Błąd z logowaniem został usunięty. :)
EDIT: Kto już kupił "Ogród malw" i pobrał to niech to zrobi jeszcze raz, bo niestety w niektórych rozdziałach nie zmieniłam koloru poprawek z czerwonego na czarny. Teraz już powinno być dobrze. :)
Dziękuję za komentarze. :)
Babka
mocno uścisnęła Kamila. Potem odsunęła się i wpatrywała w niego, jakby widziała
wnuka po raz pierwszy w życiu. Jej długie do szyi, proste blond włosy pokryte
siwizną, okalały naznaczoną zmarszczkami twarz. Wąskie usta uśmiechały się
szeroko.
– Coś musiało
się stać, że w końcu do nas zawitałeś? Inaczej pewnie przyjechałbyś dopiero na
mój lub dziadka pogrzeb.
– Zośka,
daj mu spokój – wtrącił się dziadek Staszek, klepiąc wnuka po ramieniu. –
Ważne, że przyjechał. Lepiej zaproś ich na śniadanie, bo pewnie są głodni.
– Trochę
jesteśmy. Rano nic nie zjedliśmy – powiedziała Beata Zarzycka. Jazda zajęła im
dwie godziny, bo kobieta wolała jechać powoli i zgodnie z przepisami.
– O
której wyjechaliście? – zapytała babcia Zosia, prowadząc ich do domu.
– O
szóstej – odpowiedziała mama Kamila.
–
Wcześnie. Zrobię wam jajecznicę. Akurat ukradłam kurom świeże jajka. –
Podchodząc do werandy, wzięła stojący na schodku koszyk z jajkami. – Po
śniadaniu się wypakujecie. Kamil, możesz zająć swój stary pokój.
– Spoko.
– Przystanął i rozejrzał się. Od czasów kiedy był tutaj ostatnim razem, dużo
się zmieniło. Dom nadal był ten sam, drewniany, ale duży i do tego z piętrem.
Ozdabiała go nowa weranda, dach oraz rosnące wszędzie kwiaty w doniczkach. Obok
domu stał długi, drewniany stół z ławkami i zielona huśtawka. Za nimi rosła
winorośl, wspinając się po specjalnie przygotowanej konstrukcji. Pamiętał, że
pomagał ją robić dziadkowi, by przesadzić roślinę z dala od domu. Wcześniej
rosła tuż przy ścianie budynku, zasłaniając ją całą, przez co w domu zaczął
pojawiać się grzyb. Przed domem rosły też dwie wiśnie rzucające cień na stół,
dzięki czemu nie musiano stawiać parasola czy dachu, żeby skryć się przed
palącym słońcem.
– I jak
oględziny? – zapytał dziadek, który z nim został.
– W
porządku. Gdy wyjeżdżałem, na tym miejscu stał rozklekotany stół. Pamiętam, że
trzeba było coś podstawiać pod nogę, bo się przewracał. Wiśnie były niższe.
– Minęło
sześć lat.
– W
sumie.
– Dzień
dobry – zawołał jakiś głos i Kamil obejrzał się przez ramię. Przy ogrodzeniu
z siatki stał młody, chudy chłopak z czarnymi włosami opadającymi mu na
twarz.
– O,
dzień dobry, Konrad – odpowiedział dziadek. – Potrzebujesz czegoś?
– Tata
pyta, czy by pan później do niego nie przyszedł, bo jeden z koni coś kuleje.
– Przyjdę
zaraz po śniadaniu. – Dziadek Staszek był weterynarzem. Chociaż już przeszedł
na emeryturę, to nadal pomagał zwierzętom.
– Dobra,
powiem mu. – Ciemne oczy zatrzymały się na chwilę na Kamilu, a potem chłopak
odwrócił się i pobiegł w stronę dużego domu, którego nie było, gdy Zarzycki się
wyprowadzał. Z tego co pamiętał, to wcześniej były tu połacie łąk i pól.
– To
Konrad Bieńkowski. Ma siedemnaście lat i jest oczkiem w głowie matki. – Odgonił
sprzed nosa natrętną pszczołę. – Kilka miesięcy po tym jak się
wyprowadziliście, Bieńkowscy kupili tutaj spory kawał działki. Niedługo później
zaczęli budować dom, stadninę. Kupili dużo pola. Mają ponad sto hektarów.
Przyjęli ludzi do pracy, ale dużo robią sami. Poznasz ich. Przecież to u nich
masz pracować.
Kamil
przeniósł spojrzenie z dziadka na duży, jednopiętrowy budynek. Akurat w tym
samym momencie z domu wyszedł ten czarnowłosy chłopak i wsiadł na rower. Kamil
zmrużył oczy. Może nie będzie tutaj do końca tak źle, jak myślał.
– Chodź,
później pooglądasz, co się zmieniło, bo za chwilę babcia będzie wołać na
śniadanie, a jak się spóźnimy, to gotowa nam nic nie dać. Sami jeszcze nie
jedliśmy, bo chcieliśmy się zająć zwierzętami. A po śniadaniu, jak wrócę od
sąsiadów, coś ci pokażę. No, chodź.
Weszli
do dużej sieni. Z niej drewniane schody prowadziły na piętro, a poszczególne
drzwi obok do różnych pomieszczeń. Dziadek poprowadził go do kuchni i Kamil
zauważył, że w niej także dużo się zmieniło. Na ścianie naprzeciwko wejścia
znajdowały się nowe meble kuchenne, w które wbudowana została kuchenka gazowa.
Na niej babcia właśnie smażyła smakowicie pachnącą jajecznicę. Mama w tym
czasie nakrywała do stołu.
– No,
nareszcie jesteście – powiedziała babcia. – Myjcie ręce i siadajcie do stołu.
Kilka
minut później, z czystymi rękoma, Kamil poczuł, jak bardzo jest głodny. Stało
się to za sprawą tego, co miał na talerzu. Kochał to, jak gotowała babcia
Zośka. Nawet mama nie była tak dobrą kucharką jak ona.
– Jak
dzwoniłaś, zapomniałam ci powiedzieć – mówiła babcia, zwracając się do córki –
że tydzień temu umarła Maryśka Porębska. Wiesz, córka Zdziśka Kopeckiego.
– Ale
ona miała ze trzydzieści lat. Jak ostatnio tutaj byłam, to rozmawiałam z nią.
Dobrze się czuła.
–
Podobno miała tętniaka w głowie. Nic o nim nie wiedziała. Chodziła z nim długo.
Zabrali ją do szpitala, ale zmarła zaraz po przewiezieniu. Dobra z niej
dziewucha była. Robotna, mądra. Zostawiła dwójkę małych dzieci. Jej dzieci to
takie fajne skarbeńki.
– A co z
jej mężem? – zapytała pani Beata.
– Nie
wiem, co z nim będzie. Załamał się. Ostatnio ciągle widuje się go w barze.
Rodzice Maryśki zajmują się wnukami – odpowiedział starszy mężczyzna, śledząc
wzrokiem tor lotu muchy, która wpadła przez uchylone okno. – Zośka, daj no mi
tu ino klapkę na muchy, załatwię tę czarownicę.
– Muchę,
Staszek, muchę. Sam se weź, jest w pokoju. Ale najpierw zjedz, bo ci jajecznica
wyzimnieje.
– Jak
zjem, to muszę iść do Bieńkowskich. Któryś z koni kuleje.
– Pewnie
znowu ta Ariadna. Śliczna kobyłka, ale ma słabe nogi – ciągnęła babcia. –
Smarują je różnymi maściami, weterynarz przyjeżdża i Staszek pomaga, a i tak,
gdy za dużo pobiega, to zaraz kuleje na prawą nogę. Powinni ją dać na tę
hipoterapię.
Kamil
przysłuchiwał się rozmowie, oczyszczając swój talerz. Miał niby pracować u tych
Bieńkowskich w ich stadninie. Nie chciał być niczyim parobkiem czy służącym.
Pewnie jakiś bogacz kupił sobie pole i działkę pod budowę, i teraz udaje
łaskawego pana rolnika. Jedynie co, to będąc tam, może bliżej pozna tego
chłopaka, Konrada. Chociaż i tak nie powinien się nim interesować, bo jak znał
życie, dzieciak jest hetero i ma dziewczynę.
– Kamil,
pójdziesz z dziadkiem. Poznasz pana Bieńkowskiego, bo od poniedziałku zaczynasz
tam pracę.
– Mamo,
pamiętam. – Napił się herbaty. – Mogę już odejść od stołu? Chcę się wypakować.
– Idź.
Tylko posprzątaj po sobie – zażądała matka.
Przewrócił
oczami. Zawsze po sobie sprzątał i nie zostawiał na stole brudnych naczyń.
Wziąwszy talerz i kubek, zaniósł je do zlewu. Odkrył, że obok stoi zmywarka,
jedna z tych nowoczesnych.
– Co
sądziłeś, że my tu na wsi żyjemy bez udogodnień? – zapytała babcia.
– Nie.
Ale zawsze byłaś przeciwna takim rzeczom. Mówiłaś, że za dużo wody biorą.
– Rzadko
jej używam, ale teraz, kiedy będzie nas więcej, przyda się. Poza tym, jak Hanka
Paluchowa ma, to ja też – odpowiedziała staruszka.
– Nie ma
to jak zazdrość, Zośka. – Dziadek Staszek machnął ręką i pokręcił głową. –
Jedna naprzeciw drugiej. Co ta ma, tamta musi mieć i na odwrót. A zauważ, że to
dwie przyjaciółki i znają się od dzieciństwa – powiedział dziadek do wnuka. –
Kamil, zanim zaczniesz się rozpakowywać, to najpierw chodź, pójdziemy do
Bieńkowskich, a potem ci coś pokażę.
Chłopak
zmarszczył brwi, bo dziadek już kolejny raz o tym wspominał. Ciekaw był, co to
takiego mogło być. Nie pytał o to, bo i tak nie dowie się tego wcześniej niż po
powrocie od sąsiadów. Nie chciało mu się iść do tych ludzi. Najchętniej to
padłby do góry brzuchem i się nie ruszał się przez cały dzień. Chciał w końcu
zajrzeć na Facebooka, sprawdzić maile. Znajomi pewnie napisali już do niego
tonę wiadomości, jak to oni. Na telefonie nie mógł tego zrobić, bo skończył mu
się pakiet internetowy.
Z
ociąganiem poszedł za dziadkiem. Przeszli przez bramę w ogrodzeniu i kawałek
poszli chodnikiem do drugiej bramy. Bieńkowscy byli najbliższymi sąsiadami, bo
kolejni znajdowali się o wiele metrów dalej i stąd było widać tylko zarys ich
domów. Mały plus mieszkania na uboczu wsi, a nie w jej centrum. Otworzył furtkę
i obaj weszli na podwórko. Dobiegło ich szczekanie i przyleciał do nich
ogromny, czekoladowy labrador. Dziadek od razu go pogłaskał.
– No,
zaprowadź mnie do swojego pana. Chociaż nie, Szymon ma wrócić dopiero koło
południa. To zaprowadź mnie do Mariusza lub Konrada.
Pies
zaszczekał i zainteresował się Kamilem. Chłopak wyciągnął do niego rękę, żeby
labrador go powąchał, a dopiero potem pogłaskał zwierzę.
– Chodź,
pewnie są w stajni, na tyłach domu – powiedział dziadek i zaprowadził wnuka na
ogromny teren za domem. Jedna jego część była zajęta przez duży ogród, a druga,
z pięćdziesiąt metrów dalej, mieściła stajnię, padok i wszystko to, co było
potrzebne w stadninie. Po prawej też widział jakieś zabudowania, z których
rozpoznał stodołę.
– Nieźle
– przyznał Kamil.
–
Wszystko to powstało w ciągu czterech lat.
– Kasy
musieli mieć zaje… bardzo dużo.
– Mieli
i mają. Stadnina to ich oczko w głowie. Hodują konie, sieją zboża. Mają też
stado kur i innego domowego ptactwa też sporo. Wszystko jest tutaj podzielone
na sektory. Normalnie do stadniny wjeżdża się przez drugą bramę – tłumaczył
mężczyzna, kiedy szli po częściowo skoszonym trawniku. – Mają sporo klientów i
oni z niej korzystają. Szymon prowadzi też hipoterapię, ale dopiero zaczyna.
–
Szymon?
– Brat
Konrada. Skończył studia w tamtym roku. Ma papiery, czy co tam trzeba, aby
prowadzić takie zajęcia. Poza tym jeździ na traktorach, robi orki, sieje.
Pojętny i robotny chłopak. Jest jeszcze Mariusz, ich ojciec, i Mikołaj,
najstarszy brat, ale nie mieszka tutaj. No i matka chłopców, Barbara oraz
ich siostra, Karolina.
Kamil
próbował sobie zapamiętać to wszystko, co mówił dziadek i jedyne, co tłukło mu
się po głowie, to pytanie, czy ci ludzie mają jeszcze więcej dzieci. On był
jedynakiem, ale jego znajomi mieli po kilkoro rodzeństwa i zawsze zastanawiał
się, jak by to było mieć brata czy siostrę. Co więcej, zawsze mu się marzyło,
żeby jego chłopak miał dużą rodzinę, skoro on jej nie ma.
–
Słuchasz mnie, Kamil?
Otrząsnął
się z rozmyślań i dopiero wtedy zauważył, że stali przy jednym z wybiegów dla
koni, a do nich szedł siwowłosy mężczyzna, któremu towarzyszył Konrad. Dopiero
teraz Kamil przyjrzał się uważnie chłopakowi. Nie był w jego typie. W sumie nie
miał określonego typu, ale ten dzieciak był dosyć ładny. Miał pociągłą twarz i
oczy nieokreślonego koloru. Tak ogólnie wyglądał dość pospolicie. Zastanawiał
się, jaki ten chłopak jest, co robi. Kiedy zorientował się, że Konrad patrzy na
niego zmrużonymi oczami, bynajmniej nie odwrócił spojrzenia, bo nie miał
zamiaru ustąpić. Konrad również nie i dalej patrzyliby na siebie, gdyby dziadek
nie trącił go ręką, żeby poznać go z panem Mariuszem Bieńkowskim.
– To mój
wnuk, który ma u was pracować w stadninie. Ma na imię Kamil i w tym roku zdawał
maturę.
– A
słyszałem, słyszałem. Jak ci poszło? Konrada to dopiero czeka.
– Nie
wiem. Chyba dobrze, trzeba czekać na wyniki.
– Tak,
rozumiem. Karolina rok temu zdawała maturę. Teraz jest na studiach, mieszka
w akademiku, ale w połowie czerwca ma wrócić. Może Konrad cię oprowadzi, a
ja zabiorę twojego dziadka do Ariadny.
Konrad
odwrócił się bez słowa, a Kamil z ociąganiem poszedł za nim. Już wiedział, że
nie lubi tego chłopaka albo on jego. W każdym razie nie wyglądało na to, by
mogli się dogadać. Tym bardziej, że Konrad tylko szedł i nic nie mówił, a
Zarzycki nie zamierzał przerywać ciszy. No to miał jeden problem z głowy. Nawet
nie będzie próbował interesować się tym gówniarzem. Co z tego, że chłopak był
od niego młodszy tylko o dwa lata. Gówniarz i tyle.
–
Dlaczego tak się na mnie gapiłeś? – zapytał Konrad, kiedy weszli do stajni.
Pogłaskał pysk jednego z koni, który wyjrzał ze swojego boksu, by z ciekawości
sprawdzić, kto wszedł.
– Nie
gapiłem się. To ty się gapiłeś. – Obok niego przeleciał ten sam czekoladowy
labrador, którego już poznał. – Jak się wabi? – zmienił temat.
– Ares.
To pies Szymona. Szymon…
– To
twój brat. Słyszałem. Co miałbym tu robić? – Rozglądał się wokół, trzymając
ręce w kieszeniach. Dużo boksów było pustych, więc pewnie zajmowały je te
konie, które widział na wybiegu.
– To,
co każdy. Czyścić boksy, dawać zwierzętom żreć, dbać o nie, codziennie je
szczotkować. Wozić siano. Dbać o uprząż, ale tego nauczy cię Szymon. – Konrad
wyjął z kieszeni kotkę cukru i podał ją na otwartej dłoni ciemnobrązowemu
ogierowi. – To Zefir. Nasz ogier rozpłodowy. Za bardzo się do niego nie
zbliżaj, bo nie lubi obcych. Jest dla nas bardzo cenny. Dlatego tylko ja lub
Szymon u niego sprzątamy.
– Aha.
– W
tamtym pomieszczeniu trzymamy siano, a obok uprząż. Nauczysz się też, jak
osiodłać konie, bo będziesz je przygotowywał pod jazdę wierzchem. Mamy trochę
klientów, którzy tu przyjeżdżają, aby pojeździć po okolicach konno. Umiesz
jeździć?
– Nie.
Nie miałem okazji się nauczyć – prychnął. Co jeszcze miałby robić? Może
podcierać gówniarzowi tyłek?
– To się
nauczysz. Tata nie będzie miał nic przeciwko. Sprawy finansowe obgadasz z tatą
lub Szymonem. Ja tu tylko bawię się w przewodnika.
– I nie
podoba ci się to. – Podeszli do białej klaczy, która wyciągała do nich łeb.
– Nie
mam na to czasu. Do tej pory zdążyłbym już przywieźć trochę siana.
– To
idź, poradzę sobie.
Konrad
odwrócił się do niego.
–
Słuchaj, jesteś tu nowy. Dopiero od poniedziałku będziesz się bawił w
stajennego…
– Nie
będę stajennym – warknął Kamil.
–
Będziesz, bo taka praca została ci przydzielona. Jeżeli ci się nie podoba, to
spieprzaj.
–
Konrad! – Chłopak podskoczył na dźwięk głosu ojca. – Co ci odwaliło? Jak możesz
tak się zachowywać?
–
Powiedział, że nie będzie stajennym. To kim? Królem? A może zechce tym rządzić?
– Wiesz
co, gówniarzu? – zabrał głos Kamil. – Nie mam zamiaru tutaj pracować i słuchać
takich wymoczków jak ty – warknął prosto w twarz siedemnastolatka.
– Kamil.
– Tym razem dziadek Staszek postanowił interweniować.
– No co?
– Dobra,
spokojnie. – Mariusz Bieńkowski uniósł ręce. – Mój syn i twój wnuk nie
przypadli sobie do gustu. Nic się nie stało. Sądzę, że Kamil powinien
porozmawiać najpierw z Szymonem, a potem sam podejmie decyzję, czy chce
tutaj pracować.
Na pewno
nie będzie tutaj pracował. Miałby pozwolić, żeby ten gówniarz mu rozkazywał czy
jak? Nigdy w życiu! Prędzej wyjedzie stąd jutro najbliższym autobusem. Zresztą,
to by oznaczało, że stchórzył. To może lepiej zostanie. Nie pozwoli sobą
pomiatać. Głupi, wsiowy chłopaczek z tego Konrada. I on na tym chłystku dłużej
wzrok zawiesił? Chyba przez ten moment oślepł. Miał ochotę stąd wyjść i
zapalić. Niby miał rzucić, ale przecież nie zmarnuje paczki, którą dostał od
Świrusa.
Dźwięk
motoru zmącił jego myśli i złość gdzieś wyparowała.
– Chyba
Szymon wrócił – rzucił Konrad i poszedł do wyjścia. Pies pobiegł za nim, wesoło
poszczekując.
– Wrócił
szybciej, niż mówił. – Pan Bieńkowski spojrzał na zegarek. – Pewnie nic nie
załatwił. Mówiłem mu, żeby w sobotę nigdzie się nie wybierał.
Chwilę
później pies wbiegł z powrotem do stajni, piszcząc wesoło i machając ogonem.
Zaraz za nim, w szerokich drzwiach, pojawił się seks na dwóch nogach, jak
przemknęło przez myśli Kamila. Mężczyzna był wysoki, szczupły. Miał na sobie
wąskie spodnie opinające mu nogi, czarną koszulkę widoczną spod rozpiętej,
skórzanej kurtki. W ręku trzymał rękawice. Poruszał się sprężyście i dziko jak
kot. Jego ciemnorude włosy były nastroszone na czubku głowy, a po bokach równo
ułożone i Kamil mógłby przysiąc, że oczy tego faceta, gdy spoczęły na nim,
sprawiły, że przeszedł go dreszcz. Przełknął ślinę, nadal obserwując
zbliżającego się mężczyznę. Gorącego mężczyznę. Poczuł drgnięcie w kroczu i
oderwał spojrzenie od tego kogoś, zatrzymując je na Konradzie. Wtedy Kamil
zrozumiał, że Konrad wszystkiego się domyślił i serce zaczęło mu szybciej walić
w piersi. Czy ten gówniarz odczytał coś w jego oczach? Musiał uważać, żeby się
z niczym nie zdradzić.
–
Szymon, co tak wcześnie wróciłeś? – zapytał Mariusz Bieńkowski.
– Miałeś
rację, że sklep może być zamknięty. Urząd też. Mogłem zadzwonić. Przejechałem
się tylko. – Wzrok Szymona ponownie zatrzymał się na nieznanym mu chłopaku. –
Hej, jestem Szymon. – Wyciągnął do niego rękę.
– Kamil.
– Podał mu rękę. Poczuł, że dłoń Szymona jest duża i twarda. Taka naprawdę
męska i z odciskami na wewnętrznej stronie.
– A,
ten… Kamil, który ma pode mną pracować.
– Po
moim trupie – wypalił Zarzycki, wyrwał dłoń z uścisku i po prostu wyszedł. Nie
widział nikłego uśmieszku wkradającego się na usta Szymona.
Okej, pierwsza scena z Szymonem, pierwsze wrażenie - uwielbiam go :D Aaa! Tak bardzo chcę następny rozdział, że chyba nie wytrzymam! Ale z drugiej strony lubię to czekanie.....
OdpowiedzUsuń/A
Albo Szymom albo Konrad. Ktorys z nich na pewno bedzie z Kamilem. Pierwszy raz nie wiem w Twoim opowiadaniu kto bedzie z kim ;D
OdpowiedzUsuńJedyne, co mi sie nie podoba to fakt, ze ciagle przedstawiasz kazdego imieniem i nazwiskiem. Chodzi tu raczej o bohaterow, ktorzy raczej tu nie wystapia, np. ta zmarla kobieta. Czuje, jakbym czytal Ukryta Prawde. Albo moze to przez to, ze nazwisko nie sa az tak pospolite.
ojojoj, ty nie jesteś geniuszem tylko diabelnym geniuszem motania nam w głowach, i jak tu cie nie kochać?
OdpowiedzUsuńO Boże,tak jak poprzednie rozdziały nawet mnie zaciekawiły,to po przeczytaniu tego nie mogę się doczekać następnego max >3< Szymon taki gorący aww
OdpowiedzUsuńZmyliłaś mnie. Pierwszy raz nie wiem, z kim będzie główny bohater o.o Niby pasuje Szymon, bo Kamil już zawiesił na nim oko, ale z drugiej strony z Konradem już się pożarł, więc pasuje też Konrad.
OdpowiedzUsuńKurde, nie wiem jeszcze Q_________Q
O to chodziło, by zmylić. Cieszę się, że udał mi się ten krok. Może w kolejnej części się okaże kto jest Kamilowi przeznaczony. :)
UsuńTak super by było, gdyby Kamil był z Szymonem *.* Ale znając życie, Szymek okaże się po jakimś czasie złą postacią czy coś i będzie z Konradem.... A tak przynajmniej jest w większości takich histori xD Chociaż.... Wątpie, by Twoje opowiadania trzymały sié takich schematów, więc pewnie nas czymś zaskoczysz 😄 Tak czy siak, życzę Ci, droga Luano, dużo, dużo weny!
OdpowiedzUsuńCudo po prostu cudo;) wciąga tak ze masakra. Chce się więcej i więcej;)
OdpowiedzUsuńHej mam pytanie. Wiesz co się dzieje Griss Drauka? Nic nie pojawia się tam na blogu? Mam nadzieje ze to nie koniec bloga?
OdpowiedzUsuńNiestety ma problemy z komputerem. Laptop nadal w naprawie, a stary komputer ledwie zipie. Może już wyzionął ducha. Do tego spadła autorowi motywacja. Nawet ja mam przez to wszystko z nim nikły kontakt. :/ Ostatnio pisał, że dzielnie walczy zarówno ze sprzętem jak i motywacją. To pozostaje wierzyć, że jak problemy minął to Griss Drauka wróci. :)
Usuń"A ten Kamil, który ma pode mną pracować" Czy tylko ja to odebrałam dwuznacznie :D
OdpowiedzUsuńKamil to taki "rebel" boy, więc pewnie na początku odepchnie od siebie wszystkich. Ale myślę, że i tak będzie tam pracował ;), bo zwyczajnie zanudzi się na tej wsi na śmierć :)
No nic, czekam na następny rozdział z niecierpliwością, pozdrawiam :3
Nie tylko Ty. Kamil też tak to odebrał. :D
UsuńKupiłam opowiadanie wczoraj, dziś czytam już ostatnie 2 rozdziały i są one jeszcze z poprawkami zakreślanymi na czerwono :(
OdpowiedzUsuńW czytaniu to nie przeszkadza, bo nic tam się nie zmieni. Po prostu nie zrobiłam tego na czarno. Ale bardzo dobrze, że o tym napisałaś, bo nie wiem czy ktoś by mi dał znać. :) Nawet nie wiedziałam, że przegapiłam te rozdziały i nie zmieniłam koloru. Już możesz pobrać plik taki jak powinien być. :)
UsuńNazwałaś kobyłe moim imieniem Haha :D Bardzo przyjemne opowiadanie, lece czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch tak, coś mi się wydaje, że Kamil będzie z Szymonem, o co się wścieka tak naprawdę, jest szef i jest pracownik...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia