Bardzo dziękuję za komentarze, wszystkie są dla mnie bardzo cenne. :*
Obudził
się i zazgrzytał zębami. Zdecydowanie noc była za krótka, a on
nie miał ochoty rozpoczynać dzisiejszego dnia. Musiał zacząć
podrywać ten posąg. Przewrócił się na lewy bok, na prawy i znów
na poprzedni. W końcu westchnął ciężko i wstał. Leżenie w
łóżku w niczym mu nie pomoże. Niczego nie ułatwi. Przeciągnął
się. Może by tak udał chorego? Nie, to nie przejdzie. Dostał
swoją szansę i ją wykorzysta. O ile po tym całym pocałunku
będzie jeszcze tu pracował. Jeżeli do niego dojdzie. Plan,
potrzebował konkretnego planu. Ale najpierw wybada grunt.
W
piżamie przeszedł do kuchni. Otworzył lodówkę w srebrnym
kolorze. Wczoraj, dzięki mamie, zapełnił ją po brzegi. Na półkach
stały sałatki, zapiekanka i inne pyszności zapakowane w próżniowe
opakowania. Nawet kawałek ciasta dostał.
Zrobił
sobie z niego śniadanie. Ta, zdrowo się odżywiał. Popił wszystko
sokiem i poszedł się wykąpać. Powinien zrobić jakieś wrażenie
na Harnerze? Zapachem, ubiorem? Już widział, jak mężczyzna pada
mu do stóp i... Prędzej go przeklnie.
Po
kąpieli umył zęby, ogolił się i rozczesał włosy. Kudełki
związał frotką kilka centymetrów nad karkiem, chociaż Agnes
sugerowała, aby zostawił je rozpuszczone z nadzieją, że James
weźmie go za dziewczynę i sam pocałuje. Ta kobieta czasami go
osłabiała. Ukochana i jedyna dobra kuzynka. Miał większą
rodzinę, ale gdy inni dowiedzieli się o jego orientacji,
postanowili zerwać z nim kontakty.
Ubrał
się w czarne, obcisłe jeansy, szarobiałą koszulkę z krótkim
rękawem. Na to nałożył czarną koszulę z długim rękawem i
zostawił ją rozpiętą. Było jeszcze ciepło, więc nie
potrzebował nic więcej. Pozbierał potrzebne w pracy rzeczy i z
duszą na ramieniu podążył na przystanek, błagając w duchu, żeby
tylko autobus się nie spóźnił. W sumie nie byłoby to takie złe.
Oddaliłby od siebie czas spędzony wyłącznie z Harnerem. Nie, nie
bał się go. Po prostu nie lubił. Jeszcze Agnes go wrobiła i nie
będzie jej. Popatrzył błagalnie w niebo, jakby prosił wszystkie
świętości o ratunek. Niestety, a może i stety, autobus przyjechał
punktualnie.
Cody,
też punktualnie, był w agencji. Przynajmniej nie dane mu będzie
wysłuchiwać kazania na temat, jak to nie wolno spóźniać się na
spotkanie z szefem. Chciałby wiedzieć, czy Harner w domu też jest
takim absolutnym władcą.
Przywitał
się z innymi, z ulgą stwierdzając, że Madsona nie ma w biurze.
Dopiero po chwili przypomniał sobie, że mężczyzna miał ważne
spotkanie ze stałym klientem.
–
Cody, wyglądasz
zajebiście – pochwaliła go Claudia. Kobieta miała biurko tuż
obok niego i Agnes. – Gdzie ta znoszona koszulka i sprane spodnie
ze sztruksu?
–
Skoro mam uwieść
szefa, nie będę wyglądał jak niechluj.
–
Pewnie, że nie. –
Zapatrzyła się na niego. – Dlaczego jesteś gejem? – Westchnęła
ciężko, podpierając dłonią brodę.
–
Matka natura mnie
takim stworzyła? – Wiedział, że Claudia by się nim chętnie
zainteresowała, gdyby był heteroseksualny. – Idę do gniazda
bazyliszka.
–
Powodzenia. W
projekcie oczywiście – szepnęła, chichocząc.
–
Oczywiście. –
Puścił jej oczko.
Punkt
dziewiąta zapukał do gabinetu szefa.
–
Wejść. –
Usłyszał.
Przełknął
ślinę. Cholera, jakoś dziwnie to wszystko odczuwał. Nie bał się
tego faceta, ale ciężko mu było tam wejść. To wszystko przez ten
zakład. Miał się szeroko uśmiechnąć czy zachować się, jak
zawsze? A może zalotnie zamrugać powiekami? Zanim wybrał jedno z
wyjść, drzwi otworzyły się za pomocą dłoni bazyliszka... ups,
szefa.
–
To pan. Czeka pan na
specjalne zaproszenie? – James podniósł jedną z brwi. – Czas
jest cenny. – Wrócił do prostokątnego stołu, na którym
rozłożone były plany projektów reklam.
–
Zamyśliłem się. –
Zamknął drzwi.
–
Mam nadzieję, że
tym, co będziemy tu robić. Liczę, że dziś omówimy strategię,
cały projekt i poprawimy co nieco. – Przyglądał się paru
rysunkom, nie zwracając uwagi na Adisona.
–
Zmienić? Sądziłem,
że podoba się panu to, co stworzyłem z Agnes. Nie zamierzam nic
zmieniać. To popsułoby całą koncepcję. – Podszedł do niego
lekko zdenerwowany. Będzie bronił swego projektu. Nie to, żeby nie
potrafił przyjąć pomocy i rad, ale nie pozwoli na duże zmiany.
–
Owszem. Miałem na
myśli zmianę czcionki, przesunięcie kilku cieni i poprawę
drobnych mankamentów. Zaczynajmy. Nie mam całego dnia. – Zmierzył
młodszego mężczyznę wzrokiem.
Cody
wzdrygnął się, kiedy piwne oczy spotkały się z jego. One zawsze
przyciągały jak magnes. Być może dlatego nigdy nie potrafił
odwrócić od niego wzroku. Inni uciekali oczami na ściany, sufity,
a on patrzył bez zażenowania.
–
Nie przypominam
sobie, bym kazał panu stać jak słup i nic nie robić – warknął
James.
–
Bo pana zdaniem
człowiek z miejsca ma wiedzieć, co robić i o co panu chodzi? – W
głosie pojawiła się nuta wyzwania. Nadal mierzyli się wzrokiem.
–
Szanuję ludzi,
których nie trzeba trzymać za rękę i prowadzić jak dziecko. Pana
natomiast mam popchnąć do działania? Jak coś trzeba zrobić, to
się to robi. Jest pan dorosłym facetem czy nic nie rozumiejącym
gówniarzem?
Tego
było już za wiele. Nie da się obrażać.
–
Przyszedłem tu
pracować, a nie zabawiać się z lodowatym soplem w słowne gierki.
Jeżeli nie ma pan nic mądrego do powiedzenia, tylko woli mnie
obrażać, to nie mam co tu robić. Kiedy się pan uspokoi, to może
popracujemy.
–
Ja tu pracuję do
rana. Gdyby pan, panie Adison, był na tyle spostrzegawczy, to by pan
to zobaczył. Ale odkąd pan tu jest, ani razu nie rzucił okiem na
to, co zaproponowałem. – Wskazał ręką na rysunki Cody'ego.
–
Nie powiedział pan,
że już coś zrobił. – Nachylił się nad stołem i przyjrzał
się swoim rysunkom oraz napisom obok nich. Zmarszczył brwi. – Czy
pan proponuje, żebym zmienił to dlatego, że tak panu pasuje czy
też to się lepiej spodoba? Uważam, że postać lepiej wygląda w
takich kolorach.
James
westchnął. Stanął obok mężczyzny i też się pochylił nad
rysunkiem. Wyciągnął rękę i zaczął tłumaczyć, o co mu
chodzi, pokazując kolejne etapy, jakie można wprowadzić.
Cody
zaczął rozumieć, dlaczego zmiana niektórych kolorów i czcionki
będzie na plus. Poza tym cały czas myślał, jak wykorzystać ten
moment, że stoją tak blisko siebie. Nagle wpadło mu coś do głowy.
Pochylił się bardziej, tak, że zetknęli się ramionami.
–
Tu można by
przesunąć ten obiekt w prawo. – Wyciągnął rękę i niby to
przypadkiem dotknął dłoni Harnera. Ta była gorąca. Ostatni jego
facet miał ręce zimne. Ale uczucie ciepła nie trwało długo, bo
James zabrał rękę, jakby go ogień poparzył i odsunął się.
–
Nie ma potrzeby tego
przesuwać. To byłyby już zmiany, których nawet ja nie chcę. –
Podrapał się po tej dłoni. Czuł w niej jakieś mrowienie. –
Trzeba popracować nad czcionką i... – Przerwał, ponieważ
zadzwoniła jego prywatna komórka. Podszedł do biurka i odebrał.
Cody,
starając się nie słuchać, powrócił do projektu. Faktycznie
drobne mankamenty, na które zwrócił uwagę Harner, da się usunąć
i będzie dobrze.
–
Ale ja teraz nie mam
czasu. – Usłyszał Cody. Zerknął na szefa. Mężczyzna był
podenerwowany. James słuchał dłuższą chwilę dzwoniącej osoby.
– Tak, mnie też przykro, że to tak wypadło. I z powodu pani
mamy. Coś wymyślę. Może pani jeszcze zostać godzinę? Dziękuję.
Do widzenia.
James
zauważył, że mężczyzna na niego patrzy. Co miał teraz zrobić?
Nie miał ważnych spotkań, a to, co robili, było ważne. Niemniej
dzieciaki są najważniejsze.
–
Coś się stało? –
zapytał Cody.
–
Niech pan zbiera to
wszystko i zapakuje do teczki – wypalił James.
–
Dlaczego?
–
Zmieniamy miejsce
pracy. – Nie chciał tego, ale musiał to zrobić. Inaczej Adison
nie będzie miał czasu wprowadzić zmian. Szlag, nie mieszał życia
osobistego z zawodowym. Nie miał jednak innego wyjścia.
–
Gdzie jedziemy?
Harner
nie odpowiedział, zbyt zdenerwowany. Sam zaczął pakować swoje
rzeczy. Cody poszedł w jego ślady.
Po
kilku minutach wyszli z gabinetu. Harner jeszcze przekazał obowiązki
najstarszemu stażem pracownikowi i opuścili biurowiec.
–
Może mi pan
powiedzieć, gdzie jedziemy? – zabrał głos Cody, siedząc już w
wygodnym fotelu czarnego Jeepa Grand Cherokee. Nigdy nie będzie go
stać na takie auto.
–
Do mnie do domu. –
Prowadził pewnie samochód, ale bardziej niż zwykle zaciskał ręce
na kierownicy. Lubił zachować prywatność dla siebie, a teraz ten
facet pozna jego rodzeństwo i nie tylko. Ważniejsza od tego była
chęć zdobycia nowego kontraktu.
–
Do pana. Dlaczego?
–
Za dużo pan pyta.
Będziemy na miejscu, to się pan dowie.
Adison
umilkł, patrząc na co rusz zmieniające się krajobrazy. Za oknem
pojawiały się ulice, których nie znał. Nie miał powodu bywać w
takich miejscach pełnych willi, basenów i innych dziwadeł
świadczących o bogactwie często zdobytym w nieuczciwy sposób lub
żerując na swoich pracownikach.
I
jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast spodziewanej willi,
otoczonej ogrodami, zajechali przed zwykły, wprawdzie ogromny, dom
wymurowany z czerwonej cegły. Dach budynku był ciemno-szary i
ułożony pod różnymi kątami, zależnie, co pokrywał. Duże,
prostokątne okna, balkon wiszący na pierwszym i drugim piętrze,
rośliny wspinające się po nich i małe świetliki na strychu
potrafiły go oczarować. No dobra, to nie był zwykły dom, ale
rezydencja. Za nic jednak nie przypominała bezdusznego budynku. Tu
czuło się spokój. Ogród też był. Rosły w nim różnej
wielkości drzewa, krzewy, a nawet kwiaty. Pomiędzy nimi wisiały
dwie huśtawki. Obok była obudowana piaskownica. Słyszał, że szef
miał o wiele młodsze od siebie rodzeństwo.
–
Długo się pan
będzie gapił na otoczenie?
Cody
nawet nie zauważył, kiedy opuścił auto i stanął pośrodku placu
pokrytego betonem. Kopnął go zaszczyt poznania miejsca zamieszkania
bazyliszka. A i może większa szansa na zbliżenie się do
mężczyzny.
–
Pięknie tu –
powiedział Adison.
–
Dziękuję. Proszę
za mną.
Cody
nienawidził tak oficjalnego traktowania. Zawsze go to irytowało w
Harnerze.
–
Czy pan nie
potrafiłby zachować się bardziej po ludzku? – spytał, idąc za
mężczyzną.
–
To znaczy? –
Otworzył drzwi i wpuścił do holu Adisona. Sam wszedł za nim i
zamknął wejście.
–
Z mniejszym
dystansem. Nie tak formalnie, jak dotychczas.
James
spojrzał na niego chłodno.
–
Uzgodnijmy jedno.
Pan jest pracownikiem, ja szefem. Nie jestem osobą, która
zaprzyjaźnia się ze swoimi pracownikami. Niezależnie, kim są. To
niszczy dobrą współpracę i spada jej wydajność. Przyjaciel-szef
osłabia swoich pracowników.
–
Moim zdaniem
poprawia ją. – Powiódł wzrokiem po holu. Podobało mu się i
tutaj. Nic by nie zmienił.
–
Rozsiądziemy się w
moim gabinecie na piętrze. To trochę potrwa. – Zdjął marynarkę.
Pod nią miał koszulę na krótki rękaw. Odsłaniał on silne,
lekko owłosione przedramiona. – Zaprowadzę tam pana, a sam pójdę
się przebrać.
–
Panie Harner? – Z
pomieszczenia obok wyszła młoda kobieta. Z tego, co Cody zauważył,
była to kuchnia.
–
Chloe, jedź zajmij
się mamą. Choroba nie wybiera. Ja zostanę.
–
Dziękuję. Proszę
wybaczyć, ale to tak nagle nastąpiło. Jutro przyślę koleżankę.
Zna ją pan.
–
Dobrze. Tylko niech
będzie na siódmą.
–
Na pewno będzie.
Jest jeszcze jedna sprawa. Nie zdążyłam zrobić obiadu.
–
Poradzę sobie.
–
I jeszcze z
przedszkola Sarah trzeba...
–
Chloe, niech pani
jedzie do mamy.
Cody
przysłuchiwał się całej rozmowie. Niewiele z niej rozumiał, ale
mógł od razu przyznać, że zupełnie inne relacje łączyły
Harnera z tą kobietą od tych w agencji.
Po
kilku minutach znalazł się w przestronnym, ale zarazem bardzo
przytulnym gabinecie. Pomimo brązowych mebli, które pochłaniały
światło, dzięki dużym otworom okiennym i kremowym ścianom, było
jasno. Tym bardziej, że słońce zaglądało przez otwarte okno.
Wyjrzał przez nie. Za domem rozciągał się trawnik, pośrodku
którego stała altana i, jak się spodziewał, był basen. Wszystko
od sąsiadów było odgrodzone wysokim murem, który wyłaniał się
zza rozłożystych drzew.
Nie
wiedzieć czemu, szkoda mu się zrobiło tego, że jest tu pierwszy i
ostatni raz.
–
Sądziłem, że
przygotuje pan materiały do pracy.
Cody
odwrócił się i powstrzymał szczękę przed opadnięciem w dół.
Mężczyzna miał na sobie granatowe, dobrze podkreślające jego
wąskie biodra, i nie tylko biodra, spodnie jeansowe, lekko wycierane
na całej linii prostej nogawki. Koszulka polo w kolorze o ton
jaśniejszym od spodni nie miała zapiętych guzików, dzięki czemu
wystawała spod niej opalona skóra. Nigdy go takim nie widział.
Miał ochotę, żeby Harner się odwrócił i pokazał, jak materiał
opina jego pośladki.
–
Sądził pan, że
urodziłem się w garniturze? – James podniósł prawy kącik ust,
jakby kpiąc z drugiego mężczyzny.
–
Nie, tylko wygląda
pan inaczej. – Przesunął po nim jeszcze raz wzrokiem.
–
Wracajmy do pracy. –
Jakoś nie spodobało mu się, jak Adison patrzy na niego. Czasami
zapominał, że ten był gejem.
~*~*~
Po
dwóch godzinach pracy Cody musiał przyznać, że Harner był
doskonały w swoim fachu. Pokazał mu wszystko to, czego on nie
widział. Doprowadzali projekt do porządku. Jutro zajmie się
wszystkimi poprawkami i będzie idealnie. A potem tylko czekać na
prezentację i werdykt Beauty Cosmetics.
James
postawił przed nim szklankę coli i usiadł obok Cody'ego na kanapie
po raz pierwszy, tłumacząc pozostałe niedociągnięcia i co by
wypadało zmienić. Na szczęście, jak powiedział, to tylko naprawa
drobnych usterek, a nie zmiana projektu na swój i Adison się już
nie rzucał. Wychylając się, by narysować dodatkowy cień na
budynku, dotknął udem uda Cody'ego, nawet nie zdając sobie z tego
sprawy, był tak pochłonięty pracą. Pracą, która była jego
pasją.
Natomiast
Cody nie przeszedł obojętnie przez ten przypadek. Ciepło drugiego
ciała posłało prąd w dół kręgosłupa. W głowie mu zawirowało.
Zaczął oceniać profil mężczyzny, przestając go słuchać.
Harner był nieziemsko przystojny. Jego włosy błyszczały teraz w
świetle słońca, jakie go dosięgło. Zarost na twarzy, który miał
może ze dwa dni sprawiał, że nagle nabrał ochoty, by poczuć, jak
drapie go po policzku. Miał nadzieję, że kiedy doprowadzi do
pocałunku, to mężczyzna nie ogoli się na gładko, jak często to
robił. Oblizał usta i próbował na powrót skupić się na tym, co
mówi James. Nie było to łatwe. Co się z nim działo? Nigdy nie
zwracał na niego uwagi, wiedząc, że Harner jest niedostępny. Poza
tym nienawidził tego faceta całym sercem. Być może to za mocne
słowo, po prostu go nie lubił. Denerwował go i tyle. Ale wizja, że
ma go pocałować i musi to zrobić jak najszybciej, zaczynała
działać w sposób, jakiego się jeszcze rano nie spodziewał. Co
więcej, jeszcze pięć minut temu tak było.
Działając
pod wpływem chwili przysunął się jeszcze bliżej, tak, że mogli
stykać się dodatkowo ramionami i nachylił się w stronę
mężczyzny. Wciągnął w nozdrza zapach wody kolońskiej. Nie znał
jej nazwy, ale musiała być cholernie droga. Mniejsza z tym. Poczuł
bergamotę, cytrynę, lawendę, pomarańczę i te wszystkie nuty
sprawiły, że jego członek drgnął. Nie mógł na to pozwolić.
Zapadłby się pod ziemię, gdyby mężczyzna zobaczył jego stan,
albo prędzej dostałby kopniaka i wyleciał na zbity pysk.
To
Harner, ten Harner, którego nienawidzimy, wmawiał sobie.
Zamknął oczy.
James
dopiero teraz zorientował się, jak są blisko siebie, kiedy
przeniósł wzrok na Adisona. Ten miał zamknięte oczy i... rumieńce
na policzkach? Co znów wyprawia ten typek, który doprowadzał go
nie raz do pasji tymi swoimi gadkami i tym wojowniczym, nieustępliwym
wzrokiem?
–
Ma pan gorączkę,
czy tak na pana działa mój głos? – zawarczał.
Cody
ocknął się. Znów to samo. Ich oczy zderzyły się ze sobą.
Przełknął ślinę. Miał mu powiedzieć, że starał się
uspokoić, bo nagle zaczął na niego działać? Sam był w szoku. A
po takich słowach już na sto procent widział siebie za drzwiami
tego domu.
–
Po raz pierwszy
odebrało panu głos, panie Adison? Widzę, że tak. Muszę wyjść
na kilka minut. Zostanie pan sam i mam nadzieję, że popracuje nad
tym, o czym mówiliśmy. – Wstał.
–
Wychodzi pan gdzieś?
–
Tak. Nie mam czasu
gotować, a jak wróci moje rodzeństwo, muszą coś zjeść.
Niedaleko jest doskonała włoska restauracja. Będę za dziesięć
minut.
Cody
odprowadził go wzrokiem, a potem odetchnął z ulgą na tę daną mu
chwilę samotności. Ukrył twarz w dłoniach. Co on najlepszego
zrobił? Zapomniał, że na nim podniecenie widać jak na dłoni?
Zawsze wtedy, wbrew niemu, policzki stawały się czerwone, oczy
błyszczały, jakby miał gorączkę. Całe szczęście, krew nie
miała czasu odpłynąć w inne miejsce. Nad tym zdołał zapanować.
I
co miał dalej robić? Ma go uwieść. Tylko jak? Jak ma zbliżyć
się do faceta, mówiąc do niego ciągle na per pan? Powinien
powiedzieć mu o zakładzie i będzie łatwiej. Może wybłaga u
niego ten pocałunek. Przecież mężczyzna chce mieć ten projekt,
więc powinien się zgodzić. Tylko mały, udawany pocałunek na
środku głównego pokoju w agencji. To nic wielkiego, prawda?
Lepiej, żeby nie brał Harnera z zaskoczenia, bo wtedy przegra
zakład. Ten go odepchnie i jeszcze podbije mu oczy przy wszystkich.
W najlepszym wypadku. Harry nie musi wiedzieć, że nie uwiódł
Jamesa.
–
Co mam robić? –
Zdenerwowanie pokazało się w jego trzęsących dłoniach. Odłożył
kredkę i podniósł się z sofy. Przeszedł przez pokój wolnym
krokiem. Wzrastało w nim napięcie tak silne, że oddech mu
przyspieszył. Zrobiło mu się gorąco. Zdjął koszulę, rzucając
ją na fotel, zostając w samej koszulce. – Co mam robić? – Znów
opadł na kanapę i odchylił głowę na oparcie.
~*~*~
James
zapakował do samochodu pojemnik z pięcioma obiadami. Kupił też
dla Adisona. Nie chciał, żeby mężczyzna oskarżał go później o
to, że umierał z głodu. Już miał wsiąść do auta, kiedy
rozdzwonił się jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i skrzywił
się. Odebrał.
–
Halo.
–
Cześć, misiu. –
Marisa zapiszczała w głośniku.
–
Hej, pysiu. Co tam?
–
Zaniedbujesz mnie,
kochanie. Spotkajmy się dzisiaj.
–
Pracuję. Jutro
możemy się spotkać na obiedzie.
–
O tak, z rozkoszą.
Możemy cały dzień spędzić razem w sobotę. Co ty na to?
–
Ten dzień spędzam
z dziećmi. Jak chcesz, to możesz przyjechać i dotrzymać nam
towarzystwa. – Żałował, że nie widzi jej miny. Propozycja,
którą wystosował, miała swoje drugie dno. Koniecznie musiał
przyjrzeć się temu, jak ona traktuje jego rodzeństwo. Nie ożeni
się z kobietą, która ich nie zaakceptuje. Od dawna powtarzał
sobie, że będzie z tą osobą, jaką zaakceptują dzieci i na
odwrót.
–
Eee... Doskonały
pomysł. Poznam ich lepiej.
–
To jesteśmy
umówieni, Mariso. Co do jutra, to zadzwonię jeszcze.
–
Papa, misiu.
Nacisnął
czerwony przycisk z satysfakcją. Jakoś wnerwiło go to jej
piszczenie. Wsiadł do samochodu.
W
domu wypakował wszystko i zostawił w kuchni. Podgrzeje to o
odpowiedniej porze. Wszedł na piętro i skierował się do swego
gabinetu. Drzwi były otwarte tak, jak je zostawił. Zastał swego
pracownika ponownie z zamkniętymi oczami z głową na oparciu mebla.
Oparł się o framugę ramieniem.
–
Sądziłem, że pan
pracuje, a nie śpi. – Miał ochotę się roześmiać, gdy Adison
podskoczył i wlepił w niego zły wzrok.
–
Nie śpię, panie
Harner. Myślę. – Ten facet znów go wkurza. Ta ironia w jego
głosie zawsze będzie go doprowadzać do szału.
–
O czym to?
–
Musimy porozmawiać
– powiedział poważnie i wstał. Obszedł stół, stając pośrodku
pokoju. I znów to cholerne podniesienie brwi u Harnera. – Nie
spodoba się to panu.
–
Już mi się nie
podoba. – Stanął w pobliżu mężczyzny. – W ogóle gra mi pan
na nerwach od początku.
–
Nadal nie zapomniał
pan tej „Żylety”?
–
Raczej tego, jak
oceniłeś mnie tylko ze słyszenia. – Znów przeszedł na „ty”.
–
I była to prawda.
Jesteś ostry. – Specjalnie nie powiedział „pan”.
Harner
zmrużył oczy.
–
Nie kazałem panu
mówić mi na per ty. Lepiej niech pan powie, o co chodzi. – Wsunął
ręce w kieszenie.
–
O zakład z Harrym
Madsonem. Założyłem się, że jak czegoś nie zrobię, to mam
zrezygnować z projektu.
–
Tego projektu? –
syknął. Doszły go słuchy, że Adison jest nieodpowiedzialny i
przyjmuje głupie zakłady Madsona.
–
Tak.
–
Co za głupota!
Niech pan zrobi, co ma zrobić i już! Albo wycofać się z zakładu!
– Spiorunował mężczyznę wzrokiem.
–
W tym sęk, że
wycofać się nie mogę, bo przegram. A zrobienie tego, co mam
zrobić, nie jest łatwe. – I tu Cody przechodził do tej
trudniejszej części. – Musi mieć pan w tym swój udział.
Nie
wierzył w to, co usłyszał. Ten wnerwiający facet wciągnął go w
coś? Dał mu szansę ze względu na projekt. Znosi go teraz w swoim
domu, a on go wrobił w jakiś zakład?! Co za infantylne zagrania ma
Adison!
–
Przesłyszałem się
czy powiedział pan właśnie: „Musi mieć pan w tym swój udział”?
– wycedził. Czy uduszenie za coś takiego jest karalne?
–
Dobrze pan usłyszał.
– Nerwy coraz bardziej go opanowywały, ale jak zaczął, to
skończy. – Tak więc, właśnie, tego tam. – Podrapał się po
głowie. – Miało to inaczej wyglądać. Miałem nic nie mówić,
ale z drugiej strony nie zostało powiedziane, abym tego nie robił.
No, i...
–
Powie pan, o co
chodzi czy będziemy bawić się w kotka i myszkę?!
Nie
podobał się Cody'emu ten syk z ust Harnera.
–
Muszę zrobić, my
musimy... A zresztą, co mi tam, pokażę ci, co musimy zrobić. –
Z sercem w gardle i pełen strachu podszedł do mężczyzny. Złapał
go jedną ręką za szyję, a drugą objął w pasie z taką
szybkością, że Harner nie zdołał nic zrobić, i wpił mu się w
usta z pełną determinacją. Widział, jak oczy mężczyzny
rozszerzają się w szoku. Czuł tężejące mięśnie. I miał
zamiar tylko pokazać mu, co ma zrobić, ale jak był tak blisko
niego, nie miał ochoty się odsunąć. Przywarł swoim ciałem do
drugiego ciała. Miękkie usta Jamesa doskonale wpasowały się w
jego. Przycisnął je mocniej, wsysając dolną wargę i liżąc ją.
Zamęt
w głowie miał tak duży, że nie potrafił do końca zrozumieć, co
się dzieje, kiedy usta Adisona dotknęły jego, a teraz łapczywie
wpijają się, jakby chciały wyssać z niego wszystko. Kiedy do jego
mózgu dotarło, co się tak naprawdę dzieje, złapał mężczyznę
za ramiona i próbował go odepchnąć. Jak na złość ten szczupły
facet był silny i jeszcze przylepił się do niego jak rzep. To, co
robił, było obrzydliwe.
Cody
zamroczony tym, co robił i tym, jak to na niego działało, na siłę
wsunął język do wilgotnych ust mężczyzny. Uderzył w niego smak
Jamesa, a nogi się pod nim ugięły. Tak dawno nie był blisko
mężczyzny. A jeszcze takiego to nigdy nie miał. Ciało reagowało
ochoczo na to, co się działo. Członek też obudził się ze
swojego snu i krew do niego nabiegała w tempie tak silnym, że
ponownie zakręciło mu się w głowie. Badał językiem podniebienie
Jamesa, nie zwracając uwagi na to, co robi lub czego nie robi
całowany mężczyzna.
Nie
chciał tego, nie zgadzał się na to, by całował go mężczyzna.
By wpychał mu do ust swój ohydny jęzor! Nie! Nie! I jeszcze raz
zdecydowane nie! W dodatku poczuł coś twardego na swoim udzie. To
przeważyło szalę. Ten atak doprowadził go do furii. Odepchnął z
całej siły, jaką zebrał w sobie, Adisona. Miał ochotę pluć lub
wyparzyć sobie usta.
Dopiero,
kiedy upadł na podłogę i uderzył skronią o stół, obudził się
z tej swoistej hipnozy. Złapał się za głowę i skierował ciągle
zamglony wzrok na rozjuszonego mężczyznę. No, to już po nim.
–
Wypierdalaj z mojego
domu i firmy, napalony pedale! – Cody poczuł ukłucie bólu na to
słowo. W szkole za często je słyszał w stosunku do siebie. – Co
ty sobie wyobrażałeś?! Jak śmiałeś mnie tknąć?! – krzyczał
James.
–
Pokazałem, co mam
zrobić. – Wstał i zachwiał się. Spojrzał na swoją dłoń,
którą przykładał do skroni. Na szczęście nie było krwi. –
Założyłem się, że cię uwiodę! I pocałuję na oczach
wszystkich i ty oddasz pocałunek z pasją.
–
Jesteś
pierdolnięty! Grasz moim życiem?! Zapomnij o zakładzie! Jeszcze
raz mnie dotkniesz, choćby palcem, to będzie po tobie! A teraz
wypieprzaj stąd! – Wskazał mu palcem drzwi. Był tak wściekły,
że z trudem nad sobą panował. Jak ten nie wyjdzie, to wybije mu
wszystkie zęby.
Cody
spuścił wzrok. Po raz pierwszy się poddał przy tym mężczyźnie.
Minął go i wyszedł z gabinetu bez słowa. Za sobą usłyszał
warczenie i trzaśnięcie drzwi. Był smutny, zły, ale dobrze
zrobił, mówiąc mu o tym. No dobra, pokazując. Gdyby zadziałał w
biurze, Harner ośmieszyłby go przed innymi. Mógł się założyć,
że byłoby o wiele gorzej. Nawet nie rozglądając się po domu,
dotarł do wyjścia. Czekał go dłuższy spacer, zanim znajdzie
jakiś przystanek autobusowy. Jak dotrze do mieszkania, będzie
użalał się nad swoją nieprzeciętną głupotą i zapadnie się
pod ziemię na zawsze.
WOW... Miałam ciary, mroczki przed oczami, zatkało mnie... Boże, dziewczyno jesteś genialna , a każde twoje opowiadanie jest lepsze od poprzedniego. Potrafisz..,och brakuje mi słów, ale ta ostatnia scena była tak niesamowicie naładowana emocjami. Przeczytałam wszystkie Twoje opowiadania, niektóre kilka razy, ale takiej sceny nie pamiętam; naprawdę trudno będzie mi czekać do następnego wtorku na ciąg dalszy. Gorąco pozdrawiam. * IVE
OdpowiedzUsuńrewelacyjny rozdział, ale tak mi się przykro zrobiło w imieniu Cody'ego:( wiedziałam, że Harner zachwycony nie będzie, ale i tak jakoś mi smutno:( teraz jeszcze brakuje żeby Cody zemdlał gdzieś niedaleko posiadłości Harnera, żeby ten musiał go przenocować i żeby dzieci go polubiły:) jak dojechałam do ońca tego rozdziału to miałam ochotę krzyczeć: NIEEEEE!!!!!!! i tak muszę czekać do następnego tygodnia:( to jest okrutne.
OdpowiedzUsuńNana
Ou.. W prawdzie nie tego się spodziewałam, ale był akcja xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
No i co mogę powiedzieć? Cody sam przyznał, że jest głupi, bardzo głupi. Może jednak powinien najpierw spróbować poderwać szefa, a jeśli by nie wyszło, powiedzieć o zakładzie, a nie tak wyskoczyć z tym nieoczekiwanie. Myślałam, że inaczej wykorzysta czas w domu Harnera. Teraz na prawdę życzę mu powodzenia, bo szanse na wygranie zakładu zmalały praktycznie do zera.
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że będą razem. Ciekawi mnie tylko, czy Cody wygra zakład, czy zdobędzie szefa jak już przegra.
Nie mogę się doczekać kolejnej notki^^
Pozdrawiam
OMG... ja... nie wiem co napisać... omg :/ weny!!
OdpowiedzUsuńHah... myślałam że będę pierwsza a tu niespodzianka... i jak zwykle ktoś mnie wyprzedził... No cóż nie jest mi szkoda Codiego gdyż zachował się jak... jak no zwyczajny głupek i sam do tego się przyznał.
OdpowiedzUsuńWcale nie dziwię się reakcji Harnera... w pewnym sensie walczy sam ze sobą a niespodziewany atak Codiego niczego mu wcale nie ułatwia.
Jestem ciekawa jak to dalej wyjdzie... w tej chwili Harner zadziałał z wściekłością i to normalna reakcja zwykłego faceta tylko co dalej?
az umieram z ciekawości co postanowisz i nie mogę się doczekac kiedy zleci tydzień i pojawi się nowy rozdział.
Mam nadzieje że Harner pójdzie po rozum do głowy i wybaczy Codiemu... swoją drogą byłaby z nich bardzo fajna para.
czekam na NN i pozdrawiam.
Jak ja nie lubię kończenia w takich momentach ;< Trzeba być totalnym idiotą, żeby zakładać się o takie coś i trzeba być totalnym draniem, żeby mieszać jeszcze do niego osobę trzecią. Ten Cody to ma przechlapane. Stworzyłaś takie napięcie, że nie mogę się doczekać, co oni dalej zrobią :/ Nie no odebrało mi mowę...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Neko.
Lol, no ale czego się spodziewał, że nagle wskoczy mu w ramiona? Dupka, jestem tak bardzo kreatywna, że to aż boli, bo więcej nie mam do przekazania :c
OdpowiedzUsuńO matko. Tyle jestem w stanie napisać nawiązując do zakończenia.
OdpowiedzUsuńAle zacznijmy od początku. Początke świetny. Współprecę panów ciekawie się czytało. Nie lubię Marisy. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się fałszywa. To słodkie, że Harner zajmuje się swoim rodzeństwem i myśli o nich. Cody jest idiotą. Najpierw ten zakład, a teraz ,,pokazuje" o co założył się. Sądzę, iż gdyby powiedział, to razem cośby wymyślili. A teraz? Mężczyzna ma przechlapane. Nie dziwię się reakcji Harnera. Ciekawa jestem jak to się potoczy. Czy Adison sprosta zadaniu? Ah. Weny, weny i jeszcze raz weny ^^ Z niecierpliwością oczekuję kolejnego rozdziału xD
Pozdrawiam!
Wiem, że to złe, ale bardzo się cieszę, że tak to się potoczyło. Cody zrozumie, że nie warto się zgadzać na głupie zakłady.. Ale zrozumie też, że Harner wcale nie jest mu taki obojętny. :D Co do Jamesa to mógł sobie darować tego ,,pedała'', ale pewnie za dużo to on nie myślał w tamtym momencie. Rozdział bardzo ciekawy i pełen zaskoczeń. Nie mogę się doczekać kolejnego. :) weeeny :D
OdpowiedzUsuńvampirka_15
Wow..ale akcja...
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się czegoś takiego.
Przez to zakończenie nie mogę się doczekać co będzie dalej.
Pozdrawiam oraz weny życzę !
*P.S. Jeśli to nie problem to zapraszam do siebie*
Szczerze mówiąc chciałabym żeby Cody wyleciał na jakiś czas... no może pół rozdziału... Nie wyobrażam sobie jego relacji z Harnerem. Jestem bardzo ciekawa co dalej. Dodaj szybko następny rozdział!
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
heh ps jestem za opcją zemdlenia Codyego niedaleko domu Harnera... Ciekawa jestem jak James zareaguje... jak Cody zemdleje i będzie leżał od tego uderzenia w skroń:) tak długo czekać do wtorku... no nie... umrę!
OdpowiedzUsuń"Plan, potrzebował konkretnego planu." - może konkretnego zorganizowania?
OdpowiedzUsuń"– Mam nadzieję, że tym, co będziemy tu robić." - no jasne, że Cody myślał o tym, co będziecie robić. xD Tu... znaczy tam. xD Nie ważył się nawet zająć głowy innymi problemami, heheh xD Uwielbiam wieloznaczności słowne odkrywane z biegiem historii. xD A dzisiaj trochę tego było. ;3 Aż mam ochotę zamruczeć z przyjemności. ;3
"– Do mnie do domu." - wstrętna kawa chciała wpaść tam, gdzie nie trzeba... xD Od razu do domu... James, ty ogierze! xD Bardzo byłam ciekawa, jak to się potoczy. Nie spodziewałam się kłopotów zdrowotnych matki Chloe, dlatego pojawienie się Cody'ego w domu Jamesa było... wielkim i przyjemnym zaskoczeniem. No i oczywiście przyznanie się do zakładu... Też nie spodziewałam się tego. W sumie... James w ostateczności przypierniczył by Cody'emu (przy ludziach? Nie opanowałby się? Hmmm...), ale byłoby już po projekcie, więc Madson mógłby się paść... xD
"Przyjaciel-szef osłabia swoich pracowników." (przepraszam za wulgaryzm). To, jak cholernie podobała mi się rozmowa chłopaków, mogę wiedzieć ja, tulona w ekscytacji myszka bezprzewodowa i wszelakie istnienie w moim pokoju. (pająki się mnie nie ulękną xD)
"Od dawna powtarzał sobie, że będzie z tą osobą, jaką zaakceptują dzieci i na odwrót." - uch, Ty wiesz, co mnie skręca, no nie? Jak James się dowie, to już nie będzie taki bardzo anty do Cody'ego... tak myślę, hy hyy. xD A Cody nie zaakceptowałby dzieci? Jeden dzień z Sarah i już jest kupiony. xD
"Czy uduszenie za coś takiego jest karalne?" - hyyy ;> Chyba, że to takie specjalne podduszanie. xD Złośliwie zboczone myśli krążą mi po głowie. xD
"A zresztą, co mi tam, pokażę ci, co musimy zrobić" - i bosko! Co ma strzępić język na gadanie, jak może nim lepiej operować? :3
Jak zobaczyłam Twój komentarz, to aż mi się lżej na sercu zrobiło. Rozdział tutaj, to jak balsam dla wyczerpanego ciała.
Zawsze piszesz ciekawie, bogato i zgodzę się z przedmówcami - masz sytuacje, które się nie powtarzają. Dajesz inną drogę wyboru postaci i to jest takie niesamowite!
Heeejj... *wychyla się z szafy i macha na przywitanie*
OdpowiedzUsuńJak ja dawno tu nie byłam, aż wstyd się przyznawać, no ale cóż takie życie studenta przed sesją -.-" Ale skończmy jojczyć!
Wpadłam i z marszu przeczytałam wszystkie rozdziały najnowszego opowiadania. I podoba mi się, cholernie mi się podoba. Sama koncepcja opowiadania jest inna. Niby opowiadanie podobne zarysem (czy. jeden homofob, drugi gej, ale i tak będę razem), ale ujęte w taki inny sposób. Sposób, który przyciąga uwagę i wciąga na tyle, że jak zaczynasz czytać nie możesz skończyć, a jak już to się stanie to wyklinasz Luane, że dodaje rozdziały tak rzadko!
Co do postaci. Boże najświętszy. Z marszu zakochałam się w Adisonie... Znaczy nie tyle w im co najpierw w jego imieniu. W życiu nie podobało mi się aż tak, pomijając Gabrysia, męskie imię! I jak do niego pasuje. Niby chłopak z pazurem, ale w serduszku chłopczyk potrzebujący miłości. Me gusta! Co do Jamesa... Tyran w pracy, miły kociak w domu, stawiający na piedestale swoje rodzeństwo. Boże czemu jaj mam wrażenie, że zamiast dominować zostanie w tym "związku" zdominowany?! Taaa, to właśnie Lu i jej chore fantazje. Jak to powiedziała Cody, brałabym go! Co do Madsona, postać która pewnie, znając Ciebie, sporo namiesza.
A teraz Hoshi-chan wraca do nauki zuego języka niemieckiego...
*w wielkim wytrzeszczem na ustach ponownie barykaduje się w szafie uprzednio wieszając na klamce wielki kartę z napisem "Nie rzucać nożami, ani niczym ostrym, już będę grzeczna"*
A ja myślałam, gdzie ty się podziewasz. Powodzenia na sesji.
UsuńPewnie się przyda, bo zamiast siedzieć i zakuwać do pie*******j demografii nadrabiam poprzednie opowiadanie -.-"
Usuńwow *.*
OdpowiedzUsuńto było takie niespodziewane i takie boskie o,O
kyaa! czekam na kolejny rozdzialik <3
Szczerze powie zatkało mnie. To było boskie, genialne! Kocham Twoje opowiadania! Życzę weny i zniecierpliwiona czekam do następnego wtorku. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNanami
Jak możesz? T_T Kończyc w takim momencie? Jesteś okrutna T_T
OdpowiedzUsuńYhym, yhym super, fajnie. Strasznie szybko sie czyta. Ogółem Cody... Coś mnie tak... No z pewnością wolę Jamesa ^ ^ słodziutki ^w^
Wiesz co?Przez ciebie zaczynam lubic owłosionych mężczyzn XD Nie że jakieś zarośnięte małpy, ale nawet tych z lekkim zarostem, którego wczesniej nie lubiłam.
Z niecierpliwością czekam no kolejny rozdział. Pozdrawiam.
Uwielbiam być okrutna.^^
UsuńTeż nie lubię owłosionych. Jeszcze zarost taki dwu/trzy dniowy mi nie przeszkadza, ale nie lubię brody, wąsów i owłosionych klatek piersiowych. a tym bardziej pleców.
no to się porobiło.. ale od początku.
OdpowiedzUsuńpodchody Cody'iego były słodkie :D. taki niby przypadkowy dotyk, a James odskakuje jak oparzony XD. no a potem telefon od Chloe i Cody poznaje Sarah. małą, słodką siostrę swojego groźnego szefa. idą razem pracować przy projekcie i co? i Cody się podnieca! :D
to, jak Cody pocałował Jamesa.. no ja! to było takie, takie.. ah! ale potem trzeba było zejść ze swojej tęczowej chmurki, bo Cody został odepchnięty, zwyzywany i wywalony z pracy.. oj, nieładnie, panie Żyleto, no naprawdę nieładnie! będzie lanie! od Cody'iego oczywiście :D
Ay
Uch. Zaczynam żałować, że tak szybko znalazłam tego bloga. nie musiałabym czekać tyle czasu na kolejne rozdziały i od razu bym wiedziała, co się stanie później. To czekanie jest nieznośne.
OdpowiedzUsuńJames, ty ośle! Wywalasz Cody'ego, dupku jeden. Ja się nie zgadzam. No i chcę wiedzieć, co będzie potem. Czy cody wróci do firmy? Oby. W końcu musi skończyć ten projekt... Albo coś... ale na pewno nie zgadzam się, żeby wyleciał. Chyba już wiesz, że jestem baaardzo niecierpliwa, prawda?
pozdrawiam i życzę mnóstwo weny!
Witam,
OdpowiedzUsuńoj, oj ale się porobiło, podchody Codi'ego były po prostu słodkie, niby przypadkowy dotyk,a Harner odskakuje jak oparzony. Przynajmniej Cody wie teraz gdzie on mieszka, no i poznanie Sarah. Pracują razem nad projektem,a Cody co podnieca się ;] A ten pocałunek Codi'ego i Jemesa ach, ale niestety Cody musi zejść z różowej chmurki... bo został odepchnięty, zwyzywany i na koniec wywalony z pracy... Ja się nie zgadzam, tak nie może być! Cody nie może odejść z pracy...
Weny, multum weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Czy sobota nie może być odrabiana za wtorek? Tak bym chciała, żeby były dwa wtorki w tygodniu...
OdpowiedzUsuńMam pytanie. Czy notki mogą być dodawane częściej? Bo serio ja już tu wariuję xD chociaż dwa razy w tygodniu! Ulżysz czytelnikom.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nie będą dodawane częściej. Myślę, że raz na tydzień i tak jest dobrze. Mogłam dodawać jedną na miesiąc, jak jest na wielu blogach. Sama jestem czytelniczką, więc wiem jak to jest czekać na kolejną notkę opowiadania.:D
UsuńTrochę ten rozdział mnie zatkał, nie spodziewałam się takiej akcji i tego, że Cody powie mu o tym zakładzie. Trochę źle zrobił, że go pocałował, mógł tylko powiedzieć, a nie pokazywać. Ale może ten pocałunek coś zmieni. Piszesz wspaniale i dzięki za ten rozdział, bo był boski. Coś zdaje mi się, że jak dzieci spotkają Codiego polubią. Życzę dużo weny i pozdrawiam.:)
OdpowiedzUsuńNiemal łamiąc nogi na zakręcie biegiem zostawiam kartkę z powiadomieniem, rzucając się jak postać z anime na górę kartek do licencjatu... którego pierwszy rozdział ma być wysłany za 4 godziny... a jestem w czarnej... w próżni jestem.
OdpowiedzUsuńNie będę się czepiał nieznajomości realiów życia anglosasów. Jednak znowu zakłada tu "koszulę na krótki rękaw", kurde nie koszule są z krótkim rękawem na miłość boską.
OdpowiedzUsuńJakoś mój tata, narzeczony latem noszą koszule na krótki rękaw. Nie koszulki tak zwane T-shirty, ale koszule. Nie wiem o co ci chodzi. :/
UsuńSorry chodzi o gwarę, a ty przecież starasz się pisać językiem literackim. To nie złośliwość, jest to wyrażnie niepoprawne, regionalne, Koszula, czy koszulka jest z krótkim rękawem i tyle. Zaś jesli piszesz "na krótki rękaw" , jest to niepoprawna polszczyzna. Przepraszam za czepianie się. Wybacz :-)
OdpowiedzUsuńA oto ci chodziło. Zrozumiałam to inaczej. I spoko. :D
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, ale się tutaj porobiło... Cody'ie i jego podchody były po prostu słodkie, taj niby przypadkowy dotyk, a Harner od razu odskakuje jak oparzony... Cody teraz wie gdzie ten mieszka, i poznanie Sarah, ha pracują nad projektem, a Cody co? podnieca się ;] pocałunek Codi'ego i Jamesa ach, cóż niestety Cody musi zejść z chmur... bo został odepchnięty, zwyzywany i na koniec jeszcze wywalony z pracy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga