Chciałam też poinformować tych, którzy jeszcze nie wiedzą, że Beezar.pl już działa. Także starych tekstów nie będę usuwać, a nowe w przyszłości na pewno pojawią się na tej stronie. Na pewno "Na celowniku" nie pojawi się na niej.
Ciszę poranka przerwał huk pioruna, poprzedzany
rozdzierającą niebo błyskawicą. Wiatr zagwizdał zawodząc rozpaczliwie, a
rzęsisty deszcz uderzył w spragnioną wody ziemię. Burza rozpętała się na dobre,
kiedy Limare budziło się do rozpoczęcia nowego dnia. Dnia, który dla Paolo
mógłby nigdy nie nadejść. Całą noc nie spał. Nie mógłby zasnąć, kiedy toczyła
się w nim podobna burza jaka opętała miasto. Po tym co usłyszał od Domenico nie
mógł być spokojny. Obawiał się tego co padło z ust partnera. Gdzieś w głębi
niego ten strach zawsze istniał. Skryty, cichy i wczoraj miał okazję wyjść ze
swojej kryjówki.
– Co
takiego strasznego chcesz mi powiedzieć?
–
Wczoraj zadzwonił do mnie ktoś od kogo telefonu czy czegokolwiek innego już
nigdy się nie spodziewałem – zaczął ostrożnie Domenico. Dla dodania sobie
otuchy wypił od razu cały kieliszek wina.
DiCarlo
zaśmiał się, ale w tym śmiechu nie było radości.
–
Zadzwonił twój były i chce byś do niego wrócił?
– Nie,
to nie byłby problem… – Postukał palcami o kolano. – Zadzwoniła moja mama.
Chce, abym wrócił do domu. Widzę po twojej minie, że nie jesteś z tego
zadowolony, ale spodziewałem się tego.
Paolo
parsknął.
– Co
ty nie powiesz. Mam być zadowolony, że twoja matka, która uznała cię za
martwego, chce twojego powrotu, a ty to rozważasz?! – Wybuchnął. Wstał od
stołu, bo zawsze kiedy był zły nie potrafił usiedzieć na miejscu. Wtedy
gotował, ale to nie wydało mu się w takim momencie być dobrym wyjściem. – Już
wiem dlaczego nie zamierzałeś mi o tym powiedzieć. Chcesz tam wrócić!
–
Zamierzałem ci powiedzieć! – wykrzyknął Domenico. – Obawiałem się jednak twojej
reakcji i miałem rację!
– Jak
do jasnej cholery mam inaczej reagować?! Chcesz jechać do tego gniazda
szerszeni i dać się użądlić. Ile razy? Tyle, że cię wykończą, a może tyle by
zacząć śpiewać zgodnie z ich żądaniami?!
– Chcę
ich zobaczyć! Tęskniłem za nimi, to moi rodzice. Są jacy są, ale…
– Zobaczyć
i dać się skrzywdzić?! Jesteś takim idiotą?! – Paolo spojrzał wściekle na
partnera. Coraz bardziej przestawał panować nad nerwami. Nie był w stanie tego
robić kiedy słyszał, że Domenico nazywa rodzicami kogoś kto się go wyrzekł. W
dodatku chce do nich wrócić zostawiając jego.
– Nie
pozwolę na to! Sądzisz, że nie umiem sobie z nimi poradzić? Nie mam własnego
rozumu czy jak? – Salieri ściszył głos. – Tak o mnie myślisz? Za kogo mnie
masz? – Podszedł do DiCarlo i wbił palec w jego pierś. – Powiedz mi. Za kogo
mnie masz?
– Nie
myślę o tobie nic złego. Po prostu nie rozumiem po co chcesz tam jechać! –
Odtrącił jego rękę i cofnął się. – Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć? Kiedy
wyjedziesz, czy kiedy już tam będziesz, a może po prostu byś zniknął?!
–
Sądząc po twojej złości to może tak byłby lepiej! – krzyknął Domenico. – I
wiesz co, to nie wszystko co mi powiedziała. Chcą mi oddać restaurację, którą
zarządzałem i dodała, że mogę żyć jak chcę. Po prostu oboje potrzebują odzyskać
syna.
Serce
Paolo umierało, kiedy słyszał te wszystkie słowa padające z ust partnera.
Kojarzyły mu się one z tym, że Domenico chce go zostawić. Wystarczyło, że
spojrzał w jego podekscytowane oczy i wiedział wszystko. Limare dla kogoś
takiego jak Domenico Sallieri było zbyt małe. Amare nie dawało mu wyzwań w
zarządzaniu, a on też był dla niego niewystarczający, zbyt głupi,
niewykształcony, wybuchowy. Nie miało znaczenia to, jak bardzo go kochał. Były
rzeczy, które też się liczyły. Choćby nie znał się na tych wszystkich filmach,
o których partner opowiadał z takim przejęciem. W Rzymie czekali na niego
mężczyźni z wysokim ilorazem inteligencji, będą z nim chodzić do muzeów, które
Domenico lubił. Wybiorą się na wystawy, czy koncerty. Z nim kochanek mógł
spędzać czas tylko w domu lub w Amare. W końcu by się tym wszystkim znudził.
Nadszedłby dzień, kiedy by go zostawił, a czym dłużej byliby razem tym
rozstanie bardziej by bolało.
– Nie
chcę cię więzić – wyszeptał. Chciał go porwać w swoje ramiona i błagać by
został. Nie jechał tam gdzie nikt go nie kocha. Niestety postępował przeciwnie.
–
Słucham?
–
Spieprzaj do Rzymu i nie wracaj! – wykrzyknął Paolo.
Na tym skończyła się ich rozmowa. Wiedział, że powiedział za
dużo, bo to co ujrzał w oczach partnera było czystym zranieniem, ale targany
wściekłością podpowiadającą mu, że Domenico go zostawi, bo chce to zrobić, nie
przeprosił mężczyzny. Nie wziął go w ramiona, nie pocałował jak robił to
zawsze. Salieri wyszedł z kuchni zostawiając do samego.
Cała noc nie była w stanie go uspokoić. Nawet gotowanie, za które
się wziął tego nie zrobiło. Wciąż targany emocjami, niczym gałęzie drzew na
wietrze, a przede wszystkim swoją niepewnością, która doszła do głosu. Tego
ranka mógł powiedzieć, że był to też strach, o partnera, że spotka go tam
krzywda i Domenico ponownie będzie cierpiał. Szkoda, że nie umiał mu tego
powiedzieć. Ale inne emocje, a przede wszystkim nerwy, które zawsze są złym
doradcą, zrobiły swoje.
Wyjął z piekarnika ciasto, które dołączyło do tego co
przygotował tej nocy, aby się wyżyć. Wypróbował wszystkie swoje nowe przepisy,
których jeszcze nikt nie znał. Spojrzawszy na przygotowane potrawy uświadomił
sobie, że Domenico powiedziałby mu prawdę na temat ich wyglądu oraz smaku.
Pochwaliłby je albo skrytykował w taki sposób by go nie zgnębić, a doradzić i
pomóc.
– Domenico – szepnął pod nosem, czując nagłą,
ogarniającą go słabość. Położył dłoń na piersi, którą zaczął przytłaczać dziwny
ciężar.
Rozejrzał się wokół i stwierdził, że bez tej jednej jedynej
osoby, którą się kocha bardziej niż swoje życie, nic nie jest warte. Wszystko
traci swój urok, którym Paolo przez ostatni rok przesiąkł. To co dobre w jego
życiu odepchnął tej nocy, bo tak naprawdę nie wierzył w Domenico. Nie ufał mu.
Bał się. Kazał mu nie wracać i to były ostatnie słowa jakie skierował do
partnera. Nie mógł do niego pójść, paść na kolana, wtulić głowę w jego
brzuch i prosić o przebaczenie. Tej nocy ukochany zadzwonił po taksówkę i wyjechał
zostawiając go samego.
Udał się do sypialni. Ta wydała mu się pusta jak nigdy
wcześniej. Drzwi od szafy były otwarte, a półki na których Domenico trzymał
swoje rzeczy opustoszały. Właśnie w tej chwili w Paolo coś pękło i łzy
spłynęły po policzkach DiCarlo. Jego ukochany Domenico odszedł i za to mógł
winić tylko siebie.
*
Deszcz uderzający o szyby w oknach był niczym muzyka dla
śpiącego Fabiano. Opierał policzek na poduszce. Ręce ułożył obok siebie, a lewą
nogę ugiął w kolanie. Ciało od pasa w dół okrywało prześcieradło, bo Ivo tylko
tego używał w upalne noce. Wyglądał na w pełni zrelaksowanego. Spokój jaki
emanował od śpiącego prawnika podbudowywał serce baristy. Cieszyło go to, że
zapewnił temu mężczyźnie dobry sen. Kiedy przenieśli się do łóżka i skończyli
kochać, było już bardzo późno. Wymęczony prawnik natychmiast zasnął, ale Ivo
trzymający go w ramionach i tak przez jakiś czas czuwał, bojąc się, że koszmary
nawiedzą Fabiano. Na szczęście ostatnie godziny nocy minęły i nic ich nie
niepokoiło.
Rankiem Ivo obudził się pierwszy, dzięki temu mógł
obserwować prawnika znajdującego się w jego łóżku. Po upojnej nocy chciał
więcej. Nie tylko seksu, ale bycia z nim, przy nim. Fabiano działał jak
narkotyk. Raz go spróbował i nie miał dość. Bał się tylko odwyku, do którego
może zostać zmuszony. Chociaż obiecał sobie, że zawalczy o niego i mógł to
zrobić. Chociażby dzisiaj. Cały dzień miał wolne pomimo, że był to
poniedziałek. Od jakiegoś czasu w Amare panowały zasady, że w trzeci
poniedziałek miesiąca bistro było zamknięte. Tak jak działo się to co drugą
niedzielę. Dlatego barista bardzo się z tego cieszył, bo dzisiaj wypadał wolny
dzień, który mógł spędzić z Fabiano, o ile ten mu nie ucieknie po przebudzeniu.
Na pewno nie zamierzał go budzić. Podejrzewał, że noc
wcześniej mężczyzna nie spał za dobrze lub w ogóle tego nie robił. Zamierzał
dać mu tyle czasu ile Salieri potrzebował. Natomiast wieczorem mógłby go zabrać
do Lorelai klubu LGBTQ, który był czynny w każdy dzień miesiąca poza
czwartkami. Mogliby napić się dobrego drinka i potańczyć. Niby miał
jeszcze żałobę, ale mama by to pochwaliła. Sama mu powiedziała przed śmiercią,
żeby nie płakał, tylko cieszył się, tańczył. Do tej pory tego nie robił i bez
Fabiano nadal nie zrobi. Z nim to co innego. Chciał mu pokazać siebie. Umalować
się tak jak lubił, ubrać seksownie. Nie dla innych, ale dla siebie i mecenasa
jego serca.
Z tą myślą zamknął oczy i zasnął.
Następnym razem kiedy się obudził było już godzinę później.
Fabiano zmienił swoją pozycję. Spał teraz na boku, bliżej niego. Ich nogi były
ze sobą splątane, a głowa Salieriego znajdowała się tuż pod jego brodą. Nie
miał pojęcia czy mężczyzna w międzyczasie obudził się i przysunął się do
niego, czy zrobił to przez sen. Ważne było, że robiąc to świadomie lub nie,
chciał tego. Wsunął palce w jego zmierzwione kosmyki i mógłby zostać w tej
pozycji przez cały dzień. Niestety pęcherz dawał solidne oznaki tego, że jest
przepełniony i musiał wstać. Planował, że weźmie prysznic, a potem zrobi
Fabiano jego ulubioną kawę i przynosząc ją do łóżka obudzi kochanka zapachem,
mimo że wcześniej planował, by dać mu szansę pospać. Zrobiłby im też śniadanie
i najchętniej to znów by się z nim kochał. Chciałby zabrać go również na plażę,
jeżeli wyjdzie słońce, pomóc pokonać strach przed wodą, ale nie chciał go
męczyć.
Wcisnął nos we włosy prawnika. Pachniały potem, seksem i po
prostu Fabiano i czymś co mógłby nazwać feromonami, przyciągającymi go
seksualnie do tego mężczyzny. Gdybyś tylko wiedział jak bardzo cię kocham,
pomyślał żałując, że jeszcze długo nie będzie mógł ich przekazać werbalnie,
patrząc Salieriemu w oczy. Na razie musiał zadowolić się tylko tym. Tą chwilą
bliskości ulotną niczym burza za oknem, która pozostawiła po sobie tylko lekki
deszczyk.
*
Fabiano obudził się zmarnowany, ale jednocześnie wypoczęty.
Całe ciało go bolało, szczególnie tylna, dolna część. Właśnie to mu przypomniało
co tej nocy robił, gdzie jest i, że po raz pierwszy od kilku tygodni spał
tak dobrze. Sądził, że gdy rano się obudzi, spanikuje i na pewno ucieknie będąc
zły na siebie za to co zrobił. Tak się nie stało i jedynie co czuł to
spokój. Nie musiał się niczego obawiać, nikt nie powie, że źle zrobił czyniąc
takie zło, które w nocy popełnił kilka razy z mężczyzną. Nawet on sam nie był
na siebie o to zły, jak to bywało gdy uprawiał szybki seks z innymi mężczyznami
i po wszystkim przeżywał moralne katusze. Po prostu obudził się czując, że to
wszystko co się stało było normalne, naturalne i dobre, właściwe. Poczuł w
brzuchu ciepło i gdyby umiał to robić, mógłby się uśmiechnąć. Ale uśmiech mu
odebrano wiele lat temu i wciąż nie potrafił go przywrócić.
W pokoju znajdował się sam, ale z łazienki słyszał szum
wody. Rozejrzał się. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mu się w oczy był brak słońca
i deszcz. Przez co sypialnia wciąż była pogrążona w lekkim mroku. Leżał na
dużym, wygodnym łóżku. Lepszym od tego, które miał w mieszkaniu. To pachniało
Ivo, a teraz i nim tworząc idealną kompozycję. Nad tym wolał się nie rozwodzić
i spojrzał na biurko znajdujące się obok łóżka. Stała na nim lampka, a obok
niej leżały ołówek oraz szkicownik, co mu przypomniało, że Moretti rysował.
Spojrzał w stronę łazienki, a potem ponownie na szkicownik.
Nie powinien tego robić, lecz znów zwyciężyła w nim ciekawość. Podparł wyżej
poduszkę i opierając się na niej sięgnął po okulary, które wczoraj położył
tutaj Ivo wiedząc, że będą mu potrzebne. Potem wziął w dłoń szkicownik i po
chwili zaczął przeglądać. Rysunki były przeróżne i bardzo mu się podobały.
Znajdowały się tutaj szkice ludzi, sali w Amare i siedzących przy stolikach
klientów, obrazy przyrody, które zapierały dech. Chłopak jest samoukiem, ma
talent, pomyślał. Odwrócił stronicę i ujrzał swoją twarz. Przez chwilę
zapomniał jak się oddycha, kiedy patrzyły na niego jego własne oczy
perfekcyjnie oddane, jakby przyglądał się sobie w lustrze. Nigdy nie pozował
Ivo do tego portretu, ale chłopak wręcz z doskonałością oddał każdy szczegół
jego twarzy. Nawet mały, ledwie widoczny pieprzyk na nosie. Dziwne ciepło
wkradło mu się do serca i tam pozostało.
– Rysowałem to długo – powiedział Ivo wyszedłszy z
łazienki. Miał na sobie cienkie spodnie dresowe z nogawkami kończącymi się w
połowie łydek, które miał mało owłosione. Górną część ciała okrywała
bladoróżowa koszulka z niebieskimi akcentami na dole i rękawach.
Nie był zły na Fabiano za to co zrobił. Rysunki nie były
tajemnicą. Przynajmniej nie dla niego. Co prawda bywali rysownicy, którzy swoje
dzieła ukrywali, bo były dla nich czymś w rodzaju pamiętnika tylko pisanego w
inny sposób.
– Zapamiętałeś każdy szczegół mojej twarzy, a nie widywałeś
mnie często. – To dla niego było czymś niesamowitym. Czymś czego się nigdy nie
spodziewał i po prostu to było takie, że nie potrafił znaleźć słów na
określenie tego co poczuł.
– Czasami nie potrzebuję wiele, by móc coś potem odtworzyć.
– Nie było to tym co Ivo chciał powiedzieć, ale nie mógł wyznać, że wystarczyło
mu to co widziało jego serce. W nim obraz Fabiano wyrył się już na zawsze. Miał
ochotę podejść do prawnika, nachylić się nad nim i pocałować na dzień dobry.
Ten gest jednak dotyczył przeważnie par, a przecież tym nie byli. Nie
ważne jak bardzo by tego chciał. – Zrobię kawę dla ciebie, a potem
śniadanie. W porządku?
Salieri zamknął szkicownik i miał ochotę powiedzieć, że
powinien iść, ale czuł się zbyt dobrze, aby to zrobić. Ściany tego domu, ten
chłopak, jego ramiona przed którymi powinien uciekać, by były za dobre, stały
się tej nocy dla niego sanktuarium chroniącym go i to nadal się działo.
– Kawa brzmi dobrze.
– Świetnie. – Moretti nie mógł ukryć tego, że się ucieszył,
bo na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Od razu też rozluźnił się i
poczuł pewniej. – W łazience zostawiłem dla ciebie czyste ręczniki. Na półce
przy lustrze leży nieużywana szczoteczka do zębów. Jeszcze w opakowaniu to ją
rozpoznasz. Wiem, że używasz do kąpieli swoich żeli, ale gdybyś zechciał
skorzystać z mojego, to nie pogniewałbym się. Ale możesz też się nie kąpać i
pachnieć naszą nocą. – Po ostatnim zdaniu zaciął się, bo powiedział za dużo.
Poczuł gorąco wkradające się na policzki, a prawnik uniósł brew co dla niego
wyglądało bardzo pociągająco, a szczególnie zaczepnie. Odchrząknął. – To pójdę
zrobić tę kawę, no i śniadanie. – Z zakłopotaniem potarł się po karku. Jeszcze
czasami wstępował w niego ten dawny Ivo.
– Dobrze, dziękuję – odpowiedział prawnik, z
zainteresowaniem przyglądając się chłopakowi.
Moretti skinął głową i już miał wyjść, ale kopną się
mentalnie w tyłek za tą swoją głupią niepewność. Podszedł do łóżka i
pochyliwszy się złapał w palce brodę Fabiano. Przytrzymując go oraz spoglądając
mu w oczy, wycisnął na jego ustach czuły, ale pełen zmysłowości pocałunek.
– Chętnie powtórzę tę noc – szepnął łaskocząc ustami jego,
zanim odsunął się i nie czekając na odpowiedź wyszedł.
Tymczasem Fabiano przez dłuższą chwilę nie mógł uspokoić
swojego serca, które zdecydowanie zaczęło bić szybciej. Odezwało się też jego
bolące, wymęczone ciało, które zapragnęło zaciągnąć Ivo ponownie do łóżka.
To niebezpieczny chłopak, pomyślał, ale dzisiaj na jeden
dzień, na chwilę miał ochotę na trochę takiego niebezpieczeństwa.
Dziękuję za kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPaolo wybuchnął jak na Włocha przystało, ale chyba przesadził. Dlaczego nie powiedział Domenico, co czuje? A teraz same kłopoty :(
Rozumiem Domenico, że chciał spotkać się z rodziną, ale czy będzie rozsądny, czy dostrzeże, dlaczego Paolo wybuchł?
Mam nadzieję, że się pogodzą, i że pomoże w tym Fabiano, który pojedzie po brata i go uratuje z ramion rodzin.
Ivo i Fabino to jest to :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńtak podejrzewałam, że to mogli się rodzice skontaktować, rozumiem tą chęć Domenico na spotkanie ale jednak coś tutaj jest podejrzane, no i wybuch Paolo, czy Domenico zrozumie czym DiCarlo się kierował, o co naprawdę chodzilo, wyjechal nic nawet nie zostawił... jak widać Fabiano nie uciekł z krzykiem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, potwierdziły się moje podejrzenia, że to rodzice sie skontaktowali, rozumiem chęć Domenico na spotkanie, ale podejrzane to jest... wybuch Paolo, ale czy Domenico zrozumie czym DiCarlo się kierował? buu wyjechał nic nawet nie zostawił... cudnie Fabiano nie uciekł z krzykiem... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia