28 kwietnia 2016

W sidłach miłości - Rozdział 42 ostatni tomu 1


Przed Wami ostatni rozdział pierwszego tomu. Na 1 rozdział kolejnego tomu zapraszam tak jak zwykle, w te sami dni co do tej pory. Tak, tom 2 będzie się ukazywał również dwa razy w tygodniu. :)  



 Dziękuję za każdy komentarz. :)

– Tego nie bierz, za to weź suszone pomidory – powiedział Josh, zbierając z półek to, co będzie mu potrzebne do zrobienia wymyślonej przez niego zapiekanki. Rano sprawdził, czy piekarnik w kuchence działa i bez problemu będzie mógł ją zrobić. Nie tylko jego popisowe danie było smaczne, ale i dużo tego wychodziło, więc starczy im jeszcze na kolację lub na jutro.
– Ile puszek? – zapytał Alex. Przebywali właśnie w samoobsługowym sklepie we wsi, udając, że są tylko parą znajomych, którzy z innymi znajomymi przyjechali na weekend. Alex i tak miał gorzej, bo ludzie go znali i już parę osób zatrzymało go, wypytując się o wszystko.
– Dwie. Trzeba pamiętać jeszcze o makaronie i serze.
– Żółtym?
– Ma się rozumieć. – Wrzucił do koszyka kilka torebek przypraw. – Bez tego ani rusz.
– O, tam są sery, wezmę je, a ty znajdź makarony. – Czuł się, jakby robił zakupy z mężem. Chciałby po szkole zamieszkać z Joshem. Wieść z nim normalne życie, nawet rutyna by mu nie przeszkadzała, płacić rachunki, jeść z nim, spać, budzić się przy jego boku, po prostu istnieć. Wybiegał z planami dużo do przodu, ale bez tego ciężko było jakoś sobie ułożyć przyszłość i dowiedzieć się, czego tak naprawdę człowiek pragnie.
Kilka minut później skierowali się do kasy. Josh zapłacił za zakupy, za połowę których Alex uparł się koniecznie zwrócić mu pieniądze.
– Alex, nie wygłupiaj się, dobra? Wiem, o co ci chodzi, ale nie zbiednieję, jeśli wydam kilkanaście dolców na jedzenie – mówił Josh, pakując reklamówki do bagażnika swojego samochodu.
– Uparty z ciebie osioł.
– I kto to mówi. – Zatrzasnął klapę bagażnika. – Mamy wszystko, wracamy do domu i zabieramy się za gotowanie.
– Nie licz na mnie.
– Wiedziałem.
– Mój brat ci pomoże. Napiszę do nich, że wracamy.
– A co, wolisz ich uprzedzić, jakby oni tego tamtego… – Morrison oparł łokcie o dach auta.
– W sumie oni chyba jeszcze tego nie robią. Tak mi się wydaje. Richie zaraz by się wygadał. – Stukał na klawiaturze telefonu kolejne literki.
– Nie każdy jest tak szybki jak my.
– Może to i dobrze. – Wysłał wiadomość Richiemu.
– Bardzo dobrze. Czasami lepiej poczekać.
– Czasami tak.

Wrócili do domu akurat w tej samej chwili, kiedy Johnny przekręcał klucz w zamku, a niebo pokryły czarne chmury. W czwórkę wypakowali zakupy i wspólnie, Alexowi nie udało się wymigać od pomocy, zrobili obiad. Kiedy Johnny z Joshem sprzątali kuchnię, czekając na upieczenie się zapiekanki, Alex zabrał przyjaciela do pokoju wraz z kubkami gorącej, malinowej herbaty. Jeden z nich postawił przed Richiem, a drugim ogrzewał sobie dłonie.
– To o czym chcesz pogadać? – zagaił Richie, siadając obok kaloryfera. Bardzo dzisiaj zmarzł, ale spacer dobrze mu zrobił i chętnie go jeszcze jutro powtórzy.
– O tych twoich planach. Powiedziałeś, między robieniem sosu a gotowaniem makaronu, że chcesz studiować na miejscu i w przyszłości założyć szkołę tańca.
– No tak. Zaskoczony? – Zamieszał łyżeczką herbatę i zanim się napił, podmuchał gorący napój.
– Bardzo. Od miesięcy ciągle paplałeś na temat Ivy.
– Od lat.
– No właśnie, i to mnie dziwi.
– To było wtedy, kiedy jeszcze chciałem coś udowodnić mamie, ale i pragnąłem uciec z Adincton, być jak najdalej od Jonathana, tego, jak mnie ranił. Wszystko się zmieniło. Johnny zrozumiał, że mnie kocha, jesteśmy razem i nie chcę go zostawiać. Wyobrażasz sobie, że wyjeżdżasz, podczas gdy Josh tutaj zostaje i dzieli was kilkanaście mil, zostają wam tylko telefony, Internet i spotkanie raz na miesiąc lub rzadziej?
– Nie dałbym rady. Muszę go mieć przy sobie. Nie znoszę, kiedy muszę od niego wyjść, bo nie wolno mi zostać na noc przez głupich sąsiadów, a co dopiero być bez niego.
– Dokładnie. Dobrze robię. Jestem tego na sto procent pewny.
– Nie zamierzam cię odciągać od twoich planów. Cieszę się, że zostajesz. Nie chciałem, żebyś wyjeżdżał, ale nie mogłem ci zabronić walczenia o spełnienie marzeń. Mam jednego najlepszego przyjaciela i ciężko byłoby bez ciebie. – Przesunął się na kanapie, odstawiając wcześniej kubek na stolik i objął Richiego.
– Bez ciebie też. Z kim gadałbym o seksie czy plotkował na temat nauczycieli?
– Znalazłbyś sobie innego przyjaciela. – Pocałował Richiego w skroń i odsunął się.
– Ta, na pewno. Nikt nie zastąpi takiego głupka. – Wyszczerzył się.
– Oberwiesz za to. Zobaczysz.
Richie pokazał mu język zadowolony z tej krótkiej rozmowy. Nie zamieniłby Alexa na żadnego innego przyjaciela. Prawda, że chłopak nieraz mu dokopał, a jego nadwrażliwa dusza cierpiała, ale to były tylko nieliczne momenty i nie mogły przekreślić lat dobrych relacji i zaufania, jakim go darzył. Alex należał do przyjaciół, którzy zostają na całe życie i żadne przeciwności losu nie zrywają tej więzi. Tak, jego też nie mógłby zostawić.
– A możesz mi coś jeszcze powiedzieć? – Alex wychylił się, biorąc swój kubek i ponownie grzejąc o niego dłonie.
– Boję się, o co zapytasz. – Podciągnął pod siebie nogi.
– O seks.
– Wiedziałem. – Przygryzł wargę. – Nie, my jeszcze nic a nic. Powiedz, o co ci dokładnie chodzi, czy mam bawić się w zgadywanki?
– Czy chciałbyś...
– Boże, Alex, proponujesz mi seks? Co na to Josh? – Zarechotał Richie, widząc głupią minę przyjaciela. – Twoja mina jest bezcenna. – Śmiał się jeszcze przez chwilę, ku oburzeniu Alexa, ale szybko spoważniał. – Czy chciałbym się z nim kochać? Sam nie wiem. To znaczy niby chcę tego, ale czuję się skrępowany, on do niczego nie dąży, a ja... No, wiesz, gadanie to jedno, a… – Podrapał się z zakłopotaniem po głowie. – Niby chcę czekać, bo jesteśmy razem krótko, ale z drugiej strony wiem, że jestem na to gotów i chyba... chciałbym. Tylko widzę, że Johnny chce poczekać. Nie wiem, no.
– To ty musisz wiedzieć, czego chcesz. Za dużo jest tych „chyba”.
– Wy dwie psiapsiółki, obiad podano. – Johnny uchylił się przed lecącym w jego stronę kapciem. – No co? Uroczo razem wyglądacie, tak się sobie zwierzając.
– Zabiję cię. – Alex już zdejmował drugi kapeć, kiedy Richie powstrzymał go.
– Zostaw. To mi nie przeszkadza. Już nie, a jak tak mówi, to jest słodki. – Podniósł z wersalki swoje cztery litery.
– Nie jestem słodki. Jestem wrednym, złośliwym typem.
– Który mnie kocha – powiedział Richie, zatrzymując się przy Jonathanie.
– Ma się rozumieć, słońce. – Pochylił się, pocierając ich nosy o siebie.
– Więcej tego lukru, a dostanę próchnicy – powiedział Alex, wypychając ich z pokoju. – Idziemy żreć. Już.
– Ale ty jesteś władczy. Joshowi to się chyba podoba, co nie? – Johnny puścił oczko do brata i łapiąc za rękę Richiego, uciekł, zanim oberwał czymś w głowę.
– Palant – mruknął Alex, leząc za nimi do kuchni, gdzie znalazł się w ramionach ukochanego, stwierdzając, że dobrze zrobił, zabierając ich tutaj. Mógł spędzić czas z Joshem bez ukrywania się, kłamstw, że idzie na korepetycje, byle tylko zobaczyć się z kochankiem. Mógł być po prostu sobą.
– Patrzcie – zawołał Richie, wyglądając przez okno. – Śnieg sypie.

* * *

Następnego dnia na ziemi leżała cienka kołderka śniegu. Prześwitywała przez niego ziemia, ale i tak krajobraz bardzo się zmienił. Niestety to ten rodzaj śniegu, który, gdy tylko promienie słońca wyjrzą zza chmur, zaraz stopnieje, dlatego z samego rana Richie sam wybrał się na spacer, zostawiając Jonathana w łóżku, by skorzystać z białej kołderki i pomyśleć. Nie o uczelni, którą będzie musiał znaleźć, i całej zmianie planów, ale o nim, Jonathanie i seksie, a raczej tym, czego chciał. Uzmysłowiła mu to wczorajsza rozmowa z Alexem. To on musiał wiedzieć, czego chce, i wiedział, chciał kochać się z Jonathanem. Problem w tym, że Johnny tego nie chciał. W każdym razie na to wyglądało. Przypomniał sobie wczorajszą sytuację, kiedy przygotowywali się do snu. Leżał już w łóżku, kiedy przyszedł Jonathan, który pochyliwszy się nad nim, pocałował go, a potem zamierzał się odsunąć, ale Richie mu na to nie pozwolił. Pocałował Jonathana mocniej, zaplatając ręce na szyi chłopaka i ciągnąc go na siebie. Johnny z początku oddał pocałunek, nawet go pogłębił, ale w pewnej chwili po prostu się odsunął, mówiąc, że jest już późno i trzeba iść spać. Richiego to zabolało, na szczęście przez chwilę, bo zrozumiał, że chłopak ma rację, a on na pewno nie chciał robić czegoś, nie będąc do tego przygotowanym i w mniej intymnych warunkach. Poza tym może Jonathan chciał zbudować ich związek na czymś więcej niż seksie. Poczeka, mimo wszystko mając nadzieję, że nie będą wiecznie tylko trzymać się za ręce. Sam siebie nie poznawał, ale jest z tego zadowolony, bo bał się, że doświadczenie z tamtym facetem mogło w nim coś zablokować – czasami, kiedy Johnny go całował, wracały złe wspomnienia, ale otwierał oczy i widział, z kim jest – na całe szczęście budziły się w nim pragnienia i potrzeby prawie dziewiętnastoletniego chłopaka, który nie tylko kochał, ale również pragnął swojego partnera. Dobrze się z tym czuł i miał nadzieję, że z czasem i Johnny go zechce.
– Rzucę ci do stóp cały świat, jeśli mi powiesz, o czym myślisz. – Johnny oparł się o ogrodzenie, przyglądając się swojemu chłopakowi. Richie wyszedł wcześnie rano, a on dopiero niedawno wstał i wybrał się na jego poszukiwania. Obawiał się, że Richie jest zawiedziony tym, że wczoraj się wycofał. Słyszał fragment rozmowy jego z Alexem i zaskoczyło go to, że chłopak chciałby… Nie zamierzał jednak na to pozwolić. Jeszcze nie. Jakoś nie umiał z nim o tym porozmawiać, ale planował unikać bardziej intymnych kontaktów. Nie, żeby go nie chciał, bo pragnął go całym sobą i tego się właśnie bał.
– O szkole. Tak, o szkole. O moich planach. Życiu. Jadłeś śniadanie? – zmienił temat.
– Nie. Chciałem cię najpierw znaleźć.
– A co, bałeś się, że ci ucieknę? – Richie wziął go za obie ręce. Chciał być śmielszym wobec niego. Chciał mu się podobać. Chciał być chciany. – O której wyjeżdżamy? Chciałbym poszperać w necie, pogadać z tatą o moich planach i od jutra zaczynam szukać uczelni.
– Widzę, że działasz.
– Nie ma na co czekać.
– Wyjeżdżamy koło czternastej. 
– Spoko.
– W ogóle nadal będziesz mieszkał w domu po ślubie twojego ojca?
– Jej, to już za dwa miesiące. Tak, będę mieszkał. Tata mi pomoże, a dom jest mój. Nie mam zamiaru nigdzie się wyprowadzać. Co się tak uśmiechasz? – zapytał, widząc zadowolony błysk w oku Jonathana.
– Będziesz blisko mnie. Podoba mi się to. – Przytulił Richiego, oddychając z ulgą, że chłopak myśli tylko i wyłącznie o swojej przyszłości, a nie o czymś więcej.
– Chodź lepiej na śniadanie. Jestem głodny jak wilk.

* * *

– Dlaczego ich podglądasz? – zapytał Joshua, stając obok Alexa dyskretnie patrzącego przez okno na rozmawiającą parę. – Nie zamieniaj się we wścibską babę.
– O to się nie bój. Po prostu nie chcę, aby Johnny zranił mojego przyjaciela.
– Nie wygląda na to, aby coś było nie tak. Alex, nie traktuj Richiego jak małego chłopca. – Odciągnął partnera od okna. Chciał jego zainteresowania, a ten przez pół nocy opowiadał o Richiem i Johnnym. – Przestań. Jeśli będą mieć problemy, te łóżkowe też, to się do ciebie zwróci, ale nie możesz ciągle zachowywać się jak jego tatuś czy koleżanka. Richie jest facetem. Pozwól mu dorosnąć. Pozachowuj się jak mój facet.
– A ty co? – Przywarł całym ciałem do Josha. – Nadal niezaspokojony?
– Zaspokojony. Nie mów, że tego nie lubisz. – Pochylił się, łapiąc w zęby płatek jego ucha.
– Lubię. 
– A ja lubię, jak mnie tak do ciebie ciągnie – szepnął Morrison. – Do nikogo innego tylko do ciebie.
– To mi się podoba.
– To daje mi siłę na przetrwanie w ukryciu kolejnych miesięcy.
– Damy radę. – Pogłaskał Josha po plecach.
– Jestem tego pewny – wpił się w usta Alexa.
– A wy znów się liżecie – powiedział z udawaną pretensją Johnny.
– A ty znów pojawiasz się w nieodpowiednim czasie – jęknął Alex, odsuwając się z niechęcią od partnera.
– Ma się rozumieć. To teraz co? Jedzonko? I może ktoś mi powie, jak się podobał wczorajszy film?

Kilka godzin później cała czwórka opuściła wiejski dom w dobrych humorach. Alex i Josh cali szczęśliwi, że mogli spędzić ze sobą czas, nie musząc się rozstawać nawet na chwilę, Jonathan rozbawiony i zadowolony tą ich miłością i jeszcze bardziej zakochany w Richiem. Natomiast najmłodszy z nich całkiem zapomniał o swoich przemyśleniach, które opętały go głównie z powodu wspólnego łóżka. Chciał się kochać z Jonathanem, ale mają na to czas. Pytanie tylko czy on chciał czekać? Będzie, co ma być. Johnny go kochał, on jego. Po powrocie czekało go mnóstwo zajęć, a za miesiąc będzie mógł wrócić do tańca. Tańca z Jonathanem. Nawet się nie obejrzy, jak przyjdzie zima, Boże Narodzenie, jego urodziny i ślub taty.
– Lubię, jak się uśmiechasz.
– Jestem szczęśliwy, Johnny. Jestem szczęśliwy.

* * *

Co za pieprzony dzień! Nie dość, że znów w barze było urwanie głowy, to przez tę głupią flądrę dostał wypłatę pomniejszoną o pięćdziesiąt dolców. Podobno mu się nie należały. Ciekawe dlaczego?! Do tego autobus się spóźniał i podsycał zdenerwowanie. JD próbował się uspokoić, bo nie miał zamiaru iść w burzowym nastroju na przedstawienie swojej małej siostrzyczki i zepsuć jej całą radość. Molly mimo swojego wieku miała poważne plany aktorskie i była bardzo dumna z tego, że dostała jedną z głównych ról w przedstawieniu dla dzieci.
Stał na przystanku i marzł, otulając się szczelniej kurtką. W ich rejonie od dawna nie było tak zimno pod koniec października. Tak jakby gdzieś spadł śnieg. Pomyśleć, że wiele mil stąd jest słoneczne Miami i niesamowite ciepło. Nie lubił zimna. Zakaszlał, w pierwszej chwili ignorując dźwięk klaksonu, sądząc, że widocznie ktoś podjechał po kogoś ze stojących na przystanku osób.  Dopiero kiedy klakson odezwał się po raz któryś z kolei, a ludzie zaczęli się na niego gapić, odwrócił się. Ujrzał stojący przed nim samochód i wryło go w beton, kiedy rozpoznał pojazd, od którego szyba w oknie zjechała w dół.
Gapiąc się na kierowcę, zapytał:
– Co ty tu robisz?
– Cześć, Emośku. Przyjechałem zawieźć cię na to przedstawienie. Wsiadaj, chyba że chcesz marznąć.
– Na pewno nie. – Otworzył drzwi i posadził swój chudy tyłek na przednim siedzeniu. – Jak ciepło.
– Ogrzewanie jest puszczone na całą moc. To gdzie ta szkoła?
– Najpierw jedziemy do mnie. – Zapiął pas. – Nie brałem ciuchów i muszę się przebrać. Mogę zapalić?
– Nie. W moim samochodzie się nie pali, tak jak w domu i pokoju. Poczekaj, aż dojedziemy, to pokurzysz na świeżym powietrzu.
– Nienawidzę cię, troglodyto.
– Ma się rozumieć, czarna wiedźmo. – Zarechotał Casey, pędząc ulicami miasta.
– Ty to masz pomysły. – JD przewrócił oczami.
– Ma się rozumieć, młody.
Kilka minut później dojechali pod blok, w którym mieszkał JD. Zarówno kierowca jak i pasażer nie mieli ochoty wysiadać z cieplutkiego wnętrza, ale zmusili się do tego. Owiał ich lodowaty wiatr, przez co młodszy chłopak naciągnął bardziej czapkę na głowę.
– Nie wiem, po co chcesz do mnie iść.
– Bo może od jutra będziemy musieli się uczyć u ciebie.
– Dlaczego? I nie wiem, czy u mnie będzie taki spokój, jak u ciebie. Mam czwórkę rodzeństwa, więc wyobraź sobie, jak może  być. – Skierował się w stronę swojej klatki.
– Spoko, Emośku, ja mam siostrę, a mieć ją, to jak mieć dziesiątkę rodzeństwa. – Podążył za szybko idącym chłopakiem.
– Fajna jest. Czego od niej chcesz?
– Nie daje człowiekowi żyć. Nie przewracaj oczami, Emośku.
– Nie mów do mnie „Emośku” – warknął udawanie, bo tak naprawdę już mu to nie przeszkadzało. Do tego przy McPhersonie poprawił mu się humor, a to już było bardzo dziwne, bo ostatnio ciągle tak się działo.
– Słuchaj, coś mi się przypomniało. – Casey podrapał się po nosie, kiedy czekali na windę.
– No?
– Znasz Alexa Wilsona?
– No, tak jakby. Nie osobiście w każdym razie, a co? – Wszedł do windy i oparł się o ściankę.
– Kiedyś, gdy cię odwiozłem, a było już późno, wychodził z tej samej klatki, co ty. Nie wiesz, czy nie ma tu czasami rodziny? – Stanął naprzeciw niego w małej odległości z powodu niewielkiego pomieszczenia i błądził oczami po twarzy JD. Intrygowały go jego kolczyki w brwi i uchu. Chętnie by je dotknął.
– Nie widziałem go tutaj. Zresztą nawet jakby to co? Mieszka tutaj chyba ze dwieście rodzin, to skąd mam wiedzieć co i jak. Po co ci ta wiedza?
– Po nic, jestem po prostu ciekaw, czy może ma tu jakiegoś gacha. – Odetchnął, kiedy ochota dotknięcia tych srebrnych kuleczek minęła i już w ciszy dotarli do mieszkania JD.
Casey rozglądał się po schludnym, ale o wiele mniejszym mieszkaniu niż tym należącym do jego rodziców. Mimo tego to właśnie tutaj poczuł się naprawdę dobrze, a jeszcze lepiej w pokoju chłopaka. Nie przeszkadzał mu panujący tu bałagan, a sam właściciel pokoju również nic sobie z tego nie robił, szukając czegoś w szafie i odrzucając coraz to inne koszulki.
– Fajny wystrój – mruknął Casey.
JD obrzucił go oceniającym spojrzeniem, chcąc się upewnić czy to obelga, czy zupełnie coś innego.
– U ciebie jest za sterylnie.
– Mi to mówisz? Gdyby moja mama tutaj weszła, to chyba by zemdlała. Jej przeszkadza zeszyt na stole, co dopiero stos ubrań rozwalonych po podłodze.
– Współczuję. – Złapał dół swetra i zdjął go wraz z koszulką, którą miał pod spodem. Zamierzał założyć coś bardziej eleganckiego i cieplejszego.
Casey wstrzymał oddech, przyglądając się szczuplutkiemu ciału drugiego chłopaka, szczególnie jego wąskim biodrom, których kości wystawały spod opadających spodni, płaskiemu, niemal wklęsłemu brzuchowi, chudej, ale nie z wystającymi żebrami klatce piersiowej. Sunąc wzrokiem po odsłoniętym ciele chłopaka tam i z powrotem, natrafił w końcu na wbite w niego spojrzenie JD. Odwrócił szybko wzrok, udając zainteresowanie leżącą na biurku książką. Miał nadzieję, że się nie odkrył. Nienawidził tych uczuć, pragnień w sobie. Musiał się bardziej pilnować. Drżącymi dłońmi wziął książkę i zaczął ją przeglądać.
Młodszy chłopak stał, patrząc na niego podejrzliwie. Nie miał pewności, ale doskonale znał ten wzrok. To zaciekawienie, ukryte pragnienie i zażenowanie, że został odkryty. Czyżby McPherson tak samo lubił kutasy jak on? Tylko to przecież niemożliwe. Z drugiej strony znał niejednego homo nieakceptującego się i zawsze był to ten sam schemat. Agresja i nienawiść, którymi Casey dzielił się z innymi, jest dobrym przykładem ukrytego w chłopaku homoseksualizmu. Nie mógł powiedzieć, że każdy homofob jest gejem, bo to byłby szczyt jego głupoty, ale nie każdy homofob pożera jego ciało wzrokiem tak głodnym i tak przerażonym. Zaczynało go to bardzo ciekawić. Kto wie, co jeszcze odkryje. Nie narzekałby, gdyby się okazało, że McPherson jest gejem. Jakkolwiek go nie lubił, to chłopak podobał mu się, nawet jeśli pamiętał, jakie kłopoty mogą wyniknąć z zakochania się w kimś tak siebie nienawidzącym przez to, że nie akceptował tego, kim jest. Ma czas i jeszcze się o wszystkim przekona. Trochę obserwacji, trochę sztuczek z nagością i będzie wiedział. Na razie się przed nim nie odsłoni, bo nie jest pewny, jakby mięśniak zareagował, ale z czasem kto wie, co będzie, bo to na pewno nie da mu spokoju.
– Dobra, jestem gotów – powiedział, gdy się ubrał. Planował zmienić jeszcze spodnie, ale nie będzie przyprawiał chłopaka o zawał lub zupełnie coś innego.
– Gdzie w ogóle jest twoja rodzinka?
– Jak to gdzie? Razem z Molly. Wezmę jeszcze inną kurtkę i pozwolę ci się podwieźć.
– Jakiś ty łaskawy.
– Ma się rozumieć.

Casey odwiózł go pod szkołę Molly, pod którą już stały rzędy zaparkowanych samochodów, a tłum ludzi pędził do wnętrza budynku. JD wypatrzył swoją rodzinę przed drzwiami. Mama stała i szukała kogoś wzrokiem. Mógł się od razu domyślić, na kogo czekają. Przeniósł spojrzenie na McPhersona i uśmiechnął się wrednie.
– Chcesz, abym uczył cię u siebie w mieszkaniu? Musisz poznać moją rodzinkę. Chodź. – Złapał za klamkę.
– Że co? Teraz? – Przestraszył się.
– A niby kiedy indziej? Ruszaj swoje cztery litery, nie mamy za dużo czasu.
Casey popatrzył na JD morderczym wzorkiem. Podwożąc go tutaj, zrobił to, bo… chciał, ale nie zamierzał bratać się z jego rodzinką. Z tym, że lepsze to niż bratanie Emo ze swoimi rodzicami.
– Dobra.
– Cudownie, jesteś dobrym kolegą, blondasie.
– Głupi Emo.
– Och, zamknij się – powiedział słodko JD, idąc szybkim krokiem w stronę swojej mamy i niezadowolonego rodzeństwa. No tak, chłopaki marudzą, bo tracą czas, a gra na komputerze czeka, a Lori, jak to ona, straciła czas na ploteczki, musząc tutaj być. Chociaż wiedział, że to tylko ich poza i również chętnie zobaczą Molly jako księżniczkę.
– Cześć, rodzinko. Co tak stoicie i marzniecie?
– Czekamy na ciebie. Dzwoniłam kilka razy.
– Mamo, komórka mi siadła, a raczej bateria. Chcę wam przedstawić Caseya. To jemu daję korki. Casey, poznaj, od prawej moja mama, to siostra, Lori, Dany oraz Ryan, zapalony gracz, nerd i w ogóle mistrz komputerowy w wieku trzynastu lat.
– To dla ciebie pożycza moje książki? – zapytał Ryan.
– No, chyba tak. – Casey poczuł się zakłopotany, znajdując się pod ostrzałem czterech par oceniających go oczu.
– Super. JD dużo o tobie mówi i dobrze wiedzieć komu przydają się moje książki. W ogóle lubisz gry?
– Jak prawie każdy.
– A w co grasz? Ja gram w…
JD już nie słuchał brata i dyskusji, która wywiązała się pomiędzy Ryanem a Caseyem. Ci dwaj mogą się dogadać, bo z tego co się zorientował, to starszy kolega także lubi spędzić czas przy grach. W przeciwieństwie do niego. On wolał się uczyć, ale czy ktoś powiedział, że jest normalny?
– Chłopcy, jeszcze będziecie mieli czas na rozmowę. Przedstawienie niedługo się zacznie, trzeba zająć miejsca – powiedziała kobieta. – Casey, może przyłączysz się do nas? – zaproponowała koledze syna. Wydał jej się sympatyczny i był bardzo przystojny.
– Nie, raczej…
– Co raczej? Masz czas? – zapytał JD.
– Noo…
– Znów mowę ci odjęło. To się rzadko zdarza, ale się zdarza – mrugnął okiem mamie.
– Gdyby tak mowę odjęło Ryanowi, byłabym w siódmym niebie – burknęła Lori. – On gada tylko o jednym przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. O tych głupich grach. Masakra. Totalna masakra.
– Idziesz z nami czy nie? – JD uniósł brwi, patrząc wymownie na McPhersona.
Casey zastanowił się chwilę. I tak nie śpieszyło mu się do domu, a może się nie zanudzi na tym czymś. Zgodził się, czego dwie godziny później nie żałował, bo naprawdę mu się podobało i było zabawnie. Do tego siedział obok JD, który co jakiś czas podsyłał mu zabawne komentarze i pokazał swoją siostrę ubraną w różową, długą do ziemi sukienkę. Dziewczynka miała długie, czarne jak heban włosy i pięknie śpiewała. Po przedstawieniu miał okazję ją spotkać, bo mała podbiegła do nich od razu, wskakując na ręce JD, przez co omal go nie przewróciła.
– Podobało ci się, a wam… – umilkła, widząc obcego chłopaka, po czym zaczerwieniła się po końcówki uszu i zsunęła z rąk brata, wstydząc się tego, że jest taka duża, a jeszcze chce na ręce. – Cześć, jestem Molly, a ty? – zapytała ładnego, wysokiego blondyna, zadzierając głowę do góry.
McPherson ukucnął, chcąc zrównać się z dziewczynką.
– Jestem Casey, miło mi panienkę poznać.
Reakcja chłopaka bardzo zaimponowała JD. Miał słabość do najmłodszego członka rodziny i zależało mu, aby siostra była lubiana, a uśmiech, jakim obdarzył ją McPherson, nawet jego powaliłby na kolana. Z przyjemnością obserwował ich rozmowę, nie mogąc oderwać oczu od Caseya, ignorując pytający wzrok mamy, a także swój zwijający się w supeł żołądek. 


KONIEC TOMU 1