Ruszam z nowym opowiadaniem. Mam nadzieję, że chociaż części z Was się ono spodoba. Tekst pisany z myślą, że będzie krótki i tak napisany. Po zakończeniu "Zakurzonej lampy" będę publikować 4 tom W cieniu ludzi. :)
ROZDZIAŁ 1
Hałas,
jaki robił pociąg, huczał mu w głowie, sprawiając, że poranny ból głowy
spotęgował się. Powinien zamknąć oczy, aby nie patrzeć przez okno, ale skusił
go zmieniający się co kilka minut krajobraz. Miał już za sobą Detroit, miejsce
jego zamieszkania. Podobnie było z łąkami i polami, zostawiając metropolię za
sobą, teraz w oczach odbijały mu się wielkie skupiska drzew pobliskich lasów. Niebawem
obraz miał być zastąpiony przez niewielkie wioski i miasteczko, do którego
jechał. Podróż nie była planowana i wiązała się z bardzo przykrą sytuacją.
Ostatnim razem, gdy był z wizytą u babci, nie przypuszczał, że kolejny raz
przyjedzie po to, żeby odprowadzić ją w jej ostatnią drogę. Kobieta, żegnając
się z nim dwa tygodnie temu, czuła się wyśmienicie i nic nie wskazywało na to,
że już jej nie zobaczy. Na drogę dała mu wałówkę składającą się z sernika i
dżemów robionych jeszcze jesienią z owoców zebranych ze swojego ogrodu. Wtedy
był samochodem, który teraz stoi w warsztacie, przez co on musi się tłuc
koleją. Źle znosił jazdę, ale nic na to nie mógł poradzić. Na całe szczęście,
pociąg zatrzymał się po godzinie na małej stacyjce, a on mógł zabrać swoją
torbę i wysiąść.
Czerwcowe
słońce oślepiło go, kiedy szedł w stronę budynku dworca. Trzeba było przez
niego przejść, żeby dostać się na drugą stronę stacji i wejść prosto w ramiona
sennego miasteczka. Miejsca, w którym się urodził i wychowywał do czternastego
roku życia. Silent leżało około pięćdziesięciu ośmiu kilometrów od Detroit. Rodzice
przeprowadzili się tam, kiedy tata dostał pracę w lokalnej firmie i już
zostali.
Wyszedł
z budynku, pozdrawiając po drodze pracującego kasjera. Przed jego oczami
wyłoniło się miasteczko liczące dwa tysiące mieszkańców. Prawie każdy każdego
znał, jeżeli nie z imienia i nazwiska, tak z widzenia. Każdy obcy był od razu
zauważony, ale mieszkańcy byli przyzwyczajeni do przyjezdnych. Głównie żyło się
tutaj z turystyki, korzystając z przepięknych okolic, więc różni ludzie
przewijali się przez to miejsce. Szczególnie wiosną i latem przybywali
najliczniej z czego zyski czerpali miejscowi handlarze i hotel.
Przeszedłszy
przez ulicę, idąc chodnikiem wzdłuż sieci sklepów, skręcił w stronę małego
kościoła, na końcu jednej z ulic. Babcia mieszkała trzy kilometry za miastem,
więc kiedy był u niej ostatnio i kilka razy wcześniej – składając starszej pani
kilkugodzinną wizytę – nawet nie zahaczał o miasteczko, omijając je bocznymi
drogami. Teraz rozglądał się wokół. Tyle wspomnień wiązało się z każdym z tych
miejsc. Chodził tu do przedszkola, do szkoły, której budynek wznosił się po
drugiej stronie Silent. Tu się bawił, spotykał ze znajomymi. W sklepie u pana Brice’a
kupował ciągutki oraz kwaśne żelki, wydając na nie ostatnie centy. Jedyna
lodziarnia w mieście zawsze w lato była przepełniona. Właścicielka, pani Jones,
miała najlepsze lody w okolicy, które przewyższały o głowę te robione w domach
przez mamy. Nie żałował, że mieszkał w Detroit, ponieważ tam miał więcej
perspektyw na życie niż tutaj, ale lubił wracać do Silent. Szczególnie wtedy,
kiedy dusił go pośpiech i hałas wielkiego miasta. Żałował, że tak rzadko
przyjeżdżał, a jeżeli już, to wizyty trwały zaledwie jeden, góra dwa dni. Teraz
wyglądało na to, że zostanie tutaj na o wiele dłużej, biorąc pod uwagę wszystko
to, co wiązało się ze śmiercią babci. Musiał załatwić wiele spraw urzędowych,
czego nie lubił, jednak nic na to nie mógł poradzić.
Stanął
na schodkach drewnianego kościółka. W przeciwieństwie do babci nie był zanadto
pobożny, ale musiał porozmawiać z pastorem. Wolał to zrobić od razu po
przyjeździe, niż odkładać tak ważne sprawy na później.
–
Mikael.
Zanim wszedł do wnętrza budynku, zza kościoła
wyszła długowłosa, ruda kobieta ubrana w czarną sukienkę.
–
Witaj, Donna. – Zszedł ze stopni i ucałował kobietę w policzek. Trzydziestoletnia
Donna, jego dobra znajoma i sąsiadka jego babci odkąd po ślubie kupiła obok
niej dom, uśmiechnęła się nieznacznie.
–
Cieszę się, że tak szybko mogłeś przyjechać. Przyjmij moje kondolencje.
–
Dziękuję.
–
Z pastorem wszystko przygotowaliśmy. Jest w kaplicy na cmentarzu, modli się
przy trumnie twojej babci. Jak wiesz, byli dobrymi przyjaciółmi i sam bardzo
przeżywa jej niespodziewaną śmierć.
Nie
znosił cmentarzy, na całe szczęście kaplica cmentarna stała tuż przy nim, a nie
na środku tej dość sporej nekropolii, w której chowano zmarłych od wieków. W
dzieciństwie babcia zabrała go na cmentarz, aby pokazać mu stare mogiły, na
których nie było wyrytych dat, poza jednym nagrobkiem z przekrzywionym krzyżem.
Rok 1712 widniejący na metalowej tabliczce do dzisiaj został mu w pamięci. „To
był podobno jakiś obrońca miasteczka, które w tamtych czasach liczyło
kilkunastu mieszkańców i napadali na nie liczni bandyci”, mówiła. Kobieta była
obeznana z historią Silent i okolicznymi miejscowościami. Wpierw jako
nauczycielka historii, a później
bibliotekarka z zamiłowania zajmująca się antykami, starymi książkami
oraz interesująca się historią miasta, wiele mogła mu przekazać. Niestety, gdy
stał się nastolatkiem, a później dorosłym, nie słuchał czegoś, co go nie interesowało.
Cóż, teraz na wszystko było za późno.
Donna
wprowadziła go do kaplicy, na środku której na katafalku stała trumna otoczona
kwiatami. Pastor, starszy mężczyzna z krótką brodą i ciemnym garniturze,
siedział w jednej z ławek ustawionych po obu stronach podłużnej kaplicy i
modlił się. Mikael chciał do niego podejść, ale znajoma z dzieciństwa
pociągnęła go w stronę otwartej trumny. Zatrzymał ją. Wolał zapamiętać babcię
żyjącą niż martwą.
–
Chodź, pożegnasz się z nią. Nie chcę, żebyś później tego żałował jak ja
żałowałam.
–
Przykro mi z powodu twego dziadka…
–
Dziękuję. To już pół roku, czas leci i rany się zagoiły, ale nie pożegnałam się
z nim należycie i przez to winiłam siebie. No, chodź. Na chwilę i zaraz
porozmawiamy z pastorem o jutrzejszych uroczystościach.
Uległ
jej. Zbliżywszy się do trumny, która jedną połowę wieka miała zamkniętą,
spojrzał na stojącą na niej fotografię. Blond włosa kobieta miała na niej uśmiechniętą
twarz pokrytą zmarszczkami narysowanymi przez wiek. Przeniósł wzrok na leżącą
postać. Anna ubrana była w swoją ulubioną gustowną garsonkę i, co go uderzyło, na
twarzy śpiącej kobiety gościł uśmiech.
Znał go doskonale. Czuły, ciepły potrafiący zdobywać ludzkie serca. Podobno
zmarła we śnie, odchodząc tak, jak chciała, więc wyglądało na to, że to była
spokojna śmierć.
–
Mogła jeszcze żyć. Miała siedemdziesiąt lat.
–
Droga Donno, nie wiemy, co nam jest pisane. Niezbadane są ścieżki Pana i nie
wiemy, co on nam przeznaczył – powiedział pastor, wskazując palcem w sufit,
który w jego wyobraźni miał zapewnie emitować niebo. Po chwili podał dłoń
Mikaelowi. – Miło znów cię widzieć, chłopcze. Szkoda, że w takich okolicznościach.
Chodź, omówimy szczegóły jutrzejszej ceremonii w moim gabinecie. Donna już dużo
załatwiła od wczoraj, ale dobrze, że ty już przyjechałeś, więc możemy omówić resztę.
Niemal
wiedział, że ta reszta oznacza pieniądze. Tak jak pastor był wielkim
przyjacielem jego babci, tak zawsze był i pozostanie materialistą.
*
Dwie
godziny później przyjechał do domu babci, w którym się wychowywał. Parterowy,
drewniany budynek w stylu ranczerskim z poddaszem, ciemnoszarym dachem i
tarasem od frontu oraz otaczającym go ogrodem był oddalony od najbliższych
zabudowań, stojąc prawie samotnie przy wąskiej uliczce. Otaczały go gęsto obsadzone
świerki, dlatego z ulicy nie było widać, co dzieje się w ogrodzie. Nie liczył
domu Donny, a także opuszczonego budynku tego po drugiej stronie drogi, którego
ściany porastały winogrona. Jako dziecko był raz w tym domu z dziadkiem – mężczyzna
zmarł na raka trzy lata temu – i zachwycił się urokiem tak dużego, przepięknie
wkomponowanego w pejzaż domostwa. Właściciel piętrowej posiadłości był samolubnym,
gburowatym, nienawidzącym ludzi, a właściwie wszystkiego, co żyje, niezasługującym
na coś tak pięknego, człowiekiem. Nie potrafił zadbać o dom i olbrzymi ogród,
które marnował z roku na rok, a po jego śmierci okazało się, że nie ma
spadkobierców, więc miasto wystawiło budynek na sprzedaż. Od dziesięciu lat
nikt go nie kupił.
Wszedł
po drewnianych schodkach i stanąwszy na tarasie w oczy rzucił mu się bujany
fotel ręcznie robiony z drewna przez dziadka – staruszek uwielbiał bawić się w drewnie. Jako dziecko kochał
się w nim bujać, udając, że jest pilotem statku kosmicznego zwiedzającym
odległe galaktyki. Natomiast babcia Anna siadała na nim najczęściej wtedy, gdy nie
miała zajęć w domu lub swoim małym antykwariacie i czytając spędzała całe godziny
z książką w ręku. Mikael uniósł nieznacznie kąciki ust, wspominając jej
ostatnie słowa, które wypowiedziała, kiedy wyjeżdżał: „Tylko wróć szybko i, żebyś
którymś razem kogoś w końcu tu przywiózł i nie mam tu na myśli znajomego. Człowiek
nie powinien być sam”. Babcia była pierwszą osobą w rodzinie znającą jego
tajemnicę i go akceptującą. To po niej, kobiecie codziennie biegającej na
nabożeństwo wieczorne i konserwatywnej, mógł się spodziewać odrzucenia. Tymczasem
stało się inaczej. Liberalni, otwarci rodzice go odrzucili i chociaż wtedy nadal
z nimi mieszkał, stał się dla nich obcy. Stracił ich osiem lat temu. Właśnie
skończył dwadzieścia lat, kiedy mieli wypadek samochodowy, wpadając pod tira. Oczywiście
winę zrzucono na ojca – niby miał popełnić samobójstwo, zabijając przy tym żonę
– nie biorąc pod uwagę świadków, którzy mówili, że kierowca tira wjechał z
pełną prędkością na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Lepiej winić tego, który
nie żyje, niż zniszczyć życie prawdziwemu zabójcy z piątką dzieci i żoną w
ciąży. Nie walczył w sądzie, zemsty nie szukał, wystarczyła mu świadomość tego,
że ten człowiek do końca życia będzie nosił na swoim sumieniu to, że kogoś
zabił. Rodzice zostawili mu dom, rodzeństwa nie miał, skończył studia na
kierunku marketing i zarządzanie, znalazł pracę i jakoś sobie poradził. Tak jak
radzi sobie teraz. Właściwie to został sam, nie miał innej rodziny. Dziadkowie –
rodzice taty – nie mieli rodzeństwa, a mama nie utrzymywała kontaktów z
patologicznymi krewnymi. Z tego co się zorientował, żył jeszcze tylko jej wuj,
a resztę zniszczył alkohol i narkotyki.
Wyjąwszy
z kieszeni klucz do dębowych, solidnych drzwi z witrażem pośrodku otworzył je.
Wszedł do wnętrza pachnącego drewnem, starymi meblami, płynem do nich –
staruszka zazwyczaj ścierała nim kurze – a także środkiem do mycia drewnianych
podłóg o zapachu bzu, który zawsze stosowała. Zerknął na zrobiony przez dziadka
wieszak, a później w lustro wiszące na ścianie przy wąskiej szafce na buty. Ujrzał
młodego, przeciętnie wyglądającego, szczupłego mężczyznę, którego blond włosy
były na tyle długie, że sięgały szyi i lekko kręciły się, a raczej układały w
fale. Nad wargą miał charakterystyczne wgłębienie tuż pod nosem, a szare oczy
ukryte były za okularami z grubymi oprawkami. Wolał je bardziej niż szkła
kontaktowe. Na szczęście bez tych obu rzeczy nie był ślepy, widział wszystko,
co miał blisko, podczas gdy dopiero dalszy plan pokrywała mgła.
Zostawiwszy swoją torbę w przedpokoju, przeszedł
do dalszej części domu. Rozejrzał się w salonie i wszedłszy do kuchni coś ścisnęło
mu serce. Zobaczył ulubiony kubek babci stojący na stole okrytym zieloną ceratą
w kratę. Przed snem kobieta wypiła porcję kakao, jej codzienny rytuał, i zostawiwszy
naczynie na kwadratowym stole, położyła się. Niestety, nie zrobi tego już nigdy
więcej. Wziąwszy garnuszek umył go, a także kilka innych rzeczy leżących w
zlewie, po czym odstawił je na suszarkę. Stanął przy oknie wychodzącym na ogród,
w którym na skopanej ziemi rosły warzywa, a wśród nich jego ulubione pomidory i
ogórki. Otworzył okno, żeby przewietrzyć pomieszczenie. Uderzył w niego grad
wspomnień, a wśród nich jedno najsilniejsze.
– Babciu, kiedy
pomidory dojrzeją, a babciu, kiedy będziesz kisić ogórki? – Sześcioletni
chłopiec biegał wokół kobiety wyrywającej chwasty, zadając mnóstwo przeróżnych
pytań. Kobieta cierpliwie odpowiadała wnukowi „pomagającemu” jej w pracy.
– Musimy
poczekać kilka tygodni zanim zbierzemy plon, a w tym czasie trzeba o nie zadbać,
tak jak mama z tatą i my z dziadkiem troszczymy się o ciebie.
– Podobnie jak
ty dbasz o swoich uczniów, książki i to, co zamierzasz otworzyć z tymi starymi
rzeczami?
– To się nazywa
antykwariat, skarbie. Można powiedzieć, że bardzo podobnie, acz nie o wszystko dba
się jednakowo. W każdym razie chodzi o to, że znakomite plony daje to, o co się
człowiek stara, i nie zostawi wszystkiego samemu sobie. Nie ważne, czy to
dotyczy warzyw, pracy, ludzi, przyjaźni czy miłości. Dodam, że wszystko
kosztuje dużo ciężkiej pracy, której efektów nie ma od razu, ale one za jakiś
czas przychodzą.
Nie
rozumiał, dlaczego właśnie to wspomnienie tak w nim utkwiło. Wszak był wtedy
dzieckiem i przecież wielu rzeczy nie pamiętał, a to tak. Te słowa dość często
do niego wracały, niczym bumerang. Szkoda, że w wielu sytuacjach z jego życia
na nic zdały się rady babci. Przykucnął na ziemi – sam nie wiedział, kiedy
znalazł się w ogródku, zrywając z krzaka dojrzałego pomidora. Będzie mu
brakować babci, jej mądrości, zamiłowania do staroci, książek i sztuki. Żałował,
że tak rzadko u niej bywał. Zamrugał szybko powiekami, odganiając łzy. Wbił
zęby w słodkiego, soczystego pomidora, mając przed sobą jeszcze prawie cały
dzień załatwiania przeróżnych spraw.
*
Następnego
dnia po południu odbył się pogrzeb. Pogoda dopisała pięknym słońcem i lekkim
wiaterkiem, dzięki czemu czerwcowy upał nikomu nie doskwierał. Pastor wygłosił wzruszającą
mowę, żegnając przyjaciółkę. Na ceremonii pojawiło się wielu mieszkańców
miasteczka, którzy składali Mikaelowi kondolencje i wyrazy współczucia. Po
pogrzebie oboje z Donną zaprosili kilku najbliższych przyjaciół Anny na mały
poczęstunek przygotowany w domu zmarłej. Jeden z gości, adwokat jego babci, zaprosił
go wraz z Donną i pastorem na odczytanie testamentu. Mieli zgłosić się do niego
przed południem następnego dnia. Na całe szczęście Mikael nie wracał do domu
zaraz po pogrzebie. Wziął w pracy dwa tygodnie wolnego, wiedząc, że będzie musiał
pozałatwiać wszystkie sprawy.
–
Postanowiłeś, co zrobisz z antykwariatem? – zapytała Donna, dostawiając na stół
dzban kompotu, do pozostałych napojów i przekąsek.
–
Nie, nie myślałem o tym. Nawet nie wiem, co miałbym z nim zrobić. Sądzisz, że
ona zapisała go mnie? – Wziąwszy ze stosu jeden z talerzyków położył na nim
kilka koreczków oraz małe trójkątne kanapeczki. Nie naje się tym, ale w sumie i
tak przez to wszystko ledwie co mógł przełknąć.
–
Na sto procent jestem tego pewna. – Przesunęła bardziej na środek półmisek z
wędliną stojący z bliżej brzegu stołu.
– Równie dobrze mogła zapisać go tobie.
–
Wątpię. Wiem, jakie miała plany. – Puściła mu oczko, po czym nalała soku z
pomarańczy do wysokiej szklanki.
–
Pomagałaś jej. Ja tylko odwiedzałem ją kilka razy w roku.
–
Bardziej pomagałam jej z finansami. Zresztą sama sobie doskonale radziła. Poza
tym ja nie mogę się tym zająć, bo to nie moja broszka – mówiła, popijając sok i
krążąc wzrokiem po dużym pokoju dziennym. Królowała w nim okazała, odnowiona
sofa i dwie rzeźbione szafy z ciemnego drewna, pochodzące z dziewiętnastego
wieku. Obrazu dopełniał niepasujący stolik pod telewizor i jak na babcię Annę
bardzo nowoczesne firanki z haftem w motywach kwiatowych, ściągnięte u góry
tasiemką. Jasne ściany i duże okna, przez które wpadało słońce, bardzo
rozświetlały pomieszczenie, nadając mu swoistego klimatu.
–
Moja też nie. Nie znam się na takich rzeczach. Chociaż zdarzyło mi się dawniej
pomagać babci, ale i tak zajmowanie się tym nie wchodzi w grę. Kogo szukasz? –
Wsunął sobie do ust mikroskopijną kanapeczkę.
–
Daniela i Cristiny.
–
Może są na dworze lub ze swoim ojcem. – Siedmioletnia Cristina i
dziesięcioletni Daniel byli dziećmi Donny. Kobieta zaraz po ukończeniu liceum
wyszła za mąż za swoją wieloletnią miłość – czasami żartowali, że kochają się
od przedszkola. Jej mąż John był miejscowym policjantem, a ona pracowała jako
księgowa w małej firmie zajmującej się turystyką.
–
Lub coś kombinują. Poszukam ich. – Odstawiła niedopity sok, znikając w mgnieniu
oka w przedpokoju.
Mikael
szybko opróżnił talerzyk i odłożywszy go na stosik naczyń do umycia rozejrzał
się wśród garstki osób pogrążonych w rozmowach. Niektórych znał osobiście, inni
byli znani mu tylko z widzenia lub całkiem obcy. Najchętniej zostałby sam –
pomimo że lubił towarzystwo – ale nie wypadało nie zaprosić najbliższych dla
babci osób, a tym bardziej teraz ich wygonić. Westchnął ciężko. Smutne, długie
popołudnie zapowiadało się na jeszcze dłuższe. Wyszedł na dwór zaczerpnąć
świeżego powietrza. Tutaj też stało kilkoro ludzi, a wśród nich John, a obok
niego Donna zaplatająca córce w warkocz rude włosy. Coś mówiła do denerwującej
się dziewczynki. Podszedł do nich.
–
Znalazłaś swoje zguby – stwierdził, chowając ręce do kieszeni czarnych spodni.
–
Moje potargane, brudne zguby. Druga siedzi tam, obrażona na cały świat. –
Wskazała głową w kierunku naburmuszonego chłopca siedzącego pod drzewem. –
Wiesz, gdzie ich znalazłam? W domu starego Freemana. Siedzieli przy tym
cuchnącym stawie. Ciągle ich tam ciągnie jak rzepy do psiego ogona.
Mikael
spojrzał na starą posiadłość. Jego też tam ciągnęło w ich wieku.
–
Sądzisz, że kiedyś ktoś to kupi?
–
Nie wiem. Miasto chce za to masę kasy. Jak ktoś to kupi, to prędzej jakiś
bogacz lub ktoś, kto zrobić z tego hotel turystyczny. Ogłoszenia wystawione są
wszędzie, ale nikt się na to nie porywa – wtrącił John, blondyn o mocnej
posturze i uniesionych na żelu włosach.
–
To macie stare wieści. – Podeszła do nich żona pastora. Skromnie ubrana
starsza, lekko puszysta kobieta o czarnych krótkich włosach. – Kochani, byłam
wczoraj w urzędzie i zasłyszałam, że ktoś już kupił ten dom. Lada chwila ma
tutaj przyjechać ekipa remontowa i przygotować budynek oraz ogród na przyjęcie
właścicieli. Wszyscy są bardzo ciekawi, kto też tutaj zamieszka.
Mikael
ponownie zawiesił wzrok na ukrytej w gąszczu zieleni posiadłości. Miał nadzieję,
że jakaś rodzina w końcu sprawi, że ten dom i ogród odżyją.
*
W
kancelarii adwokackiej pojawił się punktualnie. Musiał chwilę poczekać na
pastora i Donnę, którzy wpadli do sekretariatu spóźnieni. Dopiero wtedy młoda
sekretarka zaanonsowała ich trójkę. Adwokat powitał ich uprzejmie. Mężczyzna
dobiegający pięćdziesiątki wyjaśnił im wiele oficjalnych kwestii, a dopiero
później przeszedł do odczytania ostatniej woli kobiety.
–
Ja Anna Mitchel, w pełni władz umysłowych oświadczam, że zapisuję pastorowi
Gregoriemu Brownowi wszystkie obiecane książki, które starannie
wyselekcjonowałam oraz daję ci przyjacielu obrazy, których nazwy są wypisane w
podpunkcie pierwszym. Wiem, jak bardzo są one dla ciebie cenne i daję ci prawo
zrobienia z nimi co tylko zechcesz. Jeżeli je sprzedasz to liczę, że osiągną
dobrą cenę, za którą kupisz w końcu do kościoła porządne ławki, bo tak się
przed tym wzbraniałeś. W tych, co są teraz, naprawdę bolą cztery litery. Jeżeli
chcesz torturować wiernych, to wrzuć na nie garść pinesek. – W gabinecie
nastąpiła salwa śmiechu. Nawet adwokat nie potrafił się przed tym powstrzymać.
Odchrząknął i zaczął dalej czytać: – Donnie Allen zapisuję kawałek działki
znajdujący się tuż koło jej domu. Mam nadzieję, że zrobisz z niej pożytek i rozbudujesz
swój mały domek lub chociaż przeznaczysz ją na ogród lub dla swoich dzieci na
przyszłość. Twoja wola, co z nią zrobisz, kochanie. Zawsze traktowałam cię jak
wnuczkę, a twoją rodzinę jak swoją.
Mikael
widział jak Donna ukradkiem ociera łzę. Chwycił ją za rękę i ścisnął na chwilę
po przyjacielsku. Kobieta odwzajemniła mu się nikłym uśmiechem.
–
Kontynuując – czytał adwokat – teraz przyszła kolej na mojego jedynego wnuka,
Mikaela Mitchela. Dla ciebie, kochanie, zostawiam mój dom i wszystko to, co się
w nim znajduje, poza książkami i obrazami, które zostawiłam Gregoriemu. Mam
nadzieję, że mnie rozumiesz, dlaczego to zrobiłam. Zostawiam ci również
antykwariat i wszystkie pieniądze nagromadzone na koncie. Już wydałam
dyspozycje, żebyś mógł je przejąć. Nie ma tego wiele, ale starczy na utrzymanie
antykwariatu przez najbliższe pół roku. Nie chciałabym cię zmuszać, żebyś zajął
się nim i moim domem. Bardzo chciałam sprowadzić cię z powrotem do Silent, ale
wiem, jak wiele możliwości masz w Detroit. Niemniej liczę, że zanim sprzedasz
mój dom i antykwariat długo zastanowisz się nad podjęciem tego kroku, o co się
postarałam, ale o tym za chwilę. Tym bardziej, że jest tam mnóstwo rzeczy,
które sprowadziłam z wielu zakątków krajów i miałam sporo zamówień na każdą z
nich. Pragnę byś dokończył to, co mnie już prawdopodobnie nie było dane zrobić,
jeżeli czytacie moje słowa. Księga zamówień i klientów jest w stałym miejscu.
Jeżeli nie pamiętasz, Donna ci pokaże. Wiem jak bardzo nie lubisz staroci,
jakie ja kochałam, ale spróbuj przez jakiś czas zająć się tym wszystkim.
Wnusiu, te rzeczy naprawdę mają duszę i mam nadzieję, że kiedyś się o tym
przekonasz. Nadal liczę, że zdarzy się cud i zdecydujesz się pozostać w Silent.
Od dzisiaj antykwariat jest twój i przez najbliższe pół roku nie masz
możliwości go sprzedać. Nie rób takiej miny, chłopcze. Znam cię. Masz teraz
sześć miesięcy na podjęcie wielu decyzji.
Pół
roku? To go babcia załatwiła. Jak miał przez ten czas pracować w Detroit i
jeszcze zajmować się antykwariatem? Staruszka wiedziała, co robi. Uwięziła go.
Nie był na nią o to zły, ale bardzo go zaskoczyła. Tak, znała go. Wiedziała, że
od razu wystawiłby wszystko na sprzedaż. Nie chodziło jej tylko o niego i o te
wszystkie rzeczy. Ważni dla niej byli również klienci, a zapewnie wielu
wpłaciło już pieniądze na antyki. Teraz będzie musiał zająć się wszystkim. Na
razie nie zastanawiał się, co z pracą w Detroit. Jak się da, to może przedłuży
urlop, bo raczej jeżdżenie tam i z powrotem nie wchodziło w grę.
Poprawił
okulary na nosie, kiedy wyszli z kancelarii. Donna od razu zamierzała zabrać go
do antykwariatu, nie zważając na jego protesty. Nawet mu powiedziała, że
zachowuje się jak dziecko broniące się przed wizytą u dentysty. Sam nie
wiedział, dlaczego tak postępuje. Jakby chciał odwlec… no właśnie, co?
Możliwość powrotu do miejsca, które kochał w dzieciństwie?
Antykwariat
mieścił się w kupionym przez dziadka budynku. Remont tego miejsca pochłonął
niemałe pieniądze, ale Beniamin Mitchel zrobiłby wszystko dla swojej żony.
Miejsce było dogodne, gdyż znajdowało się w centrum miasteczka, tuż obok sklepu
z ubraniami i cukierni, do której zaglądały całe rzesze turystów, chcąc
skosztować miejscowych słodkości wypiekanych przez żonę i córkę właściciela.
Dzięki temu zahaczali również o antykwariat, dumnie noszący nazwę „Zakurzona
lampa”. Sam wybrałby pewnie coś innego, ale babcia uparła się na tę nazwę,
twierdząc, że to był znak i on musi być symbolem tego, co ona stworzy. Wszystko
przez znalezienie w piwnicy, podczas porządków, starej naftowej lampy z
mosiądzu z połowy dziewiętnastego wieku. To był pierwszy przedmiot dający
impuls dalszemu działaniu w tworzeniu sklepiku z antykami. Od niej i starych
rzeczy odziedziczonych po rodzicach oraz przodkach, stawiała pierwsze kroki w
swoim małym biznesie, który przez lata sprawiał jej przyjemność i nie narzekała
na dochody.
Mikael
wsunął klucz do zamka – Donna zawsze miała przy sobie zapasowy, więc mu go
wręczyła – który zazgrzytał nieprzyjemnym dla ucha dźwiękiem, otwierając drzwi
do królestwa jego babci. Królestwa pełnego przeróżnego rodzaju antyków,
poukładanych według swoistego schematu właścicielki; meble, obrazy, książki i
lustra zajmowały całą lewą stronę dużego pomieszczenia. Niektóre – jeżeli były
całe komplety – były ustawione tak, że tworzyły małe pokoiki. Po drugiej
stronie stały rzędy półek zastawionych lampami, rzeźbami, mniejszymi rzeczami,
zachęcając do oglądania i być może kupna. Na środku znajdowała się lada, a na
niej ułożone zostały maleńkie figurki. Oświetlało je padające z okna
wystawowego światło, które a przechodząc przez te kryształowe posążki, tworzyło
wokół kolorowe refleksy.
Kobieta
zabrała go do niewielkiego biura zawalonego rzeczami. Posadziła go za starym,
odrestaurowanym biurkiem, a z szuflad wyjęła trzy księgi. Zdjął okulary,
naciskając kąciki oczu, po czym założywszy je z powrotem, spojrzał na
koleżankę.
–
Pół roku? Serio? Nie można… No, tego, co trzeba, zrobić jakoś w miesiąc?
–
Coś ty, mamy dużo zamówień, do tego dochodzą jeszcze indywidualni klienci z miasteczka
i okolic. Antykwariat twojej babci faktycznie bardzo dobrze prosperował. Sprowadzała
naprawdę unikalne rzeczy. Tutaj masz spis ich wszystkich. – Wskazała palcem na
jedną z ksiąg w zielonej okładce. Odsunęła ją na bok, a później pokazała dwie kolejne.
– Tutaj masz księgi rachunkowe, które nadal mogę ci prowadzić. A i jeszcze jest
lista zamówień i dostawców. – Otworzyła kolejną szufladę. Wyjąwszy z niej coś w
rodzaju zeszytu A–4 otworzyła
go przed mężczyzną. – Widzę twoją przerażoną minę. Spokojnie, na początku ci pomogę.
Zresztą, biorąc pod uwagę twoje wykształcenie, sam doskonale powinieneś
wiedzieć jak zarządzać firmą.
–
Antykwariat to nie firma. – Skanował wzrokiem kolejne nazwiska i adresy
wypisane ręcznie na stronicach zeszytu.
–
Dobra, niech ci będzie, że nie firma. Możemy powiedzieć, że to taka mała firemka, z której żyła twoja babcia po
przejściu na emeryturę. I nie przewracaj mi tu oczami.
–
Mhm. Ci wszyscy ludzie to dostawcy?
–
Ci tak. A ci – przerzuciła kilka stronic do przodu, odsuwając na bok zakładkę –
to kupcy. Zwykli klienci, często kolekcjonerzy, którzy sami nie mogli znaleźć
tego, czego szukali. Zamawiali towar przez twoją babcię. Wierz mi, mimo wieku
to była obrotna kobieta.
Spędzili
godzinę w gabinecie, a Donna pokazała mu wszystko, co na początek powinien
wiedzieć. Odetchnął, gdy w końcu skończyła „tylko na dziś”, wyrażając się tak,
jakby mu groziła. Przeszli do części sklepowej, zamierzając wszystko pozamykać
i wrócić do domów.
–
Każdy towar ma swój numer w katalogu, który ci pokazałam i dopisek, gdzie on
się znajduje. O, tutaj masz fotel z osiemnastego wieku. – Dotknęła, z wyglądu
bardzo niewygodnego mebla. – Ma lekkie skazy i dlatego cena jest niższa, ale
czeka na odebranie przez właściciela.
–
Niższa cena?
–
Kosztowałby dwadzieścia tysięcy, ale musiał iść za piętnaście.
–
Łoł, za fotel? – Bardziej przyjrzał się obiektowi rozmowy. Dałby za niego
pięćdziesiąt dolców, a nawet mniej. – Orientujesz się w tym wszystkim lepiej
niż ja.
–
Rozmawiamy z twoją babcią codziennie… Rozmawiałyśmy – poprawiła się. – Wracamy
do domu? – Zarzuciła włosy na plecy.
Nie
zdążył jej odpowiedzieć, ponieważ odezwał
się mały dzwoneczek zawieszony przy
drzwiach. Do wnętrza pomieszczenia wszedł wysoki, szeroki w barkach, postawny
mężczyzna. Ciemne, pół długie włosy okalały mu twarz. Piwne oczy zlustrowały
pomieszczenie, zatrzymując się na dwójce obecnych osób.
–
Dzień dobry, byłem umówiony z panią Anną Mitchel.
–
Dzień dobry – odezwała się Donna, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. –
Przykro mi, ale właścicielka zmarła kilka dni temu. Może my możemy w czymś pomóc?
To jest wnuk właścicielki i zarazem nowy właściciel. – Położyła rękę na
ramieniu Mikaela.
Przybysz podrapał się po głowie, przez co jego
włosy lekko uniosły się z lewej strony, odsłaniając mały, okrągły kolczyk
tkwiący w uchu. Zatrzymał dłużej wzrok
na Mikaelu.
–
Ostatnim razem byłem tutaj wraz z siostrą. Znalazła w katalogu pewną szkatułkę
na biżuterię i pani Anna obiecała sprowadzić ją dla niej. Dzisiaj miałem ją
odebrać.
–
Skoro tak, to na pewno jest wszystko zaksięgowane. – Klasnęła w dłonie Donna,
przechodząc za ladę. Przysunęła do siebie mały notesik z długopisem. – Proszę
podać imię i nazwisko siostry i swoje oczywiście, jeżeli to pan miał odebrać
przesyłkę. Na pewno znajdziemy szkatułkę, o ile została sprowadzona.
–
Pani Mitchel dzwoniła do mojej siostry, że jej zamówienie jest gotowe.
–
W takim razie nie będzie problemu. Proszę o swoje dane.
–
Amanda Evans, a ja nazywam się Jayden Evans.
–
Fajnie, zaraz znajdę księgę zamówień. – Zapisała nazwisko i zniknęła na
zapleczu.
Mikael
poczuł się niezręcznie, zostając sam pod oceniającym wzrokiem klienta babci.
Może mu się tylko to wydawało, ale nie lubił, kiedy ktoś się na niego gapił, bo
czuł się wtedy tak, jakby ktoś go oceniał.
–
Bardzo mi przykro, z powodu śmierci pana babci. – Nieznajomy włożył ręce do
kieszeni. Górna część rozpiętej pod szyją koszuli rozchyliła się, odsłaniając
wiszący na szyi łańcuszek i cieniutki rzemień.
–
Dziękuję. – Mikael oparł się o ladę, zakładając ręce na piersi.
–
Spotkałem ją tylko raz, ale wydała mi się bardzo miłą kobietą.
–
Taka była. Miła i kochająca ludzi oraz to, co robiła.
–
Pasje w życiu są bardzo ważne.
–
Znalazłam. – Wróciła Donna, od razu kierując się do jednej z półek. – Szkatułka
została sprowadzona jakiś miesiąc temu. Dlaczego dopiero teraz pan się po nią
zgłosił? – Zerknęła krótko na mężczyznę swoimi pełnymi ciekawości oczami.
– Siostra musiała wyjechać, co przekazała pani
Annie, a ja miałem zbyt wiele pracy, żeby zajmować się czymś takim. Antyki i
takie duperelki – wskazał na rząd figurek – to hobby siostry, nie moje.
–
Dobra. Szkatułka powinna być tutaj. – Zacmokała, przechodząc koło półki. –
Chyba pamiętam, że pytał o nią jakiś kolekcjoner. Proponował nawet olbrzymią
sumę za ten kawałek pięknego drewna. Widziałam zdjęcie, cudo. Ręcznie malowana.
Wracając do tematu, pani Anna jej nie sprzedała, ale za to wcisnęła mu równie
piękną szkatułkę. O, jest tam, na ostatniej półce. – Uniosła rękę wysoko, wskazując
palcem na poszukiwaną rzecz. Mikaelu, zdejmiesz ją?
–
Tak. – Zbliżył się do półki, ale nawet dla niego bez drabiny ciężko było
sięgnąć do tego miejsca. Brakowało mu kilku centymetrów, nawet stojąc na
palcach.
–
Może pomogę?
Przy
nowym właścicielu „Zakurzonej lampy” pojawił się nieznajomy. Mikael sięgał mu zaledwie do ramienia.
Mężczyzna z łatwością zdjął sporej wielkości szkatułkę. Z szerokim uśmiechem
podał ją Mikaelowi. Ten odebrał ją, przypadkiem dotykając jego palców i spoglądając
mu w oczy. Te przyszpiliły go do siebie. Zanim zdążył jakoś zareagować, choćby
pierwszy odsunąć się, przedmiot został mu wyrwany z ręki przez kobietę.
–
Cholera, no! Pani Anna zapomniała, że trzeba naprawić zapięcie. John miał się
tym zająć, lecz mój sklerotyk też o tym nie pamiętał. – Podniosła wieczko,
odsłaniając w środku wiele przegródek przeznaczonych na różnego rodzaju
biżuterię. – Mam nadzieję, że panu się nie śpieszy, to dzisiaj wieczorem miałby
ją pan już w swoich rękach. Ewentualnie ktoś inny naprawi panu zapięcie, to
Mikael sprzeda ją po trochę niższej cenie.
–
Spokojnie, zostaję jakiś czas w Silent – odparł klient, przyglądając się to
szkatułce, to Mikaelowi.
–
Genialnie. Gdzie się pan zatrzymał? Mój mąż naprawi to w mig, jak tylko wróci z
pracy i jeszcze dzisiaj to panu dostarczymy.
–
W porządku. Będę uchwytny w tej starej posiadłości za miastem. Dawniej należała
do pana Freemana.
–
Naprawdę? – zapytała zaskoczona kobieta. Nagle na jej ustach wykwitł uroczy
uśmieszek. – W takim razie jesteśmy sąsiadami. – Donna uniosła brwi, patrząc
sugestywnie na Mikaela. – Jaki ten świat mały. Szkatułka będzie na wieczór
gotowa, a mój kolega ją panu dostarczy.
–
Kolega? – Jay zmarszczył brwi.
–
Ten oto tutaj. – Poklepała Mikaela po ramieniu.
–
Ja?
–
Oczywista oczywistość, przyjacielu. – Wyszczerzyła się zadowolona ze swojej
decyzji.
No i już widze że zapowiada się kolejne ciekawe opowiadanie :) czekam niecierpliwie :)
OdpowiedzUsuńLubię antyki <3
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, jak historia się potoczy :3
Weny~!
Fajnie się zapowiada :-)
OdpowiedzUsuńOczywista oczywistość że fajne :-)
OdpowiedzUsuńZapowiada się fajnie. Wystarczy poczekać caaaaały dłuuuuuugi tydzień na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuń~Izzi
czuję instynktownie że podoba mi się to opowiadanie ^^ i czuję że już jest mi przykro że ma tylko 7 rozdziałów.. no nic zostało mi tylko czekanie na kolejny rozdział z niecierpliwością
OdpowiedzUsuńmnóstwa weny!
pozdrawiam :)
Opowiadanie zapowiada się ciekawie, na pewno będę zaglądać niecierpliwie co poniedziałek. Weny!!!!
OdpowiedzUsuńewa
Od początku XXI w. Detroit pretenduje do miana najbardziej zrujnowanego miasta w Stanach Zjednoczonych. Na tle innych dużych miast jest tutaj najwięcej opuszczonych i zrujnowanych fabryk, magazynów, kamienic itp.,
OdpowiedzUsuńJakim cudem on ma wieksze predyspozycje w Detroit skoro tam panuje bardzo duze bezrobocie? Chyba, ze to wszystko 5 lat wstecz sie dzieje
A co jakie to ma znaczenie? To opowiadanie to fikcja i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Równie dobrze mogłoby to być całkiem inne miasto. Zresztą nigdzie nie jest napisane, że akcja dzieje się w rzeczywistości.
UsuńFajne nowe opowiadanie, które wywołuje uśmiech na twarzy :)
OdpowiedzUsuńGłówny bohater jest złożoną osobowością, ale myślę, że przy Jaydzie otworzy się, bo na pewno między nimi zaiskrzyło :) Ciekawe czym zajmuje się Jayd, może jest biznesmenem?
Szkoda, że babcia umarła, na pewno wprowadziła by zamęt w opowiadaniu, gdyby była jedną z żywych bohaterów. Antykwariat na pewno rozkwitnie pod rządami Mikaela :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Naprawdę fajnie się zaczyna :)
OdpowiedzUsuńOd dzisiaj poniedziałek jest moim ulubionym dniem tygodnia.
Trochę brakuje mi ładnego wyglądu... gdyż cóż kochana nie obraź się ten obecny niezbyt mi się podoba nie wiem czemu jakoś tak nic ze sobą nie reprezentuje.
OdpowiedzUsuńWracając jednak do tematu.
Ciekawie się zapowiada nowa historia, którą pokazujesz.
Głównie nowa postać Mikaela, ale i Donna bardzo mi przypadła do gustu.
Wydaje się być niezwykle przywiązana do brata.
W ogóle jak zawsze mi się podoba ( czekam niecierpliwie na moje wilczki, wiesz że to moja ukochana seria)
Nie mam pojęcia skąd rodzą Ci się te pomysły ale jesteś genialna.
Czekam na ciąg dalszy i posyłam całusy!
Uznałam, że na 7 tygodni nie ma sensu męczyć się ze wszystkim, aby przerobić bloga. Zwykły prost szablon wystarczy. I Mikael nie jest bratem Donny, tylko jej przyjacielem.
Usuńjuż uwielbiam to opowiadanie. :D uwielbiam takie sytuacje kiedy bohaterowie jeszcze nie za dobrze się znają a już łapią ze sobą '' moment'' ( jak ten ze szkatułką ) ;33 już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. wenyy ♥♥♥
OdpowiedzUsuńZapowiada sie bardzo ciekawie :)
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo ciekawie, mimo to ja mam podejście: jeszcze tylko 6 rozdziałów i Wilczki. No ale co zrobić jak się uwielbia tą serię xd
OdpowiedzUsuńWeny :-D
Droga Luano!
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością przeczytałem Twoje opowiadania i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały "Zakurzonej lampy", dzięki nim mogę się przenieść na chwilę do świata fantazji i pobujać w obłokach. Chętnie bym z Tobą porozmawiał, to moje gg 977087. ;)
Zanim skomentuję treść, Luano - zamień kolory tła, bo - jak dla mnie - czyta się koszmarnie i jasny pasek po bokach niemożebnie rozprasza Xd
OdpowiedzUsuńPróbowałam zmienić, ale nie da się. Podejrzewam, że ten jasny kolor jest nie do zmienienia. Taki szablon. Zawsze możesz czytać na WordPressie lub skopiować sobie tekst do pliku, jeżeli czytasz na komputerze.
UsuńPodoba mi się. Jest lekko i przyjemnie, a atmosfera Silent bardzo mi odpowiada :) Szkoda, że opowiadanie będzie takie krótkie ;-; Wilczków nie trawię, więc po jego zakończeniu raczej nie będę często zaglądać na bloga :<
OdpowiedzUsuńWiesz już, co dodasz po 4 tomie "W cieniu ludzi", czy to zbyt dalekosiężne plany? ^^"
Tak wiem już co będzie wstawiane po Wilczkach i już Ci mogę obiecać, że nie będą to zmienni. :)
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńoch rewelacja, trochę tak smutno, że niedawno widział się z babcią a teraz... a to ich spotkanie wspaniale wyszło...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Zapowiada się bardzo ciekawie, lubię takie klimaty. :D Lecę czytać kolejny rozdział, dobrze że jeszcze tyle przedemną. ^-^
OdpowiedzUsuń