28 września 2015

Dług - Rozdział 11




Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :) 



– I co chciałeś przez to osiągnąć? – zapytał Rafe, odwracając się do przyjaciela. – Co ci to dało?
– Sam nie wiem. Po prostu w pewnej chwili nabrałem ochoty, by pójść do tego kasyna i zobaczyć Andrew Frosta w akcji.
– Najpierw podburzasz go do tego, żeby grał…
– Robił to Brian.
– Ty Brianem kierowałeś. Podburzasz Frosta, żeby grał, zadłużał się, a teraz zakazałeś mu wchodzić do kasyn? Nie rozumiem cię. Rezygnujesz z planu? Wybaczyłeś mu? Wytłumacz mi to, bo nie rozumiem – ostatnie słowo powtórzył z naciskiem.
– Nie wybaczyłem i nie zrobię tego. Od pięciu lat żyję tylko tym, aby winny zapłacił za wszystko. Prawo nic nie zrobiło…
– Ty wziąłeś je w swoje ręce.
– Tam, gdzie zawodzi prawo, ktoś inny musi zadziałać. – Wstał zza biurka i podszedł do okna. Lubił przez nie wyglądać. Widok go uspokajał. – Poszedłem tam, aby po części udać dobrego, a po drugie, zobaczyć strach w oczach tego człowieka. Kiedy mu groziłem, naprawdę się bał.
– I jak się z tym poczułeś? – Nalał im obu Martini do szklanek. Podał jedną przyjacielowi. – Masz, dzisiaj nie mamy już żadnego spotkania. Do domu wrócisz taksówką.
– Jak się poczułem? Nie wiem. – Tak naprawdę po wszystkim poczuł się pusty. Wydarty całkowicie z emocji, jakby był robotem. Powinien się tym napawać, a tymczasem efekt był dość niespodziewany. Trochę przerażający. Dopiero kiedy wrócił do domu i objął Aleca, znów odzyskał możliwość odczuwania czegokolwiek. z powrotem poczuł, że potrafi coś czuć.
Dlaczego przy nim wszystko się zmieniło? Gdy tylko go objąłem, stałem się kimś, kim mógłbym być, myślał, od razu wlewając sobie alkohol do gardła. Czy chciałbym być tym kimś? Wszyscy mają mnie za łajdaka, zimnego przedsiębiorcę wspinającego się po szczeblach kariery, niszcząc innych. Za kogo ja sam siebie uważam?
Rafe patrzył na przyjaciela i sam nie wiedział, co ma już myśleć. Oparł się o ścianę obok niego. Milczał. Nie miał już nic do dodania.
– Nie patrz tak na mnie – przerwał milczenie Latimer.
– Zmieniasz się. On cię zmienia.
– Jestem taki, jaki byłem.
– Myśl co chcesz, ja wiem co widzę. – Nie było mu dane kontynuowanie swoich przemyśleń, gdyż musiał iść odebrać telefon, bo przyjaciel nie zareagował na dzwonek. Podniósł słuchawkę i słuchał przez chwilę osoby po drugiej stronie linii.
Morgan zmarszczył brwi, kiedy usłyszał, że przyjaciel zaczął mówić po francusku. Odwrócił się do niego, akurat w tej samej chwili, w której Rafe zawołał go do telefonu.
– Pan Constantine Clavel. – Podał mu słuchawkę.
Wziął ją, marszcząc brwi i zastanawiając się dlaczego właściciel Innovations dzwoni do niego na telefon stacjonarny firmy, kiedy mógł na komórkę. Przytknął słuchawkę do ucha, zaczynając płynną rozmowę po francusku. Języka uczył się odkąd skończył cztery lata, gdyż jego ciocia kładła duży nacisk na naukę języków obcych, co nieraz bardzo mu się przydawało.
Z każdą chwilą rozmowy, mina Morgana stawała się coraz mniej zadowolona. Jego głos drgał, ale panował nad sobą i nie podnosił go, odpowiadając uprzejmie, niemal zgrzytając z wściekłości zębami. Po kilku minutach rozłączył się i ściskając słuchawkę prawie ją rozgniótł. Odezwał się dopiero wtedy, gdy ją odłożył:
– Clavel nie przyleci.
– Dlaczego? – Rafe wsunął dłonie do kieszeni.
– Nie może, ma bardzo dużo zajęć. Nagle wypadły mu jakieś spotkania, które wymagają jego obecności. Kurwa mać! – Kopnął fotel na kółkach, a ten przejechał na drugi koniec biura. – Miał tu być jutro! Umówił się! Jaki z niego biznesmen, skoro nie dotrzymuje słowa? Nie ma już honoru?!
– Niemożliwe. Zawsze dotrzymywał słowa. Jeszcze wczoraj zapewniał o swoim przylocie.
– Właśnie wiem, dlatego jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że tak nagle odwołał spotkanie i stracił zainteresowanie naszą współpracą. – Obszedł biurko i usiadł za nim, układając dłonie w piramidkę. Coś mu tu nie grało. Ostatnio za cokolwiek by się nie brał, jeśli chodziło o interesy, wszystko się waliło, zanim plany doszły do skutku. Mógł się założyć, że ktoś kopie pod nim dołki. Nie było innego wytłumaczenia. Może to pech go prześladuje, ale w takie rzeczy nie wierzył.
– Co chcesz zrobić?
Potarł dłonią czoło, intensywnie myśląc nad swoimi kolejnymi krokami.
– Muszę jechać do Paryża.
– O. – Usiadł na kanapie, zakładając nogę na nogę.
– Nie mam wyjścia. Ostatnio wszystko za co się biorę po prostu się wali. Azja nie wypaliła, teraz to. Coś tu mi śmierdzi i to bardzo. Nie pozwolę sobą pomiatać i dowiem się, gdzie jest źródło. – Podniósł się zamaszyście. – Jadę do domu. Zamów mi bilet.
– Zabierasz męża?
Morgan przystanął, z ręką wyciągniętą po marynarkę.
– Nie. Wolę tam polecieć sam.
– Wiesz, Paryż i romantyczne spacery, kolacja w wieży Eiffla, przejażdżka po Sekwanie. Myślałem…
– Za dużo myślisz. – Założył marynarkę i wyjął telefon. Po cholerę pił, teraz musiał wzywać taksówkę. – Jadę w interesach, nie dla przyjemności. Jutro odprowadź do domu mój samochód – dodał zanim wyszedł, wcześniej odsuwając z drogi nieszczęsny fotel.
– Ta. Mógłbyś go zabrać, ale musisz się bronić przed tym, co czujesz – burknął do siebie Rafe. Zamówił bilet przez swojego smatrfona, a potem rozsiadając się wygodnie z przyjemnością wspominał wczorajsze spotkanie z przyjaciółką Aleca. – Fascynująca kobieta.

*

Alec bardzo boleśnie odczuwał nieobecność kochanka. Morgan wyjechał pięć dni temu, a on bez niego nie wiedział co ze sobą zrobić. Spędzał czas na pisaniu, czytaniu, pracy i rozmowach z osobami dbającymi o ten dom. W ciągu tego czasu tylko raz spotkał się z Darlin, ale po wydarzeniu z księgarni, żadne z nich nie dążyło do wzajemnego towarzystwa. Postanowili od siebie odpocząć. Z tego co się orientował, zaczęła spotykać się z Rafem. Tymczasem on, Alec, siedział w domu i tęsknił, zastanawiając się czy Morgan chociaż przez chwilę poczuł za nim małą nutkę tęsknoty. Nie powinien się nad tym zastanawiać, dlatego ciągle przypominał sobie powód zostania mężem Latimera i, że nie było to nic romantycznego. Niestety, jak to on, przywiązał się, a serce wbrew rozsądkowi biło swoim rytmem.
Nie miał za złe Morganowi, że nie wziął go do Francji. Nawet by nie jechał. Zresztą rozumiał, że podróż w interesach to podróż w interesach, a nie dla przyjemności. Poza tym ich związek, tak naprawdę nie był związkiem, o czym solidnym ciosem przypomniał mu mąż. Jedyne, co go męczyło, to, że od czasu wyjazdu nie rozmawiali ze sobą. Alec nie próbował się z  nim kontaktować, wciąż czekając, że to Morgan zadzwoni.
– Na co czekasz, idioto? – pytał sam siebie, siedząc przed laptopem i próbując coś napisać. – Nie wyszedłeś za niego z miłości, a on nie tęskni za tobą jak głupiec, mimo że ty za nim tak. Całe szczęście, że miałeś nocki w pracy, więc tak bardzo nie brakowało ci go w nocy. Nawet po tym jak cię potraktował.
Pamiętał, że tamtego dnia, gdy wrócił z pracy, zastał męża w dość nieciekawym humorze, pakującego się do dużej walizki. Pewnie gdyby nie to, że sam niejako odkrył wyjazd Morgana, mężczyzna nawet nie powiedziałby mu, że się gdzieś wybiera. Czy w ogóle zadzwoniłby i go o tym poinformował? Może tak byłoby lepiej, bo wtedy prawdopodobnie nie usłyszałby tego, co wciąż w nim tkwiło niczym zadra w sercu.
Wszedł do pokoju, zmęczony po całym dniu na nogach. Morgan kręcił się po sypialni, jedna walizka leżała otwarta na łóżku, a on pakował w nią swoje rzeczy.
– Co robisz?
– A co, nie widać?
Przeszywający swą lodowatością głos męża sprawił, że coś ukłuło Aleca, ale zignorował to.
– Widać, ale…
– Nie zadawaj głupich pytań. Muszę wyjechać na kilka dni i tyle. Nie powinno cię to obchodzić. Nie mam zamiaru się tobie tłumaczyć. – Wrzucił do walizki ostatnią ze starannie ułożonych koszul.
– Masz rację, nie musisz – odpowiedział cicho, po raz kolejny ignorując dziwne uczucie w sercu. – W sumie jestem nikim.
– Dokładnie. Dlatego nie wpieprzaj się w moje interesy i w to, co robię. Łączy nas tylko umowa i dobry seks, nic więcej. Po roku pozbędę się ciebie i będę miał spokój od głupiego wpierdalania się w nie swoje sprawy. – Zamknął z wściekłością pokrywę walizki.
 Udanej podróży – życzył po cichu Alec i opuścił pokój. Natychmiast przeszedł korytarzem w stronę schodów, chcąc być jak najdalej od niego.
Tamtego dnia wrócił do domu wieczorem, włócząc się po ulicach i próbując zagłuszyć w sobie coś, co odbierało mu oddech, dusząc od środka. Przecież Morgan miał rację, łączyły ich tylko dwie rzeczy, a on się łudził, że mężczyzna będzie do niego dzwonił, że chociaż troszkę tęskni. Tak, na pewno tęskni. Przecież udowodnił, że Alec nic go nie obchodzi. Chyba tylko on jest taki głupi, aby dopuścić do głosu swoje serce. To od Rafe’a dowiedział się, że coś poszło nie tak z francuskim inwestorem i dlatego mąż musiał wyjechać.  Rozumiał też, że to przez to Morgan był taki wściekły, ale nie musiał mówić pewnych rzeczy. A może nie powiedziałby, gdyby tak nie myślał. Trudno, jakoś sobie z tym poradzi.
Przynajmniej nie mógł narzekać na życie rodzinne. Mama mu doniosła, że tata siedzi w domu. Co prawda trochę go nosiło, nie mógł znaleźć sobie miejsca, ale od kiedy wrócił do domu, szedł tylko do pracy i wracał. Do tego nie pił. Alec wątpił w to, że ojciec wytrzyma długo bez leczenia, ale przynajmniej przez jakiś czas nie będzie musiał się martwić o rodzinę. Czasami po prostu potrzebował odpocząć od problemów.
Potarł kąciki oczu, a po chwili położył palce na klawiaturze. Napisał kilka słów, ale blokada, która kilka dni temu się pojawiła, w żaden sposób nie mogła odejść. Próbował już wielu technik, w tym automatycznego pisania, lecz nijak mu to nie wychodziło. Domyślał się, co go tak zblokowało, i wiedział, że to szybko nie minie. Powinien odłożyć pisanie na kilka dni. Zajrzał do kubka, spodziewając się, że jeszcze będzie w nim herbata, ale naczynie powitało go widokiem dna. Wyłączywszy komputer ruszył tyłek z krzesła.
Schodząc na dół, zastał Alfreda wycierającego kurz z drogocennych waz.
– Potrzebuje pan czegoś? – zapytał lokaj. Martwił się o młodego panicza. Mimo że ten często odwiedzał ich w kuchni, wdając się w pogawędki z Anną i Keithem, śmiał się, to i tak w jego oczach potrafił dopatrzyć się odrobiny smutku.
– Poradzę sobie. Pójdę do kuchni.
– Oczywiście, panie Alecu.
Alec w kuchni zastał tylko panią Annę siedzącą nad zeszytem ze swoimi przepisami. To mu przypomniało, że miał zamiar poprosić ją o przepis na te wyśmienite cynamonowe ciasteczka. Kobieta uniosła wzrok znad tekstu.
– Potrzeba coś panu?
– Alfred pytał się mnie o to samo. Dziękuję. Sam sobie zrobię coś do picia. Niech pani sobie nie przeszkadza. – Podszedł do elektrycznego czajnika i wziąwszy go z podstawki nalał do niego wody z kranu. – W sumie miałbym do pani małą prośbę.
– Proszę pytać. Dla pana wszystko, młodzieńcze.
Zaśmiał się. Postawił czajnik na podstawce i wcisnął przycisk.
– Moja mama bardzo lubi piec. Chciałem zapytać czy podzieliłaby się z nią pani swoim przepisem na cynamonowe ciasteczka. Robiła już podobne, ale nie smakowały jak te od pani. – Woda w czajniku zaczęła szumieć, więc wyjął z szafki pudełko z herbatami różnego rodzaju. Każda z nich miała swoją przegródkę, dlatego smaki zachowywały swój oryginalny smak i zapach, nie mieszając się ze sobą. Wrzucił do kubka torebkę miętowo cytrynowej herbatki.
– Pewnie, że dam panu mamie ten przepis, ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Niech pan kiedyś przywiezie tutaj mamę. Tyle o niej opowiadałeś, paniczu, że chętnie ją poznam. Jak idzie jej sprzedaż robótek?
Zalał wodą ekspresówkę i wziąwszy kubek usiadł przy stole.
– Raz lepiej, raz gorzej. Ostatnio wrzuciłem na stronę jej serwetki. Poszły od razu, ale takie małe laleczki, pokazywałem je pani, nie mogą się sprzedać.
– Tak, dzieci teraz lubują się w tych całych chudych Barbie i chcą się do nich upodabniać. Gdy ja byłam dzieckiem, miałam pluszowego misia i drewnianą lalkę, i byłam szczęśliwa. Teraz dzieciom się, za przeproszeniem, w dupach poprzewracało. Mają te wszystkie telefony, tablety, komputery, a i tak im ciągle mało – narzekała.
– Niestety. Moja siostra Molly ma pięć lat. Nie dostanie swojego telefonu, dopóki nie ukończy dziesięciu lat, a i tak będzie miała tylko taki przeznaczony dla dzieci, żeby zadzwonić do rodziców. Moi bracia też tak mieli. Co prawda nie obyło się bez awantur, bo kolega ma taki telefon, inny ma smartfona i Internet. Sam uważam, że to nie jest potrzebne dzieciom, a odbiera im w jakiś sposób dzieciństwo.
– Dokładnie, paniczu. Nie mają kolegów, z którymi się spotkają, pograją w piłkę czy w coś tam. Teraz siedzą przed szklanymi ekranami i gadają z ludźmi przez Internet i gdyby nie szkoła, w ogóle nie wyszliby z domu.
– No nie, to moja mama pilnuje, żeby moi bracia spędzali aktywnie czas, ale wiadomo, że  gdyby całkiem odebrano im komputer, to by mogło ich trochę skrzywdzić. Pozostali by w tyle, jeśli chodzi o naukę pracy na nim.
– Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem, paniczu. Ja i tak nie żałuję, że w dzieciństwie nie miałam tych zabawek, za to miałam prawdziwych przyjaciół. Wracając do pana mamy, niech ją pan tu kiedyś przywiezie.
Skinął kobiecie głową. Nawet nie wiedział, kiedy wypił herbatę przy tej zwyczajnej rozmowie. Za to nie myślał o tym, nad czym w ogóle nie powinien dumać. Tyle tylko, że to łatwo powiedzieć, gorzej zrobić.
Do kuchni weszła Doroty, obładowana siatkami zakupów. Miała taką minę, jakby natychmiast musiała biec do toalety. Za nią wkroczył Keith, niosąc kolejne torby z produktami i stawiając wszystko na stole.
– Hej, panie Alecu.
– Ileż razy mówiłem wam, żebyście zwracali się do mnie po imieniu. – Pani Anny do tego nie przekonał, chociaż łapał ją na tym, że od czasu do czasu mówiła mu na ‘ty”, ale chciał, żeby pozostali byli mniej oficjalni.
– Jesteś mężem naszego pracodawcy i tak jak jemu, tak tobie też będziemy mówić na pan. Przykro mi, panie Alecu – powiedziała Doroty, ale od razu zmieniła temat. – Gdy tu jechaliśmy, to widzieliśmy, że w naszą stronę kieruje się ta wiedźma, Rebeka Bein. Nie wiem czy z nią czasami nie siedziała ta druga, Clarise.
Zaraz jak to powiedziała, do kuchni wszedł Alfred z nieciekawą miną.
– Przyjechały panie Bein i Hurst. Chcą się widzieć z panem Morganem. Powiedziałem, że wyjechał i nie wiemy kiedy wróci, to one powiedziały, że w takim razie chcą się zobaczyć z mężem pana Latimera.
– A po cholerę?! – Doroty podniosła głos.
– Zachowuj się, dziewczyno. – Anna zdzieliła ją ścierką po głowie. – Powiedz im, że panicza nie ma.
– Nie – wtrącił się Alec. – Spotkam się z nimi.
– Nie musi pan – rzucił Keith.
– Chcę je w końcu poznać. – Odstawił kubek do zlewu i wyszedł za Alfredem.
Obie kobiety czekały na niego w salonie. Ubrane wytwornie, z tą różnicą, że to Clarice wyglądała na damę, a Rebeka… Cóż, śmiało mógł ją nazwać damą lekkich obyczajów. Obie oceniały go i pozwolił im na to. Do czasu:
– Napatrzyły się już panie i powiedzą mi, o co chodzi, czy mam się tego domyślać? Mój czas jest bardzo cenny – powiedział chłodno. – Jako że nie mieliśmy okazji się spotkać, a mnie się do tego nie śpieszyło, może by się panie przedstawiły? Rozumiem, że ja nie muszę wyjaśniać paniom, kim jestem. – Założył ręce na piersi, ale układając je tak, żeby obie kobiety miały doskonały wgląd na obrączkę.
– Jaki wygadany. Kto by pomyślał, że Morgan weźmie sobie kogoś takiego. Jestem Rebeka Bein. Dla ciebie pani Bein.
– Witaj, Rebeko. – Powie jej na „pani” po swoim trupie. Nie jest tak, że ocenia obie te kobiety, bo coś tam kiedyś od kogoś usłyszał i ich nie lubi. On po prostu wyczuwał w nich, szczególnie w Rebece, wrogość i to, że nie może im ufać.
– Widzisz, Beko, to nie taki strachliwy chłopczyk, o którym mówią na mieście – powiedziała druga z pań.
Alec uniósł brwi. Co o nim mówią?
– A pani to?
– Clarice Hurst. – Przełożyła torebkę wielkości portmonetki do lewej ręki i podała Alecowi prawą.
Uściskał jej dłoń z niechęcią, której po sobie nie pokazał. Jak powiedział Morganowi, również potrafił być dobrym aktorem, oczywiście kiedy wymagała tego sytuacja.
– Co panie do mnie sprowadza? – Nie zapraszał ich, żeby usiadły, ponieważ nie miał zamiaru spędzić z nimi popołudnia. Kątem oka widział, że Alfred nie wyszedł z salonu, za co musi mu podziękować.
– Chciałyśmy porozmawiać z Morganem, ale go nie ma.
– Mąż wyjechał w ważnych interesach.
– Kiedy wróci? – zapytała Rebeka, gotowa roznieść plotki o tym, jaki to mąż Latimera jest niegościnny. Nie zaproponował jej czegoś do picia i nie zaprosił do zajęcia miejsca.
– Nie muszę odpowiadać na to pytanie, bo takie coś nie powinno cię obchodzić.
– Drogi chłopcze, wiesz, kim ja jestem? – Rebeka podeszła do niego, zacietrzewiona. – Jak śmiesz tak się do mnie odzywać. Morgan wziął sobie takie coś? Clarice, zobacz tylko. On nawet ogłady nie ma. Wziąłeś z nim ślub dla jego pieniędzy, co, chłoptasiu?
– Rebeko, daj spokój. – Clarice położyła jej dłoń na ramieniu. Zgodziła się tu z nią przyjechać i chyba popełniła błąd. Sama również miała takie samo zdanie jak nielubiana przez nią koleżanka, ale uważała, że tę sprawę można załatwić na spokojnie.
– Spokój? Ten tu zajął nasze miejsce i mam być spokojna? Morgan miał się ze mną ożenić albo z tobą, ale nie z tym czymś, co jeszcze niedawno pewnie zarabiało na ulicy. – Jej wściekłość rosła z każdą chwilą. Głównie dlatego, że z trudem dotarło do niej, że ten stojący przed nią uzurpator jest ładniejszy od nich obu razem wziętych. Tak nie może być!
– Wybaczą panie, ale niech panie myślą o mnie co chcą. Proszę jednak nie mówić o moim mężu – dobitnie podkreślił te dwa słowa – źle. Panie się mają, zwłaszcza ty, Rebeko, za kogoś dobrze wychowanego, tymczasem ja nie widzę kultury w twoim zachowaniu. Czy mogę w czymś paniom pomóc, poza trafieniem za drzwi tego domu?
– Widzisz, Clarice, jak on się do nas zwraca? Wyrzuca nas z nie swojego domu. Powiem o tym Morganowi.
– Drogie panie – wtrącił się Alfred, czego zazwyczaj nie robił – odprowadzę panie do wyjścia. Zapraszam. – Wskazał dłonią na drzwi.
– Co za ludzie. Powiem wszystko Morganowi.
– Obawiam się, że podzieli ich zdanie – rzuciła Clarice Hurst, lekko popychając przyjaciółkę do wyjścia.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, a Alfred upewnił się, że kobiety znalazły się poza bramą, obaj odetchnęli.
– Teraz was i Morgana rozumiem. Sam bym zwiewał z domu, w którym któraś z nich miałaby być panią – powiedział Alec.

*

Tej nocy Alec nie mógł zasnąć. Przez godzinę przewracał się z boku na bok. W końcu zaświecił lampkę i zabrał się za czytanie. Niestety, pomimo interesującego tekstu, nie potrafił skończyć jednej strony, a co dopiero mówić o rozdziale, a te były bardzo długie. Ciągle w głowie siedział mu mąż i te dwie jędze, bo inaczej, poza obraźliwymi epitetami, nie mógł ich nazwać. Morgan postąpił bardzo dobrze, uciekając przed nimi.
Co za głupie babska? Sądziły, że ugnę się przed nimi, czy może przestraszę i zrezygnuję z tego związku? One naprawdę myślą, że to prawdziwy związek, myślał. Doskonale. Może przyszła pora na to, by w przyszłości, na jakimś oficjalnym bankiecie, na którym one będą, pokazać im jak wielka miłość łączy Morgana i mnie. Z drugiej strony, czy to ma sens? Dwanaście miesięcy, właściwie już około jedenastu, minie szybko. Odejdę, a Latimer niech walczy z tymi sukami chcącymi tylko jego nazwiska i kasy.
Odłożył książkę i wyłączył światło. Rozżalenie sprawiało, że na razie ukarałby Morgana, obarczając go tymi harpiami. Szczególnie panią Bein. Innym razem przejąłby się tym, że mąż musi ścierać się z tymi kobietami i starałby się mu pomóc. Na razie jednak, jedyne, co zamierzał zrobić, to zasnąć, a rano wstać do pracy.

*

– Rezerwacja dla ilu osób? – zapytał Alec dzwoniącej do hotelu kobiety, chcącej zarezerwować miejsca dla kilkorga ludzi. – Dobrze… Tak. Dziesięć osób, pięć podwójnych pokoi… Tak, mamy. Baseny są dostępne przez cały czas. Na kiedy mam zarezerwować pokoje? W takim razie wszystko będzie na państwa czekać. – Jeszcze omówił sprawy finansowe i gdy już wszystko załatwił, pożegnał się. To jego ostatnie minuty dzisiejszej zmiany. W sumie miał to być jego dzień wolny, ale zamienił się z koleżanką, która bardzo chętnie z tego skorzystała.
Kończył właśnie swoją zmianę, kiedy kolega z pracy powiedział mu, że ktoś chce z nim rozmawiać.
– Kto?
– Jakiś Garrett Robertson.
Alecowi ciarki przeszły po plecach. Nie takiego gościa się spodziewał. Przed samym sobą musiał przyznać, że przez chwilę rosła w nim nikła nadzieja, że to Morgan wrócił i chce mu zrobić małą niespodziankę. Niestety, miał spotkać się z kimś zupełnie innym i nie śpieszyło mu się do tego.
– Czy coś jest nie tak?
– Słucham? – Ocknął się.
– Alec, jesteś blady jak śmierć.
– Nie, to nic, w porządku. – Potarł policzki dłońmi, żeby nabrać rumieńców. Nie może tak reagować. To tylko spotkanie, nic więcej. – Ten człowiek mówił coś jeszcze?
– Powiedział, że będzie czekał na ciebie w hotelowej restauracji. Chce zjeść z tobą obiad.
– Obiad. Możesz powiedzieć mu, że... – Nie, nie mógł się z tego wykręcić, bo tak czy owak Robertson kiedyś doprowadzi do ich spotkania. – Że będę za piętnaście minut.
– Nie ma sprawy.
– Dzięki, stary. – Sprawdził, czy dobrze zapisał rezerwację, bo jeszcze tylko brakowałoby mu pomyłki, a o te ostatnio bardzo łatwo i na chwiejnych nogach udał się na zaplecze, gdzie zadzwonił do pani Anny. Poinformował ją, z kim ma się spotkać i, że zje z tym człowiekiem obiad w restauracji hotelowej.
Przebrał się nieśpiesznie. Po tym jak zawiesił uniform w szafce, miał zamiar rozpuścić włosy, ale pozostawił je związane tuż nad karkiem. Przed wyjściem przejrzał się w lustrze i poprawił koszulkę z długim rękawem. Nie zakładał marynarki i krawata, idąc ubrany na luzie do lokalu, ponieważ u nich nie przestrzegano takich restrykcji, typu, że musi mieć krawat i marynarkę. Goście hotelowi chcieli czuć się swobodnie i nie raz jadali posiłki ubrani na sportowo, czy tak jak on w dżinsy i koszulkę. Wsunął jeszcze do kieszeni dokumenty i portfel, nie przejmując się już niczym innym poza czekającym go niespodziewanym gościem.
Po przekroczeniu progu restauracji, Robertsona ujrzał dość szybko. Podchodząc do jego stolika, próbował zapomnieć o tym, co powiedział mu mąż. W żaden sposób nie zamierzał zdradzić się z tym, co wie. Najchętniej to by stąd zdezerterował. Z jakiegoś powodu czuł, że on tu w tej chwili jest owcą, a Robertson wilkiem sprawiającym na pozór miłe wrażenie.
Przybrał na twarz obojętną maskę, kiedy Garrett uniósł na niego spojrzenie.

6 komentarzy:

  1. Jak zwykle super. Nie zostawia się takiego męża samopas bo mogą z tego wyikąć małe komplikacjie i bynajmniej nie myślę tu o zdradzie:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda że tak mało wydarzyło się pomiędzy A i M :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozkosz dla oka. Jak Morgan mógł zostawić SWOJEGO męża samego? A jakby tego było mało to przecież się na nim wyżył. A ja już zaczęłam czuć do niego jakąś sympatię! Zawsze wszystko musisz spierdolić Latimer!
    Weny Lu!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej. Rano nie miałam czasu na skomentowanie, bo zaspałam :P Ale na szczęście zdołałam chociaż przeczytać. Morgan nagrabił sobie u mnie :) Mam nadzieję, że ładnie przeprosi męża. Rafe i Darlin... Czy ja czuję w powietrzu jakiś romansik? A Garretta już mam ochotę wepchnąć pod samochód. Nie lubię takich oślizgłych typów. To tyle na dziś...
    Pa

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj kochana.
    Morgan w końcu pokazał pazurki... biedny Alec... musi bardzo cierpieć.
    Owszem był układ, ale uczucia są uczuciami. Mam nadzieję, że w końcu zrozumie iż nie postępuje się tak z mężem. W końcu w jakiś sposób jest dla niego ważny. I ten cały Robertson. Ani trochę mi się nie podoba. ten mężczyzna oznacza coś nie dobrego i boje się że tylko skrzywdzi Aleca. I ta cała zemsta Morgana... to wszystko mi się nie podoba i coraz bardziej boje się kolejnego rozdziału.
    pisz, pisz kochana czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    no naprawdę to są jędze, Maorgan och niech no ja... te słowa takie straszne, niech poczuje boleśnie jak Alec jest dla niego ważny...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)