28 lutego 2016

W sidłach miłości - Rozdział 25



– Pojebało cię? Prawie rozpieprzyłeś nasz związek, bo nie dajesz sobie rady na studiach? – zakpił Drake. – Po cholerę poszedłeś na prawo, jeżeli to dla ciebie taki trudny kierunek? Sam nie wyobrażam sobie ciebie na sali rozpraw. Co ty tam powiesz, jeżeli potrafisz wypowiedzieć tylko kilka zdań pod rząd, a czasami całymi dniami milczysz, bo nie masz nic do powiedzenia? – Zdenerwował się mężczyzna. – Ja całymi dniami haruję, żeby mieć z czego żyć, a…
– Nie moja wina, że nie skończyłeś dobrych szkół i harujesz, nosząc pustaki – odgryzł się Sean. Nawet nie zaczął mówić, Drake nie wie, o co chodzi, a już osądził sytuację. Dodatkowo słowa dotyczące tego, że niewiele mówi, nie były wcale przyjemne. Z drugiej strony to jego wina, że Drake czuje się zraniony i gryzie, więc czego oczekiwał?
– Żadna praca nie hańbi, a takie rzeczy ktoś musi robić, bo tacy jak wy nie mieliby gdzie mieszkać i pracować. Szkoda, że właśnie się dowiedziałem, jak bardzo ci przeszkadza, że nie jestem wykształconym dupkiem i haruję fizycznie jak wół – warknął Drake.
– Nie przeszkadza mi! Nigdy nie przeszkadzało. Uwielbiam cię. Chodzi o to, że tak trudno cokolwiek tobie powiedzieć, bo osądzasz i nie rozumiesz mnie, nie poczekasz do końca wypowiedzi, tylko cię nosi. Chcesz mnie wysłuchać czy będziesz oceniał? To, co mówisz, jest naprawdę przykre. – Usiadł i ukrył twarz w dłoniach.
Drake skarcił się w myślach. Znów go poniosło, ale teraz to wyraźnie widzi. Sean zrobił się bardzo podatny na zranienie i teraz był jeszcze bardziej ciekaw, dlaczego tak się stało.
– Wybacz, ale jeżeli to przez twoje studia, a raczej przez to, że nie dajesz sobie na nich rady, nasz związek...
– To nie tak! – Spojrzał Drake'owi w oczy. – Wysłuchaj mnie i nic nie mów lub wyjdź.
Drake nie zamierzał wychodzić. Usiadł w fotelu, zakładając nogę na nogę, chcąc go wysłuchać.
– Jak mówiłem, ten rok jest ciężki, a będzie jeszcze ciężej. Nie daję sobie rady, ale walczę z tym i uczę sie dwa razy więcej. – Wziął ze szklanego stolika rozpoczętą paczkę chusteczek higienicznych i zaczął się nią bawić, żeby nie tylko czymś się zająć, ale i bardziej skupić. – Mamy na uczelni profesora, który wydawał się super, dopóki nie wezwał mnie raz na spotkanie. – Odetchnął. – To było parę tygodni temu.
Drake, oparłszy ręce na kolanach, zmarszczył brwi i pochylił się w jego stronę.
– Ten facet z początku był nawet miły. Zaczęliśmy rozmawiać o studiach i tak dalej. Jest szanowanym profesorem i dobrym wykładowcą. Wcześniej nie miałem z nim do czynienia, bo tego przedmiotu uczył mnie ktoś inny. Dobrze się z nim gadało, dopóki nie powiedział mi, że nie mam szans na zaliczenie u niego. Zaskoczyło mnie to, bo sądziłem, że w miarę daję sobie radę z prawa i wszystkich aspektów z nim związanych. Później dodał… – przełknął ślinę – że nawet jakbym wszystko umiał, to i tak nie zaliczę, bo mi na to nie pozwoli. Zapytałem dlaczego, a on, że… Nie, inaczej. – Potarł dłonią czoło. – On powiedział, że zaliczę tylko, jeśli dam mu się… przelecieć.
– Że co?! – Chyba się przesłyszał. Jakiś debil zaproponował seks jego facetowi w zamian za…
– Zaproponował mi seks w zamian za to, że zaliczę jego przedmiot. – Nie wiedział, że dokończył myśli Drake’a. Nie odważył się na niego spojrzeć. Tym bardziej, że to nie koniec.
– Chyba zgłosiłeś to komuś tam… Ważniakom, co odpowiadają za to wszystko. – Zrobił nieokreślony gest rękoma w powietrzu. Gotowało się w nim, ale starał się zachować spokój.
Sean skulił się jeszcze bardziej i powiedział:
– Nie.
– Jak to, do cholery, nie?! – Spokój odleciał hen daleko, gdy usłyszał jego słowa. – Postradałeś rozum? A może zgodziłeś się na to. To przez to byłeś taki zimny w łóżku i obyciu, bo dałeś mu dupy, tak?! Odpowiadaj! – Uderzył pięścią w stolik.
– Oczywiście, że nie! Coś ty sobie myślał?! – Rzucił opakowaniem chusteczek przez pokój. – Jednakże nie mogę tego zgłosić, bo jeżeli to zrobię, zrobi tak, że wywalą mnie z uczelni.
– Skurwiel. I to było mi tak trudno powiedzieć?! Chciałeś się zmagać z tym problemem sam?! Przecież jesteśmy partnerami i wszystko dzielimy na dwóch. Nawet kłopoty, rozumiesz? – Przesiadł się na kanapę i chwyciwszy Seana za ramiona, odwrócił w swoją stronę. Miał ochotę nim porządnie potrząsnąć, ale się opamiętał.
– Po części tak. Miałeś wiele na głowie, widziałem, jaki skonany przychodziłeś z pracy do domu. Nie chciałem zrzucać na ciebie kolejnego ciężaru.
– Po części? – Poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po kręgosłupie. – Co on ci zrobił?
– Odmówiłem. – Sean z powrotem wrócił do swojej opowieści. Wstał, woląc nie być teraz tak blisko partnera, bo nie miałby sił mu tego powiedzieć. – Wtedy się wściekł. Rzucił się na mnie. To wtedy, kiedy przyszedłem z sińcem na ręku, pamiętasz?
– Tak, bo był w chuj wielki. – Drake zacisnął pięści. Jeżeli ten facet skrzywdził jego partnera, to pożałuje.
– Powiedział, że będzie mnie miał tak czy owak. Zaczął się do mnie dobierać, mówiąc, że jak komuś pisnę o tym słówko, to on tak spreparuje dowody, że nie tylko wyrzucą mnie ze studiów, ale i nie będę miał prawa studiować na żadnej uczelni, bo sprawi, że będę skończony.
– Czy on cię…
– Prawie. Nie zgwałcił mnie, bo mu się wyrwałem, ale groził i nadal grozi.
Drake pokręcił głową i wstał. Podszedł do partnera, uniósł jego brodę palcami i powiedział:
– To przez to uczysz się dwa razy więcej? Co ci to da, jeżeli on i tak…
– Chcę zdawać nie u niego, ale przed specjalną komisją, kiedy on oskarżyłby mnie o oszustwo na egzaminie. Chcę być najlepszy i nie dopuszczę, aby wszystko zniszczył. Mam tydzień na danie mu odpowiedzi, którą już dostał, ale wierzy, że zmienię zdanie.
– Podsumujmy. – Drake zaczął powoli krążyć po pokoju. – Twój profesor chce cię przelecieć, grozi ci, a ty zaczynasz się tym gnębić, nic nie robisz, nie mówisz, co wpływa na nasz związek. Masz tydzień na danie mu odpowiedzi, a czeka już od dłuższego czasu. Niech sobie, skurwiel, czeka do usranej śmierci! – Kopnął w nogę od niskiego stolika. – W poniedziałek pojedziesz na uczelnię i powiesz rektorowi, czy kogo tam macie, o tym, co robi ten niby świetny profesuńcio. Nie pozwól, żeby ktoś cię zgnębił, zasiał w tobie strach, niepewność. Cholera, on już to zrobił. Przez ostatni czas bardzo się zmieniłeś. – Znów był przy Seanie, chwytając jego twarz w swoje dłonie. – Jesteś Seanem Carterem, moim partnerem i silnym facetem. Kimś, kogo pokochałem. Jakiś dupek od siedmiu boleści nie może cię zniszczyć. Rozumiesz? Pogadaj z nim, nagraj go i pokaż to komuś lub mu zagroź. Chociaż ja wolałbym to pierwsze, bo kto wie, kogo jeszcze tak szantażował. Założę się, że znalazłoby się parę osób.
– Myślisz?
– Znam życie, skarbie. I jeżeli to wszystko…
– Mhm.
– Mam ochotę skopać cię za to, że nic mi nie powiedziałeś, tylko uciekałeś ode mnie. – Przyciągnął go w swoje ramiona. – Nigdy tego nie rób. Nie bój się mówić mi takich rzeczy. Wyobrażałem sobie, że mnie zdradziłeś, słońce.
Sean poderwał głowę z jego ramienia, zaskoczony słowami partnera. Nie mógłby go zdradzić. Jak Drake mógł o tym pomyśleć?
– Nie patrz tak. Twoje zachowanie… Unikałeś bliskości ze mną, seksu.
– Bo jak o tym myślałem, przypominał mi się ten facet i jego ultimatum.
– Dałbym mu ultimatum, ale nie chciałbym pójść za to siedzieć. Chociaż satysfakcja z połamania mu nóg…
– Przestań, Drake. Właśnie z tego powodu też milczałem. Nie mam zamiaru odwiedzać cię w więzieniu. Przez weekend pomyślimy, co z tym zrobić. – Ponownie przytulił się do Drake’a. Odetchnął. Nareszcie znów może czuć się przy nim swobodnie i może czerpać wiele z jego bliskości. Żałował, że doprowadził ich związek do ruiny, chcąc sobie samemu poradzić. Nie był sam i powinien to zrozumieć.
– Jutro jedziemy do twojej mamy i ona ci też pomoże. I nie mów, że nie chcesz. Ona ma znajomości i będzie wiedzieć co robić. A tymczasem pozwól, że dzisiaj cię porozpieszczam. Zrobię cudowną kolację i później porozmawiamy przy dobrym filmie. I grzecznie pójdziemy spać. Co ty na to? – Popatrzył czule w oczy Seanowi.
– Szczególnie podoba mi się to „grzeczne spanie”. – Nie był gotowy się kochać. Chwilami czuł się, jakby był po gwałcie i nie mógł znieść seksu. To był jego ukochany facet, ale nie miał ochoty na nic więcej, poza zwykłym byciem z Drake’m.
– Poczekamy nawet wieczność, jeżeli będzie trzeba. – Obiecał sobie, że chociaż ma na niego ogromną ochotę, niekoniecznie dzisiaj, to nie będzie naciskał. Wyczuwał w Seanie dystans do tych spraw i poczeka na niego. – Jesteś dla mnie ważny. Ty, a nie tylko seks z tobą, mimo że go uwielbiam. – Coś czuł, że nieprędko Sean pozwoli mu się tknąć, ale da radę. Przecież go kocha. Ukrył go w swoich ramionach, ciesząc się, że może znów z nim być, a z problemami, jakie gnębią Seana, poradzą sobie, bo na pewno go z tym samego  nie zostawi.

* * *

Richie podparł brodę na dłoniach, niemal rozpłaszczając się na stole. Po dzisiejszym treningu bolały go mięśnie, o których nie miał pojęcia. Dzisiaj też Johnny ćwiczył z nim ten układ, w którym był pocałunek i tym razem nie opierał się. Nie był mistrzem całowania, ale Johnny nie narzekał, chyba głównie dlatego, że tak naprawdę nie był to prawdziwy pocałunek. W sumie szkoda, ale tak też było dobrze. Z początku obawiał się bliskości z Johnnym, tego, że to będzie bolało, ale nie. To koiło ból i było bardzo, bardzo dobrze. O tym, co będzie za kilka tygodni, nie zamierzał myśleć. Teraz mógł być przy nim i to się liczyło.
Przyjrzał się Alexowi usiłującemu rozwiązać jakieś skomplikowane zadanie matematyczne. Chłopak zadzwonił do niego, kazał mu przyjść, przynieść zeszyty, bo się będą uczyć. Richie akurat wtedy pił wodę i opluł się po usłyszeniu propozycji. Przyjaciel nie odrabiał lekcji w piątki. To znaczyło, że coś było nie tak i wiedział co, ale na razie nie pytał. Chciał iść do domu, było już późno i marzył o spaniu, ale gdy próbował wyjść, Alex go zatrzymywał. To też znaczyło, że chłopak potrzebował pogadać, ale robił wszystko, żeby tego nie robić. A on do tej pory sądził, że to dziewczyny mają skomplikowane mózgi.
– Powiesz wreszcie, o co biega, czy nadal będziesz się tak zachowywał? – Ziewnął, nie kłopocząc się zasłanianiem sobie ust. Położył policzek na dłoniach, patrząc bokiem na Alexa. – Od kilku dni udajesz, że wszystko w porządku, a to nieprawda. Mam rację?
– Po co pytasz, skoro i tak sądzisz, że masz rację? Wszystko jest okej. – Naprawdę nie chciał przed nim udawać, ale Richie był taki szczęśliwy, że popsułby mu nastrój. Już to robił. Ledwie przyjechał do domu z tej nieudanej dla niego olimpiady i od razu sprowadził Richiego tutaj. Nie brał pod uwagę, że ten jest wykończony szkołą i treningiem. Kazał mu przyjść, bo po prostu nie chciał być sam. Siedząc samemu, za dużo myślał, a to nie było dobre. Ciągle go kusiło, żeby zadzwonić do Josha. To byłby naprawdę zły pomysł. Rozstali się, nieważne, że nigdy nie byli razem, i nie miał prawa tego zmieniać.
– Na pewno nie chodzi o przegraną olimpiadę, więc...
– Cicho. Lepiej przynieś nam coś do picia.
– Czemu ja? – Wyprostował się. – To twój dom.
– Spędzasz w nim więcej czasu niż w swoim własnym. No idź. – Słyszał, że Johnny schodzi na dół, więc dawał im sposobność do spotkania się. Może w samochodzie i na treningach nie mieli czasu porozmawiać o niczym innym poza tańcem, to sobie pogadają, a on pytania Richiego będzie miał z głowy. – Kiedy wrócisz, zabierasz się za matmę. – Tym samym sprawił, że Richie nie będzie się spieszył.
– Phi – prychnął Richie, wychodząc naburmuszony z pokoju. Matematykę to on odrobi w niedzielę, nie będzie sobie nią głowy dzisiaj czy tam jutro zawracał.
Zszedł na parter, licząc, że w kuchni zastanie mamę Alexa i ona da im coś do picia. Nie lubił się za bardzo rządzić w czyimś domu, kiedy był sam. Co innego z Alexem, ale wtedy też by nic po lodówce nie szukał, tylko czekał, aż chłopak coś wyciągnie. W kuchni wbrew oczekiwaniom zastał Johnny’ego. Ten chłopak całymi godzinami potrafił w niej siedzieć. Jonathan odwiózł go po treningu – na nie również go zabierał – jakąś godzinę temu i mieli się spotkać dopiero jutro, a tu niespodzianka.
– Czego sobie mój szanowny brat życzy, że przysłał ciebie? – Johnny zlustrował Richiego od stóp do głowy. Przyzwyczaił się do widywania go w stroju, w którym trenował, zgrzanego, a nie ładnie ubranego z super fryzurą.
– Czegoś do picia. – Wzruszył ramionami. – Uczy się.
– Patrzcie to, mój braciszek się uczy w piątek. Co się stało? – Jonathan wyciągnął z lodówki karton soku.
Nie chciał mu mówić, bo Alex zabiłby go za to. Już raz i tak gadał za dużo, przez co Johnny dowiedział się o Joshu.
– Nie chcesz powiedzieć. Lojalność to ważna rzecz. Sądzę, że wiem o co chodzi. – Wyciągnąwszy z szafki dwie wysokie szklanki, nalał do nich soku pomarańczowego. – Mój braciszek cierpi, bo nie spotyka się już z Joshem. Nie rób takiej miny, Richie. Widzę, co się dzieje. Ci, którzy wiedzieliby o nim i Joshu, od razu poznaliby, że między nimi coś się skończyło. – Podał napoje Richiemu. – Nie wiem, kto podjął tę decyzję, ale zrobił dobrze. To się nie mogło udać.
– Skąd wiesz? – Odstawił sok na stół. – Skąd wiesz, że to się nie mogło udać? – Ponowił pytanie.
– Uczeń, nauczyciel… To nie miało szans.
– A jeżeli miało? Jeżeli są sobie pisani? Wierzysz w to, że każdy ma swoją połówkę i kiedyś ją spotyka?
– Bzdury. – Skąd w tym tak niedawno nieśmiałym chłopaku tyle odwagi? W ogóle nawet na ćwiczeniach przestał się go bać i walczyć z nim, a on mógł z Richiego wyrwać ukryty potencjał. Czyżby to nie dotyczyło tylko tańca? Oparł się pośladkami o szafkę, chwytając się po bokach bioder blatu.
– Dla ciebie może i bzdury, dla mnie nie. Co jak oni są sobie pisani i teraz nie mogąc być razem, zniszczyli swoją szansę? – Był gotów kłócić się o to z Johnnym. On w takie rzeczy wierzył i, co było najgorsze, to w nim widział swoją drugą połówkę, ale pewnie dlatego, że bardzo tego chciał.
– Richie, Richie, Richie, może i umiesz tańczyć, jesteś mądry, ale wierzysz w pewne rzeczy, które nie istnieją. Powiedzmy, że wierzyłbym w to, co ty, więc jeżeli to prawda, nie ma sprawy, i tak będą razem. Nie teraz, ale później, żeby nie narobić sobie kłopotów. Lepiej zanieś soczek mojemu braciszkowi, zanim padnie z pragnienia – zmienił temat.
– Wypraszasz mnie z kuchni, bo to dla ciebie trudny temat?
– Tak jak dla ciebie trudnym jest to, kiedy zapytałem cię dzisiaj w szkole, dlaczego boisz się dotyku. – Wyszedł właśnie z pokoju nauczycielskiego, kiedy zobaczył osobliwą scenkę. Richie szedł korytarzem, ale tak, żeby nikt go nie dotknął. Jeżeli tak się stało, wyglądał, jakby miał uciec. Już wcześniej się z tym u niego spotkał. Choćby te nędzne próby z tą Joyce. Bał się jej. – Dlaczego nie boisz się, kiedy ja cię dotykam?
Żałował, że nie wziął tych szklanek, na których teraz skupiał swój wzrok, uniknąłby tych dwóch pytań. Po co Johnny chciał znać na nie odpowiedź? On nie potrzebował wracać do przeszłości, a chłopak zmuszał go do myślenia o tym. Może kiedyś mu powie, ale nie teraz. Na drugie pytanie nie znał odpowiedzi. To było jakieś zrządzenie losu, bo jak wcześniej się go bał, wstydził, tak teraz wszystko się zmieniło. Czy to znaczyło, że zaufał Jonathanowi?
– Zaniosę sok Alexowi – powiedział, biorąc tylko jedną szklankę. Zamierzał wracać do domu po pożegnaniu się z przyjacielem. Chciał mu zaproponować jutro wyjście na miasto z grupą. Oscar coś dzisiaj o tym przebąkiwał, a skoro był weekend, to nie zamierzał go spędzić w domu. Rano miał tylko trening z Johnnym, a  potem już dzień wolny.
– Podjadę po ciebie o ósmej – zawołał za nim Jonathan.
– Dobra – odparł, nie odwracając się już do niego.

* * *
Zadowolony Drake usiadł na łóżku tuż za Seanem, biorąc go między swoje nogi. Sean oparł się o jego klatkę piersiową, uważając, by nie wysypać na pościel miski popcornu. Puścili sobie krótki maraton filmowy, zamierzając spędzić resztę wieczoru przy różnych gatunkach, poczynając od komedii, a kończąc na horrorze. Drake chciał, żeby jego partner rozluźnił się i pozwolił sobie na odpoczynek. Zresztą jemu też się to przyda. Obaj postanowili, że nie pozwolą, by coś ich od siebie odsunęło, bo zamierzali się ze sobą zestarzeć. Wielu gejów nie myślało o związkach typu „do śmierci”, korzystając z młodości, tego, co podrzucał im los, trwając w związkach kilkumiesięcznych, tygodniowych lub co noc pieprząc się z kimś innym. Oni nie należeli do tej grupy. Za bardzo chcieli z kimś związać życie, dzielić problemy – co dla Seana okazało się trudnym krokiem – aby byli ze sobą tylko na jakiś czas. Drake chciał Seana całym sobą, duszą, sercem, ciałem i nie zamierzał go nikomu oddawać. Gdy to powiedział ukochanemu, ten odpowiedział tym samym i dodał, że ci modele i modelki, z którymi pracował Ashborn, mają trzymać łapy przy sobie. Pod tym względem Sean się nigdy nie zmieni. Jego zazdrość, dopóki nie była chorobliwa, pochlebiała mu. Zresztą on sam ją odczuwał, kiedy jakiś facet zawiesił na Seanie dłużej wzrok, ale był też dumny z tego, że partner się podobał. Pocałował go w szyję, przyciskając do siebie mocno i wdychając jego zapach.
– Zgnieciesz mnie – zaprotestował cicho Sean.
– Miałbym ochotę przeniknąć przez ciebie, dlatego tak mocno cię trzymam, a wiesz, że potrafię jeszcze mocniej.
– Wiem, ale połamałbyś mi żebra. – Teraz wiedział, że zrobił źle, dusząc w sobie to wszystko. Sądził, że robi dobrze, ale się mylił. Chciał wynagrodzić to partnerowi i stać się bardziej otwartym wobec niego. Nie zmieni się od razu, ale na pewno nie będzie ukrywał tego, że coś jest nie tak, jak powinno. Nikt go nie będzie kochał jak Drake i nikt nigdy nie da mu tego, co on. Chciał być z nim, a prawie to zniszczył. Położył swoje ręce na jego, odstawiając przed tym miskę prażonej kukurydzy na bok. – Kocham cię.
– Ja ciebie też, słońce. To co oglądamy jako pierwsze? – W DVD czekała już na nich nagrana płyta z kilkoma filmami. Wystarczyło tylko wybrać któryś i nacisnąć przycisk na pilocie.
– „Kiedy Harry poznał Sally”? – zapytał Sean.
– Nie. To coś z Adamem Sandlerem, co tam mamy.
– „Od wesela do wesela”?
– Nom.
– Oglądałeś to tyle razy…
– Lubię to. Puszczaj. – Chwycił brodę Seana dwoma palcami, odwracając jego głowę tak, że mógł sięgnąć ustami do jego warg. – Tęskniłem za tym.
– Za czym?
– Za tym, co było. Za normalnością. – Pocałował go jeszcze raz, zanim pozwolił mu spojrzeć na ekran.
– I za „Od wesela do wesela” też.
– O tak. Ale przede wszystkim tęskniłem za tobą i nie tylko przez ostatnie dni. – Poczuł, jak na te słowa Sean bardziej wciska się plecami w niego. To była jego odpowiedź, że czuł to samo. – Daj ten popcorn, a nie sam będziesz go wyjadał.
– Serio „Od wesela do wesela”?
– Nie jęcz, oglądaj. Potem ty wybierasz film, jeżeli ci na to pozwolę. – Połaskotał go po boku, wiedząc, że Sean ma łaskotki i odetchnął głęboko, słysząc jego śmiech.

25 lutego 2016

W sidłach miłości - Rozdział 24



Mam nadzieję, że ten rozdział ukazała się bez problemów. Kiedy to czytacie, to mnie już w domu nie ma. Wyjechałam na kilka dni. Z dostępem do Internetu będę mieć kiepsko, więc jeśli pojawią się jakieś pytania to odpowiem po powrocie. Życzę miłego czytania. :)

Dziękuję za komentarze. :)

Specjalistyczny ośrodek przystosowany do opieki nad osobami niepełnosprawnymi fizycznie i psychicznie, mieścił się w budynku w kształcie litery C. Budowla mająca wygląd pałacu i otoczona ogrodami znajdowała się za wysokim murem zbudowanym głównie dla bezpieczeństwa przebywających w ogrodach osób. Obok wybudowano parking, na którym Josh zostawił samochód. Idąc wybrukowaną drogą w stronę wejścia, widział ludzi w różnym wieku – również dzieci – spacerujących z pielęgniarkami lub pielęgniarzami, a także wolontariuszami, co stwierdził, widząc plakietki doczepione do piersi osób ubranych „po cywilnemu”. Dużo w Internecie czytał o tym miejscu i musiał przyznać, że rodzice wybrali dobre miejsce do czasowego przebywania ich syna poza domem. Raz na jakiś czas Gary musiał przejść terapię w takim miejscu, szczególnie wtedy, kiedy jego zachowanie zagrażało jego osobie.
Joshua cierpiał z tego powodu, że jego dwudziestoletni brat nie może żyć normalnie i w przyszłości założyć rodziny. Przez jeden wypadek w dzieciństwie życie ich wszystkich uległo zmianie. Gary był rozwydrzonym, niesłuchanym dzieckiem. Zawsze robił to, co on chciał, a inni mieli wykonywać jego rozkazy. Pewnego dnia wszedł na dach domu dzięki drabinie zostawionej przez pracowników firmy, która zakładała u nich rynny. Siedmiolatek nie słuchał próśb, że ma tam nie wchodzić. Zrobił, co chciał. Nim ojciec po niego wyszedł, żeby go zdjąć z dachu, Gary wykrzyknął, że umie latać. Rozłożył ręce niczym skrzydła i skoczył. Przeżył, ale już nigdy nie był sobą. Upadek spowodował u niego uszkodzenie mózgu na tyle poważne, że już na zawsze pozostał siedmioletnim chłopcem, pomimo że ciało zmieniało się w nastoletnie i męskie. Do tego jeździł na wózku, bo uszkodzony w odcinku lędźwiowym kręgosłup nie pozostawiał nadziei na wyleczenie. Josh uświadomił sobie, jak wiele pracy mieli rodzice, gdy Gary przebywał w domu.
Zostawił ich, ale nie czuł się winny. Oni sami o tym zdecydowali. Mógł zobaczyć brata tylko dlatego, że ten przebywał w klinice. Do takich miejsc lekarz kierował go, kiedy Gary mimo kalectwa zaczynał w domu szaleć. W sumie robił to samo jako dziecko, gdy był zdrowy i mógł sobie zrobić krzywdę. Przed laty, kiedy Josh mieszkał jeszcze z nimi, znalazł brata całego we krwi. Chłopak rozciął sobie żyłę szkłem od rozbitej szklanki i cieszył się z tego, że krew ma taki piękny kolor. Niestety nie był to odosobniony przypadek. Josh już dawno doszedł do wniosku, że zdrowy Gary miał coś w sobie z szaleńca i to nadal w nim tkwiło. Cóż, nie każde dziecko jest takie, jakim go sobie wyobrażają rodzice, że będzie w przyszłości takie, jakim oni chcą widzieć swojego potomka. On też taki nie był, więc tym bardziej rozczarował staruszków.
W recepcji podał swoje dane i zapytał, gdzie może znaleźć brata. Uprzejma kobieta w średnim wieku uśmiechnęła się do niego miło i poinformowała o wszystkim. Powiedziała też, że jeżeli chce on rozmawiać z opiekunem Gary’ego, może to zrobić, bo ich mama była dzisiaj rano i poinformowała, że mogą mu wszystko powiedzieć. Bardzo go to zaskoczyło, ale nie okazał tego, dziękując za informację i życząc miłego popołudnia. Przeszedł długim korytarzem pomalowanym na brzoskwiniowo i ozdobionym różnymi rysunkami wykonanymi przez pensjonariuszy ośrodka. To miejsce w ogóle nie przypominało zimnego, bezosobowego szpitala głównie dlatego, że każdy miał tutaj czuć się jak w domu.
Gary przebywał w świetlicy. Josh od razu rozpoznał młodszego brata. Był najgłośniejszy wśród osób spędzających czas w dobrze oświetlonym i dużym pokoju. Młody mężczyzna stojący obok Gary’ego ujrzał Josha i powiedziawszy coś chłopakowi, zostawił go.
– Dzień dobry, mam na imię Todd – przywitał się, podchodząc do Josha. – Pan jest bratem Gary’ego?
– Dzień dobry. Tak. Od paru lat go nie widziałem. Jak on się czuje?
– Dzisiaj dobrze. Nawet bardzo dobrze. Jak pan widzi, bawi się w przywódcę całej grupy. Jest teraz prezydentem. Niech się pan nie dziwi, on mentalnie nadal ma siedem lat, czasami nawet mniej.
– Wiem. Zanim wyjechałem, mieszkałem z nim przez kilka lat. Dlaczego nie mogłem zobaczyć się z nim parę dni temu? – Nie patrzył na opiekuna brata. Przyglądał się Gary’emu. Chłopak był bardzo chudy, kruchy. Miał takie same włosy jak on i podobny uśmiech. Gdyby życie… Gdyby sam Gary uważał i wiedział, co robi źle, dzisiaj byłby ładnym chłopakiem, za którym oglądałyby się dziewczyny.
– Widzi pan, że chłopak się uśmiecha, jest zadowolony z tego, że wzbudza zainteresowanie. Ostatnio nie był w dobrej formie. Popadł w depresję, miał ataki nadmiernej euforii lub wściekłości. Lekarz psychiatra postanowił, żeby nie działać silnie na jego psychikę, a pana wizyta nie pomogłaby.
– Lubił mnie, może właśnie wtedy mógłbym pomóc.
– Wtedy to niestety tylko leki są pomocne. Czego u nas, jeżeli nie trzeba, nie stosujemy. Lepiej działają terapie.
– Często mu się zdarza, że tak powiem… odlecieć? – zapytał Josh.
– Przywieźli go tutaj miesiąc temu i był to dopiero pierwszy raz. Jest dobrze, dopóki się nie zdenerwuje i wtedy, kiedy idzie wszystko po jego myśli. Także wtedy, kiedy nikt mu nie powie, że jest świrem.
– Mój brat nie jest „świrem”, jest chory.
– My to wiemy, ale wielu odwiedzających przychodzi tutaj z małymi dziećmi, a te… Sam pan wie. Ale nie stójmy tak. Na pewno chce pan z nim porozmawiać.
Opiekun zaprowadził Josha do jego brata. Ukucnął przed nim i powiedział:
– Gary, masz gościa. Przyjechał twój brat.
Josh widział, że brwi krewnego ściągają się, a później jego brat przeniósł na niego wzrok.
– Josh, pobawisz się ze mną? Dawno się ze mną nie bawiłeś – powiedział męskim głosem wymieszanym z nutą małego dziecka.
Z mężczyzny uszło wstrzymywane do tej pory powietrze. Gary go rozpoznał, czyli wciąż pamiętał. Ukucnął przed nim, kiedy opiekun oddalił się.
– Tak, pobawię się z tobą.
Gary uśmiechnął się do niego, jak zrobiłoby to dziecko, niemal podskakując na wózku.
– To będziesz moim zastępcą.
– A kim jesteś?
– Prezydentem. Będziemy razem rządzić. Nie wszyscy chcą mnie słuchać, ale z tobą nam się uda zdobyć słu… słu… słuchaczy.
No tak, nawet to się nie zmieniło, zdolności przywódcze i chęć władzy wciąż pozostały w Garym. Josh zadał sobie pytanie, jaki naprawdę byłby jego brat, gdyby nie uległ wypadkowi. Chociaż czasami lepiej nie zadawać sobie różnych pytań, bo tak naprawdę nie chce się poznać na nie odpowiedzi. Szczególnie, kiedy umysł dziecka pozostawał uwięziony w ciele mężczyzny i nie było szans na zmianę.

Spędził u Gary’ego dwie godziny i wróciwszy do domu, czuł się wyczerpany. Padł na kanapę szczęśliwy, że już zaczął się weekend, nie musi na jutro opracowywać kolejnego tematu. „Zabawa” z bratem nie wyczerpała go tak fizycznie, lecz psychicznie. Odzwyczaił się od towarzyszenia Gary’emu, ale bardziej chodziło o to, że sam przy tym cierpiał, co chyba było po nim widać. Todd, odprowadzając go, powiedział, że Gary zamknął się w małym pudełku i tam żyje, tam jest szczęśliwy, nie wie, że mogłoby być inaczej i nie cierpi z tego powodu, więc i on nie powinien się tym zadręczać, tylko powinien zostawić myśli o Gary'm w ośrodku, a tam, na zewnątrz wieść życie jakie do tej pory prowadził. Gary był wyjątkowy i on o tym wiedział, ale nie był pewny, czy jest w stanie szybko tę „wyjątkowość” odwiedzić.
Usiadłszy, rozmasował sobie skronie i potarł policzki. Nie powinien się tym zadręczać. Nie on był winien wypadkowi brata, był przy nim przez cały okres, jaki wiązał się z nastoletnim życiem, więc nie odepchnął go. Po prostu musiał się zająć sobą. Coś czuł, że weekend upłynie mu na takich rozmyślaniach i na zebraniu w sobie odwagi, by znów odwiedzić Gary’ego, przyzwyczaić się do niego i traktować w miarę normalnie. Złapał się na tym, że przez ten cały czas nie myślał o Alexie i sam już nie wiedział, co z tego powodu odczuwał.
Chwilę później zrobił sobie kawę i wziąwszy książkę, zajął miejsce w fotelu. Dzisiaj czas chciał poświęcić wyłącznie Sherlockowi Holmesowi.

* * *

Sean snuł się po pustym mieszkaniu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Ostatnie dni zniknęły, jakby był nieprzytomny. Gdzieś tam płynął czas, życie, ludzie śmiali się, smucili, pracowali, a on, zawsze opanowany, zawsze spokojny, podchodzący do wszystkiego chłodno, po raz pierwszy w życiu czuł się naprawdę samotny, opuszczony oraz wycofany z życia. Nie brakowało mu matki, która ciągle do niego dzwoniła, próbując wprosić się z wizytą, lecz tej jedynej osoby, konkretnego, silnego mężczyzny, który wyszedł z ich mieszkania kilka dni temu i nie odzywa się. Co prawda Drake powiedział mu, żeby to on pierwszy zadzwonił, ale nie potrafił się na to zdobyć. Co jak mężczyzna już go nie chce? Zasłużył sobie na to swoim postępowaniem.
Wyszedłszy z toalety, nie zdążył położyć się na kanapie, aby nadal na niej kwitnąć, gdy dzwonek do drzwi zadźwięczał mu piskliwie w uszach. Na bosaka poszedł je otworzyć z nadzieją, że ujrzy za nimi tę jedyną, kochaną osobę. Bardzo się rozczarował.
– Wyglądasz żałośnie – powiedziała Marianne i wepchnęła się do środka, zanim syn zamknął jej przed nosem drzwi, a był do tego zdolny. Szczególnie, kiedy znajdował się w takim stanie. Przyjrzała mu się uważnie. Długa, powyciągana koszulka z kilkoma plamami i spadające spodnie od dresów nie mogły ukryć jego stanu.
– Dziękuję, mamo. Jednak mnie nie posłuchałaś i przyszłaś. – Wycofał się w głąb pokoju. Usiadł na kanapie.
– Dlaczego do niego nie zadzwonisz? On tylko czeka na twój telefon.
Nie odezwał się. Przyciągnął nogi do klatki piersiowej i objąwszy je rękoma, położył na kolanach czoło.
– Sean, zobacz, jak ty wyglądasz. Na uczelnię też nie chodzisz. W ogóle jesz coś? – Sama sobie odpowiedziała na to pytanie, kiedy ujrzała leżące na stoliku, puste opakowanie po chipsach. – Zatruwasz swój organizm śmieciami. To nie ja później będę narzekać na bolący żołądek.
– Serce bardziej boli.
– Przez twoją głupotę! – podniosła głos. Nie miała zamiaru głaskać go po głowie, przytulać, bo zrobiłaby mu tym jeszcze większą krzywdę. Tym razem przytulenie nie pomoże. – Kocha cię, więc rusz tyłek, wykąp się, bo chyba tego nie robiłeś od wieków, i każ mu do siebie przyjść, a później porozmawiajcie! Pokaż w końcu, że tobie też zależy na nim i na waszym związku! Jeżeli tego nie zrobisz, to życzę ci, żebyś żałował swojego postępowania do końca życia i postaram się o to, synku!
Uniósł głowę i spojrzał na nią:
– Tego mi życzysz?
– Sam sobie tego życzysz. Ja chcę, żebyś był szczęśliwy, ale będzie tak wtedy, kiedy coś zrobisz! Ciężko patrzeć na ciebie, jak się męczysz i udajesz twardziela. Pokaż, że nie jesteś do końca zimny!
Patrzył, jak wściekła wychodzi. To była jego mama i miała rację. To od niego wszystko teraz zależało i od tego, co zrobi Drake po poznaniu prawdy. Jeżeli go wtedy odtrąci… Coś zaczęło go dusić w piersi i po chwili pozwolił temu wyjść. Nigdy nie płakał, a przynajmniej tak otwarcie. Nawet przez te dni samotności nie uronił jednej łzy, ale teraz zrzucił z siebie maskę i wtulając twarz w swoje podkulone nogi, rozpłakał się. 

* * *

Na budowie mieli dzisiaj ciężki i bardzo nerwowy dzień. Inwestor zażyczył sobie, żeby skrócić termin odbioru gotowego budynku, co graniczyło z cudem. Pomiędzy właścicielem a kierownikiem budowy wybuchła potężna kłótnia, a to odbiło się również na każdym z pracowników. Drake sobie nie wyobrażał, jak w ciągu dwóch miesięcy mieli oddać już gotowy budynek. Niemniej, po powrocie do motelu nie zamierzał przejmować się pracą. Wziął długi, gorący prysznic, po czym zamówił pizzę i usiadł przed telewizorem. Nie ciekawił go film, który oglądał, ale jedna scena w nim pobudziła wspomnienia związane z Seanem.

Obaj leżeli w łóżku, tuż po tym jak się kochali. Drake całował i przytulał Seana, czując, że z każdym dniem kocha go coraz mocniej. Byli razem od roku i dzisiaj obchodzili swoją pierwszą rocznicę.
– Prawie nie pamiętam naszego pierwszego razu. – W pewniej chwili przerwał ciszę Sean.
– Mówiłem ci mniej więcej, jak było.
– Mniej więcej? – zapytał Sean.
– Też nie bardzo to pamiętam. Dwóch dzieciaków po alkoholu… Coś kojarzę, że cię bardzo bolało. A ja nie wiedziałem co robić.
– Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że to był dla mnie pierwszy raz, a ty zachowałeś się jak… No, śpieszyłeś się. Byłeś jak taran rozwalający drzwi, za nic nie uważałeś i nie myślałeś o mnie – odpowiedział smutno Sean.
Drake wiedział, że partner zawsze będzie miał mu za złe ten pierwszy raz, który ponoć tylko on pamiętał.
– Coś jednak pamiętasz.
– To akurat tak i czasami mam ochotę cię za to udusić.
– Przepraszam. – Pocałował go czule. – Za to drugi raz pamiętamy. Stało się to rok później.
– Więcej niż rok. Ta, też było cudnie – zironizował. – Dwaj niedoświadczeni chłopcy, którzy nic o tym nie wiedzieli, ale nie było już tak źle.
– Nie było. A z czasem nabraliśmy praktyki. – Przyciągnął Seana do siebie bardzo blisko. Przesunął nosem po jego szyi, wciągając zapach seksu i namiętności, którą chwilę temu dzielili razem. – A swoją drogą nie zastanawiasz się czasem, dlaczego wtedy, na tym weselu, w pokoju…
– Nie chcę pamiętać, w jakim pokoju – zastrzegł kochanek.
– Okej. Nie zastanawiasz się czasem, dlaczego my wtedy uprawialiśmy seks?
– Chyba się kłóciliśmy, zaczęliśmy razem pić. Ty miałeś mocniejszą głowę, ja słabszą.
– W jednej chwili wlewałem w siebie alkohol, a później cię całowałem. Sądzisz, że już wtedy cię pożądałem?
– Nie sądzę, ja to wiem – powiedział i pocałował Drake’a.

Tak, jego partner czasami potrafił być rozmowny, szkoda, że nie zawsze, ale nawet wtedy chwile z nim, te najzwyklejsze, były wspaniałe.


– To co zjemy na obiad? – zapytał Drake swojego partnera. Mieszkali razem od trzech miesięcy i nie mógł nacieszyć się tym, że ciągle go miał przy sobie. Nareszcie nie musieli się po randce rozstawać. – Może spaghetti lub twoją ulubioną tortillę?
– Mhm – mruknął oszczędny w słowach Sean.
– Mhm, czyli tortillę. – Zajrzał do lodówki. – Mamy kurczaka i sos… A te gotowe placki mamy? Nie umiem ich robić.
– Kupiłem.
– Jesteś boski. – Zbliżył się do partnera i z radości zaczął obsypywać jego twarz pocałunkami. – Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, Sean.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham – powtórzył sam do siebie słowa sprzed lat. Wtedy wszystko wydawało się takie wspaniałe, mieli tyle planów, nie myśleli, że mogą spotkać ich kłopoty. Z czasem przekonali się, jak wygląda zwyczajne życie, mieli wiele problemów, lecz nigdy nie byli tak blisko rozstania. Wszystko przez to „coś”, co gnębiło Seana i bał się mu o tym powiedzieć. Ponownie starał się nie myśleć o zdradzie. Wtedy okazałoby się, że wszystko to, co przeszli, planowali, było tak naprawdę niczym.
Drgnął, kiedy rozdzwoniła się jego komórka. Sięgnął po nią do tylnej kieszeni. Serce zaczęło szaleć w jego piersi, a krew żywiej płynąć, gdy ujrzał na ekranie imię partnera. Odebrał i przyłożywszy telefon do ucha, odezwał się:
– Halo.
– Wróć do domu. Proszę.
Zmarszczył brwi, słysząc cichy głos swojego ukochanego. Na to zdanie czekał i aż coś w nim śpiewało ze szczęścia, ale złośliwy chochlik w nim spytał:
– Jaki jest sens twojej prośby, skoro mnie nie chcesz?
– Chcę cię. Zawsze cię chciałem, Drake. Wróć do domu.
– Przyjadę, ale musimy porozmawiać. Wiesz, że od tego wszystko zależy.
– Wiem. Przyjedź.
Po zakończeniu rozmowy przymknął powieki, starając się uspokoić. Nie zamierzał jeszcze zwalniać pokoju, ale liczył, że już z motelu nie będzie musiał korzystać. Niedługo przekona się o tym. Z nadzieją w sercu i duszą na ramieniu zabrał dokumenty, pieniądze i klucze, chcąc już zobaczyć Seana.

Przed drzwiami ich mieszkania stanął pół godziny później. Wziął kilka głębokich oddechów i nie dzwonił, tylko zapukał dwiema kostkami palców. Sean, jakby stał pod drzwiami i czekał, otworzył natychmiast. Wyglądało na to, że się kąpał, bo pachniał mydłem, włosy miał mokre, a ubranie świeże.
– Hej – przywitał się z nim.
– Hej. Wchodź.
– Gdzie masz okulary? Znów je zostawiłeś w łazience i będziesz później ich szukał? – spytał ciepłym, troskliwym głosem Drake, gdy już wszedł do mieszkania. Od razu poszedł otworzyć okno, bo zaduch tutaj był straszny.
– Tak. Przyniosę je. – Skulony poszedł do łazienki. Tak bardzo się bał tej rozmowy. Okulary znalazł leżące na pralce. Wróciwszy do pokoju, zaproponował coś do picia partnerowi, cierpiąc, że traktują się jak obcy.
– Nie, dziękuję. Sean…
– Przepraszam, że zadzwoniłem dopiero teraz. Bałem się, że nie zechcesz…
– Głupol z ciebie. Przecież wiesz, co czuję. – Chciał podejść do Seana i przytulić go do siebie, a potem już nigdy nie wypuścić ze swoich ramion. Pragnął go chronić i dbać o niego, szczególnie kiedy widział go takiego zmarnowanego, smutnego. Niestety musiał się trzymać, bo inaczej znów nic sobie nie wyjaśnią. Ręce założył na piersi i czekał.
– Wiem, że jestem złym partnerem – zaczął Sean, coraz dziwniej się czując przy chłodzie bijącym od Drake’a. No, ale czego się spodziewał, że mężczyzna przyjedzie, przytuli go i będą nadal żyli w zdrowiu i szczęściu do końca swoich dni? To nie ta bajka.
– Nie jesteś złym partnerem. Wiedziałem, co biorę, decydując się na związek z tobą. Chodzi o to, że ostatnio wydarzyło się coś, co zmieniło to, co mieliśmy, w coś nijakiego. Sam nie wiem, jak to nazwać.
– Nie chciałeś nawet zadzwonić. Czekałeś na mój telefon… Chciałeś się upewnić, że chcę ciebie?
Drake westchnął. Schodzili z tematu, ale to też było ważne. Potarł dłonią twarz.
– Chciałem, abyś chociaż raz ty się o mnie postarał. Chodzi mi o coś więcej niż okazywanie zazdrości, a przez to zmuszanie mnie, bym powiedział o sobie w agencji, bo się bałeś, że cię zdradzam.
– To było… infantylne zagranie. Wybacz – powiedział szybko Sean, kręcąc się po pokoju, jakby nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. – Ja nie umiem się starać. Nie wystarczy, że cię kocham? Nie jestem pewnym siebie partnerem. Nigdy nie byłem. – Zatrzymał się i spojrzał na kochanka.
 – Dlaczego? Jesteśmy razem od kilku lat. Wiesz przecież, że cię kocham i możesz mi o wszystkim powiedzieć.
– Nie mogę. Wiele razy coś chciałem ci powiedzieć, a ty się zaraz obrażałeś. Ile razy próbowałem zacząć rozmowę, a ty zmieniałeś temat? Wiesz, że nie umiem rozmawiać… Nie jesteś partnerem,  któremu byłbym w stanie wszystko powiedzieć.
Drake poczuł, jakby ktoś walnął go z pięści w klatkę piersiową. Nie wiedział, że Sean właśnie tak to odbiera. Chłopak często unikał rozmów na poważne tematy... a może mu się tylko tak wydawało. Może właśnie próbował, a on to bagatelizował, woląc go po prostu przelecieć. Nie chciał być kimś, komu Sean nie będzie potrafił się zwierzyć. Jego ukochany nie miał innej takiej osoby, nie miał przyjaciela, kogoś, z kim mógł otwarcie rozmawiać. Rozumiał, że są rzeczy, o których z partnerem rozmawia się bardzo trudno i lepiej robić to z kimś innym, lecz chciał być dla niego nie tylko kochankiem. Chciał być przyjacielem i uświadomił sobie właśnie, że nigdy nim nie był.
Owszem, żyło im się razem dobrze, jak w bajce, ale w każdej bajce zdarza się jakiś koszmar. Nie widzi się go, kiedy ma się zamknięte oczy, a te chyba Sean właśnie mu otworzył. To on nie był dla Seana dobrym partnerem, a wydawało mu się, że jest inaczej. Bardzo chciał to zmienić, bo nie wyobrażał sobie życia bez tego mężczyzny. Te dni, kiedy nie budził się przy nim, nie czuł przy sobie, nie słyszał jego głosu, były istną męką i nie chciał przez to ponownie przechodzić. Nie chciał się z nim rozstawać, a co jak mężczyzna tego zażąda? Nie pozwoli na to. Podszedł do niego i przyciągnął go do siebie, przytulając.
– Przepraszam – powiedział, ale nic więcej nie potrafił z siebie wydusić.
Sean przełknął ślinę, układając głowę na ramieniu Drake’a. Nie chciał sprawić mu bólu, ale musiał to w końcu z siebie wyrzucić. Pragnął móc wszystko powiedzieć partnerowi. Mimo że nie był otwartym człowiekiem, czasami potrzebował zwierzyć się komuś ze swoich problemów. Co nie znaczyło, że w sobie nie widział winy. Gdyby był inny, byłoby inaczej. Powiedział to głośno, a Drake wtedy ujął jego twarz w dłonie, przyszpilając jego oczy do swoich.
– Nie myśl, że nie jesteś dobry. Jesteś świetnym facetem, super chłopakiem, w którym się zakochałem, a później go pokochałem i nie wyobrażam sobie bez ciebie życia, słońce ty moje. – Pocałował Seana w czubek nosa i usta. – Nie sądź, że jesteś potrzebny mi tylko do łóżka i nie możesz ze mną porozmawiać. Zapewne popełniałem błędy, jak każdy w związku, ale chcę się postarać, żebyś czuł się w nim pewnie i wiedział, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. – Ponownie go objął, wtulając twarz w półdługie jego włosy. – A jeżeli marudzę i się wtedy obrażam, walnij mnie w łeb, żebym się opamiętał, bo czasami bywam ślepy. I naprawdę możesz mi powiedzieć, co się z tobą działo przez te ostatnie dni, bo to raczej nie chodziło o to, jak bardzo jesteś niepewny w związku.
Sean cmoknął go w szyję i wyplątawszy się z jego ramion, odsunął się. Dygoczące ręce schował do kieszeni dresów. To była dobra okazja do powiedzenia mu, dlaczego go tak bardzo od siebie odsuwał.
Drake czekał w napięciu na to, co powie jego partner. Nie chciał go naciskać, ale liczył, że w końcu dojdzie do tej odkładanej rozmowy i dowie się prawdy. Pewność, że Sean go zdradził, ulotniła się w jednej chwili, ale przeczuwał, że i tak ciężko będzie mu przełknąć jego słowa.
– Ten rok na uczelni jest bardzo ciężki. Nie daję sobie rady – zaczął Sean, stojąc pośrodku pokoju, gapiąc się w dywan i czując się jak mały chłopiec, który ma powiedzieć ojcu, co złego zrobił lub co złego mu zrobiono. Tak bardzo się tego wszystkiego wstydził, że potrzebował chwili, aby dobrać właściwe słowa.