18 września 2016

Buntownik - Rozdział 11

Kochani, przed Wami kolejny rozdział Buntownika i serdecznie zapraszam do czytania.




Karolina wyrzuciła Szymona z kuchni, bo zamiast jej pomagać, podobno przeszkadzał. Jak się okazało, zrobiła to w dogodnym momencie, gdyż w otwartych na oścież drzwiach stanął najstarszy z braci, Mikołaj, wraz z żoną Agatą. Koło nich przecisnęła się dwójka dzieci.
– Wujku Szymonie – zawołała sześcioletnia dziewczynka, stając przed nim. Zadarła głowę do góry. Długa blond grzywka zasłoniła jej oczy, więc zamaszyście odgarnęła ją ręką. – Cześć.
– Cześć, Ewelinko. – Ukucnął przed nią. – Bardzo miło mi widzieć piękną księżniczkę.
– Ciebie też, książę. Mój przyszły mężu. – Od roku, za każdym razem, gdy go widziała, powtarzała, że będzie jej mężem. Wiedział, że z tego wyrośnie, więc nic z tym nie robił. – Ładna koszula – rzuciła niespodziewanym komplementem.
– Dziękuję. – Założył dzisiaj na siebie cienką, przypominającą srebrny kolor, elegancką koszulę. Wiedział, że dobrze w niej wygląda.
Do dziewczynki podszedł bardziej nieśmiały, ciemnowłosy – jak jego tatuś – pięcioletni chłopiec. 
– Dzień dobry, wujku – powiedział. Mówił bardzo wyraźnie i nawet literka „r” nigdy nie sprawiała mu problemów.
– Hej, Mateuszu – przywitał się z bratankiem. Lubił dzieci. Zawsze chciał je mieć. Niestety, to nie będzie możliwe. Bardzo tego żałował, ale już się z tym pogodził. Dzieci brata wypełniają tę pustkę. Nie miał zamiaru żenić się z jakąś dziewczyną tylko po to, żeby zrobić jej dzieci. Nie był taki. Nie potrafiłby tak żyć. Tym bardziej, że seks z nią byłby tylko czystym spółkowaniem, a nie bliskością, którą zawsze uważał za ważną w takich chwilach.
Wstał i wziął chłopca za rękę. Jego druga dłoń poczuła kolejną maleńką piąstkę.
Matka dzieci, kobieta o bujnych, kobiecych kształtach, zaśmiała się, patrząc na niego przepraszająco.
– Już cię uwiązali ze sobą. Jesteś dla nich za łagodny. Wejdą ci na głowę.
– Niech wejdą. Wujek jest od rozpieszczania. Szczególnie chrzestny. – Jego chrzestną córką jest Ewelina, natomiast mamą chrzestną Mateusza została Karolina.
– Dodałbyś jeszcze, że rodzice są od wychowania.
– Ma się rozumieć, Agatko. – Lubił ją. To kobieta, która nigdy niczego nie owija w bawełnę, mówiła wszystko prosto z mostu. Nie udaje, nie ucieka przed niczym i zawsze jest gotowa walczyć o swoją rodzinę niczym najprawdziwsza lwica. Nazywał ją Xeną – wojowniczą księżniczką[1] – i musiał przyznać, że była trochę do niej podobna. Z jednym wyjątkiem, miała blond włosy.
– Gdzie wasza najmłodsza pociecha? – zapytał, biorąc Mateusza na ręce.
– Mama już go dopadła – odpowiedział Mikołaj. Był już dwudziestoośmioletnim mężczyzną, bardzo podobnym do ich ojca. Wskazał na podwórze.
Szymon wyjrzał tam i uśmiechnął się na widok matki kołyszącej na rękach najmłodszego wnuka. Paweł urodził się rok temu. Niestety, lekarze orzekli, że chłopiec nigdy nie będzie widział. Sama myśl o tym łamała Szymonowi serce. Żałował, że Paweł nie zobaczy piękna świata tak, jak on je widzi. Owszem, będzie je poznawał inaczej, przez dotyk, smak, słuch. Obiecał sobie, że jak chłopiec dorośnie, nauczy go jeździć konno i zapozna z tą wsią. Czasami miał pretensje do Pana Boga, że Pawełek nie widzi, ale nie był w stanie tego zmienić. Po prostu trzeba na niego bardziej uważać i kochać go, okazując to na każdym kroku.
– Masz za dobre serce, Szymon – oznajmiła Agata, kładąc dłoń na jego ręce. – Pójdę pomóc Karolinie.
Szymon odwrócił się w stronę schodów i zawołał:
– Konrad! – Po chwili usłyszał rumor na górze, a później kroki na schodach. – Rodzinka przyjechała – poinformował brata.
– Myślałem, że to Bernatka.
– Ta. Twój chrześniak jest na dworze.
Konrad przywitał się z Mikołajem i wyszedł na dwór. Jedyną osobą, która mogła odciągnąć Konrada od Bernadetki, był właśnie mały Pawełek. Konrad wtedy zamieniał się w opiekuńczego wujka. Tak jak teraz, kiedy do niego mówił, trzymając go za piąstki, a chłopiec się uśmiechał. Szymon nie żałował, że miał dużą rodzinę, od zawsze nauczoną wzajemnej miłości i szacunku. Kłócili się, jak każda, ale ich więzi nic nie mogło rozerwać. Samo to, że go zaakceptowali, kiedy się dowiedzieli, że jest homoseksualistą, dużo mówiło.
– Wujku? – Ewelina pociągnęła go za koszulkę.
– Hm? – Poprawił Mateusza na rękach.
– Kiedy będzie ten grill? Jestem głodna.
Roześmiał się. Przekazał dzieci ich ojcu i zaprowadził trójkę do ogrodu, gdzie przy skalniku stał duży grill, a obok dwa stoły i ławki. Zostawił ich – dzieciaki zaczęły bawić się z psem – i poszedł do szopy po węgiel drzewny oraz rozpałkę. Idąc, spojrzał jeszcze na dom obok, zastanawiając się, czy Kamil przyjdzie.

*

Kamil odrzucił na bok kolejną koszulkę i nałożył na siebie poprzednią, czarno-szarą z nadrukiem wielkiego smoka, którego łeb miał na ramieniu. Przez chwilę jej też chciał się pozbyć, ale wnerwił się na siebie, że stroi się, jakby szedł na randkę i ostatecznie w niej został. Poprawił tylko włosy, stawiając przód do góry, tak jak lubił.
Zszedł na parter.
– Już miałam cię wołać – oznajmiła mama. – Wychodzimy.
Dołączyli do nich babcia z dziadkiem oraz Mili. Suczka wiedziała, że ją też biorą ze sobą i skakała wokół nich, poganiając ludzkie towarzystwo.
– Za tydzień też powinniśmy zrobić grilla – powiedziała babcia, przekręcając klucz w zamku. Jeszcze nacisnęła klamkę, sprawdzając, czy jest zamknięte.
– Trzeba pamiętać, że za dwa tygodnie jest wesele u Kuczkowskich – rzekła Beata. Ona i tak nie szła, bo z jakiej strony, ale reszta jej rodziny się wybierała.
– Śpieszą się z tym ślubem. Nie wiem po co – marudziła babcia Zosia. – Żeby tylko zaraz rozwodu nie było. Przecież to ogólnie wiadome, że Tomek lata za babami.
– Ewa mówi, że przy jej córce się zmieni – odparł dziadek.
– Prędzej mi kaktus na ręce wyrośnie. Niech tylko Ewa ma się na baczności, bo jeszcze ją zięć z Zenkiem do domu starców wyślą w przyszłości.
– Mamo – upomniała ją córka.
– Dobrze, już nic nie mówię.
Kamil nie wtrącał się do rozmowy. Szedł swobodnie, z rękoma w kieszeniach spodni, rozściełając wokół aurę „olewam wszystkich i wszystko”.
Weszli na posesję Bieńkowskich, od razu kierując się na tyły domu. Tam zostali porwani przez panią Basię i pana Mariusza, i przedstawieni trójce starszych osób – dwóm kobietom i mężczyźnie. Kamil szybko dowiedział się, że to babcie i dziadek Szymona. Zaskoczyło go to, jak ciepło został przez nich przyjęty, bo przecież nie należał do rodziny. Zadawał sobie w myślach pytanie, czy tutaj każdego obcego traktuje się jak swojego. Poznał też Mikołaja i jego rodzinę. Wolał nie mieć kontaktu z dziećmi, bo nie przepadał za nimi, a ta dwójka biegała bezustannie wokół gości lub pomiędzy nimi. Wśród nich znajdowało się też sporo młodych ludzi, których nie rozpoznawał. Chociaż parę osób jakby kojarzył z przeszłości, ale nie podchodził do nich. Szukał wzrokiem Szymona, lecz nigdzie go nie było. Szkoda.
Ktoś wcisnął mu do ręki otwartą butelkę piwa i dopiero wtedy spostrzegł, kim jest jego ofiarodawczyni. Iwona miała na sobie krótką, letnią, żółtą sukienkę w kwiaty i włosy splecione w dwa warkocze. Obok niej stała niższa od Iwony dziewczyna, brunetka o krótkich włosach z prześwitującymi bordowymi pasemkami i kilkoma kolczykami w lewym uchu. Na sobie miała bluzkę na ramiączkach i spodenki do kolan, wszystko w granatowym odcieniu.
Na ramieniu dziewczyny ujrzał tatuaż motyla ubarwionego w kolory tęczy.
– Pomysłowe – przyznał.
– Prawda? Jestem Aneta. – Dziewczyna podała mu rękę. – Iwonka dużo mi o tobie opowiadała. Dzięki za małą interwencję – mówiła bardzo szybko, lecz z dobrą dykcją, w przeciwieństwie do Iwony.
– Nie ma sprawy. Zawsze do usług – odparł. – Dzięki za piwko. – Zauważył, że z domu wyszedł Szymon. Ich spojrzenia otarły się o siebie. Mężczyzna uśmiechnął się. Mimowolnie Kamil odpowiedział tym samym. Pewnie stałby tak dłużej, gdyby nie został wciągnięty przez dziewczyny w wir towarzystwa.
Niecałą godzinę później kończył upieczoną kiełbaskę i obserwował, jak radzą sobie Iwona i Aneta. Nikt nie zwracał uwagi na to, że tak blisko siebie siedzą, dotykają się, niby to przypadkiem, ani nawet na to, jak pochylają ku sobie. Działo się tak chyba dlatego, że dziewczynom zazwyczaj wolno okazywać trochę więcej czułości niewzbudzającej podejrzeń. Gdyby tak robiło dwóch chłopaków, wyłącznie przyjaciół, już by powstawały szepty i każdy by na nich krzywo patrzył.
– Ewelina, byłaś głodna, więc jedz. – Kamil usłyszał głos bratowej Szymona.
– Chcę te drugie kiełbaski, co wujek piecze.
– Nie dostaniesz, bo tamte będą bardzo ostre. Te możesz jeść, tak samo jak sałatkę.
Spojrzał w stronę grilla, przy którym dyżur pełnił Szymon. Mężczyzna rozmawiał właśnie z jakimś dryblasem. Tamten coś pokazywał na migi, a Bieńkowski się śmiał.
– Niedługo trzeba położyć Pawełka na małą drzemkę – powiedział ktoś przy stole, ale Kamil nie słuchał, bo gdy tylko dryblas zostawił Szymona samego, wyjął swoje piwo z wiadra z chłodną wodą, gdzie chłodziły się alkohole, skradł drugie, otworzył je i podszedł do Szymona.
– Utknąłeś tu? – Podał mu bursztynowy napój.
– Dzięki. – Napił się, a potem odstawił je na stolik obok. – Karolina przygotowała jedzenie, ale nie umie go upiec, więc zatrudniła mnie. – Przewrócił na drugą stronę rumiane kiełbaski. – Poznałeś moich znajomych?
– Nie. Iwona tylko przedstawiła ludzi ze wsi. Głównie gadam z nią i Anetą.
– Potem ci ich przedstawię. Podasz mi przyprawę? Jest obok ciebie. – Wskazał palcem plastikowe opakowanie stojące na stoliczku zastawionym musztardami i keczupami.
Podał mu przyprawę i znów przypadkiem zetknęły się ich palce. Tym razem jednak nic się nie stało. Żadnego wyładowywania elektrostatycznego jak za pierwszym razem. Odetchnął.
Szymon posypał przyprawą kiełbaski.
– Mam nadzieję, że lubisz ostre.
– Ostre i słodkie to dwa moje ulubione smaki.
– Podoba mi się to. Też je lubię. Szczególnie na ostro.
– Odrobina pikanterii nikomu nie zaszkodziła – powiedział Kamil i pomyślał, czy on mówi jeszcze o jedzeniu, czy o czymś zupełnie innym.
Obaj zamilkli, dzięki czemu wśród innych hałasów mogli usłyszeć rozmowę pomiędzy Konradem a jego dziewczyną. Kamil nie miał przyjemności poznać jej osobiście i oby tak zostało. Znał dobrze takie jak one. Damulki uważające się za pępek świata. Te sztuczne gesty, fałszywe uśmiechy, krokodyle łzy, na które nabierali się naiwni. Dziewczyna wypacykowała się tak mocno, że dziwił się, dlaczego ta tapeta na twarzy jeszcze z niej nie spływa. Bernatka to jego zdaniem taka lalka Barbie z miedzianymi włosami.
– Ale dlaczego nie możesz zostawić tego dzieciaka? – truła Barbie Bernatka. 
– To jest Paweł. Nie chcę zostawić go samego. Jest jeszcze malutki. – Kołysał dziecko w wózku.
– Poszlibyśmy gdzieś. Nudzę się. Nie mogę tu nic jeść, bo pieczecie to na grillu, który dymi. Kiełbasy są niedobre. Spalone.
– Ja jej dam zaraz spalone kiełbasy – burknął Szymon i słuchał dalej.
– To zjedz sałatkę z ogórków i pomidorów.
– Nie smakuje mi. Jest niedobra.
– Ja ją robiłem. – Konrad wyprostował się.
– Tak? Oj. Dobra jest, ale muszę trzymać linię.
Szymon zacisnął zęby i uderzył metalową łopatką w bok grilla. Napił się piwa.
– Bosz. – Skrzywił się Kamil. – Twój brat jest ślepy – stwierdził.
– Ha. Szkoda, że on tego nie widzi. – Patrzył, jak do Konrada podchodzi Agata i bierze syna, dzięki czemu para siedemnastolatków mogła udać się na spacer. – Totalny głupiec.
Porozmawiali jeszcze chwilę o wszystkim i niczym.  Kiedy Kamil miał odejść, podszedł do nich wyglądający jak koszykarz dryblas, który wcześniej rozmawiał z Szymonem.
– Potrzebuję keczupu.
– Stoi obok Kamila. W ogóle to, Darek, poznaj Kamila Zarzyckiego, mojego sąsiada. Kamil, to jest Darek, facet, którego znam od ośmiu...?
– Dziewięciu lat – poprawił Szymona Darek. – Znamy się jak łyse konie. Tak samo jak cała reszta naszej licealnej paczki. Tam, koło tego dużego kwiatka na murku, to moja żona, Wiktoria, a obok niej niski, ale barczysty Witek, jej brat. Obok niego Fiołek, czyli Dominik Fiołkowski. Nasz zapalony nerd. Nie wiem nawet, co tu robi, bo woli swoje komputery. Jakbyś poszukał na Youtube Fiołka, to go znajdziesz. Nagrywa filmiki jak gra i wstawia to tam. Dobrze mu idzie. Ma ponad dwanaście tysięcy subskrypcji.
– Dobra, kończ gaduło. Podaj rękę mojej siostrze, istoto stworzona na jej podobieństwo.
– Jeszcze całą weźmie, a lubię swoją rękę. Obie.
– Wszystko możliwe. Kolejne kiełbachy gotowe, więc wołać głodomorów.  – Szymon nałożył kiełbaski na duży talerz i zaniósł go do stołu. Mając chwilę wolnego od pieczenia, usiadł obok Kamila i nałożył sobie dwie grillówki na jednorazowy talerz. Kiełbaski idealnie zaspokoją głód gości, a potem na spokojnie upiecze im szaszłyki. Popisowe danie Karoliny.
– Smacznego – powiedział do Kamila i nabił kiełbaskę na widelec od razu odgryzając solidny kawałek.

*

Dzień miał się już ku końcowi. Zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza i na imprezie grillowej została wyłącznie młodzież. Jego rodzina chwilę temu poszła do domu. Brat Szymona z żoną i dziećmi również pojechali, bo Agata szła jutro do pracy, gdyż jako pielęgniarka pracowała niezależnie od dni świątecznych czy niedziel. Wśród tych, którzy pozostali, panowała miła atmosfera, prowadzono luźne rozmowy.
Kamil odszedł od towarzystwa, by sprawdzić, co robią psy. Smacznie spały, z najedzonymi brzuchami, bo oba sępiły, gdzie się dało. Dostawały „prezenty” pomimo zakazu. Jeden taki wyjątek od zdrowszego jedzenia nie powinien im zaszkodzić. Musiał przyznać, że fajnie było. Nie żałował przyjścia. Pochwalił się swoim znajomym, gdzie jest i że dobrze się bawi. Zrobił też zdjęcie by zobaczyli, że świetnie spędza czas. Życzyli mu jeszcze więcej zabawy, a Anka najwięcej i dodała, żeby zwrócił większą uwagę na pana rolnika. Podobno już go znalazła na facebooku. Zapytał się Szymona, czy ma tam konto. Powiedział, że ma, bo Karolina mu założyła. Wrzuciła też jakieś jego zdjęcie. Nawet tam nie wchodził, bo nie miał potrzeby. Kamil otworzył link, który dziewczyna mu przesłała. Faktycznie z profilowego zdjęcia patrzył na niego może z rok młodszy Szymon. Anka to spryciara. Uśmiechnął się do tej myśli.
– Jakaś dobra wiadomość?
Podskoczył, zaskoczony. Nie zarejestrował tego, że ktoś do niego podchodzi, a teraz patrzył na Iwonę.
– Nie słyszałem, że idziesz. Skradasz się jak kot.
– Aneta tak mówi. To jak, dobra wiadomość?
– Tak. – Wyszedł z portalu społecznościowego i schował telefon. – Następna nasza wspólna impreza to wesele? – zapytał, pragnąc upewnić się, czy nic się nie zmieniło.
– Tak. Aneta polubiła cię i masz zgodę, żeby mnie tam zabrać. Cieszy się, że to z tobą idę.
– Mnie polubiła? – prychnął, a w oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.
– Jesteś spoko facetem – stwierdziła Iwona. – Nie taki z ciebie buntownik, za jakiego byś chciał, aby cię uważano. Dajesz się lubić. To są słowa Anetki.
– Powtórz jej, że też jest spoko.
– W porzo. My już lecimy. Zdzwonimy się. Może spotkamy się przypadkiem.
– Wiesz, w tej super, hiper miejscowości może być trudno o przypadkowe spotkania. – Puścił jej oczko. – Coś się wykombinuje. Trzym się.
– Pa. – Posłała mu buziaka w powietrzu.
Odprowadził ją wzrokiem. Niedługo cieszył się samotnością. Dołączył do niego Szymon z dwoma butelkami piwa. Jedną podał Kamilowi.
– Przejdziemy się?
– To jak randka – odparł Kamil. – Czemu nie. Tam towarzystwo coraz bardziej podchmielone. – Wskazał głową w kierunku grupki osób. Sam wypił dzisiaj trzy piwa, a to, które trzymał, było jego czwartym. Nie czuł się pijany, tym bardziej, że miał praktykę i dużo jadł, szczególnie szaszłyków, ale lekko szumiało mu w głowie.
Szli przed sad. Obudzone psy szukały czegoś w trawie.
– Ciepło – zagadał Kamil.
– Idą upały. Dzisiaj jest przedsmak tego. Martwię się, bo nie ma deszczu.
– Powiesz mi coś?
– Co? – Obejrzał się na psy. Zostały w tyle, więc gwizdnął na nie i zaraz znalazły się przy nim.
– Jakim cudem facet w twoim wieku zrobił to wszystko? Wybudowałeś stajnie, dom, kupiłeś pola. Na to trzeba kasy.
– Dotacje, kredyty. Pomoc babci, mamy mojego taty. Nie oszukujmy się, ma kasę. Sieję głównie zboże i to jest mój zasadniczy zarobek. Życie moje, mojej rodziny, zależy od cen zboża na rynku oraz od pogody. Jak widzisz, nie ma deszczu. Zboża dojrzewają. Bez wody ziarno nie urośnie i będzie małe. Nic niewarte. Wszystko to kosztuje masę pracy. Mogę powiedzieć, że odpoczywam tylko w zimie. Takie jest moje życie, Kamil.
– A prywatnie? – Przystanął, patrząc przez szarość późnego wieczoru na Szymona. Mężczyzna też nie był pijany. Jak Kamil się orientował, piwo, które teraz pił, jest jego drugim. To uświadomiło mu, jak często tego wieczoru go obserwował. Prawie ciągle szukał go wzrokiem. Sam nie wiedział czy to dobrze, czy źle.
– Pytasz o coś konkretnego? – Przystawił szyjkę butelki do ust i wypił kilka solidnych łyków. Przez cały czas nie spuszczał z oczu Kamila.
– O takie całkiem prywatne życie, a mianowicie o partnera – wyjaśnił.
– A, o to. Jestem sam. Na razie wolę, aby tak zostało… Chyba że…
– Chyba?
– Trafi mnie strzała Amora, jak mówi Karolina.
Kamil zaśmiał się, za co dostał od Szymona kuksańca prosto w żebra.
– Też mi to dzisiaj powiedziała. Przy szaszłykach. Wypytała się mnie, czy jestem sam i wspomniała o Amorze, a potem, że nie znam dnia ani godziny. Nie wiem, czy mi czasem nie groziła.
– Cała ona.
Przez chwilę stali w milczeniu, przyglądając się bawiącym się psom. Robiło się coraz ciemniej. W końcu Szymon zapytał:
– Co robisz jutro po południu?
– Nic. To niedziela, a szef każe mi przyjść do roboty dopiero w poniedziałek – posłał mu zadziorne spojrzenie – więc pewnie będę leżał do góry brzuchem i nic nie robił.
– Może masz ochotę na kolejną lekcję jazdy konnej? Tym razem nie zapomnę.
– Jak coś, to następnego dnia lepiej mnie unikaj. – Obaj roześmiali się.
Żaden z nich nie żałował dobrze spędzonego czasu. 


[1] Telewizyjny serial fantasy z Lucy Lawless w roli głównej, produkcji amerykańsko-nowozelandzkiej. Ukazywał się w latach 1995–2001.

7 komentarzy:

  1. Kiedy ten nieszczęśnik przejrzy na oczy i rzuci te pannę?
    I Kamil z Szymonem - coś może bardziej się rozwinie?
    Rozdział bardzo mi się podoba. Opowiadanie z resztą też bardzo lubię, jak i pozostałą twoją twórczość :)
    Powodzenia w pisaniu,
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, akcja leci swoim własnym tempem. Kiedyś coś bardziej się rozwinie, ale nie tak od razu. :)
      Pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Będę szczera i przyznam się, że tydzień temu nie wytrzymałam i kupiłam obydwa tomy xDD I nie żałuję, bo historia jest świetna, gratuluję pomysłu i wykonania <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też bym niewytrzymała. :D Dziękuję ślicznie za kupno obu tekstów. :))

      Usuń
  3. Uwielbiam to opowiadanie! Pisze to chyba przy każdym komentarzu ale nie mogę się powstrzymać :3 To jest cu do wne!
    Dziewczyna Konrada to zło wcielone!
    No i mam nadzieje, ze między Szymonem a Kamilem cos się rozwinie na tej lekcji ;)
    /A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że Konrad tego zła nie widzi. Ale nie od dzisiaj wiadomo, że miłość czyni ślepym.

      Usuń
  4. Hej,
    cudownie, więc jest ktoś kto potrafi odciągnąć Konrada od Bernataki... też mi szkoda małego Pawełka, ale jak widać wszyscy się o niego troszczą, no i grill się udał...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)