Davis usiadł okrakiem na krześle i położył ręce na oparciu. W
dłoni trzymał plastikowy kubek kawy, z którego co jakiś czas popijał krzywiąc
się przy tym.
— To jest naprawdę wstrętne.
— Ale pijesz to coś. — Dravik siedział naprzeciwko kochanka,
skubiąc ostatni rogalik z dżemem starając się poukładać wszystkie fakty, które
usłyszał i nijak mu to nie wychodziło. — Coś tu jest nie tak.
— To znaczy?
— Jesteś detektywem i to ja mam za ciebie myśleć? Dobra,
zacznijmy od początku. Bronson powiedział ci, że Bruno Tisdale wydał wyrok na
nas obu za to, że jego nieślubny syn siedzi w pace. Podobno go aresztowałeś, a
ja go nie wybroniłem. I co, za to jesteśmy na celowniku? Nawet nie wiem o kim
mowa. To wszystko kupy się nie trzyma. To jak scenariusz kiepskiego kryminału. —
Odłożył rogalik, z którego większość okruchów znalazła się na papierowym
talerzyku.
— Też mi coś tu nie pasuje. Taki ktoś jak Tisdale wyciągnąłby syna
z więzienia lub wykorzystał sytuację — powiedział John. — Z drugiej strony
miałem do czynienia z tym człowiekiem i to mściwy sukinsyn. Zabiłby cię tylko
za to, że krzywo na niego spojrzałeś. — Po kolejnym łyku kawy zajrzał do kubka,
po czym wstał. Podszedł do stojącego przy drzwiach łazienki kosza i wrzucił do
niego kubek wraz z zawartością. — Za taką kawę powinni karać. To już nasz
automat na posterunku robi lepszą.
— Schodzisz z tematu, Davis. Wiesz kim jest ten tajemniczy syn
Tisdale’a?
— Jeden z najgorszych skurwysynów jakich aresztowałem. — Spojrzał
na Dravika i dodał: — Simon O’Brian. Twój czarny wdowiec.
— Kurwa — zaklął Dravik ze złością uderzając pięścią w stolik.
Rzeczy na blacie podskoczyły, a jeden z papierowych talerzyków spadł na
podłogę. — Wiedziałem, że on za tym stoi, ale i tak odrzuciłem tę myśl. —
Zerwał się z krzesła i zaczął chodzić po niewielkim pokoju. — Ten chuj wysadził
w powietrze mój samochód! Mogłem być w środku!
— Wydaje mi się, że taką miał nadzieję — powiedział detektyw i
podniósł ręce w obronnym geście, kiedy wściekły wzrok prawnika spoczął na
nim.
— Teraz kiedy wiem o kogo chodzi powoli wszystko się układa.
Puzzle wskakują na właściwe miejsca. — Ponownie zaczął wydeptywać dziurę w
podłodze. — Ojczulek mający wpływy nawet w sądzie i prokuraturze, sprawia, że
skazany na dwadzieścia pięć lat więzienia, co moim zdaniem jest zdecydowanie za
mało za to co zrobił — wtrącił — morderca żon wychodzi na wolność po roku odsiadki.
Davis usiadł na krześle we wcześniejszej pozycji i przyglądał się
kochankowi, słuchając go uważnie. Jemu też powoli wszystko zaczęło się układać.
— O’Brian ma plan i zaczyna się mścić. Nie Tisdale, tylko O’Brian,
który przekonał ojca by przelał pieniądze, które miały stanowić zapłatę za moją
śmierć. Po co jednak kończyć na mnie, jak można wydać wyrok i na ciebie.
Prowadziłeś śledztwo przeciw niemu. Aresztowałeś go, więc zostałeś wybrany na
cel. Ja niby byłem jego obrońcą, ale zrobiłem wszystko by został skazany. Tacy
ludzie jak czarny wdowiec nie wybaczają. Będzie się mścił dopóki będzie żył.
— Z przyjemnością mu odstrzelę łepetynę — rzucił Davis,
uśmiechając się szeroko, niemal szaleńczo.
Dravik prychnął i usiadł na łóżku. Oparł łokcie o kolana i
wpatrując się w kochanka powiedział:
— Śmierć to dla takiego skurwysyna mała kara. Powinien siedzieć.
— I co dalej, Dravik? Tacy jak on dostaną osobną celę, duży
telewizor, gry wideo i inne takie, zamiast pracę w kamieniołomie. Potem
ojczulek zrobi swoje i ten Simon wyjdzie na wolność. Tylko kula go ukarze, a
resztą zajmą się na tamtym świecie.
— Jednak wierzysz, że jest coś jeszcze?
— W piekło wierzę. Część ma je tu, na ziemi. Reszta tych
wszystkich złych doświadczy go po drugiej stronie. Kadzie ze smołą już się
gotują i czekają na O’Briana. Chętnie go tam dostarczę, będzie dobra zabawa. —
Puścił oczko Rafaelowi. — Nie zamierzam dopuścić, by wygrał grę którą z nami
podjął.
Dravik wolałby, aby prawo zajęło się tym człowiekiem. Biorąc
jednak pod uwagę to, że prawo w które on tak wierzył, wypuściło na wolność
okrutnego mordercę, może powinien zgodzić się z Davisem. To jednak byłoby
niezgodne z tym w co wierzył.
— Słuchaj — odezwał się John — zabiję faceta jeżeli będę musiał
wybierać pomiędzy nami, a nim. Pomiędzy tobą, a nim — dodał, a w jego głosie
pobrzmiewała nuta ciepła, kiedy spojrzał na prawnika.
— Nie dasz mu mnie obedrzeć ze skóry? — zapytał Rafael, wstając i
podchodząc do mężczyzny. Wsunąwszy palce w jego włosy, przeczesał je. Były
miękkie i gęste, grube.
— A po co, przecież to moje zadanie. Pocałujesz mnie wreszcie czy
będziesz się tylko gapił na moje usta?
— Lubię się gapić — odpowiedział Dravik. Przytrzymał mocniej
kosmyki, by unieruchomić głowę Johna, a potem pochylił się i pocałował go tak,
jakby to miał być ich ostatni raz.
*
Zostali w motelu jeszcze przez dwa dni, mimo że już ich nosiło.
Chcieli wrócić do Louisville i postawić wszystko na jedną kartę. Cały ten czas
poświęcili dla siebie. Na to by zatracić się w namiętności i uczuciach. Przez
ten czas nie poruszyli tematu łączącej ich przeszłości. Uciekali przed tym,
jakby to miało ich ponownie rozłączyć, a czego jeszcze parę dni wcześniej
bardzo pragnęli. Natomiast stało się coś przeciwnego. Powoli, z każdym krokiem,
byli bliżej siebie, uświadamiając sobie co stracili przez swoje charaktery. Tak
naprawdę nigdy nie przestali się kochać, a słowa nienawiści, które kierowali
wobec siebie były tylko ochroną niczym tarcza dla wojownika.
— Masz telefon który ci dałem? — zapytał John wrzucając torbę z
ich rzeczami do bagażnika.
— Mam. Nigdzie jednak już beze mnie nie pójdziesz —
przypomniał Dravik. — Ja prowadzę. — Wyciągnął rękę po kluczyki.
— Wiesz, że za bardzo się rządzisz? — Pomimo pytania rzucił
kluczyki prawnikowi.
— Ktoś w tym związku musi to robić.
Davis przewrócił oczami na słowa mężczyzny.
— Co, nic nie odpowiesz? A gdzie riposta? — zapytał Rafael
otwierając drzwi od strony kierowcy.
— Po tej nocy mój mózg nie jest w stanie żadnej wymyślić.
— Mówisz, że mózg ci się zlasował przez zbyt dużą porcję
seksu? — Dravik rzucił kochankowi rozbawione spojrzenie.
— Gdybym… — urwał Davis, słysząc wystrzał. W ostatniej chwili padł
na ziemię, kiedy rozległa się seria strzałów. — Kurwa! — krzyknął otwierając
tylne drzwi i wczołgując się do środka.
— Wsiadaj! Chyba nas znaleźli! — Dravik przygotował się już do
jazdy.
— Co ty nie powiesz. — W chwili kiedy prawnik ruszył, Davisem
rzuciło i uderzył głową w przednie siedzenie. — Szlag! — Potarł czoło. — Tylko
nie rozwal mi bryki. Twoja wyleciała w powietrze!
— To nie była moja wina! Trzymaj się, kurwa! — krzyknął Dravik,
gwałtownie skręcając. Czuł jak potężna dawka adrenaliny zaczyna krążyć mu w
żyłach. Kątem oka ujrzał jadący na nich czarny samochód z przyciemnianymi
szybami. — Gdybyśmy wstali później, to by nas zaskoczyli!
— I tak nas zaskoczyli! — Davis przedostał się na przednie
siedzenie pasażera. Wyjął broń odbezpieczając ją, podczas gdy prawnik nacisnął
pedał gazu, by uciec tym, którzy ich ścigali. Samochodem mocno szarpnęło, ale
tym razem detektyw był na to przygotowany. W ostatniej chwili by nie uderzyć
głową w deskę rozdzielczą przytrzymał się jej.
— Tylko, kurwa, nie odstrzel sobie kolana! — wrzasnął prawnik
kątem oka widząc , w jaką stronę John skierował lufę pistoletu.
— Miałbyś kulawego faceta!
— Miałbym? A kto powiedział, że go mam?! — Jego wzrok podążał do
środkowego lusterka, w którym widział ścigający ich pojazd. Dravik polegał na
swoim instynkcie prowadząc samochód i starał się uciec zanim zostaną
staranowani lub zastrzeleni. Brał pod uwagę jedno i drugie. Chciał jak
najszybciej opuścić te puste tereny i wjechać do miasta, w którym będzie
łatwiej się ukryć.
— O tym pogadamy jak wyjdziemy z tego żywi! — odpowiedział mu
Davis oglądając się. Żałował, że to nie on prowadzi, ale ufał umiejętnościom
kochanka. Samochód za nimi był niebezpiecznie blisko. — Gaz do dechy! —
krzyknął, a Dravik natychmiast go posłuchał. Davis słyszał jak silnik wyje co
bardzo go bolało, bo zawsze dbał o swoje cacko, ale życie Rafaela było dla
niego ważniejsze.
— Szybciej nie pojedzie. Zaraz będziemy w mieście.
— Oj, to będzie niezła zabawa. — Zaśmiał się detektyw, ale w tym
śmiechu nie było nic z wesołości. — Zgubimy ich przy starej fabryce. Nie
przejadą pod belkami, które przechodzą pomiędzy budynkami — poinformował. — Ich
samochód jest za wysoki. Nie chcę do nich strzelać, bo nie mamy wiele amunicji.
— Miałeś ją załatwić! —Rafael rzucił okiem na mężczyznę, ale
szybko ponownie skupił się na drodze i na swoich dłoniach zaciśniętych na
kierownicy.
— Zapomniałem, stary! — odkrzyknął Davis. — Poza tym sądzisz, że w
ciągu kilku godzin kupiłbym ją na czarnym rynku? Każdy przestępca w tym mieście
mnie zna. Nic by mi nie sprzedali.
— Mówisz stara fabryka, tak?
— Tak powiedziałem. Nie możemy wjechać do centrum miasta, bo
ktoś zginie. Dbasz o niewinnych!
Dravik ledwie zauważalnie skinął głową, a potem dojeżdżając do
bocznej drogi szarpnął kierownicą i skręcili w lewo. Wolałby wjechać do miasta,
ale Davis miał rację. Ktoś niewinny mógł ucierpieć, a na to nie mógł pozwolić.
— Kiedy wyjdziemy z tego cało upiję się — rzucił John. — Urządzimy
imprezę stulecia.
— Już nie z okazji mojej śmierci? — dopytał Dravik, mając na oku
czarny pojazd, który nawet na moment się nie oddalił.
— A po co? Dobry jesteś w łóżku, przydasz mi się.
— Kutas z ciebie, Davis — rzucił Rafael, a potem dziko uśmiechnął
się do kochanka i gwałtownie skręcił na żwirową drogę.
Davis zaklął kiedy poleciał do przodu.
— Niech cię szlag, Dravik!
— Też cię kocham, stary, ale trzymaj się — poradził prawnik,
naciskając hamulec i skręcając w bardzo wąską dróżkę. Tędy zazwyczaj
przejeżdżali pracownicy do fabryki, która dziesięć lat wcześniej została
zamknięta z powodu bankructwa. Prawnik pamiętał, że produkowali tutaj maszyny
rolnicze, ale kiedy część produkcji przeniesiono do innego miasta, fabryka
zaczęła podupadać. A po dużym pożarze pozostał w większości jej szkielet.
Davis nie kłócił się z mężczyzną i robił wszystko co ten mu kazał.
Co jakiś czas oglądał się za siebie, by śledzić jak daleko za nimi znajduje się
ścigający ich samochód. Nie doganiał ich, ale ciągle trzymał się na ogonie
jakby na coś czekając. Domyślił się na co.
— To pułapka! — krzyknął John. — Zawracaj!
— Gdzie, kurwa? Nie ma miejsca.
Davis spojrzał w przód i teraz wjeżdżali pomiędzy dwie betonowe
ściany, a świadomość, że ta droga prowadzi ich do zastawionej pułapki
doprowadzała go do wściekłości.
— W jaki sposób wiedzieli, że tu nas skieruję?! — uderzył dłonią w
drzwi. — Kto zna mnie na tyle… Bronson! Wykołował mnie! To zdrajca! Pierdolony
zdrajca!
— Zamknij się! Tam dalej jest przerwa i ta belka. Uciekniemy im. —
Ledwie skończył to mówić siarczyście zaklął, kiedy przed nimi pojawiły się
kolejne dwa samochody, a obok nich stali zamaskowani ludzie trzymając
wycelowaną w nich długą broń.
— No to jesteśmy w koziej dupie i to ja nas do niej wsadziłem! —
wrzasnął Davis.
— Zostawmy kozią dupę w spokoju i myślmy jak mamy uratować nasze —
rzucił Dravik i nie mając wyjścia musiał się zatrzymać. Rozglądał się wokół,
ale nie widział stąd drogi ucieczki. Po bokach mieli ściany z betonu, a z tyłu
i z przodu droga była zablokowana przez napastników.
— Musimy walczyć. — John podał broń prawnikowi. — Nie mamy za
wiele amunicji, ale nie poddam się tak łatwo. Odstrzelę kilku zanim…
— Zamknij się, proszę. — Dravik puścił kierownicę i chwycił twarz
Johna. — Zamknij się i myśl. Nigdy nie jest tak, że nie ma drogi wyjścia.
Zawsze jakaś jest.
— Nie zabijemy ich wszystkich, kochanie — powiedział Davis, a
potem został mocno pocałowany i dałby wszystko, aby to nie był ostatni raz kiedy
jest przy nim Rafael. W chwili rozłączenia ich ust żałował, że stracili dwa
lata życia i nie pozna powodów dla których Dravik nie chciał go poślubić.
— Nie, ale paru odstrzelimy jaja. — Dravik przeładował broń. Nie
wiedząc jakie myśli ma kochanek rzucił mu ostatnie spojrzenie pragnąc zatrzymać
czas.
— Kilka jaj. Pasuje mi to — odpowiedział John i wysiedli z
samochodu od razu strzelając w stronę ludzi z karabinami. Ci natychmiast ukryli
się za samochodami oddając po omacku ogień w ich kierunku. — Widzisz, nie
umieją strzelać. Nie trafili nas. Pobawimy się chwilę. — Zaśmiał się
złowieszczo Davis, a potem jęknął i spojrzał na pierś. — Co jest… — Nie zdążył
nic więcej powiedzieć. Upadł.
— John! — krzyknął panicznie Dravik. Strzelając w stronę
atakujących ich mężczyzn. Przerażony tym, że ktoś zastrzelił mężczyznę, którego
kochał nad życie próbował przedostać się do niego.
Czuł, że w jego oczach pojawiają się łzy, a ból straty rozlewa się
po jego ciele, kiedy prawie dotarł do leżącego na plecach Davisa. W sytuacji w
jakiej się znajdował droga do Johna wydawała mu się niesamowicie długa, podczas
gdy normalnie po paru krokach byłby przy nim. Nawet nie pomyślał, aby przejść
do niego przez wnętrze samochodu zbyt przerażony tym, że zabili jego partnera.
Oddał ostatni strzał nawet nie patrząc gdzie strzela, podczołgał się bliżej
Johna i kiedy zobaczył go z zamkniętymi oczami wybuchła w nim ogromna rozpacz.
— John… — wyszeptał załamanym głosem, a potem poczuł ukłucie
i nastała ciemność.
O, kurczę. Chcę więcej ;3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :)
~Tsubi
Krótko, bardzo krótko, za krótko 😭
OdpowiedzUsuńZakończenie rozdziału w takim miejscu powinno być karalne 🙄
OdpowiedzUsuńNie wytrzymam tygodnia😭
Chcę więcej, świetne opowiadanie 😍
Hej,
OdpowiedzUsuńco za fantastyczny rozdział, trzymający w napięciu, trochę się wyjaśniło w sprawie tej zemsty... ale raczej nic im się nie stało (przynajmnie mam taką nadzieję) i zostali po prostu uśpieni...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
O rety fantastyczny rozdział!
OdpowiedzUsuńJa tak rzadko wpadam na blogspota że zupełnie zapomniałam o Twojej historii ale staram się być na bieżąco.
I jeszcze zakończyć w takim momencie.
Coś po prostu fantastycznego! Mam nadzieję, że nic im nie będzie ale z Tobą nigdy nic nie wiadomo.
Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział!
pozdrawiam mocno
Co? Jak? Dlaczego?
OdpowiedzUsuńW takim momencie przerwałaś? Ale trzymasz nas w napięciu, pomyśleć, że nasz kozak oberwał, coś niesłychanego, to nie tak miało wyglądać, to oni mieli załatwić przestępców, a nie oni ich.
Oby Johnowi nic nie było!
Kto w końcu jest zdrajcą?
A może to wszystko jest upozorowane?
Tyle niewiadomych, oby tylko John przeżył!
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, o kurcze no naprawdę... no Bronson wiem że ci go szantażowali ale nie musiał takich szczegółów podawać... mam nadzieję, że to jakiś środek nasenny i żyją obaj...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńo kurcze no naprawdę... ech no Bronson wiem że ci go szantażowali, ale nie musiał takich szczegółów już podawać... ale mam nadzieję że to środek nasenny i obaj żyją...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia