samo stało. Za bardzo polubił Szymona Bieńkowskiego i niech go jasny piorun trzaśnie, jeżeli było inaczej. Na to na jednak nie było nadziei, nie dlatego, że to co czuł, to szczera prawda, ale od miesiąca nie było deszczu, nawet jednej, małej burzy. Co sprawiało, że Kamil martwił się tym, że Szymon się martwił, gdyż upał doskwierał nie tylko ludziom i zwierzętom, lecz również ziemi, polom, roślinom. Słońce wypalało ziemię doszczętnie. U nich na podwórku nawet trawa wyschła, a przecież nie będą jej podlewać. Jeszcze niedawno myślał o jej koszeniu. Na razie nie było sensu tego robić.
Szymon stojący obok Kamila westchnął ciężko, przerywając tok myślenia dziewiętnastolatka.
– Ani jednej chmurki. Niech to szlag. Nie chcę burzy, bo mogłaby przynieść grad, ale trochę deszczu mogłoby spaść. – Bawił się kluczykami od motoru. – Dzisiaj też będzie grzało. Już to robi, a dopiero jest po siódmej.
– Jedziesz gdzieś? – spytał Kamil odkładając widły. Przyzwyczaił się już do ciężkiej pracy w stajni. Mięśnie nie dawały o sobie znać bolesnymi skurczami. Do tego wrócił Jacek Topolski. Trzydziestoletni mężczyzna, pracujący u Szymona od dwóch lat i mający żonę na utrzymaniu i dwójkę dzieci. Także część pracy Szymona przypadła Jackowi.
– Jadę objechać pola i obejrzeć zboże. Jak tak dalej pójdzie, to za dwa tygodnie zaczniemy żniwa. Rzepak pewnie już jest do koszenia, a pszenica... Tata mówił, że ziarna są bardzo małe. Zamiast rosnąć wysychają. Sprawdzę to.
Zarzycki nie znał się na tym. Mało z dzieciństwa pamiętał, jak to było, kiedy babcia i dziadek mieli pole oraz z jego życia na wsi. Wtedy się tym nie interesował. Nie chciał pamiętać. Jedyne co wiedział, to że lipiec i sierpień były gorącymi miesiącami dla rolników i to nie pod względem pogody, lecz żniw. Ale teraz podobno i tak było łatwiej niż dawniej. Obecnie na pole wjeżdżał kombajn i kosił, potem wysypywał zboże i tyle było pracy na polu w tym czasie. Mama opowiadała mu jak to bywało dawniej – bardzo dobrze wspominała te czasy. Zboże kosiło się kosami. Do koszenia stawał jej ojciec, wujkowie i inni mężczyźni. Sąsiedzi przychodzili, żeby pomóc w polu, a potem szło się do nich. Kobiety odbierały pokosy,[1] skręcały źdźbła zboża w powrósła, by związać nimi snopy. Nikt na pracę nie narzekał nawet w upale, było bardzo wesoło. Ludzie sobie pomagali. Jadło się obiad w polu, kiedy ktoś go dowiózł. Czasami był to chleb i mleko, dużo mleka takiego swojskiego, od krowy, nie ze sklepu. Następowała chwila przerwy w cieniu mendla,[2] by po jedzeniu wrócić do pracy. Pracowało się nieraz do nocy, by zebrać chleb, jak nazywał zboże dziadek. „Człowiek się wtedy naharował, ale  był szczęśliwszy niż w obecnych czasach”, mawiała babcia dołączając się za każdym razem do takich wspomnień. Wtedy jej twarz promieniała, co odejmowało jej lat.
W obecnych czasach było inaczej, ale wciąż nie zmieniły się zmartwienia dotyczące pogody. Tym bardziej, kiedy małe ziarno dawało marne i małe plony, za które nie zyska się dużych sum, a kredyty trzeba spłacać. Kamil chciałby zetrzeć zmartwienie z twarzy Szymona, nie potrafił tego zrobić. Dzisiaj szli na to wesele kuzynki Iwony i liczył, że przynajmniej na nim mężczyzna przestanie myśleć nad tym, czemu nie mógł zaradzić. Przecież nie on kierował pogodą, a ta mogła pomóc rolnikom lub ich skończyć.
Wyciągnął rękę i dotknął ramienia Szymona, chcąc tym gestem jakoś mu dodać otuchy. Sam nie wiedział, lecz poczuł potrzebę dotknięcia go. Uśmiechnął się, kiedy został obdarzony tym samym.
– Pojedziesz ze mną? – zapytał Szymon. Bardzo lubił towarzystwo Kamila i nie potrafiłby z tego w tej chwili zrezygnować. Zarzycki sprawiał, że zmartwienia gdzieś odchodziły na bok.
– Ale miałem nawieźć siana. – Schował ręce do kieszeni spodni. – Nie chcę całej roboty zostawiać Jackowi. Tym bardziej, że za parę godzin idziemy na wesele.
– Pomogę ci z tym jak wrócimy, do wesela zdążymy. Pamiętaj, że też idę. Przekaż tylko Jackowi, żeby robił swoje i sianem się nie martwił. No, chyba, że nie chcesz przejechać się na innym rumaku. – Sam nie wiedział dlaczego to w jego uszach własne słowa zabrzmiały tak sugestywnie. – Widzę jak patrzysz na mój motor. – Zauważył to jakiś czas temu i postanowił, że zabierze go na przejażdżkę dwukołowym potworem. Nie miał do tej pory czasu, aż do dzisiaj. Poza tym nie robił też tego dla Kamila. Nie mógł sobie odmówić bycia przez niego objętym. Chłopak będzie musiał się go trzymać, bo motor za plecami pasażera miał bagażnik i nie było możliwości, żeby się trzymać czegoś innego. Pozostawał tylko kierowca pojazdu.
– Nie podoba mi się ten twój podstępny uśmieszek. Coś planujesz – stwierdził Kamil mrużąc oczy.
– Moje niecne plany polegają na tym, by w końcu poczuć twoje ręce na sobie, gdy będziesz musiał się mnie mocno trzymać. – Puścił Kamilowi oczko i odskoczył, bo chłopak dla żartu próbował go kopnąć. Zaśmiał się.
– Jak dobrze słyszeć w końcu twój śmiech, bo ostatnio nazywałem cię ponurakiem. – Lubił słuchać śmiechu Szymona. Wszystko w nim lubił.
– Mam powody,  by takim być. – Powędrował spojrzeniem na niebo.
– Mhm. Jadę z tobą. Tylko poczekaj na mnie, powiem Jackowi co i jak. Dobra?
– Zaczekam na ciebie przed domem. – Odwrócił się, ale Kamil zawinął palce na jego nadgarstku zatrzymując go przy sobie. Znów poczuł tę iskrę przeskakującą pomiędzy nimi. – Tak?
– Nie, nic. Po prostu chciałem powiedzieć, że będzie dobrze – rzekł Zarzycki puszczając go, głupio się czując, że tak go bez powodu powstrzymał przed odejściem.
– Chciałbym, aby tak było. Pośpiesz się. – Idąc w stronę domu roztarł jeszcze palące miejsce po dotyku chłopaka. Chciał znów poczuć jego dłoń i to szybsze bicie serca w tamtej chwili.
Trochę patrzył na odchodzącego Szymona. Jego długie, kroki. Mężczyzna faktycznie poruszał się jak kocur. Wspaniały kocur. Przeleciało mu przez myśl jak w takim razie Szymon się kocha. Prychnął wyrzucając tę myśl z głowy. Naprawdę wolał nad pewnymi rzeczami się nie zastanawiać. Poszedł do stajni i zastał Jacka stojącego przy przenośnej lodówce i pijącego wodę. W lodówce trzymali różne napoje, bo gdyby stały w transporterze zagrzałyby się. Mężczyzna miał brązowe włosy obcięte krótko, na jeża, był dosyć tęgi, ale tusza nie przeszkadzała mu w ciężkiej pracy. Jego piwne oczy bystro patrzyły na Kamila, a na serdecznym palcu prawej ręki widniała obrączka. Koszulę w kratę miał rozpiętą odsłaniającą owłosiony tors i przepoconą. Na lewym przedramieniu znajdował się tatuaż z napisem po elficku. Ukazujący jasno, że Jacek to wielki fan fantasy. Szczególnie upodobał sobie Tolkiena i jego świat. Władcę pierścieni prawie znał na pamięć.
– Jest sprawa – zagadnął Kamil samemu sięgając do lodówki.
– No, co tam?
– Szymon chce, żebym jechał z nim w pole. Ty rób swoje, a ja po powrocie siano przywiozę, więc to masz z głowy.
– Spoko. Nic mi do tego, ważne, że nie będę musiał robić tej roboty za ciebie. Ja swoje zwiozłem – burknął Jacek.
Kamil nie miał mu za złe tego nieprzyjemnego tonu. Jacek miał po prostu zły dzień. Mówił, że rano pożarł się z żoną i lepiej, aby trzymać się dzisiaj od niego z daleka. W lepsze dni dobrze im się gadało, pomimo różnicy wieku, i pracowało.
– No spoko. Będę za godzinę, może dwie.
– Ej, nie wiesz może czy Szymon dałby mi jakąś zaliczkę do tego co dzisiaj dostanę?
– Nie wiem. Jak wróci to się go zapytaj. – On sam miał dzisiaj dostać swoją pierwszą wypłatę, a Jacek pieniądze za ostatni przepracowany tydzień w czerwcu, bo wcześniej miał urlop bezpłatny.
– Zapytam. Leć. Liczę, że da mi coś na poczet kolejnej wypłaty.
– Może. – On sam nie brał zaliczki,  pomimo że nie miał grosza na gumę do żucia. Nie chciał brać zaliczek, bo potem wyplata byłaby śmiesznie mała. Ale rozumiał, że komuś nie starczało na życie, a rachunki trzeba płacić. Prychnął. Odkąd on taki się zrobił odpowiedzialny. Wcześniej go nie obchodziło czy ktoś ma na rachunki czy nie. Miał to po prostu zwyczajnie w dupie.
Dotarł do Szymona kilka minut później. Bieńkowski siedział na motorze opierając stopy na ziemi.
– Wskakuj. – Mężczyzna podał mu kask i sam nałożył swój.
Kamil zapiął pod brodą pasek przytrzymujący kask i przełożył nogę przez siodło pojazdu. Poczuł pod sobą gabaryty czarno czerwonej bestii.
– Trzymaj się – poradził Szymon.
Zarzycki spojrzał na plecy przed sobą. Poczuł podekscytowanie, że go dotknie. Położył dłonie po bokach mężczyzny tuż nad pasem.
– Mocniej i bliżej. Nie gryzę. Chyba że ktoś to lubi.
Kamil uniósł szybkę w kasku.
– Dobrze się bawisz, co?
– Wyśmienicie. To trzymasz się mnie jak panienka, czy jak facet z krwi i kości?
– Większość facetów…
– Ty, nie jesteś większość – przerwał mu Szymon. – Mam gdzieś co zrobiliby durni heterycy bojący się dotknąć mężczyzny i wolący spaść z motoru. Ty chyba nie wolisz? – Obejrzał się na niego.
Opuścił szybkę i stanowczo objął w pasie Szymona, stykając jego plecy ze swoją klatką piersiową. Na czucie tak blisko Szymona poczuł ucisk w dołku i napięcie. Położył dłonie płasko na jego brzuchu. Mięśnie Szymona zadrgały pod jego dotykiem. Kamil był niemal pewny, że Bieńkowski zrobił do specjalnie. Złośliwiec.
Szymon spojrzał w dół, tam gdzie znalazły się dłonie Kamila. Podobało mu się to. Dobrze mu było. Uśmiechnął się szeroko do siebie. Dobrze, że Zarzycki tego nie widział, bo by go znów chciał kopnąć. Pytanie jakby to zrobił siedząc przyklejony do jego ciała.
Opuścił szybkę w kasku i zapalił silnik.

*

Kochał czuć pod sobą moc Varadero i wolność, którą odczuwał za każdym razem, kiedy wsiadał na dwukołową maszynę. Lubił jeździć szybko. Ale robił to z głową i tam gdzie wolno było. Wsiadając za kierownicę samochodu czy motoru nigdy  nie pozbywał się rozsądku i ostrożności. Zdawał sobie sprawę z tego, że jak każda maszyna, motor jest bardzo niebezpieczny. Może zabić tego kto na nim jedzie i innych. Dlatego nie pozwalał Konradowi na niego wsiadać. Chyba że on prowadził. Sobie ufał. Dostosowywał prędkości do każdych warunków oraz możliwości. Potrafił jechać wolno i wkurzało go, jak niektórzy mówili, że na motorze nie da się jechać wolno, a ten kto to robi jest ciotą. On ciotą nazywał tych, którzy tak mówili. Mógł jechać pięćdziesiąt kilometrów na godzinę przez wieś lub trzy razy tyle, tam gdzie mógł to robić.
Tym razem jednak, gdy wyjechali z terenu zabudowanego, a droga przed nimi była prosta, szeroka docisnął pedał gazu. Poczuł jak ręce go obejmujące zaciskają się mocniej w miarę rozwijania prędkości. Mknęli szybko, a krajobraz po bokach uciekał zlewając się w rozmazane obrazy. Bieńkowski lubił poszaleć na motorze. Gdyby teraz złapała go policja nie uchroniłby się od wysokiego mandatu. Pragnął pokazać Kamilowi, co sam odczuwał. Wyglądało na to, że chłopak nie jest strachliwym stworzonkiem inaczej już dawałby mu znaki, żeby zwolnił. Ale po jakimś czasie to zrobił, gdy przez myśl przebiegło mu, co by się stało, gdyby opona strzeliła. Natychmiast zwolnił. Siebie mógł narażać, ale nie Kamila.
Z dwie minuty później dojechali do wyznaczonego celu. Zjechał na pobocze i zatrzymał się. Zdjął kask.
– Żyjesz? – Obejrzał się przez ramię. Kamil właśnie pozbywał się tak ważnej ochrony głowy.
– Chłopie, jesteś wariatem. Myślałem, że za chwilę zamienimy się w wehikuł czasu i będziemy jak ten samochód z filmu „Powrót do przyszłości”. – Wstał. Nogi nadal mu drżały, a w żyłach wciąż płynęła adrenalina. Nie przyzna się do tego, że z początku bał się, lecz później strach minął i poddał się prędkości.
– Czyli żyjesz. – Wpatrzył się w błyszczące oczy Kamila.
– Żyję. A podobno jesteś taki grzeczny.
– Ja grzeczny. – Wskazał na siebie. – Zarzycki, chyba nasłuchałeś się plotek. Nawiasem mówiąc „Powrót do przyszłości” uwielbiam. Ten samochód, którym Marty i Emmett przenosili się w czasie to DeLorean. – Nacisnął nogą stopkę, by oprzeć na niej pojazd. Kaski zawiesił na kierownicy.
– To nie plotki, a moja dobra obserwacja. I też lubię ten film – dodał Zarzycki idąc za Kamilem w pobliże ogromnego łanu pszenicy. Gdzie okiem sięgnął – a teren był równy jak blat stołu – była tylko ona. – Nie mów, że to jest twoje.
– Moje. Tu jest zasiane kilka hektarów. Dlatego tak mnie ta susza martwi. Mogę zebrać z tego tylko jedną trzecią zboża z tego co planowałem. To tylko jedna część tego co mam obsiane. – Zerwał jeden kłos pszenicy i roztarł go w dłoni. Kłos zaszeleścił upewniając go, jak i kolor zboża, że jak tak dalej pójdzie żniwa przyjdą szybciej. Słońce przypali łany, które dojrzeją. Gdyby spadł deszcz byłaby szansa, że ziarno jeszcze urośnie. Zdmuchnął śmiecie z dłoni pozostawiając na niej tylko ziarna pszenicy. Zerwał inny kłos i powtórzył czynności.
Kamil obserwował mężczyznę. Na twarzy Szymona ponownie rysowało się zmartwienie.
– Jest tak źle? – zapytał.
– Poniżej średniej. Ostatnio padało ponad miesiąc temu. Na szczęście maj był obfity w deszcze. Na dolinach nie jest tak źle, ale mam owies w miejscu, które przypomina górę.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że tak dużo zależy od pogody. – Nie spuszczał spojrzenia z Bieńkowskiego.
– Bardzo dużo. Jej kaprysy potrafią się na nas odbić. – Wierzchem dłoni starł pot z czoła. – Znów grzeje. Jeszcze to wesele. Gdyby nie Karolina pewnie wolałbym zostać w domu, bo mnie nie zależy na tym ślubie. – Był osobą towarzyszącą swojej siostry i zabiłaby go, gdyby nagle zrezygnował.
– I miałbym się bez ciebie nudzić? Będzie z kim siedzieć.
– Nie pasuje mi, że na weselu będzie pół wsi, a szczególnie Artur Kawecki. Wiesz, że to kuzyn pana młodego?
– Ta. Iwona mówiła, że będzie z dwieście osób, to może się nie spotkacie. – Nie widział jeszcze Kaweckiego po tych wszystkich latach. Ciekaw był, czy go pozna. Chociaż tę nadętą, pyszałkowatą gębę rozpoznałby nawet za pięćdziesiąt lat.
– Chciałbym. – Westchnął. – Przejedziemy jeszcze na inne pola i wracamy. Pomogę ci z tym sianem, a potem wypłacę ci twoją pensję. – Nieznacznie uniósł kąciki warg. Ciesz się. Będziesz miał na te swoje gumy do żucia. – Uszczypnął go lekko w bok.
– Cieszę się. – Pomasował sobie miejsce uszczypnięcia tak dla zasady, bo nic go nie zabolało. – To znów mam cię obejmować jak wcześniej? – zapytał zaczepnie.
– Możesz nawet mocniej. Nie możemy pozwolić, żebyś spadł. Musisz się mnie trzymać. – Zawrócił do motoru.
Chwilę później Kamil ściskał Szymona ponownie, tym razem od razu przysuwając się bardzo blisko mężczyzny.

*

Przewieźli siano ze stodoły do stajni w przeznaczone do tego miejsce, robiąc zapas na tydzień. Wcześniej posłali Jacka na obiad, który ugotowała pani Bieńkowska na tyle wcześniej, żeby nakarmić pracowników i zdążyć wyszykować się na wesele. Oni nie poszli, bo mieli zjeść obiad na przyjęciu. Pot lał się z nich strumieniami, kiedy rozładowali z wózka ostatnie resztki siana na wysoki stóg.
Szymon zdjął koszulkę i otarł pot z twarzy i szyi. W tym czasie Kamil poszedł po wodę dla nich. Wróciwszy z dwoma butelkami zapatrzył się na opalone ciało mężczyzny.
– Marzę o chłodnym prysznicu – rzucił Szymon biorąc chłodną butelkę. Przyłożył ją do czoła. – Jak fajnie.
– Lubię gorąco – stwierdził Kamil. – Zdecydowanie lepiej się wtedy czuję, ale dzisiaj to już przesada. Jest trzydzieści sześć stopni w cieniu. Na trochę mógłbym zamieszkać w lodówce. – Przesunął dłonią przez wilgotne i oklapnięte włosy odsuwając je z czoła. Przez ten miesiąc urosły mu już, ale nadal dały się czesać do góry.
– Pan miastowy narzeka na upały? – spytał zaczepnie po tym jak przełknął wodę. Pił powoli, bo płyn był bardzo zimny, a nie trudno złapać zapalenie gardła w takiej sytuacji. Rok temu zaniemówił na kilka dni.
– Szymuś, ty nie widziałeś upałów. Znajdź się w samo południe w mieście, wśród betonowych bloków i na asfalcie. Roztopisz się.
– Delikatny jesteś. – Chciał dać mu kuksańca w bok, lecz Kamil cofnął się. Niestety, pech chciał, że chłopak zaplątał się o własne nogi i czując, że leci do tyłu w ostatniej chwili złapał za rękę Szymona, by utrzymać równowagę. Manewr się nie udał, bo w następie tego nieprzygotowany na to mężczyzna sam stracił równowagę.
Obaj wylądowali w stogu siana. Kamil jęknął głośno, kiedy ciężar, jakim był Szymon upadł na niego. Ich nogi się splątały, a twarze znalazły blisko siebie.
– Cholera, ciężki jesteś.
Szymon zaśmiał się.
– W innej sytuacji mogłoby ci się to podobać – powiedział podpierając się na łokciach po bokach głowy Zarzyckiego.
– Pff – prychnął, ale nie zrzucił go z siebie. Trzymał rękę na plecach Szymona, a druga leżała płasko na sianie.
– Słonko, ty i ja, jeżeli coś chciałeś mogłeś powiedzieć – szepnął Bieńkowski wędrując spojrzeniem od oczu Kamila do jego rozchylonych warg i z powrotem.
– Chyba śnisz – wypowiedział te słowa z ledwością czując ucisk w podbrzuszu i chwilę pełną napięcia zawiązującą mu żołądek w supeł. W gardle coś go  ścisnęło, a jego oddech przyśpieszył.
– Wątpię. – Wpatrzył się w usta chłopaka.
Kamil widział, jak koniuszek języka wędruje po wargach Szymona, kiedy mężczyzna je oblizał. Miał wrażenie, że wokół zapanowała cisza i było słychać tylko łopoczące mu w piersi głośne uderzenia serca, które przyśpieszyło, gdy Szymon pochylił się.



[1] Pas skoszonej trawy lub zboża.
[2] Mały stos z pionowo ustawionych snopów zboża bezpośrednio po ich ręcznym skoszeniu. Przeciętny mendel składał się z kilkunastu snopów zboża - zazwyczaj około 15-18.

14 komentarzy:

  1. Dopiero dzisiaj zaczęłam czytać Buntownika. Bsrszo mi się podoba, ale Ty Luano jesteś okrutna. Z niecierpliwością czekam do przyszłego tygodnia. Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak Cię znam i tak nie będzie pocałunku. Eh ty rozbudzaczko nadziei :-P

    OdpowiedzUsuń
  3. Lu, ty diable wcielony! A jeszcze pewnie się nie pocałują :')) Ale rozdział wspaniały :D więcej nic nie pisze bo musze się zbierać :((
    /A

    OdpowiedzUsuń
  4. Znając życie nie będzie pocałunku xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Stawiam, że będzie pocałunek. Musi być. Tyle czekania. :( Gdybym miała kasę to bym tom kupiła.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, a ile jest rozdziałów buntownika?

    OdpowiedzUsuń
  7. Stwierdzam, iż nie będzie pocałunku. Pewnie Zarzyckiemu wyplata cos z włosów. Ale nie powiem... Wymiana zdań kusząca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo ktoś wejdzie i im przeszkodzi... Okrutne ;-;

      Usuń
  8. Niech ten uśmiech mówi sam za siebie :-D

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak mogłaś?! TY SADYSTKO! Rozdział taki jak zawsze-cudownyn. Ten wyjątkowo mi się podobał bo pokazał tak przyjemnie młodszego z głównych bohaterów. Luano, muszę Ci podziękować. Jestem właśnie w chwili kiedy wkurwiamk się na ludzi piszących dobre opowiadania,którzy nie rozdziałów nawet ndodajaaczawetraczaisać, że robią przerwę. Dziękuję Ci, że jesteś taka systematyczna i poważnie podchodzisz do pisania, że dbasz o swoich czytelników.
    ~Wierny fan

    OdpowiedzUsuń
  10. No na 100% ten cały Jacek im przeszkodzi, pytając się o wypłatę xd

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej,
    no tak końcówka piękna, bardzo frustrująca, Szymon bardzo zamartwia się o brak deszczu tak potrzebny zbożu, ale Kamil poprawia mu humor ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)