Pozdrawiam, dziękuję za każdy komentarz i zapraszam na rozdział.
Patrzył na to coś,
jakby zaraz miało na niego wskoczyć i go zagryźć. Pamiętał, kiedy miesiąc temu
wsadzono go na to coś. Tak bardzo nie chciał, walczył, ale siłą posadzili go na
te cztery kółka, uświadamiając mu, że tak już zostanie. Tak ma być i już nigdy
z tego czegoś nie wstanie – taka prawda, że oni mówili co innego, ale on
wiedział swoje. Nie mógł jednak tak do końca na to narzekać, bo dzięki temu
czemuś nie był przywiązany do łóżka, lecz nic nie zastąpi mu jego nóg, których
po prostu nie czuł, i nie wierzył, że
rehabilitacja mu pomoże. Rehabilitowali go od miesiąca i nie widział efektów. W
sumie to nawet się nie starał. Kto raz siądzie na wózek, już z niego nie
wstanie i on należał do tych osób.
– Gotowy?
Obrzucił Caseya
wściekłym wzrokiem. Chłopak ciągle z nim był. Nie wiedział po co. Taki ktoś jak
Cas powinien mieć zdrowego chłopaka, a on kochał takie ścierwo niezdolne nawet
się samemu umyć.
– Widzę, że nie. I tak
się nie boję tego twojego złego wzroku. – McPherson wyszczerzył się,
podjeżdżając wózkiem do łóżka. – Nie powinieneś go odpychać, bo jeśli
zechciałbyś zwiedzić szacowne szpitalne korytarze, to siłą magnetyczną go nie
przyciągniesz, bo jej po prostu nie masz. Usadów swoje szanowne cztery litery
na tym miękko wyściełanym siedzisku i jedziemy do domu.
Dom. Po dwóch
miesiącach wracał do domu. Wróciłby znacznie wcześniej, ale dostał jakiegoś
zakażenia krwi i prawie umarł. Szkoda, że to się nie stało. On miałby spokój i
oni wszyscy też, a tak to będą się z nim męczyć.
– Mówił ci ktoś, że
jesteś upierdliwy?
– Ty, Emośku, ty. W
dodatku postanowiłem być bardziej uparty niż ty i na pewno nie pozwolę ci postawić na swoim.
Jak sam się na to nie wdrapiesz, to wezmę cię na ręce i posadzę – powiedział
Casey ku ubawieniu leżących w tym samym pokoju pacjentów.
– Pierdol się, Cas.
– Odkryłeś nowe słowo?
Jakie ono milutkie. Nie wiedziałem, że czytasz słowniki. – JD obrzucił go tak
ostrym spojrzeniem, że każdy mógłby się pod nim wycofać, ale nie on. – No,
ruszaj cztery literki i to już, bo mogę zrealizować groźbę, a panowie będą
mieli widowisko.
– Nie cierpię cię.
– Tak, też cię bardzo
kocham, ale na czułości przyjdzie czas. No już, nie mamy czasu. Muszę się
jeszcze pouczyć, nie będę tak tutaj
wieki sterczał.
– To spadaj! – warknął
JD.
– Spadniemy razem. Migiem.
Nie będę koło ciebie chodził na paluszkach jak twoja mama. Prędzej skopię ci
tyłek. – Casey nie dawał za wygraną, bo inaczej JD w życiu nie ruszyłby się z
tego łóżka. Nigdy nie nauczyłby się sam ubrać, wsiadać na wózek, a nawet
jeździć. Mama JD ulegałaby synowi, ale on nie ulegnie swojemu chłopakowi.
Wierzył, że można go postawić na nogi, a jeśli by się nie udało, to zrobi tak,
żeby chłopak w miarę normalnie żył. Tym bardziej teraz kiedy już nie był sam, a
wokół niego pojawili się ludzie, którzy go zaakceptowali takim, jakim jest.
Nawet znosili jego humory obrażonej na cały świat panienki i robili na przekór
niemu. Wszystko po to, żeby nie dać mu się nad sobą użalać.
– Co z ciebie za dupek.
– Założył kurtkę, już jedną z tych cienkich, ponieważ z tego co mu doniesiono
na dworze pojawiła się wiosna. W sumie była już połowa marca, więc nic
dziwnego. Potem z niechęcią, powoli robiąc to, co musiał, znalazł się na wózku.
Wdzięczny był Caseyowi, że mu nie pomagał,
bo chciał coś zrobić sam. Co tam, ten gruboskórny palant – którego mimo
wszystko wciąż kochał – nawet by palcem nie ruszył, żeby mu pomóc. Powiedziałby
jeszcze, że sam musi sobie radzić wsiadać na to coś, bo on nie zawsze będzie
przy nim. Ma szkołę, pracę i nie zostawi tego dla tego, żeby być niańką. Dostał
wspaniałego chłopaka i nie zasługiwał na niego. Nie kiedy jego nogi były tylko
dekoracją.
– No pięknie. Teraz
jeszcze torba. – McPherson wziął leżącą na łóżku torbę i postawił ją na
kolanach JD. – Potrzymasz? Dziękuję. Jedziemy. – Złapał za rączki przy wózku i
odwrócił go. – O, jeszcze się pożegnać trzeba. Do widzenia panom. Dziękujemy za
towarzystwo. – Ukłonił się teatralnie, czego nauczyła go siostra jego chłopaka.
– Do widzenia, do
widzenia i trzymaj się, JD – rzucił jeden z leżących mężczyzn. – Moja
siostrzenica miała nie chodzić, jak po wypadku powiedzieli jej lekarze, a
dzisiaj biega w maratonach, i to na własnych nogach. Nie poddawaj się, bo nie
warto.
– Dokładnie – dodał
drugi z mężczyzn. Dużo młodszy, dość przystojny trzydziestolatek. – Powodzenia.
JD skinął im tylko
głową, nie wiedząc co powiedzieć. Zrobił to za niego Casey. Ci dwaj, chociaż od
niego dużo starsi, nie mieli nic przeciw temu, że leżeli na sali wraz z gejem.
Zdarzali się tacy, co prosili o zmianę sali, kiedy widzieli, jakie relacje
łączą go z Caseyem. Żaden z nich nie zamierzał się ukrywać, a tym bardziej McPherson,
który nagle stał się bardzo otwarty. Jedyne co JD męczyło to to, że jego
chłopak nie mówił mu, jak to przyjęli w szkole. Szczególnie kumple z drużyny.
Domyślał się tylko, że nie zawsze było dobrze, bo czasami Cas przychodził do
szpitala z sińcami, tłumacząc, że nabył je na treningu. Tak, na pewno trenował
twarzą. Pytał nawet Richiego Taylora – chłopak dość często go odwiedzał w
szpitalu i nawet się polubili – czy coś się dzieje, ale ten powtarzał, że w
szkole nic, bo dyrektorka karała każdego za przejawy nietolerancji, ale nie
wie, co działo się na treningach i po szkole. JD obawiał się, że nie było miło,
i jakoś musiał wyciągnąć ze swojego partnera prawdę. Może prędzej mu się to
uda, bo teraz będą mieszkać razem. McPherson nadal mieszkał u niego w domu, był
traktowany jak członek rodziny, pracował tam, gdzie on wczesniej, na zmywaku,
dokładał się do rachunków i bardzo pomagał jego rodzinie oraz jemu samemu.
Doceniał to. Najbardziej to, że Casey znosił jego humory, a czasami to naprawdę
była duża sztuka z nim wytrzymać.
Dojechali do samochodu
McPhersona. Chłopak wziął torbę i wrzucił ją na tylne siedzenie, po czym wrócił
do swojego zamyślonego partnera.
– Nie wiem, o czym
myślisz, ale mam nadzieję, że o czymś bardzo przyjemnym.
– Bosz, ty tylko o
jednym. – JD przewrócił oczami.
– Ja? – Pochylił się do
niego, kładąc ręce na podłokietnikach wózka. – A kto płakał, że musi mnie
zostawić, bo już nie będzie mógł uprawiać seksu, a to takie ważne.
JD zmrużył
niebezpiecznie oczy, ale nic nie powiedział.
– Nie patrz tak, bo się
ciebie nie boję. – Casey cmoknął go szybko w zaciśnięte usta, a potem, nic
sobie nie robiąc z jego min, wziął chłopaka na ręce. – No, co? Mówiłem, że będę
cię nosił na rękach.
– Nie ma potrzeby, sam
bym dostał się do samochodu.
– Tej praktyki
jeszcze nie masz, ale nauczysz się. Poza tym chcesz mi odebrać przyjemność
noszenia cię? Nie zabronisz mi tego.
– Uparty osioł. –
Przełożył rękę przez jego kark.
– I kto to mówi? Już
tak podpisałem twoje zdjęcie na fejsie. Ha, ha.
– Nie zrobiłeś tego.
Powiedz, że tego nie zrobiłeś.
– Ja nie, ale Brithany
się tym zajęła. – Ciągle trzymał go na rękach i mógłby tak go zawsze nosić.
– Zakatrupię ją.
– Najpierw musisz ją
dogonić. Bardzo szybko biega. Wiedziałeś, że to sprinterka? Dobra jest. Tak, że
musisz wstać na nogi i ją wtedy dogonisz. – Wyszczerzył się.
– I co ja z tobą mam.
– Trochę radości i
szczęścia?
– Posadź mnie w końcu w
tym aucie.
– Już się obrażamy? I
tak nie odpuszczę. – Spełnił jego życzenie, ale zanim się odsunął, chwycił
twarz JD w obie dłonie i pocałował usta, tym razem długo i namiętnie,
pokazując, jak bardzo się za nim stęsknił. Zadowolony, że JD po chwili wahania
oddał pocałunek, a nawet wsunął mu rękę we włosy, przedłużył pieszczotę, dopóki
im obu nie zabrakło oddechu i musieli oderwać od siebie wargi. – Tęskniłem.
Teraz mogę zabrać cię do domu. Bo faktycznie mam tyle nauki, że nie wiem, czy
się dzisiaj wyrobię.
– Ależ ty się pilny
zrobiłeś.
– Zapnij pas, słodki.
– Jeszcze raz powiesz
na mnie słodki…
– To co mi, Emośku,
zrobisz? – Nie doczekał się odpowiedzi, więc wycelował w niego palec. – Nie
masz argumentu. Ha, JD Whitener nie ma argumentu.
– Przestań pajacować. –
Odwrócił głowę, żeby ukryć uśmiech, ale zrobił to za późno.
– Uśmiechasz się.
Zadziałało. Jestem mistrzem. – Zamknął drzwi i zapakował jeszcze wózek do
bagażnika. Bardzo się cieszył, że będzie go miał nareszcie w domu. Dom JD
nazywał już swoim. O tym, w którym się wychował, starał się nie myśleć. Nie
kontaktował się z rodzicami od czasu, kiedy go wyrzucili. Nadal nie chcieli
mieć z nim nic wspólnego. Jedyną osobą z najbliższej rodziny, z którą wciąż się
spotykał, była jego siostra. To dzięki niej wiedział, że rodzice nie zmienili
zdania i udawali, że nie mają syna. Bolało, niemniej udawało mu się to
zagłuszać, szczególnie wtedy, kiedy miał przy sobie swojego chłopaka. Upartego,
wrednego, którego mimo wszystko naprawdę kochał.
* * *
Dotarli do mieszkania
kilkanaście minut później i ku irytacji JD Casey nie mógł znaleźć kluczy.
– Może zgubiłem w
windzie? Nie, chyba nie. – Przeszukał kolejne kieszenie, a w spodniach miał ich
trochę, potem wrócił do tej przy bluzie. – O, są.
– I przed chwilą ich tu
nie było.
– A wiesz, że nie?
Dziwne. – Wsunął klucz do zamka. – Pewnie musiały go jakieś małe stworki ukryć.
Wiesz, jak to jest.
– Po cholerę tak głośno
gadasz? Sąsiedzi pewnie już doceniają judasza.
– E tam, bez spiny, JD.
Będą mieli nowy temat do plotek. – Otworzył drzwi i wprowadził wózek do środka.
– Jakiś ty dobry,
sąsiadom dajesz…
– NIESPODZIANKA! –
krzyknęło chórem dość duże towarzystwo.
JD zamurowało.
Przyglądał się dobrze znanym mu twarzom i nie wierzył własnym oczom. Co oni
wszyscy tu robili? Zaraz jednak poznał odpowiedź, gdy podeszła do niego Molly z
laurką i bukiecikiem kwiatów, który, wyglądało na to, też sama zrobiła.
– Witaj w domu,
braciszku, i wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin. Żebyś był
zawsze i to zawsze szczęśliwy.
Ma dzisiaj urodziny?
Nie, ma je jutro. Całkiem o nich zapomniał. Przez pobyt w szpitalu wszystkie
dni zlały się w jedno. Spodziewał się, że wróci do domu, będzie siedział, gapił
się w okno, jak to robił w szpitalu, i tyle. Tymczasem ma dom pełen ludzi,
którzy wyglądali na szczęśliwych z tego powodu, że go widzą.
– Dziękuję. – Odebrał
od siostrzyczki jej małe prezenty.
– Kwiaty możesz
wysuszyć i wciąż będą ładne – dodała dziewczynka, całując go w policzek.
– Tak zrobię, dziękuję.
– Oszołomiony? –
zapytał Casey.
– Niby w domu nie ma
nikogo i taka ta twoja nauka?
– Czekali, nie mogłem
zwlekać.
– Jakbym dostał, to bym
cię walnął w tę łepetynę.
Casey uklęknął przed
nim i pochylił głowę.
– No masz, bij.
JD wyciągnął rękę i
pogłaskał swojego chłopaka po głowie, a ten ją uniósł, ukazując błyszczące
rozbawieniem oczy.
– Oni są tu dla ciebie,
bo im na tobie zależy – dodał, zanim mu przerwano.
– Ej, dobra, oświadczysz
mu się później. – Brithany przepchnęła się, niemal taranując McPhersona, który
uszczypnął ją w nogę. – Zapamiętam to sobie, blondynie. Ale dobra, JD, słuchaj.
– Odrzuciła na plecy swoje długie, czarne loki. Z przodu włosy miała spięte
spinkami, przez co nie zasłaniały jej roześmianych oczu.
– No słucham.
– Kiedy dwa miesiące
temu pojawiłam się u ciebie w szpitalu z podziękowaniami, że uratowałeś mi
życie, przez co omal samemu nie zginąłeś, nie wiedziałam, że w tej samej chwili
bardzo cię polubię i staniemy się przyjaciółmi. Jesteś jedyną osobą, którą mogę
nazwać tym tytułem. Jedyną, której zaufałam i choćbyś mnie wyganiał, to i tak
się ode mnie nie uwolnisz. Zostałeś na mnie skazany. Chciałam ci życzyć przede
wszystkim zdrowia i siły oraz wiary w to, że możesz wstać z tego wózka i
chodzić. Nie fukaj na mnie, bo ja fuknę na ciebie – ostrzegła, kiedy JD już
otwierał usta. – Wierzę, że staniesz na te swoje patyki i życzę ci tego z całego
serca. Miłości, którą masz, ale możesz jej mieć więcej, i szczęścia, i
wszystkiego dobrego no. – Pochyliła się i wycałowała go w oba policzki. – A tu
coś słodkiego – podała mu torbę na prezenty – i do przytulania, mimo że jedną
Przytulankę już masz. – Spojrzała znacząco na Caseya opartego łokciami o
oparcie wózka.
Dalej życzenia złożyli
mu mama, rodzeństwo, Kate, Richie wraz z Jonathanem, Joyce, Oscar i wciąż
małomówna Sharon, którzy, nawet nie wiedział kiedy, weszli w życie jego
chłopaka, a potem w jego.
– Nie ma Alexa, bo sam
wiesz – powiedział Richie jakiś czas później, gdy zajadali się przygotowanymi
przekąskami.
– Widuję czasami
Morrisona – wtrącił McPherson, upychając w ustach garść chipsów cebulowych. –
Nie wygląda na uradowanego, ale nie obserwuję go. Chyba pracuje na uczelni.
Wyjeżdża rano, jak ja idę do szkoły. Zazwyczaj wtedy widzę go, jak wychodzi ze
swojej klatki. Nie gadałem z nim, bo nigdy się nie znaleźliśmy na tyle blisko.
W każdym razie nadal tu mieszka.
– Alex z nim skończył.
– Chyba nie
bardzo, jeśli nie dał rady tutaj wpaść – rzuciła Joyce. – Snuje się po
korytarzach jak duch i tylko uczy się i uczy. O, a ty, JD, wracasz do szkoły?
– Nie…
– Wraca – odpowiedział
Casey. – Co to mamy dzisiaj?
– Piątek, imbecylu –
podpowiedział JD.
– Dziękuję, moja
miłości. To w ten poniedziałek jeszcze nie wraca, bo lekarz na to nie wyraził
zgody. JD musi się przystosować do domu i takich tam. A, i nadal musi uważać na
swoje plecy. Rana po operacji zagoiła się, ale uważać nie zaszkodzi jeszcze
przez jakiś czas – paplał. – Tak za tydzień lub dwa powinien zobaczyć szkolne
mury.
– Ja nie mogę – syknął
Whitener.
– Bo co? Bo masz prywatny
pojazd? – zapytała Brithany. – Szkoła jest przystosowana dla niepełnosprawnych,
a tam, gdzie nie dasz rady sam wjechać, to ci pomożemy.
– Właśnie. Nie jesteś
sam, skarbie. – Casey wycisnął soczystego buziaka na policzku JD. – A teraz
chodź, mamy dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
Zawiózł JD do łazienki,
chcąc mu pokazać to, nad czym ostatnio wszyscy pracowali. Zamknął za nimi
drzwi, chcąc być tu tylko z nim. Ukucnął obok niego, przyglądając się reakcji
chłopaka, a ta sprawiła, że w jego serce wlały się całe tony ciepła.
– Co to jest? –
Przełknął rosnącą gulę w gardle.
– To jest, mój drogi,
przygotowana dla ciebie łazienka. Z pomocą wujka Joyce zajmującego się sprzętem
rehabilitacyjnym, medycznym i tak dalej, zrobiliśmy to, by ułatwić ci
funkcjonowanie. Żebyś nie musiał ciągle potrzebować pomocy i czuć wstyd przy
wielu higienicznych zabiegach, że tak powiem.
JD rozglądał się po
pomieszczeniu, w którym nie tylko ułożone były w odpowiednich miejscach
specjalne płytki antypoślizgowe, maty. Wszędzie wokół były zamontowane uchwyty, poręcze, dzięki którym mógł się
przytrzymać, bez pomocy skorzystać z toalety. Kabina prysznicowa została
powiększona i dostosowana dla osoby niepełnosprawnej, było w niej krzesełko, na
którym mógł usiąść i się umyć.
– Nawet bidet
zamontowaliście. I umywalka jest niżej. – Broda mu niebezpiecznie zadrżała. – I
duże lustro, żebym nawet ja mógł się zobaczyć – głos mu się załamał.
– Przystosowaliśmy
łazienkę dla ciebie. – Przytulił go mocno. – Żebyś nie musiał się więcej
wstydzić swojej nagości i wszystkiego powtarzać. – Zawsze ci pomogę, jeśli
tylko zechcesz.
– Nauczyli mnie w
szpitalu korzystać z takich rzeczy samemu, ale i tak zawsze miałem asystę.
Dziękuję. – Objął go rękoma wokół szyi, nie potrafiąc już powstrzymać łez. Nie
był płaczką, ale ostatnio tak dużo go przyduszało, a teraz nawet tak prostą
czynność jak golenie będzie mógł zrobić sam, a to cieszyło.
– Po prostu cię kocham
i zawsze o tym pamiętaj. – Sam się wzruszył. Chciał dla JD jak najlepiej i
cieszył się, że w ten sposób mu pomógł. Wydał na to wszystkie swoje
oszczędności, ale nie żałował. Bo zrobił coś dobrego dla ukochanej osoby, a uszczęśliwienie
ukochanego było dla niego bezcenne. Pieniądze rodziców, które mu dawali, zanim
go wyrzucili, przydały się na coś dobrego. Jemu wystarczy pensja, a zresztą
może nawet głodować, żeby tylko jego chłopak miał wszystko.
– Okej, bo będę cały
czerwony, a nie tego chcę. Za drzwiami jest imprezka, co nie? – JD odsunął się
od Caseya. Poczuł jego dłoń na policzku. – No co? Nie rozumiem, dlaczego chcesz
być z kimś takim jak ja.
– Bo cię kocham? Mam
nadzieję, że przyjdzie czas, że to zrozumiesz, moja czarna zołzo.
– Ty naprawdę chcesz,
żebym wrócił do szkoły? – Sięgnął po papier toaletowy i urwał spory kawałek.
Wysmarkał nos.
– Oczywiście. Nie
pozwolę, żebyś zmarnował rok. W ten tydzień masz wszystko nadrobić. Mam dla
ciebie zeszyty, trochę lekcji przepisałem. Powypisywałem, czego się uczyliście.
Wypytałem o wszystko twoją klasę. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Dasz radę.
Damy radę, JD.
– A co jak cię kopnę w
jaja, żebyś się w końcu zamknął?
– Najpierw musisz
sprawić, żeby twoje nogi zaczęły się ruszać, a potem możesz kopać. Chociaż jak
już wolę w tyłek, bo moje klejnoty jeszcze mogą nam się przydać. – Puścił mu
oczko i nie pozwalając mu już nic powiedzieć, podał mu wilgotny ręcznik
papierowy. – Obetrzyj twarz, bo wyglądasz, jakbyś właśnie ryczał.
– Wzruszałem się,
pacanie. To różnica.
– Emo się wzrusza.
– Nie jestem Emo. A
propos, masz moje kolczyki? Czułem się bez nich, jakbym był goły.
– Tak. Są w pokoju. W
naszym pokoju, chyba że wolisz, żebym spał na kanapie w salonie.
– Wiesz co, blondasie?
– Na pewno mi powiesz.
– Naprawdę jesteś
głupi, jeżeli uwierzyłbyś, że każę ci się wynieść.
– Ha, to znaczy, że
jestem mądry i troszkę mnie lubisz. Ale wolałem się tego dowiedzieć od ciebie –
dodał poważnie i uniósł się z kucek, czując, że ścierpły mu nogi. – Wracajmy do
nich, bo jeszcze posądzą nas, że uprawiamy tu dziki, namiętny seks.
– Na pewno nie będą o
tym paplać przy mojej mamie i nie przy dzieciach.
– Nie wiesz, co siedzi
w głowie Britt i Joyce. Na te dwie razem trzeba uważać. W każdym razie idziemy
ratować Oscara. Jedyny hetero facet w tej grupie. Dziwne, nie? Jak w
telenoweli.
– Biedak. Musi się
nasłuchać, co nie?
– Tak, a Joyce ma
ekstra zabawę z jego min. – Zarechotał i otworzył drzwi.
– Lubisz ich –
stwierdził JD.
– Lubię ich. – Jedyni
ludzie, z którymi czuł się naprawdę dobrze. Nie osądzali go za to, kim był,
jaki był, tylko patrzyli na to, jakie ma serce.
– O, jesteście,
chodźcie, będziemy grać w prawdę czy fałsz. – Kiwnęła na nich Joyce.
– Wracamy do łazienki?
Miło tam było – zaproponował Casey, ale JD zajechał mu drogę. Z tego właśnie
McPherson się ucieszył. Przez kolejne kilka godzin JD nie powinien użalać się nad
sobą, bo nie będzie miał na to czasu i w końcu będzie tym, kim naprawdę jest.
* * *
Zamknęli drzwi za całym
towarzystwem. Dochodziła dziesiąta wieczorem, a goście dopiero się rozeszli.
Oni obaj już byli bardzo zmęczeni, szczególnie JD, i chyba głównie ze względu
na niego imprezowicze odpuścili. Casey rozglądał się po salonie, w którym jako
tako posprzątano, ale jutro będzie musiał doprowadzić to miejsce do ładu.
– Em… Cas? – JD
wyjechał z łazienki.
– Tak?
– Wiesz… z prysznicem
sobie poradzę, ale jestem tak zmęczony, że chętnie bym się wykąpał w wannie,
odpoczął, wymoczył się porządnie. Niestety w niej to już sam sobie nie poradzę.
– W ten sposób prosisz
mnie o pomoc?
– Tak mi się wydaje.
– Zaraz do ciebie
przyjdę. Wezmę tylko twoją piżamę.
JD wjechał do łazienki
i zdjął swój sweter wraz z podkoszulkiem. Odłożył je na szafkę. Czuł się
niezręcznie. To zupełnie co innego niż gdyby mieli się kochać. Nie wiedział,
jak na to zareaguje jego chłopak. Co powie, jak to się wszystko odbędzie.
Pochylił się i rozwiązał buty. I co dalej?
– Już jestem. – Zamknął
za sobą drzwi. – Mam wszystko, co ci trzeba. Bieliznę również. – Odkręcił kran
przy wannie, by nalać do niej wody.
– Pomożesz mi z butami?
W szpitalu miałem kapcie, ale nauczę się, jak takie zdejmować.
– JD, nie pytaj, czy ci
pomogę. Po prostu mów, że mam ci zdjąć buty i tak dalej. – Ukucnął przed nim i
zająwszy się butami, poczuł ciężar na sercu. Nogi jego chłopaka były
nieruchome. Nie reagowały na jego dotyk. Na to, jak zdejmował mu buty, a potem
pomógł z dolną częścią ubrania, z czym, jak zauważył, JD dobrze sobie radził.
Starał się nie patrzeć na jego penisa. Umarłby ze wstydu, gdyby w takiej chwili
się podniecił. Teraz musi być jak profesjonalista.
Sprawdził wodę.
– Jest w porządku.
Chodź. – Wsunął ręce pod niego i podniósł swojego chłopaka. Ostrożnie włożył go
do wody. Przy wannie też była poręcz, tak aby w razie czego JD mógł się jej
przytrzymać.
– Dobrze, że to ty.
Spaliłbym się ze wstydu, gdyby to musiała zrobić moja mama. Wolę prysznice, ale
dzisiaj… – Reszta słów utonęła w delikatnym pocałunku.
– Bardzo dużo mówisz,
tłumaczysz się. JD, którego znam, nie robi tego.
– Tamten JD nie
istnieje.
– Istnieje. Ty nim
jesteś. – Podał mu mydło i gąbkę. – Zawsze nim będziesz. Musisz tylko nauczyć
się inaczej żyć. Potem zaczniesz rehabilitację…
– Nie zacznę – odparł
twardo chłopak, myjąc się. – Nie zacznę i skończ z tym.
– Dlaczego? – Nalał
sobie szamponu na rękę i zmoczywszy uprzednio włosy swojego chłopaka, roztarł
go na nich.
– Po co mam sobie robić
nadzieję?
– Lekarz powiedział, że
możesz chodzić. Dodał, że bardzo dużą w tym rolę odgrywa twoja psychika. –
Masował powoli skórę jego głowy, unosząc lekko kącik ust, kiedy JD zamruczał.
– Moja psychika. Dobre
sobie. Skończ ten temat.
– Na dzisiaj.
JD przewrócił oczami.
Pozwolił, żeby Casey spłukał mu szampon, a potem zaczął myć swoje nieruszające
się nogi. Nic nieczujące. Niereagujące. Nienawidził ich. Nie znosił. Nie
cierpiał! Równie dobrze mogliby mu je odciąć. Uderzył ręką w wodę, wrzucając do
niej mydło i rozchlapując trochę na podłodze.
– Niech to jasny szlag!
Jak waszym zdaniem to coś, co równie dobrze może być sztuczne, ma zareagować?
No jak? Powiedz mi, Cas? – Spojrzał na swojego partnera z bólem w oczach. –
Powiedz mi, jak to, co nic nie czuje, ma coś poczuć?
– Nie znam się na tym.
Nie wiem jak, lecz szansa jest i nie pozwolę ci z niej nie skorzystać. Siłą
będę cię zabierał na rehabilitację i staniesz na nogi.
– A jak nie stanę, to
co zrobisz?
– Wtedy będę nadal cię
kochał i będę przy tobie. – Pogłaskał go z czułością po twarzy. – Mogę w czymś
ci jeszcze pomóc? W umyciu czegoś? – Uniósł brwi.
– Nie, tam siebie też
dam radę umyć.
– Dobra, ale jakby co,
to się do mnie zgłoś. Mam wyjść czy mogę zostać? – Wanna była na tyle
zabezpieczona, że bez przeszkód mógł mu dać trochę prywatności. Bo to, że byli
razem, nie oznaczało, że miał mu ją zabrać.
– Zostań, bo boję się,
że zasnę, a tak to będziemy mogli pogadać.
– Normalnie czy
będziesz się na mnie wyżywał? – zapytał Casey.
– Nie mam sił na
wyżywanie się – odpowiedział i powrócił do mycia się.
Tej nocy, kiedy Casey
pomógł JD wytrzeć się i ubrać, i gdy już położył go do łóżka, chłopak
natychmiast zasnął. Natomiast Cas leżący na materacu na podłodze, tuż obok mebla
służącego do spania, nie mógł zasnąć. Długo przyglądał się swojemu chłopakowi.
Rozmyślał nad tym, co ich jeszcze czeka. Liczył się z tym, że lekarze mogą się
mylić i JD nigdy nie odzyska pełnej sprawności, ale nie dowiedzą się, dopóki
nie spróbują. Żal mu było tego, że jego partner nie wierzył, że coś może się
zmienić. Podobno w szpitalu nie współpracował z rehabilitantem. Nie pozwoli mu
zaprzepaścić szansy i pogrążyć się w depresji czy złości. Czekało go trudne
zadanie i pomimo tego wierzył, że sobie z tym poradzi. Zrobi to dla tego
śpiącego chłopaka, który niespodziewanie stał się całym jego światem,
całkowicie zmieniając jego życie.
Casey jest cudowny... Opiekuje się tym upartym JD, nawet jesli ten tego by nie chciał :) i mam nadzieje, że JD odzyska siłę...fizyczną i psychiczną - ta chyba najbardziej mu jest potrzebna ;)
OdpowiedzUsuń/A
Mam jedno, bardzo nurtujące mnie pytanie. Czy w tym trzecim tomie pojawią się jeszcze Alex i Josh? Bo od dłuższego czasu ci bohaterowie się nie pojawiają.
OdpowiedzUsuńNie pojawiają się, bo dla nich czas minął. Nie są już razem. Żyją sobie osobno. Josh może gdzieś wyjechał. Tego nie wiemy. Jedno jest pewne, że tej pary już nie ma. Alex na pewno się pojawi, ale nie pamiętam kiedy.
UsuńBoże. Co. Miałam. Nadzieję :(
UsuńTroche glupio, bo tak naprawde ich watek zostal mocno uciety. Zadnej rozmowy miedzy nimi nie bylo, ale moze to dobrze, bo przynajmniej raz nie ma happy endu :)
UsuńRozdział słodki ,oby JD nie poddał się tak szybko
OdpowiedzUsuńCiekawe czy Josh zrozumie co strasznego zrobił Alexowi
Życzę dużo weny
Mroczny Anioł
Nowy tom nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów. Ale zastanawia mnie co z Alexem? Tak po za tym wspaniałe rozpoczęcie nowego tomu. Mam nadzieje że JD zacznie chodzić. Weny życzę
OdpowiedzUsuńAlex na pewno się pojawi w tym tomie, bo nie zniknął. Ale na pewno nie ma już jego z Joshem.
UsuńNareszcie tom 3 :D JD, uparty jak osioł, ale i tak go wielbie, tak samo jak Casey'a ^.^ Mam nadzieję, że jednak też będą pojawiać się, Alex i Josh, bo to moja ukochana para, a tak mało ich jest ;---; Czekam na następne, wspaniałe rozdziały ^^
OdpowiedzUsuńŻyczę duuużo weny! :*
Nie wiem czy Buntownik przypadnie mi do głowy, ale kocham to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńNaprawdę coś cudownego!
Szkoda mi JD.
Ciężkie chwile czekają Casa, ale wierze, że wspólnymi siłami sobie pomogą.
W końcu od tego to zależy.
Czekam do kolejnego rozdziału!
Aby jak najszybciej.
Hej,
OdpowiedzUsuńświetne, Casey jest bardzo uparty, niespodzianka się udała, a jak się okazuje Josh wciąż mieszka w tej kamienicy... niech będą razem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Dziękuję Basiu i dziękuję za każdy Twój komentarz. :)
UsuńWszystkiego dobrego.
Pozdrawiam. :)