14 października 2018

Ucieczka do Limare - Rozdział 1

Tak, Kochani, od dzisiaj na blogu będą publikowane rozdziały wszystkich trzech tomów serii Amare. Co to jest Amare, o co chodzi, co ono oznacza dowiecie się czytając serię tutaj, na moim chomiku lub kupując ją na Bucketbook.pl lub Beezar.pl
Rozdziały będą się pojawiać w niedzielę o godzinie 20. Chyba że zapomnę o zmianie godziny publikacji to ukazywać się będą o 21. 
To na dzisiaj tyle i zapraszam na rozdział pierwszy, pierwszego tomu, który ma 15 rozdziałów. :)



– Niech to jasny szlag trafi! – krzyknął, a jego głos rozszedł się po całej kuchni.
– Paolo, spokojnie, to tylko kilka rachunków.
– Giovanna, to nie kilka rachunków. To kolejny stos do tej całej kupy papierzysk, które na mnie czekają. Jestem kucharzem, nie znam się na zarządzaniu. – Zaczął wyjmować z lodówki składniki potrzebne do ugotowania dania dnia. Po chwili siekał, kroił, przyprawiał to, co stworzyły jego ręce. Na tym się znał. Na gotowaniu, na niczym więcej. Tymczasem jego kochana babcia, która go wychowała i którą kochał najbardziej na świecie, poza swoją córeczką, wyjechała na wieczne wakacje przenosząc się na tamten świat, po tym jak utonęła w morzu pół roku temu. Zostawiła mu wszystko na głowie. Może ich lokal nie był jakimś olbrzymim interesem i daleko mu było do największych restauracji w kraju, ale to było miejsce jego utrzymania. Nie chciał, aby padło, a pod jego rządami na pewno to się stanie. Zarówno on jak i jego kuzynka Giovanna nie znali się na tym wszystkim.
– Dlatego potrzebujemy kogoś kto to ogarnie. – Przyglądała się kuzynowi jak gotuje. Mistrz w swoim żywiole, pomyślała. Jego dania były wyśmienite, a desery, które tworzył przechodziły ludzkie pojęcie, tak były dobre. Jedne z najlepszych.
– Jestem ciekaw gdzie nagle znajdziemy taką osobę. Miejscowi wolą tu przyjść pojeść, a nie zabawiać się toną papierzysk.
– Potrzebujemy kogoś dobrego – powiedziała – a nie ledwie znającego się na księgowości czy wszystkim tym co potrzebne do zarządzania jakimś lokalem.
– Powinien wydarzyć się cud i przysłać nam zbawienie w postaci kogoś, kto zarządzanie ma w małym palcu – powiedział krojąc mięso na małe kawałki. Dzisiaj na kuchni był sam. Środa była dniem kiedy jego pracownicy mieli wolne. – Ale cuda jak wiemy się nie zdarzają – dodał ze złością. Cuda zawsze go omijały. W końcu przestał w nie wierzyć.
Do jego uszu doleciał dźwięk otwieranych drzwi, a raczej dzwoneczka nad nimi, który oznajmił pierwszego klienta tego poranka. Zawarczał, bo jeszcze nie był gotowy na kogokolwiek. Dzisiaj od rana prześladował go pech. Budzik go nie obudził, ponieważ się zepsuł. W telefonie zapomniał ustawić alarm licząc na stary zegar. Chcąc wziąć prysznic spotkało go zderzenie z zimną wodą, dlatego że nie włączył na noc bojlera. Później oblał się na szybko pitą kawą, a na koniec Giovanna wręczyła mu kolejne rachunki. Musiał zapłacić dostawcom, a kompletnie nie miał pojęcia od czego zacząć i ile tak naprawdę mają na koncie pieniędzy.
– Wyrzuć go, ją, czy kogokolwiek kto przyszedł. Nie jestem jeszcze gotowy. – Dzisiaj daniem dnia miały być jego popisowe szaszłyki, które powinien mieć gotowe już godzinę temu.
– Zwariowałeś. Zaproponuję mu kawę i ciacho na śniadanie, a nie będę wyrzucać klientów. – Wyjrzała zza wnęki, przez którą wydawano kelnerce posiłki. – Ula, la. – Pomachała dłonią przed twarzą.
– Co tam znowu? – Zaczął nadziewać mięso na przygotowane patyki. Pomiędzy kolejnymi kawałkami wkładał pokrojoną w dużą kostkę zieloną paprykę oraz pomidorki koktajlowe.
– Facet jest gorący. Jakiś nowy w miasteczku. Pewnie przyjezdny. Na takiego wygląda. Nie możemy go wypuścić. Idzie w stronę kuchni.
– Niech mi tylko spróbuje tu wejść. Wyrzuć go.
– A co ja jestem ta od brudnej roboty? – Oburzyła się Giovanna. – Sam go wyrzuć.
Zaklął pod nosem i odłożywszy przygotowywany szaszłyk opłukał ręce i porywając ścierkę z wieszaka przy zlewie, zaczął je wycierać w drodze do wyjścia oddzielającego kuchnię od niewielkiej sali, w której ustawiono okrągłe stoliczki, a przy każdym znajdowały się po dwa lub cztery krzesła. Takie same zestawy stały na dworze. Ich lokal zajmujący narożny budynek szczycił się przytulnym klimatem, smacznym jedzeniem, kawą i dobrą atmosferą. Tego ostatniego Paolo nie mógł tego dnia podarować nikomu. Jego zły nastrój był zaraźliwy, ale mężczyzna, na którego prawie wpadł uśmiechnął się do niego.
– Czemu się tak szczerzysz? – Paolo DiCarlo zapytał niechcianego klienta niemalże warczącym głosem. Wysoki, ciemnowłosy i diabelsko przystojny jak mówili o nim.
– Humor panu nie dopisuje – odezwał się przybysz chrapliwym głosem poruszając czułe struny w Paolo. – Za to mnie przeciwnie. Powiedziano mi, że mogę u pana wynająć pokój.
DiCarlo zaklął kolejny raz. Wynajęcie nieużywanego pokoju w starym, rodzinnym domostwie było pomysłem babci. Do tej pory nikt się nie zgłaszał, pomimo że ogłoszenie wisiało już od kilku miesięcy. Nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przybył gość i to w chwili kiedy żadnego nie oczekiwał, a przede wszystkim nie chciał.
– Dlaczego nie poszukasz pokoju w tutejszych motelach? – Zarzucił ścierkę na ramię i założył ręce na piersi przyglądając się przybyszowi o szarych oczach i kasztanowych włosach. – Limare może nie jest olbrzymim miastem, ale kilka dobrych moteli tutaj mamy. Szczególnie polecam lokalizację nad morzem.
– Szukałem, ale wszystkie pokoje są zarezerwowane. – Wpatrywał się w mężczyznę ubranego w strój kucharza, starając się nie tracić przy nim pewności siebie, kiedy ten patrzył na niego z dezaprobatą. Uspokoił się w duchu i ponownie uśmiechnął mówiąc: – Podobno ma być jakaś rocznica wyzwolenia miasta i dużo ludzi w tym czasie przyjedzie. Trafiłem w złym momencie, ale nie planowałem tego. – Niczego nie zakładał z góry,a tyle się wydarzyło w jego życiu, przez co znalazł się tutaj.
Paolo wiedział jakie potrafią być plany. Każdy może się zepsuć w jednej chwili. On też zakładał, że wstanie dzisiaj o piątej i przygotuje wszystko w Amare Bistro, bo taką nazwą mogło poszczycić się to, co stworzyła jego babcia. Jej zdaniem „miłość” koniecznie musiała być w nazwie. Nie mogła wymyślić czegoś innego, czegoś zwyczajnego, choćby z ich nazwiskiem w członie. Uważała, że ta nazwa będzie idealna, ponieważ śniła o niej i była pewna, iż przyniesie im szczęście. Szczególnie przy tym podkreśliła, że da „jemu szczęście”.
– Potrzebuję czegoś na czas nieokreślony. Jeżeli już pan wynajął pokój to może… – kontynuował przybysz, ale dalsza część zdania została mu przerwana przez kobiecy głos.
– Pokój jest wolny. – Giovanna nie mogła pozwolić, aby stracili okazję na wynajęcie go. Każde pieniądze były potrzebne, a poza tym podobał jej się ten facet. Miał coś w sobie. Nie chodziło tylko o boski wygląd amanta filmowego. Po prostu miała dobre przeczucia.
Paolo obrzucił kuzynkę złym spojrzeniem. Właśnie zamierzał odmówić. Nie potrzebował lokatora i tego by ktoś mu siedział na głowie. Nie miał czasu się nim zajmować. Jego dom to nie hotel!
– Doskonale – odparł nieznajomy. – W ogóle to nazywam się Domenico Salieri. Miło mi państwa poznać. – Zamierzał wyciągnąć rękę i przywitać się, ale w ostatniej chwili zrezygnował z tego. Mógłby ją stracić biorąc pod uwagę coraz gorszy humor kucharza.
– Świetnie, w takim razie omówcie opłatę za pokój, a ja zapraszam cię… Domenico… Mogę zwracać się do ciebie po imieniu, prawda? – zapytała, ale nie czekając na odpowiedź mówiła dalej: – Zapraszam cię na kawę i dobre śniadanie.
– Nie mam czasu na rozmowę – burknął Paolo. – A on jeżeli chce coś zjeść niech przyjdzie później. Zaraz otwieramy i nie wyrobimy się.
– Może mógłbym w czymś pomóc – zaproponował Domenico. – Lubię gotować.
– Do mojej kuchni nie wchodzi nikt nieuprawniony – warknął Paolo patrząc z niechęcią na mężczyznę.
– Oj tam, chrzanisz. –Giovanna dała kuzynowi kuksańca w bok i zanim zdążył na to zareagować, ta prowadziła już ich nowego znajomego do kuchni.
Szlag go trafiał i najchętniej to by dzisiaj wszystko zostawił, ale nie mógł tego zrobić. Stali bywalcy Amare będą oczekiwać od niego dobrego śniadania. Poza tym w mieście było coraz więcej turystów i nie mógł zamknąć lokalu. Oni oznaczali pieniądze, a pieniądze jego przetrwanie oraz domu, w którym się wychował. Nie pozwoli durnym bankowcom go sprzedać i zamienić w pensjonat. Po moim trupie, pomyślał, po czym zawrócił do kuchni starając się nie zgnieść tego Salieri niczym robaka.

*

Domenico rozglądał się po dobrze wyposażonej i niesamowicie czystej kuchni. Gdyby nie składniki leżące na jednym z blatów powiedziałby, że tego pomieszczenia nikt nie używa. Nie było ono wielkie, jak i całe bistro. Przyzwyczajony do luksusowych restauracji, wnętrz obfitujących w ozdoby wszelkiego rodzaju, tutaj poczuł się tak, jakby znalazł się w innym świecie. Na całe szczęście. Miejsce wydawałoby mu się przytulne gdyby nie jego kucharz, który z chmurną miną wszedł do środka i wrócił do robienia szaszłyków. Domenico przyjrzał się dyskretnie jego pracy. Mężczyzna doskonale znał się na swojej. Nie myślał o tym co ma robić, działał automatycznie tworząc danie.
– Długo będziesz się na mnie gapił? – burknął Paolo.
– Znalazłem sobie doskonałą rozrywkę. – Usiadł przy stoliku, na którym stała jego kawa, a obok na talerzyku leżał rogalik. Podejrzewał, że stworzony ręką burkliwego kucharza. Rzuciły mu się w oczy koperty z rachunkami, a na jednej z nich była pieczątka banku.
– Rozrywkę to możesz sobie znaleźć najlepiej jak najdalej stąd. – Gdzie podziewała się Giovanna? Potrzebował jej nie tylko, aby odciągała uwagę nieproszonego gościa, ale też by zrobiła ciasto na tarte owocową. On był spóźniony i nie mógł się tym zająć.
– Nie znasz mnie, a już mnie nie lubisz? – zapytał Domenico nie tracąc rezonu.
– Przeszkadzasz mi. – Obejrzał się za siebie i tego pożałował. Salieri wpatrywał się w niego siedząc na miejscu, które on zawsze zajmował. Miał do wyboru drugie krzesło, ale nie, musiał zająć akurat jego ulubione. To nic, że w tej chwili go nie potrzebował. Takie były tutaj zasady. Nikt nie siadał w tym miejscu.
– Mógłbyś pokazać mi mój pokój i nie sprawiałbym problemów. Poza tym powiedziałem, że mogę pomóc.
– Nie masz badań i stosownych uprawnień do pracy w kuchni, z której wydaje się posiłki ludziom. Pokój natomiast znajduje się w domu na wzgórzu, nie sposób go pomylić. Ma widok na morze. Jak wróci Giovanna to da ci klucze. Ja nie mam czasu. – Uspokoił się trochę, bo kuzynka miała rację. Potrzebowali każdych pieniędzy, a żadne nie były złe, kiedy nad głową zbierały się coraz większe czarne chmury.
– Już jestem. – Giovanna wpadła do kuchni wesoła jak skowronek. – Musiałam zadzwonić do mamy. Nie macie pojęcia ile ta kobieta może gadać. Na okrągło nadaje, ale kocham mamulkę nad życie. – Spojrzała na kuzyna, który nie przepadał za swoją ciotką i rozumiała to. – Paolo, masz minę jakbym ci kogoś zabiła. Już zabieram się do pracy. Poza tym jest pora otwarcia, więc będę potrzebna na sali. Idę się przebrać. – Pracowała tu jako kelnerka i bardzo to lubiła. Martwiła się o to miejsce. Również nie chciała go stracić, ale rachunki i ponaglenia leżące na stoliku obok, przypominały jej, że nie jest tak wesoło jakby tego chciała. Dlatego rozumiała kuzyna i jego nerwy. Ale w przeciwieństwie do niego, ona wierzyła w cuda.
– Wygląda na to, że nie ma czasu dać mi kluczy – rzekł Domenico przypominając o swojej obecności kucharzowi, który zamruczał coś pod nosem. – W takim razie pomogę ci. O papiery się nie martw. – Wstał i zdjął marynarkę. Podwinął rękawy koszuli do łokci odsłaniając przedramiona pokryte włosami.
Paolo przyglądał się temu co robi mężczyzna. Jak podchodzi do zlewu i myje dokładnie ręce, a potem zbliża się do niego i zdejmuje mu z ramienia ścierkę, w którą wyciera dłonie. Wkurzało go to, że Salieri robił to tak swobodnie, jakby doskonale się tu czuł. W jego kuchni, w której on rządził, a nie jakiś Domenico. Przyjezdny nie wiadomo skąd.
– W porządku, szefie, to co mam robić?
– Nie jestem twoim szefem. Siadaj tam gdzie siedziałeś i nic nie rób – nakazał po czym zaklął, bo do jego wrażliwych uszu dotarły rozmowy klientów, którzy przyszli na śniadanie. Musiał na szybko coś wymyślić. Obejrzał się za siebie. Talerzyk z leżącymi na nim okruchami i pusta filiżanka podpowiedziały mu pomysł na pierwszy, lekki posiłek. Kawa i rogalik polany syropem czekoladowym byłyby idealne. Do tego miętowe babeczki obsypane wiórkami czekoladowymi, które zostały z wczoraj. Gdyby tylko się nie spóźnił, to ludzie mieliby większy wybór. Świeże bułeczki z różnymi nadzieniami oraz talerz serów i przekąsek z wędlin lub mini tarty jarzynowe, ewentualnie tortille w dwóch smakach.
– Jakiś problem? – zapytał Domenico.
– Żaden, z którym sobie nie poradzę. – Taka była prawda. Z gotowaniem nie miał problemów.
Zostawił szaszłyki by chwilę poleżały w przyprawach. Umył dokładnie ręce, wyrwał z dłoni Domenico ścierkę i wytarł je patrząc mu w oczy. Było w nich coś takiego, że za każdym razem gdy w nie spojrzał, to chciał poznać bliżej ich właściciela.
– Dam ci te klucze, wskażę adres i pojedziesz do mojego domu. Cenę za pokój uzgodnimy wieczorem. Dzisiaj zamykam po siedemnastej. Godzinę później będę w domu. – Ruszył na zaplecze, gdzie leżały jego spodnie, a w ich kieszeni klucze. Nie pamiętał, w której i musiał przejrzeć wszystkie. Denerwował się, bo ludzie nie doczekają się posiłku i wyjdą. Potem przypomniał sobie, że zostawił je w niewielkim gabinecie, który zajmowała jego babcia. Znalazł zgubę leżącą na biurku, szybko chwycił, bo nie miał już w ogóle czasu i wrócił do kuchni. To co zastał sprawiło, że w pierwszej chwili zdębiał, a w drugiej poczuł zainteresowanie.
– Pomyślałem, że klienci czekają, a ty jesteś zajęty. Jeżeli nie masz nic przeciwko to zrobię im na śniadanie omlet z pieczarkami i warzywami – powiedział Domenico krzątając się po kuchni. Nie był kucharzem. Po prostu gotowanie było jego pasją, której nie podzielał jego ojciec dla którego drugi syn był tym lepszym. – Jeżeli powiesz mi gdzie trzymasz czerwoną cebulę… – Nie dokończył, bo warzywo znalazło się w ręku Paola i było przez niego obierane. – Świetnie. Nie wiem jaką kuchnię tutaj prowadzisz. Czy typowo włoską…
– Lekką, szybką i smaczną. Do tego kawa oraz desery. Nie spotkasz u mnie steku, ale za to dobre spaghetti, cannelloni, zupa minestrone, czy mini pizze są tu na porządku dziennym. – Zaczął kroić cebulę na drobne kawałki. Czuł, że jest obserwowany, ale nie był już tak zły jak wcześniej. A niby powinien, bo ktoś obcy raczył dotykać jego własności, w jego własnym królestwie jakim była kuchnia. – I nie, nie prowadzimy tu tylko włoskiej kuchni, chociaż ona przoduje. Po prostu dajemy to co ludzie chcą jeść, a znam upodobania swoich klientów.
– Nie ma ich chyba zbyt wielu jeżeli dostajecie upomnienia z banku – stwierdził Salieri.
Paolo rzucił nóż na stół. Wolał się go pozbyć, zanim przyłoży go do szyi tego dupka wtrącającego się w nie swoje sprawy.
– Czytałeś coś co nie należy do ciebie? I po co się w to wpieprzasz?
– Nie czytałem – odpowiedział spokojnie Domenico roztrzepując jajka. – Te koperty, które leżą na stoliku łatwo rzucają się w oczy. Jedna jest z banku, a na niej czarno na białym jest napisane „upomnienie”. Każdy kto umie czytać domyśli się reszty. Ale masz rację, to nie moja sprawa. Dokończ tę cebulę, bo trzeba ją wrzucić na patelnię. Klienci czekają.
Paolo tylko burknął coś do siebie pod nosem. Obrzucił jeszcze raz spojrzeniem wkurzającego mężczyznę i wziąwszy nóż zabrał się do pracy. W jednym się z Salierim zgadzał. Trzeba było nakarmić ludzi.

11 komentarzy:

  1. Jaaaacie jakie fajne
    😁 Dziękuję Luano 😀

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za rozdział
    Pozdrawiam
    Życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tu będzie się działo;P Jak zwykle świetny początek i od razu z grubej rury. Zacieram już rączki na to co będzie dalej:D

    OdpowiedzUsuń
  4. O rety podoba mi się!
    Taki Włoski styl chociaż mogłam się domyślić po nazwie miasteczka. Po za tym osobiście jestem zachwycona! Wiem powtarzam się ale co ja poradzę kiedy to prawda? Jestem Twoją wierną czytelniczką już od zawsze ;)
    Będę czekać na kolejną część i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapowiada się cudowna historia :)
    Już widzę to napięcie między głównymi bohaterami ;) Oj muszą się dotrzeć ;)
    Dziękuję za kolejną publikację na blogu :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zwykle wciąga od pierwszych akapitów :) Coś mi się zdaje, że iskry polecą.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapowiada się interesująco :)

    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne, jak zwykle <3 Lecę dalej, bo nie mogę się doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Zaczyna się ciekawie. Jakoś za Włochami nie przepadam i z początku przeszkadzała mi ta świadomość, ale po zakończeniu rozdziału myślę, że zmienię zdanie ;) Dobry rozdział, który łyknęłam raz dwa.

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    poczatek bardzo interesujący... coś mi się zdaje, że właśnie zawitał ten "cud" Paolo, na pewno Domemico pomoże ze wszystkim już widać, że w kuchni radzi sobie całkiem dobrze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  11. Hejka,
    cudnie, coś mi się zdaje, że właśnie zawitał cud do Paolo... na pewno Domenico pomoże ze wszystkim już widać, że w kuchni radzi sobie całkiem dobrze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)