Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :)
– I co chciałeś przez to osiągnąć? –
zapytał Rafe, odwracając się do przyjaciela. – Co ci to dało?
– Sam nie wiem. Po prostu w pewnej
chwili nabrałem ochoty, by pójść do tego kasyna i zobaczyć Andrew Frosta w
akcji.
– Najpierw podburzasz go do tego, żeby
grał…
– Robił to Brian.
– Ty Brianem kierowałeś. Podburzasz
Frosta, żeby grał, zadłużał się, a teraz zakazałeś mu wchodzić do kasyn? Nie
rozumiem cię. Rezygnujesz z planu? Wybaczyłeś mu? Wytłumacz mi to, bo nie
rozumiem – ostatnie słowo powtórzył z naciskiem.
– Nie wybaczyłem i nie zrobię tego. Od
pięciu lat żyję tylko tym, aby winny zapłacił za wszystko. Prawo nic nie
zrobiło…
– Ty wziąłeś je w swoje ręce.
– Tam, gdzie zawodzi prawo, ktoś inny
musi zadziałać. – Wstał zza biurka i podszedł do okna. Lubił przez nie
wyglądać. Widok go uspokajał. – Poszedłem tam, aby po części udać dobrego, a po
drugie, zobaczyć strach w oczach tego człowieka. Kiedy mu groziłem, naprawdę
się bał.
– I jak się z tym poczułeś? – Nalał im
obu Martini do szklanek. Podał jedną przyjacielowi. – Masz, dzisiaj nie mamy
już żadnego spotkania. Do domu wrócisz taksówką.
– Jak się poczułem? Nie wiem. – Tak
naprawdę po wszystkim poczuł się pusty. Wydarty całkowicie z emocji, jakby był
robotem. Powinien się tym napawać, a tymczasem efekt był dość niespodziewany.
Trochę przerażający. Dopiero kiedy wrócił do domu i objął Aleca, znów odzyskał
możliwość odczuwania czegokolwiek. z powrotem poczuł, że potrafi coś czuć.
Dlaczego przy nim wszystko się zmieniło?
Gdy tylko go objąłem, stałem się kimś, kim mógłbym być, myślał, od razu
wlewając sobie alkohol do gardła. Czy chciałbym być tym kimś? Wszyscy mają mnie
za łajdaka, zimnego przedsiębiorcę wspinającego się po szczeblach kariery, niszcząc
innych. Za kogo ja sam siebie uważam?
Rafe patrzył na przyjaciela i sam nie
wiedział, co ma już myśleć. Oparł się o ścianę obok niego. Milczał. Nie miał już
nic do dodania.
– Nie patrz tak na mnie – przerwał
milczenie Latimer.
– Zmieniasz się. On cię zmienia.
– Jestem taki, jaki byłem.
– Myśl co chcesz, ja wiem co widzę.
– Nie było mu dane kontynuowanie swoich przemyśleń, gdyż musiał iść odebrać
telefon, bo przyjaciel nie zareagował na dzwonek. Podniósł słuchawkę i słuchał
przez chwilę osoby po drugiej stronie linii.
Morgan zmarszczył brwi, kiedy usłyszał,
że przyjaciel zaczął mówić po francusku. Odwrócił się do niego, akurat w tej samej chwili, w której
Rafe zawołał go do telefonu.
– Pan Constantine Clavel. – Podał mu
słuchawkę.
Wziął ją, marszcząc brwi i zastanawiając
się dlaczego właściciel Innovations dzwoni do niego na telefon stacjonarny
firmy, kiedy mógł na komórkę. Przytknął słuchawkę do ucha, zaczynając płynną rozmowę
po francusku. Języka uczył się odkąd skończył cztery lata, gdyż jego ciocia
kładła duży nacisk na naukę języków obcych, co nieraz bardzo mu się przydawało.
Z każdą chwilą rozmowy, mina Morgana stawała się coraz mniej
zadowolona. Jego głos drgał, ale panował nad sobą i nie podnosił go,
odpowiadając uprzejmie, niemal zgrzytając z wściekłości zębami. Po kilku
minutach rozłączył się i ściskając słuchawkę prawie ją rozgniótł. Odezwał się
dopiero wtedy, gdy ją odłożył:
– Clavel nie przyleci.
– Dlaczego? – Rafe wsunął dłonie do
kieszeni.
– Nie może, ma bardzo dużo zajęć. Nagle
wypadły mu jakieś spotkania, które wymagają jego obecności. Kurwa mać! – Kopnął
fotel na kółkach, a ten przejechał na drugi koniec biura. – Miał tu być jutro!
Umówił się! Jaki z niego biznesmen, skoro nie dotrzymuje słowa? Nie ma już
honoru?!
– Niemożliwe. Zawsze dotrzymywał
słowa. Jeszcze wczoraj zapewniał o swoim przylocie.
– Właśnie wiem, dlatego jakoś nie
potrafię sobie wyobrazić, że tak nagle odwołał spotkanie i stracił
zainteresowanie naszą współpracą. – Obszedł biurko i usiadł za nim, układając
dłonie w piramidkę. Coś mu tu nie grało. Ostatnio za cokolwiek by się nie brał,
jeśli chodziło o interesy, wszystko się waliło, zanim plany doszły do skutku.
Mógł się założyć, że ktoś kopie pod nim dołki. Nie było innego wytłumaczenia.
Może to pech go prześladuje, ale w takie rzeczy nie wierzył.
– Co chcesz zrobić?
Potarł dłonią czoło, intensywnie myśląc
nad swoimi kolejnymi krokami.
– Muszę jechać do Paryża.
– O. – Usiadł na kanapie, zakładając
nogę na nogę.
– Nie mam wyjścia. Ostatnio
wszystko za co się biorę po prostu się wali. Azja nie wypaliła, teraz to. Coś
tu mi śmierdzi i to bardzo. Nie pozwolę sobą pomiatać i dowiem się, gdzie jest
źródło. – Podniósł się zamaszyście. – Jadę do domu. Zamów mi bilet.
– Zabierasz męża?
Morgan przystanął, z ręką wyciągniętą po
marynarkę.
– Nie. Wolę tam polecieć sam.
– Wiesz, Paryż i romantyczne spacery,
kolacja w wieży Eiffla, przejażdżka po Sekwanie. Myślałem…
– Za dużo myślisz. – Założył
marynarkę i wyjął telefon. Po cholerę pił, teraz musiał wzywać taksówkę. – Jadę
w interesach, nie dla przyjemności. Jutro odprowadź do domu mój samochód –
dodał zanim wyszedł, wcześniej odsuwając z drogi nieszczęsny fotel.
– Ta. Mógłbyś go zabrać, ale musisz się
bronić przed tym, co czujesz – burknął do siebie Rafe. Zamówił bilet przez
swojego smatrfona, a potem rozsiadając się wygodnie z przyjemnością wspominał
wczorajsze spotkanie z przyjaciółką Aleca. – Fascynująca kobieta.
*
Alec bardzo boleśnie odczuwał
nieobecność kochanka. Morgan wyjechał pięć dni temu, a on bez niego nie
wiedział co ze sobą zrobić. Spędzał czas na pisaniu, czytaniu, pracy i
rozmowach z osobami dbającymi o ten dom. W ciągu tego czasu tylko raz spotkał
się z Darlin, ale po wydarzeniu z księgarni,
żadne z nich nie dążyło do wzajemnego towarzystwa. Postanowili od siebie
odpocząć. Z tego co się orientował, zaczęła spotykać się z Rafem. Tymczasem on,
Alec, siedział w domu i tęsknił, zastanawiając się czy Morgan chociaż przez
chwilę poczuł za nim małą nutkę tęsknoty. Nie powinien się nad tym zastanawiać,
dlatego ciągle przypominał sobie powód zostania mężem Latimera i, że nie było to nic romantycznego.
Niestety, jak to on, przywiązał się, a serce wbrew rozsądkowi biło swoim
rytmem.
Nie miał za złe Morganowi, że nie wziął
go do Francji. Nawet by nie jechał. Zresztą rozumiał, że podróż w interesach to
podróż w interesach, a nie dla przyjemności. Poza tym ich związek, tak naprawdę nie był związkiem, o
czym solidnym ciosem przypomniał mu mąż. Jedyne, co go męczyło, to, że od czasu wyjazdu nie rozmawiali ze
sobą. Alec nie próbował się z nim
kontaktować, wciąż czekając, że to Morgan zadzwoni.
– Na co czekasz, idioto? – pytał sam
siebie, siedząc przed laptopem i próbując coś napisać. – Nie wyszedłeś za niego
z miłości, a on nie tęskni za tobą jak głupiec, mimo że ty za nim tak. Całe
szczęście, że miałeś nocki w pracy, więc tak bardzo nie brakowało ci go w nocy.
Nawet po tym jak cię potraktował.
Pamiętał, że tamtego dnia, gdy wrócił z
pracy, zastał męża w dość nieciekawym humorze, pakującego się do dużej walizki.
Pewnie gdyby nie to, że sam niejako odkrył wyjazd Morgana, mężczyzna nawet nie
powiedziałby mu, że się gdzieś wybiera. Czy w ogóle zadzwoniłby i go o tym
poinformował? Może tak byłoby lepiej, bo wtedy prawdopodobnie nie usłyszałby
tego, co wciąż w nim tkwiło niczym zadra w sercu.
Wszedł do pokoju, zmęczony po całym dniu
na nogach. Morgan kręcił się po sypialni, jedna walizka leżała otwarta na
łóżku, a on pakował w nią swoje rzeczy.
– Co robisz?
– A co, nie widać?
Przeszywający swą lodowatością głos męża
sprawił, że coś ukłuło Aleca, ale zignorował to.
– Widać, ale…
– Nie zadawaj głupich pytań. Muszę wyjechać
na kilka dni i tyle. Nie powinno cię to obchodzić. Nie mam zamiaru się tobie
tłumaczyć. – Wrzucił do walizki ostatnią ze starannie ułożonych koszul.
– Masz rację, nie musisz – odpowiedział
cicho, po raz kolejny ignorując dziwne uczucie w sercu. – W sumie jestem nikim.
– Dokładnie. Dlatego nie wpieprzaj się w
moje interesy i w to, co robię. Łączy nas tylko umowa i dobry seks, nic więcej.
Po roku pozbędę się ciebie i będę miał spokój od głupiego wpierdalania się w
nie swoje sprawy. – Zamknął z wściekłością pokrywę walizki.
– Udanej podróży –
życzył po cichu Alec i opuścił pokój. Natychmiast przeszedł korytarzem w stronę
schodów, chcąc być jak najdalej od niego.
Tamtego dnia wrócił do domu wieczorem,
włócząc się po ulicach i próbując zagłuszyć w sobie coś, co odbierało mu oddech,
dusząc od środka. Przecież Morgan miał rację, łączyły ich tylko dwie rzeczy, a
on się łudził, że mężczyzna będzie do niego dzwonił, że chociaż troszkę tęskni.
Tak, na pewno tęskni. Przecież udowodnił, że Alec nic go nie obchodzi. Chyba
tylko on jest taki głupi, aby dopuścić do głosu swoje serce. To od Rafe’a
dowiedział się, że coś poszło nie tak z francuskim inwestorem i dlatego mąż
musiał wyjechać. Rozumiał też, że to
przez to Morgan był taki wściekły, ale nie musiał mówić pewnych rzeczy. A może
nie powiedziałby, gdyby tak nie myślał. Trudno, jakoś sobie z tym poradzi.
Przynajmniej nie mógł narzekać na życie
rodzinne. Mama mu doniosła, że tata siedzi w domu. Co prawda trochę go nosiło,
nie mógł znaleźć sobie miejsca, ale od kiedy wrócił do domu, szedł tylko do
pracy i wracał. Do tego nie pił. Alec wątpił w to, że ojciec wytrzyma długo bez
leczenia, ale przynajmniej przez jakiś czas nie będzie musiał się martwić o
rodzinę. Czasami po prostu potrzebował odpocząć od problemów.
Potarł kąciki oczu, a po chwili położył
palce na klawiaturze. Napisał kilka słów, ale blokada, która kilka dni temu się
pojawiła, w żaden sposób nie mogła odejść. Próbował już wielu technik, w tym
automatycznego pisania, lecz nijak mu to nie wychodziło. Domyślał się, co go
tak zblokowało, i wiedział, że to
szybko nie minie. Powinien odłożyć pisanie na kilka dni. Zajrzał do kubka,
spodziewając się, że jeszcze będzie w nim herbata, ale naczynie powitało go
widokiem dna. Wyłączywszy komputer ruszył tyłek z krzesła.
Schodząc na dół, zastał Alfreda
wycierającego kurz z drogocennych waz.
– Potrzebuje pan czegoś? – zapytał
lokaj. Martwił się o młodego panicza. Mimo że ten często odwiedzał ich w kuchni,
wdając się w pogawędki z Anną i Keithem, śmiał się, to i tak w jego oczach potrafił
dopatrzyć się odrobiny smutku.
– Poradzę sobie. Pójdę do kuchni.
– Oczywiście, panie Alecu.
Alec w kuchni zastał tylko panią Annę
siedzącą nad zeszytem ze swoimi przepisami. To mu przypomniało, że miał zamiar
poprosić ją o przepis na te wyśmienite cynamonowe ciasteczka. Kobieta uniosła
wzrok znad tekstu.
– Potrzeba coś panu?
– Alfred pytał się mnie o to samo.
Dziękuję. Sam sobie zrobię coś do picia. Niech pani sobie nie przeszkadza. –
Podszedł do elektrycznego czajnika i wziąwszy go z podstawki nalał do niego
wody z kranu. – W sumie miałbym do pani małą prośbę.
– Proszę pytać. Dla pana wszystko,
młodzieńcze.
Zaśmiał się. Postawił czajnik na
podstawce i wcisnął przycisk.
– Moja mama bardzo lubi piec. Chciałem
zapytać czy podzieliłaby się z nią pani swoim przepisem na cynamonowe
ciasteczka. Robiła już podobne, ale nie smakowały jak te od pani. – Woda w
czajniku zaczęła szumieć, więc wyjął z szafki pudełko z herbatami różnego
rodzaju. Każda z nich miała swoją przegródkę, dlatego smaki zachowywały swój
oryginalny smak i zapach, nie mieszając się ze sobą. Wrzucił do kubka torebkę
miętowo cytrynowej herbatki.
– Pewnie, że dam panu mamie ten przepis,
ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Niech pan kiedyś przywiezie tutaj
mamę. Tyle o niej opowiadałeś, paniczu, że chętnie ją poznam. Jak idzie jej
sprzedaż robótek?
Zalał wodą ekspresówkę i wziąwszy kubek
usiadł przy stole.
– Raz lepiej, raz gorzej. Ostatnio wrzuciłem
na stronę jej serwetki. Poszły od razu, ale takie małe laleczki, pokazywałem je
pani, nie mogą się sprzedać.
– Tak, dzieci teraz lubują się w tych
całych chudych Barbie i chcą się do nich upodabniać. Gdy ja byłam dzieckiem,
miałam pluszowego misia i drewnianą lalkę, i byłam szczęśliwa. Teraz dzieciom
się, za przeproszeniem, w dupach poprzewracało. Mają te wszystkie telefony,
tablety, komputery, a i tak im ciągle mało – narzekała.
– Niestety. Moja siostra Molly ma pięć
lat. Nie dostanie swojego telefonu, dopóki nie ukończy dziesięciu lat, a i tak będzie
miała tylko taki przeznaczony dla dzieci, żeby zadzwonić do rodziców. Moi
bracia też tak mieli. Co prawda nie obyło się bez awantur, bo kolega ma taki
telefon, inny ma smartfona i Internet. Sam uważam, że to nie jest potrzebne dzieciom,
a odbiera im w jakiś sposób dzieciństwo.
– Dokładnie, paniczu. Nie mają kolegów, z
którymi się spotkają, pograją w piłkę czy w coś tam. Teraz siedzą przed
szklanymi ekranami i gadają z ludźmi przez Internet i gdyby nie szkoła, w ogóle
nie wyszliby z domu.
– No nie, to moja mama pilnuje, żeby moi
bracia spędzali aktywnie czas, ale wiadomo, że
gdyby całkiem odebrano im komputer, to by mogło ich trochę skrzywdzić.
Pozostali by w tyle, jeśli chodzi o naukę pracy na nim.
– Wszystko jest dla ludzi, ale z
umiarem, paniczu. Ja i tak nie żałuję, że w dzieciństwie nie miałam tych
zabawek, za to miałam prawdziwych przyjaciół. Wracając do pana mamy, niech ją
pan tu kiedyś przywiezie.
Skinął kobiecie głową. Nawet nie
wiedział, kiedy wypił herbatę przy tej zwyczajnej rozmowie. Za to nie myślał o
tym, nad czym w ogóle nie powinien dumać. Tyle tylko, że to łatwo powiedzieć,
gorzej zrobić.
Do kuchni weszła Doroty, obładowana
siatkami zakupów. Miała taką minę, jakby natychmiast musiała biec do toalety.
Za nią wkroczył Keith, niosąc kolejne torby z produktami i stawiając wszystko
na stole.
– Hej, panie Alecu.
– Ileż razy mówiłem wam, żebyście
zwracali się do mnie po imieniu. – Pani Anny do tego nie przekonał, chociaż
łapał ją na tym, że od czasu do czasu mówiła mu na ‘ty”, ale chciał, żeby
pozostali byli mniej oficjalni.
– Jesteś mężem naszego pracodawcy i tak
jak jemu, tak tobie też będziemy mówić na pan. Przykro mi, panie Alecu –
powiedziała Doroty, ale od razu zmieniła temat. – Gdy tu jechaliśmy, to
widzieliśmy, że w naszą stronę kieruje się ta wiedźma, Rebeka Bein. Nie wiem
czy z nią czasami nie siedziała ta druga, Clarise.
Zaraz jak to powiedziała, do kuchni
wszedł Alfred z nieciekawą miną.
– Przyjechały panie Bein i Hurst. Chcą
się widzieć z panem Morganem. Powiedziałem, że wyjechał i nie wiemy kiedy
wróci, to one powiedziały, że w takim razie chcą się zobaczyć z mężem pana
Latimera.
– A po cholerę?! – Doroty podniosła
głos.
– Zachowuj się, dziewczyno. – Anna
zdzieliła ją ścierką po głowie. – Powiedz im, że panicza nie ma.
– Nie – wtrącił się Alec. – Spotkam się
z nimi.
– Nie musi pan – rzucił Keith.
– Chcę je w końcu poznać. – Odstawił
kubek do zlewu i wyszedł za Alfredem.
Obie kobiety czekały na niego w salonie.
Ubrane wytwornie, z tą różnicą, że to Clarice wyglądała na damę, a Rebeka… Cóż,
śmiało mógł ją nazwać damą lekkich obyczajów. Obie oceniały go i pozwolił im na
to. Do czasu:
– Napatrzyły się już panie i powiedzą mi,
o co chodzi, czy mam się tego domyślać? Mój czas jest bardzo cenny – powiedział
chłodno. – Jako że nie mieliśmy okazji się spotkać, a mnie się do tego nie
śpieszyło, może by się panie przedstawiły? Rozumiem, że ja nie muszę wyjaśniać
paniom, kim jestem. – Założył ręce na piersi, ale układając je tak, żeby obie
kobiety miały doskonały wgląd na obrączkę.
– Jaki wygadany. Kto by pomyślał, że
Morgan weźmie sobie kogoś takiego. Jestem Rebeka Bein. Dla ciebie pani Bein.
– Witaj, Rebeko. – Powie jej na „pani”
po swoim trupie. Nie jest tak, że ocenia obie te kobiety, bo coś tam kiedyś od
kogoś usłyszał i ich nie lubi. On po prostu wyczuwał w nich, szczególnie w
Rebece, wrogość i to, że nie może im ufać.
– Widzisz, Beko, to nie taki strachliwy
chłopczyk, o którym mówią na mieście – powiedziała druga z pań.
Alec uniósł brwi. Co o nim mówią?
– A pani to?
– Clarice Hurst. – Przełożyła torebkę
wielkości portmonetki do lewej ręki i podała Alecowi prawą.
Uściskał jej dłoń z niechęcią, której po
sobie nie pokazał. Jak powiedział Morganowi, również potrafił być dobrym
aktorem, oczywiście kiedy wymagała tego sytuacja.
– Co panie do mnie sprowadza? – Nie
zapraszał ich, żeby usiadły, ponieważ nie miał zamiaru spędzić z nimi
popołudnia. Kątem oka widział, że Alfred nie wyszedł z salonu, za co musi mu
podziękować.
– Chciałyśmy porozmawiać z Morganem, ale
go nie ma.
– Mąż wyjechał w ważnych interesach.
– Kiedy wróci? – zapytała Rebeka, gotowa
roznieść plotki o tym, jaki to mąż Latimera jest niegościnny. Nie zaproponował
jej czegoś do picia i nie zaprosił do zajęcia miejsca.
– Nie muszę odpowiadać na to pytanie, bo
takie coś nie powinno cię obchodzić.
– Drogi chłopcze, wiesz, kim ja jestem?
– Rebeka podeszła do niego, zacietrzewiona. – Jak śmiesz tak się do mnie
odzywać. Morgan wziął sobie takie coś? Clarice, zobacz tylko. On nawet ogłady
nie ma. Wziąłeś z nim ślub dla jego pieniędzy, co, chłoptasiu?
– Rebeko, daj spokój. – Clarice położyła
jej dłoń na ramieniu. Zgodziła się tu z nią przyjechać i chyba popełniła błąd.
Sama również miała takie samo zdanie jak nielubiana przez nią koleżanka, ale
uważała, że tę sprawę można załatwić na spokojnie.
– Spokój? Ten tu zajął nasze miejsce i
mam być spokojna? Morgan miał się ze mną ożenić albo z tobą, ale nie z tym
czymś, co jeszcze niedawno pewnie zarabiało na ulicy. – Jej wściekłość rosła z
każdą chwilą. Głównie dlatego, że z trudem dotarło do niej, że ten stojący
przed nią uzurpator jest ładniejszy od nich obu razem wziętych. Tak nie może
być!
– Wybaczą panie, ale niech panie myślą o
mnie co chcą. Proszę jednak nie mówić o moim mężu – dobitnie podkreślił te dwa
słowa – źle. Panie się mają, zwłaszcza ty, Rebeko, za kogoś dobrze wychowanego,
tymczasem ja nie widzę kultury w twoim zachowaniu. Czy mogę w czymś paniom
pomóc, poza trafieniem za drzwi tego domu?
– Widzisz, Clarice, jak on się do nas
zwraca? Wyrzuca nas z nie swojego domu. Powiem o tym Morganowi.
– Drogie panie – wtrącił się Alfred, czego
zazwyczaj nie robił – odprowadzę panie do wyjścia. Zapraszam. – Wskazał dłonią
na drzwi.
– Co za ludzie. Powiem wszystko Morganowi.
– Obawiam się, że podzieli ich zdanie –
rzuciła Clarice Hurst, lekko popychając przyjaciółkę do wyjścia.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, a Alfred
upewnił się, że kobiety znalazły się poza bramą, obaj odetchnęli.
– Teraz was i Morgana rozumiem. Sam bym
zwiewał z domu, w którym któraś z nich miałaby być panią – powiedział Alec.
*
Tej nocy Alec nie mógł zasnąć. Przez
godzinę przewracał się z boku na bok. W końcu zaświecił lampkę i zabrał się za
czytanie. Niestety, pomimo interesującego tekstu, nie potrafił skończyć jednej
strony, a co dopiero mówić o rozdziale, a te były bardzo długie. Ciągle w
głowie siedział mu mąż i te dwie jędze, bo inaczej, poza obraźliwymi epitetami,
nie mógł ich nazwać. Morgan postąpił bardzo dobrze, uciekając przed nimi.
Co za głupie babska? Sądziły, że ugnę
się przed nimi, czy może przestraszę i zrezygnuję z tego związku? One naprawdę
myślą, że to prawdziwy związek, myślał. Doskonale. Może przyszła pora na to, by
w przyszłości, na jakimś oficjalnym bankiecie, na którym one będą, pokazać im
jak wielka miłość łączy Morgana i mnie. Z drugiej strony, czy to ma sens?
Dwanaście miesięcy, właściwie już około jedenastu, minie szybko. Odejdę, a
Latimer niech walczy z tymi sukami chcącymi tylko jego nazwiska i kasy.
Odłożył książkę i wyłączył światło.
Rozżalenie sprawiało, że na razie ukarałby Morgana, obarczając go tymi harpiami.
Szczególnie panią Bein. Innym razem przejąłby się tym, że mąż musi ścierać się
z tymi kobietami i starałby się mu pomóc. Na razie jednak, jedyne, co zamierzał
zrobić, to zasnąć, a rano wstać do pracy.
*
– Rezerwacja dla ilu osób? – zapytał
Alec dzwoniącej do hotelu kobiety, chcącej zarezerwować miejsca dla kilkorga
ludzi. – Dobrze… Tak. Dziesięć osób, pięć podwójnych pokoi… Tak, mamy. Baseny
są dostępne przez cały czas. Na kiedy mam zarezerwować pokoje? W takim razie
wszystko będzie na państwa czekać. – Jeszcze omówił sprawy finansowe i gdy już
wszystko załatwił, pożegnał się. To jego ostatnie minuty dzisiejszej zmiany. W
sumie miał to być jego dzień wolny, ale zamienił się z koleżanką, która bardzo
chętnie z tego skorzystała.
Kończył właśnie swoją zmianę, kiedy
kolega z pracy powiedział mu, że ktoś chce z nim rozmawiać.
– Kto?
– Jakiś Garrett Robertson.
Alecowi ciarki przeszły po plecach. Nie
takiego gościa się spodziewał. Przed samym sobą musiał przyznać, że przez
chwilę rosła w nim nikła nadzieja, że to Morgan wrócił i chce mu zrobić małą
niespodziankę. Niestety, miał spotkać się z kimś zupełnie innym i nie śpieszyło
mu się do tego.
– Czy coś jest nie tak?
– Słucham? – Ocknął się.
– Alec, jesteś blady jak śmierć.
– Nie, to nic, w porządku. – Potarł
policzki dłońmi, żeby nabrać rumieńców. Nie może tak reagować. To tylko
spotkanie, nic więcej. – Ten człowiek mówił coś jeszcze?
– Powiedział, że będzie czekał na ciebie
w hotelowej restauracji. Chce zjeść z tobą obiad.
– Obiad. Możesz powiedzieć mu, że... –
Nie, nie mógł się z tego wykręcić, bo tak czy owak Robertson kiedyś doprowadzi
do ich spotkania. – Że będę za piętnaście minut.
– Nie ma sprawy.
– Dzięki, stary. – Sprawdził, czy dobrze
zapisał rezerwację, bo jeszcze tylko brakowałoby mu pomyłki, a o te ostatnio
bardzo łatwo i na chwiejnych nogach udał się na zaplecze, gdzie zadzwonił do
pani Anny. Poinformował ją, z kim ma się spotkać i, że zje z tym człowiekiem obiad w restauracji hotelowej.
Przebrał się nieśpiesznie. Po tym jak
zawiesił uniform w szafce, miał zamiar rozpuścić włosy, ale pozostawił je
związane tuż nad karkiem. Przed wyjściem przejrzał się w lustrze i poprawił
koszulkę z długim rękawem. Nie zakładał marynarki i krawata, idąc ubrany na
luzie do lokalu, ponieważ u nich nie przestrzegano takich restrykcji, typu, że
musi mieć krawat i marynarkę. Goście hotelowi chcieli czuć się swobodnie i nie
raz jadali posiłki ubrani na sportowo, czy tak jak on w dżinsy i koszulkę.
Wsunął jeszcze do kieszeni dokumenty i portfel, nie przejmując się już niczym
innym poza czekającym go niespodziewanym gościem.
Po przekroczeniu progu restauracji, Robertsona
ujrzał dość szybko. Podchodząc do jego stolika, próbował zapomnieć o tym, co
powiedział mu mąż. W żaden sposób nie zamierzał zdradzić się z tym, co wie.
Najchętniej to by stąd zdezerterował. Z jakiegoś powodu czuł, że on tu w tej
chwili jest owcą, a Robertson wilkiem sprawiającym na pozór miłe wrażenie.
Przybrał na twarz obojętną maskę, kiedy
Garrett uniósł na niego spojrzenie.
Jak zwykle super. Nie zostawia się takiego męża samopas bo mogą z tego wyikąć małe komplikacjie i bynajmniej nie myślę tu o zdradzie:-)
OdpowiedzUsuńSzkoda że tak mało wydarzyło się pomiędzy A i M :-)
OdpowiedzUsuńRozkosz dla oka. Jak Morgan mógł zostawić SWOJEGO męża samego? A jakby tego było mało to przecież się na nim wyżył. A ja już zaczęłam czuć do niego jakąś sympatię! Zawsze wszystko musisz spierdolić Latimer!
OdpowiedzUsuńWeny Lu!
Hej. Rano nie miałam czasu na skomentowanie, bo zaspałam :P Ale na szczęście zdołałam chociaż przeczytać. Morgan nagrabił sobie u mnie :) Mam nadzieję, że ładnie przeprosi męża. Rafe i Darlin... Czy ja czuję w powietrzu jakiś romansik? A Garretta już mam ochotę wepchnąć pod samochód. Nie lubię takich oślizgłych typów. To tyle na dziś...
OdpowiedzUsuńPa
Witaj kochana.
OdpowiedzUsuńMorgan w końcu pokazał pazurki... biedny Alec... musi bardzo cierpieć.
Owszem był układ, ale uczucia są uczuciami. Mam nadzieję, że w końcu zrozumie iż nie postępuje się tak z mężem. W końcu w jakiś sposób jest dla niego ważny. I ten cały Robertson. Ani trochę mi się nie podoba. ten mężczyzna oznacza coś nie dobrego i boje się że tylko skrzywdzi Aleca. I ta cała zemsta Morgana... to wszystko mi się nie podoba i coraz bardziej boje się kolejnego rozdziału.
pisz, pisz kochana czekam na więcej.
Witam,
OdpowiedzUsuńno naprawdę to są jędze, Maorgan och niech no ja... te słowa takie straszne, niech poczuje boleśnie jak Alec jest dla niego ważny...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie