28 sierpnia 2016

Buntownik - Rozdział 8

Zapraszam do wzięcia udziału w konkursie: Kliknij mnie :)


Dziękuję za komentarze. :)




Kolejne dni upływały Kamilowi głównie na wykonywaniu powierzonych mu zadań. Praca przy koniach dawała mu spokój, szczególnie gdy miał z nimi bezpośredni kontakt podczas czyszczenia. Rozmawiał wtedy z nimi i ktoś mógł się z niego śmiać, ale wierzył, że one go rozumiały. Szymon nadal go denerwował, ale musiał uczciwie przyznać, że mężczyzna wiedział, co robi. Naprawdę miał łeb na karku, potrafiąc nad tym wszystkim zapanować. Musiał zajmować się nie tylko zwierzakami, pracą w polu, zarządzaniem ludźmi, ale i wszystkimi dokumentami oraz finansami, by móc prowadzić działalność rolniczą i nie tylko.
Zarzycki nie chciał się sam przed sobą przyznać, że poczuł do niego nić sympatii. Może to po prostu był podziw, bo chłopak w tak młodym wieku, pomimo pomocy rodziców, wiele osiągnął sam. Kamil dowiedział się, że tak naprawdę to wszystko należało do Szymona, który jakimś cudem kupił sto hektarów ziemi, maszyny i zatrudnił ludzi do pomocy. Bieńkowski kochał to, kochał wieś, pracę na polu, w przeciwieństwie do niego. Chociaż po dwóch tygodniach Kamil z ociąganiem musiał przyznać, że nie jest tak źle. Opiekował się zwierzętami, karmił je i robił to już bez pomocy Szymona czy jego ojca, a tym bardziej bez, pożal się Boże, Konrada. Dawanie koniom kostek cukru i marchewek prosto z ręki, za co go uwielbiały, nie stanowiło dla niego problemu. Przywoził taczkami siano, trawę, owies iskładował je w odpowiednim do tego miejscu. Nawet pomagał przy Ariadnie, która już czuła się lepiej i została wyprowadzona na zewnątrz. Naprawdę lubił to wszystko robić. Kiedy wieczorami kończył pracę, był wykończony. Po powrocie do domu ledwie się umył, a już padał na łóżko, zasypiając twardym snem. Wszystko przez to, że nie był przyzwyczajony do ciężkiej pracy i dzień wykańczał go fizycznie. Podczas gdy Szymon będący w pełni sił wsiadał wieczorami na motor i jechał spotkać się ze znajomymi, Kamil leżał na obolałych plecach, nie mogąc się ruszyć. Pewnie też się przyzwyczai do takiego trybu pracy. Musiał przyznać, że i tak było lepiej i łatwiej niż na początku, kiedy po trzech pierwszych dniach wszystkie mięśnie tak go bolały, że ledwie mógł się ruszać. Zakwasy do dzisiaj chwilami dawały o sobie znać.
Przez to wszystko miał bardzo mało czasu dla siebie. Laptopa uruchamiał wieczorami tylko na kilka minut, żeby odebrać wiadomości i na nie odpisać. Raz zasnął z głową na klawiaturze. Dobrze, że wtedy nic do nikogo nie pisał, bo pewnie powysyłałby dość ciekawe, zaszyfrowane wiadomości typu: „dfkjfdkfhjkfh”.
Ze znajomymi rozmawiał rzadko, najczęściej z Bogdanem, który informował go, że u nich dobrze. Anka też się miała dużo lepiej, co go cieszyło. Nadal trwał w postanowieniu, że we wrześniu się stąd wyniesie i chciał, żeby do tej pory już jej minęło zauroczenie.
Czasami widywał się z Iwoną. Fajnie jej się pracowało z jego mamą. Dogadywały się. Dziewczyna bardzo dużo o sobie mówiła. Cieszyła się, że w lipcu idzie na wesele do kuzynki. Na przyjęcie zostało zaproszone pół wsi. Coś o tym wiedział, bo jego rodzina oraz Bieńkowscy także zostali poproszeni o przyjście.
Nie bardzo miał ochotę iść i raczej nie poszedłby, bo i po co. Co z tego, że znał pannę młodą? Niestety, w pierwszą sobotę lipca wciśnie się w garnitur, bo będzie towarzyszył Iwonie. Dziewczyna nie ma pary i wybłagała u niego, żeby z nią poszedł. Zgodził się, bo co miał innego zrobić. Tym bardziej, że dostał od niej paczkę miętowych gum do żucia i ładny, błagalny uśmiech.
Ostatnimi jego papierosami były te, które dostał w paczce od Świrusa. Nie stać go było, by kupić sobie kolejną. Za to zapalniczkę ciągle nosił przy sobie, traktując ją jak talizman.
Z Konradem w ogóle się nie dogadywał. Chłopak był do niego nastawiony wrogo. Próbował nim rządzić, na co Kamil nie zamierzał mu pozwalać. Wystarczyło, że musiał słuchać jego brata. Ten to przynajmniej coś wiedział, a Konrad… Po prostu lubił rządzić. Kamil zauważył w relacji braci, że obaj żarli się ze sobą, kiedy chodziło o dziewczynę młodszego z nich. Bernadetta Kawecka, córeczka nauczycielki i siostrzyczka Artura. To właśnie… a raczej ta właśnie rodzina, była powodem niesnasek pomiędzy braćmi. Kamil, chcąc nie chcąc, gdyby musiał wybierać, stanąłby po stronie Szymona. Może pani Kawecka była dobrą nauczycielką i nic do niej nie miał, ale jej syn dał mu się we znaki. Nawet myślami nie bardzo chciał wracać do tamtych chwil, ponieważ miał ochotę samemu sobie przywalić za to, jaką był wtedy pipką w stosunku do starszego chłopaka. W ogóle za długo był taką ciotą, która płacze, jak tylko ktoś na niego krzywo spojrzy. Nie lubił takich ludzi. Wkurwiali go. Małe, wystraszone gnojki. Na szczęście on już taki nie jest. W końcu wszystko się zmieniło i stał się górą.
– Usiądź i trzymaj się. Nie bój się – głos Szymona sprawił, że Kamil powrócił z dalekiej wędrówki, odsuwając na bok wszystkie myśli. Stał oparty o ścianę stajni, popijając oranżadę i przyglądał się, jak Szymon będący na wybiegu dla koni prowadzi zajęcia z hipoterapii.
Ten facet naprawdę jest niesamowity. Nie dość, że ukończył uniwersytet rolniczy z doskonałym wynikiem, zdobył tam papiery instruktora jazdy konnej, to jeszcze wyszkolił się na hipoterapeutę. Dlatego teraz, jako wykwalifikowana osoba, prowadził zajęcia z dziećmi w jakimś stopniu niepełnosprawnymi, czy to emocjonalnie, czy fizycznie. Widać było, że ta praca sprawia mu wiele satysfakcji.
Kamil nigdy by się na to nie zdobył. Nie był takim samarytaninem i filantropem. Złapał się na tym, że podziwia Szymona za to, co robi. Prychnął niezadowolony. Jeszcze tego by brakowało, że go polubi i będzie problem. Podziwiać mógł coś innego. Na przykład jego motor. Przepiękna maszyna. Dwukołowy potwór. Chętnie by się na nim przejechał. Nie mógł tego zrobić, bo nie miał prawa jazdy nawet na samochód, a co dopiero na motor. Mógłby poprosić Szymona, żeby go kiedyś przewiózł, ale tego nie zrobi.
– Przytul się do szyi konia – ciepły głos Szymona ponownie wdarł się do uszu Kamila. Naprawdę nie miałby tyle cierpliwości i chęci pomocy komuś, ile niezaprzeczalnie posiadał Bieńkowski. Owszem, zwierzętom pomógłby natychmiast, ale ludziom nie. Uważał, że oni muszą sobie radzić sami, a zwierzaki są raczej bezbronne. W tym względzie – pomimo że Szymon również niósł pomoc wszelkiego rodzaju stworzeniom – byli ulepieni z innej gliny.
Skończywszy oranżadę, którą pił o wiele za długo, odstawił butelkę do stojącego w cieniu transportera przeznaczonego na puste butelki. Konieczność powrotu do pracy zmusiła go do przerwania gapienia się na młodego instruktora.

*

Skończywszy kolejne zajęcia z dziećmi pożegnał się z nimi lub ich opiekunami. Zmęczony oraz zadowolony i spełniony, zajął się końmi. Były to zwierzęta specjalnie wyszkolone i wybrane do tego typu zajęć. Spokojne, zrównoważone i lubiące dzieci. Spojrzał na Ariadnę chodzącą po wybiegu obok. Dobrze byłoby, aby mogła się nadać do tego typu zajęć, bo inaczej nie wiedział, co z nią będzie. Nie nadawała się na długie wędrówki. Jej ścięgna naprawdę były słabe. Obawiał się, że może będzie musiał podjąć trudną decyzję, jeżeli klacz nie nada się do hipoterapii.
Przybiegł do niego Ares. Szymon ukucnął i pogłaskał psa.
– Hej, piesku. Idziemy do Kamila? – Pies zamerdał szybciej ogonem i odbiegł od niego, wołając go szczeknięciem. – Mądry zwierzak. Doskonale wiesz, kto to jest Kamil. – Widział, że chłopak przez pewien czas stał i mu się przyglądał, a potem zniknął.
Szymon zamierzał zaproponować mu naukę jazdy konnej. Gdyby Kamil się tego nauczył, mogliby wybierać się razem na przejażdżki z psami. Ares i Mili bardzo się lubili. Kamil nawet przyprowadził suczkę parę razy i psy bawiły się w ogrodzie, dopóki zmęczone nie padły w cieniu pod drzewami, dając ludziom spokój.
Wszedł do stajni i odszukał Kamila. Zastał go sprzątającego boks Lajli, klaczy należącej do jego siostry.
– Kamil? – Wszedł do boksu.
– No co? – Nabrał na widły gnoju i wrzucił go na taczkę.
– Nauczę cię jeździć. – Po co pytać, lepiej od razu postawić chłopaka przed faktem dokonanym.
– Na czym? – Oparł się o styl od wideł, wpatrując się uważnie w Bieńkowskiego.
Szymon ugryzł się w język, zanim złośliwie powiedziałby na głos coś, co przyszło mu na myśl w związku z nauką ujeżdżania. Brakowało mu seksu, a nie miał ochoty na przygodne znajomości.
Odchrząknął.
– Nie sprecyzowałem na czym. Na koniu. Choćby na Zefirze. Lubi cię za te dostarczane mu kostki cukru.
– Nie wiem, może i lubi. Co do jazdy, fajnie byłoby się nauczyć jeździć konno.
– Świetnie. Po południu zapraszam na pierwszą lekcję. Pomogę ci z tym gnojem. Będzie szybciej. – Wyszedł na chwilę ze stajni.
Kamil tylko wzruszył ramionami. Dla niego to i lepiej. Nie namęczy się tak bardzo, chociaż dzisiaj i tak miał wysprzątać trzy ostatnie boksy i wyścielić je słomą. Po chwili Szymon wrócił w kaloszach na nogach i z łopatą. Zaczął zbierać to, czego nie dało się nabrać widłami.
– Kiedy mój braciszek przyjdzie ze szkoły, to umyje ściany boksów i wysprząta żłoby.
– Będzie pyskował i mówił, że to moja robota. – Wrzucił na taczkę kolejną porcję gnoju.
– Niech pyskuje. Nie ma nic innego do roboty. Miał wczoraj wykosić trawę, bo już urosła, to powiedział, że nie ma czasu i nie ma zamiaru robić syzyfowej roboty. Dopiero co kosił dwa tygodnie temu i nie jego winą jest to, że urosła. – Chwycił rączki taczki i przejechał nią do innego boksu.
– Jak go pierwszy raz spotkałem, kiedy prosił mojego dziadka, żeby przyszedł do Ariadny, to pomyślałem, że jest spoko. – O wiele przyjemniej mu się pracowało w czasie rozmowy.
– Bo jest. Po prostu młoda Kawecka robi mu papkę z mózgu.
– Za co jej tak nie lubisz?
– Gówniara robi z moim bratem co chce, a on jej na to pozwala. Do tego mam stare z jej bratem porachunki.
Kamil nie chciał wypytywać, o co chodziło z Arturem, bo to nie jego sprawa, lecz zduszenie ciekawości nie było takie proste. Z doświadczenia wiedząc, że jeżeli ktoś chce się o czymś dowiedzieć, musi zdradzić jakąś swoją tajemnicę, przerwał pracę i powiedział:
– Kiedy miałem dwanaście, trzynaście lat, zanim stąd wyjechałem, Artur przezywał mnie, zabierał mi kasę, zastraszał, a ja mu się tak dawałem jak ostatnia ciota. Nienawidzę go. Nie umiałem mu się wtedy przeciwstawić.
– Artur zwodził Karolinę, moją siostrę. Była w nim ślepo zakochana, a on się nią bawił. Zażądał od niej dowodu miłości, a kiedy mu go nie dała, próbował wziąć go sobie na siłę – wyznał Szymon, ściskając styl od łopaty. – Na szczęście zapobiegłem temu. Znalazłem się w dobrym miejscu i we właściwym czasie. Myślałem, że go zabiję. Karolina powstrzymała mnie przed rozpieprzeniem mu buźki. Od tamtej pory on i ja mamy na pieńku. Robi, co chce i jest całkowicie bezkarny. Nawet policja nic mu nie zrobi, bo Kaweccy mają ich w łapie, że tak powiem. Zresztą, omal cię nie przejechał.
– Skurwiel – wyrwało się Kamilowi. – W sumie dzięki za tamto. Znów byłeś w dobrym miejscu i we właściwym czasie. – Uśmiechnął się ciepło do Szymona. Szybko jednak odwrócił od niego wzrok, skupiając go na zapełnionych taczkach.
– Do usług. – Przyglądał mu się chwilę w milczeniu, a potem dodał: – Co do skurwiela, to masz rację. Bernatka też ma swoje za uszami. Traktuje Konrada jak zero, a ten za nią łazi z wywieszonym jęzorem, bo mu da… – syknął pomiędzy zębami i przejechał taczkami do kolejnego boksu. – Mój brat myśli nie tą głową, co trzeba. Kiedy przejrzy na oczy, może to być dla niego przykry upadek. Seks to nie wszystko. Jest bardzo ważny, ale w udanym, dobrym, pełnym zaufania związku, a nie w czymś, gdzie jedna strona wykorzystuje drugą i się nią bawi – mówił coraz bardziej zły.
– Miłość jest ślepa. Wiem coś o tym.
– Chyba każdy wie. Konrad dopiero się o tym przekona. Szkoda, bo jest na to za młody, a do tego wrażliwy. – Wziął widły od Kamila i ze złością zaczął nakładać gnój.  – Lubi rządzić, jest leniwy, ale i wrażliwy. Gdy zerwała z nim jego pierwsza dziewczyna, przyszedł do mnie i płakał jak dziecko. Po Bernacie będzie jeszcze gorzej. Dlatego wolałbym, żeby kopnęła go w tyłek, zanim się w niej zakocha. Nie… – urwał, bo odezwała się jego komórka. Po wyjęciu jej z kieszeni spojrzał na wyświetlacz. – O, to mama.
– To z nią pogadaj, ja to wywiozę. – Wskazał na niezły ładunek na taczkach.
Zawiózł zawartość na przeznaczone do tego miejsce i wyładował. Wracając, napotkał Szymona w drzwiach stajni.
– Muszę lecieć. Karolina dojeżdża pociągiem do Rzeszowa i muszę po nią wyjechać. W końcu wraca. Zdała ostatnie egzaminy dopiero wczoraj, bo były jakieś trudności. Ale o popołudniu pamiętam. Godzina szesnasta. – Uśmiech rozjaśnił mu twarz.
– Super. Dokończę to i pójdę do domu na obiad.
– Nie zjesz u nas?
– Nie. Powiedziałem twojej mamie, że dziś jem w domu.
Szymon skinął głową i odszedł. Kamil zagapił się za nim, a kąciki jego ust nieznacznie poszły w górę.

*

Zdarzało się, że jadał obiady u Bieńkowskich, na dworze, wraz z innymi pracownikami i Szymonem oraz jego ojcem, ale robił to rzadko. Wolał wracać do domu na posiłek. Jeżeli miał taki zamiar, mówił pani Basi, żeby nie przygotowywała dla niego porcji. Dzisiaj tym bardziej chciał wrócić do domu, bo babcia robiła placki ziemniaczane, które kochał. Przygotowała też kalafiorową, której nie znosił, ale przełknie ją dla placków, bo inaczej ich nie dostanie.
Po umyciu się usiadł przy stole naprzeciwko dziadka. Babcia kręciła się po kuchni z marsową miną.
– Coś się stało? – zapytał.
– Nie pytaj – uprzedził dziadek Staszek, ale zrobił to za późno.
– Niech pyta – rzekła babcia. – Niech wie. Byłam dzisiaj u Hanki Kowalikowej zapytać się, czy nie potrzebuje w czymś pomocy. – Przerzuciła placki z patelni na talerz i nałożyła kolejne porcje do smażenia. – Ma osiemdziesiąt pięć lat, mieszka sama i ogólnie dobrze sobie radzi, ale nie ze wszystkim. Córka wyjechała do miasta, syn też, oboje robią kariery. Wnuki założyły już swoje rodziny i wszyscy mają starą babkę gdzieś. Widzą ją wtedy, kiedy dostaje emeryturę. Od razu się pojawiają i wyciągają ręce po kasę. Już bym im dała, ale po kilka razów przez tyłek. – Nałożyła parę placków na mały talerzyk i postawiła przed wnukiem. – Nie musisz jeść zupy.
– Dziękuję. – Ucieszył się.
– Wracając do Kowalikowej. – Do głębokiego talerza nalała kalafiorówki i podała mężowi. Powróciła do smażenia kolejnych placków. – Wiecie, co ta posrana rodzinka, dla której Hanka wypruwała sobie żyły, harując w polu i pracując całymi dniami w fabryce, postanowiła? Ukochane dzieci chcą ją wysłać do domu starców. Jak ona mi się żaliła z tego powodu, jak płakała. Miała nadzieję, że na starość któreś ją weźmie do siebie, ale nie, bo nie ma miejsca. Pewnie, nie ma, bo nikt się nie chce starą babką opiekować. – Machała widelcem w powietrzu. – Co za niewdzięczność. Im i ich dzieciom pieluchy zmieniała, dupy podcierała, a tu proszę… Jedno by się mogło do niej wprowadzić, a nawet tak by wolała, bo jak mówi, starych drzew się nie przesadza. Ale oczywiście nie ma mowy, bo karierę robią, pracę dobrą mają. A kto im dał pieniądze na kształcenie się? Hanka dała. We wszystkim pomogła, a teraz się jej pozbywają jak śmiecia. Nikt jej nie chce. Najłatwiej to ją gdzieś wysłać i pewnie jeszcze nie odwiedzać, zapomnieć. Zamiast zająć się nią… Co się na Boga teraz dzieje z tymi ludźmi? Nie idzie ku dobremu. Ja wam to mówię. Skoro nastały takie czasy, że nie szanuje się starszych, nie daje się im godnie żyć i umierać, tylko traktuje źle i się ich pozbywa… Kiedyś i oni się zestarzeją. Nadzieja w tym, że poczują to samo na własnej skórze i wspomną, co zrobili z ojcem, matką. – Obok talerza zupy postawiła mężowi kopczyk placków i dołożyła kilka wnukowi. – Już zapowiedziałam Beacie, że jak zechce nam zrobić to samo, to nigdy się na to nie zgodzimy. Tu jest nasz dom i tu umrzemy. Nie w jakimś domu opieki. – Usiadła przy stole, biorąc się za jedzenie.
Kamil przeżuwał spokojnie kolejny placek, słuchając biadolenia babci. Jak ją znał, to dzisiaj do końca dnia będzie mieć podły nastrój. Trochę żałował, że przyszedł na ten obiad. Nie odzywał się, bo na ten temat nie miał zdania. W sumie, jak tak się nad tym zastanowić, to sam nie chciałby, żeby jego dzieci pozbyły się go na starość jak starego mebla czy wywoziły do szpitala na święta, bo rodzinka przyjedzie lub zamknęły w komórce i tam zostawiły. Zresztą, on nie ma co liczyć na dzieci. Chyba że za kilka lat będzie miał stałego partnera, zalegalizują związki partnerskie, a najlepiej, jak w Irlandii, dopuszczona zostanie możliwość małżeństw homoseksualnych i będzie pozwolenie na adopcję dzieci. Czy on chce mieć dzieci? Nie. Na pewno nie. Nie za bardzo je lubi. Podejrzewał, że Szymon przeciwnie. Opiekował się dzisiaj tymi dzieciakami, które przyjechały. Czy Szymon Bieńkowski chciałby w przyszłości mieć dzieci? Pewnie tak, ale raczej to niemożliwe.
– Nalać ci kompotu? – zapytała babcia Zosia. – Z truskawek jest. Dzisiaj je zebrałam.
– Tak, poproszę. – Odkroił widelcem kawałek placka i podał go siedzącej pod stołem suczce.
– Widziałam. Nie karm jej, bo potem będzie gruba jak beczka. Ma do tego tendencje. Miała pełną michę i wszystko zżarła.
– Tylko kawałek. Gruba będzie, kiedy zostanie szczenna. Co, Mili?
– Jak skończy rok, zostanie wysterylizowana – odezwał się dziadek. – Nie będziemy produkować kolejnych psów, żeby potem biedactwa trafiały do schroniska, bo się znudzą właścicielom, albo, co gorsza, siedziały na krótkich łańcuchach zostawione same sobie.
Kamil musiał przyznać dziadkowi rację. Ileż to razy robił wojnę ludziom o złe traktowanie zwierząt. One nie są rzeczą, tylko czującą, żywą istotą. Nerwy go zawsze brały, kiedy ktoś mówił inaczej.
Babcia postawiła przed nim szklankę kompotu i wypił od razu połowę. Słodki, chłodny… tego mu brakowało. Jak kochał oranżadę, tak kompot z truskawek wygrywał ze wszystkim.
– Po południu idę plewić w ogródku – powiedziała babcia. – Znów w marchewce urosła trawa. Nic innego tak nie rośnie, jak ta przeklęta trawa. Ogórki już niedługo będą do zbioru. Dobrze, że te ślimaki wszystkiego nie zżarły, jak rok temu. Kamil, nałożyć ci jeszcze placków?
– Nie. Jestem pełen. – Poklepał się po płaskim jak deska brzuchu. – Szymon ma mnie uczyć jeździć konno i wolałbym do tego czasu to przetrawić.
– Jak ci się u niego pracuje? – zapytał dziadek. – Nie wkurzasz się jak na początku. Nie będę tam robił, nikt mi nie będzie rozkazywał i tak dalej. – Wymieniał frazy często powtarzane przez wnuka.
– Ja tak mówiłem? Na pewno nie ja. Dziadek, a co mam robić? Potrzebuję kasy. Nawet nie mam na głupią gumę do żucia. – Nic mu nie dawali, nawet mama, bo wiedział, że to była solidna lekcja za tą kradzież. Rodzinka chciała mu uświadomić, że nie ma nic za darmo i na wszystko trzeba ciężko pracować, czy to intelektualnie, czy fizycznie. – Trochę trudno było na początku, ale przyzwyczajam się. Poza tym Szymon mi pomaga i gdy z urlopu wróci Jacek Topolski, zawsze będę miał jakieś wolne dni. Chociaż w sumie lubię pracować przy koniach.
– Nadal się tak dobrze spisuj. Rozmawiałem z Mariuszem. Powiedział mi, że Szymon cię chwalił. – Podobało mu się to, że wnuk wyciszył się i już tak łatwo nie wpadał w szał. – Wciąż nie może się ciebie nachwalić.
Ta nowość zaskoczyła Kamila i mile połechtała. Nie sądził, że Szymon miał o nim dobre zdanie. Co prawda jako o pracowniku, ale w ogóle się czegoś takiego nie spodziewał. Od wieków nikt go w niczym nie pochwalił, a wiecznie była ta sama śpiewka, że wszystko, co robi, robi źle. Dlatego po tym, co usłyszał, postanowił dobrze wykonywać swoją pracę.
– Szymon też jest spoko – odpowiedział, dopijając kompot. Na talerzu leżał ostatni kawałek placka ziemniaczanego i oddał go Mili. Babcia tylko skarciła go wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Spojrzał na zegarek. Było dopiero po czternastej, więc najpierw chwilę odpocznie, potem wróci do pracy, a jeszcze później czekała go lekcja jazdy konnej. Chciałby, żeby już była czwarta po południu.

25 sierpnia 2016

W sidłach miłości tom 3 - Rozdział 7

Kochani, chciałabym urządzić jakiś konkurs w którym do wygrania będzie "Ogród malw" mój ostatni tekst. Można go kupić tutaj: Klik
Wiadomo jednak, że nie każdy może sobie pozwolić na kupno, więc chciałabym go podarować kilku osobom. Niestety nie mam pomysłów na konkursy. Może Wy jakieś macie albo po prostu piszcie w jakim konkursie chcielibyście wziąć udział - literackim, graficznym, coś z poezją, może zwykłe losowanie. Piszcie i coś wymyślę. :)

A teraz dziękuję za komentarze. Wiem, że jestem leniem w odpisywaniu, a poza tym przy komputerze spędzam zaledwie chwilę, ale każdy uważnie czytam i dziękuję jeszcze raz. :* Zapraszam na rozdział. :)




Z biegiem dni Casey czuł się coraz lepiej. Nadal wyglądał kolorowo, ale już go tak bardzo nie bolało i mógł się swobodniej poruszać. Maści zdziałały cuda. Przedwczoraj był na kontroli i na szczęście okazało się, że wszystko jest w porządku. W takim razie do szkoły może iść w poniedziałek razem z JD. Obawiał się powrotu do liceum, bo Richie opowiedział mu o wizycie policji u dyrektorki i o tym, że podobno trener – oraz byli koledzy – był przesłuchiwany. Może przez to mieć trochę przewalone, ponieważ na pewno bez dowodów policja nic nie zrobi. Tym bardziej że podobno trener wraz z innymi opowiedział policji niezłą bajeczkę. Sam będzie musiał się tym zająć, jak planował.
– Siedź spokojnie – skarcił go JD próbujący wysmarować mu bok maścią.
– Przecież siedzę, a jak gdzieś tam sobie podotykasz więcej mojego ciała tym i przyjemność lepsza. Dla nas obu.
– Gdybyś nie wyglądał jak tęcza, to  bym ci właśnie przyłożył.
– Jeden siniak w tę czy we w tę…
– Ale mogę cię walnąć w łepetynę. Podobno jest zdrowa, ale dyskutowałbym.
– Ha, ha, ha, Emosiek ma dobry humor. – Wyszczerzył się do niego, oglądając przez ramię.
– Powiedziałem, nie kręć się. No, ale dobra, powinno już wystarczyć. – Wytarł dłonie w chusteczkę, ale i tak były całe tłuste. – Muszę teraz jechać sobie łapska umyć.
– Myślałem, że jeszcze bardziej mnie posmarujesz. Ale rozumiem, że wolisz przestać, bo jestem za bardzo podniecający. – Założył na siebie podkoszulek.
– Tak, przyznaję, jesteś podniecający jak osioł. – Mrugnął do niego. – Zawieziesz mnie do łazienki? – Pokazał mu tłuste ręce.
– Pewnie, książę. Siedź sobie wygodnie.
– A żebyś wiedział, że tak będzie.
– Służę panu uprzejmie. – Pokłonił się przed JD z błyskiem w oku, po czym otrzymawszy nikły i kpiący uśmieszek od swojego chłopaka, wyprostował się i złapał za rączki od wózka. Wyprowadzając pojazd, jak on to nazywał, z pokoju, wpadli na biegnącą, najmłodszą latorośl rodziny Whitener. – Przed czym tak uciekasz?
– Przed potworem – powiedziała, po czym pisnęła i pobiegła do kuchni.
Zaraz obaj poznali rozwiązanie zagadki, kiedy z jej pokoju wybiegł Danny, głośno rycząc.
– Bosz, już wrócili ze szkoły. Koniec spokoju – burknął JD. – Hej, dzieciarnia, a lekcje odrobione? – Usłyszał jęk zawodu dolatujący z paru stron.
– Ty to potrafisz zepsuć zabawę – rzucił Casey.
– Najpierw obowiązki, później przyjemność, a poza tym będzie trochę ciszy.
– Ale dzisiaj piątek, nie muszą chyba… – Ruszył w dalszą drogę ku wielkiej krainie, jaką jest łazienka.
– Muszą. Wiesz, że jutro tego nie zrobią, w niedzielę będą jęczeć, że im się nie chce i pół dnia marudzić, że nie odrobili lekcji w piątek. Nie, dziękuję.
– Co z tego? – Zatrzymał się i ukucnął przed JD. Wziął jego dłoń w swoją, nie przejmując się, że jest brudna od maści. – W weekend i tak nas tutaj nie będzie.
– A gdzie będziemy?
– Pamiętasz ten mały motelik, w którym spędziliśmy noc?
– Aha. – Patrzył podejrzliwie na Caseya. Co on znów kombinuje?
– Zabieram się tam z rana. Spędzimy tam weekend, co ty na to? – Bał się, że JD mu odmówi. Tym bardziej kiedy cisza przedłużała się, a chłopak wgapiał się w niego jak w ufoludka. – Po prostu chciałbym spędzić czas tylko z tobą.
JD podejrzewał, że wie, o co chodzi Caseyowi. Nie, że tego nie chciał, tylko obawiał się, jak to będzie, i wstydził.
– Pewnie myślisz, że chodzi mi o jedno – powiedział McPherson, jakby czytając w myślach swojego partnera. – Wiesz, że chciałbym, lecz nie musimy nic robić. Wystarczy, że pobędziemy ze sobą. Tutaj nie mamy większej możliwości bycia tak tylko ty i ja.
– W tym motelu nie ma windy. – Nie potrafił mu się opierać, kiedy Casey patrzył na niego tym swoim cielęcym wzrokiem.
– Wniosę cię. Dam radę. Najwyżej ktoś mi pomoże. Poza tym jesteś lekki.
– Chyba zapominasz, że niedawno cię pobito.
– To było w poniedziałek, a jutro będzie sobota. Nic mi nie jest. To co, pozwolisz mi się porwać? – Uśmiechnął się na skinięcie głową, które otrzymał. Podniósłszy się, pochylił, składając najczulszy pocałunek na ustach JD. Zamierzał przedłużyć pieszczotę, lecz mu przeszkodzono, bo dzieciaki zaczęły znów biegać po mieszkaniu.
– Do cholery, powiedziałem, żebyście odrobili lekcje! – wrzasnął JD, natychmiast uspokajając towarzystwo. – Widzisz, jak to działa?
– Twój wrzask na każdego działa.
– Zawieź mnie do tej łazienki, bo pomyślę, że dzielą mnie od niej całe mile.
– Nie moja wina, że po drodze same przeszkody się piętrzą.
– Już je pokonałem, więc… – urwał, bo jego usta zostały skutecznie przymknięte kolejnym, tym razem głębszym pocałunkiem. Zamruczał, rozchylając wargi, by wpuścić język Caseya do środka. Natychmiast oplótł go swoim i zassał bezlitośnie, bawiąc się z nim i delektując bliskością. Nie dane im jednak było przedłużyć pieszczoty, bo trzaśnięcie drzwiami skutecznie go otrzeźwiło. Oderwał się od ust Caseya, spoglądając na wejście do mieszkania. – Co się tak gapicie? Nie widziałyście całujących się facetów?
– Widziałam, ale nie sądziłam, że będę widziała w takiej sytuacji mojego brata. Dobrze, że mi oczu nie wypaliło.
– Nie gadaj bzdur, Lori – wtrąciła Kate. – To po prostu miłość. Cześć, brat.
– Hej. – Nachylił się do ucha JD, szepcząc: – Właśnie dlatego chcę cię stąd zabrać na weekend. W tym domu nie ma spokoju. – I jak na potwierdzenie z pokoju Ryana i Danny’ego dobiegł wrzask radości. – Ryan chyba przeszedł całą grę.
– Cas, zabieraj mnie wszędzie, gdzie chcesz, byle była chwila ciszy.
– O, jaki posłuszny.
– A chcesz w łepetynę?
Casey roześmiał się. To był właśnie jego kochany JD.



* * *

– Szlag by to! – wrzasnął Richie, wrzucając spaloną patelnię do zlewu i zalewając ją wodą. Tłuszcz zaskwierczał i prysnął na boki. W całej kuchni śmierdziało spalenizną, a włączony okap ledwie dawał sobie radę z pochłanianiem dymu. – Niech to szlag. – Chłopak usiadł na kafelkach, zaciskając dłonie we włosach, starając się nie myśleć o spalonej kolacji.
Zamyślił się tylko na chwilę i ma spaloną patelnię oraz pusty żołądek. Nic mu się ostatnio nie udawało. Nawet przestał tańczyć, bo nie widział w tym sensu. Stracił do tego chęć. Do wszystkiego stracił chęć. Rano ledwie zwlekał się z łóżka, szedł do szkoły, zachowując się jak robot, po czym wracał do pustego domu i uderzała w niego samotność. Parę razy spotkał się z Joyce i było nawet fajnie, lecz dziewczyna kogoś poznała i umawiała się z tą osobą. Alex go zostawił, bo ma też pewnie kiepskie dni. Tak chyba lepiej, bo obaj w nienajlepszych nastrojach mogliby skoczyć sobie do oczu, a to ostatnie czego oczekiwał.
Nie to jednak było najgorsze. Z każdym dniem coraz bardziej odczuwał brak Jonathana. Odkąd postanowił, żeby dać partnerowi czas, ani razu go nie widział. Johnny wziął urlop, a on sam nie chodził do ich domu, więc nie mieli okazji się spotkać. Nawet jakby mieli, to i tak przeczuwał, że Johnny zrobi wszystko, żeby go unikać. To nie wróżyło dobrze, a czarne myśli coraz częściej go prześladowały. Każdego dnia bał się, że Johnny przyjdzie, powie mu, jak to dobrze żyć bez niego, i zakończy ich związek. W Richiem walczyły ze sobą różne sprzeczności. Głosy, które krzyczały, że partner go zostawi, z głosami mówiącymi zupełnie coś przeciwnego. Nie chciał żadnych słuchać, a na pewno nie tych pierwszych, bo wpędzały go w depresję, a wtedy nie potrafił przestać płakać i wmawiać sobie, że jest nikim, jak kogoś takiego może chcieć facet jego marzeń. Samotność gnębiła go, lecz nie potrafił tego zmienić.
Przez parę miesięcy był taki szczęśliwy i wszystko spierdolił. Zawsze wszystko niszczy. Zniszczył związek rodziców, relacje z siostrą, bliskość z Johnnym, a teraz jeszcze swoją kolację.
Podniósł głowę, słysząc pukanie do drzwi. Przez chwilę korciło go, żeby udawać, że go nie ma, lecz doszedł do wniosku, że każde towarzystwo będzie lepsze niż kolejny wieczór z wyciskaczem łez, który planował obejrzeć, by dobić się jeszcze bardziej. Wstawszy, rzucił tylko okiem na spaloną patelnię. Będzie musiał kupić nową, po tym jak poprosi ojca o kasę.
Nie interesując się swoim wyglądem, poszedł otworzyć drzwi.
– Cześć, tatku. – Przygładził sterczące kosmyki i poprawił za duży, porozciągany golf.
– Ciężko się do ciebie dodzwonić, a że byłem w pobliżu, postanowiłem wstąpić. – Martin zmarszczył brwi i nos na smród dochodzący z wnętrza domu. – Mogę wejść?
– Tak. – Odsunął się, wpuszczając rodzica do środka.
– Co się przypaliło? – Martin od razu skierował swoje nogi do kuchni i pierwsze co zrobił, to odsunął firankę i otworzył okno.
– Raczej zjarało, doszczętnie. Byłem… zajęty i…
– Richie, przecież tłuszcz mógł się zapalić, a wtedy miałbyś problem.
Obserwował ojca oglądającego nie tylko patelnię, ale i coś, co wcześniej było smacznym bekonem, a teraz bardziej przypominało zwęglone coś, niż jedzenie.
– Powiedz mi, co się z tobą dzieje? – zapytał Taylor, zostawiając w spokoju patelnię. – Nie przychodzisz do nas, nie dajesz znaku życia. Tylko raz odebrałeś telefon. – Ojciec oparł się o szafki z założonymi na piersi rękoma.
– Nic. Jestem tylko zajęty szkołą, nauką, tańcem. Mam tyle na głowie, że ciężko znaleźć mi czas na jakiekolwiek towarzystwo – kłamał i już czuł się temu winny. Nie zamierzał jednak przyznawać się tacie do tego, że w jego związku źle się dzieje. Rodzic żył w swoim świecie z nową żoną, która była fantastyczną kobietą. Zmienił pracę na lepszą i lepiej płatną. Po co miałby psuć mu wszystko, zrzucając swoje problemy na niego. Zresztą i tak nie mógłby mu powiedzieć, dlaczego tak się stało. Prędzej wróci do tego klubu, niż wygada się z takich rzeczy przed ojcem.
– Johnny ci nie pomaga?
– Pomaga, ale ma też swoje życie. Od jakiegoś czasu daje prywatne lekcje tańca i ma coraz mniej czasu wolnego. – Potarł ramiona, bo zrobiło mu się zimno. – Mogę zamknąć okno? W piecu pewnie wygasło, a na dworze ziąb.
– Już się przewietrzyło, więc zamknij. Właściwie przyjechałem tutaj, żeby powiedzieć ci parę rzeczy o twojej siostrze. Po to głównie dzwoniłem.
Richie przekręcił klamkę w oknie, szczelnie je domykając.
– Co u niej? Nie widziałem jej od stypy po pogrzebie mamy.
– Nie za ciekawie. Została wysłana na jeden z tych obozów dla trudnej młodzieży.
– Co? – Czytał o takich obozach, nawet oglądał jakiś program Reality Show z takiego miejsca. Wysyła się trudne dzieciaki, często młodych przestępców, do takich obozów, zamiast do zakładów zamkniętych, i tam uczą się życia. Często w takich obozach rygor jest jak w wojsku i szefem jest jakiś wojskowy czy ktoś w tym stylu. – To jak więzienie na powietrzu. Ale ona przecież…
– Dziewczyna kradnie, jest agresywna. Twoja ciotka nie mogła nad nią zapanować. Milicent uderzyła ją przy policji, która przyszła po twoją siostrę z nakazem aresztowania. Ciotka zadzwoniła do mnie i dzisiaj z pomocą Marianne Mili została zawieziona do takiego obozu. Jeżeli z niego ucieknie, czeka ją poprawczak.
– Ale co kradła? Są na to dowody?
– Kamery, synu, kamery. Jakaś nagrała ją, jak kradnie płyty ze sklepu muzycznego. Takich przypadków jest dużo więcej. To jakaś bluzka, kosmetyk, coś innego. To się działo już od śmierci waszej matki, ale nikt tego nie widział.
– Jak mieliśmy to widzieć, kiedy młoda zamieszkała z ciotką, mając nas nie powiem gdzie. Dobrze jej tak. – Zasunął zamaszyście firankę. – Niech siedzi na takim obozie. Może to ją zmieni. Może coś zrozumie. Ile ma tam być?
– Zależy od postępów. Za miesiąc można będzie ją odwiedzić.
– Na pewno do niej nie pojadę. Mam żal i dopóki sama do mnie nie przyjdzie, nie przeprosi, nie mam zamiaru mieć z nią jakiegokolwiek kontaktu. Zresztą nigdy nie byliśmy kochającym się rodzeństwem. – Już zapomniał, jak chwilę wcześniej obwiniał się o to, że popsuł relacje z siostrą. Ale tak jak powiedział, nigdy nie mieli dobrego kontaktu ze sobą. Za dużo życia mu zatruła, żeby miał się czymś takim przejmować. Nie ma to jak dobijać się i szukać sobie samemu problemów oraz sytuacji, podczas których może się o coś obwiniać.
– Richie, ona i ty, oboje jesteście moimi dziećmi i tak samo się o was martwię. – Podszedł do syna i położył rękę na jego ramieniu. – Chciałbym, żebyście umieli się dogadać. Rodzina w życiu jest ważna.
– Niech ona zechce się dogadać, to może ja też tego spróbuję.
– W porządku, ale jakbyś za miesiąc zmienił zdanie…
– Wątpię, mimo wszystko będę pamiętał, że mogę się z tobą zabrać. Gdzie właściwie ona jest?
– Gdzieś w górach. Konkretny adres poznam za jakiś czas. Wiesz, tak na wszelki wypadek, żebym na samym początku nie przyjechał i nie zabrał jej stamtąd. Uciekam. Wybieramy się z Marianne na kolację. – Wsunął rękę do kieszeni płaszcza i wyjąwszy z niej portfel, otworzył go. – A tu masz na nową patelnię. – Podał synowi plik banknotów. – Nie wydawaj tego, co ci daję co miesiąc, na takie zakupy.
– Nadal się upierasz, że do pracy powinienem pójść dopiero w wakacje?
– Sam mówisz, że już teraz nie masz czasu. – Nie do końca wierzył synowi, ale siłą niczego z niego nie wyciągnie. – A jak tam rachunki?
– Zapłacone. Z tego, co mi na nie dałeś, to zostało kilka dolców.
– W porządku i odwiedzaj nas częściej. Wpadnijcie kiedyś z Jonathanem na obiad. – Uścisnął syna, klepiąc go po plecach.
– Wpadniemy. Odprowadzę cię.
Kiedy pożegnał się z tatą i patrzył, jak mężczyzna odjeżdża, kątem oka zauważył, że pod domem Alexa zaparkował samochód Jonathana. Nie czekał, aż jego chłopak z niego wysiądzie, a miał na to wielką ochotę. Co więcej, chciał do niego podejść i powiedzieć to, co dla Johnny’ego mogło  być pustymi frazesami. Nie zrobił tego. W zamian chwilę później napisał esemesa: „Kocham Cię”.
Nie otrzymał odpowiedzi.


* * *


– No, puść to jeszcze raz i zobaczysz. – JD próbował wyrwać Caseyowi pilota od DVD.
– Co mam zobaczyć, że trup mrugnął okiem?
– Powiekami. Mruga się powiekami.
– Jak rzekł, tak rzekł. – Oglądali właśnie jakiś kryminał i JD zaczynał go wkurzać, bo w całym filmie widział masę błędów i cały czas gadał.
– A tutaj nie obrysowali tej leżącej na podłodze latarki. Przecież to może być dowód…
– JD, to jest tylko film.
– Właśnie, JD, przymknij się – skarciła go Kate. – To tylko film.
– Spoko. – Chłopak uniósł ręce. – Tylko tutaj widać tyle błędów. O, znów zamrugała.
– A niech se mruga. Może przecież – rzuciła Lori.
– Nie może, jest aktorką, gra trupa, więc nie może się ruszać.
– Jesteś upierdliwy, brat.
Siedzieli we czwórkę w dużym pokoju, kiedy godzinę temu postanowili spędzić wieczór razem. Mama JD jakiś czas temu przyszła z pracy, zrobiła z dziewczynami kolację i teraz siedziała w fotelu w rogu pokoju, czytając książkę i od czasu do czasu spoglądając na nich rozbawiona.
– Po prostu tego nie da się oglądać. – JD spojrzał na wchodzącą do pokoju Molly, która stanęła przed Caseyem i zaczęła mu się przyglądać. Potem podeszła do niego i zrobiła to samo. Pokiwała głową i znów wróciła do jego chłopaka. – Co tam, mała?
– Nie jestem mała.
– Bosz, tu się nie da oglądać – sapnęła Lori, wyrywając z ręki Caseya pilota i pauzując film. – Jak temu coś nie pasi, to zaś młoda przyłazi. Widać, że czegoś od chłopaków chcesz, gadaj.
Molly pokazała jej język, wzruszyła ramionami, uniosła dumnie brodę i wyszła.
– Chyba pójdę zobaczyć, o co jej chodziło – powiedział McPherson.
– A ja w końcu zobaczę, kto zabił – rzekła Kate i dostrzegając, że JD chce coś powiedzieć, dodała: – Tylko nie waż się mówić, kto jest sprawcą, bo będzie źle.
– To idę lepiej się spakować. To znaczy jadę – rzucił kąśliwie chłopak.
– Fajnie, że jedziecie na ten weekend. Mój brat ma ekstra pomysły.
– Czasami ma. – Nie wiedział czy to fajnie, że jadą, czy nie, ale co mu szkodziło wyrwać się z domu.
Tymczasem w pokoju Molly i Lori Casey ostrożnie usiadł na małym, kolorowym krzesełku, pozując do rysunku. Okazało się, że dziewczynce przyszła ochota na malowanie i potrzebowała męskiego modela, a jako że do wyboru miała tylko dwa wizerunki, wolała ten jego. Bo, jak dodała, on wygląda normalnie, gdyż gdyby narysowała brata, to więcej byłoby włosów na rysunku niż twarzy, czy coś takiego. W każdym razie nie do końca zrozumiał, o co jej chodziło. Pewnie o grzywkę, która zasłaniała prawe oko chłopaka.
– Nie ruszaj się. Namaluję teraz oczy.
– Dobra. A co z tą karierą aktorską?
– Malowanie to ho… hobby. Aktorka to praca – powiedziała dziewczynka poważnie, wybierając jedną z kredek, które kupił jej na urodziny. – Nie ruszaj się.
– Nie ruszam się, panienko.
Dziewczynka zachichotała, po czym pomazała coś na kartce i znów zmieniła kredkę.
– To będzie ładne.  Weźmiesz ślub z moim bratem? – zapytała znienacka.
– E… – Co miał jej odpowiedzieć? Przytkało go. Bardzo go tym pytaniem zaskoczyła. – Jakby była możliwość i chciałby to tak. – Sądzisz, że w sukni ślubnej byłoby mu do twarzy?
– Coś ty. Nie założyłby sukienki. To chłopak. Na welon też by się nie zgodził, chociaż jak bawiłam się lalkami – mówiła, jakby nadal tego nie robiła – to raz założyłam mu taki welon dla lalek. Ładnie mu w tym było. I mi na to pozwolił.
– Chyba wolę go bez welonu.
– Też tak myślę. Lepiej wygląda bez welonu. Ale nie ruszaj się, bo muszę namalować nos.
Lubił tę małą i miał do niej dużo cierpliwości. Pewnie dlatego nieśmiało wybrała jego, wcześniej odrzucając brata, który, pomimo że kochał swoją siostrzyczkę, już by stąd zwiał.
– Odpierdol się! – Usłyszał Casey, bez problemów rozpoznając głos wściekłego JD. Nawet Molly podskoczyła, z obawą patrząc na otwarte drzwi.
– Molly, możemy dokończyć później? – Dziewczynka tylko pokiwała głową. – Super. – Podniósł się z krzesełka, już wiedząc, że siadanie na czymś tak małym było błędem. Tak szybko jak mógł, dotarł do pokoju, który dzielił ze swoim chłopakiem.
– Nie, zostaw! Sam sobie poradzę! – krzyczał JD na swoją siostrę. Wokół niego leżały porozrzucane ubrania, a rozsierdzony chłopak zaciskał pięści na podłokietnikach wózka.
– Lori, wyjdź – nakazał Casey i zamknąwszy za dziewczyną drzwi, zwrócił się do JD. – Co ci znów odwaliło?
– Przez te cholerne nogi nie potrafię nic sam zrobić! Nie potrafię sam nawet sobie torby zdjąć i spakować się. – Uderzył pięścią w komodę.
– Jesteś sfrustrowany, ale to nie znaczy, że masz się na innych mścić! Lori tylko chciała ci pomóc!
– Wiem, kurwa, wiem! Nie musiałaby tego robić, gdyby nie te cholerne nogi. – Tym razem zaczął uderzać pięściami w swoje nic nieczujące uda. – Są jak z drewna. Nie są moje. Po co ty mnie chcesz zabrać na ten weekend? Lepiej sam jedź i odpocznij. Nie masz ze mnie żadnego pożytku! Zostaw kalekę i żyj dalej. Lepiej, żebym umarł, a nie siedział na tym czymś!
– Wymień sobie mózg, JD! – Bardzo zabolało go to, co partner powiedział. – Zależy mi na tobie, rozumiesz? – Uklęknął przed nim, odwracając go w nerwach w swoją stronę. Wziął jego dłonie w swoje i pocałował każdą z nich kilka razy. – Dlaczego ty nic nie rozumiesz? – Przytknął czoło do jego rąk. – Nigdzie nie zamierzam bez ciebie jechać. Chcę z tobą tam pojechać. Z tobą spędzić czas. – Uniósł głowę i ich oczy się spotkały. – Ty wciąż o tym samym. Tak jakby mnie obchodziło, czy chodzisz, czy nie. Owszem, chcę, żebyś chodził, bo ty tego pragniesz, ale dla mnie najważniejsze, że żyjesz. Przecież mogłoby cię już ze mną nie być. – Czuł, że w oczach pojawiły mu się łzy. Nie zamierzał się ich wstydzić. – Nie mów tak, że lepiej byłoby, gdybyś umarł. Nie wiesz, co czułem, kiedy tak sądziłem, widząc cię leżącego i całego we krwi. Nie myśl ciągle o sobie. Pomyśl o mnie. Co ja bym czuł, musząc odwiedzać twój grób zamiast mieć możliwość dotknięcia cię. – Wyciągnął dłoń i odsunął mu z oka grzywkę. – Spojrzenia w te twoje pełne głębi, czarne oczy. Porozmawiania z tobą. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Jeżeli powiesz, żebym odszedł, zrobię to wbrew sobie, ale nigdy nie proś mnie, abym przestał cię kochać dlatego, że ty nie chodzisz. Powiesz jakie to kiczowate, co mówię, że pewnie powinienem się zamknąć, ale mów sobie, co chcesz. Kocham cię. Boli mnie, że cierpisz, bo nie możesz chodzić, lecz najbardziej boli mnie to, iż wolałbyś być w grobie zamiast ze mną.
– Chcę być z tobą. – Kciukiem otarł łzę płynącą po policzku Caseya. – Ty nawet nie wiesz, jak bardzo chcę być z tobą. W pełni z tobą, wiesz, co mam na myśli?
Casey pokiwał głową, domyślając się, że JD chodzi o seks.
– Kochanie, to przecież nie problem. Mówiłem ci dwa miesiące temu…
– Pamiętam. Tylko jak mam pokonać wstyd? Jak mam pokonać to, że ty byś musiał wszystko zrobić.
Casey chwycił w dłonie jego twarz i delikatnie pocałował te pełne wargi.
– Za dużo myślisz. Nie rozmawiasz ze mną, tylko myślisz. Może zostaw to chwili. Co? Nie zabieram cię do tego motelu, że może zgodzisz się ze mną kochać. Po prostu chcę pobyć tam z tobą i tylko z tobą. Chcę, żebyś się zrelaksował przed powrotem do szkoły. Nie zmuszaj się do niczego.
– Nawet nie wiesz, jak bym chciał… – Objął Caseya wokół szyi. – Jakbym chciał znów móc się z tobą kochać. Móc panować nad sobą. Po prostu takie sytuacje, kiedy chcę coś zrobić, a nie mogę, sprawiają, że moje panowanie nad sobą kończy się. Ta głupia torba… Obawy jak to będzie. Jak sobie poradzę w łazience. W domu mam wszystko.
– Nie bój się. Pomogę ci. Po to też jestem. Pomogę ci. – Pocałował go w ucho, a potem ukrył twarz w szyi chłopaka. – Jak dobrze trzymać cię w ramionach. Jak dobrze.
– Powtarzasz się.
– I co z tego? – Podniósł się, wsunąwszy rękę pod kolana JD. Chłopak zaczął protestować, że jest za ciężki, ale jego to nie obchodziło. Przeniósł go na łóżko, ignorując ból potłuczonych żeber. Położył się obok niego i mocno przytulił.
JD wtulił się w niego ufnie, mając gdzieś, że pewnie nie zachowuje się tak jak wtedy, kiedy był zdrowy. Wstydził się swoich obecnych słabości, pomimo że wiedział, aby przed Caseyem niczego się nie wstydzić. Chłopak kochał go, a on kochał jego. W ramionach swojego chłopaka uspokoił się. Chyba mu tego brakowało. Przez ostatnie dni bał się go dotknąć, bo kiedy to robił, Cas krzywił się z bólu, a on tak jak jego chłopak potrzebował kontaktu fizycznego.
– Pewnie ci to mówiłem, ale powiem jeszcze raz. Zmieniłeś moje życie, JD. Moją przyszłość, którą wiódłbym u boku jakiejś kobiety, unieszczęśliwiając ją i siebie. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
– Twoja kara po pobiciu Richiego.

Casey rozejrzał się po klasie, ignorując wgapione w siebie kilkanaście paru oczu.  Nigdzie nie widział wolnego miejsca. Ciekawe gdzie miał usiąść?
– Siadaj z JD – podsunął Joshua.
– Z kim?
– Ma chyba na myśli mnie – odezwał się zachrypnięty głos z głębi klasy.
McPherson wytężył wzrok, szukając właściciela tegoż głosu i natrafił na uniesioną rękę należącą do chłoptasia o hebanowych włosach. Casey obrysował chłopaka wzrokiem, dłużej zatrzymując go na zadziornej fryzurze z pazurkami. Cieniowane pasemka wypuszczone przy twarzy prawie całkowicie przysłaniały prawe oko, lewe było odsłonięte, patrzyło na niego obojętnie. Nad nim w brwi widoczny był srebrny kolczyk twister zakończony kulkami, na lewym uchu też coś błyszczało, ale włosy wszystko zasłoniły. Kąciki pełnych warg uniosły się w górę, pogłębiając dołeczki w policzkach oraz charakterystyczne wgłębienie nad górną wargą.
– Przyszło mi siedzieć z pieprzonym Emo – mruknął pod nosem.
– Nie jestem Emo.
– Taa, tylko nie potnij się czasami, bo mi zaplamisz koszulę. Wyglądasz jak Emo.
– Masz z tym jakiś problem? – zapytał JD. – A nie, słyszałem, że masz problem ze sobą.


– Co się gapisz? – warknął do niego Casey.
– To prawda, co mówią, im więcej mięśni, tym mniejszy móżdżek i mniejszy...
– Schowaj swoje stereotypy…
– McPherson, jeszcze jedna uwaga, a zamiast siedzieć, będziesz czytał Szekspira pośrodku klasy – warknął Josh, już mając go dość.
– Psorku, przecież on nie umie czytać – rzucił JD, szczerząc się.
– Zamknij się.
– Chciałbyś, bezmózgi mięśniaku. – Uśmiechnął się nikczemnie.
Powstrzymał się przed kolejną uwagą w stosunku do tego Emo czegoś, co w ogóle się go nie bało. Miał się męczyć z tym czymś przez kolejną godzinę? W duchu liczył, że po wyjściu nie będzie musiał go oglądać. Zrobi, co ma zrobić, i wróci do domu.
– Teraz to ty się gapisz – powiedział JD, znów zadziornie unosząc prawy kącik ust.
– Słuchaj, Emo, jeszcze kiedyś ci wpierdolę. Jesteś klasę niżej, co nie?
– Oj, już się boję. Ratunku, wielki mięśniak chce mnie zniszczyć – zadrwił JD.
Casey zacisnął pięści, aż go swędziały gotowe z ochoty na przestawienie szczęki lub nosa tego czegoś. Przez to przypomniał sobie o swoim nosie, ten pedałek prawie mu go złamał. Na nieszczęście uderzenie było na tyle silne, że nadal pozostał mu siniak, z czego czasami i jego kumple rechotali. Już on im wszystkim pokaże.
– Biedny nosek boli? Może podmuchać?
Casey zorientował się, że dotyka swojego nosa. Spiorunował wzrokiem tego dziwoląga.
– Zamknij się.
– Chciałbyś.
– Ta godzina to będzie wieczność – mruknął, kiwając z rezygnacją głową. – Nie gap się – warknął, starając się skupić wzrok na czymś innym niż na swoim wkurwiającym„koledze”.
– Bo co?
Uderzył głową w blat ławki. Za co go tak pokarało? 


– To było epickie. – Zaśmiał się McPherson, spoglądając na twarz chłopaka. – Jak ty mnie wkurwiałeś.
– Lubiłem to robić. A ty zamiast przywalić nielubianemu Emo, pokochałeś go. – Oczy JD uśmiechnęły się, tak jak jego usta. – Zabierz mnie do tego motelu i spraw, żebym na chwilę zapomniał o wszystkim. Najpierw jednak pocałuj mnie.
– Mam ciebie pocałować?
– A co, nie? – Uniósł jedną brew.
– Akurat ciebie? Za co?
– Och, zamknij się – warknął JD, pierwszy dobierając się do jego ust.
Casey uśmiechnął się, a potem oddał pocałunek, przyciskając do siebie swojego ukochanego chłopaka, którego jutro porwie z domu.


* * *


Richie wykąpał się i zamierzał położyć się wcześniej spać, kiedy dzwonek do drzwi sprawił, że zamiast do łóżka musiał udać się do drzwi frontowych. Zerknął przez judasza, kto to się do niego dobija, i poczuł, że coś go ściska w żołądku. Po swoim gościu spodziewał się najgorszego i bardzo chciał odciągnąć tę chwilę, ale co ma być to będzie, nieważne, że to odłoży na później.
Przekręcił łucznik i powoli otworzył drzwi.
– Johnny? Co tu robisz?
Jonathan złapał przestraszonego chłopaka za ramiona i popchnął go do środka. Tam wsunął dłoń w  jego włosy i powiedział:
– Kocham cię i mam dość przerwy. Po prostu cię kocham – wyznał, a potem pochylił się i zaczął go całować tak, jakby to robił ostatni raz w życiu.