Jeżeli chodzi o ten tom, to minęliśmy już półmetek. Przypominam, że ma on 20 rozdziałów. Czyli coraz bliżej do końca i coraz bliżej kolejnego tomu, a także Buntownika. :)
Chciałam się Was zapytać czy ktoś coś wie o blogu AkFy? Blog został usunięty, ale może komuś coś się obiło o uszy/oczy co dalej, o co chodzi.
EDIT: Blog AkFy został ponownie uruchomiony. :DDDD
Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :)
Dzisiaj z Joshem
spędził czas do południa, gdyż później mężczyzna miał mieć spotkanie z bratem.
Znów zadzwoniła matka jego partnera i zaprosiła go do domu. Szkoda, bo mogli
spędzić ze sobą cały dzień, ale nie był egoistą, żeby przeszkadzać w tym
spotkaniu. Popołudnie zamierzał zmitrężyć przy grach, chyba że mama znajdzie mu
jakieś zajęcie w domu. Czego bardzo nie chciał. Wystarczyły mu gruntowne
porządki przed świętami. Po całym dniu czegoś takiego był bardziej zmęczony niż
gdyby harował w szkole przez cały tydzień. Z tego też powodu przyszła mu do
głowy myśl, że może spotkać się z Richiem. Mogliby wyjść na miasto, zaprosić
Joyce i pozostałych. Ostatnio tylko kiszą się w czterech ścianach, jak
staruszkowie, a nawet oni wychodzą. Postanowił porozmawiać o tym z
przyjacielem, dlatego też gdy tylko dojechał do wjazdu przed jego domem,
skręcił tam. Samochód Jonathana stał jak zwykle zaparkowany tuż przed wejściem.
Zatrzymawszy się tuż za
autem brata wyłączył silnik i wysiadł z pojazdu. Na zewnątrz przywitał go chłód,
więc z żalem pożegnał ciepłe wnętrze samochodu. Zamknął drzwi na kluczyk.
Otulił się szczelniej kołnierzem płaszcza i spojrzał w niebo, które zasnuwały
czarne chmury. Pewnie znów będzie sypać. Dopiero wczoraj odśnieżał wjazd przed
swoim domem, a teraz znów go zasypie. Wstrząsany zimnymi dreszczami czym prędzej
przeszedł pokrytą lodem ścieżką przed budynek. Kilka razy nacisnął dzwonek,
żeby na pewno go usłyszeli. Zdążył otrzepać buty ze śniegu, potupać dłuższy
czas, aby się rozgrzać, a cieplutkie wnętrze domu Richiego nadal stało przed
nim zamknięte. Zastukał w drzwi, a potem jeszcze raz zadzwonił i w końcu po
chwili doczekał się jakiejś odpowiedzi.
– Nareszcie. Zamarznę
tu zanim mnie ktoś wpuści – poskarżył się badając wzrokiem Jonathana mającego
rozczochrane włosy, zmiętą koszulkę i przecierającego zaspane oczy.
– Spaliśmy.
– W dzień? – Dobra,
może pomimo dnia, na dworze już panowała szarówka, ale to nadal dzień.
– Zmęczeni byliśmy. –
Wpuścił Alexa do środka. Głównie dlatego, że stojąc tak wpuszczali zimno do
domu. Mógł też zatrząsnąć mu drzwi przed nosem, ale nie było to dobre wyjście,
gdyż Alex dobijałby się przez kolejną godzinę.
– Ciekawe po czym.
– Po treningu,
braciszku.
– Aha. Musieliście
trenować bardzo ostro.
Na korytarz ze swojego
pokoju wyszedł Richie i Alex od razu ocenił, że w luźnych spodniach, szarej,
odrobinę szerokiej koszulce, z odciśniętym śladem po poduszce na policzki i
również rozczochranymi włosami jego
przyjaciel wyglądał dzisiaj… rozkosznie. Skąd mu się wzięło to słowo? Tylko, że
idealnie opisywało wygląd Richiego. Obserwował jak Jonathan podchodzi do
swojego chłopaka i całuje go w skroń obejmując w talii. Naprawdę dobrze razem
wyglądali.
– A co, nie można się
zdrzemnąć popołudniem? – zapytał Richie zagryzając wargę.
– Planuję wyciągnąć was
na miasto. – Zdaniem Alexa coś tu było nie tak. Richie się rumienił, jeszcze
bardziej kiedy patrzył na Jonathana. – Co jest?
– Nie bądź taki
ciekawski, braciszku. Odgrzeję wczorajszy obiad, przyłączysz się?
– A co było?
– Lasagne, sam robiłem.
– A to zjem. – Złapał
Richiego za rękę zanim ten także zniknął w kuchni.
– Co?
– No co, co?
– Co, co, co?
– Richie, nie wydurniaj
się.
Richie spuścił wzrok, a
potem znów przeniósł go na przyjaciela. Korciło go, żeby mu powiedzieć, ale
wierzył, że Alex sam się domyśli. Zresztą fajnie było oglądać go takiego
wijącego się z ciekawości.
– Nie wydurniam się.
Jestem tylko bardzo, bardzo głodny.
– Richie, coś się
zmieniło. Inaczej się zachowujesz. Jonathan traktuje cię jak jajko i spaliście
w dzień.
– Popełniliśmy
przestępstwo. Z którego artykułu nas oskarżysz o „spanie w dzień”? –
Wyszczerzył się. Po wzięciu prysznica z Jonathanem wrócili do domu i położyli
się. Co prawda Johnny na to nalegał, a on się nie sprzeciwiał, bo z
przyjemnością poleżał sobie w ramionach swojego chłopaka. Szczególnie po tym
jak się kochali, bo przecież na sali nie mieli takiej możliwości. Nawet nie
wiedział kiedy zasnęli. Dopiero dobijanie się Alexa ich obudziło. Przez chwilę
mieli nawet ochotę go nie wpuszczać.
– Bosz, Richie, jesteś
upierdliwy.
– A ty taki
niedomyślny, przyjacielu. – Poszedł do kuchni czując za sobą Alexa, którego
obecność zaraz jakby odpłynęła, po tym jak ujrzał stojącego przy piekarniku
Jonathana. Zbliżył się do niego i przytulił, rzucając zza ramienia długie
spojrzenie przyjacielowi.
Alexowi omal szczęka
nie opadła zrozumiawszy co takiego się stało. Richie nie musiał nic mówić.
Szeroki uśmiech, błysk w oku i chęć bliskości w stosunku do partnera wszystko
mu powiedziały. No to braciszek się spisał, pomyślał. Jego przyjaciel, jedyny
taki od serca, z którym zjadł beczkę soli, nie jest już niewinnym chłopaczkiem.
Uniósł kciuk do góry, uśmiechając się szeroko. Na razie nie będzie o nic pytał,
a szczegóły pozna później. Doszedł do wniosku, że powinien zostawić ich samych,
ale gdy tylko zamierzał wyjść głos brata zatrzymał go.
– Ty dokąd?
– Pomyślałem…
– Ty myślisz? A to ci
nowość.
– Ha, ha, ha. Rodzice
musieli cię zamienić. Nie możesz być moim bratem.
– Chciałbyś, ale nie ma
tak łatwo. Zostajesz. – Co on robi, mógł
się go tak łatwo pozbyć Alexa. Pocałował przyklejonego do siebie Richiego. – Pozwolisz
mi zajrzeć do piekarnika?
– Wybacz. – Zostawiwszy
swojego chłopaka Richie usiadł przy stole klepiąc obok siebie krzesło. – Alex,
nie musisz nigdzie uciekać. Naprawdę nie zamierzamy już dzisiaj nic robić poza
jedzeniem i oglądaniem telewizji. Natomiast wyjść z grupą możemy jutro. Dzisiaj
jednak wolę zostać w domu.
– Słodki jest, prawda?
– zapytał Jonathan przechodząc obok chłopaków, by wziąć z szafki talerze i znów
ucałował policzek Richiego. – Jak tu go nie kochać. – Poczochrał jego włosy jeszcze bardziej je
burząc, co spotkało się z oburzeniem Richiego.
Alex podparł brodę na
dłoni przyglądając się im obu. Jonathan naprawdę wygrał na loterii wiążąc się z
Richiem, który, odnosił takie wrażenie, że jest marzeniem niejednego geja,
pragnącego spokoju, miłości i kogoś uroczego przy swoim boku. Kogoś komu można
było w pełni zaufać. Jeśli Richie kochał to raz na zawsze. Sam mógłby go
pokochać, gdyby jego preferencje nie były zwrócone w kierunku starszych
mężczyzn. Z drugiej strony, przecież kochał go. Nie tak jak chłopaka, ale to
było nierozerwalne uczucie, bez chemii i tego czegoś, co mówi o miłości
partnerskiej nie przyjacielskiej, lecz było równie potrzebne i ważne.
– Chodź tu do mnie. –
Wstał i po prostu przytulił swojego przyjaciela.
– Będę zazdrosny –
rzucił Johnny widząc ich razem, lecz wiedząc, że nie ma się czego obawiać. Tych
dwóch rozumiało się bez słów i, mimo że czasami potrafili nie rozmawiać ze sobą
przez kilka dni, przez co jednego albo drugiego brała depresja, tak nic nie
mogło rozłączyć tej przyjaźni. – Bardzo zazdrosny.
– Głupek – powiedział
Richie nad życie szczęśliwy. – Gotuj, kuchareczko.
– Pff. – Jonathan udał
obrażonego. – Ja tu tylko odgrzewam. –
Nachylił się do swojego chłopaka. – Jutro ty gotujesz.
– Przeżyjesz to?
– Będę się starał. –
Potarł ich nosy o siebie, a potem oparł czoła.
– Puszczę tęczowego
pawia z powodu lejącego się lukru – marudził Alex.
– To mój brat jest beztalenciem w kuchni, ty
dobrze gotujesz, kochanie – dodał Jonathan ignorując brata i słodząc swojemu
chłopakowi. W sumie też na złość bratu.
– Idę stąd, bo naprawdę
rzygnę. Bleee.
– Siadaj, brat –
warknął Johnny. – My patrzyliśmy na słodkości twoje i Josha, tak teraz ty
musisz znosić nas. – Uchylił się zanim oberwał ścierką. – Daj mi to.
– Nie.
– Daj, bo nie
dostaniesz jeść.
– Nie dam, braciszku.
To moja ścierka.
– Alex.
– Johnny. – Zaczął
uciekać wokół stołu.
– Jak złapię to
zakatrupię.
– Tak, najlepiej swoją
lasagne.
Richie śmiał się
siedząc spokojnie i przyglądając się dziecięcym wygłupom najbliższych mu osób,
poza tatą oczywiście, których kochał. Pomimo że obu inaczej, to każdy z nich
był dla niego ważny. W końcu wstał. Wziął drugą ścierkę i gdy już wyjął potrawę
z piekarnika, nałożył ją sobie na
talerz, po czym opuścił kuchnię mówiąc, że mogą się dalej wygłupiać jak dzieci,
on idzie oglądać film. Dość szybko dołączyli do niego z pełnymi talerzami.
* * *
Tymczasem w innym
miejscu Casey zaparkowawszy przed restauracją, w której na zmywaku pracował JD,
czekał na chłopaka skąd zabrać miał go na małą przejażdżkę za miasto. Wybierali
się do kina samochodowego, ale nie w tym mieście. Tutaj znajdowało się tylko
jedno i zawsze w soboty można było spotkać jego kumpli, a tego nie chciał.
Powiedział im, że ma coś do zrobienia w domu, a znając jego rodziców uwierzyli
mu. Kłamał całe swoje życie, nawet okłamywał siebie, więc parę nowych
kłamstewek to dla niego nic.
Ujrzał JD wychodzącego
wejściem na pracowników i od razu na jego ustach wykwitł uśmiech. Nigdy się tak
nie czuł jak przy tym chłopaku. Przy nim mógł być sobą. JD go nie oceniał i
podobało mu się to jak Emoś na niego patrzy. Sam siebie zaskakiwał tym, jak
łatwo przyszło mu dotykanie tego chłopaka, spotykanie się z nim. Przez całe
lata marzył o tym, żeby móc zbliżyć się do jakiegoś chłopaka, niestety w tym
względzie był tchórzem. Bał się, że ktoś go zobaczy, że ten chłopak coś komuś
powie, a wtedy byłby skończony w domu, w drużynie. Mało brakowało, a w
przyszłości ożeniłby się i może cdem narobił dzieci, unieszczęśliwiając
wszystkich wokół. Na tę chwilę nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, a na pewno
nie kiedy miał blisko JD.
– Hej, Emośku –
przywitał się odsuwając szybę.
– Jednak czekasz na
mnie.
– Ma się rozumieć.
Siedzenie obok tęskni za twoim tyłeczkiem, więc wsiadaj.
JD zdmuchnął grzywkę z
oka i obszedł auto. Wrzucił swój plecak na tylne siedzenie. Znalazłszy się w
samochodzie pochylił się, żeby pocałować Caseya, ale chłopak odsunął się.
– Nie tutaj.
– Daj spokój, nikogo tu
nie ma.
– Mimo wszystko nie
chcę tego robić, gdzieś gdzie ktoś mógłby to zobaczyć.
– Spoko. – Westchnął.
Znał ten schemat. Wiedział jak coś takiego się kończy. Na próżno łudził się, że
może tym razem będzie inaczej. Oparł głowę o zagłówek i spojrzał w bok.
W samochodzie zrobiła
się ciężka cisza. Casey zdawał sobie sprawę, że to jego wina. Nie potrafił
jednak inaczej.
– JD, wiesz jak jest. –
Zacisnął dłonie na kierownicy.
– Wiem. To co
jedziemy do tego kina? – Odechciało mu się, ale nie chciał się z nim rozstawać.
To miał być miły wieczór i może taki będzie. W dodatku zmęczenie po pracy,
dobrze byłoby mu rozładować po prostu siedząc i nic nie robiąc poza patrzeniem
się w duży ekran. – Tylko nie chcę, żebyś wszędzie widział, że ściany mają
oczy. Naprawdę jeden pocałunek w policzek, w samochodzie, w panujących
ciemnościach… Nie ważne. Jedź, proszę.
– Nie, że nie chcę…
– Casey, jedź. Po prostu
jedź. Mam złe doświadczenia z byłym i nie zawsze wszystko zbędę żartem. –
Czasami nawet i jego coś zaboli, bo przecież nie jest z kamienia. – Jedź, czeka
na nas jakiś stary, kiczowaty horror.
Chwilę potrwało zanim McPherson
zapalił silnik. Nie chciał psuć tego co jest pomiędzy nimi. Za szybko
zareagował, bo faktycznie kto by zobaczył co robią w tych ciemnościach?
Szczególnie biorąc pod uwagę, że przecież kiedy kochali się, dopiero wtedy ktoś
mógł ich nakryć. W tamtej chwili myślał inną częścią ciała, a nie tak powinno
być.
Całą drogę pokonali w
ciszy. Podróż z miasta do miasta trwała około piętnastu minut i normalnie nie
dłużyłaby się, lecz w tej sytuacji ciągnęła się przez wieczność. JD nie bardzo
miał ochotę rozmawiać siedząc smutny, a McPherson nie był pewny co zrobić, aby
coś zmienić. Pod kino zajechali bez problemu, bo Caseyowi zdarzało się już
tutaj przyjeżdżać. Czasami po prostu potrzebował samotności, a tutaj ją
odnajdywał. Tym bardziej, że zima nie zima w tym kinie zawsze trwał jakiś
seans. Wystarczyło przywieźć ze sobą jakieś koce, przykryć się i można oglądać filmy
popijając gorące napoje.
Casey kupił bilety i
udał się na wskazane miejsce. Obaj z JD podłączyli do samochodu głośniki.
– Pójdę po jakąś kawę,
dobra? – zaproponował starszy z chłopaków.
– Mhm.
McPherson potarł dłońmi
twarz.
– To chyba był błąd, że
cię tu przywiozłem.
– Dlaczego? –
zainteresował się JD.
Odetchnął, a potem
wyciągnął rękę i splótł swoje palce z palcami JD. W świetle lamp, bo te jeszcze
nie zgasły, gdyż film dopiero za chwilę miał się wyświetlać, widział wpatrzone
w niego czarne oczy. Przystawił sobie do ust jego dłoń i pocałował jej wierzch.
– Przepraszam.
Zachowałem się jak wystraszony dupek.
– Jesteś dupkiem. –
Uniósł nieznacznie kąciki ust. – Tym bardziej, że w szkole tak nie uważasz
jeśli chodzi o nasz kontakty.
– To dziwne, co nie?
Ale gadanie to co innego, natomiast całowanie publicznie…
– Daj spokój. Idź po tą
kawę, bo zamarznę zanim zacznie się film. I podaj mi koc.
– Może mogłem cię wziąć
do normalnego kina.
– Nie, tu jest dobrze.
– Ścisnął jego dłoń. – Rusz te swoje cztery litery, Casey.
– Ależ ty się
rozkazujący zrobiłeś.
– Ktoś tu musi rządzić,
co nie? – Poczuł się lepiej kiedy chłopak chwycił go za dłoń.
– Ha, ha, ha.
– No, ale pofruń po
kawkę. Mogę zapalić?
– Nie! Zasmrodzisz tu
papierochami.
– Żartowałem. Facet,
wyluzuj.
– Jestem luzakiem.
Czasami. – Światła zgasły w samochodzie zrobiło się ciemno, a w głośniku
usłyszał muzykę. – Chyba się zaczyna.
– Na początek nie
zdążysz.
– Zdążę, ale najpierw
wolę zrobić to. – Przechylił się, tak, że mógł przyciągnąć JD do siebie, a
potem go pocałował pieszcząc ustami jego wargi, zasysając je, kąsając i
sczepiając na długo ze sobą. Całował go przez dłuższy czas dopóki nagle nie
rozległ się huk, przez co obaj podskoczyli. Na ekranie właśnie przez senne
miasteczko przechadzał się ryczący potwór. – Cholera, to się nazywa powrót do
rzeczywistości.
– No to jak już
wróciłeś, leć. Wiesz po co.
– Uparty jesteś, Emośku.
– Pff, dopiero teraz się
tego dowiadujesz? Wiesz, że zawsze dostaję to czego chcę.
– Mnie też dostałeś. –
Położył rękę na jego karku i stanowczo do siebie przyciągnął.
– Ciebie też. –
Złapał zębami dolną wargę Caseya. Wieczór jednak zapowiadał się interesująco i
nie zamierzał go psuć.
* * *
Przyglądając się
siedzącej obok parze, Alex trochę im zazdrościł, że mogą tak sobie razem
przebywać bez żadnych konsekwencji. Przed nim jeszcze tyle miesięcy czekania,
nawet pomimo tego, że istnieje szansa na znalezienie przez Josha gdzie indziej
pracy. Przecież nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Josh dowiadywał się co i jak i
może być ciężko z jakimś wakatem na wykładowcę. Trudno, najwyżej będą żyć w
ukryciu do końca roku szkolnego.
– Pójdę po coś do picia
– rzucił w przerwie na reklamy. Nie chciał oglądać filmu w telewizji właśnie
przez bloki reklamowe – przez takie przerywniki często zapominał, że oglądał
jakiś film i wyłączał telewizor lub wciągał się w inny program – ale został
przegłosowany.
– Pójdę z tobą –
zaproponował Richie – bo jeśli jeszcze raz zobaczę reklamę proszku do prania
lub płynu do mycia naczyń zacznę krzyczeć.
– Psiapsiółki idą
pogadać – wtrącił Jonathan szczerząc się do obu.
– Tak, idziemy obmówić
twoją szanowną osobę, braciszku.
– Możecie dziewczynki,
ale mówcie o mnie w samych superlatywach. Jaki to ja jestem boski.
– I skromny – dodał
Richie przeciągając się. Omal nie zasnął na filmie. Chyba opowieści o kosmitach
go nie interesowały.
– No ba. Wiecie co,
chłopaki? – Jonathan wyłączył telewizor i wstał. – Ten film i tak jest nudny.
Po reklamach spodziewałem się hiciora, tymczasem dobry jest do poduszki.
Przejdę się do sklepu, kupię po jakim piwie i popcorn. Posiedzimy, pogadamy. Co
wy na to?
– Dla mnie kup napój
pomarańczowy. – Od czasu tamtej sytuacji w klubie i po całej reszcie Richie nie
pił nawet wina. Na przyjęciu ślubnym taty upił tylko łyk szampana w czasie
toastu.
– Mój abstynent. –
Johnny pocałował swojego chłopaka, sprawdził czy ma portfel i wyszedł.
– Zostawił nas samych,
żebyśmy w spokoju porozmawiali.
– Dobrego mam brata.
Jak się czujesz? – Alex złapał Richiego za rękę i pociągnął go na kanapę.
– Domyślam się o co
pytasz. – Podciągnął pod siebie nogi. – Czuję się znakomicie. Dziwnie, co
prawda, ale… Nie umiem opisać tego jak się czuję. Było cudownie. – Podrapał się
po nosie. – Mogę powiedzieć ci, że był bardzo delikatny. Nie spodziewałem się
tego po nim. Opowiadałeś mi o Joshu…
– Też był delikatny,
ale nie tak bardzo. Był ostrzejszy, ale ostrożny. O.
– Właśnie, a Johnny… Ostrożny
to dobre słowo. My naprawdę rozmawiamy jak przyjaciółki. – Obaj wzdrygnęli się.
– Porobimy jakieś męskie rzeczy?
– Złotko, przecież nikt
nas nie słyszy, co nie? – Uniósł brwi.
– Sam siebie słyszę. Co
u ciebie i Josha?
– Dobrze. – Alex
opowiedział przyjacielowi o planach partnera, o tym jak ich związek staje się
silniejszy mimo małego stażu. Nie szczędził opowieści o swoim strachu, który
gdzieś w nim wzbudzał niepokój. – Nie wiem jak to będzie. Wierzę, że nam się
uda, nikt się o nas nie dowie do czasu, kiedy nie będzie to miało znaczenia.
Chcemy po szkole razem zamieszkać.
– Jak sądzisz co na
twoi rodzice? – zapytał Richie.
– Nie wiem. Myślę, że
to zaakceptują.
– Twojego partnera tak,
lecz nie tego kim jest. – W drzwiach stanął Jonathan z wypełnioną po brzegi
reklamówką. – Kupiłem jeszcze chleb i kilka rzeczy na jutro. – Nie będą musieli
w niedzielę nigdzie wychodzić.
– Sądzisz, że nasi
starzy mogą mieć coś przeciw Joshowi?
– Nie przeciw niemu,
ale temu kim on jest dla ciebie. – Skierował się do kuchni. – Dlatego lepiej,
żeby dowiedzieli się już na wakacjach. Co na to wszystko Joshua?
Alex wraz z Richiem
powędrowali za Jonathanem od razu pomagając mu w wypakowaniu zakupów.
– Jest gotów z nimi
pogadać, jak ludzie dorośli. Zresztą, nie ma co się teraz nad wszystkim
zastanawiać. Dowiedzą się po fakcie i nie będą mieli nic do powiedzenia. –
Schował do lodówki masło. – Na razie, to mam ochotę na to piwo, a jutro po
południu na jakiś mały wypad ze znajomymi. Wcześniej wpadnę do Josha. Szkoda,
że nie może wyjść z nami. Trudno. W przyszłości będzie inaczej.
– Ta. Kiedy już cię
zaobrączkuje.
– Nie miałbym nic
przeciw.
– Kupiłeś mi napój? – wtrącił
Richie podjadając marchewkę i zaczął przeszukiwać reklamówkę. – O, jest. Nie
zapomniałeś.
– Jak mógłbym zapomnieć.
Nie wierzysz we mnie, słońce? – Przytulił Richiego od tyłu. – Wszystko dla
ciebie.
Alex spojrzał to na
jednego, to na drugiego zastanawiając się, kiedy obaj odlepią się od siebie. Na
to się jednak nie zanosiło.
– Wiecie co? Ja was
zostawiam. Porywam piwko i wracam do domu pograć w męską grę. Prawdziwie męską.
Miłej nocki. – Zostałby jeszcze, ale niech tych dwóch spędzi wieczór wyłącznie
ze sobą, bo tak powinno być. Poza tym tu było za… słodko.
– Dobranoc, braciszku.
– Pa, pajacu. Pa,
Richie.
Zostając sami
postanowili położyć się wcześniej do łóżka, aby tak po prostu poleżeć. Johnny
nie zamierzał nic więcej robić. Nie to, że nie chciałby powtórzyć tego co
działo się w sali do ćwiczeń. Po prostu troszczył się o swojego chłopaka i po
pierwszym razie nie zamierzał go od razu męczyć. Co innego, gdyby Richie był
już doświadczonym kochankiem. Tymczasem mogą sobie po prostu spędzić czas razem
i nie muszą od razu czegoś robić.
Richie włączył
spokojną, senną muzykę i przebrawszy się w piżamę dołączył do kochanka, bo tak
już mógł go nazywać. Cieszył się, że dał radę, nie uciekł i mógł przeżyć
cudowny pierwszy raz z kimś kogo nad życie kochał. Położył głowę na piersi
Jonathana i przymknął oczy. Nie zasnął, nie chciało mu się spać. Wolał poleżeć
ze swoim partnerem, posłuchać muzyki i upajać się wspólnymi chwilami,
wspominając dzisiejszy dzień.
* * *
– Cholerne,
skurwysyńskie koło! – McPherson kopnął przedziurawioną oponę. Właśnie wracali z
JD z kina, kiedy przebił oponę na kawałku wystającej z pobocza – na które
musiał zjechać ustępując miejsca ciężarówce – blachy. Ostry kawałek wszedł w
ogumienie jak w masło. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie okazało się, że nie ma
koła zapasowego. – Niech to jasny szlag trafi! Kurwa mać!
Stojący
obok JD palący papierosa, obserwował
wszystko w milczeniu. Nie zamierzał wtrącać się, ale Casey zaczął się coraz
bardziej denerwować, a on nie chciał stać się świadkiem jego agresji. Wypalił
więc papierosa do końca, wyrzucił peta przydeptując go w śniegu i powiedział:
–
Jadąc tutaj widziałem warsztat samochodowy. Można by tam auto podholować.
–
JD, kto ci o ósmej na wieczór naprawi oponę?
–
Pisało, że czynny całą dobę. Do tego
niedaleko wisi reklama i jest do nich numer telefonu.
–
Myślisz, że zakleiliby to dzisiaj? – Zmarszczył brwi.
–
Mnie się nie pytaj. Podejdę pod tą reklamę i spiszę numer. Zadzwoni się i
zobaczymy.
–
Dobra. – Westchnął ze zrezygnowaniem McPherson. – Jak pech to pech. – Niemniej
nie do końca, bo świetnie się z JD bawił na filmie. Stary horror, bardziej
śmieszył niż straszył. Szkoda, że musieli już wracać. Powinien zadzwonić do
domu i powiedzieć, że się spóźni. Zrobi to jak już będzie wiedział co i jak z
naprawą.
Nie
minęło pięć minut, kiedy JD wrócił i oznajmił, że pomoc drogowa zaraz tu
będzie. Miasto, do którego przyjechali nie było duże, więc nie powinno zająć im
to wieczności. Tak też się stało, bo w niedługim czasie podjechał żółto
czerwony holownik i wysiadło z niego dwóch mężczyzn. Jeden z nich niski i
krępy, żujący gumę podszedł do nich, a za nim stanął wysoki, łysy, chudzielec.
–
Witamy, panów. Panowie nas wzywali?
–
Ja, dzwoniłem.
Ten
niski człowieczek przyjrzał się JD, po czym pokręcił głową, zwracając się do
Caseya.
–
Do kogo należy pojazd i co się stało?
–
Przebiłem oponę na jakimś cholerstwie wystającym z ziemi, to się stało!
–
Spokojnie, proszę pana. Po co te nerwy? – rzucił wyższy z nich. – Oponę się
naprawi i pojedzie pan dalej. Z tym że – podrapał się po łysej głowie
wykrzywiając twarz – zrobimy to jutro.
–
Jutro? – głos Caseya niemal zapiszczał. – Ja dzisiaj muszę nim do domu wrócić.
–
Dzisiaj nie możemy, bo brak nam potrzebnego sprzętu, a zresztą mamy teraz auto
w naprawie. Zajmiemy się nim z samego rana. No, koledzy się zajmą, bo ja o
szóstej kończę zmianę.
–
Ale jak jutro?! Ja dzisiaj MUSZĘ wrócić do domu! – Rodzice go zabiją. Nie
będzie miał po co wracać. – Do kurwy nędzy! – Ponownie kopnął w koło.
–
Nie ma co nerwów psuć, bo od tego opony się nie naprawi. Jutro do południa…
–
Do południa?!
–
Casey, uspokój się – wtrącił JD. – Ci mili panowie naprawią oponę rano, a
tymczasem wynajmiemy pokój w motelu i spędzimy tam noc. – McPherson popatrzył
na niego jak na ufoludka w rajstopach. – Chyba dobrze mówię, panowie?
–
Dobrze mówisz – odezwał się niższy z mechaników.
–
No, widzisz, Cas. Zadzwonię tylko do domu, powiem co się stało i po sprawie.
–
Ta. – On nawet nie zamierzał dzwonić. Napisze tylko siostrze wiadomość, że jest
z kolegami i zostaje u Karla Starka na noc.
–
To co robimy panowie? – zapytał wyższy mechanik.
–
No to, co robią panowie w takich sytuacjach. Tylko ile to będzie kosztowało? –
Casey wolał już dzisiaj zapytać, bo nie miał przy sobie dużo gotówki i z rana
musiał będzie iść coś wybrać z konta. Rodzice mu co miesiąc wpłacali jakąś
sumę, on nie wydawał wiele i mu się uzbierało.
–
Z kosztami ugadamy się rano, jak szef będzie, ale spokojna głowa, nie zerwiemy
z was skóry – rzekł dumnie niższy wypluwając gumę.
–
Mam nadzieję.
–
To załatwione. Stan, bierzemy pacjenta na hol i jazda.
–
Ma się rozumieć, Brian – powiedział Stan czyli ten łysy i wyższy.
JD
przenosił spojrzenie z jednego na drugiego, jakoś mu nie wyglądali na
profesjonalistów, ale nie będzie oceniał ludzi, których nie znał. Teraz jego
głowa była zajęta tym, że musi znaleźć jakiś motel, bo wnerwiony Casey lepiej,
żeby się tym nie zajmował.
Kilkanaście
minut później samochód McPhersona został już przyczepiony i zabezpieczony na
holowniku, po czym odjechał. W ręku Caseya pozostała wizytówka warsztatu.
–
Mam nadzieję, że są solidni i nie ukradli mi samochodu.
–
Daj spokój. Chodź, powiedzieli nam gdzie znajdziemy motel. Prześpimy się, a
jutro wrócimy do domu.
–
Łatwo ci mówić. To nie tobie mama urwie łeb.
–
A co, twoi starzy ci urwą? – Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
–
Musisz palić?
– A
co mam robić? – Przystawił płomień z zapalniczki do papierosa i ruszył we
wskazanym przez mechaników kierunku. – To jak ci twoi starzy?
–
Miejmy nadzieję, że przyjmą moją bajeczkę. Muszę zadzwonić do Karla i
powiedzieć, żeby mówił, jak coś oczywiście, że jestem u niego.
JD
uniósł wysoko brwi. Chłopak idący obok niego, zapaśnik, kapitan drużyny
wyglądający na takiego, który by sobie z każdym poradził, boi się swoich
rodziców?
–
Facet, dorosły jesteś. – Zaciągnął się papierosem.
–
Oni uznają, że jestem dorosły, kiedy skończę dwadzieścia jeden lat. Nie gadajmy
już o tym, co? Chcę coś zjeść i się wykąpać.
–
Spoko, mięśniaku. O, to chyba ten motel, o którym mówili. – Wskazał budynek
przed nimi. – Podobno czysto tu i dają dobrze zjeść. Sam bym zjadł konia z
kopytami. Ten popcorn jakoś mnie nie nasycił.
–
Emośku, nie wyglądasz na takiego, co dużo zje. – Zdecydowanie humor mu się
poprawił.
–
No, nie, ale potrafię zjeść naprawdę dużo. Sam widziałeś.
Przeszli
przez ulicę i stanęli przed dużym budynkiem z wielkim, świecącym nad wejściem
szyldem.
–
„Słodkie sny”, przyjemna nazwa – powiedział z ukontentowaniem młodszy chłopak,
przy okazji pozbywając się niedopalonego papierosa. – Zapraszam na słodkie sny.
– Ukłonił się teatralnie wskazując ręką wejście.
–
Chyba do słodkich snów.
–
Nie, jak powiedziałem „na słodkie sny”.
Casey
tylko pokiwał głową próbując się nie uśmiechnąć. Przy tym chłopaku nie mógł
długo być zły.
– Dziękuję – odpowiedział przekraczając próg motelu.
Szczerze mówiąc to ciebie się chciałam zapytać czy coś wiesz o tym blogu :( No ale cóż, chyba zostaje nam życie w niewiedzy.
OdpowiedzUsuńA rozdział... Jak zwykle - świetny :) Co tu dużo pisać ;) Tylko chciałabym żeby ta sielanka się skończyła, bo jestem głodna jakiegoś dramatu w tym opowiadaniu!
/A
Konto na FB też chyba skasowała, na Twitterze wciąż jest ale tylko dla zatwierdzonych. Mam nadzieję, że to tyko przejściowe, że po prostu coś tam sobie zmienia na blogu tak na spokojnie, bo najgorsze co może zrobić autor to właśnie tak zniknąć bez słówa.
OdpowiedzUsuńGdyby coś zmieniała to blog byłby zamknięty, a tymczasem jest usunięty. To duża różnica. Pozostaje nadzieja, że założy nowy. Jeśli nie i jeżeli zniknęła na dobre to bardzo się na niej zawiodłam, jak i na każdym autorze, który znika bez słowa.
UsuńEmo i ten drugi (oczywiście nie pamiętam imion bohaterów o czym wiesz i mi wybwczasz :P) bardzo przypominają mi parę z Tylko Ty2 ;-)
OdpowiedzUsuńFajnie się rozwija fabuła, choć wolę chyba jak tak nie skacze po postaciach i rozdział jest skupiony tylko na jednej parze. Nie mam zastrzeżeń prócz tego że czuje niedosyt :-)
Podobała mi się przygoda Caseya i JD.
OdpowiedzUsuńPewnie będą kosnekwencje ale może nie będzie tak źle i wspólna noc zbliży ich do siebie?
Kto wie.
I te wspaniałe stosunki całej trójki.
Również Josh bardzo mi imponuje.
pozdrawiam mocno!
http://akfa-dreamlandpress.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńprzecież jest?
Nie było go. Pisało, że jest USUNIĘTY. Nie zamknięty.
UsuńDokładnie, pisało, że blog jest usunięty. Na szczęście znów jest z powrotem. :)
UsuńAlex chceeeee śluuuuuuuuuub!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!Suuuuuupeeer rozdziaaaaaaaaał.
OdpowiedzUsuńPS: Sory mam głupawke. Zostałam sama w domu, mam na cały regulator MTVrock, czytam wszystkie blogi co mi do głowy przyjdą i jem pizze. <3<3<3<3<3<3
Amelia
Hej,
OdpowiedzUsuńRichie i Jonathan naprawdę wspaniale, a sam Casey no, no mam nadzieję, że kiedyś naprawdę się przełamie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia