26 grudnia 2016

Buntownik - Rozdział 26

Kochani, ja w środę wyjeżdżam na dłuższy czas i będę dopiero 8/9 stycznia w domu. Raczej dostępu do neta nie będę miała, a jeżeli już to sporadyczny. Także trzymajcie się. Kolejny rozdział "Buntownika" powinien się pojawić bez problemów 1 stycznia. W międzyczasie pojawią się też życzenia Noworoczne. Wszystko mam ustawione i mam nadzieję, że nie będzie problemów. :)

Jak się czujecie po świętach? 

Dziękuję za komentarze. :*

Przez kolejne dni we wsi wrzało. Ludzie albo kłócili się między sobą, albo dyskutowali o dwóch homoseksualistach mieszkających w Jabłonkowie. Dla wielu było to nie do pomyślenia, więc pluli swoim jadem pełnym nienawiści. Inni wyśmiewali się lub mówili, że Szymon i Kamil pochodzą z dobrych rodzin, to dobre chłopaki i można im wybaczyć to, co wybrali. Wtedy znajdowali się i tacy, którzy odpowiadali, że mężczyźni tego nie wybrali, tylko się tacy urodzili i oni to akceptują. Każdy miał na to swoje poglądy, zdanie, o które walczył, często dość zaciekle. Dużo osób dopiero teraz zaczęło pokazywać, co myślą na pewne tematy. Byli tacy, którzy zawsze tchórzyli, gdy pojawiała się możliwość na to, by otwarcie mówić o swoich poglądach na temat osób homoseksualnych, a teraz bronili Kamila i Szymona. Przeciwnicy ciągle namawiali księdza, żeby w końcu powiedział, jakie ma stanowisko w tej sprawie. W końcu pewnej niedzieli proboszcz wygłosił podczas kazania tak mocne słowa dotyczące szerzącej się nienawiści do osób, które jego zdaniem, owszem, żyją w grzechu, ale nikt nie ma prawa ich nienawidzić, trzeba się za nich modlić, że przez dobrą chwilę panowała ogłuszająca wręcz cisza. Przypomniał, że nienawiść to też grzech i za to każdy zostanie rozliczony po śmierci. Dodał jeszcze, że wielu z mieszkańców Jabłonkowa żyje bez ślubu, mają dzieci będące owocem zdrady małżeńskiej i nikt tego nie neguje. Dorzucił też parę zdań o hipokryzji, a na koniec zacytował fragment z Pisma Świętego: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Kazanie było tak mocne, że ludzie pokroju Eleonory Filipiak nabrali wody w usta i dali proboszczowi spokój. Po cichu natomiast zaczęli mówić, że jest młody – proboszcz miał, ich zdaniem zaledwie, czterdzieści lat – i jeszcze mało wie. Szymon i Kamil nie byli wtedy w kościele, woląc na razie się tam nie pokazywać.
Nie był to jednak koniec aktów nienawiści. Kilkoro młodych ludzi, którym kazania księdza wchodziły jednym uchem, a drugim wylatywały, a mowa tu także o prowodyrze, Arturze Kaweckim, zdemolowało sklep mamy Kamila. Zniszczyli elewację budynku, pisząc na ścianach obraźliwe napisy typu: „Wyjebiemy cioty”, „Pedały do gazu”, „Ruchać pedała” i wiele, wiele innych. Policja, która przyjechała, była pod wrażeniem pomysłowości wandali i po cichu się podśmiewała. Po obejrzeniu filmu, który został nagrany dzięki kamerze umieszczonej na sklepie, ukarano sprawców grzywną i kazano odmalować budynek. Nic więcej jednak nie zrobiono, bo uznano to za mało szkodliwy czyn społeczny.
Dla Kamila i Szymona to były trudne dni. Tym bardziej dla dziewiętnastolatka, u którego w domu nie było raju, bo ojciec nadal ostentacyjnie go ignorował, ale Kamil zaczął do tego przywykać. Natomiast Szymon każdego dnia bał się wizyty jakiegoś urzędnika, który nie ma pojęcia o tym, co on robi dla dzieciaków i wyda negatywną opinię. Czekał, że może przyjdzie jakieś pismo wzywające go do odpowiedzi na zarzuty. Nic takiego jednak się nie stało. Mężczyzna trochę się uspokoił, pewny, że Filipiakowa kłamała, a może jej list zaginął w odmętach innej korespondencji, ważniejszej. Gorzej było z dziećmi. Na ostatnie zajęcia z dziesiątki podopiecznych pojawiła się tylko piątka. Dzwonił do rodziców pozostałej piątki, ale ci powiedzieli, że zrezygnowali z jego pomocy. Nie musiał pytać dlaczego. Dobiło go to i sam prawie zrezygnował z prowadzenia zajęć, ale Kamil okazał się tak dużym wsparciem – czego nie spodziewał się po nastoletnim chłopaku – że zmobilizował go do pracy. Tak więc nadal prowadził hipoterapię z mniejszą ilością dzieci, przybity tym, że mogą mu odebrać uprawnienia.
W końcu pewnego dnia Jabłonkowo obiegła wiadomość, że ktoś komuś zrobił dziecko i było ono owocem zdrady. Tym samym ludzie znaleźli sobie inny temat do plotek – szczególnie kiedy Filipiakowa oraz Robert Paluch, który zrezygnował z pracy u Bieńkowskich, nie podsycali nienawiści do Kamila i Szymona. Może sprawa pary nie ucichła, nadal były pałające nienawiścią głosy, ale dodatkowy temat do plotek przyciszył wątek chłopaków. Takie było Jabłonkowo. Ludzie, znajdując inny temat do obgadywania, często zapominali o poprzednim.
Mijała akurat połowa sierpnia, gdy w letnie, leniwe popołudnie do domu Zarzyckich zawitał Adam Dutkiewicz. Dawno niewidziany wujek, a zarazem chrzestny Kamila. W domu rodzinnym nie pobył długo. Jego matka niemal kazała mu się wynosić, słysząc, po co przyjechał.  Gdy tylko mężczyzna przekroczył próg domu, zastając ją samą w kuchni, od razu zapytał, czy tego roku siała dużo warzyw i czy nie mogłaby mu dać części buraków ćwikłowych. Zanim cokolwiek odpowiedziała, dopytał jeszcze o to, czy sadzili ziemniaki, bo jak je wykopią, to by wziął parę worków – nie kupił, tylko wziął – bo jego żona wolałaby takie od nich z pola, a nie ze sklepu, bo w nich pełno jest nawozu. Zadowolona z wizyty syna Zofia Dutkiewicz nie wytrzymała i powiedziała mu prosto w oczy:
– A co ja, darmowa hurtownia jestem? Żadne z was nie przyszło pomóc, a teraz za darmo chcecie? O nie, skończyło się. Mam w domu ludzi, którzy chcą jeść. Sami sobie siejcie wszystko, a nie leżcie do góry brzuchem, bo Magdusia ma za delikatne rączki do pracy. Na wsi trzeba pracować, i to ciężko, żeby coś było. Wziąłeś sobie taką panią z wielkiego miasta, która ma dwie lewe ręce, to masz za swoje!
– To nie dasz…
– A nie dam! Ojciec też nie. Nawet nie wiesz, ile trza było to wszystko podlewać, żeby urosło. Po to do nas przyjechałeś? Nie odwiedzasz starych rodziców przez pół roku, a potem przyjeżdżasz, o zdrowie nie zapytasz, o to, co u nas, co u siostry, tylko żądasz!
– Ależ mamo, ja nie mam czasu…
– Czasu to ty nigdy nie będziesz miał. Żona ci zakazuje do nas jeździć. A ty co, własnego rozumu nie masz? Dobrze było, jak się u nas za darmo mieszkało. Do rachunków się nie dokładaliście, bo dom budowaliście, więc z ojcem przymykaliśmy na to oko. A prąd i woda szły. Teraz nas nawet nie odwiedzicie. Zapomniałam, jak wyglądają moje wnuki. Może zakazaliście Pawłowi i Piotrowi do nas przychodzić, co?
– To ich decyzja, nie są już dziećmi. Poza tym Paweł jest dorosły, skończył dwadzieścia lat, a Piotr we wrześniu obchodzi osiemnastkę. Zaprosimy was…
– Zbytek łaski, synu. Lepiej wyjdź. Ty i twoja rodzina będziecie w tym domu mile widziani, kiedy przyjdziecie do nas ze szczerych chęci, a nie po coś.
Kamil siedział na stopniu u szczytu schodów i wszystko słyszał. Widział, jak wujek wychodzi i mógłby się z kimś założyć, że chrzestny nie przyjedzie szybko. Bardzo dobrze. Pamiętał, jak to było, gdy tutaj mieszkali. Mama mu opowiadała, że gdy oni wyjechali z tatą do miasta, wujek z rodziną żyli tutaj jak pączki w maśle, i to darmowym. Babka i dziadek im ulegali, wszystko robiąc dla synusia. A teraz synuś ma ich gdzieś.
Wrócił do swojego pokoju i usiadł przed naprawionym wczoraj komputerem. Konrad świetnie sobie poradził. Kamil zapłacił chłopakowi za jego pracę, siłą wciskając mu pieniądze. Nie chciał nic za darmo, tym bardziej, że niedawno dostał swoją drugą wypłatę, a części do laptopa zamówione przez siedemnastolatka nie były drogie.
Żując gumę, tym razem o smaku jabłkowym, wpisał w wyszukiwarkę interesujące go zagadnienia na temat seksu analnego i higieny. Ostatnio coraz częściej myślał o tym, żeby oddać się Szymonowi. Chciał to zrobić i dla niego, i dla siebie. Może bycie na dole tak mu się samo spodoba, jak bycie na górze. Przecież Szymon bardzo to lubi, więc aż takim złem to raczej nie jest.
Szkoda tylko, że wyszukiwarki odnajdywały informacje na temat seksu analnego pomiędzy kobietą i mężczyzną.
– Co za różnica. Wiem, jak to się robi, a potrzebuję uniwersalnych wiadomości. – Wszedł na pierwsze lepsze forum i tam zaczął czytać tematy o tym, jak o siebie zadbać. Na szczęście nie musiał robić lewatywy, bo przerażała go myśl o tym. Inne techniki, co do higieny, wystarczały i zdecydowanie wolał je. Poczytał o metodach rozluźnienia, żeby mu było łatwiej, a także o tym, że najgorzej jest, kiedy ma wejść główka penisa. Potem już jest lepiej, o ile partner nie ma męskości jak u konia. Ku jego szczęściu, Szymon takiej nie miał. Poczytał, że pozwolenie na seks analny to duże zaufanie do drugiej osoby. Przemyślał to sobie i chyba właśnie tak z nim jest. Naprawdę zaczął ufać Szymonowi. Przejrzał najróżniejsze tematy – wszędzie pisali, że przede wszystkim najważniejsze jest nawilżenie – i zdecydował się na kolejny krok w ich związku.
Zadzwonił do Szymona.
– Stęskniłeś się?
– Trochę, Szymuś. Co robisz?
– Siedzę nad rachunkami. Pieniądze ze sprzedaży zboża wpłynęły na konto, więc spłacam raty kredytów. A poza tym tęsknię za tobą.
Mimo że już było popołudnie, to jeszcze się dzisiaj nie widzieli. Szymon od świtu orał pola, przygotowując je do siewu, a Kamil został porwany przez Karolinę na zakupy. Dziewczyna niedługo wyjeżdżała i ostro się do tego przygotowywała. Ona biegała po sklepach, a on, jako jej szwagier, służył za tragarza, skoro miał wolny dzień.
– Wpadnij do mnie dzisiaj w nocy. Najlepiej wtedy, gdy będzie pewność, że wszyscy już śpią – powiedział Zarzycki.
– O, masz jakieś plany? – Kamil mógł się założyć, że na ustach Szymona pojawia się ten jego tradycyjny, złośliwy uśmieszek.
– Kupiłem dzisiaj gumki i dobry żel. Chętnie go wypróbuję… na sobie.
– Mam rozumieć…
– Nie masz rozumieć, tylko pojawić się i chcieć co nieco. Okno zostawię otwarte na oścież i będę czekał… nago – dodał.
– Uuu, nakręcasz mnie, Kamil. I jak mam się teraz skupić na papierkowej robocie?
– Skupiaj się na czym tam chcesz. Najlepiej na tym, co ze mną zrobisz. – Rozłączył się, nie pozwalając mężczyźnie nic więcej powiedzieć. Czuł niesamowite podekscytowanie na samą myśl o tym, co się stanie w nocy. To on pozwoli Szymonowi na… to, by mu włożył. Poczuł gromadzące się w podbrzuszu napięcie. Liczył, że spodoba mu się to tak bardzo, jak partnerowi.
– Kamil? – Pukanie do drzwi wyrwało go ze świata marzeń.
– Właźcie.
Do pokoju weszły Iwona z Anetą. Prawie zapomniał, że miał się z nimi spotkać. Razem z dziewczynami do pomieszczenia wpadła Milagors, którą Iwona od razu zaczęła tarmosić. Aneta trochę bała się suczki, więc trzymała się od niej z daleka. Miała traumę po tym, jak dwa lata temu zaatakował ją pies, wyrywając jej kawał uda. Po ataku pozostała blizna, którą dziewczyna przykryła tatuażem, ale rana psychiczna do tej pory się nie zabliźniła.
– Mogę ją wyrzucić… – Chłopak wskazał na psa.
– Nie. Spoko. Niech zostanie. Jest niegroźna, a ja muszę przywyknąć do psów. Inaczej nigdy nie pokonam strachu przed nimi. Do tego moja dziewczyna ma być weterynarzem. – Objęła Iwonę i pocałowała ją delikatnie w usta.
– Dokładnie. Chcę zaadoptować psa. Na początek jakiegoś kundelka, żeby Aneta się do niego przyzwyczaiła.
– Fajnie. Ale w akademiku nie wolno trzymać zwierząt – zauważył Zarzycki.
– Moja siostra wyjeżdża za granicę – zabrała głos Aneta – więc zwolni swoją kawalerkę, którą rodzice kupili dla niej parę lat temu – wyjaśniła. – Będę się mogła tam wprowadzić, a Iwonka ze mną.
– Moim rodzicom powiemy, że zamieszkałam z koleżanką. Nie wiem, czy kiedyś będę gotowa na to, żeby oni lub ktoś w Jabłonkowie dowiedzieli się, że jestem lesbijką.
– Doskonale cię rozumiem. Szczególnie po tym co się działo, gdy rozeszły się wieści o mnie i Szymonie. Ale fajnie, że razem zamieszkacie. Czego się napijecie? Aneta, co tak patrzysz? – Zrozumiał, o co chodzi zaraz po zadaniu pytania i kiedy dziewczyna dopadła jego laptopa.
– Seks analny… Czyżbyś się douczał, czy może planował w końcu oddać tyłek swojemu facetowi? Planujesz, tak? – Uśmiechnęła się szeroko.
– No to pięknie. Wszystko wypatrzysz?
– To jak? Chodzi o ciebie, co?
– Aneta, daj mu spokój. – Iwona stanęła w obronie przyjaciela.
– Niech pyta. Tak, chodzi o mój tyłek.
– Ekstra. Jak chcesz coś wiedzieć, to pytaj. Też tego próbowałyśmy – wyznała Aneta, która była bardzo otwartą osobą, jeżeli chodziło o seks. – Z początku było ciężko, ale potem coraz lepiej. Chociaż wolę dobierać się do Iwonki… – urwała, bo zanim ona i Kamil zorientowali się w sytuacji, uderzyła w nich poduszka. Jedna z tych małych, które leżały na narzucie.
Milagros uznała to za świetną zabawę, gdyż zeskoczyła z łóżka i zaczęła szczekać, machając ogonem na wszystkie strony. Kamil odrzucił poduszkę lekko zakłopotanej przyjaciółce i roześmiał się. Tak swobodnie, jak w tej chwili, czuł się tylko ze znajomymi z Zamościa.
– Dziewczyny, powiecie w końcu, czego się napijecie?
– Czegoś zimnego, bo będziemy się tu ekscytować twoim tyłkiem i tym, co nam opowiesz, planując tę noc – powiedziała Aneta.
Przewrócił oczami.
– Włącz sobie pornola – poradził, zanim wyszedł z pokoju po Coca Colę i jakieś chipsy. Zszedł na dół. Zdenerwowana babcia rozłożyła się z pieczeniem ciasta. Nerwy odreagowywała zazwyczaj przy plewieniu chwastów w ogródku lub zajmowała się pieczeniem.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak. Idź do koleżanek, bo ci tu wygłoszę monolog na temat mojego syna. Niewdzięcznik jeden. Nie patrz tak. Zabieraj, co tam chcesz i idź. Gdzie ja podziałam mąkę? – zapytała samą siebie.
Kamil opuścił kuchnię z dużą Colą, szklankami, paczkami chipsów i wrócił na górę. Spędził z dziewczynami fantastyczne popołudnie. Gdy nadeszła noc, poświęcił czas wyłącznie sobie. W łazience przebywał dosyć długo, coraz bardziej się denerwując.

*

Bieńkowski wspiął się na drabinki. Syknął, kiedy kolec róży wbił mu się w mały palec. Possał go przez chwilę i niezrażony podjął wędrówkę. W końcu uchwycił się parapetu i wszedł na niego. Nie miał pojęcia czego się spodziewać i jak w ogóle wytrzymał czekanie do dwudziestej trzeciej, czyli godziny ich omówionego spotkania. Okno  było szeroko otwarte, więc wszedł do środka. Miał już w tym praktykę. W pomieszczeniu było prawie ciemno. Jedyne źródło światła dawała mała, świecąca na niebiesko, lampka wetknięta do gniazdka przy łóżku, na którym na brzuchu leżał nagi Kamil. Jego nagość pobudziła Szymona do działania. Zamaszystym ruchem zdjął z siebie koszulkę, rzucając ją byle gdzie, oraz spodnie, pod którymi nic nie miał. Uklęknął pomiędzy rozsuniętymi nogami kochanka i przesunął dłońmi po jego stopach, łydkach, udach. Pośladki zostawił do pocałunków, które złożył, nachylając się nad nimi. Przejechał dłońmi po biodrach Kamila aż do jego boków. Pocałunkami zaznaczał na kręgosłupie ścieżkę w górę do karku, zatrzymując się tuż przy linii włosów. Chłopak dopiero pierwszy raz wydał z siebie jakiś dźwięk świadczący o tym, że nie śpi, tylko czeka na to, co będzie. Z czułością, wciągając przy tym zapach Kamila, trącał nosem jego szyję, stopniowo kierując się w stronę ucha, które owiał gorącym oddechem, szepcząc:
– Gdybym o tym nie wiedział, to od razu po zobaczeniu ciebie zrozumiałbym, czego chcesz.
– Jesteś aż taki domyślny?
– Można cię łatwo rozszyfrować. Zachowujesz się inaczej. Czekałeś grzecznie w łóżku, podczas gdy w innym przypadku dopadłbyś mnie tuż przy oknie.
– Podczas naszego pierwszego razu też czekałem. Nie pamiętasz? – Uniósł głowę, by spojrzeć na niego.
– Pamiętam. Ale to był pierwszy raz. Tak jak teraz.
– Czuję, że się cieszysz. – Kamil poruszył pośladkami, do których przylgnęło krocze kochanka. Penis Szymona, przed chwilą jeszcze miękki, powoli stawał na wysokości zadania.
– Mhm. Jesteś pewny, że…
– Jak dokończysz to zdanie, to twój tyłek będzie w niebezpieczeństwie. Nie pytaj, jeżeli widzisz, że leżę tu grzeczny, uległy i cały twój.
– Jak to dobrze brzmi – powiedział ochrypłym głosem Szymon. Coraz mocniej wzbierało w nim pożądanie. Pragnął sprawić, żeby jego partner wył z rozkoszy. Dobra, na za wiele nie mogli sobie pozwolić, bo za ścianą spała rodzina Kamila, ale w najgorętszych chwilach chętnie zatka mu usta pocałunkami.
Wpił się w jego szyję, ssąc i przygryzając wrażliwą skórę. Kamil wciągnął głośno powietrze, poruszając się pod mężczyzną – jak dobrze, że jego jednoosobowe łóżko nie skrzypiało. Zostanie mu po tym ślad, ale to było warte uczucia uderzającego w niego, kiedy Szymon przyssał się do niego niczym wampir. Mężczyzna w końcu go puścił, liżąc bolące miejsce. Bieńkowski podniósł się i uklęknął. Dłońmi sunął teraz z karku na plecy, gładząc każdy mięsień, aż do pośladków. Pogładził go po nich i sięgnął między nogi Kamila, by pomasować opuszkami jego jądra i miejsce tuż pomiędzy odbytem a nimi.
Zarzycki wypuścił gwałtownie powietrze, czując delikatny dotyk we wrażliwych miejscach. Potem ręce Szymona, a raczej tylko czubki palców, łaskocząc go i drażniąc, przesuwały się znowu wyżej, powolnymi ruchami, aż na ramiona. Wyczuwał ciepło płynące od ciała kochanka, który teraz pochylał się nad nim, ocierając się torsem, całując go po szyi. Czuł, jak twardy penis Szymona przylega do miejsca tuż pod pośladkami, a wilgotny już czubek kusząco ociera się o mosznę i okolice. Mężczyzna wykonał kilka okrężnych ruchów, by później unieść się na tyle, by Kamil poczuł, jak pomiędzy jego pośladki wsuwa się gorąca męskość kochanka, drażniąc go posuwistymi ruchami. Uczucie było dobre. Zagryzł wargę, żeby nie jęknąć. Jego ciało reagowało na te ruchy i chciało się dołączyć, by poruszać się razem z mężczyzną w rytmie jego bioder. Chłopak wyobraził sobie, co będzie, gdy znajdzie się w nim członek. Uniósł się na rękach i wyciągnął w stronę Szymona.
– Pocałuj mnie – zażądał, poruszając się niespokojnie. Nie miał pojęcia, że kilka ruchów dłoni Szymona i świadomość jego penisa pomiędzy pośladkami tak bardzo go rozbudzi. Jego własna erekcja prężyła się dumnie, a jej czubek dotykał prześcieradła, zostawiając na nim mokrą plamę.
– Co tylko zechcesz – wyszeptał, ocierając się o rozgrzane ciało i cudownie chętny tyłek. Poruszał się wolno, zmysłowo, by Kamil przestał się bać i chętnie nastawiał się do tego, czym go obdaruje. Zgarnął jego usta z rozkoszą płynącą z każdej komórki nerwowej. Chętnie wszedłby w niego już teraz, ale cierpliwość to ważna cnota i na wszystko przyjdzie pora. Musiał pamiętać, że to debiut dla Kamila w roli uległego partnera. Ostatni raz cmoknął jego wargi i chwytając biodra, uniósł je w górę. – Uklęknij.
– Żel – przypomniał ledwo słyszalnie, spinając mięśnie pośladków i tym samym ściskając znajdującego się pomiędzy nimi penisa.
– Nie tak szybko, mój drogi. Wspaniale na mnie działasz. – Oparł czoło o plecy Kamila, wzdychając ciężko. Wycofał biodra, mimo że cudownie mu było pocierać się o wrażliwe miejsca kochanka. – Podnieś się na kolana. – Wsunął ręce pod jego biodra i sam go uniósł. – Zostań tak.
Zaczął kreślić ustami drogę wzdłuż jego pleców, palcami drażniąc boki ciała. Podparty na dłoniach i kolanach Kamil nie miał pojęcia, jaką burzę wywołał w jego wnętrzu. Przejechał językiem po szczelinie rozdzielającej pośladki, ale nie wsunął go głębiej. Słyszał, jak Kamil wstrzymuje oddech z oczekiwania. Szymon zwilżył wargi. Rozdzielił palcami dwie półkule i dotknął językiem odbytu kochanka.
Odchylił głowę na kark, a z ust wydobył się cichy jęk, kiedy poczuł dotyk języka na swojej dziurce, liżący, wwiercający się i nawilżający. Rozszerzył nogi, gdy Szymon jedną dłonią zaczął masować jego jądra, pobudzając go do granic możliwości. Zamknął oczy, podczas gdy partner wzmagał jego podniecenie każdym dotykiem.
Szymon całował i lizał intymne miejsce partnera. Wkładał tam język, nawilżając go od środka, a Kamil powoli, stopniowo, odkrywał nowy rodzaj przyjemności. Do języka dołączył palec, który pocierał krąg rozluźniających się mięśni. Szymon wsunął koniuszek do środka, okrążając miejsce językiem. Chłopak przyjął go w siebie bez protestów, więc posunął go głębiej. Poruszał nim, szukając wrażliwego punktu i kiedy ciało kochanka naprężyło się, a z jego ust wyrwał się okrzyk przyjemności, potarł to miejsce kilka razy, robiąc to bardzo delikatnie.
– Szymon… – Opuścił głowę pomiędzy ramiona. Widział, jak z penisa sączy się cienka, przeźroczysta linia śluzu. Szybko oddychał. Miał wrażenie, że jego całe ciało, a szczególnie odbyt, pragnie poczuć w sobie coś twardego, większego, jakby wszystkie przebudzone w nim receptory potrzebowały znacznie więcej doznań. Przerażało go to i ekscytowało jednocześnie.
– Tak?
– Nie wiem, czy… – urwał, bo poczuł, jak kochanek wysuwa z niego palec. Chwilę później Szymon pomógł mu odwrócić się na plecy. – Czy dłużej… – Dalsze zdanie utknęło w pocałunku każącym mu po prostu milczeć i czuć.
Szymon sięgnął między nogi chłopaka. Podczas pocałunku cały czas miał otwarte oczy i obserwował reakcje rozpalonego, chętnego Kamila. Odnalazł jego dziurkę i lekko jej dotknął, masując dużym palcem splot mięśni i powoli wprowadzając go do środka. Nie wyczuwając zbytniego oporu, wsunął drugi, zginając je razem i poruszając nimi w jego wnętrzu. Chłopak oderwał wargi od jego ust, łapiąc haustami powietrze. Oczy Kamila patrzyły na niego, pełne pożądania. Jego oddech był przyśpieszony, a ciało pokryły kropelki potu, kiedy palce Szymona poruszały się, rozciągając go i często zaczepiając prostatę. Po dołączeniu trzeciego, Kamil jęknął i rozsunął szerzej nogi, wyginając się w stronę coraz szybciej poruszających się w nim palców.
– Jestem gotów. Chcę cię. – Nie chciał się bać, ale czuł strach. Jednak był tak rozpalony, że nie potrafiłby nie dopraszać się o to, przed czym jednocześnie nieco uciekał.
Szymon jeszcze czekał i wyczuł, kiedy dziurka chłopaka zrobiła się bardziej rozluźniona, chętna na więcej. Wyjął z niego palce i położył się na nim. Przez chwilę całował go, dotykał, aby zrelaksować partnera. Czerwone policzki chłopaka i jego mętny wzrok wiele mu mówiły o tym, jak bardzo Kamil jest pobudzony, dlatego wyprostował się nieco, by uklęknąć pomiędzy rozłożonymi nogami. Jego sztywny penis tylko czekał na kolejny krok.
Kamil sięgnął pod poduszkę po prezerwatywę i usiadł, rozpakowując ją, a potem zaczął nakładać na penisa, który znajdzie się w nim. Przesunął po nim szybko dłonią.
– Uwielbiam twojego fiuta – szepnął.
– Co powiesz, jak cię nim wypieprzę? – Wziął żel i nasmarował się nim obficie.
– Że go kocham… tak jak kocham jego właściciela – powiedział i spojrzał w oczy Szymona.
Mężczyzna jęknął, nie dlatego, że trzymał w garści swój członek, ale dzięki słowom, które wydały mu się niczym spełnione marzenie. Chwycił stanowczo kark Kamila, przyciągnął go do siebie i szepnął:
– Też cię kocham. – Złożył na jego ustach soczysty pocałunek, by później dodać: – A teraz połóż się na plecach.
– Nie lepiej…
– Nie. Chcę cię całować i na ciebie patrzeć. – Wsunął poduszkę pod biodra Kamila, by unieść je wyżej. Przesunął się tak, żeby ułożyć jego nogi na swoich udach, a po namyśle jedną z nich położył sobie na ramieniu.
Kamil chwycił się za penisa i powoli przesuwał po nim dłonią. Zaczął robić to szybciej, kiedy poczuł czubek członka przy odbycie. Ale Szymon nie wsunął się. Chłopak czuł, jak kochanek przesuwa nim po rowku, jądrach, wejściu, masuje je, napiera i się wycofuje, by w końcu naprzeć mocniej. Kamil zacisnął dłonie w pięści, czując, jak penis kochanka próbuje w niego wejść. Zwarł mięśnie i zabolało go to. Jęknął,  mocno zaciskając powieki.
– Spokojnie, rozluźnij się. – Trzymając go za biodro i pomagając sobie kciukiem, zaczął powoli w niego wchodzić. Opór, jaki stawił chłopak, zatrzymał go w miejscu. Pocałował jego łydkę i chwycił członek Kamila, by odwrócić jego uwagę.
Nastolatek przeklął w duchu, że jest taką cipą, ale naprawdę go bolało. Dotyk na męskości mu trochę pomógł, tak samo jak ciepłe słowa kochanka. Otworzył oczy. Długie spojrzenie, pełne miłości i strachu, że przerwie to, co robią – a wszystko to zostało pokryte mgłą pożądania – sprawiło, że odetchnął głęboko i rozluźnił się. W końcu główka penisa pokonała przeszkodę i wdarła się do środka. Westchnął z ulgi, że już to się stało.
Szymon wprowadzał penisa milimetr po milimetrze, nie śpiesząc się. Czuł, że wejście kochanka powoli się rozluźnia i wpuszcza go do środka. Wsunął się do końca i zatrzymał. Przytulił policzek do łydki Kamila. Patrzył na partnera, jakby go widział po raz pierwszy w życiu. Kamil był zupełnie inny, niż kiedy dominował. Zresztą sam za pierwszym razem nie krzyczał z rozkoszy. Nie na początku. Gdy chłopak już się do tego przyzwyczai, pozna wszystko, będzie wiedział, czego oczekiwać, nawet po porcji bólu, i jak dążyć ku przyjemności. Wątpił, że w przyszłości będzie taki grzeczny.
– I jak? – Pogłaskał jego męskość.
– Boli, ale mniej. Jest okej. – Odetchnął głęboko kilka razy, a mięśnie jego brzucha poruszyły się konwulsyjnie. – Możesz się ruszyć.
Zaczął od powolnych, miarowych ruchów. Robił to, dopóki nie mógł poruszać się w nim swobodniej. Było mu błogo tam w środku. Ciasno. Już się nie mógł doczekać, kiedy będzie mógł robić szybsze, głębsze pchnięcia. Owinął sobie jego nogi wokół bioder i pochylił nad chłopakiem. Kamil chwycił go za ramiona, czując go głębiej niż wcześniej, aż uniósł plecy, wyginając się. Penis go rozpierał, wypełniał. Na szczęście jego ciało musiało się już przyzwyczajać, bo czuł tylko dyskomfort, a z każdym pchnięciem także coraz większą ekscytację. Pragnął więcej.
– Chcę czuć to, co ty czujesz, kiedy jestem w tobie – powiedział do Szymona. Mężczyzna leżał na nim, poruszając się wolno w jego ciepłym wnętrzu i podpierając na łokciach. Ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku. Kamil odetchnął głębiej, kiedy partner poruszył się szybciej, wysunął, zostawiając w nim tylko główkę członka, a potem wszedł jednym ruchem. Objął rękoma plecy Szymona i wbił w nie paznokcie. Zagryzając wargę, powstrzymał jęk.
Cały zadrżał, dostrzegając, że wyraz twarzy Kamila całkowicie się zmienia. Zaczął błądzić wargami po ciele kochanka, dając mu jeszcze więcej przyjemności. Z każdym ruchem wchodził coraz szybciej, podrażniał wrażliwe wnętrze, a gdy uderzył w czuły punkt, musiał zamknąć Kamilowi usta, bo chłopak nie powstrzymał się przed krzykiem. Szkoda, bo tak bardzo chciał go słyszeć. Poruszał się mocniej. Jądra uderzały o pośladki. Kamil, kiedy rozkosz zaczęła nim władać, sam próbował się poruszać. Jego ciało robiło się coraz bardziej gorące. Uda drżały i miał ochotę rozłożyć je jeszcze szerzej, żeby wpuścić głębiej kochanka. Chciał się z nim stopić. Stać się jednym na zawsze. To było co innego, niż gdy był na górze, ale też było dobre, a z każdym pchnięciem coraz lepsze, gwałtowniejsze, wspanialsze. Kochali się, szczęśliwi, wzdychając w usta kochanka, które często się ze sobą łączyły, jakby nie tylko chcąc uciszyć wydawane dźwięki, ale i mieć ciągle ze sobą kontakt.
Kamil desperacko ściskał Szymona. Coraz bardziej drżał, czując, jak żar przebiega przez jego ciało w szybkim, bolesnym przez swą przyjemność tempie. Błagał o więcej. O mocniej. O szybciej. Zaciskał mięśnie na wypełniającym go penisie, dając tym większą rozkosz partnerowi.
– Pieprz mnie – zażądał chłopak, dysząc coraz ciężej, będąc w siódmym niebie. Jego ciałem wstrząsnęła fala skurczy, a plecy wygięły w łuk, gdy kochanek znów trafił w prostatę. – Tak. Tak. Tak – szeptał w namiętnej gorączce. Żałował, że kazał Szymonowi tak długo czekać. Było mu wspaniale.
Szymon uniósł tułów oraz nogi Kamila i trzymając go pod kolanami, zaczął go pieprzyć. Widział, jak chłopak bierze w garść swój członek i zaczyna się masturbować. Czuł, jak mięśnie odbytu coraz częściej ściskają go w sobie. Miał ochotę zmienić pozycję, wziąć go na boku, na brzuchu, ale na to będą mieli jeszcze czas. Sam czuł, że nie potrwa to już długo.
– Daj mi rękę – poprosił Kamil, wyciągając dłoń i nie przestając się masturbować.
– Dojdź, skarbie. – Puścił jego nogę. Spletli ze sobą palce dłoni. Przyspieszył pchnięcia, na co chłopak zamruczał, w pełni zadowolony i niedługo później zacisnął się na penetrującym go członku.
Szymon odtrącił jego rękę i zawinął palce wokół członka. Gdy tylko to zrobił, chłopak rozłożył nogi zgięte w kolanach najszerzej jak mógł. Po chwili wygiął się, wbił głowę w poduszkę, którą miał pod głową i doszedł, tryskając spermą na swoją pierś, brzuch oraz na dłoń kochanka. Widok sprawił, że Szymon nie pozostał długo w tyle. Podparte po bokach chłopaka, wyciągnięte ręce pomogły mu utrzymać równowagę, gdy wbił się w niego parę razy szybciej i wytrysnął w prezerwatywę mocnym strumieniem. Miał wrażenie, że dochodzi bez końca, a drgawki ciała, jakie go ogarnęły, trwały bardzo długo. W końcu opadł na Kamila, piekielnie zdyszany. Został objęty jego rękoma i przyciśnięty przez chłopaka. Oddychał szybko w jego szyję, leżąc spokojnie spleciony z nim.
– Gdybym wiedział, że to jest tak kurewsko dobre, nie pozwoliłbym ci czekać – wyznał Kamil.
– To może być nawet lepsze, ale wolałem uważać. – Uniósł twarz. Potarł ich nosy o siebie.
– Pierwsze razy są paskudne, ale obaj mamy to za sobą, więc następnym razem nie czaj się za bardzo, tylko bierz się do roboty.
– Trzymam za słowo i nie miej pretensji, kiedy nie będziesz mógł usiąść.
– A czy ty do mnie miałeś jakieś zażalenia? – Wyciągnął ręce i zacisnął dłonie na pośladkach Szymona, przez co jęknął, kiedy jeszcze w połowie twardy penis kochanka poruszył się w nim. – Chociaż następnym razem…
– Następnym razem też moja kolej – stwierdził Bieńkowski. – Pozwolę sobie zauważyć, że przez ostatnie tygodnie tylko ty…
– Może na zmianę, co?
– Jednej nocy?
– Mhm.
– Wyjdzie w trakcie, ale jestem na wszystko na tak. Nawet na miłość. – Podparł się na łokciach, dobijając biodrami do niego, żeby jeszcze zostać w ciepłym tunelu.
– O, na miłość. A co, ktoś powiedział, że cię kocha? – Gładził go po plecach leniwymi ruchami.
– A nie? – Uniósł brwi. – Bo jak nie, to odwołuję swoje słowa.
– Nie masz prawda ich odwołać. – Uszczypnął Szymona w bok.
– Ałć. W takim razie, jeśli nie mam prawa, to powiedz to.
– Co?
Bieńkowski pchnął biodrami, a Kamil stęknął.
– Że mnie kochasz.
– To ty powiedz, że mnie kochasz. I nie mów, że za chwilę będziesz gotów na drugą rundę. Nie dam rady. Dupa mnie boli. – Zaśmiał się Kamil.
– Nie, nie będę gotów. Ale za parę minut, kto wie.
– Głupek. – Kamil uniósł głowę i skradł pocałunek partnerowi. – Kocham cię.
– Kocham cię. – Spojrzał czule w oczy Kamila. – Mam ochotę spać przy tobie. Nie chcę znikać przed wschodem słońca i pobudką twojej rodziny. Chciałbym zostać. Chciałbym przygotować z tobą śniadanie.
– Fajnie byłoby obudzić się rano i leżeć długo, razem.

– Kiedyś tak będzie. Wierzę w to – odparł Szymon, nakrywając jego wargi swoimi. Wierzył, że kiedyś zamieszkają razem i staną się dla siebie rodziną, bo teraz to już może być tylko lepiej. 

25 grudnia 2016

Buntownik - Rozdział 25

Dziękuję za komentarze i jeszcze raz życzę Wam Wesołych Świąt. :*

Szymon, siedząc na snopku słomy, patrzył na małego, czarnego jak noc źrebaka o patykowatych nogach. Mały ogierek, którego cudem udało się uratować, próbował wstać. Jego zmęczona matka lizała go po szyi i grzbiecie. Ją też ledwie się uratowało. Gdyby nie dziadek Kamila, oba zwierzaki nie miałyby szans. Weterynarz przyjechał dopiero wtedy, kiedy poród dobiegał końca. Szymon już nigdy nie chciał przeżywać strachu, który go ogarnął po telefonie od partnera. Chociaż to było nieuniknione, jeżeli miało się tyle zwierząt. Na szczęście porody klaczy przebiegały zazwyczaj bezproblemowo. Tak jak u Malwiny, która urodziła bez ich pomocy. Rano weszli do stajni, a obok niej stała prześliczna kobyłka. Po prostu cud, a kolejny wydarzył się chwilę temu w jednym z boksów.
– Dobra robota, panie Stanisławie – pochwalił weterynarz, który w czasie studiów miał praktyki u pana Dutkiewicza.
– Biedak nie odwrócił się i do tego zaklinował – powiedział Stanisław, wycierając po umyciu ręce. – Ciężko było go odwrócić. Anarese jest słaba. Obawiam się, że to jej pierwszy i ostatni źrebak.
– Zaraz ją zbadam.
Kamil zaśmiał się, kiedy jeszcze bezimienny, mały konik podszedł do swej matki na chwiejnych nogach i bez problemu znalazł pokarm. Ssał z zapamiętaniem, próbując ustać. Chłopak odetchnął. Dramatyczne chwile, które tutaj przeżyli, dały mu się nieźle we znaki. Bardzo się bał, że któreś zwierzę nie przeżyje lub, wedle czarnego scenariusza, oba. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a jemu do oczu napłynęły łzy wzruszenia. Od czasu do czasu okazywało się, że miał miękkie serce. A takie serce można łatwo zranić, szczególnie gdy przestał otaczać je grubym murem, dopuszczając do siebie uczucia.
Przesunął spojrzeniem ze źrebaka na Szymona. Mężczyzna wyglądał na wykończonego, ale wydawało się Kamilowi, że nie tylko dramatyczny przebieg porodu jest powodem złego samopoczucia partnera. Rozmawiając z nim przez telefon, wyczuł, że coś jest nie tak. Dopiero teraz nadeszła okazja, by się tego dowiedzieć. Podejrzewał, że wizyta w sklepie nie poszła tak, jak sobie to kochanek wyobrażał.
– Szymon – ukucnął przy nim – co się dzieje?
– Nic. – Nacisnął mocno nasadę nosa.
– Przecież widzę. Nie chodzi o Anarese i jej małego. – Podniósł się i podał mu rękę. – Chodź, przejdziemy się.
Zrezygnowany, skinął głową i chwilę później poszli za stajnię na jedną z łąk, na której pasły się konie. Obaj stanęli przy drewnianym ogrodzeniu, a Szymon oparł się o nie. Patrząc na pasące się, spacerujące zwierzęta, powiedział:
– Miałem małe starcie z Filipiakową.
– Wyobrażam to sobie. Podobno niezła z niej jędza.
– W pewnej chwili musiałem wyjść, bo bym ją rozszarpał. Wiesz, co to babsko chce zrobić? – Nie czekając na odpowiedź Kamila, odpowiedział sam sobie: – Chce doprowadzić do tego, żebym nie mógł prowadzić zajęć z hipoterapii.
– A co, u chuja, jej nie pasuje? – przeklął Zarzycki.
– Jej zdaniem jestem cholernym pedofilem. – Wbił w partnera przerażająco smutne spojrzenie. – Dla niej homo to pedofil i pewnie dla wielu mieszkańców też.
– Chyba ją popierdoliło. Stara, głupia klępa, moherowy beret i homofob – warknął. – Inni też.
Bieńkowski odwrócił się i oparł tyłkiem o ogrodzenie. Założył ręce na piersi.
– Powiedziała, że już wysłała gdzieś jakieś pismo z informacją, by odebrano mi zgodę na rehabilitację i pracę z dziećmi. A inni jej przytakiwali.
– Chyba się nie poddasz? – Kamil zbliżył się do partnera i położył mu ręce na biodrach. – Szymon, nie dasz się pokonać głupiej, zacofanej babie, co nie? Nie pozwolę na to. Nie dam ci się poddać i nie pozwolę, żeby to babsko pluło swoim jadem nasączonym oszczerstwami.
– Co można zrobić? – zapytał z rezygnacją. Dał się przytulić Kamilowi.
– Nie wiem. Ale wyjście się znajdzie. – Przesunął dłońmi po jego plecach. – Siedzimy w tym razem, co nie? Sam to powiedziałeś. Razem. – Chciał go wspierać, pomóc mu, nie miał jednak pojęcia, jak to zrobić. – Chcę ci pomóc – powiedział na głos.
– Już to robisz. Jesteś ze mną. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. – Sam też przytulił go tak mocno, jakby chciał przeniknąć przez niego. Nic nie okazało się tak łatwe, jak sobie wyobrażał. Sądził, że wiadomość o tym jakiej jest orientacji, spłynie po ludziach i przejdą z tym do porządku dziennego. Pewnie tak by się stało, gdyby nie jedna kobieta, która nie potrafiła pilnować własnego podwórka, tylko wdzierała się na inne i mieszała tak, jak tego chciała. – Boję się. Nie wiem, gdzie ona napisała. A co, jak ktoś jej uwierzy, że jestem pedofilem i naślą na mnie gliny?
– Jesteś przecież niewinny. – Ucałował go w ucho.
– Dla wielu wystarczy posądzenie, by skończyć człowieka. Czasami jedno niefortunne słowo potrafi zniszczyć kogoś i dorobek całego życia.
– Nie w twoim przypadku. Są ludzie, którzy staną za tobą murem. I pamiętaj, że strach ma wielkie oczy. – Te słowa dotyczyły także i jego samego. Sam się przecież bał. Nie planował pokazywać się we wsi, dopóki w miarę wszystko nie ucichnie. Tchórzył. Postanowił, że jeszcze dzisiaj tam pojedzie i powie wszystkim, co myśli o ich zachowaniu. Szczególnie pani Filipiakowej. Z tego co wiedział, mieszkała w sąsiedztwie sklepu, więc istniała szansa na spotkanie jej. – Pogadam z tym babskiem.
– Co? – Odsunął się, patrząc niedowierzająco na chłopaka. – Po co? Co to da? Jeszcze możesz wszystko pogorszyć.
– Jej głupoty chyba już się nie pogorszy. Powiem, co o niej myślę i o takich jak ona. Zrobię to nawet teraz. – Chciał odejść, ale został pociągnięty za rękę i wpadł w ramiona Szymona.
– Nie. Nic nie rób. Jesteś w gorącej wodzie kąpany. Pomyśl, jakie to może mieć skutki.
– Takie, że dowie się, iż nie ma prawa ci grozić. – Pocałował go szybko. – Lecę, bo Konrad ma być zaraz u mnie, by obejrzeć laptopa, a potem spadam do wsi. Wyczaję sytuację. Nie patrz tak. Nic nie zrobię. Jak coś, to będę miły do przesady. Słodki, uroczy, cudny cukiereczek.
– Nie połam sobie zębów od zaciskania szczęk. – Nie powstrzyma go. Liczył jednak, że Kamil nie zrobi karczemnej awantury. On, w miarę spokojny człowiek, został wyprowadzony z równowagi, a co dopiero taki choleryk jakim jest Kamil.
– Jak ty mnie dobrze znasz. Wracaj do koni. Pomyśl, jak nazwać to maleństwo.
– Sam go nazwij. Coś na literę A.
– Spoko. – Pocałował go w usta i wyplątał się z jego ramion. – Nie bój żaby, wszystko będzie git majonez – powiedział, używając slangu, z którego dawniej dość często korzystał.
– Obyś się nie mylił, skarbie – wypowiedział te słowa wypranym z emocji głosem.
– Kurde, Szymon. Nie poddawaj mi się tu, bo nie należysz do tego typu ludzi. – Splótł ich dłonie ze sobą. – Żaden urzędniczyna nie zabierze ci tego, na co tak solidnie zapracowałeś.
– Nie musi. Wystarczy, że nikt nie przywiezie tutaj dzieciaków, bo rodzice lub opiekunowie stwierdzą to, co Filipiakowa.
– Przecież nikt nie jest tak głupi jak ona. – Nie przejmował się, że kogoś obraża. Co mu tam. Kobieta i tak go nie słyszała, a zresztą zasłużyła sobie na to. Tym bardziej kiedy widział, jak partner pogrąża się w czymś podobnym do depresji. Pociągnął go za ręce i puszczając tylko jedną, zaprowadził do stajni. Tam przy Anarese stał Mariusz Bieńkowski, Konrad, Jacek i dziadek Kamila. Śmiali się z wyczynów źrebaka i próbowali zgadnąć, na jakiego ogiera wyrośnie.
– Dajcie mu na imię Atari. Pasuje do niego – powiedział i zostawił z nimi Szymona, by mężczyzna całkiem nie pogrążył się w marazmie. Natomiast porwał Konrada i obaj poszli do domu Kamila, aby obejrzeć laptopa.
Mama Kamila już pojechała samochodem na popołudniową zmianę, a babcia pieliła w ogródku grządki warzyw. Towarzyszyła jej Milagros, której ogon niemal bez przerwy kręcił się jak mały wiatraczek. Zarzycki zaprowadził Konrada do swojego pokoju i pokazał pacjenta.
– Nie jest tak źle. Myślałem, że jest gorzej, ale nie wiem, czy da się to skleić, bo pękły zawiasy i dolna część. – Postawił diagnozę siedemnastolatek.
– To co, mam kupić nowego lapka?
– Czyś ty się z choinki urwał? Masz przed sobą „miszcza” od kompów. Z obudową tak łatwo nie pójdzie, ale taki zawias chyba nawet mam w domu. Tylko ten dół... Cały rozpieprzony. – Konrad podrapał się po głowie. – W to trzeba by zainwestować, bo nie obędzie się bez wymiany. Poszperam w necie, może znajdzie się używane. Jak oddasz to do fachowca, zedrze z ciebie do pierona kasy. Dobra, to już wiem co i jak. Za parę dni będziesz miał kompa z powrotem. Jak wszystko zamówię i towar przyjdzie, to złożę ci lapka.
– Spoko. To ile dać ci kasy?
– Na razie nic, bo nie wiem, ile co kosztuje, ale dam ci cynk przed zamówieniem. A tak poza tym normalnie ci chodzi?
– Nie do końca. Wiesza się, jak nim ruszę.
– Nic dziwnego. Mogę go włączyć?
– Pewnie. – Przysunął sobie krzesło. W sumie do wsi aż tak bardzo się nie śpieszył. Dobrze, że ochłonie, bo może nie potrafiłby być słodki dla pani Filipiakowej, jak obiecał Szymonowi, gdyby ją przypadkiem spotkał. – Wczoraj zawiesił się tak, że musiałem go restartować, a i to nic nie dało.
– Czyli pacjent jest poważnie chory. Wszystko da się zrobić. Ostatnio naprawiałem kompa koledze. Miał tak wszystko rozpieprzone, że nie wiem, jakim cudem to złożyłem. Ale w końcu hobby i chęć bycia informatykiem musi się do czegoś przydać. Wpisz hasło. Nie patrzę. – Zamknął oczy.
Kamil wyczuwał, że chłopak próbuje żartować, być wesołym, gdy tak naprawdę w środku rozpadał się po zerwaniu z Bernatką, a raczej po tym, że nie grzeszył rozumem, gdy był z nią. Nie zamierzał go o to wypytywać, by nie otwierać ran, które próbowały się zasklepić. Siedzieli chyba z godzinę przed laptopem, który dwa razy się zawiesił, pokazując przyczynę problemów. Konrad powiedział, że temu też zaradzi. Gdy chłopak w końcu wyszedł, Kamil zjadł obiad, przebrał się, by nie śmierdzieć stajnią, i pożyczywszy rower dziadka, pojechał do wsi.

*

Sklep, który w każdej wsi staje się centrum kulturowo-informacyjnym – dokąd pójście na zakupy kończy się zazwyczaj przyniesieniem do domu nowych plotek i wszelkich wieści typu: kto z kim się spotyka, bierze ślub, rozstał się, z kim sypia, komu co się urodziło, kto stracił pracę, kto ją dostał, kto komu zrobił dziecko, kto jest chory, czy wyjechał i wielu innych tematów – wciąż stał na swoim miejscu, niczym nieporuszony. Nie przeszkadzały mu ostatnie wiadomości krążące po Jabłonkowie, miejscu, które zmieniało życie chłopaka wstawiającego rower do stojaka.
Kamil nie miał pojęcia, komu miał dziękować za to, że Filipiakowa siedziała na ławce przed domem. Właśnie tego chciał. Kobieta obierała cukinię, ale chłopak nie umknął jej uwadze, pomimo że była bardzo zajęta. Kątem oka zobaczył wychodzącą ze sklepu młodą kobietę, która, z tego co kojarzył, była nauczycielką w podstawówce. Prócz niej byli także jej dwaj synowie, bliźniacy, niemający jeszcze dziesięciu lat. Skinął kobiecie głową, a potem postąpił krok bliżej ogrodzenia oddzielającego posesję Pani Moherowej, jak ją nazywał w myślach, od sklepu.
– Dzień dobry pani. Piękny mamy dzisiaj dzień, prawda? Słońce świeci, ludzie się uśmiechają do siebie, okazując szacunek drugiej ludzkiej istocie. – Nauczycielka z dziećmi przystanęła, wsłuchując się w to, co mówił. Zza sklepu wyszło trzech pijaczków z panem Julianem na czele, a jakiś dzieciak w wieku gimnazjalnym zatrzymał się na rowerze, ciekawy, co się wydarzy. – Szkoda, że tak nie jest w rzeczywistości. Mam na myśli szacunek, bo słońce to faktycznie ładnie świeci. – Spojrzał w niebo, mrużąc oczy przed ostrymi promieniami.
– Czego chcesz? – Filipiakowa zostawiła cukinię i nóż, otarła dłonie w podomkę, po czym podeszła do płotu. – Czego tu szukasz? Ojciec się tobą nie zajął?
– Jak widać nie. Ale dziękuję, że się pani o mnie martwi. To niepotrzebne. Chciałbym się dowiedzieć, tak uprzejmie – od tej uprzejmości chyba puści pawia – dlaczego grozi pani mojemu partnerowi? Powiedziała mu pani, że zrobi wszystko, żeby zamknęli jego zajęcia z hipoterapii. Nie wie pani, ilu dzieciom on pomaga? Jak to jest ważne nie tylko dla niego, ale dla wszystkich dzieciaków, które potrzebują takiej rehabilitacji? Dlaczego pani oraz pani podobni nie możecie zrozumieć, że my, geje, nie jesteśmy pedofilami, dziwakami, chorymi. Prędzej pani syn może być pedofilem a nie Szymon lub ja. My, geje, żyjemy tak samo jak inni ludzie. Uczymy się, chodzimy do pracy. Mamy te same troski, problemy, radości co inni. Nienawidzimy i kochamy…
– Miłość! – wtrącił pan Julian, podnosząc rękę z pustą butelką. – Miłość jest piękna. Piękniejsza od słońca. Piękna wtedy… Przemek, jak to dalej szło?
– Pijaki jedne! Moczymordy! – krzyknęła oburzona Filipiakowa. – Oni i ty, pederasto, jesteście siebie warci!
– Na pewno jesteśmy więcej warci niż pani. Jest pani smutną, samotną, znudzoną kobietą – podsumował ją Zarzycki. – Lubi pani bruździć w życiu innych. A jeszcze bardziej uwielbia zaglądać im do sypialni, by zobaczyć co robią, z kim i w jaki sposób. Ja tego nie robię, bo szanuję prywatność innych. Pani nie.
– Jak śmiesz…
– Śmiem – powiedział twardym, mocnym głosem. Trudno mu było zachować spokój, bo najchętniej wykrzyczałby jej prosto w twarz, co o niej myśli. Jednak przyniosłoby to odwrotny skutek. – Jest pani pełna nienawiści. Niech pani nie robi takich dużych oczu. Nikt nigdy nie powiedział czegoś na pani temat? Zawsze to pani wszystko rozpowiadała. Pora to zmienić. Może się pani czegoś o sobie dowie. Ma pani złą synową, która lata za facetami, męża, który pije, a syn ucieka z domu, bo ma wszystkiego dość. Dlatego żyje pani życiem innych, zatruwając je. Nie musi pani lubić homoseksualistów. Ma pani prawo do nieakceptowania nas, ale proszę zrozumieć, że nienawiść nie nas zniszczy, tylko panią. My nie jesteśmy pedofilami, nie gwałcimy dzieci…
– Słyszałam, jak o tym w telewizji gadali…
– A to już zależy od ludzi, nie orientacji, proszę pani – wtrąciła nauczycielka.
– Dokładnie – przyznał Kamil. – Niech pani nie niszczy tego, kto ciężką pracą zapracował na to, co ma. Szymon załamie się, jeżeli straci możliwość pomocy niepełnosprawnym dzieciom. Wie pani, że on ma niewidomego bratanka. A mój partner to człowiek, który lubi pomagać. Pani tego nie zrozumie, bo osądza nas, nie mając o niczym pojęcia. Nie przekonam pani do niczego, proszę jedynie o tolerancję i szacunek, którymi sama chce być obdarowywana. – Eleonora Filipiak patrzyła na niego z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami i po raz pierwszy w życiu nie miała nic do powiedzenia. – Dziękuję za wysłuchanie. – Odwrócił się, żeby odejść, i stanął jak wryty. Nie miał pojęcia, że jego przemowie przysłuchuje się nie tylko trójka pijaczków, nauczycielka z dziećmi i jakiś gimnazjalista. Opierając się o drzwi sklepu, stała jego mama i jeszcze kilka osób.
– No to pięknie – mruknął pod nosem.
Odpiął rower od stojaka. Filipiakowa nadal stała jak zamurowana.
– Dobrześ jej powiedział, chłopcze, dobrześ – pochwalił go pan Julian. – Widzicie, swój chłop. Bieńkowski tyż. Prawda, Przemek, Mietek? – zapytał kumpli od kieliszka.
– Juluś, pić mi się chce – odezwał się mężczyzna zwany Mietkiem.
– A już ja wam dam chlać! – podniosła głos mama Kamila. – Mówiłam, że dzisiaj już nic wam nie sprzedam. Padniecie mi za sklepem i kto was do domu zaprowadzi?
– Ależ, pani Beatko… – zaczął pan Julian przymilnie, ale Kamil już go nie słuchał. Nie zwracając na nikogo uwagi, wsiadł na rower i pojechał do domu.

Pół godziny później pozwalał się obejmować Szymonowi, a ich usta spotkały się w czułym pocałunku, po tym jak mu wszystko opowiedział. Dobrze zrobił, że tam pojechał. Może nie stanie się cud i nagle wszyscy ludzie ze wsi ich zaakceptują, ale kto wie. Nie od dzisiaj mówią, że w Jabłonkowie dzieją się cuda i wszystko jest możliwe.