Z ulgą powitał długą, ciągnącą się noc. Naprawdę żałował,
że nie został u rodziców, kiedy mu to zaproponowali. Nie miałby wtedy szans na
dopuszczenie do głosu dręczących myśli. Przesiedziałby pół nocy z bratem,
zmusiłby go do nauki. Porozmawiałby w siostrą Youtuberką, która nie ma na nic
czasu. Obejrzałby modele ojca i z nim o tym podyskutował, a z mamą spędziłby
czas przy jej ulubionym serialu. Męczyłby się, ale byłby z nią. Wróciła z kursu
pieczenia wesoła jak skowronek. Trajkotała i trajkotała o swojej nowej
koleżance. Zawału prawie dostał, kiedy ponownie wspomniała o synu znajomej.
Tylko czekał aż powie, że umówiła go z nim na randkę w ciemno. Miał nadzieję,
że tamten chłopak ma kogoś. Istniała taka możliwość, bo w przeciwnym razie
miałby już wyznaczone miejsce i godzinę spotkania.
Zmęczony nieprzespaną nocą powlókł się do łazienki.
Skorzystał z toalety i wziął prysznic, po czym wyszorował zęby, by pozbyć się
pięknego, porannego oddechu. Nie golił się, mimo że zarost już zdążył się od
wczoraj wykluć. Wrócił do sypialni, a jego wzrok podążył w stronę łóżka. Spał w
tej samej pościeli, w której przedwczoraj kochał się z Ianem. Nie miał ochoty
jej zmieniać. Chciał czuć jego zapach. Do wyobraźni powróciły obrazy z tego co
się tutaj działo. Dotyk jego dłoni, smak jego ciała, to jak siłowali się w
pościeli śmiejąc się przy tym i pieszcząc. Znów poczuł ukłucie w sercu. Jakiż
był głupi. Dostał solidną nauczkę, a teraz musiał postarać się, aby wszystko
naprawić. Dlatego też ubrał się i coś zjadł. Ostatni posiłek to był obiad u
rodziców, który po dniu pracy pochłonął i jeszcze wziął dokładkę. Śniadanie
jednak mu nie szło, a to był zwykły tost i kawa. Niewiele do przełknięcia, ale
i tak za dużo. Musiał jednak coś zjeść, więc zmusił się do tego, po czym włożył
naczynia do zlewu, spojrzał na zegarek i wziąwszy kluczyki do samochodu opuścił
mieszkanie.
Było jeszcze na tyle wcześnie, że nie musiał się
śpieszyć, ale bar na pewno już otwarto. Ludzie przychodzili tam na śniadania.
Nie wytrzymał i musiał tam pojechać. Nie zniósłby więcej. Pragnął zobaczyć
Iana, a na pewno dzisiaj pracował. W każdym razie Aaron liczył na to, że
chłopak poszedł do pracy. Jeżeli go nie zastanie to pójdzie do jego mieszkania,
będzie koczował pod drzwiami tak długo, aż zostanie wpuszczony. Gdyby oglądał
film i takie rzeczy działyby się w kolejnych scenach to śmiałby się z bohatera.
Mówiłby mu, że tylko się ośmiesza i powinien dać spokój. Teraz, w realnym
życiu, wiedział, że trudno dać sobie spokój, w takiej sytuacji jak ich.
Przecież nie byli razem, nie zerwali, by pójść różnymi ścieżkami. Zrobił źle,
chce to naprawić i dać szansę na coś, co mogłoby się narodzić pomiędzy nimi. Dlatego
musi spróbować, inaczej może tego żałować do końca swych dni na tym ziemskim
padole.
Zaparkował przed barem korzystając z tego, że były
jeszcze wolne miejsca. Oznaczało to, że nie ma jeszcze zbyt wielu klientów. Z
duszą na ramieniu wysiadł i skierował nogi w stronę drzwi, których górna połowa
była oszklona. Czuł napięcie w całym swoim ciele i chyba był bliski zawału,
kiedy wszedł do wnętrza lokalu. Tak jak sądził, było jeszcze niewielu klientów.
Rozejrzał się. Za barem stał JC, zapamiętał imię barmana, którego jeszcze jakiś
czas temu z przyjemnością zaciągnąłby do łóżka. Obecnie nie chciał już nikogo
innego. Liczył się tylko Ian. Zamarł kiedy go zobaczył. Chłopak wyszedł właśnie
z zaplecza, porozmawiał chwilę z barmanem. Uśmiechnął się do niego, co wywołało
kolejne ukłucia w sercu Aarona. Chciał, aby Ian do niego się uśmiechał, z nim
rozmawiał. Tak, był zazdrosny.
Podszedł do baru i odchrząknął przerywając rozmowę. Ian
spojrzał na niego, a jego uśmiech, który jak Aaron zdążył dostrzec nie sięgał
oczu. To była tylko gra. Chłopak założył maskę, tak jak on to robił, po to, aby
ukryć prawdę.
– Co tu robisz? – warknął Ian. Nie wierzył, że Daddario
ośmielił się tutaj przyjść po tym co mu zrobił.
– Chcę porozmawiać. – Bradshaw był zły co wyraźnie było
widać. Aaron przypuszczał, że gdyby Ian był psem już by został pogryziony.
– Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Wyraziłem się jasno.
Nie chcę cię widzieć, słyszeć, chcę byś zniknął.
– Ale ja…
– Nie obchodzi mnie czego ty chcesz, Daddario. – Czy ten
facet nie widział jaki sprawiał mu ból swoją obecnością? Dzisiaj ledwie zwlókł
się z łóżka, by pójść do pracy. Gdy się czymś zajął, było trochę lepiej, ale
teraz wszystko wróciło. – Ja chcę mieć od ciebie święty spokój. Wynoś się stąd.
– To publiczne miejsce – syknął Aaron nie zamierzając
pozwolić na to by być chłopcem do bicia. – Mogę tu być tak długo jak chcę.
Przepraszam. Co mogę jeszcze powiedzieć? Proszę, porozmawiajmy gdzieś na
osobności.
– Nie chcę z tobą rozmawiać. Wyraziłem się jasno, ale jak
widać twój zakuty łeb nie potrafi zrozumieć tego co mówię. Jesteś śmieciem!
Każdy kto tak bawi się ludźmi, jest śmieciem. Jesteś tego typu facetem, który
myśli tylko o tym czego on chce,
a nie czego chcą inni. Zabawiłeś się. – Ian ściszył głos, by nikt go nie
słyszał, ale nadal w nim pobrzmiewała wściekłość. JC odszedł na drugą
stronę baru dając im trochę prywatności. Pochylił się nad barem. – Fajna była
wygrana? Na co wydałeś nagrodę? A może mało ci i teraz ponownie się założyłeś o
to, że znów mnie zaślepisz i się pobawisz? Ile tym razem jestem wart?
– Ian, to nie tak. To co było… Ten cały zakład przestał
mieć znaczenie, kiedy my…
– Nawet o tym na głos nie wspominaj. Żałuję tego. – Nagle
wpadł na pomysł, który jego samego by zniszczył i nie powinien Aaronowi tego
robić, ale był tak wściekły, tak go bolało serce, że nie myślał co robi.
Podszedł do kasy, otworzył ją i wyjął pięćset dolarów.
– Ian, co ty robisz? – zapytał JC. – To pieniądze… –
urwał, bo Bradshaw położył wybraną sumę na barze tuż przed Aaronem.
– Trzymaj, to twoje. A może twoje seksualne usługi są
droższe? Powiedz, to ci zapłacę więcej.
Daddario z niedowierzaniem patrzył na pieniądze czując
przeszywające go ostrze sztyletu.
– Płacisz mi za…
– Za seks. Ty mnie potraktowałeś jak zabawkę, ja mogę cię
potraktować jak dziwkę. Dobrze się spisałeś. – W tym momencie serce omalże mu
się nie zatrzymało, kiedy Aaron na niego spojrzał. W ciemnych oczach mężczyzny
było tyle cierpienia, że mógłby nim obdarować dużą ilość ludzi, a i tak by się
tego nie pozbył.
– Zasłużyłem na to – szepnął Daddario i ruszył do wyjścia.
Ian odprowadził go wzrokiem, po czym schował pieniądze do
kasy. Chciał zranić tak bardzo jak sam został zraniony, ale nie poczuł
satysfakcji z tego co zrobił.
– Ian, do biura, chcę z tobą porozmawiać – zarządził
Stefano, który do tej pory pozostawał niewidoczny.
Bradshaw przymknął powieki.
– Ian!
– Idę. – Posłał koledze przepraszające spojrzenie i
udał się za swoim szefem. To, że byli kuzynami nie miało w tej chwili
znaczenia.
– Co to miało znaczyć?!
Ian zamknął za sobą drzwi. Spuścił wzrok.
– Wolałbym o tym nie mówić.
– Wybacz, ale dałeś niezłe przedstawienie przed
naszymi klientami. Swoje prywatne sprawy załatwiaj poza godzinami pracy.
Przymykałem oczy na pewne rzeczy, choćby to, że oblewasz natrętnych klientów
wodą z lodem lub kopiesz ich w jaja, gdy przesadzają, ale mam tego dość. Teraz
wyjąłeś pieniądze z kasy i co chciałeś zrobić? Zapłacić temu facetowi za seks?!
Bradshaw uniósł wzrok. Nie chciał mówić Stefano o tym co
się wydarzyło.
– To miała być lekcja. Jeżeli chcesz mnie za to zwolnić
to zrób to, ale niczego ci nie wyjaśnię. To
moja osobista sprawa, szefie – wypluł ostatnie słowo z odrobiną jadu. Stefano
był fantastycznym facetem i nie powinien się tak do niego odzywać. Ponadto byli
bliską rodziną. Kuzyn był wyjątkowy. Nie bacząc na to, że jest heteroseksualny
otworzył ten bar, w którym się znajdowali, tworząc miejsce spotkań dla
homoseksualnych mężczyzn. Zresztą kobiety też tutaj pojawiały, ale bardzo
rzadko.
Stefano przysiadł na kraju biurka. Przez chwilę milczał.
Był zły na Iana za to zachowanie. Gdyby przynajmniej nie było klientów to co
innego. Może nie słyszeli co jego kuzyn mówił temu swojemu znajomemu, ale
widzieli gest. Najgorsze, że on wszystko słyszał i nie podobało mu się to.
– Cokolwiek się stało nie możesz pozwolić, aby to miało
wpływ na to jak się zachowujesz w pracy.
– Wsunął ręce do kieszeni. – Jeszcze raz się pojawi taki numer z pieniędzmi to
wylatujesz. Nie ważne kim dla mnie jesteś. To co zrobiłeś dało ci przynajmniej
jakąś satysfakcję?
– Mogę wracać do pracy?
– Tak. Ian?
– Hm? – Spojrzał na Stefano przez ramię, trzymając dłoń
na klamce.
– Zawsze możesz ze mną porozmawiać. Nikomu nie powiem…
– To moja sprawa – powiedział i wyszedł z biura.
*
– Mówiłem, daj mu czas. – Joel ze zrezygnowaniem pokręcił
głową. – Będziesz teraz chlał?
Aaron otworzył kolejną puszkę piwa. Drugie podał
Philipowi. Joel odmówił. Nic go nie obchodziło, że jeszcze nie ma nawet
południa. Po prostu potrzebował odskoczni.
– Będę. A co? – Musiał jakoś zagłuszyć to wszystko co w
nim siedziało, nie dawało spokoju. – Raz w życiu mogę się upić. – Po kilku
piwach czuł się lekko wstawiony. Siedział na kanapie w mieszkaniu przyjaciół. –
Muszę zapomnieć. Wiecie co on zrobił? Dał mi kasę. Zapłacił jak prostytutce.
Nie myślałem, że coś może tak boleć. – Przystawił puszkę do ust i odchylając
głowę wlał sobie piwo do gardła. Nigdy mu tak nie smakowało jak teraz. –
Zasłużyłem na to. Jak najbardziej zasłużyłem. Zapamiętam tę lekcję do końca
życia. Wiecie co jest najgorsze? –
przerwał, aby opróżnić puszkę. Otworzył drugą. – Najgorsze jest to, że dał tym
znak, że mnie nie chce. Spierdoliłem na całego. Teraz to wiem. Dzisiaj też to
schrzaniłem. Ale wiecie, nie wytrzymałem – mówił i mówił coraz więcej pijąc i
wciąż mu było mało. Zawsze miał twardą głowę i mógł dużo wypić zanim padł.
Skutki alkoholu odczuwał dużo później.
– Upije się na płaczliwego – szepnął Philip do Joela.
– Cierpi i też jesteś temu winien. Nie patrz tak, nie
pozwolę ci o tym zapomnieć. Aaron, może wystarczy. – Zabrał z ręki przyjaciela
kolejną puszkę. – Już jesteś dość pijany.
– Za mało, Joel. Za mało. Nadal jestem w stanie myśleć.
– No widzisz, nawet język mu się nie plącze –
wtrącił Philip i przeszył go ostry wzrok współlokatora.
– Już za dużo narobiłeś. Schlanie na umór nie jest mu
potrzebne. Pomóż mi zaprowadzić go do sypialni.
– Nie, nigdzie nie idę – zaprotestował Daddario kiedy
został pociągnięty w górę. – Jeszcze zostało… – Czknął. – Parę puszek.
– Prześpisz się, będzie lepiej.
– Gówno prawda, Joel. Nie będzie lepiej, nigdy nie będzie
lepiej. On mnie nie chce. – Poczuł jak pada na łóżko. Czuł się coraz bardziej
zamroczony. – Ja nie wyobrażam sobie, że nie jest mój. – Chciał wstać, ale
został pchnięty na narzutę, która była rozłożona na pościeli. – Tak bardzo go
zraniłem. Jestem śmieciem – głos mu się załamał.
– No widzisz, mówiłem, że upije się na płaczka czy jako
to się tam zwie.
– Przymknij się, Philipie. – Joel okrył kocem Aarona,
który mamrotał coś do siebie i pociągał nosem. – Zostawmy go samego, już nie
będzie wstawał.
– Wiecie co? Jestem w nim zakochany, a on mnie już nie
będzie chciał. Te jego piękne oczy już nie będą tak na mnie patrzeć jak
patrzyły w tamtej chwili – mówił Aaron nie mając pojęcia, że został sam w
pokoju. – Mam jego okulary. Muszę je naprawić. Bo da się je naprawić, co nie?
Zwrócę mu je. On nie chce mnie znać, ale mu je zwrócę. Zapłacił mi dzisiaj za
seks, ale zasłużyłem. Jestem skurwysynem. Tak na mnie patrzył… Nie mam już
szans. Zniszczyłem coś co mogło być takie piękne – wyszeptał i głos mu się
całkowicie załamał. Dopiero kiedy alkohol w pełni zwolnił jego hamulce,
pozwolił sobie na płacz, na okazanie słabości, czegoś z czego potrafił się
wyśmiewać. Zwinął się do pozycji embrionalnej i dał upust swojej udręce.
*
Pracował niczym robot. Wyparł wszelkie emocje z siebie,
by jakoś przetrwać kolejne godziny. Wytrzyma do czternastej. Dostrzegł, że do
jednego ze stolików przysiada się stały klient, który codziennie ich odwiedzał.
Był to ten sam jasnowłosy mężczyzna pracujący nieopodal w biurowcu. Podszedł do
stolika, aby przyjąć zamówienie.
– Witam pana. Czym mogę służyć? – wypowiedział formułkę,
którą tutaj mieli wypowiadać.
– Jak oficjalnie. Witaj, Ian. Czy coś się stało?
Miły, uprzejmy głos sprawił, że mur, który zbudował koło
siebie Bradshaw nieznacznie pozwolił opaść kilku cegłom.
– Co mogę dla pana…
– To co zwykle. Jak widzisz, dzisiaj wypadła sobota, w
którą muszę pracować, aby mój szef mógł się bawić ze swoją nową kobietą.
– Tak bywa.
– Ian, zawsze konwersowaliśmy, ale dzisiaj widzę, że nie
masz na to ochoty.
– Przepraszam. Jak pańska żona?
– Dobrze. Spodziewamy się kolejnego dziecka.
– Gratuluję. – Zazdrościł temu człowiekowi. Miał swoją
drugą połówkę, był szczęśliwy. Z nim tak nie będzie. Już nigdy nie pozwoli
żadnemu mężczyźnie zbliżyć się do siebie. Nie zaufa. Nienawidził tego słowa.
Czymże było zaufanie, kiedy zostawało rozszarpane na cząstki? Niczym. Pustym,
nic nieznaczącym słowem.
– Dziękuję. Ian, masz czas, aby się przysiąść i ze mną
porozmawiać? Chyba potrzebujesz bratniej duszy. Wierz mi, znam się na tym.
Swoje przeżyłem. Mam trzydzieści cztery lata i nie zawsze łatwą przeszłość. Nic
mnie już nie zdziwi. Albo mam lepszy pomysł. Co powiesz na kolację jutro. –
Zaśmiał się kiedy jego ulubiony kelner zrobił wiele mówiącą minę. – Nie
podrywam cię. Wiesz, że nie jestem homoseksualistą. Moja żona się ucieszy.
Opowiadałem jej o tobie i nieraz wspominała, ze chciałaby cię poznać. Będziemy
mieć czas na rozmowę.
– Wolałbym nie proszę pana.
– Mam na imię Eric. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni
marynarki i wyjął wizytówkę. Podał ją chłopakowi. Z jakiegoś powodu chciał mu
pomóc bo czuł, że z Ianem nie było najlepiej. Poza tym jego żona była
psychologiem. Może chłopak mógłby się przed nią otworzyć. – Mam nadzieję, że
zmienisz zdanie. Chwila rozmowy często pomaga. Łatwiej rozmawiać z kimś obcym.
Spojrzał na numer telefonu, który znajdował się na małej,
prostokątnej karteczce. Schował ją i powiedział:
– Zaraz przyniosę pański lunch.
– Nie śpiesz się, dzisiaj mam czas.
*
Pobudka dla Aarona przyniosła ogromny ból głowy, oczu,
suchość w ustach i gardle. Nie sądził, że tak się będzie czuł. Do tego naszła
go ochota na wypicie całego wodospadu Niagara. Postawił stopy na chłodnych
panelach. Siedząc na łóżku zaczął rozglądać się po pokoju, w którym jak
przypuszczał spał. Nie miał pojęcia jak długo. Za oknem było widno, ale nie
patrzył w niego długo, bo nie dał rady. Najlepiej, jakby zasłonięto okna. Rozpoznając
gdzie jest, z trudem wstał. Zachwiał się. Pamiętał, że wczoraj dużo pił, a
potem film mu się urwał.
Koniecznie musiał się wysikać. Dlatego pierwsze kroki,
kiedy wyszedł z sypialni skierował do łazienki. Tam zrobił co trzeba, umył ręce
i kiedy spojrzał w lustro prawie krzyknął. Czerwone zapuchnięte oczy jak i cała
twarz przeraziły go na tyle, że przez chwilę sądził, że to nie jego odbicie
pojawiło się w lustrze, ale jakiegoś upiora. Wyszedł na wąski korytarz, który
prowadził proso do większego pokoju. Zastał śpiącego Joela na kanapie. Dotarło
do niego, że niechcący zabrał mu łóżko. W jaki sposób się tam znalazł? Tego też
nie pamiętał. Nadal czując pragnienie skierował się do części kuchennej.
Chłopaki powinni mieć tu jakąś wodę. Zaczął przeglądać szafki, a drzwiczki
jednej z nich zapiszczały. Aż skuli się i zasłonił uszy.
– Jasna cholera.
– Na powitanie najlepsze jest dzień dobry. – Joel
odrzucił koc i usiadł. Klepnął się kilka razy dłońmi po policzkach.
– Nie chciałem cię obudzić, ale mam prośbę, móc ciszej –
powiedział Aaron z ulgą odnajdując półtoralitrową butelkę wody.
– Dam ci coś na kaca.
– Wybacz, że zająłem twoje łóżko.
– Nic się nie stało. Sam cię tam położyłem. – Zmęczony
spaniem na niewygodnej kanapie Joel podreptał w stronę łazienki. Po chwili z
niej wyszedł z wilgotnymi włosami. Otworzył szafkę i wyjął szklankę. – Nalej tu
wody. Zaraz dam ci tabletki. Kac minie jak ręką odjął.
– Dzięki. Co ja wczoraj robiłem i mówiłem? – zapytał Aron
konspiracyjnym szeptem. Napił się wody czując ulgę.
– Pamiętasz w ogóle co się wczoraj stało zanim
spróbowałeś stać się żywym trupem? – Wrzucił dwie pastylki do szklanki, a te
zaczęły musować rozpuszczając się.
– Niestety, tu się pamięć nie wymazała.
– Zamierzasz się poddać? – Podał mu lek na kaca. Nie
mógł patrzeć na tak zmarnowanego Aarona. Wyglądał gorzej niż zombie. Do tego
także śmierdział. – Musisz się wykąpać.
– Poddać? – Zawinął palce wokół szklanki. Oparł się
tyłkiem o szafkę. – Nie. Niemniej posłucham ciebie i dam mu kilka dni spokoju.
Mnie to też jest potrzebne. A potem będę liczyć na cud. Te się przecież
zdarzają, prawda?
– Czasem. Co mam ci powiedzieć? Nie dam ci nadziei, nie
powiem, że będzie dobrze. – Joel rozłożył ręce.
– Jesteś dobrym przyjacielem. Philip też, ale mnie
ostatnio wkurwia.
– On też się czegoś chyba nauczył.
– Wątpię. – Wypił lek. – Mogę u was dzisiaj zostać? Nie
dam rady sam u siebie.
– Pewnie. Idź się wykąp, a ja zrobię coś lekkiego na
śniadanie. Philip i tak wstanie koło południa.
– W ogóle powiedz mi jaki dzisiaj dzień? – Daddario
podrapał się z zakłopotaniem po karku.
– Niedziela.
– To będzie długi dzień – westchnął Aaron kierując się do
łazienki odprowadzany zbyt głośnym śmiechem przyjaciela.
*
Niedziela była też długim dniem dla Iana. Co prawda
pracował, ale niemiłosiernie mu się dłużyło. Był nerwowy, pyskował, gdy klient
był niezadowolony, i tęsknił. Nie mógł przestać myśleć o Aaronie, o tym, że
wczoraj to on jego zranił. Na tyle sobie ze wszystkim nie radził, że kiedy po
czternastej wyszedł z pracy i przypadkiem natrafił na wizytówkę Erica, nie
myślał co robi, tylko do niego zadzwonił. Mężczyzna bardzo się ucieszył. Ian
wyznał mu, że chce porozmawiać, ale teraz,
natychmiast. Eric podał mu adres swojego mieszkania i godzinę później
Bradshaw dotarł pod wskazany adres. Kiedy jechał metrem dzwoniła jego mama, z
pytaniem czy przyjedzie na obiad. Odmówił wymawiając się spotkaniem ze
znajomymi. Jeszcze przez kilka dni nie chciał odwiedzać rodziców w tym stanie.
Nacisnął dzwonek i drzwi otworzył mu Eric. Teraz ubrany
po domowemu w zwykłe dresy i koszulkę. Wyglądał normalnie, jak mąż i ojciec.
– Kochanie, Ian przyszedł.
W przedpokoju, chwilę wcześniej zanim przebiegła przez
niego dwójka dzieci, pojawiła się rudowłosa, uśmiechnięta kobieta. Była dużo
niższa od męża. Miała na sobie szarą sukienkę, która nie ukrywała jej szerokich
bioder i dużych piersi. Wydała się Ianowi bardzo sympatyczna. Przywitała się z
nim i zaprosiła na kawę oraz ciasto.
– Chodź, porozmawiamy – powiedział Eric wskazując mu duży
pokój, a Bradshaw chętnie skorzystał z zaproszenia. Dusił się, więc wiedział,
że już nadszedł czas, aby wyrzucić wszystko z siebie. Może wtedy poczuje się
lepiej. Mimo tego i tak w to nie wierzył. Bo nic, a nic nie zabije tęsknoty za
Aaronem, w którym wciąż był zakochany, a którego nienawidził.
No no no!
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się że Ian tak się zachował jednak przyznam szczerze Aaron sobie zasłużył ale szkoda mi go było.
Mam nadzieję iż w końcu chłopcy odzyskają rozum i znów będą razem. Wierzę w nich bardzo.
Wszystko zależy od Iana czy miłość przezwycięży nienawiść.
Intrygujesz mnie kochana i czekam na ciąg dalszy.
pozdrawiam mocno.
<3 <3 <3
OdpowiedzUsuńFajnie się to czyta, wkeciłem się na maxa
OdpowiedzUsuńTo super. :)
UsuńMam nadzieję, że pani psycholog pomoże Ianowi zrozumieć, że choć ludzie są świniami to się zmieniają i czasami warto ich wysłucahć zanim zupełnie wykreśli się ich ze swojego życia.
OdpowiedzUsuńIan potraktował Aarona bardzo okrutnie, wie, że też cierpi, ale aż żal mi się zrobiła Aarona, który w sumie znienił się pod wpływem Iana, zakochał się.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
halo gdzie kolejny rozdzial
OdpowiedzUsuńAle czego kolejny rozdział? Zaufaj mi?
Usuńtak��
UsuńJak może wiesz lub nie linki u mnie w spisie treści w zakładkach nie działają. Rozdziałów trzeba szukać po lewej w archiwum. Ewentualnie kliknąć "nowszy post" pod postem i też przeniesie do kolejnego rozdziału.
Usuńomg dziekuje
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, może Ianowi pomoże ta rozmowa, Aaron boleśnie się przekonał co znaczy zranienie, ja bym wywalila Philipa na kanapę jeśli moje łóżko zajmuje Aaron żeby ten cierpiał...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, a może Ianowi pomoże ta rozmowa, och Aaron boleśnie się przekonał co znaczy zranienie, wywaliła bym Philipa na kanapę jeśli moje łóżko zajmuje Aaron, żeby ten cierpiał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia