25 grudnia 2016

Buntownik - Rozdział 25

Dziękuję za komentarze i jeszcze raz życzę Wam Wesołych Świąt. :*

Szymon, siedząc na snopku słomy, patrzył na małego, czarnego jak noc źrebaka o patykowatych nogach. Mały ogierek, którego cudem udało się uratować, próbował wstać. Jego zmęczona matka lizała go po szyi i grzbiecie. Ją też ledwie się uratowało. Gdyby nie dziadek Kamila, oba zwierzaki nie miałyby szans. Weterynarz przyjechał dopiero wtedy, kiedy poród dobiegał końca. Szymon już nigdy nie chciał przeżywać strachu, który go ogarnął po telefonie od partnera. Chociaż to było nieuniknione, jeżeli miało się tyle zwierząt. Na szczęście porody klaczy przebiegały zazwyczaj bezproblemowo. Tak jak u Malwiny, która urodziła bez ich pomocy. Rano weszli do stajni, a obok niej stała prześliczna kobyłka. Po prostu cud, a kolejny wydarzył się chwilę temu w jednym z boksów.
– Dobra robota, panie Stanisławie – pochwalił weterynarz, który w czasie studiów miał praktyki u pana Dutkiewicza.
– Biedak nie odwrócił się i do tego zaklinował – powiedział Stanisław, wycierając po umyciu ręce. – Ciężko było go odwrócić. Anarese jest słaba. Obawiam się, że to jej pierwszy i ostatni źrebak.
– Zaraz ją zbadam.
Kamil zaśmiał się, kiedy jeszcze bezimienny, mały konik podszedł do swej matki na chwiejnych nogach i bez problemu znalazł pokarm. Ssał z zapamiętaniem, próbując ustać. Chłopak odetchnął. Dramatyczne chwile, które tutaj przeżyli, dały mu się nieźle we znaki. Bardzo się bał, że któreś zwierzę nie przeżyje lub, wedle czarnego scenariusza, oba. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a jemu do oczu napłynęły łzy wzruszenia. Od czasu do czasu okazywało się, że miał miękkie serce. A takie serce można łatwo zranić, szczególnie gdy przestał otaczać je grubym murem, dopuszczając do siebie uczucia.
Przesunął spojrzeniem ze źrebaka na Szymona. Mężczyzna wyglądał na wykończonego, ale wydawało się Kamilowi, że nie tylko dramatyczny przebieg porodu jest powodem złego samopoczucia partnera. Rozmawiając z nim przez telefon, wyczuł, że coś jest nie tak. Dopiero teraz nadeszła okazja, by się tego dowiedzieć. Podejrzewał, że wizyta w sklepie nie poszła tak, jak sobie to kochanek wyobrażał.
– Szymon – ukucnął przy nim – co się dzieje?
– Nic. – Nacisnął mocno nasadę nosa.
– Przecież widzę. Nie chodzi o Anarese i jej małego. – Podniósł się i podał mu rękę. – Chodź, przejdziemy się.
Zrezygnowany, skinął głową i chwilę później poszli za stajnię na jedną z łąk, na której pasły się konie. Obaj stanęli przy drewnianym ogrodzeniu, a Szymon oparł się o nie. Patrząc na pasące się, spacerujące zwierzęta, powiedział:
– Miałem małe starcie z Filipiakową.
– Wyobrażam to sobie. Podobno niezła z niej jędza.
– W pewnej chwili musiałem wyjść, bo bym ją rozszarpał. Wiesz, co to babsko chce zrobić? – Nie czekając na odpowiedź Kamila, odpowiedział sam sobie: – Chce doprowadzić do tego, żebym nie mógł prowadzić zajęć z hipoterapii.
– A co, u chuja, jej nie pasuje? – przeklął Zarzycki.
– Jej zdaniem jestem cholernym pedofilem. – Wbił w partnera przerażająco smutne spojrzenie. – Dla niej homo to pedofil i pewnie dla wielu mieszkańców też.
– Chyba ją popierdoliło. Stara, głupia klępa, moherowy beret i homofob – warknął. – Inni też.
Bieńkowski odwrócił się i oparł tyłkiem o ogrodzenie. Założył ręce na piersi.
– Powiedziała, że już wysłała gdzieś jakieś pismo z informacją, by odebrano mi zgodę na rehabilitację i pracę z dziećmi. A inni jej przytakiwali.
– Chyba się nie poddasz? – Kamil zbliżył się do partnera i położył mu ręce na biodrach. – Szymon, nie dasz się pokonać głupiej, zacofanej babie, co nie? Nie pozwolę na to. Nie dam ci się poddać i nie pozwolę, żeby to babsko pluło swoim jadem nasączonym oszczerstwami.
– Co można zrobić? – zapytał z rezygnacją. Dał się przytulić Kamilowi.
– Nie wiem. Ale wyjście się znajdzie. – Przesunął dłońmi po jego plecach. – Siedzimy w tym razem, co nie? Sam to powiedziałeś. Razem. – Chciał go wspierać, pomóc mu, nie miał jednak pojęcia, jak to zrobić. – Chcę ci pomóc – powiedział na głos.
– Już to robisz. Jesteś ze mną. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. – Sam też przytulił go tak mocno, jakby chciał przeniknąć przez niego. Nic nie okazało się tak łatwe, jak sobie wyobrażał. Sądził, że wiadomość o tym jakiej jest orientacji, spłynie po ludziach i przejdą z tym do porządku dziennego. Pewnie tak by się stało, gdyby nie jedna kobieta, która nie potrafiła pilnować własnego podwórka, tylko wdzierała się na inne i mieszała tak, jak tego chciała. – Boję się. Nie wiem, gdzie ona napisała. A co, jak ktoś jej uwierzy, że jestem pedofilem i naślą na mnie gliny?
– Jesteś przecież niewinny. – Ucałował go w ucho.
– Dla wielu wystarczy posądzenie, by skończyć człowieka. Czasami jedno niefortunne słowo potrafi zniszczyć kogoś i dorobek całego życia.
– Nie w twoim przypadku. Są ludzie, którzy staną za tobą murem. I pamiętaj, że strach ma wielkie oczy. – Te słowa dotyczyły także i jego samego. Sam się przecież bał. Nie planował pokazywać się we wsi, dopóki w miarę wszystko nie ucichnie. Tchórzył. Postanowił, że jeszcze dzisiaj tam pojedzie i powie wszystkim, co myśli o ich zachowaniu. Szczególnie pani Filipiakowej. Z tego co wiedział, mieszkała w sąsiedztwie sklepu, więc istniała szansa na spotkanie jej. – Pogadam z tym babskiem.
– Co? – Odsunął się, patrząc niedowierzająco na chłopaka. – Po co? Co to da? Jeszcze możesz wszystko pogorszyć.
– Jej głupoty chyba już się nie pogorszy. Powiem, co o niej myślę i o takich jak ona. Zrobię to nawet teraz. – Chciał odejść, ale został pociągnięty za rękę i wpadł w ramiona Szymona.
– Nie. Nic nie rób. Jesteś w gorącej wodzie kąpany. Pomyśl, jakie to może mieć skutki.
– Takie, że dowie się, iż nie ma prawa ci grozić. – Pocałował go szybko. – Lecę, bo Konrad ma być zaraz u mnie, by obejrzeć laptopa, a potem spadam do wsi. Wyczaję sytuację. Nie patrz tak. Nic nie zrobię. Jak coś, to będę miły do przesady. Słodki, uroczy, cudny cukiereczek.
– Nie połam sobie zębów od zaciskania szczęk. – Nie powstrzyma go. Liczył jednak, że Kamil nie zrobi karczemnej awantury. On, w miarę spokojny człowiek, został wyprowadzony z równowagi, a co dopiero taki choleryk jakim jest Kamil.
– Jak ty mnie dobrze znasz. Wracaj do koni. Pomyśl, jak nazwać to maleństwo.
– Sam go nazwij. Coś na literę A.
– Spoko. – Pocałował go w usta i wyplątał się z jego ramion. – Nie bój żaby, wszystko będzie git majonez – powiedział, używając slangu, z którego dawniej dość często korzystał.
– Obyś się nie mylił, skarbie – wypowiedział te słowa wypranym z emocji głosem.
– Kurde, Szymon. Nie poddawaj mi się tu, bo nie należysz do tego typu ludzi. – Splótł ich dłonie ze sobą. – Żaden urzędniczyna nie zabierze ci tego, na co tak solidnie zapracowałeś.
– Nie musi. Wystarczy, że nikt nie przywiezie tutaj dzieciaków, bo rodzice lub opiekunowie stwierdzą to, co Filipiakowa.
– Przecież nikt nie jest tak głupi jak ona. – Nie przejmował się, że kogoś obraża. Co mu tam. Kobieta i tak go nie słyszała, a zresztą zasłużyła sobie na to. Tym bardziej kiedy widział, jak partner pogrąża się w czymś podobnym do depresji. Pociągnął go za ręce i puszczając tylko jedną, zaprowadził do stajni. Tam przy Anarese stał Mariusz Bieńkowski, Konrad, Jacek i dziadek Kamila. Śmiali się z wyczynów źrebaka i próbowali zgadnąć, na jakiego ogiera wyrośnie.
– Dajcie mu na imię Atari. Pasuje do niego – powiedział i zostawił z nimi Szymona, by mężczyzna całkiem nie pogrążył się w marazmie. Natomiast porwał Konrada i obaj poszli do domu Kamila, aby obejrzeć laptopa.
Mama Kamila już pojechała samochodem na popołudniową zmianę, a babcia pieliła w ogródku grządki warzyw. Towarzyszyła jej Milagros, której ogon niemal bez przerwy kręcił się jak mały wiatraczek. Zarzycki zaprowadził Konrada do swojego pokoju i pokazał pacjenta.
– Nie jest tak źle. Myślałem, że jest gorzej, ale nie wiem, czy da się to skleić, bo pękły zawiasy i dolna część. – Postawił diagnozę siedemnastolatek.
– To co, mam kupić nowego lapka?
– Czyś ty się z choinki urwał? Masz przed sobą „miszcza” od kompów. Z obudową tak łatwo nie pójdzie, ale taki zawias chyba nawet mam w domu. Tylko ten dół... Cały rozpieprzony. – Konrad podrapał się po głowie. – W to trzeba by zainwestować, bo nie obędzie się bez wymiany. Poszperam w necie, może znajdzie się używane. Jak oddasz to do fachowca, zedrze z ciebie do pierona kasy. Dobra, to już wiem co i jak. Za parę dni będziesz miał kompa z powrotem. Jak wszystko zamówię i towar przyjdzie, to złożę ci lapka.
– Spoko. To ile dać ci kasy?
– Na razie nic, bo nie wiem, ile co kosztuje, ale dam ci cynk przed zamówieniem. A tak poza tym normalnie ci chodzi?
– Nie do końca. Wiesza się, jak nim ruszę.
– Nic dziwnego. Mogę go włączyć?
– Pewnie. – Przysunął sobie krzesło. W sumie do wsi aż tak bardzo się nie śpieszył. Dobrze, że ochłonie, bo może nie potrafiłby być słodki dla pani Filipiakowej, jak obiecał Szymonowi, gdyby ją przypadkiem spotkał. – Wczoraj zawiesił się tak, że musiałem go restartować, a i to nic nie dało.
– Czyli pacjent jest poważnie chory. Wszystko da się zrobić. Ostatnio naprawiałem kompa koledze. Miał tak wszystko rozpieprzone, że nie wiem, jakim cudem to złożyłem. Ale w końcu hobby i chęć bycia informatykiem musi się do czegoś przydać. Wpisz hasło. Nie patrzę. – Zamknął oczy.
Kamil wyczuwał, że chłopak próbuje żartować, być wesołym, gdy tak naprawdę w środku rozpadał się po zerwaniu z Bernatką, a raczej po tym, że nie grzeszył rozumem, gdy był z nią. Nie zamierzał go o to wypytywać, by nie otwierać ran, które próbowały się zasklepić. Siedzieli chyba z godzinę przed laptopem, który dwa razy się zawiesił, pokazując przyczynę problemów. Konrad powiedział, że temu też zaradzi. Gdy chłopak w końcu wyszedł, Kamil zjadł obiad, przebrał się, by nie śmierdzieć stajnią, i pożyczywszy rower dziadka, pojechał do wsi.

*

Sklep, który w każdej wsi staje się centrum kulturowo-informacyjnym – dokąd pójście na zakupy kończy się zazwyczaj przyniesieniem do domu nowych plotek i wszelkich wieści typu: kto z kim się spotyka, bierze ślub, rozstał się, z kim sypia, komu co się urodziło, kto stracił pracę, kto ją dostał, kto komu zrobił dziecko, kto jest chory, czy wyjechał i wielu innych tematów – wciąż stał na swoim miejscu, niczym nieporuszony. Nie przeszkadzały mu ostatnie wiadomości krążące po Jabłonkowie, miejscu, które zmieniało życie chłopaka wstawiającego rower do stojaka.
Kamil nie miał pojęcia, komu miał dziękować za to, że Filipiakowa siedziała na ławce przed domem. Właśnie tego chciał. Kobieta obierała cukinię, ale chłopak nie umknął jej uwadze, pomimo że była bardzo zajęta. Kątem oka zobaczył wychodzącą ze sklepu młodą kobietę, która, z tego co kojarzył, była nauczycielką w podstawówce. Prócz niej byli także jej dwaj synowie, bliźniacy, niemający jeszcze dziesięciu lat. Skinął kobiecie głową, a potem postąpił krok bliżej ogrodzenia oddzielającego posesję Pani Moherowej, jak ją nazywał w myślach, od sklepu.
– Dzień dobry pani. Piękny mamy dzisiaj dzień, prawda? Słońce świeci, ludzie się uśmiechają do siebie, okazując szacunek drugiej ludzkiej istocie. – Nauczycielka z dziećmi przystanęła, wsłuchując się w to, co mówił. Zza sklepu wyszło trzech pijaczków z panem Julianem na czele, a jakiś dzieciak w wieku gimnazjalnym zatrzymał się na rowerze, ciekawy, co się wydarzy. – Szkoda, że tak nie jest w rzeczywistości. Mam na myśli szacunek, bo słońce to faktycznie ładnie świeci. – Spojrzał w niebo, mrużąc oczy przed ostrymi promieniami.
– Czego chcesz? – Filipiakowa zostawiła cukinię i nóż, otarła dłonie w podomkę, po czym podeszła do płotu. – Czego tu szukasz? Ojciec się tobą nie zajął?
– Jak widać nie. Ale dziękuję, że się pani o mnie martwi. To niepotrzebne. Chciałbym się dowiedzieć, tak uprzejmie – od tej uprzejmości chyba puści pawia – dlaczego grozi pani mojemu partnerowi? Powiedziała mu pani, że zrobi wszystko, żeby zamknęli jego zajęcia z hipoterapii. Nie wie pani, ilu dzieciom on pomaga? Jak to jest ważne nie tylko dla niego, ale dla wszystkich dzieciaków, które potrzebują takiej rehabilitacji? Dlaczego pani oraz pani podobni nie możecie zrozumieć, że my, geje, nie jesteśmy pedofilami, dziwakami, chorymi. Prędzej pani syn może być pedofilem a nie Szymon lub ja. My, geje, żyjemy tak samo jak inni ludzie. Uczymy się, chodzimy do pracy. Mamy te same troski, problemy, radości co inni. Nienawidzimy i kochamy…
– Miłość! – wtrącił pan Julian, podnosząc rękę z pustą butelką. – Miłość jest piękna. Piękniejsza od słońca. Piękna wtedy… Przemek, jak to dalej szło?
– Pijaki jedne! Moczymordy! – krzyknęła oburzona Filipiakowa. – Oni i ty, pederasto, jesteście siebie warci!
– Na pewno jesteśmy więcej warci niż pani. Jest pani smutną, samotną, znudzoną kobietą – podsumował ją Zarzycki. – Lubi pani bruździć w życiu innych. A jeszcze bardziej uwielbia zaglądać im do sypialni, by zobaczyć co robią, z kim i w jaki sposób. Ja tego nie robię, bo szanuję prywatność innych. Pani nie.
– Jak śmiesz…
– Śmiem – powiedział twardym, mocnym głosem. Trudno mu było zachować spokój, bo najchętniej wykrzyczałby jej prosto w twarz, co o niej myśli. Jednak przyniosłoby to odwrotny skutek. – Jest pani pełna nienawiści. Niech pani nie robi takich dużych oczu. Nikt nigdy nie powiedział czegoś na pani temat? Zawsze to pani wszystko rozpowiadała. Pora to zmienić. Może się pani czegoś o sobie dowie. Ma pani złą synową, która lata za facetami, męża, który pije, a syn ucieka z domu, bo ma wszystkiego dość. Dlatego żyje pani życiem innych, zatruwając je. Nie musi pani lubić homoseksualistów. Ma pani prawo do nieakceptowania nas, ale proszę zrozumieć, że nienawiść nie nas zniszczy, tylko panią. My nie jesteśmy pedofilami, nie gwałcimy dzieci…
– Słyszałam, jak o tym w telewizji gadali…
– A to już zależy od ludzi, nie orientacji, proszę pani – wtrąciła nauczycielka.
– Dokładnie – przyznał Kamil. – Niech pani nie niszczy tego, kto ciężką pracą zapracował na to, co ma. Szymon załamie się, jeżeli straci możliwość pomocy niepełnosprawnym dzieciom. Wie pani, że on ma niewidomego bratanka. A mój partner to człowiek, który lubi pomagać. Pani tego nie zrozumie, bo osądza nas, nie mając o niczym pojęcia. Nie przekonam pani do niczego, proszę jedynie o tolerancję i szacunek, którymi sama chce być obdarowywana. – Eleonora Filipiak patrzyła na niego z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami i po raz pierwszy w życiu nie miała nic do powiedzenia. – Dziękuję za wysłuchanie. – Odwrócił się, żeby odejść, i stanął jak wryty. Nie miał pojęcia, że jego przemowie przysłuchuje się nie tylko trójka pijaczków, nauczycielka z dziećmi i jakiś gimnazjalista. Opierając się o drzwi sklepu, stała jego mama i jeszcze kilka osób.
– No to pięknie – mruknął pod nosem.
Odpiął rower od stojaka. Filipiakowa nadal stała jak zamurowana.
– Dobrześ jej powiedział, chłopcze, dobrześ – pochwalił go pan Julian. – Widzicie, swój chłop. Bieńkowski tyż. Prawda, Przemek, Mietek? – zapytał kumpli od kieliszka.
– Juluś, pić mi się chce – odezwał się mężczyzna zwany Mietkiem.
– A już ja wam dam chlać! – podniosła głos mama Kamila. – Mówiłam, że dzisiaj już nic wam nie sprzedam. Padniecie mi za sklepem i kto was do domu zaprowadzi?
– Ależ, pani Beatko… – zaczął pan Julian przymilnie, ale Kamil już go nie słuchał. Nie zwracając na nikogo uwagi, wsiadł na rower i pojechał do domu.

Pół godziny później pozwalał się obejmować Szymonowi, a ich usta spotkały się w czułym pocałunku, po tym jak mu wszystko opowiedział. Dobrze zrobił, że tam pojechał. Może nie stanie się cud i nagle wszyscy ludzie ze wsi ich zaakceptują, ale kto wie. Nie od dzisiaj mówią, że w Jabłonkowie dzieją się cuda i wszystko jest możliwe. 

6 komentarzy:

  1. Naah! Jestem zdziwiona, że to Kamil tym razem okazał więcej spokoju od Szymona ;) nie spodziewałam sie tego po naszym Buntowniku :D Ależ ten pobyt na wsi i miłość go uspokaja...
    /A

    OdpowiedzUsuń
  2. mrau <3 połowa problemów zniknęła? ;3

    weny Lu, i wesołych świąt i udanego nowego roku :3

    OdpowiedzUsuń
  3. ej no! co tak mało? ledwo sie zaczęło a już się kończy ;)

    wesołych świąt

    OdpowiedzUsuń
  4. Mogę stwierdzić jedno, pan Julian jest zajebisty. Co z tego, że lekki z niego pijaczyna, ważne że nie homofob!
    Ta Filipiakowa ma poglądy średniowieczne jak mój dziadek, zagorzały katolik.
    Konrad jest super i mam nadzieję, że sobie kogoś znajdzie, a Kamilowi i Szymonowi to życzę jak najlepiej.
    Rozdział był zajebisty i czekam na kolejny :)

    NINJA
    Ps. Dawno nie komentowałam, ale ważne że teraz się za to zabrałam, co nie?
    Pps. WESOŁYCH ŚWIĄT!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniały rozdział, jestem zaskoczona tym razem to nasz "buntownik" okazał się tym spokojniejszym... bardzo dobrze powiedział...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)