Tom trzeci będzie publikowany od czwartku 7 lipca o godzinie 23:00. Czyli tak jak dotychczas ukazywały się rozdziały. Dodam, że ten tom od tego dnia będzie się ukazywał raz w tygodniu, właśnie w czwartki. Natomiast w niedzielę zacznę publikować pierwszy tom opowiadania "Buntownik". Rozdział będzie się pojawiał w każdą niedzielę o godzinie 23:00.
Ucieszy to tych, którzy czekali na Buntownika, ale zmartwi tych którzy wolą Sidła. Ale myślę, że Buntownika też polubicie.
Pamiętajcie rozdziały 3 tomu Sideł w każdy czwartek, a w każdą niedzielę Buntownik.
Przypominam o blogu mojego kolegi: http://grissdrauka.blogspot.com/
A teraz dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :)
Szpitalne
korytarze, gdy zbliżała się noc, opustoszały przypominając Caseyowi momentami
te, z oglądanych przez niego kiczowatych horrorów. Miał wrażenie, że zaraz zza
zakrętu wyskoczy na niego jakiś duch lub inny stwór, przez co przeszły go
dreszcze. Na szczęście długo o tym nie myślał, bo głowę miał zajętą całkowicie
czymś innym. Zagubiony we własnym kłębowisku lęku i myśli, dotyczących tego, że
właśnie stał się bezdomny, dotarł pod salę intensywnej opieki medycznej.
Podszedł do szyby od razu spoglądając na śpiącego JD. Tak bardzo chciałby
usiąść teraz obok niego, dotknąć policzka, by chłopak poczuł jego obecność.
Pytanie czy ten chłopak nadal będzie go chciał, po tym co mu powiedział. Tak
bardzo żałował tamtych słów. Przecież naprawdę w ten sposób nie myślał. Coś go
opanowało i stało się. Przeprosi go za wszystko i będzie błagał o wybaczenie,
jeśli zajdzie taka potrzeba to zrobi to nawet na kolanach. Nie wyobrażał sobie
bez niego życia. Brał jednak pod uwagę to, że JD nie będzie go już chciał, a
wtedy będzie musiał odejść, co nie przyjdzie mu łatwo. Będzie wiedział co zrobić
po ich pierwszym spotkaniu, kiedy chłopak się obudzi. Jego reakcja powie mu
wszystko.
–
Co pan tu robi?
Srogi
głos sprawił, że Casey oderwał spojrzenie od śpiącego przenosząc je na pielęgniarkę.
–
Stoję.
–
Widzę, ale pytam co pan tu robi? Kto pana o tej porze wpuścił na oddział?
Pacjenci teraz potrzebują spokoju, a nie gości.
–
Ja przyszedłem do niego. – Wskazał na leżącą postać.
–
Kim pan dla niego jest?
–
Em… – Co miał odpowiedzieć? Chętnie powiedziałby, że chłopakiem, ale czy JD
życzyłby sobie tego? – Jestem jego przyjacielem.
–
Tym bardziej nie powinno pana tutaj być. Zanim nie przewieziemy pacjenta do
zwykłej sali, nikt prócz rodziny nie może go odwiedzać. Proszę stąd iść, bo
wezwę ochronę. Po osiemnastej oddziały są zamknięte dla odwiedzających,
szczególnie dla tych, którzy nie są związani z pacjentem. Tylko w stanach
zagrożenia życia ktoś z rodziny może z pacjentem przebywać nawet w nocy, a i to
kiedy lekarz wyrazi na to zgodę.
Pielęgniarka
mówiła i mówiła, a McPherson zaczynał się zastanawiać czy jej usta nie bolą od
poruszania się.
–
W każdym razie nie ma pan prawa tu przebywać i proszę natychmiast opuścić teren
szpitala – rozkazała twardo, po każdym zdaniu
na chwilę zaciskając swoje wąskie usta. – Daję panu pięć minut, a potem
wzywam ochronę.
–
Dobry z pani cerber.
– Wypraszam
sobie. Ja to robię dla dobra pacjentów, więc jeżeli zależy panu na przyjacielu,
to będzie pan cierpliwy i przyjdzie jutro.
–
Już idę, proszę szanownej pani. – Uśmiechnął się kpiąco, a potem całkowicie
mając gdzieś kobietę, przez chwilę jeszcze stał przyglądając się twarzy JD. –
Wrócę tu jutro. – Miał zamiar dotknąć szyby, ale został spiorunowany wściekłym
spojrzeniem cerbera, więc z tego zrezygnował. Posłusznie wycofał się.
–
I proszę tak z rana tu nie przychodzić, bo jest obchód. Najlepiej przyjść po
południu.
Po
moim trupie, pomyślał. Rano co
najwyżej poczeka aż ten obchód przejdzie i wróci tutaj. Prawdę mówiąc miał
nadzieję, że spędzi noc w ciepłym budynku, nawet jakby miał koczować na
podłodze. Niestety, musi wrócić do samochodu, w którym trzymał swoje rzeczy.
Mógł wynająć jakiś pokój w motelu, ale wolał nie tracić kasy z konta, bo
wiedział, że już więcej od rodziców nie dostanie. Właśnie skończyło się jego
beztroskie życie i przyszła pora, aby wziąć się za fraki, bo inaczej będzie z
nim marnie. Na razie jednak najważniejszy był leżący z szpitalu chłopak.
Rankiem
obudził się przemarznięty. Cały się trząsł. Palce dłoni miał zdrętwiałe tak
bardzo, że ledwie nimi poruszał. Nawet gruby płaszcz, szal i koc nie pomogły mu
utrzymać ciepła, kiedy na dworze temperatura spadła poniżej zera. Potrzebował
rozgrzać się, a dobrym sposobem było wypicie czegoś gorącego. Zrzucił z siebie
koc i cały dygocząc wygramolił się jakoś z samochodu rozprostowując kości.
Słońce już dawno wstało i teraz oświetliło mu przyjemnie twarz. Postał chwilę
przyglądając się pogodnemu niebu. Westchnął ciężko, jakby dźwigał na plecach
ciężar całego świata i nie miał dziewiętnastu lat tylko trzy razy tyle. Stopy skierował w stronę budynku szpitala,
mając nadzieję, że mały barek na pierwszym piętrze jest już otwarty. W
międzyczasie spojrzał na swoją komórkę. Ta wyładowała się, więc nie mógł dać
siostrze znać, że u niego wszystko w porządku i gdzie jest. Może będzie mieć
możliwość jej naładowania. Najwyżej zapłaci za to komuś. Tym, postanowił,
przejmować się później, bo na razie jego jedynym celem było ogrzanie się zanim
zamarznie.
Wchodząc
do budynku poczuł już od wejścia przyjemne ciepło, więc zdjął czapkę. Szpital
na nowo podjął życie, bo dużo ludzi kręciło się po parterze, rejestrowało się
do lekarzy. Szybko pokonał schody i z ulgą zobaczył, że miejsce, do którego się
udawał pół godziny temu zostało otwarte. Wszedł do nad wyraz dobrze ogrzanego
pomieszczenia, ale nie rozbierał się, zdjął tylko rękawiczki. Mimo wszystko
wciąż mu było zimno. Podszedł do lady i poprosił o dużą, gorącą herbatę z
cytryną i rogalik. Nie był głodny, ale musiał coś zjeść, bo od wczorajszego
śniadania nic nie miał w ustach. Zapłacił i poczekał chwilę na swoje
zamówienie, po czym usiadł przy stoliku w pobliżu grzejnika. Wsypał do napoju
dwie łyżeczki cukru, z cukiernicy stojącej na blacie. Zamieszał, a przyjemny
aromat popieścił mu nos. Ogrzewając dłonie o kubek napił się powoli,
wzdychając, gdy gorący płyn wypełnił mu usta, a potem gardło, rozlewając
przyjemne ciepło wewnątrz ciała. Wciąż się trząsł, teraz nawet bardziej, kiedy
miał uczucie jakby zimno wychodziło z niego. Ugryzł kawałek rogalika i popił
go. Mógł sobie jeszcze zamówić kawę, ale może to zrobić później. Teraz
najważniejszym punktem było rozgrzanie się, znalezienie jakiejś toalety, z
której mogli korzystać odwiedzający, natomiast później pójdzie do JD. Niestety
dopiero za godzinę mógł wejść na oddział, bo dosłyszał z rozmowy dwóch osób, że
obchód skończy się o dziewiątej. Ciekawy był, kiedy obudzą JD. Tak bardzo
chciałby być pierwszą osobą, którą chłopak ujrzy, ale nie będzie takiej
możliwości. Nie wpuszczą go do niego, bo według nich jest dla niego nikim. Nawet
jakby powiedział, że jest chłopakiem i tak nie wpuściliby go. Co dla niego było śmieszne ponieważ nie liczyło się to, że
go kocha. Może kiedyś coś się zmieni.
Dokończył
rogalika i herbatę. Zrobiło mu się zdecydowanie cieplej. Wstał i u miłej,
starszej kobiety za ladą zamówił jeszcze mocną kawę.
–
Widzę, że miał pan ciężką noc – zagadała.
–
Bardzo.
–
Na pewno wszystko będzie dobrze. – Uśmiechnęła się miło.
–
Mam taką nadzieję proszę pani. – Ta chwila rozmowy z kobietą dodała mu dużo
otuchy. Tego właśnie potrzebował. Paru słów zapewnienia, że czekają jego i JD jeszcze dobre dni.
Pół
godziny później w szpitalnej toalecie, o dziwo z rana jeszcze czystej zanim
odwiedzi ją multum ludzi, stał i patrzył w lustro. Powinien się ogolić, bo
zarost już powykłuwał się znacząc jego policzki. Nie przejął się tym jednak,
szczególnie, że był blondynem i słabo było go widać. I tak dzisiaj musi coś
sobie znaleźć, chyba faktycznie wynajmie pokój, bo nie wyrobi kolejnej nocy na
mrozie, więc tam już doprowadzi siebie do porządku. Przyjrzał się swoim smutnym
oczom i jak pomyślał, że JD mogłoby już nie być, z powrotem miał ochotę płakać.
Dlatego potrzebował go zobaczyć, upewnić, że on istnieje, bo inaczej tu
rozpadnie się na kawałki i ciężko będzie go poskładać. Odetchnął głęboko,
przeganiając bolesne kłucie w piersi. Skorzystał z toalety, umył ręce i opuściwszy
kabinę sprawdził godzinę. Całe szczęście nosił zegarek, nie liczył, że zawsze
będzie mógł zobaczyć która jest godzina na telefonie. Akurat było już po
dziewiątej, więc mógł pójść do niego. Zdecydowanie było mu już ciepło, więc
zdjął szal i rozpiął długi, czarny płaszcz.
Zastał
go leżącego tak jak wcześniej i, mimo nadziei, że poczuje ulgę widząc go, tak
znów było mu bardzo smutno. Naprawdę chciałby zająć jego miejsce i sprawić,
żeby JD był zdrowy, szczęśliwy. Gdyby mógł odebrałby mu cierpienie i przeniósł
na siebie. Oddałby za niego życie. Nie mógł inaczej, bo go kochał. Szkoda, że
uświadomił to sobie w tak tragicznym momencie. Niewiele brakowało, a nigdy nie
powiedziałby tego chłopakowi. Na szczęście dostał szansę i jak tylko będzie
mógł, to mu to wyzna.
–
Casey?
McPherson
odwrócił się i zobaczywszy panią Whitener przywitał się.
–
Dzień dobry pani.
–
Casey, co tu robisz o tej porze?
–
Nie mogłem zostawić go samego. – Wbił spojrzenie w chłopaka za dużą barierą
szklaną. Oczy zaszły mu mgłą, więc zamrugał kilka razy, żeby odgonić łzy. – Nie
chcę, żeby był ciągle sam. – Poczuł dłoń na swoich plecach.
–
Nie jest sam i nie będzie. Byłeś tu całą noc?
–
Nie pozwolono mi.
–
Wcześnie przyjechałeś.
–
Tak. Wcześnie. – Nie powie jej przecież, że właściwie nigdzie nie odjeżdżał, bo
nie miał dokąd.
–
Pójdę porozmawiać z lekarzem i dowiem się wszystkiego. Jak wrócę to ci powiem
co i jak.
–
Dziękuję. – Jego własna matka go odrzuciła, bo jej nie pasował, a ta obca
kobieta, przed którą przedwczoraj uciekł, traktowała jak własnego syna. Brzydki
figiel dany mu od losu.
Usiadł
na krześle wiedząc, że nikt go już stąd nie wygoni. Zrobiło mu się przyjemnie
ciepło. Przymknął oczy.
*
* *
Poczuł,
że ktoś nim szturcha. Ocknął się szybko.
–
Co? Jak? Gdzie? – Potarł oczy dłońmi, a przed twarzą ujrzał twarz siostry. –
Kate?
–
A ja, ja. Wiedziałam, że cię tutaj znajdę.
–
Nie jesteś w szkole? – Rozejrzał się niespokojnie jakby nie pamiętając gdzie
jest. Chyba musiał zasnąć. Nagle poderwał się z krzesła chcąc zobaczyć co u JD.
–
Wszystko w porządku. Widziałam się z jego mamą. Nie chciała cię budzić i zanim
poszła się czegoś napić, przekazała mi, abym ci powiedziała, że niedługo go
wybudzą. Niestety, do końca nie wiadomo jak szybko się obudzi. Nawet po tym nie
będzie można go tak od razu zobaczyć na dłużej niż kilka minut.
–
I założę się, że tylko rodzina będzie mogła tam wejść.
–
Ty też. Mama JD nakazała lekarzowi, aby cię wpuścili. Nie było mu to w smak, bo
jakieś przepisy i inne duperele, ale powiedziała, że to jej synowi dobrze zrobi
i lekarz ma to zrobić dla dobra pacjenta. No i doktorek nie miał wyjścia. Nie
powiedziała, kim jesteś dla jej syna, bo to już od ciebie zależy.
Nie
mógł usłyszeć lepszej wiadomości. Będzie mógł go dotknąć, powiedzieć co czuje i
przeprosić. Zdawał sobie sprawę, że ta chwila zadecyduje o wszystkim, lecz był
dobrej myśli.
–
Powiedz mi gdzie spędziłeś noc?
–
W samochodzie.
–
Rodzice nie powinni ci tego robić. To niesprawiedliwe. Jesteś świetnym
chłopakiem…
–
Kate, proszę przestań. – Objął ją wokół szyi i przyciągnął do swojego boku. –
Dobrze, że się od nich uwolniłem. Inaczej nigdy nie miałbym odwagi tego zrobić.
To nie oni mnie wyrzucili, to ja odszedłem. Poradzę sobie.
–
Pomogę ci. Tylko powiedz czego potrzebujesz, a ci pomogę – powiedziała
wilgotnym głosem.
–
Nie rycz.
–
To silniejsze ode mnie.
Chwilę
później wróciła mama JD i całą trójką zaczekali na lekarza. Ten przyszedł
kilkanaście minut później i od razu wszedł do zamkniętego przed nimi pokoju.
Obserwowali co on robi i pielęgniarki oraz anestezjolog, który również musiał
być przy budzeniu pacjenta.
Długo
trwało zanim lekarz wyszedł do nich przekazując informację suchym tonem:
–
Pani syn powoli się budzi. Reaguje na bodźce głosowe i podane leki.
Rozintubowaliśmy go, bez problemów oddycha samodzielnie. To silny chłopak,
szybko wraca do siebie. To jak cud. Ktoś z państwa może do niego wejść, ale
tylko na kilka minut, potem może wejść kolejna osoba. – Obrzucił Caseya
nieprzychylnym spojrzeniem. – Jakby coś się działo, pielęgniarki mnie o tym
poinformują. Przepraszam, mam innych pacjentów.
–
Nie lubię go – oznajmił McPherson.
– Mimo
tego, to podobno bardzo dobry lekarz – odpowiedziała kobieta. – Casey,
pozwolisz, że pójdę pierwsza?
–
Proszę. – On liczył, że kiedy tam wejdzie JD już będzie bardziej kontaktował.
Nie mógł się tego doczekać.
–
Zdejmij płaszcz. Tu jest gorąco. Poza tym nie wejdziesz tam w tym.
–
Kate, mam do ciebie prośbę. – Posłuchał siostry i przewiesił okrycie przez
oparcie krzesła.
–
No?
–
Wyładowała mi się komórka. W moim aucie, w schowku, jest ładowarka. Masz tu
telefon. – Podał jej urządzenie oraz kluczyki do pojazdu. – Spróbuj go gdzieś
naładować. Samochód znajdziesz na trzecim stanowisku na prawo od wejścia.
–
Dobra. Coś wykombinuję. Wrócę jak naładuję telefon.
Zostając
sam, oparł się o ścianę. Dziesięć minut podczas, których czekał na wejście do
JD ciągnęło mu się niemiłosiernie długo. Rozumiał jednak, że pani Whitener ma
prawo spędzić z synem trochę czasu, lecz bardzo niecierpliwił się czekaniem.
Zajął się rozmyślaniem o przyszłości i nie od razu zauważył, że ktoś coś do
niego mówi.
–
Casey. Casey, możesz już do niego wejść. Pielęgniarka da ci odzież ochronną.
–
Chyba znów odleciałem. Przepraszam panią. Co z nim?
–
Jest bardzo otępiały. Częściej zasypia niż jest przytomny. Musiałam mu
tłumaczyć gdzie jest. Pamięta co się stało. Najważniejsze, że wie kim jest i
mnie rozpoznał. Idź do niego.
–
Dziękuję. – Z trudem przełknął gulę w gardle. Kiedy miał tam wejść poczuł
strach. Co jak JD każe mu wyjść? Będzie co ma być, jak mawia JD.
Wszedł
do pomieszczenia, w którym stało kilka łóżek, ale tylko jedno było zajęte przez
JD. Reszta czekała na pacjentów wymagających szczególnej opieki i obserwacji.
Pielęgniarka wcześniej podała mu strój
składający się ze spodni, butów i fartucha, wszystko koloru zieleni. Na
szczęście nie musiał wkładać żadnego czepka. Akurat JD spał, kiedy usiadł przy
nim na taborecie. Wcześniej widział, że mama chłopaka trzymała go za rękę, więc
sam też wziął jego dłoń w swoją.
–
Mój, kochany. – Przytknął sobie jego dłoń do ust całując kostki palców. –
Przepraszam. – Tym razem już nie powstrzymał łez. Nie wstydził się ich. Raz
słyszał, że tylko prawdziwi mężczyźni potrafią płakać. – Źle postąpiłem. Wybacz
mi. – Drgnął, kiedy powieki JD uniosły się ukazując duże, ciemne oczy. – JD.
–
N… Nie płacz. – Trudno mu się mówiło.
– Nic
nie mów. Miałeś rurkę inkubacyjną i masz podrażnione gardło. To minie. –
Odetchnął, bo jego Emo nie powiedziało „wynoś się”. – Trudno nie płakać, kiedy
widzę cię leżącego w łóżku, nie mogącego się ruszyć.
–
Do… dobrze… będzie.
–
Tak. Będzie dobrze. – Ileż razy to już słyszał? – Wybaczysz mi? – Poprosił, nie
zwracając uwagi na siedzącą w pokoju pielęgniarkę i co ona sobie o tym myśli.
–
Słyszałem.
–
Słucham?
–
Słysz… ałem jak mówisz mi te słowa.
–
Słyszałeś jak leżałeś tam na szkolnym korytarzu, co ja mówiłem? – Mrugnięcie
oczu dało mu odpowiedź. – To wiesz, że to nie sen. Kocham cię. – Patrzył jak JD
uśmiecha się, a potem jego powieki opadają.
Casey
nie ruszał się stąd. Mając jeszcze kilka minut potrzebował z nim posiedzieć.
Pociągnął nosem. Powoli się uspokajał. Wciąż trzymał przy ustach jego dłoń i
już wiedział, że nic nie będzie w stanie odciągnąć go od tego chłopaka, chyba
że JD sam go odepchnie. Jednak jego zachowanie wróżyło, że stanie się inaczej.
–
Nie wiem dokąd nas to wszystko zaprowadzi, lecz wiem, że cokolwiek się będzie
działo zostanę przy tobie. Nie ma innej możliwości. Byłem taki głupi, ale już
nie będę. W tej jednej chwili wszystko się zmieniło i choćby walił się świat
wiem tylko to, że chcę być przy tobie. Ktoś mógłby powiedzieć, że jesteśmy za
młodzi na takie deklaracje. Fakt, niemniej czuję, że nawet po latach będę
wiedział, że liczysz się w moim życiu tylko ty. Nie chcę stąd wychodzić.
Najchętniej to bym spędził z tobą te wszystkie dni, podczas których tu
będziesz. – Dłoń w jego dłoniach poruszyła się zaciskając. – Słyszysz mnie? Nie
masz sił, by otworzyć oczy, ale słyszysz. Śpij. Lekarz mówił, że będziesz
jeszcze długo spał. Moja ciocia mówi, że sen to zdrowie, więc śpij. Będę tu na
korytarzu dopóki mnie nie wyrzucą.
–
Proszę pana?
–
Tak, wiem. Już wychodzę. JD. Wrócę tutaj. Nie wiem czy wpuszczą mnie dzisiaj,
ale jutro na pewno. – Ułożył jego dłoń wzdłuż ciała i wstał. Pochylając się nad
nim, leciutko przesunął palcem po jego policzku. Tak ciężko było stąd wyjść. –
Przepraszam za moje słowa. Nie myślę tak. Kocham cię. – Zauważył, że spod
powieki JD wypływa łza, więc ją delikatnie starł. – Śpij, Emośku. Wrócę. Już
się mnie nie pozbędziesz.
–
Proszę pana.
Wyprostował
się i zanim spojrzał na pielęgniarkę otarł swoje policzki, po czym odwrócił się
do kobiety. Ta nie była tym cerberem z nocy, ale również nie wydała mu się
miłą.
–
Powinna pani zrozumieć co to jest miłość. Wiem, powinienem już wyjść, ale
musiałem powiedzieć mu „do widzenia”. Teraz już wychodzę.
–
Nic mi do tego, ale to dla dobra pacjenta. Powinien odpoczywać. Musi mieć też
zmieniony opatrunek.
–
To też wiem. Nie jestem głupi. Do widzenia. Co mam zrobić z tym strojem?
–
To jednorazówki. Proszę go wrzucić do kosza za drzwiami.
Jak
kazała tak zrobił, a potem zmęczony podszedł do matki swojego chłopaka.
Usiadłszy obok niej po prostu milczał. Potrzebował ciszy.
–
Zamieszkaj z nami. – Po kilku minutach kobieta przerwała milczenie.
–
Słucham?
–
Twoja siostra mi powiedziała, co się stało. Musiała jechać do szkoły i podała
mi twój telefon. Nie naładował się cały, ale u nas w domu to zrobisz. Wracając
do tematu. Wiem, że nie masz się gdzie podziać. Zanim ci się nie ułoży,
zamieszkaj z nami.
–
Jestem obcy… – Schował komórkę do kieszeni bluzy.
–
Jesteś partnerem mojego syna. JD pierwszy zaproponowałby ci to. Kiedy mu
dzisiaj powiedziałam, że jesteś i czekasz, żeby go zobaczyć, jego twarz się
zmieniła. Ucieszył się. Dlatego proponuję ci pomoc. Obrażę się jeśli z niej nie
skorzystasz. Powiedziałam, dzieciom o JD i ogólnie o was. Nie mają nic przeciw,
więc i na wspólne mieszkanie też się zgodzą. Uwielbiają cię.
–
Też ich wszystkich lubię. – Zawsze chciał mieć dużą rodzinę.
–
To załatwione. JD teraz będzie długo spał. Możemy jechać do domu. Wrócimy tutaj
po południu i może będziemy mogli z nim już posiedzieć. Nie pozwolę, żebyś
mieszkał w samochodzie. I jeszcze jedno. Jutro wracasz do szkoły. To jest
warunek, pod którym zabieram cię do domu.
Nie
miał pojęcia co ma powiedzieć. Co tam, nawet głos mu odebrało. Stracił jeden
dom, znalazł drugi.
–
Obiecuję, pani, że jak tylko znajdę pracę, z czasem wynajmę coś sobie. Będę pomagał… może nie
gotować, bo spaliłbym pani kuchnię, ale mogę sprzątać…
–
Casey? – Kobieta chwyciła obie ręce chłopaka. – Po prostu kochaj mojego syna i
go szanuj. Pragnę, aby był szczęśliwy. Tylko to się dla mnie liczy.
–
Ma to pani jak w banku.
–
Jedziemy do domu – nakazała.
*
* *
Znajdując
się w pokoju JD otoczyły go wspomnienia tak liczne, że to go przytłoczyło. Ich
wspólna nauka, czas spędzany na rozmowach, pierwszy pocałunek, szok, który
wtedy przeżył, ten ostatni raz razem, kiedy on Casey był tak wystraszony, że mu
w końcu odwaliło. Odnosił wrażenie, że niektóre z tych rzeczy, zdarzyły się
lata temu, a niektóre jakby miały miejsce wczoraj.
–
Kiedy JD wróci wniesiemy ci jakiś materac i myślę, że obaj się tutaj na
spokojnie rozlokujecie – mówiła mama JD. Tak dla pozoru wspominając o materacu,
bo nie wiedziała jak daleko chłopcy się posunęli i nie chciała wiedzieć.
–
Jeszcze raz dziękuję. – Postawił torbę przy łóżku.
–
Możesz poprzesuwać jego rzeczy i się rozpakować. Nie miałby nic przeciw temu.
–
Nie. Poczekam na jego powrót. Wiem, że trochę to potrwa, ale poczekam.
–
Oczywiście. Na razie zostawiam cię samego zanim dzieciaki wrócą ze szkoły muszę
zrobić obiad. Nie chciały iść, ale je zmusiłam. – Kobieta wyszła zamykając
drzwi za sobą.
Przesunął
ręką po laptopie JD, po jego biurku, fotelu na kółkach. Wziął do ręki jego
koszulkę i przyłożył sobie do nosa wciągając zapach perfum chłopaka. Gdyby JD
umarł nigdy nie zgodziłby się wrócić do tego pokoju, a tym bardziej zamieszkać,
bo to by go zabiło. Zresztą jego śmierć by go zabiła, więc co za różnica. Nawet
nie powinien o tym myśleć. Jego chłopak żył, wyzdrowieje i będą mogli ułożyć
swoje życie. Po południu pojadą do niego, a jutro rano, jak obiecał pani
Whitener, będzie musiał iść do szkoły i stawić czoło światu.
*
* *
JD
budził się jeszcze kilka razy szukając wzrokiem Caseya, dopiero po chwili
przypominając sobie, że go nie ma, bo chłopakowi nie pozwolono tutaj zostać.
Otumaniony lekami niewiele kontaktował, lecz odwiedziny mamy i… swojego
chłopaka pamiętał. Właśnie to pozwalało mu się trzymać na powierzchni
świadomości i wracać do zdrowia. Inaczej nic by go jego stan nie obchodził. Tak
jak nie obchodziło go to w tamtej chwili, kiedy zobaczywszy, że jakiś chłopak
mierzy z broni do dziewczyny. W ostatniej chwili zasłonił ją swoim ciałem i
oberwał. Teraz leżał z dziurą w sobie, a może nie. Jakoś ta kula w niego
wleciała. Chyba mu ją wyjęli. W każdym razie miał się nie ruszać jeszcze przez
kilka godzin. Chwilami kręciło mu się w głowie, czego bardzo nie lubił. Lekarz
powiedział mu, że tak może być, bo jest po operacji i wciąż na lekach. Podobno
jutro powinno już wszystko wrócić do normy. Nie wszystko da się od razu zdziałać
jak to jemu się wydaje, że już stanie na nogi i będzie biegał. Poczeka ile
trzeba będzie, bo musi. Tylko jedno nie dawało mu spokoju. Dlaczego, kiedy go
dotykali, choćby poprawiając pościel, czy zmieniając opatrunki, nie czuł swoich
nóg? Dlaczego nie mógł nimi ruszyć?
Jezu. Tak i nie, kocham i nienawidzę twoich dzieł. LUUUUUU...
OdpowiedzUsuńNieee :( tylko niech ten brak czucia w nogach będzie chwilowy.Wiedziałam,że to nie może się skończyć zupełnie szczęśliwie.O tym ,że może nie być w pełni sprawny pomyślałam na jeszcze po zakończeniu poprzedniego rozdziału i chyba wykrakałam...
OdpowiedzUsuńGdzieś w opowiadaniach m/m chyba już się z tym spotkałam i to może przez to?
JD zastanawia się nad tym dlaczego nie czuję a to przecież mądry chłopak i wydaje mi się jeśli nie będzie to chwilowe da sobie z tym bardziej radę niż Casey(kurde w ostatnich rozdziałach Casey tak mi imponuję) Żeby tylko blondas się nie obwiniał za to(bo on tak lubi)..Zresztą to jak zachował się JD chroniąc te dziewczynę też jest..zajebiste
No prawdziwy mężczyzna
Ta para chyba przejmuje to opowiadanie(w sensie chyba będzie moją ulubioną)
Rozdział świetny :)
Nie rozumiem troche tego. Dostal kulka i stracil czucie w nogach? ;/
OdpowiedzUsuńW poprzednim rozdziale było, że dostał w okolice kręgosłupa
UsuńDokładnie, dostał w okolice kręgosłupa, więc wszystko mogło się wydarzyć.
UsuńNerwy i te sprawy pewnie.
UsuńAlbo rdzen. Ale to fajnie, bo moze bedzie jezdzil na wozku. Zmiana nada smaczku opowiadaniu ;P
Usuńsuper, ludzie którzy kupili buntownika będą mogli przeczytać go tutaj jeszcze raz :')))))))))))))
OdpowiedzUsuńTa ironia jest niepotrzebna, bo tekst wrzucam dla tych, którzy nie kupili. Pisałam dając do kupienia Buntownika, że tekst za rok będzie dodawany na blogu za darmo. A ci którzy kupili czekają na inne teksty do kupienia, a nawet czytają je od nowa na blogu.
UsuńJa nie czytalem chyba Buntownika. Bylo nie kupowac, to nie byloby teraz jakiegos problemu. ;///
UsuńEj! Tak myślałam, ze JD straci czucie w nogach! W sumie to miałam na to nadzieję (damn, jestem sadystką o-o) ale to będzie prawdziwy sprawdzian miłości dla Caseya. Mam nadzieje, ze go to nie przerośnie :)
OdpowiedzUsuńI strasznie się cieszę, ze Buntownik będzie publikowany :D
/A
Boziu JD będzie jeździł na wuzku? Aaaaaa nie mogę się doczekać dalszej części I w końcu chce się dowiedzieć co z Alexem
OdpowiedzUsuńWózku*!! :)
UsuńCzyżby JD był sparaliżowany?
OdpowiedzUsuńWolę nawet nie myśleć.
Wspaniały rozdział i pełen emocji.
Chociaż wciąż mam żal że nie wyjaśniłaś co z Joshem i Alexem.
Czekam niecierpliwie na tych dwóch chłopaków.
Ogółem rozdział jak zawsze piękny nie wiem czy o tym wspomniałam.
p.s. nie wiem czy to dobry pomysł pokazania dwóch opowiadań na raz. Może się sporo pomylić. Dla mnie lepiej jest czytać ciągiem ale zobaczymy.
Może będzie z tego coś ciekawego?
pozdrawiam.
Moim zdaniem nie można się pomylić, bo niby dlaczego? Po prostu się czyta i już. Ja czytam blogi na których co kilka dni pojawia się coś innego i jeszcze się nie pomyliłam. :)
UsuńNo nie... najpierw ten postrzał, szpital a teraz jeszcze zostanie sparaliżowany? Proszę nie, przecież to nie może być tak... wiem taka miłość też jest. Ale nie widzę jakoś JD na wózku... chyba.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie za każdym razem uświadamia mnie ze jednak mam uczucia i emocje.
Hej,
OdpowiedzUsuńpiękne, Jd już został wybudziły i jie kazał spadać za drzwi Caseyowi, a mama Jd zaproponowała aby zamieszkał u nich, i o nie, o nie niech to będzie tylko chwilowe...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia