Rozdziały będą się pojawiać w niedzielę o godzinie 20. Chyba że zapomnę o zmianie godziny publikacji to ukazywać się będą o 21.
To na dzisiaj tyle i zapraszam na rozdział pierwszy, pierwszego tomu, który ma 15 rozdziałów. :)
–
Niech to jasny szlag trafi! – krzyknął, a jego głos rozszedł się po całej
kuchni.
–
Paolo, spokojnie, to tylko kilka rachunków.
–
Giovanna, to nie kilka rachunków. To kolejny stos do tej całej kupy papierzysk,
które na mnie czekają. Jestem kucharzem, nie znam się na zarządzaniu. – Zaczął wyjmować
z lodówki składniki potrzebne do ugotowania dania dnia. Po chwili siekał,
kroił, przyprawiał to, co stworzyły jego ręce. Na tym się znał. Na gotowaniu, na
niczym więcej. Tymczasem jego kochana babcia, która go wychowała i którą kochał
najbardziej na świecie, poza swoją córeczką, wyjechała na wieczne wakacje
przenosząc się na tamten świat, po tym jak utonęła w morzu pół roku temu. Zostawiła
mu wszystko na głowie. Może ich lokal nie był jakimś olbrzymim interesem i
daleko mu było do największych restauracji w kraju, ale to było miejsce jego
utrzymania. Nie chciał, aby padło, a pod jego rządami na pewno to się stanie.
Zarówno on jak i jego kuzynka Giovanna nie znali się na tym wszystkim.
– Dlatego
potrzebujemy kogoś kto to ogarnie. – Przyglądała się kuzynowi jak gotuje.
Mistrz w swoim żywiole, pomyślała. Jego dania były wyśmienite, a desery, które
tworzył przechodziły ludzkie pojęcie, tak były dobre. Jedne z najlepszych.
–
Jestem ciekaw gdzie nagle znajdziemy taką osobę. Miejscowi wolą tu przyjść
pojeść, a nie zabawiać się toną papierzysk.
– Potrzebujemy
kogoś dobrego – powiedziała – a nie ledwie znającego się na księgowości czy
wszystkim tym co potrzebne do zarządzania jakimś lokalem.
– Powinien
wydarzyć się cud i przysłać nam zbawienie w postaci kogoś, kto zarządzanie ma w
małym palcu – powiedział krojąc mięso na małe kawałki. Dzisiaj na kuchni był
sam. Środa była dniem kiedy jego pracownicy mieli wolne. – Ale cuda jak wiemy
się nie zdarzają – dodał ze złością. Cuda zawsze go omijały. W końcu przestał w nie
wierzyć.
Do
jego uszu doleciał dźwięk otwieranych drzwi, a raczej dzwoneczka nad nimi,
który oznajmił pierwszego klienta tego poranka. Zawarczał, bo jeszcze nie był
gotowy na kogokolwiek. Dzisiaj od rana prześladował go pech. Budzik go nie
obudził, ponieważ się zepsuł. W telefonie zapomniał ustawić alarm licząc na
stary zegar. Chcąc wziąć prysznic spotkało go zderzenie z zimną wodą, dlatego
że nie włączył na noc bojlera. Później oblał się na szybko pitą kawą, a na
koniec Giovanna wręczyła mu kolejne rachunki. Musiał zapłacić dostawcom, a
kompletnie nie miał pojęcia od czego zacząć i ile tak naprawdę mają na koncie
pieniędzy.
–
Wyrzuć go, ją, czy kogokolwiek kto przyszedł. Nie jestem jeszcze gotowy. –
Dzisiaj daniem dnia miały być jego popisowe szaszłyki, które powinien mieć
gotowe już godzinę temu.
– Zwariowałeś.
Zaproponuję mu kawę i ciacho na śniadanie, a nie będę wyrzucać klientów. –
Wyjrzała zza wnęki, przez którą wydawano kelnerce posiłki. – Ula, la. –
Pomachała dłonią przed twarzą.
– Co
tam znowu? – Zaczął nadziewać mięso na przygotowane patyki. Pomiędzy kolejnymi
kawałkami wkładał pokrojoną w dużą kostkę zieloną paprykę oraz pomidorki
koktajlowe.
– Facet
jest gorący. Jakiś nowy w miasteczku. Pewnie przyjezdny. Na takiego wygląda.
Nie możemy go wypuścić. Idzie w stronę kuchni.
–
Niech mi tylko spróbuje tu wejść. Wyrzuć go.
– A
co ja jestem ta od brudnej roboty? – Oburzyła się Giovanna. – Sam go wyrzuć.
Zaklął
pod nosem i odłożywszy przygotowywany szaszłyk opłukał ręce i porywając ścierkę
z wieszaka przy zlewie, zaczął je wycierać w drodze do wyjścia oddzielającego
kuchnię od niewielkiej sali, w której ustawiono okrągłe stoliczki, a przy
każdym znajdowały się po dwa lub cztery krzesła. Takie same zestawy stały na
dworze. Ich lokal zajmujący narożny budynek szczycił się przytulnym klimatem,
smacznym jedzeniem, kawą i dobrą atmosferą. Tego ostatniego Paolo nie mógł tego
dnia podarować nikomu. Jego zły nastrój był zaraźliwy, ale mężczyzna, na
którego prawie wpadł uśmiechnął się do niego.
– Czemu
się tak szczerzysz? – Paolo DiCarlo zapytał niechcianego klienta niemalże
warczącym głosem. Wysoki, ciemnowłosy i diabelsko przystojny jak mówili o nim.
– Humor
panu nie dopisuje – odezwał się przybysz chrapliwym głosem poruszając czułe
struny w Paolo. – Za to mnie przeciwnie. Powiedziano mi, że mogę u pana wynająć
pokój.
DiCarlo
zaklął kolejny raz. Wynajęcie nieużywanego pokoju w starym, rodzinnym domostwie
było pomysłem babci. Do tej pory nikt się nie zgłaszał, pomimo że ogłoszenie
wisiało już od kilku miesięcy. Nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
przybył gość i to w chwili kiedy żadnego nie oczekiwał, a przede wszystkim nie
chciał.
– Dlaczego
nie poszukasz pokoju w tutejszych motelach? – Zarzucił ścierkę na ramię i założył
ręce na piersi przyglądając się przybyszowi o szarych oczach i kasztanowych
włosach. – Limare może nie jest olbrzymim miastem, ale kilka dobrych moteli
tutaj mamy. Szczególnie polecam lokalizację nad morzem.
– Szukałem,
ale wszystkie pokoje są zarezerwowane. – Wpatrywał się w mężczyznę
ubranego w strój kucharza, starając się nie tracić przy nim pewności siebie,
kiedy ten patrzył na niego z dezaprobatą. Uspokoił się w duchu i ponownie
uśmiechnął mówiąc: – Podobno ma być jakaś rocznica wyzwolenia miasta i dużo
ludzi w tym czasie przyjedzie. Trafiłem w złym momencie, ale nie planowałem
tego. – Niczego nie zakładał z góry,a tyle się wydarzyło w jego życiu, przez co
znalazł się tutaj.
Paolo
wiedział jakie potrafią być plany. Każdy może się zepsuć w jednej chwili. On
też zakładał, że wstanie dzisiaj o piątej i przygotuje wszystko w Amare Bistro,
bo taką nazwą mogło poszczycić się to, co stworzyła jego babcia. Jej zdaniem
„miłość” koniecznie musiała być w nazwie. Nie mogła wymyślić czegoś innego, czegoś
zwyczajnego, choćby z ich nazwiskiem w członie. Uważała, że ta nazwa
będzie idealna, ponieważ śniła o niej i była pewna, iż przyniesie im
szczęście. Szczególnie przy tym podkreśliła, że da „jemu szczęście”.
– Potrzebuję
czegoś na czas nieokreślony. Jeżeli już pan wynajął pokój to może… –
kontynuował przybysz, ale dalsza część zdania została mu przerwana przez
kobiecy głos.
–
Pokój jest wolny. – Giovanna nie mogła pozwolić, aby stracili okazję na
wynajęcie go. Każde pieniądze były potrzebne, a poza tym podobał jej się ten
facet. Miał coś w sobie. Nie chodziło tylko o boski wygląd amanta
filmowego. Po prostu miała dobre przeczucia.
Paolo
obrzucił kuzynkę złym spojrzeniem. Właśnie zamierzał odmówić. Nie potrzebował
lokatora i tego by ktoś mu siedział na głowie. Nie miał czasu się nim zajmować.
Jego dom to nie hotel!
–
Doskonale – odparł nieznajomy. – W ogóle to nazywam się Domenico Salieri. Miło
mi państwa poznać. – Zamierzał wyciągnąć rękę i przywitać się, ale w ostatniej
chwili zrezygnował z tego. Mógłby ją stracić biorąc pod uwagę coraz gorszy
humor kucharza.
–
Świetnie, w takim razie omówcie opłatę za pokój, a ja zapraszam cię… Domenico… Mogę
zwracać się do ciebie po imieniu, prawda? – zapytała, ale nie czekając na
odpowiedź mówiła dalej: – Zapraszam cię na kawę i dobre śniadanie.
– Nie
mam czasu na rozmowę – burknął Paolo. – A on jeżeli chce coś zjeść niech
przyjdzie później. Zaraz otwieramy i nie wyrobimy się.
–
Może mógłbym w czymś pomóc – zaproponował Domenico. – Lubię gotować.
– Do
mojej kuchni nie wchodzi nikt nieuprawniony – warknął Paolo patrząc z niechęcią
na mężczyznę.
– Oj
tam, chrzanisz. –Giovanna dała kuzynowi kuksańca w bok i zanim zdążył na to zareagować,
ta prowadziła już ich nowego znajomego do kuchni.
Szlag
go trafiał i najchętniej to by dzisiaj wszystko zostawił, ale nie mógł tego
zrobić. Stali bywalcy Amare będą oczekiwać od niego dobrego śniadania. Poza tym
w mieście było coraz więcej turystów i nie mógł zamknąć lokalu. Oni
oznaczali pieniądze, a pieniądze jego przetrwanie oraz domu, w którym się
wychował. Nie pozwoli durnym bankowcom go sprzedać i zamienić w pensjonat. Po
moim trupie, pomyślał, po czym zawrócił do kuchni starając się nie zgnieść tego
Salieri niczym robaka.
*
Domenico
rozglądał się po dobrze wyposażonej i niesamowicie czystej kuchni. Gdyby nie
składniki leżące na jednym z blatów powiedziałby, że tego pomieszczenia nikt
nie używa. Nie było ono wielkie, jak i całe bistro. Przyzwyczajony do
luksusowych restauracji, wnętrz obfitujących w ozdoby wszelkiego rodzaju, tutaj
poczuł się tak, jakby znalazł się w innym świecie. Na całe szczęście. Miejsce
wydawałoby mu się przytulne gdyby nie jego kucharz, który z chmurną miną wszedł
do środka i wrócił do robienia szaszłyków. Domenico przyjrzał się dyskretnie
jego pracy. Mężczyzna doskonale znał się na swojej. Nie myślał o tym co ma
robić, działał automatycznie tworząc danie.
–
Długo będziesz się na mnie gapił? – burknął Paolo.
– Znalazłem
sobie doskonałą rozrywkę. – Usiadł przy stoliku, na którym stała jego kawa, a
obok na talerzyku leżał rogalik. Podejrzewał, że stworzony ręką burkliwego
kucharza. Rzuciły mu się w oczy koperty z rachunkami, a na jednej z nich była
pieczątka banku.
–
Rozrywkę to możesz sobie znaleźć najlepiej jak najdalej stąd. – Gdzie
podziewała się Giovanna? Potrzebował jej nie tylko, aby odciągała uwagę
nieproszonego gościa, ale też by zrobiła ciasto na tarte owocową. On był
spóźniony i nie mógł się tym zająć.
–
Nie znasz mnie, a już mnie nie lubisz? – zapytał Domenico nie tracąc rezonu.
– Przeszkadzasz
mi. – Obejrzał się za siebie i tego pożałował. Salieri wpatrywał się w niego
siedząc na miejscu, które on zawsze zajmował. Miał do wyboru drugie krzesło,
ale nie, musiał zająć akurat jego ulubione. To nic, że w tej chwili go nie
potrzebował. Takie były tutaj zasady. Nikt nie siadał w tym miejscu.
– Mógłbyś
pokazać mi mój pokój i nie sprawiałbym problemów. Poza tym powiedziałem, że
mogę pomóc.
– Nie
masz badań i stosownych uprawnień do pracy w kuchni, z której wydaje się
posiłki ludziom. Pokój natomiast znajduje się w domu na wzgórzu, nie sposób go
pomylić. Ma widok na morze. Jak wróci Giovanna to da ci klucze. Ja nie mam
czasu. – Uspokoił się trochę, bo kuzynka miała rację. Potrzebowali każdych
pieniędzy, a żadne nie były złe, kiedy nad głową zbierały się coraz większe
czarne chmury.
– Już
jestem. – Giovanna wpadła do kuchni wesoła jak skowronek. – Musiałam zadzwonić
do mamy. Nie macie pojęcia ile ta kobieta może gadać. Na okrągło nadaje, ale
kocham mamulkę nad życie. – Spojrzała na kuzyna, który nie przepadał za swoją
ciotką i rozumiała to. – Paolo, masz minę jakbym ci kogoś zabiła. Już
zabieram się do pracy. Poza tym jest pora otwarcia, więc będę potrzebna na
sali. Idę się przebrać. – Pracowała tu jako kelnerka i bardzo to lubiła.
Martwiła się o to miejsce. Również nie chciała go stracić, ale rachunki i
ponaglenia leżące na stoliku obok, przypominały jej, że nie jest tak wesoło
jakby tego chciała. Dlatego rozumiała kuzyna i jego nerwy. Ale w przeciwieństwie
do niego, ona wierzyła w cuda.
– Wygląda
na to, że nie ma czasu dać mi kluczy – rzekł Domenico przypominając o swojej
obecności kucharzowi, który zamruczał coś pod nosem. – W takim razie pomogę ci.
O papiery się nie martw. – Wstał i zdjął marynarkę. Podwinął rękawy koszuli do
łokci odsłaniając przedramiona pokryte włosami.
Paolo
przyglądał się temu co robi mężczyzna. Jak podchodzi do zlewu i myje dokładnie
ręce, a potem zbliża się do niego i zdejmuje mu z ramienia ścierkę, w którą
wyciera dłonie. Wkurzało go to, że Salieri robił to tak swobodnie, jakby doskonale
się tu czuł. W jego kuchni, w której on rządził, a nie jakiś Domenico.
Przyjezdny nie wiadomo skąd.
– W
porządku, szefie, to co mam robić?
–
Nie jestem twoim szefem. Siadaj tam gdzie siedziałeś i nic nie rób – nakazał po
czym zaklął, bo do jego wrażliwych uszu dotarły rozmowy klientów, którzy
przyszli na śniadanie. Musiał na szybko coś wymyślić. Obejrzał się za siebie.
Talerzyk z leżącymi na nim okruchami i pusta filiżanka podpowiedziały mu pomysł
na pierwszy, lekki posiłek. Kawa i rogalik polany syropem czekoladowym
byłyby idealne. Do tego miętowe babeczki obsypane wiórkami czekoladowymi, które
zostały z wczoraj. Gdyby tylko się nie spóźnił, to ludzie mieliby większy
wybór. Świeże bułeczki z różnymi nadzieniami oraz talerz serów i przekąsek z
wędlin lub mini tarty jarzynowe, ewentualnie tortille w dwóch smakach.
–
Jakiś problem? – zapytał Domenico.
– Żaden,
z którym sobie nie poradzę. – Taka była prawda. Z gotowaniem nie miał
problemów.
Zostawił
szaszłyki by chwilę poleżały w przyprawach. Umył dokładnie ręce, wyrwał z dłoni
Domenico ścierkę i wytarł je patrząc mu w oczy. Było w nich coś takiego, że za
każdym razem gdy w nie spojrzał, to chciał poznać bliżej ich właściciela.
–
Dam ci te klucze, wskażę adres i pojedziesz do mojego domu. Cenę za pokój uzgodnimy
wieczorem. Dzisiaj zamykam po siedemnastej. Godzinę później będę w domu. –
Ruszył na zaplecze, gdzie leżały jego spodnie, a w ich kieszeni klucze. Nie
pamiętał, w której i musiał przejrzeć wszystkie. Denerwował się, bo ludzie nie
doczekają się posiłku i wyjdą. Potem przypomniał sobie, że zostawił je w niewielkim
gabinecie, który zajmowała jego babcia. Znalazł zgubę
leżącą na biurku, szybko chwycił, bo nie miał już w ogóle czasu i wrócił
do kuchni. To co zastał sprawiło, że w pierwszej chwili zdębiał, a w drugiej
poczuł zainteresowanie.
–
Pomyślałem, że klienci czekają, a ty jesteś zajęty. Jeżeli nie masz nic przeciwko
to zrobię im na śniadanie omlet z pieczarkami i warzywami – powiedział Domenico
krzątając się po kuchni. Nie był kucharzem. Po prostu gotowanie było jego
pasją, której nie podzielał jego ojciec dla którego drugi syn był tym lepszym.
– Jeżeli powiesz mi gdzie trzymasz czerwoną cebulę… – Nie dokończył, bo warzywo
znalazło się w ręku Paola i było przez niego obierane. – Świetnie. Nie
wiem jaką kuchnię tutaj prowadzisz. Czy typowo włoską…
–
Lekką, szybką i smaczną. Do tego kawa oraz desery. Nie spotkasz u mnie steku,
ale za to dobre spaghetti, cannelloni, zupa minestrone, czy mini pizze są tu na
porządku dziennym. – Zaczął kroić cebulę na drobne kawałki. Czuł, że jest
obserwowany, ale nie był już tak zły jak wcześniej. A niby powinien, bo ktoś
obcy raczył dotykać jego własności, w jego własnym królestwie jakim była
kuchnia. – I nie, nie prowadzimy tu tylko włoskiej kuchni, chociaż ona
przoduje. Po prostu dajemy to co ludzie chcą jeść, a znam upodobania
swoich klientów.
–
Nie ma ich chyba zbyt wielu jeżeli dostajecie upomnienia z banku – stwierdził
Salieri.
Paolo
rzucił nóż na stół. Wolał się go pozbyć, zanim przyłoży go do szyi tego dupka wtrącającego
się w nie swoje sprawy.
–
Czytałeś coś co nie należy do ciebie? I po co się w to wpieprzasz?
– Nie
czytałem – odpowiedział spokojnie Domenico roztrzepując jajka. – Te koperty,
które leżą na stoliku łatwo rzucają się w oczy. Jedna jest z banku, a na niej
czarno na białym jest napisane „upomnienie”. Każdy kto umie czytać domyśli się
reszty. Ale masz rację, to nie moja sprawa. Dokończ tę cebulę, bo trzeba ją
wrzucić na patelnię. Klienci czekają.
Paolo
tylko burknął coś do siebie pod nosem. Obrzucił jeszcze raz spojrzeniem
wkurzającego mężczyznę i wziąwszy nóż zabrał się do pracy. W jednym się z
Salierim zgadzał. Trzeba było nakarmić ludzi.
Jaaaacie jakie fajne
OdpowiedzUsuń😁 Dziękuję Luano 😀
Dziękuję za rozdział
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Życzę weny
Oj tu będzie się działo;P Jak zwykle świetny początek i od razu z grubej rury. Zacieram już rączki na to co będzie dalej:D
OdpowiedzUsuńO rety podoba mi się!
OdpowiedzUsuńTaki Włoski styl chociaż mogłam się domyślić po nazwie miasteczka. Po za tym osobiście jestem zachwycona! Wiem powtarzam się ale co ja poradzę kiedy to prawda? Jestem Twoją wierną czytelniczką już od zawsze ;)
Będę czekać na kolejną część i pozdrawiam.
Zapowiada się cudowna historia :)
OdpowiedzUsuńJuż widzę to napięcie między głównymi bohaterami ;) Oj muszą się dotrzeć ;)
Dziękuję za kolejną publikację na blogu :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Jak zwykle wciąga od pierwszych akapitów :) Coś mi się zdaje, że iskry polecą.
OdpowiedzUsuńZapowiada się interesująco :)
OdpowiedzUsuń~Tsubi
Świetne, jak zwykle <3 Lecę dalej, bo nie mogę się doczekać :D
OdpowiedzUsuńZaczyna się ciekawie. Jakoś za Włochami nie przepadam i z początku przeszkadzała mi ta świadomość, ale po zakończeniu rozdziału myślę, że zmienię zdanie ;) Dobry rozdział, który łyknęłam raz dwa.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńpoczatek bardzo interesujący... coś mi się zdaje, że właśnie zawitał ten "cud" Paolo, na pewno Domemico pomoże ze wszystkim już widać, że w kuchni radzi sobie całkiem dobrze...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńcudnie, coś mi się zdaje, że właśnie zawitał cud do Paolo... na pewno Domenico pomoże ze wszystkim już widać, że w kuchni radzi sobie całkiem dobrze...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia