I ważna informacja dla tych co czytali Zburzony mur jest tutaj
Dziękuję za komentarze. :)
ROZDZIAŁ
7
Podniósł powieki, kolejny raz wybudzając
się z krótkiej drzemki. Starał się poruszyć, lecz przychodziło mu to z trudem.
Związane nogi i ścierpnięte ręce przymocowane na linach do metalowej części
łóżka, nie dawały większych możliwości. Wracał do Arkadii, kiedy ktoś przyłożył
mu pistolet do głowy i kazał zjechać z drogi. Potem już się film urwał.
Napastnik przytknął mu do nosa chustkę nasączoną eterem, po którym zasnął.
Obudził się w pokoju z oknami osłoniętymi ciężkimi, grubymi zasłonami przez
które nie prześwitywało światło. Rozróżniał noc od dnia tylko wtedy, kiedy gospodarz był w domu. Zazwyczaj był w
nocy lub dzień dobiegał końca. Ciemność pokoju powodowała u niego stan lekkiej
depresji. Brak światła dnia działał na niego źle. Do tego ten chory człowiek
podawał mu jakieś leki powodujące u niego ciągłą senność. Pewnie przez to nawet
nie mógł się zmienić. Próbował, ale osłabione ciało go nie słuchało, a jego
bestia ciągle spała. Mógł liczyć tylko na siebie. Dlatego nie chciał spać.
Układał sobie w głowie plan ucieczki. Dwa razy na dzień porywacz prowadził go
do łazienki. Nie był wtedy związany. Co prawda broń przystawiona do głowy była
doskonałą liną, ale i tak mu nic nie zostało, więc wolał zginąć w czasie
ucieczki niż leżeć tu jak kawał mięsa.
Liczył, że zmienni z Arkadii go szukają.
Ciekaw był czy Luis też, czy może odetchnął z ulgą, że nie musi mieć z nim do
czynienia. Po słowach chłopaka poddał się. Zresztą nie miał prawa zabierać mu
normalnego życia. Luis w przyszłości ożeni się z kobietą, będzie miał dzieci.
Pozostanie z rodziną. Wiążąc się z nim za kilka lat musiałby albo rozstać się z
bliskimi na zawsze, albo powiedzieć im o sobie, o zmiennych. Z rozmów wiedział,
że jego siostra o wszystkim wiedziała, lecz co z rodzicami? Mogli nie mieć tak umysłów
otwartych. Nawet na związek syna z mężczyzną. Istniał jeszcze jeden problem. Po
sparowaniu Luisowi inaczej przybywałyby lata. On byłby młody, a rodzina
postarzałaby się i zmarła. To też go powstrzymało przez rozpoczęciem kolejnej walki
o niego. Z początku o tym nie myślał. Leżąc tutaj miał wiele czasu na
rozmyślania, kiedy w nielicznych chwilach nie spał. Mimo wszystko chciałby go
jeszcze raz zobaczyć. Poczuć jego bliskość, choćby dzielił ich od siebie metr.
Zaczynał odczuwać skutki oddalenia od wybranego partnera. Jeżeli tak czuł się,
jakby ktoś mu rozdzierał ciało na części, przed oznaczeniem, to co byłoby po
nim? Nawet sobie tego nie wyobrażał. Przez to wiedział, że więź była bardzo
silna. Na szczęście to minie za jakiś tydzień jeżeli nie będzie miał kontaktu z
Luisem. Gdyby byli już sparowani i jeden pozostawił drugiego, oszalałby i
zdziczał na zawsze. Inaczej miała się sytuacja ze śmiercią. Gdyby Luis umarł on
poszedłby za nim w niedługim czasie. Zabiłaby go tęsknota, a serce samo pękłoby
z bólu.
Skupił się na odgłosie przekręcanego klucza
w zamku, a potem piszczeniu zawiasów otwieranych drzwi. Jego porywacz wrócił.
Nie było go długo, więc zapewne już nastała noc.
– Jestem już – dobiegło zza drzwi
pokoju, w którym został ulokowany. –
Mogłem wyjść dopiero jak doprowadzimy wszystko do porządku, a jeszcze byłem na
piwie ze znajomymi z pracy.
– Niech cię piekło pochłonie! – krzyknął
zbierając do tego wszystkie siły.
– Widzę, że muszę ci podać kolejną dawkę
moich uspokajających specyfików. – Drzwi się uchyliły. W powstałej luce
pojawiła się znienawidzona twarz porywacza.
Alessio zawarczał. Chętnie rzuciłby się
teraz na niego, na pewno nie w celach romantycznych. Był zły na siebie, że tak
się dał podejść. Naprawdę tracił czujność. Tylko skąd wiedział, że coś takiego
go spotka? Był tylko z wizytą w mieście. To go nauczyło, że wilkowi nie wolno
tracić czujności. Na każdym kroku można spotkać wrogów. Najgorzej, że wcześniej
sypiało się z tym wrogiem.
– Pieprz się, Arthur – syknął.
– Chciałem, ale ty wolałeś poszukać
sobie innego. Partnera. To ja powinienem nim zostać, a nie ten miastowy. –
Ludzki chłopak wszedł do środka. Otworzywszy kredens, niewysoki, zdobiony mebel
w którym przechowywano serwisy obiadowe, wyjął z niego strzykawkę i igłę.
– Wystarczyć ci powinno, że zgodziłem
się pieprzyć takie ścierwo jak ty. Nie rozumiesz co to jest więź i co oznacza.
Taki umysł ograniczony jak twój nic nie wie. A ty i tak nie byłeś dobry w
łóżku. Nie lubię facetów, co leżą jak kłoda. – Silne plaśnięcie w twarz nie
zamknęło jego ust. Przyzwyczaił się do bólu, a to była tylko pieszczota. –
Jesteś beznadziejny, Arthurze. Zazdrosny, chciwy i głupi! – warczał Alessio. Z
satysfakcją poczuł, że jego wilk rozbudza się.
– Och, wilczku, wilczku nie wiesz co
tracisz. Dałbym ci wszystko. Miłość, nie każdy ją może mieć.
– Mam wszystko! – Śledził wzrokiem
przygotowanie kolejnej dawki leków uspokajających. – To wy ludzie nie
potraficie docenić tego co macie. Zawsze wam mało. Zawsze jest nie tak jak
chcecie i wciąż narzekacie. Potraficie odtrącić miłość, bo wam nie pasuje, bo
nie jest tak jak sobie to wyobrażaliście. Potraficie na siłę trzymać kogoś przy
sobie, mimo że ktoś nie chce być z wami, bo wy nie umiecie się pogodzić z
porzuceniem. Plugawe stworki. Niech was wszystkich diabli!
– Ha, ha, ha. Pijesz do swojego
chłopaczka? – Przysiadł na skraju łóżka z zastrzykiem w dłoni. – To musisz coś
wiedzieć. Pytał się o ciebie. Martwi
się, szuka ciebie. Wygląda tak jak ty. Pełen tęsknoty. Tylko chyba jeszcze nie
dojrzał, aby to w sobie odkryć.
Puls Alessia podskoczył. Nie miał
wątpliwości o kim mówił marny kelnerzyna. Oddech przyspieszył. Znów w nim, o
ile ten chujek nie kłamie, obudziła się nadzieja. Luis go szuka? Tęskni?
Koniecznie musiał się stąd wydostać. Szarpnął więzami, te prawie wrzynały mu
się w nadgarstki. Przez te leki nie miał wystarczająco sił, aby je rozerwać.
Ewidentnie dzieciak wiedział, co mu podać. Zamarł, kiedy Arthur uniósł mu
koszulkę, przesunął palcami po nagiej skórze. Nienawidził dotyku tego
skurwysyna! Jak go dopadnie połamie mu te palce! Jakoś obudzi do końca swojego
wilka i przegryzie mu szyję jednym kłapnięciem, a potem będzie patrzył na krew
wypływającą z tętnicy i odbierającą życie.
Chłopak posmarował mu skórę płynem
odkażającym.
– Nie dawaj mi już tego. I tak ci nie
ucieknę. Co mogę zrobić? Związałeś mnie, masz broń. Nie będę ryzykował życiem.
– Musiał jakoś uśpić czujność tego skretyniałego chłopaka. Dzieciak myślał, że
jak go tu uwięzi to będzie należał do niego. Czuł się trochę jak Paul Sheldon,
autor tandetnych romansideł. Bohater powieści Stephena Kinga, Misery. On został
uwięziony przez swoją szaloną czytelniczkę. Tylko tutaj szaleńcem był młody
kelner, chcący zdobyć jego miłość. Zaśmiał się w duchu, a na jego twarz
wystąpił grymas bólu. Arthur wbił mu igłę w ciało i nie miał nic z delikatności
doświadczonej pielęgniarki.
– Nie ufam ci – odpowiedział porywacz. –
Poza tym to podziała do południa. Jakoś będę musiał z rana kupić nowe leki, a
potem wyrwać się, by je tobie podać. Wybacz, moja miłości, lecz nie wierzę, że
byś nie uciekł. – Pochylił się nad Alessiem, uśmiechnął słodko i pocałował w policzek po czym zostawił samego.
Alessio nie miał nawet czasu na
wzdrygniecie się z obrzydzeniem. Lek zbyt szybko działał. Z reguły na zmiennych
ludzkie leki nie mają wpływu, na niego dość wysokie dawki mają. Chyba, że
gówniarz wiedział co osłabia zmiennych. Pytanie skąd to wiedział? Zasypiał
patrząc na jedyne źródło światła w pokoju, małą nocną lampkę stojącą na kredensie
tuż przy wejściu.
Z jego ust wydobyło się ciche:
– Luis.
***
Obudził się zlany potem. Oddychał szybko
jakby przebiegł maraton. Przysiągłby, że we śnie usłyszał głos Alessia, jak ten
wołał go po imieniu. Zacisnął dłonie na kołdrze i obrócił się na bok. Pościel
zaszeleściła przyjemnie. Nie będzie potrafił już zasnąć. Koszmary, duchota w
pokoju, pomimo otwartego okna, robiły swoje. Czy to się nie skończy? Trzecia
noc z rzędu, kiedy ma problemy ze snem. Przekręcił się na drugi bok, a po
chwili na plecy. Westchnął ciężko. Niech to wszyscy diabli! Podniósł się z
lóżka i zbliżywszy do okna, pochylił, opierając łokcie na parapecie. Nabrał
powietrza w płuca. Przyniosło to chwilową ulgę. Wpatrzył się w nieograniczoną
ciemność. Nawet księżyc nie raczył dzisiaj świecić, by ją jakoś rozświetlić.
Srebrny glob miał go w dupie. Ostatnio nic mu się nie udawało. Wszystko się
waliło. Nawet sny pokazywały mu jakim jest gnojem. W nich widział odchodzącego Alessio. Jak patrzy na niego z
cierpieniem. Wciąż to samo. Dziś tylko doszło jego imię. Jakby beta go wołał.
Jakby chciał, żeby do niego przyszedł. Przez swoje odczucia, sny, coraz większy
niepokój – silniejszy niż ten, kiedy beta oberwał w głowę – zyskiwał pewność,
że Alessio nie ukrył się gdzieś tam, aby uleczyć złamane serce. Coś mu się
stało. Czy byłoby inaczej, jeśli nie odrzuciłby go? Tak bardzo żałował, że to
zrobił. Jeszcze jakaś tam część niego wołała, że dobrze postąpił. Przecież
Alessio to mężczyzna. Lecz wolał bardziej słuchać tej drugiej strony. Na pewno
tej co wręcz krzyczała, żeby szukał Acardiego. Jeżeli tego nie zrobi, może
dojść do tragedii. Nie chciał tego. Potrzebował go widzieć bezpiecznego i nawet
jak nie przy swoim boku, to tu w domu.
Spędził przy oknie trzy godziny. Ruszył
się, gdy zaczęło wschodzić słońce. Cały ten czas poświecił na rozmyślania. Nie
było można się niczego uczepić co do miejsca w jakim mógł przebywać beta. W
mieście go nie było. Dlatego w grę wchodziły okoliczne lasy, domy. Możliwe, że
ukrył się u kogoś. Ale czy na pewno nie oddzwoniłby do swoich alf? Od razu po
tej myśli sam odpowiedział sobie na pytanie: Zrobiłby to nawet z głębi piekieł,
gdyby tylko miał taką możliwość. Wkurwiało go to, że niby takie wielkie wilki,
silne, można powiedzieć, że niemal magiczne, nie potrafiły znaleźć tropu
swojego bety. Cóż, pewnie byłoby inaczej gdyby nie wsiadł do samochodu.
Odkleił się od parapetu czując, jak
wszystkie mięśnie mu się zastały. Rozmasował obolałą szyję i przeciągnął się.
Kąpiel, ubranie się, zejście na dół, to trzy podstawowe czynności jakie musiał
wykonać. Resztą zajmie się później. Jego głównym celem było wyruszenie na
poszukiwania. Tym razem zajmie się okolicą z dala od miasteczka.
***
Alessio śnił. Jego gałki oczne poruszały
się pod powiekami. Ciało drgało. Znów znalazł się w dawnej sforze. Był jeszcze
szczeniakiem. Odszczepieńcem. Tak nazywali go w grupie, która powinna się chronić
nawzajem i dbać o siebie. Niestety sfora Falcone była okrutna. Nie akceptowała
nikogo i niczego co nie podobało się alfie. Szczególnie jego. Miał krew wilków
z Sycylii. Za każdym razem jak go alfa widział, widział w nim zdradę Chiary,
jego matki. Jedynej osoby, która go kochała nad życie.
Mężczyzna na chwilę zapadł w ciemność,
głęboką, czarną, gdzie ginęło nawet światło. Zaraz po tym zobaczył inne obrazy.
Siebie dorosłego. Siebie u boku Luisa. Luisa odrzucającego go. Znów te gorzkie
słowa rozdzierające serce i więź. Jęknął wyciągając we śnie rękę do Luisa, ale
zaraz obraz się rozmazał stając mglisty, potem nastąpił rozbłysk i pustka.
Pustka przygniatająca, dusząca, przerażająca. Obudził się łapiąc haustami
powietrze. Miał ochotę krzyczeć, ale nie mógł. Ten bydlak dał mu chyba
silniejszą dawkę leku. Do tego coś było nie tak z jego wilkiem. Bestia nie
poruszała się. Spała zbyt głęboko. Wcześniej jeszcze ją czuł. Chciał przemówić
w głąb siebie, ale miał tak rozbiegane myśli, że skupienie się na przywołaniu
pod wierzch skóry wilka graniczyło z cudem. Wilka, który po dostaniu kolejnej
dawki może się nie obudzić. Bez niego będzie żył jak pusta skorupa. Taka
wydmuszka. Kiedy Arthur wróci musiał udawać, że śpi i nie pozwolić podać sobie
leku. Spokojne zachowanie, niemal
odurzające też uda mu się zagrać. Trzymanie nerwów na wodzy było pierwszym, co
musiał zrobić. Oczywiście jak się obudzi. Znów zapadał w sen, niemal tracąc
przytomność. Sny pogrążały go w majakach w przeszłości i teraźniejszości. Sam
już nie wiedział co było prawdą, a co tylko koszmarami lub marzeniami, jeżeli
chodziło o Luisa.
***
– Potrzebuję samochodu, a twój jest
najlepszy.
– Luis, potrzebujesz dobrej terenówki.
Czegoś czym wjedziesz wszędzie – mówił Martin pochłaniając naleśniki polane
syropem klonowym. – Jeden z Hammerów jest do twojej dyspozycji. Przekażę tylko Madrasowi, żeby przygotował ten,
jaki wybierzesz.
– Okej, ważne, żeby mógł przejechać
wiele mil i nie po głównych drogach. – Odłożył widelec. Nie był w stanie
wepchnąć nic w siebie. Żołądek buntował się z każdym kęsem. Całe śniadanie
przyprawiało go o mdłości.
– Jesteś pewny, że chcesz go szukać? –
zapytał Daniel karmiąc swojego syna. Trzymał go na kolanach i podsuwał zdaniem
Luisa jakąś papkę, której nawet on nie tknąłby. – Nie powinieneś się tak
pokazywać publicznie.
– Mam gdzieś, że mnie szukają. Kto mnie
znajdzie na tym pustkowiu. Nie namierzą mnie, bo Alessio zmienił mi telefon i
całą resztę. Chcę pomóc w poszukiwaniach tego wariata. To coś silniejszego ode
mnie. Muszę to zrobić.
– Dobrze robi – wtrącił Christian. – Ja
na jego miejscu zachowałbym się tak
samo.
– Nie nakręcaj go – poradził Martin
odstawiając talerz do zlewu. Opróżnił jeszcze kubek z resztek kawy. Zamlaskał
kiedy do ust wleciały mu fusy.
– Dla ratowania partnera narazić trzeba
i własne życie. Co nie znaczy, że masz ryzykować – Christian zwrócił się do przyjaciela – bo tak cię
skopię, że spotkanie z gangsterami to będzie święto jakiego zapragniesz.
– Jeżeli mi się coś stanie nie będziesz miał okazji.
– Przestańcie krakać. Luis, chodź
zaprowadzę cię do garażu – rzekł Martin.
Bright posłuchał alfy i chwilę później
przekraczali próg czegoś, co wyglądało bardziej jak hala, nie garaż. Budynek
mieścił się niedaleko willi, ale osłonięty był wysokim żywopłotem i nie był
widoczny na pierwszy rzut oka. Prowadziła do niego brukowana droga mogąca
pomieścić jeden samochód na raz. Przed garażem był plac, coś w rodzaju
parkingu, na którym stało kilka osobówek i furgonetka. We wnętrzu garażu
mieścił się warsztat, a obok niego stały potężne czarne Hammery. Wszystko
wybudowano w ciągu paru miesięcy. Jak się
ma kasę to szybko powstają nowe budynki. Nawet żywopłot urośnie taki jak trzeba,
pomyślał Luis.
– To jest królestwo Madrasa. Nie znasz
go. Nie ruszaj jego narzędzi bo ci odetnie łapy.
– Że co?
– Alfo, nie strasz tego człowieka, bo
posądzi mnie o okrutne czyny. – Z kanału wyszedł olbrzym. Nie można go było
inaczej nazwać. Miał z ponad dwa metry wzrostu, szerokie umięśnione ramiona, wielkie
dłonie, mocne, uda, kwadratową szczękę i długie włosy zebrane na karku.
Koszulka opinająca jego ciało, a raczej czyste mięśnie bez grama tłuszczu, i
spodnie ogrodniczki usmarowane były olejami i smarem. – Ja tylko zjadam ludzi
na śniadanie. – Sięgnął po szmatę leżącą na szafie z narzędziami. Otarłszy
dłonie wyciągnął czystą w stronę Luisa mającego otwarte szeroko oczy i buzię. –
Jestem Madras. Po prostu Madras i więcej nie musi cię interesować.
– Okej. – Uścisnął jego dłoń, wielką na
tyle, że jego własna przy tej drugiej wyglądała jakby należała do dziecka.
– Madras dołączył do nas pół roku temu.
Jest partnerem więzi jednej z naszych samic. Przyznam, że Kiara świetnie sobie
daje z nim radę. Do tego jest też naszym mechanikiem jak już zdążyłeś zauważyć.
Każdy samochód traktuje jak dziecko. Spędza tutaj większość czasu. Jak tylko
słońce pokaże promienie przyłazi do swojego królestwa. Zakochany w Kiarze samotnik.
Główny dom odwiedza kiedy zostaje wezwany przez Daniela lub mnie. Dlatego nie
zdążyłeś go jeszcze poznać. Jest niegroźnym misiem z gębą skazańca. –
Wyszczerzył się Martin.
– I co zrobiłeś? Zepsułeś mój zły
wizerunek. – Parsknął śmiechem olbrzym.
– Przeżyjesz, mistrzu. Słuchaj, ten
młodzieniec potrzebuje samochodu, co przetrwa wszystko. Chce szukać swojego
partnera.
– Beta jest...
– Mniejsza o to – jeszcze z trudem
przychodziło Luisowi myślenie o tym, a co dopiero mówienie – każda minuta jest
cenna, a my tu stoimy jak na wieczorku zapoznawczym. Chcę jakieś cacko i nie
zamierzam tracić czasu.
– Podoba mi się ten chłopak. Pasuje do
naszego bety.
– Znów gadanie. – Przecież on nie
powiedział, że będzie jego partnerem! – To wybierzesz coś dla mnie? Lepiej się
znasz na tych maszynach niż ja.
– Naprawdę mi się podoba! Chodź.
Od tamtej rozmowy minęło cztery godziny.
Godziny, minuty i sekundy jakie Luis poświęcił na poszukiwania. Zjeździł bliższą
i dalszą okolicę. Każdą drogę, pole, skrawki lasu. Objeździł po kilka razy
tutejsze farmy. Nie widział nic podejrzanego. Zatrzymywał się, pytał
mieszkańców małych farm czy nic nie zauważyli. Nie natrafił na żaden ślad. W
paru domach nie było nikogo. Od sąsiadów dowiedział sie, że właściciele byli w
pracy i szkole. Zły i zrezygnowany, oraz spragniony, gdyż nie wziął ze sobą
wody, zawrócił w stronę Arkadii. Przypomniał sobie poranną rozmowę z
Christianem. Zszedł na dół to zmienny smok korzystał z chwili samotności
siedząc na schodach na dworze. Trzymał w ręku telefon ze stroną otwartą na
kalendarzu. Z miejsca poinformował Luisa, że Alessio może odczuwać skutki
oddalenia. Nic mu nie grozi, kiedy nie byli sparowani, ale będzie cierpiał.
Dlatego ledwie zgodził się pozostać na śniadaniu. Zapewniony, że wilki cały
czas prowadzą poszukiwania, uspokoił się na kilka minut. Dość szybko zaczął
błagać Martina o samochód i tak znalazł się na jednej z polnych dróg. Jadąc,
kurz unosił się za nim wysoko, tworząc istną burzę. Wokół niego rozciągały się
pastwiska należące do sfory. Sąsiadowały z tymi od Langstonów. Po chwilowych
problemach Jackob wyszedł na prostą. Luis nie znał tych terenów, ale GPS
doskonale go prowadził. Skręcił w lewo i dodał gazu cały czas rozglądając się
za samochodem Alessia. Auto przecież nie mogło zapaść się pod ziemię.
Aczkolwiek ten kto chce uciec lub ukryć się, potrafi zatrzeć wszelkie ślady.
Komórka zaczęła wyć i w pierwszej
chwili nie chciał jej odbierać, ale
przecież to mogły być informacje o Alessio. Zwolnił.
– Halo.
– To ja Craig.
– Hej. Słuchaj, nie bardzo mogę teraz
rozmawiać, bo prowadzę. No, chyba że u was za to nie dają mandatów. Wiesz, nie
stać mnie. Ewentualnie miejsce gdzie jestem…
– Przyjedź do mnie – przerwał lekarz. – Powiadomiłem
już Daniela i Martina.
Luis wzmógł swoją czujność.
– Co się stało?
– Mam wrażenie, że chyba wpadłem na trop
Alessia, ale to tylko przypuszczenie. Martin już tu jedzie. Nie chciał ciebie
zawiadamiać, żebyś się nie denerwował i nie działał pod wpływem chwili.
– Sukinsyn!
– Spokojnie, odradziłem mu to. Nie mam
dowodów na…
– Już jadę. – Zakończył rozmowę i
ustawił nawigację w stronę miasta. Naprawdę podobał mu sie ten samochód i ten
mały dodatek do niego. Właściwie jeden z wielu. To coś miało również telewizję
i fantastyczny system audio. Szkoda, że nie mógł się tym cieszyć. Tak samo jak przepiękną, słoneczną pogodą. Nawigacja
wskazała mu, żeby zawrócił i prowadziła do drogi głównej. Nie patrząc na nic,
korzystając ze swoich umiejętności, a kierowcą był bardzo dobrym, zawrócił w
trymiga, tworząc jeszcze większą chmurę pyłu. Przydałby się deszcz, lecz wtedy pewnie
te polne dróżki zamieniłyby się w błotniste podłoże. Odrzucił te chwilowe myśli
o niczym prowadząc cacko w stronę miasta. Celu do poznania prawdy i uratowania…
partnera.
– Szlag! Szlag! Szlag! – Uderzył dłonią
w kierownicę. – Po prostu chcę pomóc temu wariatowi i tyle. – Usilnie trzymał
się tej myśli nie chcąc słuchać w tym momencie innego głosu. Głosu
przebijającego się przez ostatnią chroniącą go barierę. Chroniącą przed prawdą.
Świetne. Ile jeszcze będzie rozdziałów?
OdpowiedzUsuńJeszcze 10 :)
UsuńDokładnie zostało jeszcze 10 rozdziałów. :)
UsuńWaaaaaa, czekam na więcej, to było świetne, zaskoczyłaś mnie takim zwrotem akcji :3
OdpowiedzUsuńHa! Wiedziałam że z tym kelnerem jest coś nie tak! Mały wredny sukinkot!
OdpowiedzUsuńSuper,Luis w końcu zaczyna myśleć normalnie :)
Mam nadzieje,że przestaniesz nas (czytelników) torturować i sprawisz,że te dwa głupki,Alessio i Luis, będą w końcu razem!!!!
Rozdział wspaniały,ale dlaczego zawsze kończysz w tak ważnych momentach????????
Czuję niedosyt, chce więcej!
Kończę w takich ważnych momentach, żeby torturować czytelników. :P
UsuńNo i masz do tego talent :D
UsuńNie ma to jak coś na osłodzenie powrotu do szkoły :)
OdpowiedzUsuńBiedny Alessio :c mam nadzieje że go w końcu uwolnią i ten psychopata go nie przeleci albo czegoś mu nie zrobi
Do Luisa chyba wreszcie zaczyna docierać, że to coś więcej niż troska o kumpla :)
Mam nadzieję że w następnym rozdziale zacznie się dziać coś konkretnego i wreszcie odbiją wilczka :D
Pzdrawiam, weny życzę bla, bla, bla i do poniedziałku :))))
Kocham, cudowny rozdział :) Już nie moge się doczekać dalszego ciągu (: Cieszę się, że do Luisa powoli wszystko dociera :D
OdpowiedzUsuńW TAKIM MOMENCIE ?!
OdpowiedzUsuńAno, w takim. :)
UsuńRozdział super :)
OdpowiedzUsuńLuis jeszcze walczy, ale myślę, że powoli dojrzewa do tego żeby podjąć odpowiednią decyzje.
A Alessio ma przerąbane. Cóż tak to można w skrócie nazwać.
Mam nadzieje, że Craig (pisałam już że go uwielbiam ???;D) ma dobre podejrzenia.
( Myślę, że może to mieć coś wspólnego z tymi zastrzykami co ten mega idiota podaje Alessio. Może doktorek go przyuważył jak te prochy sobie załatwia...albo coś. Takie moje małe przepuszczenia :))
W każdym bądź razie niedługo będą potrzebować nowego kelnera :D hahaha
No i skoro Alessio ma teraz tyle czasu na myślenie, no i jego nadzieja odżyła to niech sobie obmyśli jakiś subtelniejszy plan zdobycia tego uparciucha.
Ach nie mogę się doczekać następnego poniedziałku:)
Pozdrawiam
Weny życze
lucynaleg
Chyba parę razy pisałaś, że go uwielbiasz. :D
Usuń:D hmmmm
UsuńTak też myślałam :D
Pozdrawiam :D
lucynaleg
A jednak to ten kelner stoi za zniknięciem wilczka. Nie byłam pewna, ale cieszę się, że moje wątpliwości zostały rozwiane. Jestem ciekawa co też Craig im powie i co zrobi Luis. Ahhhh, i znów muszę czekać do poniedziałku. Oszaleję :D. Rozdział cudowny. Pozdrawiam cieplutko, Asia:)
OdpowiedzUsuńdzięki temu opowiadaniu zaczęłam lubić poniedziałki nawet jeśli jest szkoła xDD
OdpowiedzUsuńsuper rozdział ;3 wenyy ^^
Świetny rozdział. Tak myślałam, że musiało się coś stać Alessiowi, bo nigdy nie zrezygnował by z Luisa. A ten Arthuro to psychol, mam nadzieję, że nie zabije wilka Alessia. Mam nadzieję, że w przyszłym rozdziale już znajdą Alessia.
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Pozdrawiam :)
Kochana Luano usunął mi się komentarz... xD Ale to nic.
OdpowiedzUsuńWprowadzasz mnie w wątpliwość, co do tego, czy Alessio nadal będzie wilkiem, czy przez środki, które są mu podawane, straci swoje atrybuty i stanie się człowiekiem. To w sumie nie byłoby złe, ale chyba wolałabym go z tymi umiejętnościami. ;D
Jak to dobrze mieć znajomego lekarza! Craig zasługuje na fajnego partnera.
Strasznie wciągają Twoje opowiadania. Gdzieś koło czwartku skręca mnie, aby już był poniedziałek, a gdy on nadejdzie, rozdział czytam powoli i chciałabym nacisnąć "nowszy post", którego nie ma, bo będzie za tydzień. xD
Piszesz niesamowicie! Ja, zamiast pchać do przodu swoje opowiadanie, po raz kolejny przeczytałam wszystkie Twoje. xD A ta część wilczków jest moją ulubioną! Nie mogę się doczekać, jak będzie wyglądało spotkanie Alessia z Luisem. ;3
Świetny rozdział. Biedny Alessio :( Mam nadzieje, że Luis go odnajdzie czym prędzej. Oby wszystko było dobrze
OdpowiedzUsuńa ja ciągle nie mogę się przyzwyczaić że teraz publikujesz w poniedziałki, przeczytałam wczoraj a dziś chciałam wejść i przeczytać kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńnie wiem czy mam się powtarzać że super piszesz i jestem twoją fanką? :P pozdrawiam serdecznie :)
W końcu mam dostęp do kompa i mogę funkcjonować.
OdpowiedzUsuńNormalnie sama radość naprawdę.
Przeczytałam całość i muszę przyznać że bardzo mi się spodobał.
Tak myślaam że Alessio wpakował się w kłopoty i oby Luis go w porę uratował
Od początku ten kelner mi się nie podobał.
i nie myliłam sie co do niego.
Miałam nosa że źle mu wróży z oczu... czuje że coś ciekawego będzie w finale.
I żeby Luis nie wpakował sie w żadne kłopoty.
aj czekam na ciąg dalszy.
czuje że wszystko się coraz bardziej rozwija.
czekam na ciąg dalszy.
Witam,
OdpowiedzUsuńLuis mimo braku połączenia też odczuwa skutki oddalenia się od partnera, więc to Artur porwał Allisio... mam nadzieję, że szybko go odnajdą...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia