Asher
Śmiałem się jak
głupi. Wkurwiłem Noaha na całego. Może tego po sobie nie pokazywał, ale był
wściekły. Wystarczyło tylko spojrzeć w jego oczy. Chętnie starłby mnie na
proch. Denerwowałem go i właśnie o takie coś mi chodziło. Nie będzie miał ode
mnie spokoju. Powiedziałem mu, że wrócę. Wracałem, a on mnie unikał. Teraz nie
miał takiej możliwości. Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Pomogę mu zająć
się domem i będę blisko niego.
Odkręciłem nakrętkę
butelki i upiłem kilka łyków mineralnej. Moje wyschnięte gardło z ulgą przyjęło
wodę. Mogłem przynieść sobie picie z domu, ale wtedy byłoby mniej interesująco.
Zastanawiało mnie, kiedy Noah z powrotem tu przyjdzie. Na pewno to zrobi, bo
nie wytrzyma, kiedy będę go denerwował dźwiękami, jakie wydaje młotek uderzający
o gwóźdź czy deskę. Miałem mnóstwo pracy i obawiałem się, że dzisiaj tego nie
skończę. Zawsze mogłem tu wrócić w poniedziałek po południu.
Wziąłem się do pracy,
ale nie zrobiłem wiele, kiedy nadjechał samochód z gotowymi już deskami.
Każda zabezpieczona przed wilgocią oraz szkodnikami. Muszę podziękować
Kevinowi, że poradził mi, gdzie zamówić materiały.
Wstałem ze schodków i
podszedłem do drzwi. Uchyliłem je, by zawołać:
– Noah, towar
przyjechał. Jest tylko sam kierowca i potrzebuję pomocy przy wyładowaniu. – Nie
czekałem na jego odpowiedź, tylko ruszyłem zająć się robotą. Miałem nadzieję,
że Preston tu przyjdzie.
– Dzień dobry –
przywitał się kierowca, podając mi rękę. Uścisnąłem ją.
– Dzień dobry. Co tam
pan ma dobrego?
– A deseczki i trochę
drewna. Remoncik się zapowiada?
– Już zacząłem.
– Założyłem rękawice i jeszcze obejrzałem się na dom Noaha. Mężczyzny nie było
widać. Westchnąłem.
– Ładny dom. Wygląda
na stary – stwierdził łysawy kierowca, rozglądając się i żując gumę.
– Najstarszy na tej
ulicy. Niestety, nie mój, tylko sąsiada. Pomagam mu przy remoncie. –
Poczekałem, aż mężczyzna otworzy tylną burtę. – Pomoże mi pan? Zapłacę ekstra.
– Ja ci pomogę. –
Usłyszałem tak kochany przeze mnie głos i uśmiechnąłem się dyskretnie.
Przyznam, że przez chwilę zwątpiłem w to, że przyjdzie. Oparłem łokieć o boczną
burtę i popatrzyłem na Noaha idącego w moją stronę. Nakładał właśnie rękawice i
miał na sobie inne ubranie niż wcześniej. Krótkie spodnie odsłaniały mało
owłosione łydki, a zielony top z nadrukiem jakiegoś zespołu i zaokrąglonym
dołem pokazywał jego piękne ciało pokryte tatuażami. Zamarzyłem, aby móc
przyjrzeć się im z bliska, przesunąć palcem po każdej linii i móc odczytać
dziwne wzory.
– To co, nadal się
gapisz czy pracujemy? – zapytał, kiedy stanął obok mnie taki pewny siebie i
gorący jak piec w hucie. Mój penis chętnie by się z nim bliżej zapoznał. Nie
miałem już nastu lat, a moje ciało w stosunku do Noaha reagowało natychmiast, w przeciwieństwie
do tych wszystkich kobiet, które miałem. Czasami nieźle musiały się postarać,
abym stanął na wysokości zadania. Z Noahem wszystko działo się inaczej.
Wystarczy, że tylko na niego patrzę, a już robię się twardy. I nie chodziło tu
o to, że jest mężczyzną. Na myśl o innych facetach mój kutas kurczył się, jakby
chcąc się schować. Za to radośnie witał Prestona. Nie ulegało wątpliwości, że
nie tylko moje serce go kochało, ale i moje ciało pragnęło tylko Noaha.
– Pracujemy –
odpowiedziałem, zanim moje myśli podążyły za daleko, a kierowcy, który na nas
patrzył, dałem dowody na to, jak reaguję na mężczyznę stojącego tak blisko
mnie. – Przygotowałem miejsce, w którym to ułożymy. Mam nadzieję, że z twoją
pomocą większość dzisiaj zostanie zrobiona.
– A kto powiedział,
że ci pomogę? – zapytał, biorąc deskę w rękę i zsuwając ją razem ze mną z
naczepy. Była cholernie ciężka, ale takie właśnie chciałem. Miała być gruba i
przetrwać kolejne lata, bo jeżeli w końcu ostatecznie pokonam w sobie tchórza,
to mam nadzieję, że w przyszłości usiądę z Noahem, jako moim partnerem, na
werandzie w bujanym fotelu z butelką piwa i będę patrzeć na zachód słońca po
ciężkim dniu pracy.
– Właśnie to robisz,
słońce – powiedziałem, bo kierowca odszedł na bok, gdyż ktoś do niego zadzwonił
i nie mógł nas usłyszeć.
– Nie mów tak, jeżeli
nie chcesz stąd od razu wylecieć – odrzekł i obaj przenieśliśmy deskę na
przeznaczone miejsce.
– Powiedziałem,
że nie dam ci się dzisiaj stąd usunąć. – Wyprostowałem się i spojrzałem na
Noaha. – Obiecuję…
– Lepiej nic nie
obiecuj, bo słowa nie dotrzymasz – warknął zdenerwowany, a ja zakląłem pod
nosem na to, że nie ugryzłem się w język. – I najlepiej nic nie mów. Do roboty,
bo pan kierowca zaraz się wścieknie. Poza tym zapłaciłeś za to wszystko i mam
ci oddać czy dopiero dostanę rachunek?
– Trzeba będzie
zapłacić – poinformowałem go, a on skinął głową i obaj poszliśmy wyładować
kolejne materiały budowlane.
Kilka minut później
wszystko było gotowe, a Noah otrzymał rachunek i zapłacił za towar. Sam
chciałbym to zrobić, ale nie pozwoliłby mi na to. W jakiś sposób poczułem się
winny temu, że może naciągam go na koszty, ale naprawdę było tu niebezpiecznie.
Spróchniała deska mogła pęknąć pod jego stopami i mógł sobie coś zrobić.
Martwiłem się o niego. Nigdy nie przestałem się martwić. Nawet jak uciekłem, to
ciągle myślałem o tym, jak się czuje, jak to przeżył. Dzisiaj wiem, że było mu
bardzo ciężko. Naszła mnie nagła ochota na to, by zapytać, czy kiedyś mi
wybaczy, ale nie chciałem nadużywać jego cierpliwości, dlatego odrzuciłem
wszelki sentymentalizm, przybrałem na usta złośliwy uśmieszek i kiedy już
zostaliśmy sami, zapytałem:
– To pukniesz kilka
desek ze mną czy schowasz się w domu?
– Sam się puknij,
najlepiej w twój durny łeb – syknął, ale nie zostawił mnie samego.
Tak jak ja, zabrał
się do pracy i muszę przyznać, że nigdy tak dobrze z kimś mi się nie pracowało.
W dodatku doskonale wiedział, co robić. Widać, jego tata dużo go nauczył. W
ciągu kilku kolejnych godzin pracowaliśmy zgodnie. Uzupełnialiśmy się i każdy
z nas wiedział, co ma robić. Noah miał nawet piłę, którą uruchomił, bo sporą
część desek trzeba było skrócić lub wyciąć ich narożniki, by można było
dopasować je do schodów i barierki. Cieszyła mnie praca z nim, przebywanie
razem. Chciałbym, aby tak było zawsze.
Noah
Nie wiem, która była
godzina, kiedy obaj zmęczeni, zlani potem, zrobiliśmy sobie przerwę i
usiedliśmy na schodach. Blisko siebie, czego od razu pożałowałem, bo nasze uda
i łydki co jakiś czas się dotykały. Za każdym razem przeszywał mnie prąd.
Pomimo tego nie potrafiłem się odsunąć. Mogłem wstać i oprzeć się o barierkę,
którą też trzeba będzie naprawić. Asher miał rację, ten dom wymagał remontu.
Obaj z tatą zaniedbaliśmy to, nie czując potrzeby zadbania o miejsce
zamieszkana. On, bo nie było w nim już ukochanej żony, a ja miałem mieszkanko
nad księgarnią, do którego już od kilku dni nie zaglądałem.
Asher siedział z
łokciami opartymi o kolana i obracał w dłoni butelkę wody. Nie wiem, ile ich
już dzisiaj wypił. Zresztą, ja też nie szczędziłem sobie picia. Nie dość, że ciężko
pracowaliśmy, pocąc się przy tym intensywnie, to jeszcze upał dawał się nieźle
we znaki. Najgorzej było, kiedy słońce świeciło prosto na nas. Teraz już
siedzieliśmy w pełnym cieniu, obserwując życie na naszej ulicy, a raczej
brak tego życia. Czasami tylko przebiegło jakieś dziecko z psem. Każdy z
sąsiadów przebywał w domu, chłodząc się przy klimatyzacji, a ja musiałem
przyznać, że mnie było dobrze tak jak w tej chwili. Mogłem tak zostać, siedząc
obok Ashera i to by mnie uszczęśliwiło. Czułem się taki spokojny.
– Skończymy do
wieczora tamtą część, a na poniedziałek zostawimy sobie barierki – powiedział
Jarvis, przerywając ciszę i spoglądając na mnie. Gdybym zerknął nad jego
ramieniem, ujrzałbym podglądającą nas panią Abner. Nie zrobiłem tego, bo nie obchodziło
mnie, co ona zrobi, co komu powie. Dlatego jedyne, co zrobiłem, to spojrzałem
mu w oczy. Miał je piwne tak jak Daren, ale oczy Ashera były zupełnie inne. Ich
głębia pochłaniała mnie i już nigdy nie chciałem patrzeć w nic innego.
Wstrzymałem oddech,
kiedy obserwował moją twarz. Widziałem ruch jego oczu. To, jak powoli mnie
studiowały, pieściły. Czułem się tak, jakby naprawdę mnie dotykał. Robiłem to
samo. Jego usta były rozchylone. Pamiętałem, jak potrafią całować, robiąc ze
mnie bezbronną istotę, która pragnie i dygoce z potrzeby. Oblał mnie żar, a
wewnątrz czułem się tak, jakby krew zamieniła się w palącą lawę. Zacząłem
szybciej oddychać, bo wiedziałem, że on czuje to samo, co ja. Chciałem
wyciągnąć rękę, by dotknąć jego twarzy. Wręcz potrzebowałem pochylić się do
niego i potrzeć nasze policzki, przy czym czułbym, jak jego zarost drapie mnie,
chrzęści. Chciałbym zatopić palce w jego włosach, a nos przytknąć do jego szyi
i wciągnąć zapach Ashera. Czułbym pot, ale i ten unikalny zapach, który należał
tylko do niego i nigdy go nie zapomniałem. To było coś, co na zawsze wyryło się
we mnie.
Zadrżałem, kiedy
przysunął swoją nogę do mojej. Teraz stykały się one ze sobą na całej
powierzchni. Spalałem się. Jakby ktoś przyłożył mi pochodnię do skóry i przypiekał
każdy jej kawałek. Pragnąłem go. Potrzebowałem go tak bardzo, że miałem ochotę
przyciągnąć go do siebie i wpić się w jego pełne usta. W gardle mi wyschło i
coś dusiło mnie od środka. Bez swojego ochronnego pancerza stałem się bezwolny,
niepotrafiący walczyć, kiedy on patrzył na mnie w taki sposób, jakbym był dla
niego całym światem.
– Asher… –
Zdołałem z siebie wydusić tylko tyle. Nie potrafiłem nic więcej powiedzieć, ale
on doskonale wiedział, co chciałem mu przekazać.
– Noah, ja wiem.
Przecież wiesz, że umiem z ciebie czytać– szepnął. Miałem wrażenie, że chce się
pochylić w moją stronę i pocałować mnie tak, jak obaj tego pragnęliśmy.
Wiem jednak, jak
bardzo by tego żałował, bo przecież byliśmy na widoku. Znów by uciekł, porzucił
mnie, a ja zatonąłbym w ciemności, z której już bym nie wyszedł. Dlatego to ja
musiałem mieć siły i choćbym chciał tak wiele, to w tej chwili nie mogliśmy
sobie na nic pozwolić. Nawet, jeżeli by mi to nie przeszkadzało, ja nie mogłem
ryzykować. Z ogromnym trudem, jakbym dźwigał wielki ciężar, a moje ciało było
pokryte ołowiem, odwróciłem wzrok, po czym zdobyłem siły na to, aby wstać. On
patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc.
– Nie jesteśmy sami,
Ash – powiedziałem miękko już bez tej złości, która jeszcze kilka godzin temu
roznosiła mnie.
– Tak. – Niespokojnie
poruszył się, a potem rozejrzał, upewniając mnie w tym, że on jeszcze długo nie
będzie gotowy na to, by przyznać się, że kocha mężczyznę. – Dzięki – dodał,
popijając wodę.
– Nie powinniśmy
przebywać tak blisko. Możesz tego żałować – rzekłem po chwili. – Tak jak
żałowałeś tego, kogo pokochałeś. – Wzdrygnąłem się, kiedy spojrzał na mnie ze
złością. Wstał i oparłszy się o barierkę naprzeciwko mnie, powiedział:
– Nigdy tego nie
żałowałem. Byłem wystraszonym gówniarzem. Żałować jedynie mogłem tego, co
zrobiłem. Nie tego, że cię kocham – ostatnie zdanie wyszeptał.
Ponowne wyznanie
robiło ze mnie trzęsącą się istotę, której nie znosiłem. Miałem ochotę chłonąć
jego słowa nawet z wiedzą, że znów mi je odbierze. Zabierze mi siebie.
– Asher, nie mów tak.
– Dlaczego? – Wysunął
nogę i trącił moją stopę. – Dlaczego, jeżeli to prawda?
– To już sam
powinieneś wiedzieć. – Zszedłem ze schodów cały roztrzęsiony. Jego bliskość
mieszała mi w głowie. Sprawiała, że chciałem wziąć go do domu i nie wypuścić z
niego nigdy w życiu. Odwróciłem się, aby powiedzieć mu, żeby już szedł, ale nie
zrobiłem tego. Stał pochylony, oparty rękoma o barierkę i patrzył na mnie, a ja
chciałem otoczyć się nim i zapaść w jego ramiona, które były od zawsze moim domem.
Asher
Nie ulegało
wątpliwości, że czytałem z niego jak z otwartej księgi. Pragnął mnie i jednocześnie
chciał pozbyć się mojej osoby ze swojego życia. A i ja potrzebowałem go tak
samo, jak on mnie. Zmarnowałem tyle lat i nie chciałem psuć kolejnych. Wariowałem
bez niego. Wariowałem, gdy byłem z nim. Powinni mi założyć kaftan i zamknąć
mnie w pokoju bez klamek. Chce mi się wrzeszczeć z tego powodu, że wciąż
jestem na tyle przerażony, bo nie mogę zdobyć się na odwagę, by do niego
podejść i objąć go. Miotał się. Najchętniej to by gdzieś się schował i lizał
rany. Rany, które wciąż w nim tkwiły zadane moim odejściem.
Już sam nie
wiedziałem, czy wolę go takiego, czy może jak się wścieka i każe mi spieprzać.
Któregoś dnia kazał mi spadać na księżyc, abym był z dala od niego. Problem w
tym, że tak naprawdę żaden z nas tego nie chciał. Dlatego byłem tutaj i dlatego
pracowaliśmy wspólnie. Razem. Jak para. Dzisiaj przypadkiem dotknęliśmy się
tyle razy, że nie zliczyłbym tego, tak jak gwiazd na niebie. Każdy z nas
podświadomie szukał kontaktu z tym drugim i za każdym razem prąd przeszywał
nasze ciała. Napięcie nas męczyło. Wciąż była pomiędzy nami chemia. Ciągnęło
nas do siebie i przez lata rozstania to nie uległo zmianie. Któregoś dnia siła
przyciągania będzie tak silna, że nic nas od siebie nie odepchnie. Nawet moja
tchórzliwa osoba i strach. Chciałem w to wierzyć i sprawić, aby i on
uwierzył.
– Nie patrz tak,
lepiej wracajmy do pracy – przerwał potok moich myśli. Chciałem coś
odpowiedzieć, ale podbiegł do nas Max, co odwróciło moją uwagę od Noaha i mogłem
dostrzec idącą w naszą stronę mamę. Niosła ze sobą blachę, w której, o ile
pamiętałem, zawsze robiła zapiekankę.
Zszedłem na dół, a
Noah też ją zauważył. Chyba odetchnął, a jego ciało rozluźniło się dzięki temu,
że nie musiał konfrontować się ze mną. Uśmiechnął się szeroko.
– Czy to jest to, o
czym myślę? – zapytał mojej mamy.
– Oczywiście.
Widziałam, że ciężko pracujecie, więc zrobiłam wam coś, czemu żaden z was nie
potrafi się oprzeć. – Wręczyła mu pełną blachę pyszności. Dopiero teraz dotarło
do mnie, jaki jestem głodny. – Cieszę się, chłopcy, że staracie się o dobry
kontakt. – Mama dotknęła mojej ręki. – Asher, to dla mnie wiele znaczy, że go
akceptujesz i nie uciekasz jak inni. Dobrze cię wychowałam.
Ledwie powstrzymałem
się przed powiedzeniem jej, że zrobiła to źle, bo jestem słaby, gdyż uciekłem,
jak tylko dotarło do mnie, że wszystko zaszło za daleko i już nie ma odwrotu.
– Zostawiam was i jak
wszystkiego nie zjecie, to, Noah, możesz tę zapiekankę śmiało zamrozić.
Będziesz miał na później. – Popatrzyła
jeszcze na nas uśmiechnięta i zadowolona ruszyła w stronę domu.
– Twoja mama jest
najwspanialszą kobietą, jaką znam – powiedział, spoglądając przez chwilę na
nią, a potem na mnie.
– Szkoda, że nie
poznałem twojej – odrzekłem.
– Była podobna.
Jedynie nie umiała tak dobrze gotować, ale dogadałyby się. – Odchrząknął. –
Nałożę po trochu na talerze i zjemy. Jestem głodny jak wilk.
Skinąłem głową
zadowolony, że znów zjem z nim posiłek. To było takie zwyczajne, a ja bardzo
pragnąłem z nim tej zwyczajności.
– Ja też. I kawy bym
się napił. A potem wracamy do pracy, zanim noc nas zastanie – mówiłem, idąc za
nim do jego domu. Domu, w którym spędziłem tyle wspaniałych chwil. Mieliśmy
tyle wspólnych planów…
Dziesięć lat wcześniej.
– Przegrałeś –
powiedział do mnie Noah, rzucając karty na łóżko. – Jestem lepszy w pokera.
Zawsze byłem dobry w karty.
– No już się tak nie
chwal. – Uszczypnąłem go, a on odskoczył, uderzając potylicą w ścianę za
sobą. Skrzywił się, a ja się do niego przysunąłem. – Wszystko w porządku?
– Tak. Nie raz się
tak walnąłem. – Masował bolące miejsce. Owinąłem ramię wokół Noaha i pochyliłem
go na tyle, by móc pocałować uderzone miejsce, a potem to obok i znów
obok. Zaśmiał się z zakłopotaniem. Odepchnął mnie, ale delikatnie i nie tak,
abym się od niego odsunął.
– Noah, wiele dla
mnie znaczysz. – Wziąłem jego rękę w swoją, splatając nasze palce razem.
Ucałowałem go w skroń, wsuwając nos w jego jasne kosmyki.
– Ty dla mnie też. Na
tyle, że marzę pewnie o rzeczach niemożliwych. Jesteśmy tacy młodzi.
– O czym marzysz,
Noah? – Odgarnąłem mu z czoła grzywkę, by móc dobrze widzieć jego oczy. Na
policzkach miał rumieniec. – Powiedz mi. – Trąciłem zaczepnie nosem jego nos.
– O nas w tym domu,
kiedyś w przyszłości. O tym, że mieszkamy razem. W tej mojej przyszłości
będziemy mogli wziąć ślub.
– Chcesz, aby to
był nasz dom? – zapytałem. Kiwnął głową i spojrzał na nasze splecione dłonie.
Uśmiechnąłem się. Wsunąłem palec pod jego brodę i uniosłem mu twarz. Patrzył na
mnie nieśmiało i niepewnie. Mój kochany Noah. – Też tego chcę. Chcę być tam,
gdzie ty, bo jesteś moim domem – wyszeptałem głosem pełnym ciepła. – Obiecuję
ci, że zrobię wszystko, by tak się stało. – Jego twarz pojaśniała, a uśmiech ją
ozdobił. Ucałowałem usta Noaha cały szczęśliwy, że on chce tego, co ja.
Obecnie.
Wszystko zniszczyłem,
pomyślałem. Jak mogłem być tak głupi? Przecież naprawdę tego wszystkiego
chciałem. Nie ma usprawiedliwienia na to, jak mi odwaliło. Na szczęście mam
szansę. Jedną jedyną i nie zmarnuję jej.
Noah
– W porządku? –
zapytałem Ashera, który nagle przystanął i zbladł.
– Po prostu byłem
idiotą.
– Wiem o tym.
Nadal nim jesteś – prychnąłem zlewczo, ale on się nie roześmiał. Zacząłem mu
się przyglądać i coś było nie tak. Wolałem nie pytać, o czym myślał, bo czułem,
że to mnie zaboli. I tak miałem w sobie zbyt wiele emocji, przed którymi
straciłem ochronę. Nie chciałem więcej.
Nie zwracając uwagi
na Jarvisa, wszedłem do domu. W kuchni postawiłem blachę na szafce, a z tej wiszącej
wziąłem dwa talerze. Dopiero wtedy pojawił się Asher. Już opanowany i bez tej
chorej bladości na twarzy, która sprawiała, że chciało się go ratować.
– W tej szufladzie
przy lodówce są sztućce. Tam też jest większy nóż. On najlepiej się nada, by
odkroić kawałki zapiekanki. – Kiszki mi już marsza grały. Rano w sumie
przegryzłem tylko jednego tosta i napiłem się kilka łyków kawy. Żołądek miałem
za bardzo ściśnięty, aby coś więcej zjeść.
– Czyli nie podasz mi
do stołu? – zapytał, kierując się w stronę wskazanej przeze mnie szuflady.
– Nie jestem
służącym. Danie jest jeszcze ciepłe, więc nie trzeba odgrzewać. – Podał mi nóż,
a ja odkroiłem dwa duże kawałki zapiekanki. Położyłem je na talerze i jeden
dałem Asherowi. Podziękował i obaj usiedliśmy przy stole.
Jedliśmy w ciszy, co
jakiś czas popatrując na siebie. Próbowałem jak najszybciej opróżnić talerz i
wrócić do pracy. Zbędne siedzenie razem sprawiało, że mój mózg miał ochotę
wybuchnąć. Wolałem też za dużo sobie nie wyobrażać, bo to wywoływało ból, a tego
miałem już za wiele. Gdy Asher chciał coś powiedzieć, ja rozpoczynałem temat
remontu i mówiłem, co jeszcze dzisiaj musimy zrobić. Jutro była niedziela, więc
wiadomo było, że nic nie zdziałamy, a tym samym nie spędzimy ze sobą czasu i to
było dobre. Lub złe, zależy z której strony na to spojrzeć.
Po posiłku napiliśmy
się jeszcze kawy, a potem wzięliśmy po butelce piwa i zabraliśmy się do
pracy. Nadal nie rozmawialiśmy, ale często dotykaliśmy się przez głupie
przypadki, które chciałem przekląć. Kilka razy przechodząc zbyt blisko siebie
otarliśmy się jeden o drugiego, a tego już dla nas obu było za wiele, bo
atmosfera robiła się coraz gęstsza. Tym bardziej, kiedy wzrok Ashera ciągle
lądował na moich ustach.
– Gdzie patrzysz?
Wbijaj tego gwoździa – warknąłem, przytrzymując deskę, aby się nie przesunęła.
– Może mi jakiegoś
podasz – syknął, a ja udawałem, że nie mam pojęcia, dlaczego obaj znów jesteśmy
wściekli. Po prostu napięcie pomiędzy nami urosło do tych rozmiarów, że miałem
ochotę zedrzeć z Jarvisa ubranie i mieć go nago.
– Trzymaj. – Podając
mu gwoździa, moja ręka dygotała, a gdy nasze palce otarły się o siebie,
ponownie przebiegły pomiędzy nami iskry. Tym razem zrobił to specjalnie. – I patrz,
za co łapiesz.
– Mhm. Spróbuję –
dodał po chwili i wziął młotek. Gwóźdź wszedł w drewno jak w masło i deska
została umocowana na tyle, że nie miała się prawa przesunąć, a ja mogłem
podnieść się z klęczek.
– Poradzisz sobie, ja
idę jeszcze po piwa. Też chcesz?
– Nie. Ciemno
się robi i na dzisiaj skończymy. Chcę jeszcze tylko przybić tę deskę do końca.
– To sam się napiję.
– Byłem zły, że to już koniec i on za chwilę pójdzie. Przecież cały dzień
chciałem się go pozbyć. Głupi jestem i tyle.
Wszedłem do holu i
przystanąłem, kiedy usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem się. Asher stał za
mną. Zamknął drzwi, a mnie coś ścisnęło w piersi. Na pewno nie ze strachu.
– Chcesz czegoś?
– Tak. Muszę to
zrobić, bo napięcie pomiędzy nami mnie zabije. Cały dzień o tym myślę.
– Ciekawe, o czym –
prychnąłem, a on w tym samym momencie wyciągnął rękę i chwycił mnie za
kark, przytrzymał, bym mu nie uciekł. Natychmiast się pochylił, po czym
zawładnął moimi ustami.
Nie było czegoś w tym
stylu, jak to piszą w książkach, że zamarłem i nie wiedziałem, co robić. Ja
doskonale to wiedziałem. Odpowiedziałem natychmiast, napierając wargami na jego
usta. Zaborczo przycisnął mnie do siebie, a ja objąłem go wokół pleców.
Pogłębił pocałunek, w którym wyczuwałem jego głód. Tak, był tego głodny,
spragniony mnie tak, jak ja jego, co było winą Ashera, bo to on nam to zabrał.
Poczułem złość. Dlatego zacząłem całować go bardziej agresywnie, wręcz
wściekle. Jęknął, próbując zdominować pocałunek. Nie zamierzałem mu na to
pozwolić. Ugryzłem go w język, a on wycofał się z sykiem. Spojrzał mi w oczy.
Jego płonęły pożądaniem. Odczuwałem to samo. Dygotałem z potrzeby ponownego
zetknięcia naszych ust. Ale wiedziałem, że jak pocałujemy się ponownie, on nie
wyjdzie stąd do rana. I chociaż tego wręcz do szaleństwa pragnąłem, to
świadomość, że nie mogę zaufać temu facetowi, z którym seks i bliskość
sprawią, że znów przepadnę w nim oraz w tym, co czuję, studziła to pragnienie.
– Idź już –
powiedziałem, puszczając go, kiedy chciał znów zetrzeć w walce nasze wargi. –
Lepiej idź. – Cofnąłem się.
– Jeżeli tego chcesz.
Na pewno tego chcesz? – Nie zważając na to, że znów cofnąłem się o krok,
podszedł do mnie i położył dłoń na moim policzku. Co z tego, że wiedział, co ze
mną robi. Chciał tego, bym płonął dla niego z potrzeby. Przeklęty Asher Jarvis.
Musiałem znaleźć w sobie siły, by go odepchnąć.
– Tak. Idź.
– W porządku. –
Przytknął z czułością usta do mojego czoła. Na pewno wyczuwał, że drżę. On też
drżał. – Ale wrócę. Nie tylko, żeby pomóc przy remoncie. – Ucałował mnie w
czoło, a potem w policzek i odwrócił się, by jak najprędzej wyjść. Cieszyło
mnie to, bo gdyby zwlekał, to już bym go nie wypuścił, a on doskonale o tym
wiedział.
Na nogach niczym z
waty podszedłem do okna i patrzyłem, jak zbiera swoje rzeczy. Nie to jednak
zwróciło uwagę. Jego uśmiech. To było to, co sprawiło, że i ja się uśmiechnąłem
czując, jak coś ciężkiego zostało zabrane z moich pleców. Bałem się tego, co
będzie dalej, ale wyczekiwałem kolejnego spotkania z nim. Tak jak wtedy, kiedy
miałem osiemnaście lat, a on miał przyjść. Chyba byłem w tej chwili tamtym
chłopakiem chorym z miłości i tęsknoty.
Ponownie w tobie
tonę. Mam nadzieję, że nie pozwolisz mi się utopić, pomyślałem patrząc, jak
oddala się sprężystym krokiem. Uratuj mnie. Uratuj nas lub zniknij na zawsze,
zanim znów będę cierpiał.
To było słodkie :) Naprawdę wspaniale piszesz tę historię
OdpowiedzUsuńTo jest genialne .
OdpowiedzUsuńKocham mocno. Przesyłam wenę!
Supcio :) Czułam, że coś dobrego się stanie :3 Pozdrawiam i weny życzę ;)
OdpowiedzUsuń~Tsubi
Raa dzieje się!!! No i zupełnie inna atmosfera, intensywna, taka poważna poważna. Oby tylko nic się nie zniszczyło, choć pewnie i tak coś się stanie, trzeba będzie znów ratować. Co żo nibu oni rody nie dajo? :D
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się następnego! Świetny rozdział <3
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, ze A walczyć o N, ale czy musis to robić w takim ślimaczym tempie? Niech pokaże wszystkim, jak kocha N i niech będą szczęśliwi :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że mama A będzie się cieszyć, gdy dowie się kogo kocha jej syn :)
N nie może dać się skrzywdzić, niech również zawalczy o swoje szczęście, niech pokaże A, że inni go nie odrzucą, gdy dowiedzą się o ich miłości.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Przeczytałam i jak zwykle komentuje z opóźnieniem.
OdpowiedzUsuńJa to jestem wręcz fenomenalna.
Podoba mi się ta historia coraz bardziej.
Niecierpliwie będę czekać na ciąg dalszy.
Uwielbiam tych chłopaków!
To było taaaakie urocze. No kochane, szczególnie pocałunek w czoło. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Weny Lu 💙
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Asher bardzo działa na Noah'a, dobrze że się kontroluje... niech pokaże że się zmieni,ł bo wciąż wykonuje ten ruch ucieczki, paniki... niech zacznie od grona rodziny, i na przyklad przy stole powie ze jest gejem i kocha Noah'a, później Noahowi w ksiegarni jak bedzie jakiś klient..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia