Ostrzegam, że w tekście pojawia się trochę wulgarności. Dla mnie to jest trochę, dla kogoś może być za dużo, a inni powiedzą, że nic takiego nie widzieli. :)
Ale nie przedłużając zaczynajmy. :)
Umiera
tylko ta miłość, o której przestaje się marzyć.
Pedro Salinas
Asher
Wracałem tam, gdzie wszystko się
zaczęło. Czyli moje życie, moje problemy, moje przyjaźnie i miłostki, a także
nienawiść i pogardzanie mną. Coś, czego się bałem, a sam do tego doprowadziłem.
Tak, mieszkańcy Lake Forest nie znoszą mnie. Byłem ich ulubieńcem, nadzieją.
Skończyło się. Tak sądzę. W sumie nie wiem, jaka jest prawda, co o mnie
myślą, co czują. Dlaczego?
Dlatego, że opuściłem moje rodzinne
miasteczko dziesięć lat temu. Tuż po moich osiemnastych urodzinach. Wiele się
na tę ucieczkę złożyło. Pewnie gdybym został, nadal oszukiwałbym siebie i
innych. Jestem w tym dobry. Robiłem to przez dziesięć lat. Nadal to robię.
Praktyka czyni mistrza, jak to mówią.
Skręciłem w lewo na jedną ze stanowych
dróg. Tak mi powiedział męski głos z nawigacji, ale nie bardzo go
słuchałem. Gdzieś w głębi duszy chciałem zabłądzić i nigdy nie odnaleźć drogi
do Lake Forest. To było jednak niemożliwe, bo za dobrze znałem te ścieżki, a
szczególnie tę, na którą za kilka minut wjadę. Ta prowadziła prosto do domu.
Dom. Tak, gdziekolwiek bym był, to mój
dom był w Lake Forest. Nawet po tylu latach tak mogłem nazywać to miejsce. Co z
tego, że nie chciałem tam wracać. Co do tego, to miałem powody. Szczególnie
jeden powód, który pewnie po dziś dzień życzył mi śmierci. Nie wiedziałem, co
zrobię, kiedy go zobaczę, ale zamierzałem się od niego trzymać z daleka
najdłużej, jak tylko będzie to możliwe.
Głos z GPS–u powiedział mi, że tym
razem mam skręcić w prawo. Kusiło mnie, aby jechać prosto, ale w ostatniej
chwili włączyłem kierunkowskaz i w tym samym momencie skręciłem. Usłyszałem
klakson samochodu za mną, którego kierowca przez mój niespodziewany manewr
musiał zwolnić. Na pewno zostałem obrzucony stosem bluzgów i przez chwilę
miałem ochotę wysunąć rękę przez okno i pokazać mu środkowy palec. Nie zrobiłem
tego, bo i tak by tego nie zobaczył. Dzięki kierowcy mogłem na chwilę oderwać
się od innych myśli. Nie na długo, bo te szybko powróciły, witając mnie z radością.
Zarys rodzinnego miasta pojawił się
przede mną, a ja poczułem ucisk w piersi. Żołądek skręcił się w supeł, a brzuch
zaczął boleć. Musiałem zjechać na pobocze, aby dać sobie chwilę wytchnienia.
Wciąż kusiło mnie, by zawrócić. Chciałem to zrobić, ale już raz stchórzyłem i
nie zamierzałem tego powtarzać. Kto by pomyślał, że Asher Jarvis, gwiazda
szkoły, potrafi się bać? Pewnie nikt. Nawet ja sam, zanim przyszło co do czego.
Odetchnąłem głęboko kilka razy. Ucisk w piersi zaczął ustępować, ale brzuch
bolał mnie nadal. Wszystko przez nerwy. Bywało, że tak reagowałem na sytuacje
stresowe. Szczególnie te, które łączyły się z emocjami.
Mój smartfon zaczął dzwonić, uparcie
wygrywając refren City of Angels.[1]
Zerknąłem na telefon umieszczony w podstawce na desce rozdzielczej. Skrzywiłem
się, kiedy ujrzałem, kto chciał się ze mną skontaktować. Zastanawiałem się, czy
odebrać. Nie chciałem z nią rozmawiać. Wyjaśniliśmy sobie wszystko i nie było
nic więcej do dodania. Ona jednak pokazała, że nie potrafi się wycofać. Zawsze
tak było. Zawsze musiało być na jej. W końcu wyciągnąłem rękę i kliknąłem
palcem na ekranie ikonkę, która przełączyła telefon na tryb głośno-mówiący.
– Brenda… – zacząłem, ale nie dała mi
dojść do głosu. Była irytująca. Poza tymi momentami, kiedy pozwalała mi się
pieprzyć. To było dobre. Miała cudowne ciało, smakowite, miękkie i chętnie. Do
tego dołączyć idealne usta do obciągania i było wspaniale. Do czasu, aż
zażądała obrączki.
Nigdy w życiu!
– Co ty myślisz, że tak mnie
zostawisz i wyjedziesz? – rzuciła tym swoim piskliwym głosikiem na tyle głośno,
że gdybym miał telefon przy uchu, musiałbym go odsunąć. – Sądzisz, że powiesz
„cześć” i to wszystko załatwia? Tak ci się wydaje? Bardzo się mylisz. I wiesz
co? To nie ty ze mną zerwałeś, to ja z tobą zrywam.
– Obawiam się, moja droga, że nikt z
nikim nie może zerwać, bo nie byliśmy parą. Dawaliśmy sobie wzajemnie cielesne
przysługi – powiedziałem. To musiało ją nieźle wkurwić, bo wrzasnęła, że jestem
dupkiem i rozłączyła się.
No cóż, płakać za nią nie będę, a co do
dupka… Miała rację. Jestem nim. Nic nowego.
Jej telefon pomógł mi podjąć decyzję.
Powrót do Colorado Springs zdecydowanie musiałem wykluczyć. Uruchomiłem silnik
i ruszyłem do domu.
Do prawdziwego domu.
*
Powrót do miejsca, gdzie się
wychowałem, był dla mnie jak wylanie kubka lodowatej wody na rozgrzane ciało.
Miałem wrażenie, że przez chwilę przestałem oddychać, jakby coś odebrało mi
powietrze. Na szczęście otrząsnąłem się w miarę szybko, kiedy minąłem znak
informujący, że właśnie znalazłem się w Lake Forest. W miejscu, w którym
przeżyłem osiemnaście lat swojego życia, a z którego uciekłem. Serce mi się
ścisnęło na myśl o powodach, dla których to zrobiłem. Jest w tym mieście ktoś,
kto na pewno mnie nienawidzi, a ja nie wiem, jak to zniosę. Musiałem to
przyznać przed samym sobą.
Jechałem główną ulicą, przy której
znajdował się sklep spożywczy Clarka Berry’ego, który prowadził swój interes od
trzydziestu lat. Naprzeciwko sklepiku stała piekarnia „Słodkie marzenia”
należąca do Rosalyn Flynn. Pamiętam, jak tworzyła to miejsce. Miałem wtedy
szesnaście lat. Rosalyn jest o siedem lat ode mnie starsza i jako nastoletni
chłopak podkochiwałem się w niej. Zresztą, nie tylko ja. Wysoka, z długimi
czarnymi włosami o pięknym, ujmującym uśmiechu przyciągała adoratorów. Jeden, o pięć
lat od niej starszy, Dan Flynn zdobył jej serce. Na ich ślub została zaproszona
połowa miasteczka. Dan, jeżeli nic się nie zmieniło, był farmaceutą i pracował
w miejscowej aptece należącej do państwa Kidman.
Obok cukierni znajdował się salon
piękności o niewymyślnej nazwie „Uroda”. Właścicielka, pani Moon, miała talent
w rękach. Pamiętam, jakby to było dziś, z jakimi pięknymi fryzurami wychodziły
kobiety z jej zakładu. Nawet moja mama nie opierała się przed częstymi
wizytami. Czasami zastanawiałem się, czy chodzi o fryzurę, ewentualnie makijaż,
a może o ploteczki, które właśnie w Urodzie miały swoje epicentrum. Potem
powoli rozchodziły się po Lake Forest, które żyło plotkami i każdy wszystko
wiedział. Uroki małych miast, można rzec.
Jak większość podobnych amerykańskich
miasteczek, to miało dwie główne ulice ze skrzyżowaniem w samym centrum oraz
kilka innych uliczek rozchodzących się w różnych kierunkach, a
prowadzących do spokojnych osiedli stworzonych z jednorodzinnych domów.
Na rogu jednej z ulic zauważyłem
księgarnię, której dziesięć lat temu nie było. Przyciągnęła mój wzrok tylko na
chwilę, bo kiedy odwróciłem głowę zauważyłem, że przejeżdżam obok apteki, przy
której znajdował się gabinet lekarski, a na piętrze dwa mieszkania. Jedno
przeznaczone dla miejscowego lekarza, a właścicielami drugiego byli państwo
Kidman. Nie miałem pojęcia, kto obecnie dbał o zdrowie mieszkańców Lake Forest,
bo doktor Toney pewnie już dawno przeszedł na emeryturę.
Skręciłem w jedną z ulic na lewo, przy
której znajdowała się restauracja będąca pięciogwiazdkową chlubą właścicielki.
Podejrzewam, że przez te dziesięć lat nic się nie zmieniło. Zoye Clover
stworzyła to miejsce niedługo po tym, jak przybyła do Lake Forest. Miałem może
z dziewięć lat, jak zrobiła wielkie otwarcie pierwszej w naszym miasteczku restauracji.
Z początku nie wróżono powodzenia wtedy jeszcze dwudziestosiedmiolatce.
Uważano, że restauracja nie jest tutaj potrzebna. Wystarczyło miejscowe centrum
rozrywkowe, czyli bar pana Feildsa, gdzie spotykali się głównie mężczyźni, by
pokonwersować przy piwie o minionym dniu i pograć w bilard. Niemniej Zoye
Clover nie zraziła się nieprzychylnymi głosami. Na otwarciu poczęstowała gości,
przybyłych z ciekawości oraz by zjeść coś darmowego, daniami wykonanymi przez
siebie i tym zdobyła ludzi. Nawet przeciwnicy zmienili głos, a bywało, że
całymi rodzinami odwiedzali jej lokal, by zjeść obiad. Pewnego dnia restaurację
odwiedził krytyk kulinarny będący w miasteczku przejazdem. Niedługo później w
jednym z czasopism branżowych ukazała się jego recenzja wraz z wysoką
oceną lokalu. Od tego czasu restauracja odczuła napływ zwiększonej liczby
klientów. Nieustannie chwalono wystrój,
kuchnię czy niezwykłą uprzejmość właścicielki.
Wspomnienia miejsc, obok których
przechodziłem każdego dnia, idąc do szkoły i nie tylko, nawiedzały mnie
coraz silniej. Znajome budynki, ich mieszkańcy, właściciele sklepów, jak choćby
tego z dewocjonaliami, który właśnie minąłem, były nieodłączną częścią Lake
Forest. Tak jak kościół pod drugiej stronie miasteczka, szkoła podstawowa,
liceum czy posterunek policji. Zazwyczaj to miasto tętniło życiem, ale dzisiaj
wyglądało to tak, jakby większość ludzi zniknęła. Gdzieniegdzie ktoś
przechodził, ale byli to głównie młodzi ludzie. Większość lokali była zamknięta
i przez dobrą chwilę zastanawiałem się, czy nie ma dzisiaj jakiegoś święta, o
którym nie wiem i na które mieszkańcy zebrali się przy kościele, jak zawsze w
takie dni. Przyszło mi też do głowy inne głupie wyjaśnienie. Po prostu
znalazłem się w innym wymiarze i to nie jest moje miasto.
Porzuciłem te rozważania, skupiając się
na dojechaniu do rodzinnego domu. Powróciłem myślami do wizualizacji tego, jak
na mój widok zareagują rodzice i moja siostra. Phoebe miała teraz dwadzieścia
pięć lat, a zostawiłem ją jako zakompleksioną piętnastolatkę. Nawet nie
wiedziałem, czy ma męża czy nie. Tak, od dawna nie rozmawiałem z nikim z
rodziny. Po ucieczce tylko do nich zadzwoniłem, by się o mnie nie martwili i
prosiłem ich, aby mnie nie szukali. Nie wyjaśniłem, co było głównym powodem
ucieczki. Nie mogłem. To by ich zabiło. Tak jak zabijało mnie.
Zatrzymałem się przy niewielkim, dwukondygnacyjnym
budynku, typowym dla małych miasteczek. Biały dom z dużą werandą z przodu i
cofniętym wejściem, do którego prowadził rząd schodów. Duże okna, przez które,
jak pamiętam, wpadało do wnętrza mnóstwo światła. Równo ścięty trawnik. Dawniej
to do mnie należało jego skoszenie. Często próbowałem się od tego wykpić, ale
nie udawało mi się to. Musiałem wykonać przeznaczone mi obowiązki i miałem
wolne. Wysiadłem z samochodu z rozedrganym sercem. Jakaś gula umiejscowiła
się w moim gardle i nawet odchrząknięcie nie pomogło. Ręce mi się pociły, więc
otarłem je o czarne spodnie. Z trudem przyznałem przed samym sobą, że
jestem zestresowany. Tak nie czułem się nawet będąc przed ostatnimi egzaminami
w liceum. To tutaj miałem zdać jeden z największych egzaminów. Wróciłem do
domu nie wiedząc, co mnie czeka, czy zostanę na dłużej. Czy mnie wyrzucą, a
może przyjmą z otwartymi rękoma, jak syna marnotrawnego.
Poczekałem chwilę, ale z domu nikt nie
wyszedł. Było niewyobrażalnie spokojnie. Nie mogłem powiedzieć, że cicho, bo
uparcie szczekał na mnie pies sąsiadów. Nie widziałem go, więc musiał być za
domem, ale prawdopodobnie wyczuł mój zapach. Podszedłem do drzwi, pokonując
dziewięć stopni. Tyle razy je pokonywałem. Tak samo, jak wchodziłem czy
wychodziłem przez te drzwi z owalnym witrażem pośrodku. Nacisnąłem dzwonek,
jakbym był gościem. W sumie jestem nim. Do tego doprowadziłem. Miałem tylko
nadzieję, że nie każą mi odejść.
Nikt mi nie otworzył, więc uznałem, że
nikogo nie ma w domu. Postanowiłem na nich poczekać. Wróciłem do samochodu i
oparłem się o niego, krzyżując nogi w kostkach, a ręce wsuwając do
kieszeni. Gdyby nie sytuacja, rozkoszowałbym się ładną, letnią pogodą. Mój
wzrok powędrował na sąsiedni dom. Nie ten obok, ale ten znajdujący się po
drugiej stronie ulicy. Nie chciałem tam patrzeć, ale stało się. Budynek
wykończony w drewnie wyglądał na zaniedbany. Miałem wrażenie, że narożne belki
pasowałoby wymienić. Niewielki ganeczek był pusty. Dawniej spędzałem w tym domu
tyle czasu, że pamiętałem, jak na ganku stały dwa krzesła i okrągły stoliczek,
a także kwiaty. Chodziłem tam do przyjaciela. Moje myśli natychmiast popędziły
do niego. Wspomnienia powróciły zawsze żywe i silne, jakby nie minęło dziesięć
lat. Ileż to razy próbowałem je wyrzucić z głowy, ale one tam chyba na zawsze
utkwiły. Podejrzewałem, że nie zostawią mnie w spokoju. Nie, bo one dotyczą
Noaha Prestona. Chłopaka z sąsiedztwa, którego w pewnej chwili przestałem
tak traktować. Dlaczego? Zakochałem się w nim. Te myśli pociągnęły inne, nowe,
a wraz z tym nadeszło pytanie.
Gdzie jest teraz ten, przez którego
uciekłem?
Noah
Stałem pośród wielu ludzi i patrzyłem
na zdjęcie swojego ojca. Zdjęcie, które stało obok urny z jego prochami.
Pastor, stojąc przy mównicy, wygłaszał piękne kazanie, nie zważając na to, że
mój tata nie był w kościele od piętnastu lat. Od chwili, kiedy zmarła mama.
Nigdy nie pogodził się z jej śmiercią, biedny pijaczyna. Pijaczyna, który był
jedynym członkiem mojej rodziny. Trzy dni temu zostałem całkiem sam. Moi
rodzice nie mieli rodziny. Byli jedynakami. Spłodzili tylko jedno dziecko, a
dziadkowie wcześnie odeszli. Nie było nikogo, kogo mógłbym nazywać rodziną.
Dyskretnie wziąłem głębszy oddech, by
jakoś się pozbierać i wytrwać te ostatnie minuty. Na pogrzeb przyszło prawie
całe miasteczko. Tata był dobrym człowiekiem. Alkoholikiem, ale ze złotym
sercem. Pomagał innym. Nawet mnie nie przestał kochać, kiedy wyznałem mu, że
jestem homoseksualistą. Podejrzewam, że gdyby to moje prochy znajdowały się w
urnie, tylko kilka osób przyszłoby mnie pożegnać. Wszystko dlatego, że kilka
lat temu publicznie ujawniłem przed nimi nie tylko swoje poglądy, ale i orientację.
Tamtego wieczoru w barze Feildsa wybuchła zażarta, pełna nienawiści dyskusja na
temat małżeństw homoseksualnych, które zostały zalegalizowane w Stanach i
w większości miejsc na świecie.
Właściciel baru wygłaszał bezeceństwa
mówiąc, że powinno się nas kamienować. On na pewno nie pozwoliłby żadnemu
gejowi wejść do baru. Prędzej by mu trutkę na szczury podał niż piwo. Wtedy
wstałem, a że byłem po trzech piwach, to powiedziałem mu, co myślę i wygłosiłem
mowę na temat tego, że od lat wpuszcza do baru geja, serwuje mu znakomite piwo
i dobre żarcie. Przyznałem, kim jestem, po czym wyszedłem. Nie ukamienowano
mnie, ale od tej pory inaczej traktowano. Jakoś musieli mnie znosić, chociaż
kontakty zostały zerwane. Z początku się tym nie przejmowałem. Później
przyzwyczaiłem się do rzucanych mi spojrzeń, jakby ludzie widzieli nie mnie,
lecz demona. Owszem, nie każdy taki był. Znaleźli się i tacy, którzy stoją za
mną murem. Chyba to właśnie dzięki nim nadal mieszkam w Lake Forest. Za każdym
razem, jak o tym myślałem, odzywał się we mnie głos, który być może jest jakąś
moją częścią, że nie tylko to jest powodem mojego tkwienia w tym mieście. Że
czekam. Nie chciałem się rozwodzić nad tym, na co czekam, bo mimo upływu lat,
ból wciąż był ten sam.
Pastor zapytał, czy ktoś chce
powiedzieć coś o zmarłym, ale nie zgłosiłem się. Znalazło się jednak kilka osób
i mówili dobre rzeczy o moim rodzicu. Nie wspomnieli, że alkohol go zniszczył i
z czasem zabił. Taka była prawda, ale jak powszechnie wiadomo, o zmarłych
nie mówi się źle.
Po uroczystości w kościele złożyliśmy
prochy w grobie, w którym spoczywała moja mama. Coś mnie ścisnęło na myśl, że
ci dwoje są w końcu razem. Tak bardzo się kochali, a los ich rozdzielił. Tata
nie potrafił bez niej żyć – bez kobiety, która skradła część jego duszy, gdy
się poznali. Czekała na niego piętnaście lat.
Czułem się rozbity, kiedy wychodziłem
ze cmentarza. Ludzie szybko zniknęli. Pozostała tylko rodzina Jarvisów.
Uwielbiałem ich, ale bywały dni, że przebywanie z nimi sprawiało mi ból.
Tak bardzo przypominali mi jego. Szczególnie jego siostra, która miała takie
same oczy jak jej brat, którego pokochałem w chwili, kiedy go zobaczyłem.
Przeprowadzili się do Lake Forest, kiedy miałem piętnaście lat. Chłopak o
pięknych, czarnych, gęstych włosach wysiadł z samochodu akurat w chwili, kiedy
przechodziłem obok. Spojrzał na mnie, ja na niego. Miałem wtedy wrażenie, że
czas się zatrzymał, zupełnie jak w filmach. W tamtym momencie skradł część mojej
duszy i serca.
Nigdy ich nie oddał.
Podeszła do mnie Phoebe Jarvis.
Położyła mi rękę na ramieniu.
– Potrzebujesz czegoś?
– Nie, dziękuję, że pytasz. – Starałem
się być uprzejmy, ale tak naprawdę jedyne, czego chciałem, to pozostanie
samemu. Pragnąłem wrócić do domu i zaszyć się w nim do jutra.
Cieszyłem się, że nie organizowałem
stypy i wybiłem to z głowy Jarvisów. Mój tata nie znosił takich rzeczy. Uważał,
że człowiek nie powinien urządzać przyjęć, kiedy odchodzi ktoś bliski. Nie
miałbym sił przebywać z tymi ludźmi i udawać, kiedy w środku się sypałem.
– Pojedziesz z nami – stwierdziła
Phoebe. Nie pytała o to, czego chcę, bo i po co. Znała mnie doskonale. Ja nie
byłem w stanie prowadzić i samochód zostawiłem w domu. Do kościoła przyszedłem
piechotą, bo w sumie wszędzie tutaj było blisko. W ten też sposób zamierzałem
wrócić.
– W porządku – zgodziłem się z nią, a
ona wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła do rodziców, którzy czekali przy
samochodzie. Nie pocieszali mnie. Pani Jarvis tylko mnie przytuliła i
wsiedliśmy do samochodu.
Kiedy jechaliśmy, podziękowałem za
podwiezienie.
– Nie ma sprawy, chłopcze. Zawsze
możesz na nas liczyć. Pamiętaj o tym – powiedział Connor Jarvis.
Postarałem się uśmiechnąć, bo naprawdę
byłem wdzięczny za to, co robił. Miałem wrażenie, że traktuje mnie jak syna,
którego utracił. Po dziś dzień nie wie, dlaczego. Ja wiem, ale muszę to trzymać
w tajemnicy. Bywały chwile, kiedy zastanawiałem się, co by się stało, gdybym im
powiedział. Gdybym powiedział, że ich syn uciekł, bo go pokochałem. Jak by
postąpili? Moja wyobraźnia podpowiadała mi najgorsze scenariusze. Akceptowali
mnie, lecz gdyby się okazało, że to ja jestem winny utraty ich syna… Wszystko
ma swoje granice. Wolę milczeć. Ale tak naprawdę nie dlatego, że boję się
reakcji Jarvisów. Raczej dlatego, że gdybym był ich synem, nie chciałbym, aby
ktoś inny zdradził ten sekret. Może kiedyś wyjdzie on na światło dzienne. Może.
Wjechaliśmy na naszą ulicę i minęliśmy
kilka domów, których mieszkańcy również byli na pogrzebie. Ujrzeliśmy czarnego
Jeepa Grand Cherokee stojącego przed domem Jarvisów. Kiedy podjechaliśmy
bliżej, pan Connor zaparkował obok samochodu, przy którym nikogo nie było.
– Ktoś tu zaparkował i poszedł sobie? –
zapytała pani Tracy, wysiadając z samochodu. Zrobiłem ten sam krok, ale w
przeciwieństwie do niej mnie tajemniczy właściciel Jeepa nie interesował.
Chciałem jak najszybciej znaleźć się w swoim domu i odpocząć.
Któryś z kolei raz podziękowałem za
podwiezienie i już miałem odejść, gdy zza domu wyszedł wysoki, dobrze zbudowany
mężczyzna o czarnych, rozburzonych włosach, kilkudniowym zaroście i wyglądzie
złego chłopca. Na sam widok tego człowieka moje serce zamarło, a na piersi
usiadło coś ciężkiego, odbierając mi oddech. Nie wiedziałem, czy to z
zaskoczenia jego widokiem czy z nienawiści do niego. Nienawiści, której twórcą
był on. Tej nienawiści, która rozpalała mnie od środka, burzyła się niczym lawa
w wulkanie i pragnęła ujścia. Chciałem go uderzyć. Ale nie zawsze tak było.
*
Dziesięć
lat wcześniej.
Wróciłem ze szkoły z płaczem. Nie
zdarzało się to ostatnio często. Działo się to zazwyczaj w chwilach, kiedy
widziałem chłopaka moich marzeń, snów i fantazji z jakąś nową dziewczyną, którą
przytulał, całował. Byłem taki szczęśliwy, kiedy Asher zerwał z poprzednią
długonogą blondynką. To szczęście szybko przemieniło się w smutek. Tym większy,
że na jego drodze ponownie stanęła Gloria Feilds. Blondynka w typie Barbie,
która zachowywała się niczym królowa, a inni padali jej do stóp. Asher Jarvis
robił to ciągle. Wciąż do niej wracał. Kapitan drużyny futbolowej i
przewodnicząca cheerleaderek, królewska szkolna para. Typowa historia z filmu
lub opowiadania, które oglądają czy czytają z podnieceniem nastolatki. Tylko
mnie ta historia łamała serce.
Odkąd Asher wraz z rodzicami i siostrą
zamieszkał w Lake Forest naprzeciwko mojego domu, w którym mieszkałem z tatą,
moje serce wyczyniało dziwne harce, kiedy tylko chłopak pojawiał się w zasięgu
wzroku. Nie potrzebowałem dużo czasu na to, aby zrozumieć, co do niego czuję.
Momentami bardzo tego żałowałem. Gdybym się w nim nie zakochał jak głupiec, to
nie cierpiałbym.
Od samego początku on był popularny.
Zawsze w centrum uwagi, otoczony ludźmi, diabelnie przystojny i niestety
hetero. Ja byłem kimś, kto chowa się w cień, wysoki, ale zbyt chudy, ręce i
nogi miałem niczym patyki, które ozdabiały wątłe ciało. W dodatku, co
najgorsze, byłem chorobliwie nieśmiały. Chodziłem przygarbiony, mając ochotę
zniknąć. Bałem się ludzi. Tym bardziej od kiedy odkryłem, że jestem
homoseksualny. Prawdopodobnie byłem jedynym gejem w miasteczku, który zakochał
się w niedostępnym koledze. To dopiero parodia. Tym bardziej, że obiekt
moich westchnień traktował mnie jak powietrze. W szkole. Poza nią było trochę
inaczej. Kiedy nikt nie widział, to potrafił powiedzieć mi „cześć”, a dla mnie
takie nieliczne momenty były świętem.
Dużo zmieniło się wtedy, kiedy złamałem
nogę i Asher, zmuszony przez nauczycieli, zaczął przynosić mi lekcje. Z
początku tylko zostawiał zeszyty i uciekał. To było nawet dobre, bo kiedy pojawiał
się przed moimi drzwiami, to zapominałem języka w gębie. Kiedy moja
rekonwalescencja się przedłużała, a on musiał zostawać dłużej, by mi wszystko
tłumaczyć, gdyż zostawałem coraz bardziej w tyle, coś się pomiędzy nami zaczęło
zmieniać. Z początku widać było, że przychodził do mnie niechętnie, ale z czasem
stało się tak, że niechętnie wychodził. Ja byłem coraz bardziej otwarty w stosunku
do niego, a on chyba polubił nasze rozmowy o książkach, filmach i niektórych
grach, których obaj byliśmy fanami. Tak jak ja, kochał stare horrory Alfreda
Hitchcocka. Miałem całą kolekcję filmów, między innymi moje ulubione, czyli
„Psychozę” oraz „Ptaki” i wszystkie obejrzeliśmy. Godzinami rozprawialiśmy o
tych filmach.
Zaskakiwało mnie to, jak dużo zacząłem
przy nim mówić. Nareszcie pojawił się ktoś, z kim łączyły mnie wspólne
zainteresowania. W dodatku z całego serca, każdego dnia coraz mocniej, kochałem
tę osobę. Każdego dnia też cierpiałem, bo wiedziałem, że Asher nigdy nie
odwzajemni mojej miłości. Nawet nie mogłem mu się do niej przyznać, bo nigdy
już by do mnie nie przyszedł. Starałem się znosić kolejną blondynkę u jego boku
oraz to, że w szkole nadal byłem dla niego nikim.
– No i czemu ryczysz? – zapytał tata,
stojąc w salonie z butelką piwa w dłoni.
Wzruszyłem ramionami i poszedłem do
swojego pokoju użalać się nad sobą i swoją beznadziejną miłością. Musiałem
nauczyć się to wszystko znosić, gdyż inaczej zwariowałbym. Dlatego jak głodny
chwytał jedzenie, tak ja chwytałem te chwile, które z nim spędzałem u mnie
w pokoju. Pielęgnowałem je, by się nimi karmić, kiedy Asher był daleko ode
mnie.
Głupia miłość.
Asher
Nie chciało mi się czekać na bliskich,
więc zajrzałem za dom, by zastać tam podwórko, jakie zapamiętałem. Niewielki
ogródek z kwiatami, warzywami, obok podłużny stolik na sześć osób i grill. Mała
szopka, w której mieściły się narzędzia oraz drewno do kominka, stała w rogu, a
przy niej słup z przymocowanym do niego starym koszem. Jako nastolatek lubiłem
poćwiczyć rzuty do kosza, mimo że grałem w football i od drugiej klasy
liceum byłem kapitanem szkolnej drużyny.
Usłyszałem samochód, więc zostawiłem
wspomnienia za sobą i poszedłem przed dom. Rodziców oraz siostrę poznałem od
razu, ale nie spodziewałem się tego, że jeszcze ktoś będzie z nimi. To na nim
zawiesiłem wzrok. W pierwszej chwili go nie poznałem, bo kiedy ostatni raz go
widziałem, był wysokim chudzielcem, na którym wisiały ubrania i tylko
koszulka skrywała jego wystające żebra. Tymczasem tamten chłopak odszedł w zapomnienie.
Przede mną stał cholernie seksowny mężczyzna. Gdyby nie te same niebieskie oczy
i blond włosy z przydługą grzywką, nie rozpoznałbym go. Bardzo się zmienił.
Miał na sobie czarny garnitur, pod marynarką białą koszulę i czarny krawat. Wszystko
to leżało na nim jak druga skóra. Z pamiętnego chuderlaka nic nie zostało. Nie
potrafiłem oderwać od niego wzroku. Jego oczy już nie pałały do mnie miłością.
Zastąpiły ją nienawiść i złość. Patrzył tak, jakby chciał mnie rozszarpać na
miejscu. Nie dziwiłem się temu, zasłużyłem na to.
Noah Preston mnie nienawidził i
podziwiałem go za to, że nie podszedł do mnie i mi nie przyjebał. Nie
oddałbym mu. On jedynie spojrzał na mnie, jego ciało się napięło, pięści
zacisnęły, po czym odwrócił się i ruszył w stronę domu naprzeciwko. Tym samym
potwierdził, że nadal tu mieszka. Nie wiedziałem, czy to mnie cieszy czy wprost
przeciwnie. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko.
– Noah… – Chciałem go zawołać, pobiec
za nim, ale nie dość, że moje nogi były ciężkie jak z ołowiu, to w dodatku moja
siostra rzuciła mi się na szyję. Mama płakała, a tata patrzył na mnie
ponuro. To i tak było lepsze powitanie od tego, co sobie wyobrażałem.
Oczekiwałem, że każą mi się wynosić.
Patrzyłem na moich rodziców starszych o
dziesięć lat, na siostrę, która już przestała być nastolatką i uświadomiłem
sobie, jak dużo straciłem. Straciłem jeszcze więcej i za tym czymś pragnąłem
biec. Nie mogłem tego zrobić. Nie miałem do tego prawa. Straciłem je,
porzucając Noaha.
– O Boże,
Asher – łkała Phoebe. – To naprawdę ty.
Pochyliłem się i ją objąłem. Spojrzałem
na mamę. Nadal miała czarne włosy, ale było już widać siwe odrosty. Farbowała
się. Tata był zupełnie siwy. Dwa lata mu brakowało, aby ukończyć sześćdziesiąt
lat swojego życia. Pamiętam, jak zaczął siwieć, zanim jeszcze ich opuściłem.
– Dlaczego – poczułem uderzenie w pierś
– nas zostawiłeś?
Phoebe zaczęła mnie okładać pięściami,
a ja jej na to pozwoliłem. Mama podeszła do niej i powstrzymała ją przed biciem
mnie. Potem uniosła spojrzenie na mnie i powiedziała:
– Dobrze, że wróciłeś. Nigdy straciłam
nadziei na to, że tak się stanie. Wyrosłeś. – Z wahaniem wyciągnęła rękę i
dotknęła mojego policzka. Zawsze tak robiła. Od kiedy byłem dzieckiem, ten gest
był oznaką miłości matki do dziecka. Ja byłem dzieckiem, które ją bardzo
zawiodło, a ona nadal mnie kochała i przyjęła z powrotem pod swój dach.
– Wróciłem, mamo. Wróciłem na dobre –
wyznałem. Spojrzałem na tatę. Trzymał się z daleka i to mnie zabolało. On tak
łatwo nie wybacza.
– Chodź do domu – powiedziała
mama. – Napijesz się lemoniady. Zrobiłam, zanim pojechaliśmy na pogrzeb.
– Kto umarł?
– Anthony Preston – rzucił ojciec.
Znałem tylko jednego mężczyznę, który
tak się nazywał. Teraz rozumiem, czemu wszyscy mają na sobie czarne ubrania,
również Noah. Spojrzałem na dom naprzeciwko. Ponownie chciałem tam być, mimo że
właściciel na pewno nie chciał mnie widzieć.
– Co się stało? – zapytałem. Ten
człowiek był starszy od taty tylko o dwa lata.
– Alkohol. Wiesz, że pił. Można
powiedzieć, że zapił się na śmierć – odpowiedziała mama smutno. Wzięła mnie za
rękę, jakbym nadal był jej małym synkiem i zaczęła prowadzić w stronę wejścia
do domu. – Lekarze prosili go, aby przestał pić, bo mu wątroba wysiądzie. Z
trzustką też miał problemy. Nie słuchał ani ich, ani nas.
– Ja bym powiedziała, że umarł z
miłości i tęsknoty – wtrąciła Phoebe, szukając czegoś w torebce. – Zaczął pić,
kiedy zmarła jego żona. Nigdy się z tego nie otrząsnął. Ciągle tęsknił, kochał.
– Wyjęła z torebki klucze od domu. – Jak bardzo silna musiała być jego miłość,
to tylko on wiedział. Nie potrafił żyć bez ukochanej osoby.
Patrzyłem, jak otwiera drzwi, ciągle
coś mówiąc. Phoebe była romantyczką i jej wizje często traktowałem lekko. Tym
razem nie mogłem przejść obojętnie obok tego, co powiedziała, bo moje serce
zaraz zaczęło krzyczeć, czy można kochać tak mocno i ze strachu kogoś zostawić?
Jaka była wtedy moja miłość, że to zrobiłem? Głupia, niedojrzała, tchórzliwa.
Jak silna ona musi być, by człowiek walczył o nią i przestał się bać?
– Dojrzała miłość potrafi pokonać
wszystko. – Usłyszałem swoją siostrę. Nie miałem pojęcia, od czego wywodziło
się to zdanie, ale Phoebe nieświadomie odpowiedziała na moje pytanie.
Dojrzała miłość poradzi sobie ze
wszystkim. Nie ta szczeniacka. Problem w tym, że właśnie tej szczeniackiej
trzeba dać szansę zmienić się na coś naprawdę silnego. Na coś takiego, by nic
nie mogło jej pokonać.
Weszliśmy do domu z nadal trajkoczącą
siostrą, szczęśliwą mamą, ponurym ojcem i poczułem, że to nie tu jest moje
miejsce. Zapragnąłem, aby znaleźć się w domu po drugiej stronie ulicy.
💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜
OdpowiedzUsuń💜 Brakowało mi tego💜
💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜
Aaaaa... Kocham Cię ❤❤❤ xd
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoje historie i często wracam do starszych co nie znaczy że one wystarczają. Prawdę mówiąc znam je już wszystkie na pamięć. I dlatego moja radość jest jeszcze większa na myśl o nowej przygodzie z twoimi bohaterami
Życzę weny i pozdrawiam
«Sara»
Jak ja tęskniłam za tym cotygodniowym czekaniem na niedzielę i rozdział od Ciebie. <3
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie zapowiada się naprawdę ciekawie i już wiem, że Noah zyska u mnie dużo sympatii. :) Fajnie też czyta się coś innego, w pierwszej osobie.
Oczywiście czekam na ciąg dalszy i duuużo weny Luano ;)
Pozdrawiam
Cudowne!
OdpowiedzUsuńBardzo tęskniłam za twoimi tekstami!
Rodział jest świetny i czekam na więcej.
Pozdrawiam,
Patrycja.
No i brawo, nareszcie oczekiwanie na rozwój sytuacji i cotygodniowe poprawa humoru :) Pozdrawiam i życzę weny
OdpowiedzUsuńPo całonocnym maratonie naukowym to będzie jak lekarstwo, nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuńBrakowało mi cotygodniowych rozdziałów :) Ciągle czytam stare opowiadania i choć znam je niemal na pamięć to miło przeczytać pierwszy rodział nowego :3 Czekałam na ten moment,kiedy pojawi się kolejne opowiadanie :D
OdpowiedzUsuńŻyczę duuużo weny i pozdrawiam ;)
~Tsubi
Raaany jak mi brakowało Twoich opowiadań tylko Ty potrafisz budować takie napięcie i sprawiasz że ciągle chce się więcej i więcej ...KOCHAM KOCHAM KOCHAM CIĘ ZA TO��Czekać cały tydzień na kolejną część to prawdziwe katusze ��MATEO.
OdpowiedzUsuńW życiu bym nie powiedział, że się rozpłaczę czytajac dzis opowiadanie na blogu. Jak zawsze u Ciebie, dziekuje.
OdpowiedzUsuńTwojego bloga kojarzę od bardzo, bardzo dawna. Nawet pamiętam, że kiedyś przeczytałam kilka Twoich opowiadań (ale to naprawdę było bardzo dawno temu, bo kojarzy mi się liceum z tym okresem). Potem miałam przerwę od czytania (bo ja tak mam, że blogowe opowiadania nadrabiam co kilka lat) i od niedawna - odkąd sama zaczęłam pisać - robię to trochę bardziej regularnie (z naciskiem na "trochę", bo stałego czytelnika to nigdy ze mnie nie będzie).
OdpowiedzUsuńPo moim "powrocie" podchodziłam do Twojego bloga jak do jeża, bo zapamiętałam go jako zbiór typowych, przesłodzonych romansów - a z takowych wyrosłam. Zdecydowanie bardziej wolę dramaty z patolą w tle, czy gdy ogólnie nie oszczędza się bohaterów (ale happy end musi być - aż taka bez serca nie jestem :D).
No ale jakoś znalazłam się dzisiaj na Twoim blogu z powrotem, przeczytałam pierwszy rozdział i stwierdzam, że chcę tę historię przeczytać w całości. Pewnie zrobię sobie przerwę i wrócę, gdy będzie tu już kilka rozdziałów, ale dostrzegam pazur w tej historii - a mnie przekleństwa czy drastyczne sceny nie odrzucają, wręcz przeciwnie.
Życzę weny i pozdrawiam :).
PS. Ale opisy to Ty masz piękne.
Zawsze możesz zakupić ebooka. Polecam bo opowiadanie świetne
UsuńWitaj powrotem. Tęskniłam za twoim blogiem. Postaram się pamiętać zostawić po sobie ślady. Już pierwszy rozdział pokazuje twój pazur. To będzie super historia
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że zaczęłaś wrzucać na bloga kolejną historię :)
OdpowiedzUsuńNiby to był tylko pierwszy rozdział, a ile już się wydarzyło. A i N mogli być razem, ale coś powstrzymało od tego A, ciekawe co?
Czy będą razem, czy pokonają tą wielką dziurę między nimi?
Myślę, że A czeka szczera rozmowa z tatą, gdyż nie wybaczy on tak szybko, jak zrobiła to T i P.
Dziękuję za Twoją pracę :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Zapowiada się fajnie. Idę czytać następny. Weny 😆
OdpowiedzUsuńAhh witam :3
OdpowiedzUsuńDawno tu nie zaglądałam (ciekawa jestem, czy jeszcze mnie kojarzysz), a pamiętam, jak zaczytywałam się w Twoich opowiadaniach, choć z tego co kojarzę, niezbyt komentowałam. Teraz na pewno się to zmieni. Zacznę od bieżącego opowiadania, żeby móc na bieżąco śledzić bloga. Bardzo się cieszę, że pozostałaś również tu na blogspot od tak dawna, nie przerzucając się tylko i wyłącznie na wordpress'a. (który swoją drogą jakoś mi nie podchodzi, za duży chaos.)
Baaaaardzo mi się podoba to, że można sobie wyobrazić te postaci samemu :D No i pisane z pierwszej osoby.... Kocham 💙
Jak przyjemnie mi się czytało cały rozdział. Nawet nie wiem kiedy minął ten czas. Piękny blondyn i brunet, uwielbiam takie połączenia :D Strasznie jestem ciekawa czemu Asher odszedł, choć już mam swoje domysły. Wybacz za tak małą opinię, ale lecę czytać dalej. Kocham takie klimaty, sama też tworzyłam wiele razy takie wizje w głowie, ale nigdy nie przelałam na papier. A u Ciebie wszystko czyta się nawet nie wiadomo kiedy. Cudowny talent :)
Przez cały opis miasteczka miałem wrażenie, że czytam wstęp do horroru Stephena Kinga, które osiągnęło apogeum w momencie jak Asher odniósł wrażenie, że znalazł się w innym wymiarze i to nie jest jego miasto. Uwielbiam takie klimatyczne miasteczka, a ten opis był tak świetny, że aż musiałem zwrócić na to uwagę.
OdpowiedzUsuńRównież uwielbiam takie miasteczka. Mają coś w sobie. Cieszę się, że opis na Tobie takie wywarł wrażenie. :)
UsuńPozdrawiam.
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo już mi się spodobało to opowiadanie, będzie ciężko i to bardzo ale mam nadzieję, że za walczą jednak...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia