28 lutego 2017

MPREG do kupienia



"Szczęście od losu" jest od dzisiaj do kupienia. Tekst za kilka miesięcy ukaże się również na blogu. Z różnych przyczyn mimo tego nie mogłam dać niższej ceny. Nie znalazłam też fajnego, pasującej okładki i dałam tę która mi się trafiła. Nie będę tłumaczyć co i jak, po prostu zapraszam do kupna tutaj: Klik.

EDIT: Tekst również od dzisiaj można będzie kupić tutaj: Szczęście od losu





26 lutego 2017

Pod błękitnym niebem (Buntownik 2) - Rozdział 6

Kochani, przez kilka dni mnie nie było, ale już wróciłam i mogę Was poinformować, że na http://book-self.pl/  jest dostępny pakiet trzech pierwszych tomów "Obrazów miłości" za promocyjną cenę. Zapraszam do kupna jeżeli ktoś jeszcze tego  nie ma, a chciałby nabyć te teksty: Pakiet.
Wkrótce możliwe, że oba toy Buntownika też będą dostępne w pakiecie lub po promocyjnej cenie, ale ona będzie obowiązywać przez kilka dni. 
Chciałam też poinformować, że nie wiem kiedy w sprzedaży ukaże się "Zaufaj mi". Tekst jest jeszcze nie poprawiony i nie wiem na kiedy będzie gotowy. To może trochę potrwać.
Zainteresowanych MPREG'iem, którego pisałam przez ostatnie miesiące" informuję, że pierwszy tom został ukończony. Do końca poprawy zostały dwa rozdziały. Pisałam, że to będzie tekst dostępny wyłącznie na blogu, ale nie mogę sobie na takie coś pozwolić. Długo myślałam co zrobić i po rozmowach z koleżanką doszłam do wniosku że jego też sprzedam. Tak będzie już chyba z każdym moim tekstem. Kto będzie chciał, miał ochotę to go kupi. A innych zaproszę do czytania tekstu na blogu. Będzie się ukazywał kiedy zakończę "Buntownika 2".
Co do mprega, to tekst nie każdemu się spodoba. Nie tylko ze względu na męską ciążę. Ale na styl w jakim jest napisany, trochę starego i trochę nowego. Jest mega dużo dialogów. Ci którzy kochają opisy mogą się zawieść. No i akcja dzieje się w Korei, ale jakby nie w Korei. To jest po prostu fantasy i jakiś alternatywny świat (bo przecież w naszym nie facet nie może zajść w ciążę). Kraj nie jest wymieniony, ale imiona są Koreańskie. Jak się uda, to może niedługo tekst będzie dostępny na Book-Self i Beezar.pl. Cena będzie w granicach 20 złotych. Wiem, że jest duża, ale tekst będzie też dostępny za darmo, Także kto będzie chciał i miał możliwość to zapraszam w przyszłości do kupna. :) Tutaj możecie przeczytać fragment "Szczęścia od losu". :) 


Świtało. Kamil przyglądał się śpiącemu na słomie Szymonowi. Pół nocy rozmawiali, spacerując z Zefirem. W końcu zmęczony Szymon usiadł na snopku słomy ułożonej pod ścianą w długi rząd, a po chwili położył się, zasypiając spokojnie. Kamil przyniósł koc, którym okrył Bieńkowskiego i czuwał nad wszystkim, dopóki nie przyszedł pan Mariusz. Mężczyzna zajął się Zefirem. Wyglądało na to, że z koniem będzie dobrze. Nie doszło do najgorszego, czego się wszyscy obawiali. Jeszcze przez kilka dni trzeba będzie szczególnie na niego uważać.
Kamil ukucnął przed Szymonem. Położył dłoń na jego policzku, chcąc go obudzić. Naprawdę kocha tego faceta. Jednak po tym wszystkim chyba nie zaufa mu tak szybko. Owszem, pogodzili się, wyznali uczucia, ale bał się, że jeśli coś się stanie, to Szymon znów go o to obwini. Niby wtedy zrobił to pod wpływem chwili, emocji, które go dusiły, ale Kamila to bardzo zabolało. Tak jak Szymona bolało to, że zostawił go z tym wszystkim. Przecież w złych chwilach zawsze najważniejszą podporą jest ukochana osoba. Kamil wiedział od samego początku, że się nie sprawdził. Właśnie bał się powtórki z tego i dostrzegał to w oczach Szymka. Obawy, które mieli, pewnie z czasem znikną, ale to trochę potrwa. Będą musieli popracować nad odbudowaniem zaufania, którym się darzyli. Stawić czoło temu, co złego kryje się w ich duszach.
– Damy sobie radę – szepnął.
Szymon podniósł powieki, napotykając szare, kochane oczy.
– Nie wiem z czym, ale na pewno damy sobie radę.
– Od jak dawna nie śpisz? – zapytał Kamil, udając oburzenie. Wstał.
– Chwilę. Podobało mi się to jak głaszczesz mój policzek. – Podniósł się, odsuwając koc na bok. – Gdzie Zefir? – Zaniepokoił się.
– Spokojnie, twój tata się nim zajmuje. Już ranek. Chyba jest po szóstej. Niedawno zaczęło się rozwidniać.
– Aha. – Potarł dłońmi policzki. – Czuję się jakby mnie coś przeżuło i wypluło. – Poczuł jak ręce Kamila obejmują go w pasie.
– Ciężka noc. Będzie można w dzień odespać.
Szymon spojrzał na swojego odzyskanego partnera, obejmując go wokół pleców jedną ręką, a drugą kładąc na karku.
– Żadna noc nie będzie ciężka, kiedy jesteś ze mną. Głupi byłem, nie czytając tego listu. Tyle straciliśmy…
– Cicho. – Delikatnie ucałował jego usta. – Może lepiej myśleć o tym co będzie, a przeszłość zostawić za sobą.
– Dobry pomysł. – Otarł się o niego policzkiem. Przytulił Kamila bardzo mocno, stęskniony za nim, łasy jego dotyku, bliskości oraz wszystkiego co miał i co dawał mu chłopak. – Przy tobie mogę patrzeć w przyszłość, czując się tak, jakbym miał różowe okulary. Nie ukrywam, że mam pewne obawy…
– Ja też. Wierzę, że uda nam się i to, co się stało, było tylko przestrogą. Nauczyliśmy się, że życie nie zawsze jest piękne. Zdarzają się tragedie. Przegraliśmy próbę, ale teraz wiem co robić, żeby nie popełniać błędów – powiedział Kamil, czerpiąc z dotyku Szymona ile tylko mógł. Chciałby o wiele więcej, ale potworne zmęczenie dotkliwie dawało o sobie znać. Poza tym po tak długiej przerwie potrzebował nacieszyć się tym mężczyzną przez długie godziny, a nie zaledwie minuty. – Co powiesz na to, żebyśmy się poszli przespać? Potem, po południu, moglibyśmy wziąć konie i pojechać do lasu, a w nocy… – Trącił nosem brodę Szymona.
– W nocy? – Zamruczał, sunąc ręką po plecach Kamila i przeklinając w duchu, że chłopak miał na sobie kurtkę.
– Wpadłbyś do mnie. Okno nadal się otwiera. – Złożył kilka pocałunków na policzku mężczyzny, schodząc nimi na jego szyję.
– Mam lepszy pomysł. Co powiesz na pokój w motelu, gdzie mielibyśmy przed sobą całą noc – wyszeptał Szymon do jego ucha. – Jest tylko jeden problem…
– Jaki?
– Jesteś w stanie poczekać do nocy sylwestrowej?
Kamil uniósł brwi, nie mając pojęcia, dlaczego muszą czekać. Chciał się z nim kochać. Czekanie było… głupie.
– Bo tę noc chcę spędzić wyłącznie z tobą. – Szymon wsunął palec pod brodę, unosząc głowę Kamila tak, aby chłopak spojrzał mu w oczy. – Diabelnie za tobą tęskniłem i pragnę cię tak bardzo, że sobie tego nie wyobrażasz, ale chcę, aby ta noc była wyjątkowa. Nie szybki numerek, a potem rozstanie.
– Nie chcesz Sylwestra spędzić z rodziną…
– Nie. Poradzą sobie beze mnie. Teraz, kiedy tu jesteś, tylko z tobą chcę dzielić każdą minutę. To co, poczekasz? Czy jednak wolisz, żebym przyszedł w nocy na chwilę. Nie mógłbym zostać do rana. Nadal musimy pilnować Zefira. Nie chcę, by robił to tata. Nieprzespana noc odbija mu się na zdrowiu.
– Poczekam, ale będzie to trudne. Lubię spontaniczny seks.
– Na to będziemy mieli czas każdego dnia. Później. Nie pożałujesz, bo… – pochylił się, by wyszeptać mu do ucha: – Bo jak cię dopadnę, to nie będziesz mógł chodzić.
– O. A kto mówi, że to ty mnie dopadniesz. Może być na odwrót.
– Możemy się zamieniać – dodał Szymon, czując już ten przyjemny dreszcz na myśl, że mógłby znaleźć się pod Kamilem. Idąc na ugodę, pocałował go tak, że pod chłopakiem ugięły się nogi. Uśmiechnął się w jego usta, po czym pogłębił pocałunek, mrucząc z zadowoleniem, kiedy oplótł językiem język ulegającego mu partnera.
– Chłopaki, nie chcę przeszkadzać, ale mama woła na śniadanie – poinformowała Karolina z uśmiechem. Czekała na to, żeby ci dwaj idioci się pogodzili. Nie znosiła tych chwil, kiedy brat cierpiał.
– Karola, ty to zawsze masz wyczucie czasu. – Szymon udał niezadowolonego z przybycia siostry.
– E tam, zawsze mogłam was nakryć w bardziej intymnej sytuacji. – Wyszczerzyła się.
– Broń Panie Boże przed czymś takim – jęknął Bieńkowski, odsuwając się z niechęcią od chłopaka.
– Ty Boga w to nie mieszaj. Chodźcie. Czeka na was gorące kakao i pyszne tosty z dżemem własnej roboty. – Odwróciła się i wyszła ze stajni.
– Ona zawsze będzie kuleć? – zapytał Kamil, ziewając. Poszedłby spać, ale nie śmiał odmówić zaproszeniu na śniadanie. Żołądek domagał się jedzenia.
– Nie chciała się poddać operacji, która mogłaby jej pomóc. Mogłaby – zaznaczył. – Lekarz dawał czterdzieści procent szans, ale istniało ryzyko, że byłoby gorzej. Woli, żeby zostało tak jak jest. – Wziął leżący nieopodal koc i złożywszy go równo, zawiesił na drągu przegradzającym dwa wybiegi. Na tym drugim prowadził zimą hipoterapię. Jutro miał kolejne zajęcia.
– Mam nadzieję, że ten dupek siedzi. – Kamil ruszył w stronę wyjścia.
– Kawecki? Tak. Przez długo ciągnący się proces jesień była dla wszystkich bardzo ciężka. Niewiele brakowało, aby gnojek wyszedł. – Dołączył do chłopaka i razem wyszli na dwór. Pogoda dopisywała i zapowiadał się piękny dzień. – Ale okazało się, że na policję zgłosiła się dziewczyna, którą Arturek próbował zgwałcić. Potem pojawiła się inna. – Poszli w stronę domu. Chwycił dłoń Kamila. – Do tego Karolina zeznała, co jej chciał zrobić, ja to potwierdziłem i w końcu go wsadzili. Niestety, dostał tylko dziesięć lat. Jednak dobre i tyle. We wsi nareszcie jest spokój i ludzie nie boją się przechodzić przez ulicę. Samochód nadal stoi na policyjnym parkingu, taki uszkodzony. Mają go naprawić i wystawić na aukcję, z której dochód zostanie przeznaczony dla rodzin zabitych policjantów.
– Niech sobie posiedzi. Nie żal mi takich dupków.
– A komu ich żal. Podobno nawet jego siostrzyczka odwróciła się od niego.
– Ale Konrad z nią nie kręci?
– Nie. Wlałbym mu, gdyby znowu zaczął. Mój brat na razie woli się uczyć i grać.
– A kto nie woli grać. – Zaśmiał się Kamil, wyjmując z kieszeni kurtki komórkę. – Zadzwonię do domu, żeby wiedzieli co i jak. Babcia na pewno już wstała. – Przystawił telefon do ucha.
– To ja… – Chciał go zostawić samego, ale Kamil go nie puścił.
– Czekaj. Babcia, słuchaj zjem śniadanie… Tak… Tak… Aha. – Rozłączył się.
– Szybko.
– Powiedziała, że nie ma czasu. Zapytała tylko czy wrócę do domu, czy będę na obiedzie i jak się czuje Zefir.
– Lubię twoją babcię. – Pociągnął Kamila do domu.
Rozebrali się. Zarzycki jeszcze poszedł skorzystać z łazienki, a po nim udał się tam Szymon. W kuchni pani Basia nalała im go kubków kakao. Postawiła je na stole, a potem nałożyła chłopakom tosty.
– Najedzcie się, bo należy się wam. Całą noc czuwaliście przy Zefirze. Mąż się nim zajmie w dzień. Jacek też już przyszedł.
– Co w ogóle u Jacka? – zapytał Kamil, smarując tost dżemem z wiśni.
– Dobrze. Jego synek przed świętami przebywał w szpitalu. Jacek był przy nim cały czas na zmianę z żoną, ale chłopiec jest już w domu. Mają leki. Wózek dostarczono pod koniec sierpnia – odpowiedziała pani Bieńkowska. – Należy im się trochę dobrego, bo to miła rodzina. – Popatrywała na syna i jego partnera. Gdy Karolina powiedziała jej, że chłopcy – dla niej Szymon zawsze będzie chłopcem – się pogodzili, odetchnęła z ulgą. Miło było patrzeć na uśmiech starszego syna. Teraz to już powinno być tylko dobrze, pomyślała.
Kamil jadł ze smakiem. Gorące kakao go rozleniwiło i jeszcze bardziej chciało mu się spać. Szymon, który mimo wszystko zdrzemnął się trochę, czuł się o wiele lepiej. Spostrzegając jak jego chłopak przysypia, zaśmiał się pod nosem, za co dostał pełne oburzenia spojrzenie od Zarzyckiego.
– Zaraz idę. Jak się kimnę, to do popołudnia nie wstanę.
– Po południu mamy wybrać się na wycieczkę do lasu – przypomniał Szymek.
– Jeżeli zdołasz mnie obudzić.
– A propos obudzenia. – Karolina wskazała Konrada wchodzącego do kuchni. Chłopak wyglądał na zaspanego, co chwilę ziewał. Kiedy usiadł przy stole, położył głowę na blacie i zamknął oczy. – O której to się poszło spać?
– O czwartej. Graliśmy z chłopakami. W końcu nasza drużyna wygrała.
– Chłopaku, chłopaku. – Basia Bieńkowska pokręciła głową. – Nie lepiej w nocy spać, a w dzień grać?
– Ale w dzień nie ma chłopaków. Skończą się ferie świąteczne, to będę chodzić spać o normalnej porze.
– Znam to – wtrącił Kamil. – Sam siedziałem godzinami po nocach, żeby pograć z kumplami. Wtedy było gorzej, bo net miałem słaby, a lapek też niewiele wyciągał i to przeze mnie przegrywali. Dlatego zrezygnowałem z gier online. Zabierały za dużo czasu.
– A ja lubię simsy – wtrąciła Karolina.
– Ja też. – Mrugnął do niej Zarzycki, dopijając kakao. – Lecę. Inaczej Szymon będzie musiał zanieść mnie na rękach.
– Czemu nie, ale jesteś trochę ciężki. – Wstał od stołu, żeby odprowadzić partnera.
Kamil pożegnał się ze wszystkimi. Cieszyli się, że on znów związał się z Szymkiem. Trochę zazdrościł tego, że ta rodzina jest ze sobą mocno związana. Jego nigdy taka nie była. A teraz, kiedy z tatą unikają się jak tylko mogą, jest gorzej niż było. Dawniej mu to nie przeszkadzało, ale teraz, gdy nastąpiła w nim zmiana, rozumiał, że powinno być inaczej. Cóż, z jego rodziną, jak to mówią, wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu.
– Zadzwonię po południu. Też się prześpię. – Szymon poprawił szalik Kamila.
– Śnij o mnie. Kocham cię. – Wychylił się po pocałunek. Na razie musi mu to wystarczyć.
– Też cię kocham. – Cmoknął go raz jeszcze i odprowadził do bramy. Tam uścisnął go jeszcze, nie potrafiąc się z nim rozstać. Bał się, że gdy Kamil odejdzie, to znów minął miesiące zanim go zobaczy. – Nie uciekniesz mi?
– Nie mam zamiaru uciekać – odpowiedział Kamil, wyplątując się z jego ramion. Zaraz zaśnie. Mroźne powietrze trochę go orzeźwiło, ale marzył o łóżku.
W końcu się rozstali i każdy poszedł w swoją stronę. Nie mieli pojęcia, że kiedy stali przy bramie, byli obserwowani przez ojca Kamila.

*

Szymon obudził się koło czternastej. Wypoczął na tyle, na ile dało się to zrobić w dzień. Co jakiś czas budził się, słysząc dochodzące z parteru odgłosy. Ale głównie nie mógł spać przez dręczące go myśli. Nadal nie dawały mu spokoju. Zaniedbał konie przez swój żal i zagłębianie się w cierpieniu. Nie dopilnował wszystkiego. Przecież wiedział, że o Zefira trzeba szczególnie zadbać. Niemal doprowadził do tragedii. Sumienie by go zabiło, gdyby ogier zdechł. W tym przypadku nie miałby kogo obwiniać tylko siebie. Musiał coś zmienić. Bardziej zadbać o konie, o ich karmę. Dokładnie sprawdzić siano, które niedawno przywieziono. Gdyby tylko nie spłonęło to, które zebrał latem, byłby pewny czym karmi zwierzęta. Ale znał rolnika, od którego kupował. Nigdy nie zawiódł się na tym człowieku. Wina leżała po stronie Szymka. Zefir w ogóle nie miał ruchu. Nie jeździł na nim, odkąd ostatni raz dosiadał go Kamil. Owszem, wyprowadzał zwierzę na padok, ale to dla tego ogiera było za mało. Do tego wada zgryzu powodowała, że szczególnie trzeba było o niego zadbać. Jutro będzie musiał porozmawiać z pracownikami. Dowiedzieć się, kto karmił konia, co i ile mu dawał. Dzisiaj w stajni powinien być Jacek, ale mężczyzna miał kilka dni wolnego, więc nie miał nic wspólnego z żywieniem zwierząt w ostatnim czasie. Mógł go jednak wypytać o parę rzeczy. Powinien to zrobić zanim spotka się z Kamilem.
Na myśl o chłopaku zmartwiona twarz Szymona rozjaśniła się. Wyciągnął rękę po telefon. Przez moment zastanawiał się czy dzwonić, bo może Kamil jeszcze się nie obudził, ale w sumie nie można wiecznie spać.
Poprawił się na łóżku, opierając o ścianę i zadzwonił do partnera. Odczekał chwilę, a potem w głośniku usłyszał zaspany, pełen pretensji głos:
– No co? Spałem.
– Po południu? Co robiłeś w nocy? – Uśmiechnął się szeroko.
– Spacerowałem z takim jednym. Wiesz, jest diabelnie przystojną bestią. A jakie ma oczy. Trudno od nich oderwać wzrok. Dawał się pieścić, głaskać.
– O, tylko tyle? A porozmawiał chociaż z tobą?
– Rżał, to chyba coś gadał, nie?
Szymon roześmiał się.
– Skoro rżał, to o takiego rywala nie mam co być zazdrosnym.
– A o innego byłbyś? – Zainteresowanie w głosie Kamila dotarło do ucha Szymona.
– Gdyby próbował mi ciebie odebrać? Tak. Pokazałbym mu, żeby trzymał łapy przy sobie.
– Bieńkowski, kręcisz mnie.
– No myślę.
– Na pewno chcesz czekać do nocy Sylwestrowej? Nie zawsze dobrze jest tak coś planować.
– Spontaniczność jest dobra, ale nie chcę cię na godzinę. Pragnę się tobą nacieszyć i pokazać jak bardzo cię chcę.
– Ja ciebie też. To co? Spotkamy się dzisiaj?
– Tak. Przyjdź do stajni za jakąś godzinę, dobra?
– Spoko. Na pewno będę.
Jeszcze przez chwilę rozmawiali, po czym Szymon, odłożywszy telefon, zwlekł się z łóżka. Poszedł wziąć prysznic, ubrał się. Poprawił pościel i przykrył ją kocem. Z szafy wziął jeszcze czarny golf. Nie zakładał go, bo w domu było ciepło. Zszedł na parter.
W dużym pokoju zastał Konrada. Chłopak siedział przed telewizorem, skacząc po kanałach.
– Nie ma co oglądać – powiedział osiemnastolatek. – Wszystko powtórki.
– Trudno, musisz się męczyć. – Przetrzepał mu włosy, co spotkało się z oburzeniem brata. – Gdzie tata?
– W stajni. Zjadł obiad i poszedł. A mama z Karoliną poszły na spacer. Powiedziały, że jak wstaniesz, to masz sobie odgrzać obiad. Wszystko jest w lodówce.
– Nie dam rady przełknąć czegokolwiek. – Śniadanie także ledwie zjadł. Nadal mu leżało na żołądku. To, co przeżył, wszystkie te nerwy wciąż w nim siedziały i trochę zejdzie zanim odpuszczą. – Idę do ojca. Potem przyjdzie Kamil i wybieramy się… Co tak patrzysz?
– Nie musisz się spowiadać gdzie się wybieracie. Wiesz, miałem dziewczynę, wiem co robią pary. Czasami trudno oderwać od siebie ręce.
– Jesteś za młody na myślenie o tych rzeczach.
Konrad przewrócił oczami.
– Chciałbyś trzymać mnie pod kloszem. Rozumiem. Nie martw się, nie pozwolę na to, abym znów zgłupiał. Seks to nie wszystko.
– Dobrze, że już to wiesz.
– Człowiek uczy się na błędach. Prawda? – Spojrzał wymownie na brata.
– Tak. Czasami te lekcje są dosyć bolesne – odpowiedział Szymon, zakładając golf.
– Dlatego wiemy, czego nie możemy robić.
Starszy z braci nic nie odpowiedział. Będzie się starać, żeby nie powtórzyć błędów. Obaj z Kamilem bardzo się zranili. Nie chciał powtórki.
– Lecę do stajni. Muszę jeszcze pogadać z Jackiem.
– Dobra. – Konrad ze znudzoną miną powrócił do przeglądania kanałów.

*

Kamil wszedł do kuchni, by się czegoś napić. Ojciec siedział przy stole z kubkiem kawy. Spojrzał na syna zimno.
– Będziesz się z nim pokazywał publicznie?
– Co? Aha. To mój chłopak, partner jak wolisz. Nie będę się go wstydził. – Podszedł do czajnika elektrycznego. Okazało się, że jest pusty, więc nalał do niego wody. – Nic nie robimy, tylko trzymamy się za ręce.
– Powinniście te swoje bezeceństwa trzymać w czterech ścianach, a nie zmuszać innych do oglądania.
Kamilowi odechciało się pić. Odstawił czajnik.
– Co złego robimy? Pewnie widziałeś nas rano, jak Szymek mnie przytulił – stwierdził. – Ktoś ci kazał na to patrzeć?
– To jest nienormalne.
– Nienormalne jest twoje myślenie. Tacy jak ty, tato, nigdy nie zrozumieją – warknął Kamil. Ledwie powstrzymywał się przed powiedzeniem ojcu czegoś gorszego. Najchętniej wykrzyczałby mu prosto w twarz, jak nie cierpi tego, że ma takiego rodzica.
– To niezgodne z naturą.
– A co? Hetero zgodne, bo bachory mogą sobie zrobić?! To jest dopiero chore! Ktoś jest z kimś tylko dlatego, że chce dziecka, bo tak trzeba, tak wypada! Pieprzę to! – Zdenerwował się. Czym prędzej wyszedł. W przedpokoju ubrał się i wypadł na dwór.
Dziadek stał przy ogrodzeniu i rozmawiał z panem Julianem. Kiedy miejscowy pijaczek go zobaczył, uśmiechnął się i zawołał. Kamil nie miał ochoty na pogaduszki, ale siłą rzeczy i tak musiał tam podejść, żeby wyjść z podwórka.
– Chłopcze, jak dawno cię nie widziałem.
– Dzień dobry panu. Co tam u pana? – Zacisnął pięści. Chciał krzyczeć. Kopnąć coś. Ojciec nigdy go nie zaakceptuje.
– A dobrze, dobrze. Moja stara tylko się na mnie ciągle drze.
– Może ma powody. – Zaśmiał się Stanisław Dutkiewicz.
– A ma, ma. Co tu ukrywać. Lubię piweczko.
– Przepraszam, ale jestem umówiony. – Kamil próbował wykpić się z tej rozmowy o niczym. Lubił pana Juliana, ale chciał już zobaczyć Szymona, uspokoić się przy nim.
– Poczekaj. Właśnie rozmawiałem z twoim dziadkiem. Mówiłem mu, że trzeba odmalować pokój w moim domu. Ja już nie daję rady. Dlatego moja stara na mnie wrzeszczy. Mówi, że gdybym nie pił… Nie ważne. I tak ją kocham. Chciałem się zapytać, czy nie popracowałbyś u nas, malując mi pokój. Zapłacimy.
– Ja? – Kamil otworzył furtkę i przeszedł na drugą stronę. – Ale…
– Nie dzisiaj. Po Nowym Roku.
Chłopak podrapał się po głowie. W sumie mógł sobie coś dorobić. Przyda mu się parę złotych. Tym bardziej, że nie wracał do Zamościa, w związku z czym musiał zrezygnować z mieszkania z Anią i Bogdanem. Powinien przelać im pieniądze za swoją część czynszu. Nie znajdą kogoś na zastępstwo zaledwie w ciągu miesiąca i będą musieli podzielić wydatki na dwoje, a tego nie chciał. Dla nich to kłopot. Kłopot, który on im zrobił. Nawet nie wiedzieli, że nie wraca. Pisał tylko do nich, że na święta jedzie do Jabłonkowa. Znów zaniedbuje przyjaciół. Powinien się też spotkać z Iwoną.
– Dobra. Nie ma sprawy. Przyjdę siódmego stycznia.
– Będziemy czekać.
– A teraz przepraszam, muszę iść.
– Kamil, wszystko w porządku? – zapytał dziadek.
– Prawie. Miałem pogadankę… Tego tak nazwać nie można – prychnął. – Ale rozmawiałem z ojcem. Nawet nie próbuje mnie tolerować. Nie mówię już o akceptacji. – Pokręcił głową z rezygnacją.
– Pan Janek to upierdliwy i uparty typek – rzucił pan Julian. – Ta franca, Filipiakowa, zmądrzała, to i on zmądrzeje.
– Prędzej piekło zamarznie. Do widzenia. – Ruszył do domu Bieńkowskich. Przy boku Szymona na pewno się uspokoi.

Tak też się stało, bo gdy tylko zobaczył go rozmawiającego z Jackiem, a ich oczy się spotkały, Kamil nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu i ciepła wpływającego do serca. W tej chwili nic nie miało znaczenia poza tym, że znów on i Szymon należeli do siebie. 

19 lutego 2017

Pod błękitnym niebem (Buntownik 2) - Rozdział 5

Dziękuję ślicznie za komentarze, przesyłam ucałowania i zapraszam na kolejny rozdział. :*

Kamil nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Krążył po pokoju, chodząc od jednego okna do drugiego. Denerwował się, nie wiedząc co dzieje się z Zefirem. Bał się, że koń zdechnie i nie będzie już okazji, żeby go zobaczyć. Nie chciał tego, Zefir musi żyć. Kocha tego ogiera równie mocno co Szymona. Oczywiście to była inna miłość, ale… Co czuje Szymon?
– Dziadek poszedł tam godzinę temu. Dlaczego nie daje znać, co się tam dzieje? – Zacisnął dygoczące dłonie na firance.
– Bo pewnie nie może – odpowiedziała matka. – Idź tam. – Wstała od stołu, przy którym nadal siedział wujek Adam z rodziną. Położyła synowi rękę na ramieniu. – Idź.
Spojrzał na matkę zbolałym wzrokiem i skinął głową. Chyba potrzebował kopniaka, aby mógł się w końcu ruszyć.
– Co tam koń – rzucił Adam. – Żeby tak martwić się o głupie zwierzę.
Kamil obrzucił wuja tak lodowatym, pełnym wściekłości spojrzeniem, że mężczyzna natychmiast zamilkł.
– Głupi to może być człowiek, nie zwierzę. Zwierzę jest więcej warte niż tacy ludzie jak ty – warknął chłopak i wyszedł, zanim powiedział za dużo.
W przedpokoju ubrał się i chwilę później biegł do stajni Bieńkowskich. W głównym budynku nie było nikogo, ale domyślił się, gdzie mogą być. Ruszył w stronę pomieszczenia przeznaczonego do hipoterapii i połączonego ze stajnią. Drzwi były szeroko otwarte. Przystanąwszy w nich, przesunął wzrokiem po sprzęcie medycznym oraz zebranych osobach. Dziadku, panu Mariuszu, weterynarzu – który przejął praktykę po dziadku – Konradzie stojącym daleko od wszystkich i Szymonie. To na nim zatrzymał spojrzenie na dłużej. Mężczyzna wyglądał jak udręczony. Co rusz przesuwał rękoma po głowie. Dopiero po chwili Kamil spojrzał na Zefira. Koń leżał na ziemi, a raczej miękkim podłożu i wyglądał naprawdę źle. Mężczyźni próbowali go podnieść, ale zwierzę opierało się. Zefir wyglądał jakby… Odchodził. Kamilowi natychmiast pojawiły się łzy w oczach. Na miękkich nogach podszedł do wszystkich. Uklęknął przy łbie Zefira i pogłaskał go po pysku. Koń próbował zarżeć. Poznał go.
Szymon otworzył szeroko oczy na ten widok. Nie spodziewał się, że Kamil tutaj przyjdzie. Sądził, że chłopak zbagatelizuje sytuację. Nie powinien tak o nim myśleć, przecież znał jego miłość do zwierząt. Znów zbyt szybko wydawał o nim opinię.
– On musi wstać – powiedział. – Nie potrafimy zmusić go do wstania. Nie może leżeć.
– Co mu jest? – zapytał Kamil.
– Ma kolkę spastyczną. Dostał leki – odparł dziadek. – Boimy się, że może dojść do skrętu jelit. Jeśli nie wstanie, to…
– Rozumiem. Zefir, wstawaj głupolu. Wróciłem, jak widzisz i mam zamiar na tobie jeździć. Chcesz odejść? Tak ci tu źle? – głos załamał się Kamilowi.
– Dlatego musi wstać – dodał weterynarz, przystawiając stetoskop do serca konia. – Boli go i dlatego woli leżeć. Nie wie, że przez to jest gorzej.
– Trzeba go podnieść. Zmusić do podniesienia się. – Kamil wstał. – Zefir, no ruchy, chłopie. Jeśli wstaniesz, to zostanę, nigdzie nie wyjadę i będę tu przychodził. – Chwycił konia za uzdę. Ogier uniósł łeb. – Wstawaj. Pomóżcie mi go podnieść. Zmuście go do tego! No, chłopie, stawaj na te swoje chude nogi. Co, nie chcesz doczekać wiosny i przejażdżki do lasu?
Szymon, dostrzegając determinację Kamila, zyskał nadzieję, którą powoli zaczął tracić, kiedy Zefir nie ruszał się, pomimo nalegań i prób zmuszenia go do wstania. A czas tutaj był bardzo ważny. W końcu on też ruszył do pomocy i po długich naleganiach oraz staraniach ludzi koń z trudem się podniósł.
– Tak, piękny. –  Pogłaskał Zefira, stając tuż obok Kamila. Ich pojrzenia się spotkały, a dłonie znalazły blisko siebie. Chciał coś powiedzieć chłopakowi, ale nie potrafił. Nadal miał żal do Kamila, ale poczuł wdzięczność za to, że były partner tutaj przyszedł.
Zarzycki miał ochotę przysunąć dłoń bliżej, dotknąć dłoni Szymona, pokazać, że jest z nim i nie przestał go kochać. Powstrzymał się przed tym gestem. Nie miał pojęcia jak zareagowałby mężczyzna, a do tego nie była to dobra chwila na takie rzeczy. Teraz liczyło się tylko i wyłącznie zdrowie oraz życie konia. Oderwał spojrzenie od Szymka i pogłaskał zwierzę.
– Czy teraz będzie dobrze? – zapytał.
– Ryzyko nadal jest – odpowiedział weterynarz, badając ogiera. Jego mina nie wyglądała na zadowoloną, ale przestał już kręcić głową z bezradnością. – Jednak nadzieja jest. Twój dziadek przybył pierwszy i to, co zrobił, uratowało Zefira.
– Dziadek zna się na koniach.
– Szymon dużo zdziałał – wtrącił pan Dutkiewicz. – Okrył go i nie pozwolił leżeć. Poza tym nie spanikował i zadzwonił po pomoc. Teraz trzeba czekać. Martwi nas jeszcze krążenie. Gdyby doszło do zaburzeń… – Splunął w bok. – Lepiej wypluć te słowa. – Przesunął dłonią po brzuchu konia. – Powinno być dobrze, ale musimy dojść do tego, dlaczego zachorował. To bardzo ważne. Co jadł i jakiej jakości, ile wody pił. Zefir zachorował, bo w pierwszej kolejności przyczynia się do tego wpływ pogody, błędy w pracy czy żywieniu. Szymon, zmieniałeś mu karmę?
– Tak – opowiedział wszystko o tym, jak ostatnio żywiły się zwierzęta, ile wody piły, gdzie kupił siano i jakiej jakości. – Starałem się kupić najlepsze. Po tym, jak wszystko spłonęło, kupuję siano u zaprzyjaźnionego gospodarza. Ostatnio Zefir dostał sieczkę. Muszę zadzwonić do Jacka i dowiedzieć się co jeszcze mu podawał. Ale inne konie też to dostawały.
– Zefir zawsze miał delikatny żołądek – przypomniał Mariusz Bieńkowski. – Ma do tego wadę zgryzu i to sprawia problem.
– A pasożyty? – dopytał weterynarz. – Wiem, że ostatnio dawałem ci specjalne leki dla koni, by działać zapobiegawczo.
– Tak i dostał je, jak każde ze zwierząt.
– Zrobimy badania. Trzeba zaobserwować jak on je. Podejrzewam, że ostatnio miał bardzo mało ruchu.
– Niestety. – Szymon winił o to siebie. Przeżywał swoje tragedie, nie myśląc o zwierzętach.
– Najważniejsze teraz, żeby Zefira szczególnie pilnować. Coś mu zaszkodziło i musimy się dowiedzieć co – mówił lekarz. – Ta noc o wszystkim zadecyduje.
Kamil dostrzegał w oczach weterynarza, że ryzyko nie minęło, ale mężczyzna był dobrej myśli.
– Oprowadzajcie go powoli. Nie pozwólcie mu kłusować. Leki zaczynają działać. Podamy mu jeszcze raz te, które zmiękczają treść pokarmową, poza tym trzeba…
Kamil uważnie wysłuchał weterynarza i kodował w głowie każde słowo. Kwadrans później doktor pojechał, zostawiając Szymona na straży. Gdy lekarz wychodził, powiedział jeszcze, że mają po sąsiedzku najlepszego weterynarza, więc może być spokojny o Zefira. Ale kazał dzwonić o każdej godzinie, gdyby działo się coś złego. Po kilku kolejnych godzinach został już tylko Kamil, Szymon i Zefir, którego oprowadzali po padoku.
– Bałem się, że już po nim – przerwał ciszę Bieńkowski.
– Na szczęście nie doszło do najgorszego.
– Mhm. Możesz iść do domu.
– Nie chcę. Chyba że mnie wyganiasz. – Spojrzał na Szymka.
– Możesz zostać. – Sprawdził oddech konia. Na szczęście był normalny, a nie przyśpieszony. Wszystko skłaniało się ku dobremu. A do czego zmierzało pomiędzy nim a Kamilem? Powinni porozmawiać, ale nie miał na to ochoty.
– Mhm.
Spacerowali z koniem dobrą godzinę, potem zmienił ich pan Bieńkowski, ale i tak obaj nie chcieli odejść. Jednak mężczyzna wygonił ich i radził odpoczynek. Później Szymon miał przyjść i go zastąpić.
Obaj wyszli na dwór. Było już bardzo późno. Kamil miał odejść, lecz głos Szymona powstrzymał go przed tym krokiem.
– Naprawdę zostajesz? Mam na myśli Jabłonkowo.
– Obiecałem to komuś. Jeśli pozwolisz, chcę się nim zająć.
– Zostajesz tylko dla konia? – Wsunął ręce do kieszeni grubego polaru, przyglądając się Kamilowi. Stali w świetle lampy i bardzo dobrze go widział.
– Zostałbym jeszcze dla kogoś, ale ten ktoś dobitnie pokazał, że…
– To ty wszystko zepsułeś – wypalił Szymon.
– Ja? Ja zepsułem? Wiesz co? Dobra, jestem winny, uciekłem, ale ty też się nie popisałeś. Zachowałeś się jak inni. Jeśli coś się złego działo, to każdy mówił, że to moja wina. Poza tym wiesz, czemu wyjechałem. Nie potrafiłem zostać. Napisałem do ciebie list, a ty jak widać nie potrafiłeś mnie zrozumieć. Może nie chciałeś. Nie tak to wszystko miało się odbyć. Ale kiedy dni od mojego wyjazdu mijały, a ty nie dawałeś znaku życia…
– Jakiego znaku?! – krzyknął Szymon. – Zostawiłeś mnie, kiedy cię potrzebowałem!
– Wiem! W tamtej chwili… Nie ważne. Cokolwiek powiem i tak obrócisz to przeciw mnie. Karzesz mnie za to, co zrobiłem i masz rację, ale boli mnie to, że… Że nie spróbowałeś mnie zrozumieć.
– Co niby miałem zrozumieć?
– Wszystko napisałem ci w liście.
– W jakim kurde… – urwał, bo nagle sobie przypomniał, że mama Kamila wręczyła mu tamtego dnia jakąś kopertę. On jednak był tak rozgoryczony wyjazdem chłopaka i unieszczęśliwiony wypadkiem siostry, że listu nie przeczytał. O Boże. Gdzie on ten list schował?
– Ale teraz chyba już nie mamy o czym gadać. – Kamil nie zauważył dziwnego zachowania Szymona. – Było minęło. Powiedziałeś w wigilię to, co czujesz. Cóż… Widać nie każde uczucie trwa wiecznie. Dlaczego nic nie mówisz? Dobra, jak chcesz. – Źle zrozumiawszy milczenie Szymona, ruszył z powrotem do stajni. Przynajmniej Zefira nie zostawi.
Tymczasem Szymon zaaferowany listem próbował przypomnieć sobie, gdzie go schował… A może wyrzucił… Nie, nie mógł go wyrzucić. Odwrócił się i co sił w nogach pobiegł w stronę domu. Nie myślał teraz o niczym innym, tylko o znalezieniu zguby.
Wpadł do domu. Mama jeszcze nie spała i coś zaczęła do niego mówić, ale nie słuchał jej. Miał teraz jeden cel w głowie.
Wszedłszy do swojej sypialni zaczął przeszukiwać szuflady w komodzie. Ważne rzeczy, bardzo prywatne, tutaj często je trzymał. Niestety, listu nie znalazł.
– Gdzie go mogłem dać? – Zrzucił z siebie polar, bo zrobiło mu się gorąco. – Gdzie jesteś? – Jak mógł zapomnieć o liście, nie przeczytać go? W gabinecie na pewno go nie zostawił. Szafa! Otworzył drzwi olbrzymiego mebla, uklęknął i wyjmował po kolei koszyki, w których trzymał drobne rzeczy i pamiątki. W jednym nic nie znalazł, ale za to w drugim, na samym spodzie, leżała biała koperta z wypisanym imieniem „Szymon”. Wstrzymał oddech, kiedy ją otwierał. W środku znalazł kartkę wyrwaną pośpiesznie z zeszytu, zapisaną pismem Kamila. Usiadł na podłodze, opierając się o drugie, zamknięte drzwi szafy. Zaczął czytać:

Szymon,
muszę wyjechać. Nie potrafię zostać, wybaczyć Ci tego co zrobiłeś. Przeprosiłeś, ale zrozum, że potrzebuję ochłonąć, aby Ci wybaczyć. Poza moimi znajomymi, jesteś jedyną osobą, której zaufałem. Sprawiłeś, że potrafiłem się zmienić. A paroma słowami… Zawiodłem się na Tobie. Jak mogłeś choćby przez sekundę przypuszczać, że mógłbym podpalić stodołę, do tego narazić zwierzęta? No jak?!
Na razie nie jestem w stanie przebywać tam, gdzie Ty jesteś. Duszę się. Potrzebuję przestrzeni, oddechu, uspokojenia się. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz. Nie zostawiam Ciebie. Kocham Cię i nie wyobrażam sobie życia, nie będąc u Twojego boku. Jednak na ten czas, na tę chwilę, podejmuję nieprzemyślaną decyzję i wybywam z Jabłonkowa. Nie od Ciebie. Ale to już zależy od Twojej osoby, Szymon. Czy po tym, jak ucieknę, zamiast być przy Tobie… Czy będziesz mnie jeszcze chciał?
Mam wielką nadzieję, że zrozumiesz jak głęboko wbiłeś mi nóż w plecy i jedynym wyjściem, bym znów nie stał się taki jak byłem, jest wyjazd. Taki jestem. Tak mam. Ucieczką się bronię. Potrzebuję czasu, by wybaczyć. Może kiedyś nauczysz mnie czegoś innego. Będzie na to okazja? Chcę być z Tobą. Jeśli Ty tego chcesz, to proszę, zadzwoń do mnie.
Powiesz, że zachowuję się jak dzieciak. Może. Liczę jednak na Twoje zrozumienie. Wiem, powtarzam w kółko to słowo…
Będę czekać na jakąś wiadomość od Ciebie.
Kocham Cię.
Mam nadzieję, że nadal Twój
Kamil
List wypadł Szymonowi z drżącej ręki. Oczy wypełniły się łzami. Przyłożył dłoń do ust, zduszając szloch. Jakiż był głupi. I on nazywa Kamila gówniarzem? Może Zarzycki postąpił egoistycznie, ale teraz zrozumiał jego zachowanie. Zraniony chłopak po prostu się bronił jak umiał. A że umiał tylko uciekać, chować się i czekać aż ktoś pierwszy wyciągnie dłoń… Jak mógł nie przeczytać tego listu? Przecież wiedział jaki jest Kamil. Jak mógł tak o nim myśleć, pielęgnować w sobie żal i złość do niego? Przecież także był winny tej całej sytuacji. To on zawala wszystko. To przez niego stodoła spłonęła, bo nie wezwał elektryka, żeby wymienił kable. To przez niego Kamil uciekł, bo zanim pomyślał, zdążył powiedzieć mu o kilka słów za dużo. To przez niego Zefir się rozchorował. I to on jest winien temu, że stracił tyle miesięcy, kiedy mógł być z Kamilem. Przecież go kocha! Nie może ponownie go stracić, pozwolić odejść.
Otarł oczy. Wziął do ręki list i wstał, zdeterminowany, by porozmawiać z chłopakiem. Zarzucił na siebie polar i zbiegł na dół.
– Szymon? Co się dzieje? – Mama wyszła z kuchni w szlafroku, z kubkiem kakao w dłoni.
– Muszę naprawić to, co zepsułem.
– Płakałeś?
– Która godzina?
– Północ.
– Zaraz odeślę ojca i zostanę przy Zefirze. – Miał nadzieję, że nie zostanie sam. – Z Kamilem, o ile jeszcze jest w stajni. Dobranoc, mamuś. – Wypadł z domu. Nie potrafił znieść każdej dodatkowej sekundy z dala od Kamila. Jego mózg zadawał mu pytanie: „Co, jeśli chłopak cię nie zechce?” On jednak nie zważał na nie. Niech się dzieje co ma być, a jeśli nie spróbuje odzyskać swojego chłopaka, zawsze będzie tego żałować.
Pośliznął się tuż przed wejściem do stajni i prawie wpadł na ojca.
– Mama dzwoniła. Idź. On jest z Zefirem – powiedział Mariusz, klepiąc syna po ramieniu. Cieszył się, że w końcu istniała szansa na to, by jego średni syn znów się uśmiechał.
Szymon kiwnął głową i poszedł, tym razem zdecydowanie wolniej, do hali, w której Kamil spacerował z Zefirem. Chłopak zobaczył go i przystanął. Bieńkowski zaczął do niego iść, stawiając kroki powoli, jakby czas zaczął wolniej biec. List nadal trzymał w drżącej dłoni. Kiedy stanął naprzeciwko Kamila, pokazał mu go.
– Dopiero dzisiaj go przeczytałem. Wtedy… Byłem na ciebie wściekły… Tyle się działo…
Kamilowi serce przyśpieszyło na te słowa. Co to znaczyło?
– Przepraszam – powiedział Szymon. – Przepraszam. – Wziął głęboki oddech. – Wiesz, ostatnio często słucham piosenki „Psalm dla Ciebie” Piotra Rubika. Te słowa… Kilka zdań… – Z trudem przełknął ślinę i zacytował:

Pytam się gwiazdy co drogę wskazać błądzącym miała
Czemu ze wszystkich pragnień na świecie to ty mnie wybrałeś
Gwiazda co w rzece wciąż się przegląda też tego nie wie
Czemu ze wszystkich pragnień na świecie wybrałem ciebie.[1]

– Jest jeszcze jedno zdanie z tej piosenki, które swą prawdziwością wwierca się we mnie za każdym razem, kiedy je słyszę: „To twojej dłoni przecież dłoń moja od zawsze szuka.” – Stał i patrzył bezradnie na Kamila, czekając na to co chłopak zrobi. Czy Kamil dostrzeże w zacytowanych słowach jego uczucia, wyznania?
Kamil, przytrzymując za uzdę Zefira, bardzo chciał uspokoić głupie, mocno i zbyt szybko bijące serce. Te słowa, te zdania na nowo budziły w nim wszystko to, co próbował zepchnąć w niepamięć. Nie odrzuci tego. Nie potrafi. Nie chce. Za bardzo kocha. Wyciągnął rękę i położył ją na policzku Szymona. Mężczyzna natychmiast przytulił się do wnętrza jego dłoni, przytrzymując ją swoją.
– „To twojej dłoni przecież dłoń moja od zawsze szuka” – wypowiedział Kamil. – Tęskniłem – szepnął, a potem pokonał dzielącą ich odległość, łącząc ich usta w delikatnym pocałunku, który, gdy tylko Szymon go oddał, przerodził się w pełen desperacji, tęsknoty, pragnień i miłości kontakt. A jedynym świadkiem ich pogodzenia był przyglądający się im Zefir.





[1] Piotr Rubik „Psalm dla Ciebie”.