EDIT: Oszustka usunęła profil. :D Plagiat tekstu Lady Makbet także został usunięty. :)
Moja czytelniczka doniosła mi, że moje niektóre teksty zostały pięknie skopiowane i przerobione na opowieści hetero K/M.
Piękna kopia "Ibara", "Jeden krok do miłości", "Jedna łza" znajduje się tutaj: https://www.wattpad.com/user/NiepokornaAna
Spokojnie zajmę się tym.
Ale powiem tak, to co zrobiła ta osoba to skurwysyństwo. Miała czelność kopiować nawet moje wstępy. Nie raz słowo w słowo. Nie mam nic przeciw kopiowaniu tekstu dla siebie, przerabianiu na hetero dla siebie i tylko dla siebie, ale nie wrzucaniu tego publicznie i podawania się ja jego autora.
Jestem ciekawa ile takich osób jest i ile tekstów zostało tak przerobionych. Nie mówię tu o inspiracji, że ktoś coś zaczerpnął, ale o bezczelnym skopiowaniu wszystkiego.
W niektórych rozdziałach nawet są oryginalne imiona i zwroty mężczyzny do mężczyzny.
Mogę tylko powiedzieć żartem, jakim zaszczytem jest dla mnie, że to moje teksty zostały skradzione. Podobno naśladowanie do najlepsza forma pochlebstwa. Ale naśladowanie, a nie kopiowanie.
Właśnie się dowiedziałam, że Lady Makbet, obecnie byLAdyM też znalazła tam swój tekst. Przekopiowany słowo w słowo, ale nie przerabiany. Jakaś Lady Magbet go wrzuciła: https://www.wattpad.com/287544720-m%C5%82ody-1
Wystarczy wpisać fragment swojego tekstu. Niech autorzy sprawdzą to lepiej.
29 listopada 2016
27 listopada 2016
Buntownik - Rozdział 21
Autorki tego bloga: http://causehappyendsarebetter.blogspot.com/ Poszukują bety. Może ktoś byłby chętny pomóc im w poprawie tekstów. :)
Dziękuję za komentarze. :)
Dziękuję za komentarze. :)
Dni
mijały wolno. Przez dwie ostatnie doby nieustannie lało, więc żniwa się
opóźniły. Ale gdy nadszedł ich czas, wszyscy mieli ręce pełne roboty. Szymon na
zmianę z ojcem kosili zboże, ubolewając nad tym, że jest go około czterdzieści
procent mniej. Część została od razu sprzedana, żeby gospodarstwo miało
płynność finansową i coś wpłynęło na konto. Jednakże większość zboża składowano
w specjalnie wybudowanych do tego celu zbiornikach. Zostanie sprzedane, kiedy
wzrosną ceny. Natomiast to, co było przeznaczone dla zwierząt, złożono osobno.
Kamil
przez ten czas dwoił się i troił w stajni. Jego tata tylko przez tydzień
pracował przy żniwach, bo przypadkiem trafił na kogoś, kto powiedział mu, że
zamiejscowa firma wodno-kanalizacyjna szuka pracowników. Pojechał tam i go
przyjęli. Ojciec zrobił potrzebne badania najszybciej jak się dało i od dwóch
dni pracował przy tym, na czym się zna. Powoli rodzina Kamila wychodziła na
prostą. Nie mieli powodów do zmartwień. Jedyną osobą, która chodziła zasępiona,
był Kamil. Przez to wszystko on i Szymon nie mieli dla siebie czasu. Będąc
wśród ludzi, nie mogli nawet wziąć się za ręce, a na przebywanie sam na sam nie
mogli liczyć. Przez ostatnie dwa tygodnie tylko raz się zdarzyło, że Szymon
wspiął się po drabinkach do jego pokoju i kochali się. Od tamtej pory nie
zbliżyli się do siebie. Szymon często kosił do późna. Bywał tak zmęczony, że
zdarzało mu się paść na łóżko w ubraniu i zasnąć. Kamil był zdania, że
jego partner chciał za dużo sam zrobić i się przemęczał. On też starał się dużo
pracować, przede wszystkim dlatego, aby choć na chwilę uwolnić się od
dręczącego go uczucia, które każdy inny nazwałby tęsknotą, podczas gdy on wolał
nie nadawać mu nazwy. Zarzycki wziął na siebie o wiele więcej obowiązków w
stajni. Prócz nich pomagał także ludziom, którzy przyjeżdżali jeździć konno.
Doradzał im, wybierał się z nimi na wycieczki, oprowadzając po okolicy. Centrum
atrakcji był młody las. Stary omijali, bo jak dotąd nikt go nie wysprzątał.
Dużo
czasu spędzał z Jackiem. Mężczyźnie wrócił humor. Jego synek miał leki i na
dniach zostanie dla niego zakupiony specjalny wózek. Topolski cieszył się, bo z
żoną i starszym synem będą mogli zabierać chłopca na spacery, które do tej
pory były utrudnione. Jedną z przeszkód było to, że stary wózek dziecka nie
nadawał się do tego, a druga przyczyna leżała po ich stronie, bo trzymali swoje
nieszczęście w tajemnicy. Jacek postanowił też cieszyć się tym, co jest teraz.
Oczywiście myślał o tym, co będzie, lecz z rodziną woleli żyć chwilą, by żadnej
nie zmarnować.
Kamil, w
przeciwieństwie do niego, myślał o przyszłości. Tej najbliższej i tej
dotyczącej Szymona. Nie chciał stąd uciekać. A związek z Szymonem, który tak
szybko się narodził, sprawił, że część niego, tego, jakim był dawniej, wracała.
Śmierć Tomka, rozmowa z Dorotą, to jak Szymon na niego patrzył i ogólnie
panująca tutaj atmosfera uświadomiły mu, że nic nie jest na wieczność i trzeba
z tego, co jest nam dane, brać garściami. Babcia Zośka, gdyby usłyszała od
niego te słowa, chyba dałaby na mszę w podziękowaniu za powrót wnuka. Właśnie,
na mszę. W niedzielę poszedł na sumę. Jego rodzina przez to oniemiała, a Szymon
uśmiechnął się szeroko. W sumie poszedł dlatego, bo tam mógł siedzieć obok
niego, po prostu być przy nim. A nic mu się nie stanie, jeżeli raz na jakiś
czas pójdzie do kościoła. W domu przestaną mu o tym marudzić, a on spędzi
godzinkę u boku partnera. Wilk będzie syty i owca cała. Poza tym wierzył, że
ktoś w dobrym czasie postawił na jego drodze Szymona i jeżeli to był Bóg, może
mu za to podziękować.
–
Słuchasz mnie, czy błądzisz gdzieś myślami? – zapytała Iwona.
– Co
tam? – Wyjął portfel.
–
Pytałam, czy mogę do was wpaść, bo twój dziadek mówił, że ma książki o
weterynarii, które mnie interesują. Zostały niecałe dwa miechy do rozpoczęcia
roku akademickiego i chcę już zacząć coś obczajać.
– Nie
pytaj, tylko wpadaj. Dziadek przeważnie jest w domu. Jak go nie będzie, to
zaczekasz. – Podał dziewczynie dwadzieścia złotych. Kupił gumy do żucia i soki
pomarańczowe. Zapakował wszystko do reklamówki. – Wziął się ostro za
rzeźbienie.
– Ano
właśnie, jak wam idzie sprzedaż? – Zainteresowała się, wydając mu resztę.
– Świetnie.
Wczoraj na konto dziadka przyszła pierwsza wypłata. Odpalił mi jedną trzecią. –
Wrzucił do ust drażetkę gumy Orbit. – Wiesz, że ludzie pytają o niektóre
figurki?
– Cieszę
się, że dobrze wam idzie. Byle tak dalej. A jak coś, to moja siostra pomoże wam
z podatkiem dochodowym. Lepiej zapłacić, bo koleżanka Anety sprzedawała na
Allegro koszulki, które robiła. Skarbówka się doczepiła o parę złotych. Kaśka
musiała zapłacić dwadzieścia tysiaków kary, bo zarobiła pięć stów. Chore.
–
Polska. A jak ty i Aneta? – Na szczęście byli sami w sklepie, więc mógł ją o co
nieco podpytać.
– Mamy
randkę wieczorem. Dlatego jestem w sklepie do południa. Twoja mama też
skorzystała, bo pojechała załatwiać jakieś umowy z nowymi hurtownikami. Ale
zeszłam z tematu. – Oparła łokcie na ladzie, gotowa opowiadać dalej, lecz
dzwonek nad drzwiami oznajmił przybycie klienta. Do środka wszedł jeden z
miejscowych pijaczków urzędujących za sklepem, żeby policja nie widziała ich z
drogi, bo popłaciliby kary za picie w miejscu publicznym. Mama Kamila właśnie
to też chciała dzisiaj załatwić. Pozwolenie na niewielki ogródek i by klienci
sklepu mogli wypić bez problemów coś mocniejszego niż oranżadę, pomimo że nie
popierała pijaństwa.
– Dziś
dobry dzień, panienko Iwonko.
– Dzień
dobry, panie Julianie. To, co zwykle?
– Dwa od
razu. Przemek Porębski jest ze mną.
Kamil
kojarzył to nazwisko. Babka i matka nieraz mówiły o żonie Porębskiego, Maryśce,
która nagle zmarła, i ich biednych dzieciach.
Iwona
otworzyła dwa piwa i podała klientowi. Pan Julian, drobny mężczyzna po
sześćdziesiątce, z niewielkim wąsikiem, podziękował, zapłacił, obrzucił Kamila
trudnym do odczytania spojrzeniem i wyszedł, zabierając piwa.
–
Przepija życie, ale przynajmniej jest spokojny, uprzejmy i czysty –
wytłumaczyła. – Wracając do mnie. Mam randkę z Anetą. Kino, kolacja, spacer.
– Seks.
– Wyszczerzył się.
– Może.
– Mrugnęła do niego. – A ty i Szymon jak tam?
– Nie
mamy dla siebie czasu. Od rana do późnej nocy jest w polu. Dzisiaj może
skończą, ale nie jestem pewny. – Podrapał się po nosie.
–
Współczuję. Para powinna mieć dla siebie czas. Powinniście gdzieś razem wybyć.
Na jedną noc przynajmniej.
– Na to
też trzeba znaleźć czas – odparł.
– Bu.
–
Zmykam. Dziadek czeka na sok.
– Mykaj.
Buźka.
– Narka.
– Zabrał reklamówkę z zakupami i wyszedł ze sklepu, pod którym czekał na niego
rower. Wtedy też stał się mimowolnym świadkiem – zresztą nie tylko on, bo pan
Julian i parę innych osób również – tego, jak Bernadetta Kawecka uderza Konrada
w twarz i krzyczy piskliwie:
– Mam
cię dosyć, nieudaczniku! Koniec! Poszukam sobie lepszego! – Po czym odwróciła
się, co miała zapewne zrobić z gracją, ale potknęła się o wystającą płytę
chodnikową. Szybko się pozbierała, wyprostowała dumnie, odrzuciła włosy na
plecy i dopiero wtedy odeszła. Tymczasem Konrad, z dłonią na policzku,
spostrzegł obecność świadków swojego upokorzenia. Zatrzymał spojrzenie na
Zarzyckim. Jego usta zacisnęły się w wąską kreskę. Po chwili odszedł w
przeciwnym kierunku niż ten, który prowadził do domu.
– No to
Szymon będzie miał niespodziankę – mruknął do siebie Kamil. Niektóre oznaki
kończącego się związku były widoczne od jakiegoś czasu. Konrad częściej bywał w
domu. Nie randkował. Bez marudzenia pomagał w polu bratu i ojcu. Słowem nie
zdradził, że w jego związku źle się dzieje. Dobrze się stało, patrząc na to,
jak Kawecka traktowała Konrada. Takie związki nie mają prawa bytu. Chłopak
pocierpi i mu przejdzie.
– Ach,
ta miłość – westchnął pan Julian, popijając z butelki. – Miało się młode lata,
też się po pysku dostało, jak się wsadziło rękę pod spódnicę za daleko. Oj,
jest co wspominać.
– Julek,
mosz to piwo, kurna? Ile mom czekać? – Zza sklepu wyszedł Przemek Porębski.
Trzydziestopięcioletni mężczyzna, żeby ustać, musiał przytrzymać się ściany
budynku. Jego chudość biła po oczach, mętny wzrok jasno wskazywał, że ten
człowiek jedyne czym się żywił to alkoholem.
– Już,
już – odpowiedział pan Julian. – Co ci tak prędko? I tak od rana zalany
chodzisz. Bimbrem zajeżdżosz. U Grzelaka byłeś? – Starszy z mężczyzn podał
Porębskiemu piwo.
– Byłem,
ale jego stara mnie pogoniła. Franca jedna. Z wałkiem na mnie wyleciała. – Obaj
udali się za sklep, głośno rozprawiając o żonie pana Grzelaka, który – cała
wieś o tym wiedziała – sprzedawał bimber.
Kamil
odprowadził wzrokiem mężczyzn. Powiedział "dzień dobry" przechodzącej
obok niego ze skrzywioną miną pani Filipiakowej, mruczącej pod nosem o moczymordach,
co usłyszał, zanim weszła do sklepu. Odpiął rower dziadka od stojaka. Zawiesił
na kierownicy reklamówkę i wsiadł na niego. Jadąc do domu, zastanawiał się,
gdzie poszedł Konrad.
*
Szymon
napił się kilka łyków wody, a część wylał sobie na głowę. Przetarł dłonią
twarz, włosy i szyję. Korzystał z chwili przerwy. Zmęczenie dawało mu się we
znaki, musiał jednak przyznać, że kochał to. Praca na roli dawała mu
satysfakcję i mimo tony zmartwień, którymi zostawał obarczony, głównie przez
pogodę, nie zrezygnowałby z tego. Dzisiaj wykosił ostatni kawałek owsa, a po
południu tata skosi żyto, które wysypią na ciężarówkę i zostanie wysłane do
sprzedaży. Na razie czekało do zrobienia zrzucenie owsa z przyczepy, a potem
istniała realna opcja dwóch, trzech godzin spokoju. Ale to później, bo w tej
chwili wysłał pracowników na obiad. Sam nie był głodny, ale i tak będzie musiał
coś przekąsić, inaczej padnie.
Zdjął
zawsze rozpiętą, kraciastą koszulę, wylał na nią resztkę wody i przetarł szyję
wilgotnym materiałem. Jego ciało lśniło w słońcu od potu. Pomimo że nie było
gorąco, to słońce i tak dość mocno przygrzewało. Spocił się na kombajnie, bo
nie ma w nim klimatyzacji. Nawet nie chciałby tego cholerstwa. Wystarczy, że
jego znajomy rok temu nabawił się przez to zapalenia płuc, bo włączane na
przemian zimno, ciepło, zimno, ciepło mu nie posłużyły.
Piszczenie
zawiasów przy furtce zaalarmowało go, że ktoś przyszedł, przypominając o
nasmarowaniu mocowania. Wyszedł zza domu, by sprawdzić kogo przyniosło. Konrad
właśnie wprowadzał rower na podwórko. Chyba musiał jechać na nim bardzo szybko,
bo wyglądał na zmęczonego. Szymon odstawił pustą butelkę i ze zwiniętą koszulą
w ręce wyszedł naprzeciw bratu.
–
Dobrze, że jesteś. Paweł musi iść do domu, więc pomożesz mi i Robertowi zrzucić...
– Nie
mam czasu – burknął, rzucając rower na podjazd, nie przejmując się, że mógł coś
uszkodzić.
– Z
Kawecką spotkasz się wieczorem.
– Nie
mów mi o niej! – wykrzyknął siedemnastolatek. – Nigdy więcej o niej nie mów.
Nie chcę ci pomagać i pierdolę to wszystko! To jest twoje! – Zwabieni jego
krzykiem domownicy i pracownicy wyjrzeli sprawdzić, co się dzieje. – Nie muszę
harować. Po liceum wybywam za granicę, bo mnie w tej pierdolonej Polsce nic nie
czeka! A na pewno nie w tej wiosce zabitej dechami! – Wściekły, próbował ominąć
brata, ale mężczyzna złapał go za rękę, wbijając w niego wrogie spojrzenie, pod
którym Konrad się nie ugiął.
– Co ci
znowu na nos siadło? – warknął Szymon. – Kawecka? – Kątem oka dostrzegł, że
przy ogrodzeniu zatrzymuje się Kamil i daje mu jakieś znaki nakazujące
milczenie, ale było już za późno.
Konrad
wyrwał rękę z uścisku.
–
Pierdol się, Szymon! Chrzań się! Nie udawaj dobrego, starszego brata i nie
wpierdalaj się w moje życie! Zostawiła mnie! Ciesz się! Chciałeś tego! Wszyscy
chcieliście! – Przesunął wzrokiem po oniemiałych rodzicach i siostrze. – Dajcie
mi święty spokój! – Przechodząc obok Szymona, potrącił go tak mocno, że
mężczyzna zatoczył się do tyłu.
Szymon
patrzył z niepokojem, jak jego brat biegnie w stronę ogrodu. Chciał iść za nim,
porozmawiać i nie tylko on, bo ich mama już schodziła po stopniach. Oboje
zatrzymał głos Kamila:
– Dajcie
mu spokój. Niech pobędzie trochę sam – zaakcentował mocniej ostatnie słowo,
przypominając partnerowi, że jakiś czas temu też go o to prosił, a ten nie
posłuchał. Szkoda, że nie zdążył dotrzeć do domu przed Konradem. Powiedziałby
Szymonowi, by dał bratu spokój. Spóźnił się, bo chłopak wyminął go na drodze,
pędząc na rowerze co sił w nogach. – Uspokoi się. Widziałem, co się stało. Na
dodatek upokorzyła go, dając mu z liścia w twarz przy ludziach.
– W
porządku. – Szymon uniósł ręce do góry. – Ja mam robotę. Najpierw muszę coś
przegryźć. Mamo, nic mu nie będzie, dramatyzuje. Kamil ma rację. – Martwił się
o brata, ale nie był samarytaninem, żeby wszystkim pomagać. Posłuchał Kamila
dlatego, bo w tej chwili brat działał na niego jak płachta na byka, przez co
mogłoby dojść do potężnej awantury. Ale z chęcią by mu powiedział: "A
nie mówiłem?".
*
Kamil
zaprowadził rower do domu i zaniósł zakupy do kuchni. Babcia nalała mu zupy i postawiła
przed nim talerz. Chłopak umył ręce w zlewie. Nie potrafił przestać myśleć o Konradzie,
bo doskonale znał te uczucia, które targają Młodym. Ich paskudztwo polega na
tym, że przytłaczają, przygniatają do ziemi, niszczą od środka. Postukał
palcami o blat stołu. Przypomniał sobie, co Szymon mówił mu o swoim bracie,
kiedy zerwała z nim pierwsza dziewczyna. Chłopak pobiegł do niego i się
wypłakał. Teraz tego nie zrobi, mając brata za wroga. Z tą Kawecką był długo. Szymon
jej nie lubił, więc Konrada nie zrozumie. Co, jeśli siedemnastolatek chciałby z
kimś porozmawiać, tak jak on, kiedy Krzysiek go zostawił? Zawsze w złych
chwilach wolał być sam, a wtedy było inaczej. Co gdyby… Dzieciak go nie lubił,
ale może…
–
Kamilku, czemu nie jesz?
– Nie
jestem głodny, babciu. Zjem później. Muszę coś załatwić. – Zerwał się z
krzesła, zostawiając talerz pomidorowej.
– Co ja
mam teraz z tym zrobić?
–
Zostaw, później sobie odgrzeję.
– Kurom
dam, a ty sobie z garnka weźmiesz.
– Jak chcesz.
– I po
co tu gotować?
Zaczynał
się denerwować, bo go zatrzymywała. W końcu uwolniony od starszej kobiety i jej
niezadowolenia pobiegł na posesję Bieńkowskich. Machnął ręką siedzącemu przy
stole Robertowi Paluchowi oraz Szymonowi i jego ojcu spożywającym posiłek.
Ruchem głowy pokazał partnerowi, że to nie do niego przyszedł i czym prędzej
skierował się do ich ogrodu. Konrada znalazł bez problemów. Podejrzewał, że
chłopak chciał zostać znalezionym. Słyszał pociągnięcia nosem świadczące o tym,
że nastolatek płacze lub płakał. Siadając obok niego, nie skomentował tego w
żaden sposób. Jemu też się to przydarzyło dwa tygodnie temu, ale o tym
nikt nie musiał wiedzieć. Nie patrzył na młodego Bieńkowskiego, by go nie
peszyć. Ugiął nogi w kolanach, opierając o nie ręce i zaczął mówić, woląc się
wcześniej nie zastanawiać nad tym, co robi. Co to Jabłonkowo robiło z ludźmi, że
otwierają się przed innymi i to przed kimś, za kim nie przepadają. Cuda nad
cudami, jak powiedziałaby nieżyjąca babka Kryśka.
– Rok
temu zostawił mnie mój chłopak, Krzysiek, przekreślając wszystko. Wszystkie
miesiące, kiedy byliśmy razem. – Wyczuł na sobie wzrok Konrada, ale nie
odwzajemnił go. – Byłem z nim szczęśliwy. On ze mną też… Chyba. Tak było do
czasu. Szczęście zamieniło się w czekanie na niego. Na to, że przyjdzie na
umówioną randkę, kiedy ja głupi siedziałem i czekałem. Po godzinie
spóźnienia dzwoniłem do niego. Rozumiesz? Nie on do mnie z przeprosinami,
jak powinno być, ale ja, z pytaniem gdzie jest. Wiesz, co słyszałem? Zapomniał.
Rozumiesz? Zapomniał o naszej randce. – Wziął z trawy patyk i zaczął łamać go
na kawałki. – To nie był jedyny raz. Ciągle zapominał. Kiedyś znów nie
przyszedł na kolejne spotkanie, a podczas rozmowy telefonicznej powiedział, że
zapomniał, bo jego mama zachorowała. W końcu się wkurzyłem. Pojechałem do
niego. Musiałem wiedzieć, czy nie kłamie. Był z nim, z innym chłopakiem.
Przyznał się, że kiedy nie był ze mną, spotykał się z nim. Nie wiedział,
jak ma mi to powiedzieć i zwlekał. W końcu wydusił, że między nami koniec. –
Westchnął. – Miałem klapki na oczach. Nie dostrzegałem… Nie chciałem dostrzegać
prawdy. Tamtego dnia dużo się zmieniło. – Pamiętał, jakby to było dziś, kiedy
postanowił już nigdy nie nabrać się na słodkie słówka. Przyrzekł sobie, że
więcej nie pokocha i wyszedł z niego diabełek. Zrodził się w nim bunt przeciw
wszystkiemu i wszystkim. Stał się agresywny, walcząc w dużej części z samym
sobą. Agresję wyładowywał na słabszych. Nie interesowało go, co czują. Ciągle
kłócił się z rodzicami, bo go nie rozumieli, ograniczali. Walczył z sobą
dawnym, głupim i naiwnym. Obecnie dojrzał, a dzisiaj wiedział, jak dużo nauczyło
go doświadczenie z Krzysztofem. – Byłem dupkiem – szepnął sam do siebie.
– Po co
mi o tym gadasz? Gówno mnie to obchodzi. Odwal się ode mnie! – Wrogo nastawiony
Konrad prychnął wściekle.
– Za
jakiś czas zrozumiesz, że dobrze się stało – odpowiedział spokojnie, mimo że
dużo go ten spokój kosztował. Najchętniej to by mu coś odpyskował, ale
zaogniłby sytuację. Nie po to tu przyszedł. – Byłem oszukiwany, wierzyłem w
coś, czego nie było. Ciebie dziewczyna też wykorzystywała, każdy to widział.
Robiłeś za jej podnóżek. Byłeś jak Toudi z bajki o Gumisiach. Bo co, bo
dała ci? Nie seks jest najważniejszy. Nie czyni dorosłym. – Sam nie wierzył, że
to on wszystko mówił. – Możesz mi dać w mordę, ale kiedyś przyznasz mi rację. –
Spojrzał w zaczerwienione oczy chłopaka.
Konrad
szybko odwrócił zapłakane oczy.
–
Pieprzysz się z moim bratem, prawda?
– Tak i
co z tego? – warknął.
– Czy
bez tego też byś z nim był? Bez seksu?
– Tak –
odpowiedź była tak prosta i łatwa, że coraz bardziej siebie zaskakiwał.
– Czy
między wami jest coś więcej? – zapytał Konrad.
– Chyba
tak. Zależy, o co pytasz?
–
Kochasz go?
Kamil
nie wiedział po co te wszystkie pytania, ale wolał na każde szczerze
odpowiedzieć.
– Nie
wiem. Lubię go. Czy w tym jest miłość… Zauroczenie… Może zakochanie… Zak… Tak,
zakochałem się w Szymonie – wypowiedzenie tych słów na głos pozwoliło mu poznać
prawdę. Coś ścisnęło go na chwilę w piersi, a potem puściło.
– No
właśnie, gdyby z tobą zerwał, zawaliłby ci się cały świat. Mój zawalił się
dzisiaj. Walił się od paru dni, a dzisiaj padł. Wiesz, co jest najgorsze? W
końcu widzę prawdę. To się nazywa naiwność, co nie?
– Każdy
człowiek jest naiwny, kiedy szuka bliskości – powiedział Kamil. Skąd mu się
brały te wszystkie słowa? Parę tygodni temu coś by pomruczał, poklepał chłopaka
po plecach, rzekł magiczne słowa „wszystko będzie dobrze” i poszedł w swoją
stronę. Tak naprawdę to by tu nawet nie przyszedł.
– Dała
mi w pysk przy ludziach. – Tego nie mógł przeboleć.
–
Niejedna dała facetowi z liścia. Co się przejmujesz? – Poklepał chłopaka po
ramieniu. – Ludzie we wsi i tak nie lubią Kaweckich. A pan Julian spod sklepu
powiedział, że też dostał parę razy w pysk od kobiety.
– Bosz,
ale przykład. – Zaszurał stopami po trawie. – Szymon się cieszy.
– Nie
cieszy go, że cierpisz, tylko to, że zostały odcięte kontakty z Kaweckimi.
Zapytaj brata o Karolinę i Artura. Najwyższy czas, żebyś poznał prawdę. –
Obserwował biedronkę idącą po liściu wiśni.
– A ty
coś wiesz? – Wbił w niego zaciekawione spojrzenie.
– Szymon
ci powie. Daj sobie spokój z Kaweckimi. Kiedy do końca otworzysz oczy,
zobaczysz, jakie fajne dziewczyny są w Jabłonkowie.
– Wiem.
Porządne, które się szanują. Taką dziewczynę chciałaby dla mnie mama.
– Taką
bieże się za żonę. Czy to coś złego?
Konrad
przyłożył dłonie do twarzy.
– Nie
mogę uwierzyć, że Bernata nie zaszła w ciążę.
– Cud?
– Może.
– Wstał, już dużo spokojniejszy. – To, co teraz powiem, niech zostanie pomiędzy
nami. Jesteś spoko, Kamil. A ten twój były to debil.
– Ty też
jesteś spoko. – Został sam. Posiedział chwilę, rozmyślając nad wszystkim. Nad
Krzyśkiem, nad tym jaki był przez ostatni rok, nad Szymonem, śmiercią Tomka,
rozmową z Dorotą, swoją przemianą i ogólnie nad sobą. I po raz pierwszy
przyznał przed sobą samym, że woli być takim, jaki jest teraz. Natomiast
decyzja pozostania w Jabłonkowie przyniosła jego sercu ulgę. W końcu przestał
miotać się w kółko, upadać, wznosić się jak pióro na wietrze. Poza tym jest
zakochany. Na samą myśl uśmiechnął się.
Wstał i
otrzepał spodnie z trawy oraz maleńkich gałązek. Odwrócił się. Pod gruszą stał
oparty o nią Szymon w nonszalanckiej pozie, żując źdźbło trawy.
– Jak
długo tu stoisz?
– Wystarczająco
długo, żeby wiedzieć o czym mówiliście. Zobaczyłem, jak idziesz do ogrodu i z
ciekawości poszedłem za tobą. Bałem się, że pobijecie się z Konradem, a tu się
jakoś dogadaliście.
–
Wszystko słyszałeś – stwierdził Kamil, podchodząc do niego luzacko, ale całe
wnętrze miał napięte w oczekiwaniu na to, co powie Szymon.
– Tak.
Nie potrafiłem odejść, kiedy zacząłeś mówić. Krzysiek do dupek. Nie widział,
jakiego super chłopaka miał u boku. – Objął dziewiętnastolatka w pasie,
przyciągając go do siebie stanowczo.
– Nie
takiego znowu super, ale zgadzam się, że to dupek. Co powiesz na resztę mojej…
wypowiedzi? – Również go objął. Przesunął rękoma po jego nagich plecach,
schodząc coraz niżej i zatrzymał je na kształtnych pośladkach, które chyba
stały się jego fetyszem. Uwielbiał je, kręciły go i ciągle by je miętosił w
dłoniach.
Szymon
przytknął usta do ucha partnera i szepnął:
– Też
się w tobie zakochałem. – Może to coś więcej, pomyślał, ale na te słowa
przyjdzie czas, kiedy jego uczucia się wyklarują i będzie wszystkiego pewny.
– Dobrze
wiedzieć, że nie jestem w tym sam. – Trącił nosem jego brodę.
– Nie
jesteś. – Westchnął przeciągle, czując jak palce Kamila zaciskają się na jego
pośladkach. – Chciałbym, żebyś mnie dziś pieprzył – wyszeptał, zanim zmiażdżył
mu usta w gorącym pocałunku. Stęsknił
się za nim. Planował dzisiaj dostać się do jego pokoju i tarzać z nim w
pościeli, aż będą cali mokrzy od potu i spermy, a z tego jak chłopak zareagował
na jego słowa oraz pocałunek wynikało, że mógł na to liczyć. Ścisnął biodra
Kamila, wbijając w nie palce na wspomnienie ich ostatniej nocy. Tak dawno
ona była. Czuł silną potrzebę, żeby to nadrobić. Jak on kochał ręce Zarzyckiego
miętoszące jego pośladki.
–
Szymon… O kurwa mać!
W
pierwszej chwili nie zareagowali, ale już w kolejnej odskoczyli od siebie i
ujrzeli wpatrującego się w nich Roberta Palucha. Szymon zaklął pod nosem, a
Kamilowi serce podeszło do gardła.
–
Cholerne pedały. Jesteście pedałami! Kurwa! – Robert, mężczyzna przed
trzydziestką, lekko łysiejący na czubku głowy, odwrócił się na pięcie i zaczął
odchodzić w szybkim tempie.
–
Czekaj! – zawołał Bieńkowski i chciał za nim pobiec, ale Kamil zatrzymał go. –
Muszę z nim pogadać. To największy plotkarz we wsi. Do tego homofob, jak widać.
Dzisiaj cała wieś będzie o nas wiedzieć! Szlag! – krzyknął ze złością. Dotarło
do niego, że cokolwiek by nie zrobił, nic już nie powstrzyma machiny, która została
uruchomiona.
24 listopada 2016
W sidłach miłości tom 3 - Rozdział 20
Kochani, jakiś czas temu Silencio dodała drugi tom opowieści "Książę Nissai" Zapraszam tutaj Klik.
Dziękuję za komentarze. :)
Dziękuję za komentarze. :)
W mieszkaniu rodziny
Whitener trwały ostatnie przygotowania do kolacji. Mama JD uwijała się wraz z
córką i Caseyem w kuchni, doglądając potraw, a sam JD kłócił się przez telefon
z Joyce, która sobie wymyśliła temat z Tarzana. Przy okazji próbował się ubrać
w coś elegantszego.
– Tak, może jeszcze w
przepaskach na biodrach przyjdą i będą ryczeć jak goryle. Nie! Stać cię na coś
lepszego. Ja bym proponował temat: „Lata dwudzieste, lata trzydzieste” – rzucił
luźno – wszystko na czarno-biało i nic więcej mi do łba nie przychodzi. Teraz
sorki, ale za chwilę mam kolację. – Odrzucił telefon i w końcu założył na
siebie czarną, obcisłą koszulkę z długim rękawem. Podjechał do lustra i trochę
poprawił swoją czuprynę. Przydałby mu się już fryzjer, bo zawsze cieniowane włosy
wyglądały teraz gorzej. Może przed wielkim balem gdzieś się wybierze. Poprawił
również przekręcony w uchu kolczyk. Tego w brwi nie ruszał.
– Jesteś śliczny jak
królewna – zakpił Casey, wkraczając do pokoju. Od razu zdjął z siebie koszulkę
i zaczął grzebać w szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego.
– A dziękuję. O to mi
właśnie chodziło. Ten facet niedługo tu będzie, nie?
– Nom. Dlatego
twoja siostra kończy nakrywanie do stołu, a mama poszła poprawić makijaż. –
Ubrał się szybko. Zmienił jeszcze spodnie i był gotowy w chwili, kiedy obaj
usłyszeli dzwonek, a potem ruch w przedpokoju.
Casey otworzył
partnerowi drzwi i obaj byli świadkami jak wysoki, lekko przy tuszy mężczyzna o
brązowych włosach daje bukiet kwiatów mamie JD. Kobieta zarumieniła się na ten
gest i podziękowała.
– Ty się tak nie
rumienisz – szepnął na ucho swojego Emośka.
– Ty mi nie dajesz
kwiatów – odciął się. – Chodź się przywitać.
Zbliżyli się do
niemałej grupki osób, a pani Whitener zaczęła po kolei przedstawiać swoje
dzieci. W końcu przyszła pora na jej gościa i dwóch stojących niedaleko
chłopców.
– Kochani, to jest Jack
Beltran.
– Dobry wieczór. –
Obejrzał się na synów. – A to moja jedyna radość poza waszą mamą. – Pogłaskał
czule kobietę po ręce. – To jest Dylan, mój starszy syn, a ten ukrywający się
za nim to Max, jak widzicie, jest bardzo nieśmiały.
– Cześć, Max. – Molly
pomachała do najmłodszego chłopca, a on uśmiechnął się, tym razem trzymając się
nogi ojca.
– Nie stójmy tak w
przedpokoju. Zapraszam na kolację. Wstawię kwiaty do wody.
– Daj, mamo, ja wstawię
– zaproponowała pomoc Lori.
– Dziękuję.
– No i co o nim
myślisz? – zapytał Casey, kiedy całe towarzystwo przeszło do salonu, gdzie
ustawiono stół, bo w kuchni by się wszyscy
nie pomieścili.
– Trudno powiedzieć.
Wydaje się w porządku. I coś czuję, że coś z tego będzie. Poza tym na razie
jest cholernie sztywno, ale liczę, że powoli wszystko się rozluźni.
– JD, Casey – zawołała
z pokoju mama, pośpieszając ich.
Kolacja przebiegała w
spokojnej, stonowanej atmosferze. Rodzeństwo JD było ciche jak nigdy. JD sam
się im dziwił. Molly próbowała złapać kontakt z oboma chłopcami, szczególnie z
czterolatkiem, którego ojciec próbował nakarmić. Lori co rusz obserwowała
gości, skupiając się głównie na mężczyźnie. Coś mu się w niej nie podobało,
była miła, uprzejma, za słodka. Zanotował sobie w pamięci, żeby z nią później
porozmawiać.
– JD, słyszałem, że
chodzisz na rehabilitację – odezwał się pan Beltran. – Wasza mama dużo mi o was
opowiadała – dodał.
– Chodzę. Co drugi
dzień lub codziennie, zależy od Marka, mojego rehabilitanta, ćwiczę po kilka
godzin. Niech mi pan wierzy, że zwykłe zgięcie palca wymaga rozpaczliwego
wysiłku. Gdy się to zrobi, człowiek ma ochotę szaleć ze szczęścia. – Właśnie te
małe wygrane z własnym ciałem powodowały, że wciąż się starał.
– Wytrwałość w czymś to
pierwszy stopień do sukcesu. Najgorszy jest słomiany zapał.
– To prawda, nie
prowadzi do niczego – wtrącił Casey.
– Ty trenujesz zapasy?
– Tak. Zapraszamy w
weekend na zawody.
– Chętnie je obejrzę. W
twoim wieku również interesowałem się sportem i trenowałem zapasy. Potem
poważna kontuzja kolana mi to uniemożliwiła. Nie byłem tak wytrwały jak ty, JD.
Gdybym ćwiczył po operacji, mógłbym wrócić. Wolałem z tego zrezygnować.
– Byłem bliski poddania
się. Na szczęście ktoś mi uświadomił, że nie powinienem rezygnować ze swojej
szansy. – Popatrzył ciepło na Caseya, który siedział naprzeciwko.
– Bo to ważne mieć
kogoś, kto sprawi, że podniesiesz się, nawet kiedy nie masz na to nadziei. –
Jack wziął swoją partnerkę za rękę. Ona uśmiechnęła się tak, jak nie uśmiechała
się nigdy.
JD doskonale zdawał
sobie sprawę, że jego ojciec zniszczył jej życie. Ona też wiedziała, że ślepa
miłość nastolatki zamieniła się w koszmar. Niestety, człowiekowi dopiero po
długim czasie otwierają się oczy i widzi, jaka jest prawda. Niełatwo trafić na
swoją drugą połówkę i to taką, dla której będziesz całym światem, tak jak on
dla Caseya i na odwrót. Szkoda, że dopiero po latach mama odnalazła dobrego
człowieka.
Po kolacji, kiedy to
mama i jej partner wybrali się na spacer, a dzieciaki poszły do pokoju chłopców
się bawić, JD zawołał siostrę do swojego pokoju i zapytał, co się dzieje.
– Ja wiem, jaki jest
nasz tata, ile mama przez niego wycierpiała, ale mimo wszystko dziwnie widzieć
u boku mamy innego faceta.
– Wygląda mi na spoko
gościa i może ją uszczęśliwić.
– No tak, ale
wolałabym, żeby tutaj był tata. –
Usiadła na brzegu łóżka.
– Ten, który omal jej
nie zabił? Ten który nas bił? Człowiek, przez którego prawie głodowaliśmy? –
syknął. – Aż za dobrze pamiętam, jak było. Ty może zapomniałaś, ja nie. Prawie
mnie zabił. Przez co trenowałem sztuki walki? Dla zabawy? Chciałem umieć się
przed nim bronić.
– Dlaczego na mnie
napadasz? – zapytała płaczliwym głosem. – Nie powiedziałam, że chcę, aby tata
wrócił.
– Powiedziałaś!
– Że wolałabym, aby
tutaj był tata, ale ten, jakiego zawsze
chciałam mieć. Dobry, czuły, kochany, opiekuńczy.
– Nasz ojczulek nigdy
taki nie będzie. Natomiast ten człowiek tak. Nie znam go, ale czuję, że będzie
jej z nim dobrze. Uwielbia swoje dzieci. Założę się, że kochał żonę. Nie
chcesz, żeby mama też coś miała od życia? Żeby miała się do kogo przytulić?
– Chcę.
– To pogódź się z tym,
że nasz tatulek nigdy nie da jej bezpieczeństwa.
– Chyba masz rację. Ale
co będzie, jak on się z nią ożeni? Nie pomieścimy się tutaj wszyscy.
– Do tego jeszcze dużo
czasu. Potem się pomyśli co i jak. Na pewno ja i Casey zostaniemy tutaj. –
Wyszczerzył się.
Lori przewróciła
oczami, po czym wyszła, decydując, że da szansę temu człowiekowi.
Chwilę później do
pokoju wrócił McPherson.
– Mam dość. Chowam się
przed nimi – powiedział, sadowiąc swoje cztery litery na krześle.
– Przed kim?
– Przed dziećmi. Molly,
Danny i synowie partnera twojej matki urządzili przestawienie. Miałem być
widzem.
– I?
– Było spoko do czasu.
Po przedstawieniu cała czwórka zmusiła mnie do tego, żebym był ich koniem. To
nie jest śmieszne – dodał, kiedy jego chłopak zacząć się śmiać. – Naprawdę nie
jest. Po dwoje siadali na mnie i mówili „wio”. JD, no.
– Wybacz, ale nie
potrafię się nie śmiać. Nic na to nie poradzisz, że dzieci cię uwielbiają,
nawet obce – powiedział, wybuchając głośnym śmiechem, i nic sobie nie robił z
oburzonej miny blondyna.
Casey w końcu pokiwał
ze zrezygnowaniem głową, zazgrzytał zębami i włączył komputer. Pogra w coś
sobie, może. Gdy tylko odwrócił się plecami do JD, kąciki jego warg wygięły się
ku górze.
* * *
Dochodziła jedenasta w
nocy i zastępczy dyżur Kadena ciągnął się w nieskończoność. Cieszył się, że nikt
nie wzywa karetki, bo to oznaczało, że wszyscy są zdrowi, ale przez to drzemał
na kanapie, a nie lubił spać w pracy. Sanitariusze oglądali jakiś film i grali
w karty. Dyspozytorka coś czytała. W końcu odezwał się jeden z telefonów.
Kobieta odebrała. Hyle, przysłuchując się rozmowie, podniósł się. Z tego co
słyszał, ktoś pilnie wzywał karetkę. Rzeczywiście chwilę później dyspozytorka
podała im adres i powiedziała, że w klubie LGBT o nazwie Fever ktoś został
pchnięty nożem.
Sanitariusze zerwali
się w mgnieniu oka, pozostawiając film i rzucając karty na stół. Kaden założył
kurtkę ratownika i we trójkę pobiegli w kierunku karetki pogotowia. Hyle zajął
miejsce z tyłu, przygotowując to, co będzie mu najpotrzebniejsze, podczas gdy
samochód prowadzony przez jednego z najlepszych na pogotowiu kierowców pędził
ulicami miasta na sygnale. W ciągu dziesięciu minut dojechali na miejsce. Gdy
tylko pojazd został zaparkowany tuż przed wejściem, lekarz przesunął boczne
drzwi i z teczką w ręku udał się do budynku, dodatkowo wołany przez ochroniarza
i nowego menagera. Z tego co słyszał, to kilka miesięcy temu były menager
został aresztowany za stręczycielstwo, gwałt i próby gwałtu na paru młodych
chłopakach oraz szantaż. Kaden życzył mu wielu lat za kratami.
– Co się stało? –
zapytał menagera, biegnąc pomiędzy ludźmi do rannego.
– Dwaj faceci pokłócili
się. Jeden wyciągnął nóż i wbił w brzuch drugiego. Chyba poszło o zazdrość.
– Z tego co słyszałem,
to ten zraniony chciał odejść od partnera, który go bił – byliśmy nieraz nawet tego świadkami – a ten z nożem
powiedział, że prędzej go zabije, niż na to pozwoli – wytłumaczył ochroniarz. –
Kiedy wkroczyłem, było już za późno.
– Nie wyjmowaliście
noża?
– Absolutnie nie.
Wiemy, że tak nie wolno robić. Bo to, co zraniło, jednocześnie jest jakby
opatrunkiem czy coś w tym stylu – powiedział menager.
Kaden już go nie
słuchał, bo zobaczył pacjenta leżącego na podłodze w kałuży krwi i krzywiącego
się z bólu. Upadł przed nim na kolana, zakładając rękawiczki, a sanitariusze
obok niego. Jeden z nich odsunął gapiów i położył na podłodze nosze.
Kaden szybko zbadał
pacjenta, z którym zaczął powoli rozmawiać. Mężczyzna był przerażony, ale
trzymał się dzielnie.
– Nie możemy wyjąć
noża. Tylko chirurg może to zrobić. Zabieramy go i trzeba zawiadomić szpital.
– Przeż… yję? – zapytał
ranny.
Co miał mu powiedzieć?
Dać nadzieję czy ją odebrać?
– Zobaczymy. Na razie
proszę się nie ruszać i musi pan postarać się być cały czas przytomny.
Zabieramy go. – Pomógł sanitariuszom przenieść go na nosze. Potrzebowali pomocy
jeszcze kilku klientów klubu, bo mężczyzna był bardzo duży i ciężki.
Hyle wstał. Przypadkiem
jego spojrzenie trafiło w stronę wejścia do dark roomu i to był błąd. Poczuł,
jak obrywa solidny cios w klatkę piersiową, pomimo że nikt go nie uderzył, jak
burzy się w nim krew, a wściekłość sprawia, że miał ochotę przepchać się przez
ten tabun ludzi i zwyczajnie uderzyć osobę, która stamtąd wyszła. Wiedział, że
nie można skurwielowi ufać!
Ethan również uniósł
spojrzenie i przełknął ślinę, ujrzawszy Kadena. Nie spodziewał się go tutaj.
Zaczął iść w jego stronę, ale Kaden wykrzyczał bezgłośne „nie” , co stało się
jakby jego rozkazem, na który Larsen się zatrzymał. Dopiero teraz zauważył, że
mężczyzna ma na sobie kurtkę ratownika medycznego i że zawsze gorąca atmosfera
klubu, pulsująca muzyka oraz migające światła zniknęły. Jednak nie to go
obchodziło, a człowiek rzucający mu pełne wściekłości i zawodu spojrzenie,
które zniknęło równie szybko jak sam Kaden.
Ethan chwycił się za
włosy, zaczynając żałować, że naprawdę nie pojechał do rodziców, tylko skusiła
go chęć odreagowania, że został odrzucony, i przez to trafił tutaj.
– Jesteś dupkiem, Ethan
– powiedział sam do siebie, zanim wybiegł z klubu i ujrzał odjeżdżającą
karetkę. Jutro z nim porozmawia, o ile kochanek mu na to pozwoli.
* * *
Nie wiedział, jak
upłynęła mu nocka. Pracował automatycznie, robiąc to, co do niego należało,
jakaś część jego umysłu była przy tym,
co zobaczył. Ethan wychodził właśnie stamtąd, gdzie nie chciał go już widzieć.
Na pewno nie z jakimś facetem. Cóż innego mógł tam robić? Do dark roomu nie
idzie się zapalić papierosa. Przegrał. Ktoś inny na planszy do gry postawił za
niego pionek na niewłaściwym polu.
Wracał do domu, mając
tylko ochotę się upić. Najlepiej urżnąć w trupa. Niestety, nawet to nie zmyje
obrazu z jego wspomnień. Uderzył pięścią w kierownicę. Znów postawił na kogoś
nieodpowiedniego. A może to on ma za duże wymagania. Związku mu się zachciało.
W dzisiejszych czasach ludzie nie chcą związków, ślubów tylko wolności i seksu.
Rzygać mu się przez to zachciało.
– Niech cię szlag,
Ethan! Niech cię szlag! – krzyknął, wjeżdżając z impetem na podjazd przed swoim
domem. Oparł czoło o kierownicę, próbując zapanować nad sobą. Już od dawna nikt
go tak nie wyprowadził z równowagi. Gdyby nie wczorajsza troska o pacjenta,
któremu udało się uratować życie, zapewne Ethan chodziłby dzisiaj z obitą
twarzą. Nigdy nikogo nie uderzył, ale tej nocy był bardzo bliski tego. Tym
bardziej że mężczyzna go okłamał i to dawało Kadenowi do myślenia, ileż to razy
tak było. Czy czegoś nie dawał Larsenowi, że ten poszedł szukać seksu z innymi
facetami?
Otworzył drzwi z
rozmachem. Wszystko dzisiaj tak robił. Ludzie, widząc go w takim stanie,
schodzili mu z drogi, i bardzo dobrze, bo i im mogłoby się oberwać. Szczególnie
człowiekowi, który przyszedł na dzienną zmianę. Głównie za to, że rozgłasza
wszem i wobec swoje homofobiczne hasła.
Podążył do wejścia i
wsunął kluczyk do zamka. Ten nie przekręcił się. Spróbował drugi raz i
nic. Nacisnął klamkę, a ta ustąpiła.
Domyślił się, że ma niechcianego gościa. Zatrzasnął drzwi i skierował się
prosto do salonu. Ethan siedział w otoczeniu kotów, które, gdy zobaczyły rozjuszonego
Kadena, czmychnęły do swoich legowisk.
– Wypierdalaj z mojego
domu! – wrzasnął Hyle. – I oddaj klucze, zdradziecki łachudro!
– Posłuchaj, to nie tak
jak myślisz. – Podniósł się, ale wolał stać od mężczyzny z daleka.
– Ciekawe co ja sobie
myślę?! Może to, że nie przeleciałem cię wczoraj i polazłeś dawać dupy w dark
roomach! Ilu wczoraj miałeś?! – krzyczał. – Zaspokoili twoją chcicę czy może
jeszcze ci mało, kurwa mać! – Kopnął stolik, przesuwając go w stronę kominka. Z
blatu spadł pusty wazon i poturlał się w przeciwną stronę.
– Nic sobie nie
obiecywaliśmy!
– Nie? Wiedziałeś, że
nawet spotykanie się ze mną dla seksu oznacza wyłączność! Nie potrafisz swojej
dupy czy kutasa trzymać na wodzy, nie wystarczam ci?! Za mało i za łagodnie cię
pieprzę?!
– Nie jesteśmy na
związkowych warunkach! Nie znoszę związków! Tylko wszystko komplikują!
– Tak, bo związek to
wierność, a ty nie znasz tego słowa. Ty myślisz tylko dupą. Brak ci serca i
rozumu, żeby zrozumieć co tracisz. Powiedziałem, wypierdalaj z mojego domu,
zanim sam cię z niego wyrzucę! – Ciskał w niego spojrzeniem, które jasno
mówiło, że nie żartuje.
– Nic wczoraj nie
zrobiłem! Chciałem, ale się wycofałem, bo pomyślałem o tobie i tym, że mi
zależy – próbował się wytłumaczyć, rozumiejąc, że gdy również będzie na niego
wrzeszczał, nie dojdą do porozumienia.
– Jakoś ci nie wierzę.
Nawet jakby, to wystarczy, że tam poszedłeś. Miałeś taki zamiar! Miałeś zamiar!
– powtórzył. – Wypierdalaj stąd, zdrajco! – Wskazał na drzwi.
Ethan potarł czoło
dłonią. Dzisiaj nic nie będzie z rozmowy. Kaden był za bardzo wnerwiony, żeby
mógł go wysłuchać. Pewnie i tak za późno na wszystko. On naprawdę wczoraj nic
nie zrobił. Mężczyzna i tak mu nie uwierzy. W sumie miał rację, poszedł tam z
zamiarem uprawiania seksu z kimś innym. Przez jeden błąd zniszczył coś, co
mogło się udać.
– Pogad… – zaczął.
– Wypierdalaj!
Przechodząc obok
Kadena, próbował go dotknąć, ale mężczyzna odskoczył, jakby go coś oparzyło.
Westchnął i skierował się do wyjścia.
– Oddaj klucze. –
Usłyszał. Wyjął z kieszeni pęk kluczy doczepionych do breloczka w kształcie
samochodu i odpiął dwa z nich. Z ciężkim sercem położył je na szafce od butów.
Obejrzał się jeszcze przez ramię. Kaden stał wyprostowany niczym struna i tylko
czekał na jego wyjście.
– Gd… – próbował
jeszcze coś powiedzieć, ale mężczyzna mu na to nie pozwolił.
– Spieprzaj!
Wychodząc z domu,
Larsen poczuł, jakby ktoś żywcem wyrwał mu kawał serca. Czy tak samo odczuwa to
Kaden? Zadał sobie pytanie. Przez chwilę chciał zawrócić, lecz byłoby jeszcze
gorzej. Spacerkiem poszedł w stronę postoju taksówek. Wiedział, że zawalił i
swoje odejście może zawdzięczać tylko samemu sobie.
* * *
Casey McPherson nie był
w miejscu, w którym mieszkał prawie całe swoje życie, od kilku miesięcy. Nic
się tutaj nie zmieniło. Jak w domu Whitenerów od razu po wejściu czuło się
ciepło, tak tutaj wciąż panował ten sam chłód. Nauczył się rozpoznawać, że tam,
gdzie mili gospodarze, tam żyło się o wiele lepiej, mimo że biedniej.
– Wejdź do salonu –
powiedziała matka chłodnym głosem.
W salonie czekał już
ojciec. Odłożywszy gazetę, kazał mu usiąść. Casey odnosił wrażenie, że traktują
go jak obcego. Czego się spodziewał, przytulenia i powiedzenia, że wszystko
będzie dobrze? Błagania, żeby im wybaczył to, jak go potraktowali?
– Słucham? Nie bardzo
mam czas. – Nie zamierzał ich traktować przyjaźnie.
– Chodzi o twoją
przyszłość – rzekł ojciec. – Za dwa tygodnie kończysz liceum. Dowiedzieliśmy
się, że złożyłeś już stosowne dokumenty na paru uczelniach.
Zmarszczył brwi. Niby
jak się dowiedzieli? Śledzili go czy jak? Co tu jest grane?
– No i? Zamierzam
studiować. Liczę, że przyjmą mnie na AWF. Chcę w przyszłości uczyć dzieciaki
czy to na wychowaniu fizycznym, czy ewentualnie zostać trenerem. Lepszym od tego,
którego miałem.
– Kate nam o tym
mówiła.
– Mówiła, mamo,
ale żadne z was się nie pofatygowało dowiedzieć, jak się czuję. Gadajcie, po co
tutaj jestem. Mój partner jest na rehabilitacji. Niedługo muszę po niego
jechać. – Dostrzegł, jak się skrzywili. – Nic się nie zmieniliście – prychnął.
– Chcemy zapłacić za
twoje studia – poinformował ojciec. – Mamy od lat przeznaczony na to fundusz.
Dla ciebie i dla Kate. Są na wasze nazwiska. Z dniem przyjęcia na uczelnię
pieniądze wpłyną na konto instytucji.
Tego to się nie
spodziewał.
– Nie zrozum nas źle –
wtrąciła matka – nie zaakceptujemy tego, jaki jesteś, ale wciąż pozostajesz
naszym synem…
– Niedawno
powiedzieliście, że nim nie jestem. Nie wiem, czy chcę waszej pomocy. Tym
bardziej że nie zamierzam kształcić się na prywatnej uczelni. Chcę iść tam,
gdzie większość moich znajomych. Wybrałem gdzie.
– Ale wysłałeś też
papiery do wielu prywatnych…
– Wysłałem tak w razie
czego. Wiem, gdzie pójdę. Może według was uniosę się dumą, lecz nie potrzebuję
kasy od kogoś, kto mnie nie akceptuje. – Wstał. – Pieniądze możecie przeznaczyć
dla mojej siostry lub na waszą emeryturę. Od paru miesięcy radzę sobie sam i
nadal to mam w planach. Jeżeli to wszystko…
– Jesteś niewdzięczny.
– Ojciec podszedł do niego, wyglądając niczym chmura gradowa.
– Ja? Za co mam być wam
wdzięczny? Za to, że przez was prawie zmarnowałem sobie życie? Za to, jak mnie
wywaliliście z domu, krzycząc, że nie jestem waszym synem? Za to, tato? –
Odwrócił się, żeby odejść, ale przystanął i powiedział: – Jutro są sportowe
zawody szkół. Moja drużyna staruje przed południem, to jest to, o czym teraz
myślę. Mam cel, mam ambicje, których wy mnie pozbawiliście. W końcu żyję. Mogę
wam tylko podziękować za to, że wychowaliście mnie. A waszych pieniędzy nie chcę.
– Wyszedł, zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć. Owszem, kasa bardzo pomogłaby mu
w życiu, ale wolał ją zdobyć sam, ciężko pracując, niż brać to, co nie należało
do niego. Co innego gdyby rodzice byli rodzicami. Od obcych pieniędzy nie
weźmie.
Teraz musiał jechać po
swojego chłopaka, a jutro skupić się na zawodach. To były jego dwa najbliższe
cele.
* * *
Podekscytowany tłum
wiwatował, podczas gdy na macie dwóch chłopaków walczyło ze sobą. Casey
przyglądał się temu, próbując wyłapać błędy u każdego z nich. Ten, który wygra,
będzie walczył z nim. Od rana trwały zawody i zapaśnicze już dobiegały końca.
On był zmęczony, ale jego drużyna miała duże szanse na złoto. Walka, którą on
miał przeprowadzić, była decydująca o wszystkim. Tak się złożyło, że trzy szkoły
miały szansę na złoto i pewnie ilość punków ostatecznie o wszystkim zadecyduje,
a ich różnica może być niewielka. Popatrzył na widownię, łapiąc wzrok JD w
swój. Chłopak uniósł kciuk do góry, odpowiedział mu tym samym. Obok JD
siedzieli ich znajomi, poza Richiem, który pojechał z ojcem do siostry. Mama JD
i jej partner oraz dzieciaki siedzieli z drugiej strony. Nawet Brithany
przyszła, bo jej część zawodów miała się rozpocząć dopiero za dwie godziny.
Powrócił do oglądania wyrównanej walki.
– JD, twój facet jest
świetny – mówił Oscar. – Widziałeś, jak on walczył? Dawniej tak się nie starał.
– Powiedział, że robi
to dla mnie.
– Dla ciebie? –
zapytała Joyce.
– Bo mnie kocha.
– I to się nazywa
romantyczność – odparła Brithany wzdychając z rozmarzeniem.
– Jak sądzicie, z kim
się zmierzy? – spytał Alex.
– Ten większy może
wygrać – odpowiedział Oscar. – Zrobił się bardziej agresywny. Po nich będzie
inna walka, a dalej nasz Casey przymierzy się do złota. Jeżeli go zdobędzie dla
swojej drużyny, będzie wielki. Nasza szkoła od lat nie wygrała w zawodach
stanowych.
– Sprinterzy wygrywają
– wtrąciła Brithany, odrzucając na plecy włosy. – Przyjdziecie chyba oglądać,
jak wygrywam, co?
– Pewnie. O, patrzcie,
a nie mówiłem, że ten większy wygra? – Oscar poruszył się, podniecony tym, że
miał rację. – Rozłożył tego drugiego na łopatki. To obejrzymy sobie jeszcze
jedną walkę, a potem kibicujemy Caseyowi. Tylko głośno.
– Głośno, głośno. Nawet
transparent mam. – Joyce wskazała ręką swoją wczorajszą, kilkugodzinną pracę
leżącą pod jej nogami.
JD słuchał ich,
przerzucając spojrzenie z twarzy na twarz. Pomyśleć, że w tamtym roku prędzej
by weszli w mrowisko najbardziej gryzących mrówek, niż kibicowaliby
McPhersonowi.
Nadeszła chwila
przerwy, a potem kolejna walka, tym razem o brązowy medal. Całe towarzystwo nie
interesowało się tym za bardzo, żywo dyskutując, i dopiero kiedy na macie
stanął Casey, zamilkli w napięciu, a Joyce i Sharon podniosły w górę
transparent. Przy okazji sprawdzając, czy nikomu, kto siedział za nimi, nie zasłaniają
widoku.
McPherson przeczytał
napis: „Do dzieła Casey. Nie daj sobie skopać tyłka”, tylko różowa głowa była w
stanie coś takiego wymyśleć. Jeszcze raz spojrzał na partnera, a potem już na
przeciwnika. Podszedł do nich sędzia i dał znak do rozpoczęcia walki.
JD z zapartym tchem
obserwował to, co się dzieje. Usilnie trzymał kciuki za swojego chłopaka, bo tu
nie tylko chodziło o złoty medal, ale o to,
że w ten sposób Casey z dumą mógł się pożegnać z tą drużyną. Sporo chłopaków
pójdzie w swoje strony, niektórzy z młodszych klas jeszcze zostaną, i na pewno
przyjmą nowych zawodników. Tak czy owak, dla McPhersona to ostatnie zawody. Na
studiach nie zamierzał trenować zapasów.
– Nie wiem, czy mu się
uda – rzekła Joyce. – Ten drugi jest dobry. Za dobry.
– Cicho. Casey jest też
dobry. – JD skarcił wzrokiem dziewczynę. Po co ona kracze, że jego chłopakowi
się nie uda? – Nawet jak mu się nie uda… – urwał, bo nagle przestraszona
dziewczyna zasłoniła usta dłońmi, a na całej sali zrobiło się bardzo cicho.
Skierował spojrzenie z powrotem na halę. Jego partner leżał na plecach i się
nie ruszał. – Co się stało? – wyszeptał.
– Ten drugi go popchnął
tak, że Cas uderzył głową o parkiet – poinformował Oscar, a potem zrobił
wielkie oczy. – JD?
Ale JD już go nie
słuchał. Przerażony, że jego ukochanemu chłopakowi coś się mogło stać, ruszył w
stronę leżącego.
Tymczasem Casey ocknął
się. Otworzył oczy i widział, że trener oraz medyk klęczą przed nim. Lekarz
pokazywał mu swoje place, kazał mu mówić, ile ich widzi oraz jak się nazywa. Na
wszystko odpowiedział prawidłowo. Usiadł powoli. Trochę mu się w głowie
kręciło, a zakręciło jeszcze bardziej, gdy zobaczył coś, przez co nie uwierzył
własnym oczom. Zamrugał kilka razy i obraz przed nim wciąż był ten sam. Wstał.
Ktoś próbował go przytrzymać, ale odepchnął tę osobę.
– JD? – Widział, jak
jego chłopak idzie ku niemu.
Idzie, nie jedzie.
Nogi JD poruszały się
powoli jedna za drugą, a na twarzy chłopaka wymalowana została wielka
determinacja. Szok spowodowany tym, jak JD zobaczył go leżącego i
nieruszającego się, musiał coś zrobić i jego chłopak wstał z wózka, a podobno
miało to zająć kilka miesięcy. Chociaż Mark powiedział, że czasami może się
zdarzyć cud lub coś, co odblokuje jego chłopaka. Widząc, że JD się zachwiał,
podbiegł do niego i w ostatniej chwili złapał go, zanim ten upadł.
Whitener, zmęczony
jakby przebiegł maraton, objął szybko Caseya.
– Twoja głowa – szepnął
mu do ucha.
– Twoje nogi. – Miał
łzy w oczach.
Młodszy chłopak przez
chwilę nie wiedział, o czym Casey mówi, i gdy w końcu dotarły do niego jego
słowa, odsunął się nieznacznie i spojrzał w dół. Stał. On naprawdę stał na
własnych nogach i czuł je. Co prawda jeszcze odczuwał mrowienie i miał je jakby
ścierpnięte, ale jakimś cudem stał. Rozejrzał się wokół, a ludzie gapili się na
nich. Miał szczęście, że mama z całą resztą siedziała od strony, gdzie mógł ich
zobaczyć, i ujrzał, jak płakała z radości. On sam, będąc w niemałym szoku, z
powrotem przytulił się do Caseya.
– A mówiłem, że możesz
chodzić – powiedział Casey, a potem ze szczęścia pocałował swojego chłopaka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)