29 maja 2016

W sidłach miłości tom 2 - Rozdział 9

Dziękuję za komentarze. :)




Nie wierzył w to co zrobił. Związał się z JD? Tak po prostu? W jednej chwili? Zadawał sobie pytania, na które od razu odpowiadał. Zrobił to, ziemia się nie rozstąpiła z tego powodu pochłaniając go w swoje czeluście. Ma chłopaka. Nikomu nie może o tym powiedzieć, ale ma chłopaka.
– Zbladłeś – stwierdził JD odstawiając pusty talerzyk na podłogę i przysuwając się bliżej swojego partnera. Obaj zajęli miejsca na łóżku opierając się o ścianę i pałaszując słodkości.
– Chyba właśnie dotarło do mnie co zrobiłem.
Popatrzył poważnie na Caseya. Czyżby jego szczęście trwało tylko chwilę?
– To znaczy? – zapytał ze ściśniętym gardłem.
– Przez tyle lat nienawidziłem siebie. Tego jaki jestem. Chciałem być „normalny”. Uciekałem od prawdy jakby ona mnie parzyła.
– Bardzo dużo chłopaków i dziewczyn tak ma. Nie potrafią siebie zaakceptować.
– Wiem. JD, tylko oni chcą założyć rodziny, mieć dzieci, boją się odrzucenia przez społeczeństwo. Natomiast ja bałem i nadal boję się tego ostatniego, lecz zawsze chciałem mieć chłopaka. Na dobre i na złe. Z którym mógłbym spędzać czas, śmiać się, nawet płakać jeśli zajdzie potrzeba, kochać się, istnieć. – Odwrócił się bardziej w jego stronę i wziął za rękę. – Teraz to mam i trochę mnie to przeraża.
– Co to dla mnie znaczy? Czy to przerazi się tak, że skoro dzisiaj w jednej chwili podjąłeś decyzję  bycia ze mną, tak jutro mnie zostawisz? – Kolejny chłopak nie mógł mu tego zrobić. Wpakował się w coś, czego nie planował i co znów ma dostać kopniaka do tego tak od razu?
– Nie. – Pogłaskał go po policzku. – Pomimo tego nie mogę ci niczego obiecać. Nie wiem co będzie jutro. Chcę żyć tym co teraz. Jestem głupim chłopakiem, ty bardzo mądrym, nie tylko jeśli chodzi o naukę, ale o życie.
– Nie jesteś głupi.
– JD, daj mi dokończyć, bo nie prędko usłyszysz moje zwierzenia. – Zaczął bawić się jego palcami. – Na tym wyjeździe przemyślałem sobie parę rzeczy i zrozumiałem, że nie chcę uciekać przed czymś czego pragnę. I tęskniłem za tobą. Telefony to nie to samo, co siedzenie tutaj, dotykanie cię. – Splótł ich palce ze sobą skupiając swój wzrok na nich. Tak łatwiej mu się mówiło. – Wiem, że chcę być z tobą. Nie zamierzam tego zmieniać. Nie powiem ci, że cię kocham, bo nie wiem co czuję. Chyba po prostu zadurzyłem się w tobie jak głupiec, ale to nie miłość – wyznał przenosząc spojrzenie na jego twarz. – Lubię być z tobą, rozmawiać, całować cię. Owszem zaczęło się od tego, że cię pożądałem. Bardzo cię chciałem. Byłem ciekawy jak to jest być z chłopakiem. Teraz dołączyło do tego coś więcej. Dlatego mimo wszystko mam trochę obaw. Nic nie mogę ci obiecać. Tak samo jak nie chcę, żeby nasz związek wyszedł na jaw. Co więcej, żeby to, że jestem homo nie wyszło na jaw, bo będę skończony w drużynie – wiesz jak traktuje się gejów w drużynach sportowych, szczególnie kiedy jest fizyczny kontakt z drugim facetem – w domu, w życiu – dokończył.
– Też nie jestem out.
– Dobra, ale jakoś szczególnie nie boisz się, że ktoś się dowie.
– No, nie.
– Właśnie. Ze mną jest przeciwnie. W każdej sekundzie żyję tym strachem. Nigdy się nie ujawnię i ty albo to zaakceptujesz, albo… nie wiem co. – Wzruszył ramionami.
– Sam powiedziałeś, żebyśmy żyli tym co tu i teraz. Nie ważne jest jutro. Równie dobrze jutro może nastąpić koniec świata. Nawet moja mama nie wie, że jestem gejem. Przynajmniej tak sądzę. Niemniej chyba coś wyczuwa. Wiesz, że jeśli mnie o to zapyta nie zaprzeczę. Nie wiem tylko co zrobi.
– Wiem, co moi by zrobili. Wolę nawet o tym nie myśleć. – Poprawił się na łóżku podciągając jedną nogę pod siebie. – Żyję w ukryciu i chcę, żeby tak zostało. Nie jestem z tego powodu szczęśliwy, ale nie zmienię się. Moi rodzice by mnie zabili. Twoja mama cię kocha. Powiedz mi tylko jedno gdzie jest twój tata?
JD wyjął dłoń z dłoni swojego chłopaka. Wygramolił się z łóżka i podszedł do biurka. Otworzył jedną z szuflad i z jej dna wyjął fotografię. Podał ją Casey’owi.
– To mój stary. – Z powrotem zajął swoje miejsce. – Siedzi w więzieniu. Ma jeszcze parę lat.
– Dlaczego? – Casey przyjrzał się mężczyźnie na zdjęciu. Wyglądał młodo, czarne włosy, krótka bródka i twarz podobna do JD oraz Ryana. Pozostałe dzieciaki bardziej przypominały swoją matkę.
– Typowy bokser, tylko nie bił się na ringu, ale sam wolał bić żonę i dzieci.
McPherson natychmiast uważnie popatrzył na JD. Jego ojciec był jaki był, ale nigdy nie podniósł na niego ręki. Raz się zdarzyło, ale go nie uderzył. Co innego byłoby gdyby się o nim dowiedział prawdy. Zabiłby go.
– Uderzył cię?
– Częściej mamę, ale mi się też dostało. Pewnego dnia omal nie zabił mamy i Danny’ego. – Usiadł po turecku. – Wróciłem ze szkoły kiedy… Tamtego dnia był pijany, chciał pieniędzy na alkohol. W domu z kasą było kiepsko. Mama harowała na nas wszystkich. Jest przecież młoda, a sam widzisz, że wygląda starzej. Życie dało jej w kość głównie przez niego. Wtedy ona nie miała nic, aby mu dać i mieć spokój. Uderzył ją. Danny chciał go powstrzymać. – Potarł dłońmi uda denerwując się. Nikomu tego nie opowiadał. – Ojciec uderzył mojego brata. Chłopak poleciał na szafkę walnął w nią głową. Mama rzuciła się, aby mu pomóc, tata oderwał ją od niego, pobił. Akurat w tym momencie wróciłem do domu. Zadzwoniłem po policję. Nie wiem jakim cudem zatrzymałem go w domu. – Nie wspominał, że jemu też się wtedy dostało. – Przyjechali, zabrali go. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Ojciec został skazany i siedzi, ma zakaz zbliżania się do nas. Mama się z nim rozwiodła. Jakoś powoli bez niego zaczęliśmy wiązać koniec z końcem. Danny spędził w szpitalu jakiś miesiąc. Operowali go, bo po uderzeniu zrobił się krwiak. Jak widzisz na szczęście nic mu nie jest.
– Dlatego poszedłeś na sztuki walki.
– Tak. Chcę umieć obronić siebie i bliskich. Poza tym polubiłem ten sport. Muszę cię kiedyś zabrać na trening.
– Chętnie zobaczę jak komuś kopiesz dupsko. – Zaśmiał się rozładowując poważną atmosferę.
– To może w przyszłym tygodniu?
– Nie ma sprawy. – Oparł dłonie po obu bokach ud JD i pochylając cmoknął go w usta. – Dziękuję, że mi to powiedziałeś.
– Dlaczego nie? Masz prawo wiedzieć. Też nie lubię się zwierzać, ale czasami…
 – Czasami trzeba coś z siebie wyrzucić. JD, muszę zmykać. Matka kazała mi być w domu o dwudziestej. – Skrzywił się. – Jakaś narada rodzinna. Nie znoszę tego.
– Szkoda, że idziesz. Dwie godziny z tobą to zdecydowanie za mało.
– Też tak sądzę. – Jeszcze raz objął ustami wargi JD na krótką chwilę. Czuł, że dzisiaj powiedzieli sobie bardzo dużo i zbliżyli się do siebie. – Będziemy mieć więcej czasu. I powiedz swojej mamie, że to ciasto jest pyszne.
– Powiem. Zobaczymy się jutro w szkole? – Wsunął dłoń w jego króciutkie kosmyki.
– Jakoś pozbędę się Adama. To na twoim piętrze, w tym samym miejscu? – Gdy JD kiwną głową jeszcze raz go pocałował, chcąc nasycić się nim na te kilka kolejnych godzin.'

* * *

Następny dzień powitał uczniów słoneczną pogodą aż na ich ponure ostatnio twarze wypłynął uśmiech. Poza jedną osobą. Richie całą noc uczył się do dzisiejszego sprawdzianu i teraz czuł się niczym zombie. Razem z Alexem lub sam, dosłownie wlókł się korytarzami przechodząc z klasy do klasy. Na lekcjach prawie zasypiał, starając się być żywym na sprawdzianie z historii tańca. Dopiero na dużej przerwie odżył siedząc wraz ze znajomymi na korytarzu. Joyce bez przerwy rozprawiała o swojej formacji, Oscar przerywał jej opowiadając dowcipy za co chciała go bić, Alex  szczerzył się jak głupi, mając z nich radochę, a Sharon nie mówiła nic pozwalając się trzymać swojemu chłopakowi za rękę. Natomiast Taylor od czasu do czasu wtrącał się do rozmowy, ale w pewnej chwili przestał się na nich skupiać, bardziej koncentrując się na osobliwym widoku, który go zaciekawił już wczoraj. Chwycił Alexa za przedramię i pociągnął na bok.
– No co jest?
– Widzisz to samo co ja? – Dyskretnie wskazał obserwowanych przez niego chłopaków.
– No. JD Whitener i McPherson stoją i gadają, tak jak my.
– Ale oni? Co nagle wspólna kara zrobiła z nich przyjaciół? – Richie zmrużył oczy. – Coś tu jest nie tak. Oni flirtują – dodał po chwili.
– E… Co? – Tym razem Alex bardziej skupił się na dwóch chłopakach.
– Widzisz jak JD zagryza wargę? Jak oparł się o ścianę? Wystarczyłoby, aby McPherson podszedł bliżej i… – Wyobraził sobie tę sytuację. – Niech mnie jasny gwint.
– Do jakich wniosków doszedłeś, złota łepetynko?
– Nie jestem pewny. – Wydął usta.
– Idź i ich zapytaj – warknął Alex. Nie jest na niego zły, ale przerywa mu fajną rozmowę ze znajomymi, żeby wymyślać bajeczki. No przecież to niemożliwe. A może… Zmrużył oczy.
– To co sobie myślę oznaczałoby, że ten skurwiel jest gejem.
– Bosz, Richie, wiesz co ty mówisz? Wiesz co byłoby gdyby ktoś się dowiedział? – Wyszczerzył się. – To byłoby cudowne.
– Ani mi się waż. – Uniósł palec do góry.
– Co? Tyle przez niego wycierpiałeś, a teraz go bronisz?
– Nikt nie zasługuje na to o czym właśnie pomyślałeś. A co jakby to twoja tajemnica wyszła na jaw? – Uniósł butnie głowę.
– W sumie…
– Mam z nim spokój, a jeśli oni coś tam ten teges, to tylko mogę życzyć im szczęścia. Nie jestem mściwy – odpowiedział Richie. – Przyjrzyj im się.
Alex spełnił prośbę przyjaciela i rzeczywiście gesty, które nieświadomie robili mogły wskazywać na jedno.
– A czy oni wiedzą, że ktoś inny może ich rozszyfrować?
– Ja jestem w tym mistrzem – powiedział z dumą Taylor. – Nie na darmo oglądało się tyle telenowel.
– Nie masz czym się chwalić.
– Cicho. – Przechylił głowę na bok. – Ładna para. Jak noc i dzień. Tworzą całość – szepnął.
– Ta. Jeden jasny, drugi ciemny. – Podrapał się po ręce.
– Och, nie masz w sobie nic z romantyczności. – Richie pokiwał ze zrezygnowaniem głową.
– E, chłopaki, chodźcie tutaj – zawołała Joyce. – A nie plotkujecie jak stare przekupki.
– To nie ja plotkuję, to on. – Alex wskazał swojego przyjaciela.
– Już ci wierzę. Klapnijcie sobie tutaj.
Richie zanim usiadł na podłodze jeszcze raz spojrzał na parę, bo tamci są parą nie miał co do tego wątpliwości. Jeśli chcą to utrzymać w tajemnicy powinni bardziej się kontrolować. Kto by powiedział, że McPherson jest gejem. Może z tego powodu wpadał w agresję? Zauważył, że chłopak zaczął się zmieniać odkąd odbywał tę karę, a później podobno JD go uczył. To teraz znał powód zmiany i jest z tego powodu zadowolony. W końcu odzyskał spokój. Do tego musiał stwierdzić, że taki McPherson jest nawet całkiem przystojny. Zdecydowanie wolał brunetów, ale blondas też jest niczego sobie. Dopiero po dłuższej chwili skupił się na swoich znajomych. Oscar właśnie zabrał się za opowiadanie nowego dowcipu:
– Słuchajcie, a to znacie? Przed egzaminem student pyta studenta: – Powtarzałeś coś? – Ta. – A co? – Będzie dobrze, będzie dobrze!
– Kiepsko, stary. Ja znam inny – wtrącił Alex i zaczął opowiadać: – Studenci się wybrali na egzamin. Czekają pod drzwiami sali. Nudziło im się, więc zaczęli się bawić indeksami tak jak to się kiedyś grało monetami w podstawówce – czyj indeks zatrzyma się bliżej ściany. Tylko że jednemu to nie wyszło zbyt dobrze, bo zamiast w ścianę trafił indeksem pod drzwi i do sali w której siedział egzaminator. Przeraził się okropnie, ale za chwilę indeks wyleciał z powrotem. Otwiera, patrzy, a tu ocena z egzaminu cztery. Ucieszył się, no więc koledzy postanowili wrzucać dalej. Kolejny dostał trzy z plusem, następny trzy. W tym momencie zaczęli się zastanawiać. Kolejna ocena wydawała się dosyć jednoznaczna (dwa z plusem nie wchodziło w grę). Wreszcie jeden postanowił zaryzykować. Wrzuca indeks. Czeka. Nagle otwierają się drzwi, staje w nich egzaminator: – Piątka za odwagę!
Po całym korytarzu rozniósł się śmiech. Tylko Richie znów się wyłączył. Jego wzrok niczym magnes był przyciągany przez tajemniczą parę. Tym razem, kiedy na nich spojrzał chłopcy właśnie rozchodzili się. McPherson przez chwilę patrzył na JD, a potem odwrócił się i ich oczy spotkały się. Richie nie zamierzał pierwszy odwracać wzroku.

* * *

Serce zabiło mu mocniej, kiedy napotkał to jasne spojrzenie. Nie dlatego, że coś jeszcze czuł w stosunku do Taylora, ale dlatego, że przestraszył się, że on coś wie. Jednak nie było takiej możliwości. Skinął mu głową i pierwszy oderwał od niego wzrok. Ruszył w stronę schodów, by zejść na dół do sali gimnastycznej. Czekał go kolejny trening, a wieczorem spotkanie z chłopakiem. Jakoś w końcu mu się zaczęło układać i tak naprawdę pierwszy raz w życiu było mu dobrze.
Dni mijały. Casey i JD spotykali się codziennie w szkole i prawie codziennie w domu młodszego chłopaka lub jechali gdzieś poza miasto, żeby pobyć ze sobą. McPherson uspokajał się. Często uśmiechał. Był szczęśliwy. Jedyny powód burzący to szczęście, to strach, że ktoś się o nim dowie. Nie chciał o tym na razie myśleć. Wolał w spokoju spędzić dzisiejsze popołudnie w pizzerii z JD. Cudem wykpił się z wyjścia na miasto ze Starkiem i Kozetzy’m. Chłopaki ostatnio coraz bardziej działali mu na nerwy. Z Karlem jakoś by się dogadał, ale Adamowi chyba już do końca coś mózg zjadło. Powiedział to na głos, na co JD roześmiał się.
– Sprowadziłem cię na złą drogę.
– Na drugą stronę mocy. Brakuje mi miecza świetlnego.
– No co ty. Jeden masz. Czułem go. – Puścił mu oczko.
– Jeszcze poczujesz. – Od ich pierwszego razu nie kochali się jeszcze. Poprzestawali na pocałunkach i przytulaniu się, ale ostatnio do ich rozmów dołączyły pewne insynuacje i świńskie żarty. Wyczuwał po tym i po zachowaniu, że JD ma ochotę na seks i sam też z powrotem nabierał ochoty, ale nie śpieszył się. Nie sprawdził się podczas swojego pierwszego razu i trochę się drugiego obawiał. Nie powinien, bo na pewno nigdy nie będzie na dole. Wczoraj powiedział o tym JD, a chłopak mu odpowiedział: „To świetnie się składa, bo jestem wyłącznie pasywem.” Patrząc na niego nie powiedziałby tego, ale już się przekonał, że ubiór, wygląd chłopaka, to jak jest zbudowany, nie wskazuje jednoznacznie, kto jaką rolę pełni w łóżku. Zresztą nie interesowało go kto z kim jak to robi, kto jest pasywem, a kto aktywem. Interesowało go wyłącznie to, co jest pomiędzy nim, a jego Emo. Ich relacje towarzyskie i intymne.
– Liczę na to. – JD rozumiał, że Casey trochę się wycofał, jeśli chodziło o seks, ale nie pozwoli mu przed tym uciec. Przecież za pierwszym razem nie jest się mistrzem. Może dobrze, że już z kimś był, bo gdyby to był i jego pierwszy raz, do kolejnych tak łatwo nie dążyłby czując rozczarowanie i lęk przed bólem. Natomiast on wiedział jak może być, a Casey będzie w tym dobry, tylko musi znów spróbować. Nie będzie go jednak poganiał, mimo że miał bardzo dużą ochotę. Żeby o tym nie myśleć, szczególnie w miejscu publicznym, wszak są tu tylko kolegami ze szkoły, zmienił temat: – Słyszałem, że pod koniec stycznia twoja drużyna wyjeżdża na zawody.
– No tak. – Wytarł usta serwetką. – Mamy walczyć z naszymi głównymi rywalami. Ostatnio nas pokonali. Tym razem się nie damy. Gdyby nie ty, Emośku, wyrzuciliby mnie.
– Nie wiem jakim cudem nauczyłem cię wszystkiego w dwa tygodnie – powiedział gdy przełknął ostatni kęs pizzy z podwójną ilością sera i wyśmienitym sosem.
– Powinieneś zostać nauczycielem.
– Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Nigdy w życiu.
– To co chcesz robić? – Nałożył sobie na talerz sałatki. Razem z pizzą, którą już zjadł zamówił jeszcze frytki i sałatkę z kurczaka.
– Myślę o pójściu na studia matematyczne, ale nie jako nauczyciel. Bardziej mi pasuje praca naukowca, czegoś w tym stylu. – Skończył jeść, więc usiadł wygodniej przyglądając się jak jego chłopak pochłania swoją porcję. Casey potrzebował dużo kalorii, a dzięki treningom spalał zbędne kilogramy. – Ty już wybędziesz z liceum ja w nim nadal zostanę. Mam jeszcze czas na myślenie o przyszłości.
– Mhm.
– A ty, co tam dalej planujesz? – Założył nogę na nogę.
– Moje plany się zmieniły. Wcześniej chciałem skończyć liceum i zając się zapasami bardziej zawodowo. Obecnie planuję studia na Akademii Wychowania Fizycznego u nas w mieście, a potem może zostanę trenerem. Chyba nie chcę bawić się w zawodowstwo.
– Dlaczego? Widziałem jak walczysz. Swoją drogą to bardzo kontaktowy sport. Męskie ciała, spocone, tak blisko. – JD Rozmarzył się.
– Przestań. W czasie walki nie mam czasu o tym myśleć. Nie mogę. Rozumiesz nie? – Uniósł jedną brew.
– Twój partner z ringu byłby naprawdę…
– Lepiej o tym nie myśl, wiedźmo – mówił McPherson pałaszując frytki. – Powiedz mi dlaczego zawsze w szkole jesteś sam.
– To znaczy? – Poruszył nerwowo stopą.
– Nie widzę cię w otoczeniu kolegów, koleżanek.
– Wolę być sam niż mieć złe towarzystwo.
– To nie jest odpowiedź. Dajesz się lubić. Czasami. – Trącił jego nogę pod stolikiem. – Ale poważnie. Dlaczego? Masz prawie osiemnaście lat. Jesteś świetny. Na tym treningu dzisiaj byłeś rewelacyjny. Dużo ludzi z tobą gadało. Lubią cię, a ty zachowujesz się jak totalny samotnik.
JD westchnął. Naszła go ochota, aby zapalić. Co mu powiedzieć? Ten temat też nie bywał dla niego łatwy, niemniej nie zamierzał go unikać. Zaczął bawić się swoim kolczykiem w uchu. Zawsze go to uspokajało.
  W podstawówce byłem lubiany, miałem dużo znajomych, dzisiaj tak ich nazywam, ale wtedy uważałem te osoby za przyjaciół. W gimnazjum z początku też, ale kiedy mój stary poszedł do więzienia zaczęli dziwnie się zachowywać w stosunku do mnie. Podśmiewali się pod nosem, potem otwarcie, wyśmiewali mnie. W końcu zamknąłem się w sobie. Wolałem być sam. Odsunąłem się od nich. Jeszcze rok temu bym nawet się do ciebie nie odezwał.
– Co się zmieniło?
– Spotkałem chłopaka. Był krypto gejem. Nasz związek był krótki, burzliwy, trudny, sporo wycierpiałem, ale to on powiedział mi, żebym otworzył się na ludzi. Nie muszę zaraz się z nimi bratać, ale nie muszę też uciekać. Co nie znaczy, że zaraz stałem się duszą towarzystwa. Wolałem być sam.
– Krypto gej? Jak ja.
– Widać mam do takich szczęście. – Wzruszył ramionami.
– Zostawił cię, czy ty jego?
– On mnie. Wolał nadal udawać. Sądził, że zdradzę jego tajemnicę. Nie pytaj kto to, bo to chłopak nie z tej szkoły.
– A nie boisz się, że zrobię to samo?
– Boję, ale mówią, że serce nie sługa.
Casey chciał go wziąć za rękę, ale nie potrafił. To byłoby ujawnienie się, do tego nie może dopuścić. Wciąż to sobie powtarzał. Prędzej się zabije niż ktoś się o nim dowie. Gorzej jeśli będzie musiał wybierać. Nadal udawać i stracić JD, czy wyjść z szafy i być z nim. Odpowiedzi na ten wybór nie znał, ale obawiał się, że wybrałby to pierwsze. Wtedy zrobi mu to samo co tamten chłopak.
– Mam wrażenie, że za dużo myślisz – rzucił JD.
– Twoja wina. Przez ciebie zacząłem myśleć.
– Oczywiście. Okazało się, że masz mózg. – Wyszczerzył się. – To idziemy do tego kina?
– Pewnie, że tak. Co powiesz na dwa seanse? Dobry horror, a potem komedia?
– Horrory ogląda się w domu, żebym mógł się do ciebie bezkarnie przytulić, kiedy będę się bał. – Założył kurtkę.
– To komedia, a horror kiedyś tam.
– Sensacja i komedia. Mam ochotę na jakąś porządną strzelaninę. Co ty na to?
– Umiesz się targować, Emośku.
– Ja się nie targuję, mięśniaku, ja dostaję to czego chcę. Wystarczy, że pstryknę palcami. O. – Zrobił tak jak powiedział, a potem pierwszy ruszył do wyjścia. Rachunek zapłacili od razu po otrzymaniu zamówienia, po połowie, więc już nic ich w lokalu nie trzymało. Czekało ich kino, spokojny wieczór. Mimo tego na dnie żołądka JD poczuł ucisk. Niepotrzebnie wspominali jego byłego. To mu uświadomiło, że historia lubi się powtarzać. Tamten mówił, że kocha, że zostanie choćby nie wie co, ale utrzymanie tajemnicy było ważniejsze od JD. Co w takim razie zrobi Casey, kiedy też będzie mu się wydawać, że kocha? A może to będzie prawdziwa miłość. Czy będzie na tyle silna, żeby wszystko pokonać? Pokonać lata życia w ukryciu, strachu. Jakoś w to nie wierzył, ale w jego sercu tliła się maleńka nadzieja. 

26 maja 2016

W sidłach miłości tom 2 - Rozdział 8

Dziękuję za komentarze. :****

Uśmiechnął się odbierając kolejnego smsa od Caseya. Przez ostatnie półtora tygodnia pisali do siebie prawie bez przerwy. Wymienili już setki wiadomości, ale żadna nie ucieszyła JD tak bardzo jak ta. Casey dzisiaj wieczorem wraca i chciał się z nim jutro zobaczyć. Co prawda dopiero po szkole, ale zawsze istniała szansa, że zobaczą się na korytarzu, udając, że tylko się znają, bo każdy wiedział, że uczył Caseya, ale nic więcej nie będą mogli pokazać. Dlatego tym bardziej będzie oczekiwał chwili, kiedy McPherson do niego przyjedzie. Żałował, że nie mogli się dzisiaj spotkać, ale chłopak przewidywał powrót do domu w godzinach nocnych, więc nie było sensu się umawiać.
Odpisał mu, że będzie na niego czekał, po czym przeciągnął się i wyszedł z pokoju. Musiał posprzątać po wczorajszej imprezie sylwestrowej, którą z mamą urządził dzieciakom. Tę ostatnią noc w roku spędził w domu. Nie miał ochoty na pójście do klubu. W Fever zawsze odbywały się wielkie imprezy, często tematyczne, i można było się doskonale zabawić, ale tym razem wolał spędzić czas z rodziną. Tym bardziej, że miał Caseya. No, nie dosłownie go miał, do tego jeszcze dużo brakowało, niemniej istniała duża szansa, że może coś z tego będzie. Bardzo by tego chciał.
– Ktoś tu promienieje. – Kobieta weszła do pokoju z pudłem kartonowym.
– Po prostu dobrze mi, mamo. – Sięgnął po przewieszony przy meblościance łańcuch z przyczepionymi do niego migającymi światełkami. Dzieciaki się uparły, że coś takiego musi być i już, bo na imprezach migają światełka. Na szczęście udało mu się kupić dość tani komplet w sklepiku na osiedlu. Przydadzą się na przyszły rok.
– Jest jakiś powód? – Podejrzewała, że jej syn z kimś się spotyka. Zastanawiała się tylko dlaczego nic jej nie mówi. Podejrzewała też coś jeszcze i wciąż czekała aż JD zacznie ten temat. Nie bardzo jej się podobało to, co jej podpowiadała intuicja, lecz istniała szansa, że się myli. W każdym razie miała taką nadzieję, która i tak się ulatniała po tym jak zaobserwowała w jaki sposób jej syn patrzy na tego McPhersona.
– W sumie nie. – Odłożył łańcuch do pudła.
– W sumie?
– Po prostu Casey to doby kumpel. Wraca dzisiaj. Jutro się zobaczymy. – Zaczął zbierać kolejne ozdoby.
– Przyjedzie tu? – Włączyła kabel od odkurzacza do kontaktu.
– Mhm. Może, nie?
– Może. Fajny z niego chłopak. Myślałam, że tak się cieszysz z powodu randki z jakąś fajną dziewczyną.
– E… – Podrapał się z zakłopotaniem po karku. – Raczej nie. Odkurzę może, co? – zmienił temat na znacznie bezpieczniejszy.
– Ja odkurzę, ty zdejmij łańcuchy z lampy. Jesteś wysoki, dostaniesz je bez trudu, ja bym musiała sobie drabinę przynieść.
– Dobra. – Oboje wiedzieli, że poprzedni temat został zakończony, więc nie było sensu do niego wracać.
Wspólnie z mamą posprzątali i akurat skończyli w chwili, kiedy Lori wróciła ze spaceru z naburmuszoną Molly, która zaraz zaczęła się skarżyć mamie jaką ma złą siostrę, a Ryan – wcześniej wykpiwając się ze sprzątania – jak burza wypadł ze swojego pokoju, wrzeszcząc na najmłodszego brata.
– Hej, stop! – JD uniósł ręce do góry. – Jeśli się nie zamkniesz to cię zaknebluję i nie żartuję, ciebie młoda, też. Może szanowne towarzystwo powiedziałoby na spokojnie o co chodzi. – Cholera, przez nich znów zachciało mu się palić. – Molly, ty pierwsza.
– No, bo chciałam iść do zoo, ale ona powiedziała, że nie ma na to czasu, bo się umówiła z koleżankami. Nie lubię jej. – Odwróciła się tyłem do Lori zakładając ręce na piersi i zaciskając usta.
– Ale mi żal. – Wykrzywiła się Lori. – Idę do pokoju.
– Młoda damo nigdzie dzisiaj nie wychodzisz – rozkazała matka stanowczym głosem. – Koleżanki do jutra poczekają, a ty zostajesz w domu. Jutro też.
– Za co? Za to, że nie poszłam do tego głupiego zoo?
– Za to, że krzywisz się jak głupia do siostry. Nie tak was wychowałam.
– Ona mnie nazwała głupią krową.
– Ty jesteś starsza i powinnaś być mądrzejsza. Molly, dzisiaj nie ma bajek.
– Mamuś!
– Powiedziałam. A ty co masz do powiedzenia? – zwróciła się do Ryana.
– Już nic. – Trzynastolatek skulił się.
– Nazwałeś brata gnomem.
– To tak dla żartu.
– Koniec na dzisiaj z grami. Do książek, wszyscy. Jutro wracacie do szkoły.
JD szczerzył się na reakcję rodzeństwa na kary, które dostali. Każdemu z nich na pewien czas odebrano to co kochali. Zawsze był dumny z mamy, że tak sobie z nimi radziła. Inaczej wszyscy weszliby jej na głowę. Pewnie wspólnie z nim, gdyby był młodszy. Cóż, on też przez parę kar przeszedł i wyszło mu to na dobre. Nigdy się nie nauczą moresu, jeśli będą robić to co zechcą, nie wiedząc, że za złe zachowanie czeka kara. Mama nigdy ich nie biła, nawet klapsa nie dostawali, bo ojciec i tak dał im więcej niż można było. Za to karała ich tak, że bolało dużo bardziej.
– Nigdy się niczego nie nauczą, jak będzie im się na wszystko pozwalać  – powiedziała kobieta. – Muszą wiedzieć co im wolno, a co nie. Ty się tak nie ciesz, bo jeszcze i tobie może się dostać.
– Wiem, dlatego jestem grzecznym chłopcem. – Puścił jej oczko.
– Nie powiedziałabym – zażartowała, bo JD jej się udał. Bardzo jej pomagał. Pracował, żeby mieć na swoje wydatki i dzieciakom czasami coś kupił. Dokładał się do rachunków, dzięki czemu jej było lżej. Na szczęście miała dobrą pracę i nie musieli pozbywać się mieszkania po cioci. Było tu wygodnie, dzielnica spokojna, bezpieczna i jakoś w końcu im się układało.
– Wyniosę jeszcze to pudło z ozdobami i pójdę się trochę pouczyć.
– Mój geniusz będzie się uczył?
– Czasami i geniusz musi. – Uczyć się albo pogadać z Caseyem. Jutro go zobaczy, już się nie mógł tego doczekać.

* * *

Powrót do szkoły po przerwie, dla wielu osób oznacza najgorszy dzień jaki ich spotkał, żałobę z powodu zakończenia ferii, dla innych najpiękniejszy dzień w życiu. Casey McPherson należał zawsze do tej drugiej grupy ludzi. Dotąd koniec wolnych dni, oznaczało wyrwanie się z domu, wyjście spod kurateli rodziców, szczególnie matki, a tym razem to było coś więcej. Szkoła oznaczała, że może uda mu się na którejś przerwie spotkać JD. Przez cały wyjazd o nim myślał. Żałował, że pojechał z rodzicami. W sumie zrobił to dla świętego spokoju, bo rodzinka znów marudziłaby dłużej niż wart był tego wyjazd. Z drugiej strony ten wyjazd na złe nie wyszedł, bo miał czas pomyśleć i zastanowić się nad sobą samym. Dzięki temu dużo zrozumiał, doszedł do kilku wniosków.
Otworzył swoją szafkę i wyjął z niej książkę do angielskiego. On i książki. Co też się z nim porobiło. Zatrzasnął drzwiczki i odwracając się potrącił jakiegoś chłopaczka, który wystraszony natychmiast uciekł. Pewnie jeszcze z miesiąc temu chciałby mu przyłożyć, ale coś się zmieniło. Nie mógł powiedzieć, że na złe.
Poleciał do przodu, kiedy silna pięść uderzyła w jego plecy.
– Hej, McPherson.
– Cholera, Adam walnę cię zaraz. – Wyższy od niego i bardziej zbudowany chłopak roześmiał się. – Głupio się śmiejesz. Gdzie Stark?
– Nie przyjdzie dzisiaj. Dopadła go grypa. Całe święta przeleżał w łóżku. Żalił się, że mógłby tak leżeć, ale z jakąś śliczną dupencją z wielkimi balonami, a nie sam.
– Ta. – Skierowali się w stronę klasy do angielskiego.
– A ty na tym wyjeździe zahaczyłeś o jakąś suczkę i zrobiłeś parę fajnych rzeczy? – Ułożył z kciuka i palca wskazującego kółko, w które zaczął wkładać palec drugiej ręki.
Casey nie znosił tego jak Adam wyrażał się o dziewczynach. Co za idiota jest jego kumplem? Gdyby ich rodzice się nie przyjaźnili, pewnie nawet nie trzymałby z nim. Zdecydowanie wolał gadać z innymi chłopakami z drużyny, którzy nie byli takimi świniami jak Kozetzky. Już nawet Stark jest lepszy. Dopiero teraz zaczynał widzieć z jakimi typami się zadaje.
– Nie mam czasu na pieprzenie – odpowiedział – ale spotkałem parę fajnych dziewczyn.
– Wiedziałem. Ogier z ciebie. Chociaż nie wiem dlaczego niektóre mówią, że gdy były z tobą to ty nic ten tego.
– Bo ja nie zadaję się z byle kim.
– No tak, ty to musisz mieć niezłą kocicę.
– Nie, po prostu kogoś wyjątkowego – powiedział, a jego wzrok spoczął na stojącym, na końcu korytarza chłopaku. Wyjątkowym chłopaku. Ledwie powstrzymał szeroki uśmiech, lecz nie swoje nogi.
– E, dokąd idziesz?
– Adam, idź do klasy. Muszę z kimś pogadać.
– Jeśli chcesz komuś wpierdolić to się zgłaszam.
– Jesteś debilem. – Dźgnął go palcem w pierś. – I żadnego rozrabiania. Chyba, że chcesz otrzymać kolejną karę, a pamiętaj, że tym razem grozi ci wydalenie ze szkoły. Od ostatniego razu z Taylorem jest spokój, więc niech tak nadal będzie.
– Co tam szkoła…
– Szkoła jest ważna, inaczej jest się takim głąbem jak ty. – Zabrał palec.
– Czy ty mnie obrażasz? – Adam pomasował bolące miejsce na torsie.
– Stwierdzam fakt. – Już miał iść do JD, ale chłopak zniknął. Wyciągnął telefon i napisał: „Gdzie zniknąłeś?” Natychmiast dostał odpowiedź: „Musiałem iść na lekcję. Po lekcji wpadnij na piętro niżej.”
– Co tam, piszesz do laski?
– Ta, do laski. Adam, właź do klasy. – Zanim wszedł za nim odpisał: „Ok.”
Wsunął telefon do kieszeni w tym samym czasie, kiedy do sali wkroczył Josh Morrison. Przez około trzy miesiące nie cierpiał faceta. Dopiero nauka z emośkiem trochę to odmieniła. Teraz rozumiał irytację nauczyciela. Mężczyzna chciał ich czegoś nauczyć, a on to olewał i wzbudzał zarówno w nim, jak i w sobie irytację oraz wzajemną niechęć. Natomiast tuż przed feriami świątecznymi Morrison postawił mu dostateczną ocenę za wypracowanie, oceniając go sprawiedliwie. Dla niego to tak jakby dostał ocenę bardzo dobrą. Powoli dochodził do wniosku, że nauka nie jest taka zła, jeśli wie się jak ją ugryźć.
– Tramwaj zwany pożądaniem – zaczął Josh. – Autor Tennessee Williams. Przez parę najbliższych lekcji zajmiemy się nie tylko tą sztuką, ale jej autorem. Jednym z najważniejszych dramatopisarzy dwudziestego wieku.
– Ty, to coś o seksie będzie? – Adam trącił Caseya w ramię.
– Jesteś skretyniałym kretynem – skwitował McPherson starając się słuchać tego, co mówi nauczyciel, którego ostrzegawczy wzrok padł na niego, ale po chwili pomknął ku tylnym ławkom. 
– No co?
– Zamknij się – powiedział to niestety trochę za głośno.
– McPherson, czy masz nam coś do powiedzenia, czy tylko mnie? – Josh sądził, że utrapienie wcześniejszych godzin lekcyjnych powoli czegoś się uczyło, czyżby się jednak mylił?
Casey wstał wściekły na siebie i Adama.
– To nie było do pana. Adam ciągle do mnie mówił, więc musiałem go jakoś uciszyć. Przepraszam.
– Siadaj. Jeszcze raz coś takiego się powtórzy…
– Nie powtórzy się. – Nie chce mieć problemów. Wystarczyły mu te, których sobie naważył atakując Taylora, a i tak mu się upiekło. Kolejnych kłopotów nie potrzebuje. W domu by go roznieśli, a do tego wolał nie zwracać na siebie uwagi, kiedy chce spotykać się z JD. Usiadł, z powrotem starając się skupić na lekcji, najwyżej po niej skopie tyłek Kozetzy’emu.

* * *

Nie mógł zapalić, bo gdyby go przyłapali znów znalazłby się w kozie, a na to nie mógł sobie pozwolić. Nie dzisiaj. Dlatego schował ręce do kieszeni wąskich spodni i oparłszy się o ścianę czekał na Caseya. Jeśli chłopak napisał, że przyjdzie to przyjdzie. Rzeczywiście, ledwie chwilę później ujrzał McPhersona schodzącego po schodach. Chłopak rozejrzał się i zauważywszy go ruszył w jego stronę.
– Cześć, Emoś.
– Hej, mięśniaku. Podciąłeś włosy.
– Zauważyłeś? – Bez udziału woli przesunął dłonią po blond kosmykach. – Wczoraj odwiedziłem fryzjera. Już pałętały mi się po uszach, a tego nie lubię.
– A moje lubisz?
– Lubię te twoje wycieniowane włosiska, ale czasami jest denerwująca grzywka. Prawie zakrywa ci jedno oko i nie wiem, na co patrzysz.
– Na kogo miałbym patrzeć? Co najwyżej na jakiegoś przystojniaczka, ale jeden stoi przede mną. Innego nie chcę. – Nie powinni tak się zachowywać. Nawet szeptem wypowiadane słowa może ktoś usłyszeć. Jemu nic do tego, że ktoś dowiedziałby się o nim prawdy, ale Cas… Trudno powiedzieć co zrobiłby w takiej sytuacji.
– No, i tak ma zostać.
– Tak? Dlaczego? Co mi zaoferujesz, żebyś był jedyny?
Casey najchętniej by go teraz do siebie przyciągnął i pocałował. Zaciskał dłonie w pięści wbijając sobie w skórę paznokcie, żeby tego nie zrobić.
– Muszę coś oferować, czarna wiedźmo?
– Nic nie ma za darmo, blondi.
– A może być gorący pocałunek, kiedy do ciebie przyjdę?
JD udał, że się zastanawia.
– Jak przyjdziesz to się okaże. Może zechcę więcej pocałunków?
– Stoi. Umiesz się targować. Tym razem wygrałeś.
– Tak, bo podoba ci się to.
– O której mam wpaść? – zapytał McPherson.
– Siedemnasta ci pasi?
– Spoko. Po lekcjach mam trening, ale kończę o szesnastej. Będę z godzinę później.
– Czekam. – Wzrok JD przykuł idący drugim końcem korytarza Richie Taylor. Chłopak popatrzył na nich i zmarszczył brwi. – Przeprosiłeś go?
– Kogo? – Poczuł, że wracają na ziemię.
– Taylora, za tamto.
– Po moim trupie. Nie zrobię tego, on tego nie oczekuje. Nie zbliżamy się do siebie. Nie istniejemy dla siebie. Jeśli idziemy tym samym korytarzem, to po dwóch jego stronach.
– W sumie nie takie złe wyjście.
– Ta. – Casey również zerknął na chłopaka, teraz rozmawiającego z tą różowowłosą dziewczyną i chłopakiem od muzyki. Jakiś czas temu zrozumiał dlaczego tak atakował Taylora. Chłopak mu się podobał, bardzo, świadomość, że nigdy nie będzie jego, tym bardziej, że jest gejem wywoływała w stosunku do niego tak wielką agresję. Większą niż do innych. Na szczęście to już przeszłość i teraz nie mógł się doczekać spotkania z JD w cztery oczy. – Dobra, nie ma co tego roztrząsać. Lecę, zaraz matma.
– Przykładasz się do nauki.
– Tak. Pora zacząć. Ktoś mnie przekonał, że to nie takie złe coś więcej umieć niż tylko policzyć dwa do dwóch.
– Zaraz ile to jest… hmm. – JD postukał się palcem po wardze. – Sześć?
– Dwadzieścia. – Wyszczerzył się.
– Cholera no, nie wiedziałem. – Zagryzł wargę. – Leć już, Casey. Tylko nie odfruwaj za daleko. Pamiętaj, siedemnasta.
– Pamiętam. – Z ociąganiem się wycofał.
JD odetchnął. McPherson jeszcze raz się obejrzał na niego, a serce zgubiło jedno bicie. Nie miał tego w planach, ale zabujał się w tym chłopaku po uszy. Feralne nakrycie na papierosie, kara, zaczęły coś czego nie przewidział i miał nadzieję, że nie będzie tego żałował. Złamał obietnicę daną sobie, że nigdy już nie będzie się spotykał z krypto gejem, a tu życie mu udowodniło, że nie zawsze da się dotrzymać słowa. Szczególnie danego sobie.
Po lekcjach od razu wrócił do domu. Mimo wszystko jakoś musząc ogarnąć swój pokój. Brudne rzeczy wrzucił do pralki, którą od razu nastawił. Coś nie coś powkładał do szafy, a parę bluzek zostawił. Przecież gdyby było tak sterylnie jak w pokoju Caseya, to czułby się tu obco. Zresztą Casowi się tu podobało. Zwyczajny pokój nastolatka.
– Co ty robisz? – W drzwiach stanęła kobieta ubrana w płaszcz, a na nogach miała długie kozaki.
– Sprzątam, mamuś.
– Sprzątasz. Aha. Ty sprzątasz swój pokój? Co się stało?
– Wiesz przecież, Casey przyjdzie i nie chcę, żeby zobaczył, że żyję w takim chlewie. Co prawda to artystyczny bałagan, widział to już, ale mogę trochę ogarnąć, nie? Ty idziesz do pracy tak?
– Tak. Molly już jadła, ale daj jej coś później. Chłopcy są u kolegów, a twoja druga siostra, nadal obrażona, siedzi z Molly. Poczęstuj gościa kanapkami i placek dzisiaj upiekłam. – Podejrzliwie przyglądała się temu co robi jej najstarsza latorośl. Bardzo jej się to nie podobało. – Idę. A i jeszcze jedno, nie groź nikomu ani nie przekupuj, żeby nie wchodzili do twojego pokoju.
– Tak jest. – Zasalutował stając na baczność. – Do widzenia, mamuś.
– Będę o dwudziestej drugiej.
Odprowadził matkę do drzwi. Miał jeszcze trochę czasu, żeby się przygotować na spotkanie. Przyniósł do pokoju napoje, dzisiaj bez piwa, do tego ukroił po porcji ciasta i schował do lodówki. Zauważył, że Casey uwielbia słodkie. Pobiegł jeszcze do łazienki i umył zęby. Poprawił fryzurę i zanim skończył odezwał się dzwonek. Odniósł wrażenie, że właśnie deja vu uderza w niego z ogromną siłą. To już było, ta sytuacja, zachowanie, nawet ten sam ubiór. Czyżby już to kiedyś śnił? Zawsze wierzył, że deja vu to obrazy, sytuacje, o których śniło się w proroczych snach. Niektórzy ludzie nawet wiedzą co się wydarzy później, co kto powie, zrobi. On nie, ale nigdy nie lubił tego odczucia. Chociaż dzisiaj wydało mu się ono przyjemne.
– Hej. – Wpuścił gościa do środka. – Jesteś dziesięć minut przed czasem.
– Powiedzmy, że zegarek mi się śpieszy. – Już nie mógł się doczekać spotkania. Nawet na treningu nie potrafił się skupić.
– Zamknij drzwi i idź do pokoju, ja przyniosę ciacha. Uprzedzam, nie jesteśmy sami.
– Domyślam się. – Wszedł do pokoju JD i zaczekał na niego. Chłopak pojawił się w mgnieniu oka. Gdy Emoś odstawił talerzyki z ładnie wyglądającym ciastem z kiwi złapał JD za rękę i przyciągnął do siebie. – Co boisz się, że mogę się na ciebie rzucić? – Zatrzymał wzrok na kuszących ustach.
– Poniekąd. Jestem przecież grzecznym, niewinnym chłopcem, którego chcesz zdemoralizować. – Przesunął dłońmi po jego torsie, a potem owinął ręce wokół szyi Caseya. Od chłopaka biło gorąco. Lubił ciepło. – Grzejesz jak piecyk.
– Mogę zawsze cię ogrzać w zimne, zimowe wieczory, ty niewinny, chłopczyku. – Przybliżył ich usta do siebie z lekkim wahaniem. Tyle dni na to czekał i chciał się tym delektować. Ostatnio zrobił na szybko jedną rzecz w samochodzie i żałował tego, bo to pozostawiło pewną pustkę, dlatego teraz nawet z pocałunkiem wolał się nie śpieszyć.
– Pocałujesz mnie, czy będziemy tak stali? – JD koniuszkiem języka oblizał wargi.
– Co ci się tak śpieszy? Podobno jesteś grzeczny.
– Powiedziałem tak? – Uniósł brwi. – Niemożliwe. Casey, pocałujesz czy sam mam to zrobić?
– Jeśli dasz radę sam siebie w usta pocałować. Ałć – jęknął, kiedy JD pociągnął go za ucho, zaraz potem spoważniał. Uniósł dłoń i pogłaskał delikatnie usta chłopaka. Ten od razu pocałował jego palec. – Jesteś…
– Jaki? – JD z niecierpliwością czekał na odpowiedź. Ciekawska natura nie odpuści sobie i musi ją poznać. Poza tym lubił komplementy. Mógłby się o nie łasić jak kocur i mruczeć.
– Niesamowity. Sprawiłeś, że zacząłem się uczyć, do tego wydarłeś na wierzch ze mnie, to co wciąż ukrywam nawet przed sobą. Nie potrafię się przed tym bronić, kiedy cię widzę. – Wsunął dłoń we włosy JD. Rozchylone usta chłopaka niemiłosiernie przyciągały. Pochylił się bardziej, a ich wargi otarły się o siebie. Dopiero po kolejnej sekundzie, ciągnącej się wieki, jego usta znalazły się na wargach JD.
Na początku całowali się delikatnie. Lekko muskając ustami te drugie. Jedną ręką przyciągnął go do siebie. Palce JD wplotły się w jego włosy. Z czasem wargi zaczęły ze sobą współpracować, całując się coraz namiętniej. Ich języki splotły się wzajemnie, a ciała, o ile to jeszcze możliwe, sprasowały się ze sobą. Dla Caseya ten pocałunek mógł trwał wiecznie. To było coś więcej niż wyzwolenie pragnień dotyku chłopaka. Bał się tego, ale oddawał się temu z całym sercem. W pocałunku przekazywał całą swoją samotność przez te wszystkie lata i tęsknotę ostatnich dni. Dzielił się swoją tajemnicą, uczuciami, które przerażały go z każdą chwilą bardziej. Oddawał coś co do tej pory chronił, mimo że nie wiedział czy będzie mógł zatracić się w tym do końca, ale teraz, na ten czas… mógł i chciał. Miał dość powstrzymywania się. Ten wyjazd dużo mu uświadomił. Chce JD. Chce być z nim tu i teraz. Chce żyć chwilą. Chce go czuć. Jego dotyk. Jego oddech.
Oderwali się od siebie szybko oddychając. JD chciał się cofnąć, ale Casey go nie puścił. Przytulił się do Caseya kładąc głowę na jego ramieniu. Bał się myśleć co dalej. Zawsze był odważnym chłopakiem, ale kiedy chodziło o coś więcej, uczucia – po tylu kopniakach znów się w coś pakował – więc ma prawo się bać. Nie chciał jednak inaczej. Nie było możliwości, żeby teraz pozwolił mu odejść. Pragnął być z nim i to czego najbardziej się lękał to świadomość, że nie chce w swoim życiu nikogo innego poza Caseyem McPhersonem.
– Chcesz ciacho? – zapytał. Nie odsunął się od niego nawet na milimetr.
– Zawsze, ale teraz nie uciekaj ode mnie. Jeszcze chwilę. – Ścisnął JD mocniej stojąc tak z nim na środku pokoju. Schował nos w jego szyję. – Nikt się nie może o nas dowiedzieć.
– To jesteśmy jacyś „my”? – Odsunął się na tyle, żeby spojrzeć na twarz starszego chłopaka i, mimo że nie uzyskał odpowiedzi słownej, to oczy Caseya powiedziały wszystko.