Szymon,
siedząc na snopku słomy, patrzył na małego, czarnego jak noc źrebaka o patykowatych
nogach. Mały ogierek, którego cudem udało się uratować, próbował wstać. Jego
zmęczona matka lizała go po szyi i grzbiecie. Ją też ledwie się uratowało.
Gdyby nie dziadek Kamila, oba zwierzaki nie miałyby szans. Weterynarz
przyjechał dopiero wtedy, kiedy poród dobiegał końca. Szymon już nigdy nie
chciał przeżywać strachu, który go ogarnął po telefonie od partnera. Chociaż to
było nieuniknione, jeżeli miało się tyle zwierząt. Na szczęście porody klaczy
przebiegały zazwyczaj bezproblemowo. Tak jak u Malwiny, która urodziła bez ich
pomocy. Rano weszli do stajni, a obok niej stała prześliczna kobyłka. Po prostu
cud, a kolejny wydarzył się chwilę temu w jednym z boksów.
– Dobra
robota, panie Stanisławie – pochwalił weterynarz, który w czasie studiów miał
praktyki u pana Dutkiewicza.
– Biedak
nie odwrócił się i do tego zaklinował – powiedział Stanisław, wycierając po
umyciu ręce. – Ciężko było go odwrócić. Anarese jest słaba. Obawiam się, że to
jej pierwszy i ostatni źrebak.
– Zaraz
ją zbadam.
Kamil
zaśmiał się, kiedy jeszcze bezimienny, mały konik podszedł do swej matki na
chwiejnych nogach i bez problemu znalazł pokarm. Ssał z zapamiętaniem, próbując
ustać. Chłopak odetchnął. Dramatyczne chwile, które tutaj przeżyli, dały mu się
nieźle we znaki. Bardzo się bał, że któreś zwierzę nie przeżyje lub, wedle
czarnego scenariusza, oba. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a jemu
do oczu napłynęły łzy wzruszenia. Od czasu do czasu okazywało się, że miał
miękkie serce. A takie serce można łatwo zranić, szczególnie gdy przestał
otaczać je grubym murem, dopuszczając do siebie uczucia.
Przesunął
spojrzeniem ze źrebaka na Szymona. Mężczyzna wyglądał na wykończonego, ale
wydawało się Kamilowi, że nie tylko dramatyczny przebieg porodu jest powodem
złego samopoczucia partnera. Rozmawiając z nim przez telefon, wyczuł, że coś
jest nie tak. Dopiero teraz nadeszła okazja, by się tego dowiedzieć.
Podejrzewał, że wizyta w sklepie nie poszła tak, jak sobie to kochanek
wyobrażał.
– Szymon
– ukucnął przy nim – co się dzieje?
– Nic. –
Nacisnął mocno nasadę nosa.
–
Przecież widzę. Nie chodzi o Anarese i jej małego. – Podniósł się i podał mu
rękę. – Chodź, przejdziemy się.
Zrezygnowany,
skinął głową i chwilę później poszli za stajnię na jedną z łąk, na której pasły
się konie. Obaj stanęli przy drewnianym ogrodzeniu, a Szymon oparł się o nie.
Patrząc na pasące się, spacerujące zwierzęta, powiedział:
– Miałem
małe starcie z Filipiakową.
–
Wyobrażam to sobie. Podobno niezła z niej jędza.
– W
pewnej chwili musiałem wyjść, bo bym ją rozszarpał. Wiesz, co to babsko chce
zrobić? – Nie czekając na odpowiedź Kamila, odpowiedział sam sobie: – Chce
doprowadzić do tego, żebym nie mógł prowadzić zajęć z hipoterapii.
– A co,
u chuja, jej nie pasuje? – przeklął Zarzycki.
– Jej
zdaniem jestem cholernym pedofilem. – Wbił w partnera przerażająco smutne
spojrzenie. – Dla niej homo to pedofil i pewnie dla wielu mieszkańców też.
– Chyba
ją popierdoliło. Stara, głupia klępa, moherowy beret i homofob – warknął. –
Inni też.
Bieńkowski
odwrócił się i oparł tyłkiem o ogrodzenie. Założył ręce na piersi.
–
Powiedziała, że już wysłała gdzieś jakieś pismo z informacją, by odebrano mi
zgodę na rehabilitację i pracę z dziećmi. A inni jej przytakiwali.
– Chyba
się nie poddasz? – Kamil zbliżył się do partnera i położył mu ręce na biodrach.
– Szymon, nie dasz się pokonać głupiej, zacofanej babie, co nie? Nie pozwolę na
to. Nie dam ci się poddać i nie pozwolę, żeby to babsko pluło swoim jadem
nasączonym oszczerstwami.
– Co
można zrobić? – zapytał z rezygnacją. Dał się przytulić Kamilowi.
– Nie
wiem. Ale wyjście się znajdzie. – Przesunął dłońmi po jego plecach. – Siedzimy
w tym razem, co nie? Sam to powiedziałeś. Razem. – Chciał go wspierać,
pomóc mu, nie miał jednak pojęcia, jak to zrobić. – Chcę ci pomóc – powiedział
na głos.
– Już
to robisz. Jesteś ze mną. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. – Sam też
przytulił go tak mocno, jakby chciał przeniknąć przez niego. Nic nie okazało
się tak łatwe, jak sobie wyobrażał. Sądził, że wiadomość o tym jakiej jest
orientacji, spłynie po ludziach i przejdą z tym do porządku dziennego.
Pewnie tak by się stało, gdyby nie jedna kobieta, która nie potrafiła pilnować
własnego podwórka, tylko wdzierała się na inne i mieszała tak, jak tego
chciała. – Boję się. Nie wiem, gdzie ona napisała. A co, jak ktoś jej uwierzy,
że jestem pedofilem i naślą na mnie gliny?
– Jesteś
przecież niewinny. – Ucałował go w ucho.
– Dla
wielu wystarczy posądzenie, by skończyć człowieka. Czasami jedno niefortunne
słowo potrafi zniszczyć kogoś i dorobek całego życia.
– Nie w
twoim przypadku. Są ludzie, którzy staną za tobą murem. I pamiętaj, że strach
ma wielkie oczy. – Te słowa dotyczyły także i jego samego. Sam się przecież
bał. Nie planował pokazywać się we wsi, dopóki w miarę wszystko nie ucichnie.
Tchórzył. Postanowił, że jeszcze dzisiaj tam pojedzie i powie wszystkim, co
myśli o ich zachowaniu. Szczególnie pani Filipiakowej. Z tego co wiedział,
mieszkała w sąsiedztwie sklepu, więc istniała szansa na spotkanie jej. –
Pogadam z tym babskiem.
– Co? –
Odsunął się, patrząc niedowierzająco na chłopaka. – Po co? Co to da? Jeszcze
możesz wszystko pogorszyć.
– Jej
głupoty chyba już się nie pogorszy. Powiem, co o niej myślę i o takich jak ona.
Zrobię to nawet teraz. – Chciał odejść, ale został pociągnięty za rękę i wpadł
w ramiona Szymona.
– Nie.
Nic nie rób. Jesteś w gorącej wodzie kąpany. Pomyśl, jakie to może mieć skutki.
– Takie,
że dowie się, iż nie ma prawa ci grozić. – Pocałował go szybko. – Lecę, bo
Konrad ma być zaraz u mnie, by obejrzeć laptopa, a potem spadam do wsi. Wyczaję
sytuację. Nie patrz tak. Nic nie zrobię. Jak coś, to będę miły do przesady.
Słodki, uroczy, cudny cukiereczek.
– Nie
połam sobie zębów od zaciskania szczęk. – Nie powstrzyma go. Liczył jednak, że
Kamil nie zrobi karczemnej awantury. On, w miarę spokojny człowiek, został
wyprowadzony z równowagi, a co dopiero taki choleryk jakim jest Kamil.
– Jak ty
mnie dobrze znasz. Wracaj do koni. Pomyśl, jak nazwać to maleństwo.
– Sam go
nazwij. Coś na literę A.
– Spoko.
– Pocałował go w usta i wyplątał się z jego ramion. – Nie bój żaby, wszystko
będzie git majonez – powiedział, używając slangu, z którego dawniej dość często
korzystał.
– Obyś
się nie mylił, skarbie – wypowiedział te słowa wypranym z emocji głosem.
– Kurde,
Szymon. Nie poddawaj mi się tu, bo nie należysz do tego typu ludzi. – Splótł
ich dłonie ze sobą. – Żaden urzędniczyna nie zabierze ci tego, na co tak
solidnie zapracowałeś.
– Nie
musi. Wystarczy, że nikt nie przywiezie tutaj dzieciaków, bo rodzice lub
opiekunowie stwierdzą to, co Filipiakowa.
– Przecież
nikt nie jest tak głupi jak ona. – Nie przejmował się, że kogoś obraża. Co mu
tam. Kobieta i tak go nie słyszała, a zresztą zasłużyła sobie na to. Tym
bardziej kiedy widział, jak partner pogrąża się w czymś podobnym do depresji.
Pociągnął go za ręce i puszczając tylko jedną, zaprowadził do stajni. Tam przy
Anarese stał Mariusz Bieńkowski, Konrad, Jacek i dziadek Kamila. Śmiali się z
wyczynów źrebaka i próbowali zgadnąć, na jakiego ogiera wyrośnie.
– Dajcie
mu na imię Atari. Pasuje do niego – powiedział i zostawił z nimi Szymona, by
mężczyzna całkiem nie pogrążył się w marazmie. Natomiast porwał Konrada i obaj
poszli do domu Kamila, aby obejrzeć laptopa.
Mama
Kamila już pojechała samochodem na popołudniową zmianę, a babcia pieliła w ogródku
grządki warzyw. Towarzyszyła jej Milagros, której ogon niemal bez przerwy
kręcił się jak mały wiatraczek. Zarzycki zaprowadził Konrada do swojego pokoju
i pokazał pacjenta.
– Nie
jest tak źle. Myślałem, że jest gorzej, ale nie wiem, czy da się to skleić, bo
pękły zawiasy i dolna część. – Postawił diagnozę siedemnastolatek.
– To co,
mam kupić nowego lapka?
– Czyś
ty się z choinki urwał? Masz przed sobą „miszcza” od kompów. Z obudową tak
łatwo nie pójdzie, ale taki zawias chyba nawet mam w domu. Tylko ten dół...
Cały rozpieprzony. – Konrad podrapał się po głowie. – W to trzeba by
zainwestować, bo nie obędzie się bez wymiany. Poszperam w necie, może znajdzie
się używane. Jak oddasz to do fachowca, zedrze z ciebie do pierona kasy. Dobra,
to już wiem co i jak. Za parę dni będziesz miał kompa z powrotem. Jak wszystko
zamówię i towar przyjdzie, to złożę ci lapka.
– Spoko.
To ile dać ci kasy?
– Na
razie nic, bo nie wiem, ile co kosztuje, ale dam ci cynk przed zamówieniem. A
tak poza tym normalnie ci chodzi?
– Nie do
końca. Wiesza się, jak nim ruszę.
– Nic
dziwnego. Mogę go włączyć?
– Pewnie.
– Przysunął sobie krzesło. W sumie do wsi aż tak bardzo się nie śpieszył.
Dobrze, że ochłonie, bo może nie potrafiłby być słodki dla pani Filipiakowej,
jak obiecał Szymonowi, gdyby ją przypadkiem spotkał. – Wczoraj zawiesił się
tak, że musiałem go restartować, a i to nic nie dało.
– Czyli
pacjent jest poważnie chory. Wszystko da się zrobić. Ostatnio naprawiałem kompa
koledze. Miał tak wszystko rozpieprzone, że nie wiem, jakim cudem to złożyłem.
Ale w końcu hobby i chęć bycia informatykiem musi się do czegoś przydać. Wpisz
hasło. Nie patrzę. – Zamknął oczy.
Kamil
wyczuwał, że chłopak próbuje żartować, być wesołym, gdy tak naprawdę w środku
rozpadał się po zerwaniu z Bernatką, a raczej po tym, że nie grzeszył rozumem,
gdy był z nią. Nie zamierzał go o to wypytywać, by nie otwierać ran, które
próbowały się zasklepić. Siedzieli chyba z godzinę przed laptopem, który dwa
razy się zawiesił, pokazując przyczynę problemów. Konrad powiedział, że temu
też zaradzi. Gdy chłopak w końcu wyszedł, Kamil zjadł obiad, przebrał się, by
nie śmierdzieć stajnią, i pożyczywszy rower dziadka, pojechał do wsi.
*
Sklep,
który w każdej wsi staje się centrum kulturowo-informacyjnym – dokąd pójście na
zakupy kończy się zazwyczaj przyniesieniem do domu nowych plotek i wszelkich
wieści typu: kto z kim się spotyka, bierze ślub, rozstał się, z kim sypia, komu
co się urodziło, kto stracił pracę, kto ją dostał, kto komu zrobił dziecko, kto
jest chory, czy wyjechał i wielu innych tematów – wciąż stał na swoim miejscu,
niczym nieporuszony. Nie przeszkadzały mu ostatnie wiadomości krążące po
Jabłonkowie, miejscu, które zmieniało życie chłopaka wstawiającego rower do
stojaka.
Kamil
nie miał pojęcia, komu miał dziękować za to, że Filipiakowa siedziała na ławce
przed domem. Właśnie tego chciał. Kobieta obierała cukinię, ale chłopak nie
umknął jej uwadze, pomimo że była bardzo zajęta. Kątem oka zobaczył wychodzącą
ze sklepu młodą kobietę, która, z tego co kojarzył, była nauczycielką w
podstawówce. Prócz niej byli także jej dwaj synowie, bliźniacy, niemający
jeszcze dziesięciu lat. Skinął kobiecie głową, a potem postąpił krok bliżej
ogrodzenia oddzielającego posesję Pani Moherowej, jak ją nazywał w myślach,
od sklepu.
– Dzień
dobry pani. Piękny mamy dzisiaj dzień, prawda? Słońce świeci, ludzie się
uśmiechają do siebie, okazując szacunek drugiej ludzkiej istocie. –
Nauczycielka z dziećmi przystanęła, wsłuchując się w to, co mówił. Zza sklepu
wyszło trzech pijaczków z panem Julianem na czele, a jakiś dzieciak w wieku
gimnazjalnym zatrzymał się na rowerze, ciekawy, co się wydarzy. – Szkoda, że
tak nie jest w rzeczywistości. Mam na myśli szacunek, bo słońce to faktycznie
ładnie świeci. – Spojrzał w niebo, mrużąc oczy przed ostrymi promieniami.
– Czego
chcesz? – Filipiakowa zostawiła cukinię i nóż, otarła dłonie w podomkę, po czym
podeszła do płotu. – Czego tu szukasz? Ojciec się tobą nie zajął?
– Jak
widać nie. Ale dziękuję, że się pani o mnie martwi. To niepotrzebne. Chciałbym
się dowiedzieć, tak uprzejmie – od tej uprzejmości chyba puści pawia – dlaczego
grozi pani mojemu partnerowi? Powiedziała mu pani, że zrobi wszystko, żeby
zamknęli jego zajęcia z hipoterapii. Nie wie pani, ilu dzieciom on pomaga?
Jak to jest ważne nie tylko dla niego, ale dla wszystkich dzieciaków, które
potrzebują takiej rehabilitacji? Dlaczego pani oraz pani podobni nie możecie
zrozumieć, że my, geje, nie jesteśmy pedofilami, dziwakami, chorymi. Prędzej
pani syn może być pedofilem a nie Szymon lub ja. My, geje, żyjemy tak samo jak
inni ludzie. Uczymy się, chodzimy do pracy. Mamy te same troski, problemy,
radości co inni. Nienawidzimy i kochamy…
–
Miłość! – wtrącił pan Julian, podnosząc rękę z pustą butelką. – Miłość jest
piękna. Piękniejsza od słońca. Piękna wtedy… Przemek, jak to dalej szło?
– Pijaki
jedne! Moczymordy! – krzyknęła oburzona Filipiakowa. – Oni i ty, pederasto,
jesteście siebie warci!
– Na
pewno jesteśmy więcej warci niż pani. Jest pani smutną, samotną, znudzoną
kobietą – podsumował ją Zarzycki. – Lubi pani bruździć w życiu innych. A
jeszcze bardziej uwielbia zaglądać im do sypialni, by zobaczyć co robią, z kim
i w jaki sposób. Ja tego nie robię, bo szanuję prywatność innych. Pani nie.
– Jak
śmiesz…
– Śmiem
– powiedział twardym, mocnym głosem. Trudno mu było zachować spokój, bo
najchętniej wykrzyczałby jej prosto w twarz, co o niej myśli. Jednak
przyniosłoby to odwrotny skutek. – Jest pani pełna nienawiści. Niech pani nie
robi takich dużych oczu. Nikt nigdy nie powiedział czegoś na pani temat? Zawsze
to pani wszystko rozpowiadała. Pora to zmienić. Może się pani czegoś o sobie
dowie. Ma pani złą synową, która lata za facetami, męża, który pije, a syn
ucieka z domu, bo ma wszystkiego dość. Dlatego żyje pani życiem innych,
zatruwając je. Nie musi pani lubić homoseksualistów. Ma pani prawo do
nieakceptowania nas, ale proszę zrozumieć, że nienawiść nie nas zniszczy, tylko
panią. My nie jesteśmy pedofilami, nie gwałcimy dzieci…
–
Słyszałam, jak o tym w telewizji gadali…
– A to
już zależy od ludzi, nie orientacji, proszę pani – wtrąciła nauczycielka.
– Dokładnie
– przyznał Kamil. – Niech pani nie niszczy tego, kto ciężką pracą zapracował na
to, co ma. Szymon załamie się, jeżeli straci możliwość pomocy niepełnosprawnym
dzieciom. Wie pani, że on ma niewidomego bratanka. A mój partner to człowiek,
który lubi pomagać. Pani tego nie zrozumie, bo osądza nas, nie mając o niczym
pojęcia. Nie przekonam pani do niczego, proszę jedynie o tolerancję i szacunek,
którymi sama chce być obdarowywana. – Eleonora Filipiak patrzyła na niego z
zaciśniętymi w wąską kreskę ustami i po raz pierwszy w życiu nie miała nic do
powiedzenia. – Dziękuję za wysłuchanie. – Odwrócił się, żeby odejść, i stanął
jak wryty. Nie miał pojęcia, że jego przemowie przysłuchuje się nie tylko trójka
pijaczków, nauczycielka z dziećmi i jakiś gimnazjalista. Opierając się o drzwi
sklepu, stała jego mama i jeszcze kilka osób.
– No to
pięknie – mruknął pod nosem.
Odpiął
rower od stojaka. Filipiakowa nadal stała jak zamurowana.
–
Dobrześ jej powiedział, chłopcze, dobrześ – pochwalił go pan Julian. –
Widzicie, swój chłop. Bieńkowski tyż. Prawda, Przemek, Mietek? – zapytał kumpli
od kieliszka.
– Juluś,
pić mi się chce – odezwał się mężczyzna zwany Mietkiem.
– A już
ja wam dam chlać! – podniosła głos mama Kamila. – Mówiłam, że dzisiaj już nic
wam nie sprzedam. Padniecie mi za sklepem i kto was do domu zaprowadzi?
– Ależ,
pani Beatko… – zaczął pan Julian przymilnie, ale Kamil już go nie słuchał. Nie
zwracając na nikogo uwagi, wsiadł na rower i pojechał do domu.
Pół
godziny później pozwalał się obejmować Szymonowi, a ich usta spotkały się w czułym
pocałunku, po tym jak mu wszystko opowiedział. Dobrze zrobił, że tam pojechał.
Może nie stanie się cud i nagle wszyscy ludzie ze wsi ich zaakceptują, ale kto
wie. Nie od dzisiaj mówią, że w Jabłonkowie dzieją się cuda i wszystko jest
możliwe.
Naah! Jestem zdziwiona, że to Kamil tym razem okazał więcej spokoju od Szymona ;) nie spodziewałam sie tego po naszym Buntowniku :D Ależ ten pobyt na wsi i miłość go uspokaja...
OdpowiedzUsuń/A
mrau <3 połowa problemów zniknęła? ;3
OdpowiedzUsuńweny Lu, i wesołych świąt i udanego nowego roku :3
ej no! co tak mało? ledwo sie zaczęło a już się kończy ;)
OdpowiedzUsuńwesołych świąt
Mogę stwierdzić jedno, pan Julian jest zajebisty. Co z tego, że lekki z niego pijaczyna, ważne że nie homofob!
OdpowiedzUsuńTa Filipiakowa ma poglądy średniowieczne jak mój dziadek, zagorzały katolik.
Konrad jest super i mam nadzieję, że sobie kogoś znajdzie, a Kamilowi i Szymonowi to życzę jak najlepiej.
Rozdział był zajebisty i czekam na kolejny :)
NINJA
Ps. Dawno nie komentowałam, ale ważne że teraz się za to zabrałam, co nie?
Pps. WESOŁYCH ŚWIĄT!!
Pewnie, że tak. :D
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, jestem zaskoczona tym razem to nasz "buntownik" okazał się tym spokojniejszym... bardzo dobrze powiedział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia