Dziękuję za komentarze. :)) Zanim zaproszę Was na rozdział to zdradzę, że tekst świąteczny jest napisany i obecnie GrayWolf7 go poprawił, teraz moja kolej by się nim zająć i . "Najjaśniejsza gwiazdka" już niedługo do Was zawita. Wtedy ukaże się na Beezar.pl za darmo. Powiadomię Was o tym. :)
Kolejny punkt to mpreg. Pisze się, powoli, ale się pisze. :) Będę chciała też napisać jakiś tekst na sprzedaż. Ale jeszcze nie wiem co to będzie. :) Trzymajcie za mnie kciuki i za moją klawiaturę w laptopie, bo już mi "w" nie chce normalnie działać. A kilka innych przycisków, na szczęście niepotrzebnych w pisaniu już nie działa. :/
A teraz czytajcie dalej co tam u Szymona i Kamila. Informuję, że w święta pojawią się dwa rozdziały. Jeden w niedzielę, drugi w poniedziałek. :)
Szymon
ziewnął, wchodząc do kuchni i drapiąc się po ręce. Komary nieźle go pogryzły w nocy,
chociaż przez suszę – mimo że parę dni temu padało – nie było ich tak wiele.
Gdyby nie chęć bliskości, razem z Kamilem musieliby uciekać z lasu, a nie
myśleć o seksie. W pomieszczeniu zastał Konrada mieszającego łyżką płatki
z mlekiem. Chłopak wyglądał tak, jakby go ktoś przeżuł i wypluł.
– Hej. –
Podszedł do szafki i wyjął z niej porcelanową miskę.
– Ta,
hej – burknął Konrad, odkładając łyżkę. – Możesz mi coś powiedzieć?
– Co
takiego? – Usiadł ostrożnie przy stole. Kamil dał mu w nocy popalić. W sumie
sam się o to prosił. Wsypał do miseczki trochę płatków kukurydzianych i zalał
je zimnym mlekiem, pomimo że wolał wersję na gorąco. Płatki się wtedy fajnie
rozmaczały. Ale nie miał czasu na
gotowanie mleka, bo przysnęło mu się za długo. Już powinien pójść do swoich
obowiązków.
– O co
biega z Karoliną i Arturem? Kamil powiedział, że mam się ciebie o to zapytać.
Szymon
przeczuwał, że ta rozmowa nadchodzi. Szkoda, że o siódmej rano, kiedy musiał
iść do zwierząt. Podejrzewał, że tata już się wszystkim zajął, a może i Kamil
też już jest, bo ostatnio zrobił się bardzo obowiązkowy. Jednak Szymon również
miał zadania, których za niego nikt nie zrobi. Potarł zaspane oczy. Westchnął i
opowiedział bratu całą historię o tym, jak uratował Karolinę przed gwałtem,
którego chciał dokonać Kawecki. Dorzucił to, w jaki sposób chłopak ją
traktował. Co czuła ich siostra. Starał się niczego nie ukrywać, by Konrad
zrozumiał, że lepiej nie mieć nic wspólnego z rodziną Kaweckich, którzy
sądzili, że jak mają pieniądze, to pozjadali wszystkie rozumy i są najlepsi. Na
młodszym bracie wywarło to duże wrażenie. Przyznał, że miał klapki na oczach i
był bardzo głupi. Tak naprawdę dopiero z czasem zrozumie, jaką porażką był
związek z Bernatą i pożałuje wszystkich spędzonych z nią chwil. Dotrze do
niego, że nie szanował siebie, nie czekając na odpowiednią dziewczynę z
rozpoczęciem pożycia seksualnego. Szymon niczego nie zamierzał mu wypominać, ale swoje wiedział. Miał już tyle
lat, że doskonale rozumiał swoje błędy popełnione w wieku nastoletnim. Gdyby
mógł cofnąć czas, wszystko byłoby inaczej. A miał taki okres, że spotykał się z
coraz to nowymi chłopakami. Chodził mu głównie o seks. Gdy raz go zakosztował,
nie mógł przestać, bo bardzo mu się podobało. Nadal podoba, ale dojrzał i zna
pewne wartości, których się zamierza trzymać. Przede wszystkim wierności, która
jest dla niego najświętszą rzeczą. Ma Kamila, kocha go i kiedyś mu to powie, i
nie musi szukać nikogo i niczego innego. Chłopak daje mu wszystko. I nie chodzi
o seks, tylko o wieź duchową. Jeżeli chodziłoby mu tylko o kontakt fizyczny, to
miał do tego dużo okazji. Ale coś mu kazało czekać przez te ostatnie miesiące.
I było warto. Liczył na to, że Konrad także dojrzeje i zrozumie wiele spraw.
Nie wątpił, że siedemnastolatek popełni jeszcze wiele błędów, ale ważne, żeby
się na nich uczył. A to życiowe lekcje, których nigdy się nie zapomina.
–
Dlaczego nikt mi nie powiedział o tym, co chciał zrobić Kawecki? – zapytał
Konrad z pretensją.
–
Uwierzyłbyś w to? Byłeś tak zaślepiony tą rodziną, że… Sam wiesz. Poza tym
Karolina nie chciała nikomu mówić.
–
Skurwysyn. Mam nadzieję, że kiedyś temu chujowi ktoś porządnie przypierdoli –
zawarczał Konrad, w końcu pokazując jakieś emocje.
– Nie
przeklinaj. Kiedyś drań oberwie. Nie wiem za co i nie chcę wiedzieć, ale
prędzej czy później kara spotyka każdego.
– Mam
nadzieję. Wy jednak nie powinniście ukrywać przede mną takich rzeczy. Dobra,
byłem głupi, ale Karola to moja siostra, a Artura i tak nie lubiłem. – Wziął do
ręki łyżkę.
– Mój błąd.
Zmieńmy temat, co? Bo widzę, że się za bardzo denerwujesz. A jak coś, to możesz
pogadać z Karoliną.
– Spoko.
Nie muszę.
– Jak
chcesz. Zajrzysz do Kamila? – zmienił temat. – Pękła mu obudowa w laptopie.
Może będziesz wiedział, co z tym zrobić.
– Trzeba
kupić nową lub nowego kompa. – Zabrał się za jedzenie. – Mógłbym mu pomóc co
najwyżej z oprogramowaniem czy coś.
– Ale
masz do tego smykałkę, wiesz co i jak, to poradź mu, gdzie może kupić nową
obudowę lub komu ewentualnie dać sprzęt do naprawy. – Kończył swoje śniadanie.
– No jak
kupi nową, to ja mu wszystko zrobię. Chyba że da się coś skleić. Wtedy
pasowałoby kupić odpowiedni klej. Ale wpadnę do niego, to zobaczę co i jak. Co
się stało, że obudowa padła?
– Laptop
spadł na podłogę.
– Fiu,
to cud, że coś działa. Jak mój spadł, to rozwaliła się płyta główna i trzeba
było kupić nową.
–
Pamiętam, jaki byłeś wściekły. – Wrzucił miskę do zlewu i zajął się robieniem
kawy. – Trudno było z tobą wytrzymać.
– O,
braciszkowie sobie spokojnie rozmawiają. Nareszcie. – Do kuchni wtargnęła
wesoła Karolina, trzymając w ręku kijki do Nordic Walking. – Jak fajnie.
Przyznam, że Bernatka zatruwała naszą rodzinę i nasze kontakty. Bez urazy,
Kondzio, ale taka prawda.
– Ta.
Ty wiesz jak poprawić człowiekowi humor. – Siedemnastolatek skrzywił się i założył
ręce na piersi.
– Do
usług. Szymuś, zrobisz mi kawci? Pójdę tylko pod prysznic. Właśnie wróciłyśmy z mamą
ze spaceru. Przeszłyśmy dzisiaj dużo kilometrów.
– Ile? –
zapytał, wsypując łyżeczkę kawy do drugiego kubka.
– Ho, ho
i jeszcze trochę. – Machnęła ręką. – Mama jest uparta, bo chce zrzucić z
dziesięć kilogramów. Sama się na siebie złości, że przez jej wagę bolą ją nogi
i nie może chodzić. Ale idzie jej coraz lepiej. A odrzucenie słodyczy działa.
Żadna dieta nie pomoże, jeżeli tonami pożera się cukier. Ale mamcia dzisiaj
jest zadowolona, że przeszła taki kawał drogi. Udało jej się.
– Tym
bardziej, że ma takiego poganiacza jak ty. – Szymon zalał gorącą wodą czarny
proszek leżący na dnie kubków.
– Ano.
Macie się nią zająć. Ja wyjeżdżam za dwa tygodnie. Nie mogę się już tego
doczekać. Podobno jest szansa na wypad na jeszcze jedne wykopaliska. Może
udałoby mi się je zaliczyć przed rozpoczęciem roku akademickiego.
– Super.
– Co innego Szymon miał jej powiedzieć? Ten temat kompletnie go nie fascynował.
Aczkolwiek miło było patrzeć na to, że jego siostra realizuje swoje pasje. Już
marzyła o wyjeździe w przyszłości do Egiptu. Niemniej przez parę lat zamierzała
odkrywać historię w Polsce. A podobno było co tutaj robić.
– Tak,
tak, wiem, że was to nie interesuje. Tak jak mnie nie interesuje to, co wy
lubicie. Szczególnie komputery i to, co mają w środku. – Rzuciła wymowne
spojrzenie na najmłodszego z braci. – Lecę pod prysznic i dzięki za kawusię. –
Porwała do ręki nagrzany kubek.
– A
proszę bardzo – odpowiedział Szymon, przysuwając swój kubek do ust. Zanim napił
się gorącej kawy, podmuchał ją chwilę, a potem siorbnął łyka. Od razu poczuł
się lepiej. Teraz mógł zaczynać dzień.
*
Wyjście
z pokoju nie okazało się takie proste, jak mu się wcześniej wydawało. Bał się,
nie mając pojęcia, co go czekało na dole. Nie mógł jednak tutaj siedzieć. Już
dawno powinien być w pracy. Napisał do Szymona, że się spóźni. Mężczyzna
odpisał, że właśnie pije kawę i też zaspał.
Położył
dłoń na klamce. A wczoraj wydawało mu się, że jest takim chojrakiem, który może
góry przenosić. Jak on chce pokazać się we wsi, skoro boi się zobaczyć ze swoją
rodziną? Powinien dać sobie kopa w tyłek i się ruszyć. Miał już nacisnąć
klamkę, kiedy zaswędziało go udo. Zaczął je drapać.
–
Cholerne komary. – W łazience wysmarował się czymś, ale denerwujące swędzenie
nie ustało. W nocy był tak zajęty czymś innym, że nie zwracał uwagi na te
wampiry. A te, zamiast rzucić się na Szymona, gryzły jego. Mimo ubrań, które
założył do spania, nie ustrzegł się przed
ukąszeniami podczas snu, czego efekty coraz bardziej odczuwał. Na
szczęście mrówki ich nie oblazły.
W końcu
biorąc się w garść, otworzył drzwi. Z dołu dolatywały postukiwania sztućców o talerze.
Dzisiaj była środa, więc babcia zrobiła na śniadanie zupę mleczną. Dla niego to
ohydztwo. Zszedł po cichu po schodach i przysiadł na jednym, słysząc dziadka:
– Powiedziałem
mu, że chcę, aby był szczęśliwy.
– Staszek,
on będzie szczęśliwy, ale zrozum, że dużo też zależy od nas – głos zabrała
babka. – Ma Szymona. Jak dobrze, że na niego trafił.
– Mamo,
a ty co taka otwarta?
– Bo nie
jestem zacofana. Oglądam telewizję. W serialach dają gejów. W „Na Wspólnej”
byli i córkę mieli. A może to jeden miał… Nie pamiętam. Dawno to było. Poza tym
zawsze miałam swoje zdanie. Beatko, sądziłam, że inaczej cię wychowałam.
– Mamo,
ale to taki wstyd.
– Nie
nazywaj jedynego syna wstydem. Żadne dziecko nie jest wstydem. Co innego, jak
nagle okaże się mordercą. Ale homoseksualizm wstydem i chorobą nie jest. A
powiem wam, że ja jeszcze Janka przerobię. Zobaczycie, ino mi trochę więcej
czasu dla niego potrzeba. I jeszcze jedno – nieco podniosła głos. – Jak
usłyszę, że ktoś z was, mówię o tobie, Beatko i twoim mężu, każe Kamilowi
wybierać między nami a Szymonem, to stara Zośka pokaże wam, co potrafi. Mam
sześćdziesiąt dziewięć lat, swoje wiem.
Kamil
zagryzł wargę. Nawet na chwilę nie wpadło mu do głowy, że ktoś będzie mu
stawiał ultimatum. Nie miałby pojęcia, co z tym fantem zrobić. Zależy mu na
jednej i drugiej stronie. Chyba oszalałby, gdyby stanął przed takim wyborem.
Nie, nie mógłby wybrać. A gdyby musiał? Żołądek ze strachu zawiązał mu się
w supeł. Myśl o utracie rodziny sprawiała mu ból, ale o stracie Szymona bolała
bardziej.
– Kamil?
Co ty tak tu siedzisz? Właśnie szłam po ciebie. Jesteś już spóźniony do roboty
– powiedziała babcia, pojawiając się w przedpokoju.
– Tak
sobie siadłem.
– Wiem,
że nie przepadasz za zupą mleczną, to zrobię ci jajecznicę.
– Nie.
Zjem kanapkę i zmykam. – Patrzył na babcię, jakby ją widział pierwszy raz w życiu.
Miał ochotę podziękować jej za to, że taka jest. Pewnie zaraz trzepnęłaby go w
głowę, mówiąc, że czym starszy tym głupszy i kazała zmykać do kuchni.
–
Przyjdziesz na obiad czy będziesz jadł u Bieńkowskich?
– Nie
wiem. Pewnie u nich. – Udał się do kuchni. Mama, która nie poszła do pracy,
woląc zapewne przejąć dzisiaj popołudniową zmianę, spojrzała na niego jak na
obcego. W jej wzroku nie było nienawiści, tylko coś takiego jakby na nowo
poznawała swojego syna.
– Dzień
dobry, mamo. – Wolał pierwszy się przywitać.
– Dzień
dobry – odpowiedziała, nie mając pojęcia, jaką ulgę sprawiła synowi tymi
słowami.
Kamil
chciał ją zapytać o ojca, jednak z tego zrezygnował. Najlepiej będzie, jeżeli
on i rodzic będą sobie przez jakiś czas schodzić z drogi. Rano nie będzie
to trudne, bo tata zaczynał pracę o szóstej, gorzej z wieczorami. Cóż, przez
przypadek naważyło się piwa i trzeba je teraz wypić.
– To ja
idę zająć się rzeźbieniem – mruknął dziadek. – Nie ma co kazać ludziom czekać
na figurki. – Staruszek wyszedł z kuchni.
Kamil
obejrzał się za nim, nic nie mówiąc. Zrobił sobie kanapkę i podgryzając ją,
udał się do pracy. Jak tylko wszedł na podwórko Bieńkowskich, został powitany
przez Aresa domagającego się plasterka szynki. Podrzucił psu kawałek.
–
Dokarmiasz go? – zapytał Szymon, mając w ręce kluczyki.
– Trochę.
Jeść mu nie dajesz. – Nie powstrzymał uśmiechu na jego widok. – Jedziesz
gdzieś?
– Na
zakupy. Mama dała mi całą listę.
–
Jedziesz do naszego sklepu?
– A
gdzie? Lepiej wydać kasę u swoich. Co masz taką minę? – Podszedł do Kamila,
wziął go za rękę i odetchnął, kiedy chłopak nie wycofał dłoni.
– Nie
wiem, kiedy będę gotów pokazać się we wsi.
– Nie
ukrywaj się za długo, bo później będzie trudniej. Nie masz się czego wstydzić.
– Pogłaskał jego dłoń kciukiem.
– Już
kolejny raz dzisiaj słyszę to słowo. Nie, nie mam się czego wstydzić. Po prostu
nie jestem gotów na ich… Na to, jak ludzie będą na mnie patrzeć.
– Zawsze
powtarzasz, że od tego mają oczy, żeby patrzeć, i usta, aby mówić.
Kamil
przewrócił oczami.
– Mój
mądry facet.
– Jak to
dobrze brzmi w twoich ustach. – Pocałował Kamila w policzek. – Jadę, bo zaraz
od mamy będą na mnie lecieć gromy. – Zawrócił do samochodu. – A, zapomniałbym.
Konrad przyjdzie zobaczyć twój komputer. Da ci znać kiedy.
– Spoko.
Jacek już jest?
– Tak.
Do zobaczenia później.
– Narka.
Otworzę ci bramę. – Podszedł do bramy i zwolnił zaczepy. Otworzył jedną połowę,
wiedząc, że samochód Szymona zmieści się przez tak szerokie przejście. Pomachał
partnerowi, a po zamknięciu bramy skierował się do stajni.
Jacka
zastał przy czyszczeniu Degressy. Kamil dużo sobie wyobrażał, co mężczyzna
zrobi na jego widok, ale nie tego, że uśmiechnie się do niego i przywita,
podając mu rękę. Zaskoczenie odmalowało się na twarzy Zarzyckiego i Topolski
roześmiał się.
– Co,
sądziłeś, że wyklnę ciebie, albo Szymona? Stary, młody jeszcze jesteś.
Wiedziałem, że Szymon jest gejem. Co, nie wspomniał o tym? Zdarzyło się raz, że
moja żona widziała go na mieście z jakimś facetem. Nie wyglądali na kumpli.
Dawno to było. Powiedziała mi. Pogadałem z Szymonem, przyznał się. Co mi tam,
kto z kim sypia. Mnie to nie obchodzi. Pilnuję własnego nosa, nie zaglądam
ludziom do sypialni i tego oczekuję od innych. Nie tak na ludzi patrzę. Szymek
pomógł mojemu dziecku, ruszył to wszystko. Ogólnie dużo dobrego robi dla dzieciaków.
Urządził te hipoterapie. Spoko facet. Nie mam zamiaru mu bruździć. Tobie też
nie. No, chyba że się nie ruszysz i mi nie pomożesz. Wtedy tak cię kopnę, że
dolecisz do Zydla. A wieś jest daleko.
– Dobra,
już. – Uniósł ręce, udając, że się poddaje. Kamień spadł mu z serca. Ciekaw
był, jak pójdzie Szymonowi z ludźmi ze wsi.
*
Zaparkował
przed sklepem. Sprawdził, czy ma listę zakupów przy sobie, bo zazwyczaj miał
tendencję do zostawiania jej w domu, i wysiadł z samochodu. Ze sklepu akurat
wyszedł pan Julian.
– O,
dzieńdoberek szanownemu panu Szymonowi.
– Witam,
panie Julianie.
– Nie
idź no do sklepu. Tam baby się pieklą. Chłopy im przytakują. Co się tam nie
dzieje. A co wczoraj się działo! To gorzej niż w „Ranczo”, wszystko śmiechu
warte.
– O czym
pan mówi? – Przystanął na chwilę.
– No jak
o czym? O tobie i synu właścicielki. Paluch wszystko powiedział. Ale ty się tam
nie przejmuj tymi babskami, co to im się nie podoba, jak ktoś wstanie nie tą
nogą co trzeba, czy za dużo wypije. Ja się nie przejmuję. Żyję, jak chcę.
Piweczko sobie walnę. – Wskazał na swoją reklamówkę. – Gorzałką także nie
pogardzę. Dobrze jest. A teraz wybacz, ale żona czeka na chleb, a jeszcze sobie
parę łyków chlapnę.
– Do
widzenia, panie Julianie. – Zadzwonił kluczykami, bawiąc się nimi. W końcu
schował je do kieszeni i wszedł do sklepu. Natychmiast poczuł na sobie wzrok
przebywających w pomieszczeniu klientów. Niektórzy patrzyli obojętnie, inni
ciekawsko, ale zdarzyli się tacy, którzy całą swoją postawą pokazywali
obrzydzenie, jakie wywoływał w nich Szymon. Ktoś pośpiesznie wyszedł.
– Dzień
dobry – przywitał się grzecznie i stanął w kolejce.
– A ty
tu czego? – Pani Filipiakowa wyszła z kolejki i stając pośrodku sklepu,
położyła ręce na biodrach.
– Nie
chcemy tu takich. – Ktoś odkaszlnął przy tych słowach, starając się ukryć swój
głos.
– Pani
Filipiakowa, Bartek, proszę o spokój – odezwała się Iwona. Była nastawiona
niezwykle wojowniczo.
– Co
nas uspokajasz? Będziesz takim chłopom towar sprzedawać, co to z innymi
chłopami do łóżka chodzą? Do piekła pójdziesz, Bieńkowski. Już jo wczoraj u
księdza byłam. Kazałam mu ten temat na kazaniu poruszyć.
– No i
co powiedział, i co? – dopytał ktoś.
– A co
powiedział? Żebym pilnowała własnego nosa, a nie plotki po wsi roznosiła. Bo
plotka to też grzech jakiś tam. Nie chciał mnie słuchać, bo mi nie wierzył.
Gościa miał. Ale jo to już załatwię z nim. Pouczy takich jak ty. Gdyby nie to,
że jest ino jeden sklep na wsi, nawet bym tu nie przyszła zakupów robić –
przeszła na inny temat. – Ale co Zarzycka winna, że ma chorego syna. W mieście
się wychował. Z miasta takie herezje przyłażą. Na wsi są porządne chłopy. Za
spódniczkami latajom. A ty, Bieńkowski, skąd my tam wiemy, skąd naprawdę
pochodzisz. Ale ja już ci pokażę. Już się zajęłam tą twoją działalnością.
– Słucham?
– Zmarszczył brwi. Milczał do tej pory, bo mogła obrażać go, mówić co chce, ale
teraz musiał się odezwać. – O czym pani mówi?
– O tej
twojej konnej terapii, co to chorym dzieciom pomagasz. – Zamaszyście poprawiła
spadającą jej z ramienia torebkę. – Tacy jak ty lubią dzieci. Pewnie
sprowadzasz te biedne pacholęta, żeby je gwałcić.
– Panią
chyba coś walnęło! – krzyknęła Iwona.
Szymon
czuł, jak wzbiera w nim gniew. Gdyby ta kobieta nie była w wieku jego mamy,
chętnie odpyskowałby jej, do czego niewiele mu brakowało. Iwona nie miała z tym
jednak problemów:
– To
pani jest chora za to, co mówi. Co pani sobie wyobraża?
– Już
napisałam pismo do urzędów, żeby się tobą zajęli. Odbiorą ci tę terapię, a jak
coś znajdą, to i do więzienia zamkną. Postaram się o to.
– Wie
pani co, pani Filipiakowa? Niech się pani ode mnie szlachetnie… odpierdoli. –
Nie wytrzymał. Próbował, ale po prostu nie dał rady. Szlag go zaraz trafi albo
tę kobietę.
– Co za
chamskie zachowanie, tak się do mnie odzywać – oburzyła się. Niektórzy jej
przytaknęli.
– A pani
zachowanie to co? Chce pani szacunku, proszę o to samo. Nie słyszy pani, co
mówi? Jak pani może mnie posądzać o takie rzeczy? Jestem gejem, nie pedofilem.
No, ale tacy jak pani tego nie rozumieją, bo żyją nienawiścią, a może strachem.
– Pochylił się w jej stronę. Kobieta cofnęła się, przestraszona jego wściekłym
wyrazem twarzy. – Wie pani, co to jest homofobia? To strach. To potężny strach
przed tym, czego się nie zna i nie rozumie. Ale pani i pani podobni w życiu
tego nie pojmiecie. Powinna się pani wstydzić swojego zachowania. Gdyby była
pani moją matką, wyrzekłbym się pani. Nic dziwnego, że pani syn woli trzymać
się od domu jak najdalej. Proszę sobie raz na zawsze zapamiętać, że jeżeli ktoś
nie jest dla mnie miły, ja nie czuję się w obowiązku być miłym dla tego kogoś.
Zważałem na pani wiek, ale mam to gdzieś. Grozi mi pani, że zamknie moją
hipoterapię? Jeszcze zobaczymy – warknął i po prostu wyszedł ze sklepu, zanim
powiedział coś naprawdę zdrożnego lub potrząsnął tą kobietą. Ostatkiem sił się
przed tym powstrzymał. Od dawna nie czuł takiej wściekłości. Próbował panować
nad sobą, ale w tej chwili doskonale rozumiał Kamila. Czasami po prostu się nie
da być spokojnym i przybierać dobrej miny do złej gry. Nie da rady się
uśmiechać, kiedy w środku szaleje tornado. Niech go wyzywają, wyśmiewają, ale
nie mają prawa nazywać pedofilem. Jeżeli Filipiakowa zabierze mu coś, co tak kochał
robić, walczył o to, uczył się, by móc założyć rehabilitację hipoterapią, to
nie wiedział, co zrobi. Albo on będzie skończony, albo ta kobieta – jego
nienawiścią. A tą potrafił żywić przez długie lata, jeżeli się komuś należało.
–
Szymon? – Ze sklepu wybiegła Iwona.
– Daj mi
spokój.
– Słuchaj,
nie przejmuj się gadaniem głupiej baby. Tej to się nic nie podoba, ze wszystkim
walczy. Nic nie może zrobić, prawda? – zapytała zmartwiona.
– Nie
wiem. – Zacisnął pięści. Czuł się taki niespokojny. – Zależy co napisała i
gdzie.
– Może
tylko grozi? – zapytała z nadzieją.
– Nie.
Jest zdeterminowana. Tacy jak ona nie odpuszczają.
– Co za
cholerne babsko! Nic jej nie sprzedam. Niech sobie idzie do Kaliny. Spacerek
dobrze jej zrobi.
Zaczął
dzwonić telefon Szymona. W pierwszej chwili nie odebrał. Zrobił to dopiero
wtedy, kiedy dzwonek nie zamilkł. Spojrzał na wyświetlacz.
– To
Kamil. – Przesunął na ekranie zieloną słuchawkę. – Co tam? – Potarł czoło
drżącą ręką.
–
Wracaj. Anarese się źrebi – poinformował zdenerwowanym głosem Zarzycki. – Są
problemy. Źrebak utknął. Jacek już dzwonił po weterynarza, ale facet jest przy
porodzie krowy, bo też są jakieś problemy. Właśnie idę po dziadka.
– Ale
miała się źrebić za tydzień.
– Widać
ktoś się pomylił w obliczeniach. Przyjedź jak najszybciej.
W
głośniku rozbrzmiał sygnał przerwanego połączenia. Szymon zacisnął dłoń na
smartfonie. Jeszcze tego mu brakowało. Czyżby problemy zaczynały się dopiero
piętrzyć? Powiedział Iwonie, o co chodzi i wsiadł do samochodu, by po chwili z
piskiem opon wyjechać na drogę.
Jak czytałam ten fragment o homofobii, strachu, to przypomniały mi się słowa Morgana Freemana
OdpowiedzUsuń"Homophobia is not a phobia
You're not scared
You're an asshole"
Tak się chciałam tylko tym podzielić :)
A rozdział wspaniały jak zwykle!
Mam nadzieje, że Szymon nadal będzie mógł prowadzić hipoteriapie :(
/A
Freeman ma rację
UsuńFreeman ma rację.
UsuńZapomniałam wczoraj zostawić komentarz. Cieszę sie z takich prezentów na święta, zwłaszcza że moje będą nudne.
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału, wczoraj miałam jakieś ale ale dziś zapomniałam, więc trudno, musisz żyć nez tej informacji a raczej z informacją że masz na koncie kolejny doskonały rozdział. Wesołych Świąt
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, babcia Kamila jest wspaniałą osobą jak i Jacek, mam nadzieję, że Filipiakowa nie zaszkodzi Szymonowi i nadal będzie mógł prowadzić tą hipoterapie... Konrad poznał prawdę, ale się wściekł...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia