Jak widać po ankiecie, mimo że dopiero jej zakończenie dobiega końca 1 września o północy, to większość zdecydowała, że Dług będzie publikowany wyłącznie na blogu. Ci którzy chcieli całość muszą poczekać. :)
Dziękuję za komentarze ( nie odniosę się do niektórych hejtów, nie mylić z krytyką, która dobra, zawsze jest dobra).
Zapraszam na kolejny rozdział nudnego tekstu.
Odetchnął, próbując zebrać się na
odwagę, aby otworzyć drzwi rodzinnego domu.
Nadal nie wiedział jak miał im o tym wszystkim powiedzieć. To było
trudniejsze, niż gdyby planował podróż w kosmos i niech się go nikt nie pyta,
skąd wziął to porównanie. Nacisnąwszy klamkę, wszedł do środka, notując sobie w
głowie, żeby przypomnieć mamie o zamykaniu drzwi na klucz. Zawsze o tym
zapominała i każdy mógł bez problemu dostać się do wnętrza domostwa. Już w
przedpokoju poczuł smród alkoholu, na co tylko pokręcił głową z rezygnacją.
Doskonale mógł sobie wyobrazić, co robił tata przez ostatni czas. Zmienił buty
na kapcie i po cichu przeszedł w głąb domu. Przyszedł tutaj koło południa, aby móc
porozmawiać z rodzicami bez dwunastoletnich braci, którzy siedzieli w szkole do
czternastej. Miał też nadzieję na brak obecności Sonii, która na przekór jego
chęciom siedziała w salonie na podłodze, na kocyku. Gdy go zobaczyła, zostawiła
swoje rysunki i podbiegła do niego, wyciągając ręce w górę.
– Hej, maleńka, co ty robisz w domu? –
Wziął siostrzyczkę na ręce, pozwalając, aby oplotła wokół szyi swoje malutkie
rączki. Jej kasztanowe loki połaskotały go po policzku.
– Jestem chola. – Sonia miała małe
kłopoty z wymówieniem litery „r”.
– Co ci jest?
– Doktor powiedział, że to jakiś wirus,
grypa żołądkowa czy coś w tym rodzaju – powiedziała mama, wchodząc do pokoju. –
Od rana wymiotowała, ale po wizycie lekarza dostała leki i już nie czuje się
tak źle. – Postawiła na stole kubeczek dla dzieci. – Podobno to zaraźliwe.
Powinnam była do ciebie zadzwonić i powiedzieć, abyś jeszcze został u Darlin.
Treya wczoraj już coś brało. W szkole choruje dużo dzieci. Jeszcze tylko tego
mi brakuje, aby on się rozchorował i Kevin. Szpital w domu. Sonia chodź, pora
na lekarstwo.
– Bleee. – Dziewczynka skrzywiła się, ukrywając
twarz w ramieniu brata.
– Ej, no, duże dziewczynki nie uciekają
przed podjęciem tak ważnego zadania jak połknięcie paru tabletek – mama
pokazała mu buteleczkę z lekarstwem – czy wypicie kilku kropelek może i
obrzydliwego, ale za to pomagającego w leczeniu syropu. Jesteś dużą dziewczynką
czy małą?
– Dużą.
– To hop do mamy i połykamy kropelki,
co? – Postawił ją na dywanie i patrzył jak podbiegła do matki, jeszcze raz się
na niego oglądając. Właśnie dla niej zrobił to, co musiał zrobić. Ona nigdy się
o tym nie dowie, chyba że powie jej o tym, kiedy będzie dorosła to. Zresztą czy
za piętnaście, dwadzieścia lat będzie to miało znaczenie? Już dawno zapomni o
Morganie Latimerze, mężczyźnie o magnetyzującym spojrzeniu, cudownym kochanku i
tajemniczym człowieku. Mężczyźnie sprawiającym, że poczuł wreszcie, co to
znaczy żyć i przekonał się, jak bardzo brakowało mu intymnej sfery życia. Ta
noc była fantastyczna, a Morgan znów był delikatny i stanowczy, i… Nie powinien
o tym myśleć. Nie teraz, nie przy pięcioletniej siostrze połykającej właśnie
lekarstwo i mamie patrzącej na niego spod przymrużonych powiek.
– Alec, czy coś się stało? – zapytała,
podając córce picie.
– Jest tata?
– Śpi. Wrócił koło trzeciej w nocy… –
Odwróciła wzrok od syna, nie wiedząc, co miała jeszcze dodać.
– W całym domu czuć alkohol.
– Wietrzyłam, ale mam wrażenie, że
ściany już nasiąknęły tym zapachem. Sonia, pobawisz się teraz tutaj, a ja i
Alec porozmawiamy sobie w kuchni, dobrze? – Stamtąd będzie miała doskonały
widok na córkę i pilnując jej, na spokojnie porozmawia z najstarszym synem.
– Dobla. Namaluję dla ciebie, Alec,
rysunek. – Zdarzało jej się w niektórych słowach już bez przeszkód wypowiedzieć
trudną dla niej literę, co też było wynikiem pracy logopedy i matki.
Przeszedł z mamą do kuchni i usiadłszy
na krześle przy stole, oparł łokcie o blat. Chciał porozmawiać z obojgiem
rodziców, ale nie zamierzał budzić pijanego ojca. Nie był pewien czy
wytrzymałby z nim, nie kłócąc się. Chwilę później pojawiła się przed nim
szklanka kawy i talerz cynamonowych ciasteczek, w których pieczeniu mama była
mistrzem. Może powinien wziąć od niej przepis i dać Annie, aby kobieta upiekła
Morganowi te ciasteczka? Znów o nim myśli. W sumie cały ranek spędził na
myśleniu o tym człowieku i zastanawiał się, co to oznacza.
– To co się dzieje? – Kobieta usiadła
obok niego.
– Nie wiem jak ci to powiedzieć. –
Przetarł twarz dłońmi, odrzucając swoje włosy na plecy. – Od czego zacząć.
– Od początku?
– Przydałoby się, ale to trudne.
Pamiętaj tylko o tym, że zrobiłem to, bo was kocham i nic złego się nie dzieje.
Nawet… Nawet nie jest tak źle.
– Przerażasz mnie. Teraz to nie
wypuszczę cię z domu, dopóki nie poznam prawdy.
*
– Niech Garreth Robertson będzie
przeklęty! – krzyknął Morgan, mając wielką ochotę uderzyć w ścianę pięścią, ale
tylko zacisnął ją w powietrzu. Nienawidził tego człowieka. – Śmiał do nas
podejść, przedstawić się i zachowywać tak miło, że od tego cukru zęby się
psuły.
– Widzę, że masz je wszystkie – próbował
zażartować Rafe, ale od razu zamilkł, przeszyty lodowatym spojrzeniem
przyjaciela. – Pewnie nie wyjaśniłeś Alecowi, dlaczego tak bardzo lubisz pana Robertsona.
– Nie. Bardzo chciałbym tego nie robić,
ale mój mąż nie jest osobą, która mi na to pozwoli.
– Mogę w końcu wpaść do was, czy nadal
mam trzymać się z daleka? – Rafe obserwował Morgana, od razu zauważając zmianę
w tonie głosu przyjaciela, kiedy tylko wspomniał o swoim mężu.
– Z daleka?
– Wiesz, nie chciałem przeszkadzać w miodowych
chwilach, narażając się na wyrzucenie z twojego domu. – Uniósł prawy kącik ust.
– Jaki on jest?
– Rafe, robi się z ciebie plotkarz. –
Potarł palcami nasadę nosa.
– Brian w tym względzie wygrywa. To jaki
jest twój mąż?
– Taki, jakim go sobie wyobrażałem, a
nawet lepszym. – Morgan zapatrzył się w przestrzeń za dużym, widokowym oknem
biurowca, ale nie widział sąsiednich wysokich budynków, bliźniaczo podobnych do
tego, w którym pracował. Oczami wyobraźni ujrzał stojącego przed nim Aleca,
odgarniającego swoje niesforne włosy, z piorunami w oczach zamieniającymi się w
ogień pożądania, uśmiechającego się, zaskoczonego. Jest w stanie przypomnieć
sobie każdą jego minę, zachowanie na daną sytuację. Zna go tak krótko, a
zapamiętał zbyt dużo szczegółów, co go zarazem przerażało i intrygowało.
Rafe odchylił się w fotelu, zapominając
o dokumentach, nad jakimi mieli pracować, zobaczywszy inne oblicze przyjaciela,
zawsze ukryte gdzieś głęboko w nim. Oblicze odkrywane tylko przed nim i Brianem,
i to tak rzadko, że już nie pamiętał, kiedy widział go takiego… rozmarzonego.
Wściekłość na Robertsona opętująca Morgana zamieniła się nagle w zupełnie coś
innego i Rafe był niemal pewny, że jego przyjaciel zadurzył się w kimś, kto
poniekąd także miał być jego zemstą. Bardzo jest ciekaw, co z tego dalej
wyniknie i czy Morgan realizując swój plan, samemu nie wpadając w pułapkę.
Zdecydowanie wprosi się do nich na wieczór.
– Dobra, to może wróćmy do pracy i
przygotujmy te dokumenty na zebranie zarządu. W sumie mamy na to dwa dni, ale
wolę to zrobić dzisiaj niż jutro siedzieć do późna – powiedział Rafe,
pochylając się nad ważnymi papierzyskami. – W ogóle skontaktowałeś się już z
tym właścicielem terenu w Chinach?
– Nie. Próbowałem, ale facet zapadł się
pod ziemię. – Usiadł za biurkiem, naciskając przycisk intercomu. – Megan,
znajdź mi proszę umowę z Innovations Corporation sprzed dwóch lat.
– Się robi, szefie – głos sekretarki
doleciał z głośniczka.
– Po co ci umowa z nimi? – zapytał Rafe,
marszcząc brwi.
– Rynek azjatycki nas nie chce, więc
muszę szukać innych rozwiązań. Innovations zna rynek francuski, doskonale nam
się współpracowało i chciałbym dzięki nim spróbować ponownie podbić region
europejski. Chcę sprawdzić warunki, na jakich opierała się nasza współpraca.
– Zarząd zbierze się pojutrze, by omówić
sprawy w Azji, a ty chcesz im przedstawić…
– Potrzebuję mieć koło ratunkowe i
liczę, że właściciel Innovations zgodzi się nim być.
– Za jaką cenę? – Rafe popatrzył
sugestywnie na Morgana. Ostatnio Constatnine Clavel zażądał dwudziestu procent
udziałów w firmie Morgana, na co przyjaciel się zgodził, bo gdy brało się pod
uwagę zysk, jaki czekał obie firmy, ten był ogromny. Morgan rok później wykupił
dziesięć procent swoich udziałów, ale kto wie, czego teraz zażąda Clavel.
– Muszę wejść na kolejne rynki i mieć
zbyt, a on to załatwi. Przeczytam umowę i zadzwonię do niego. Nadal jednak będę próbował skontaktować się z
tym chińczykiem.
Chwilę później Megan przyniosła umowę i
obaj zajęli się jej czytaniem.
*
Kobieta otarła oczy chusteczką, wciąż
nie mogąc dojść do siebie po tym, co powiedział jej syn.
– Nie powinieneś był tego robić.
Poświęcać się za nas, za ojca.
– Mamo, nie wyobrażaj sobie, że jest mi
jakoś z tym ciężko – pocieszał mamę woląc ukryć przed nią to, że mimo wszystko
jest mu bardzo ciężko. Przy okazji ponownie wmówi sobie, jak to mu dobrze. – Owszem,
było i to bardzo, gdy miałem wziąć z nim ślub, ale naprawdę nie jest źle.
Czasami strach ma wielkie oczy.
– To dlatego chodziłeś taki jakiś
nieobecny. Sądziłam, że to w pracy coś nie tak, ale nie pytałam. Dlaczego mi o
tym nie powiedziałeś?
– Odradziłabyś mi to i za kilka tygodni
znaleźlibyście się na bruku. – Pochylił się w jej stronę, biorąc matkę za rękę.
– Wiem, że dobrze zrobiłem. Nie żałuję. Robię to wszystko dla was i nie miej
wyrzutów sumienia. Możesz powiedzieć, że się sprzedałem, ale poradzę sobie. Ten
człowiek nie jest taki zły.
– Dobrze cię traktuje?
– Kto go dobrze traktuje? – Do kuchni
wszedł zmizerniały, przygarbiony Andrew, mrużąc oczy przed światłem wpadającym
przez okno. Od razu podszedł do kranu i wyjąwszy z suszarki szklankę, nalał
sobie wody, którą wypił duszkiem.
– Nareszcie jaśnie pan wstał. – Kobieta
zerwała się z krzesła i podeszła do męża, wymierzając mu policzek. – Twój syn
wziął ślub z mężczyzną, któremu byłeś winny pieniądze, żebyś nadal miał dach
nad głową! Twój syn poświęcił swoje szczęście i rok życia dla ciebie,
pijaczyno! On zrobił coś, za co sądził, że go potępię, a tymczasem to ciebie powinnam
potępić! Nic nie robisz, tylko chcesz zapić się na śmierć, sądząc, że tym
rozwiążesz swoje problemy! Czekam, kiedy tylko zaczniesz wyprzedawać meble,
żeby mieć za co karmić swoje nałogi, bydlaku! Kocham cię, ale teraz na równi
nienawidzę i albo będziesz się leczył, albo nasze małżeństwo nie będzie trwało
na takich zasadach jak dotąd! Skończy się w jednej chwili! – Kobieta jeszcze
raz obrzuciła męża wrogim spojrzeniem i roztrzęsiona wyszła do płaczącej, i
przestraszonej córki.
Alec siedział z otwartymi ustami,
zdziwiony zachowaniem mamy. Ta kobieta zawsze była spokojna, cicha, przymykała
oko na tak wiele spraw, chcąc wychować swoje dzieci na dobrych ludzi, ufnych, a
tymczasem pokazała, że każdemu mogą puścić nerwy i nawet najspokojniejsza osoba
potrafi wzniecić burzę. Przeniósł spojrzenie na ojca i rzekł:
– Jeszcze dzisiaj mogę zadzwonić do
ośrodka uzależnień i cię przyjmą. Decyduj albo hazard i alkohol, albo rodzina.
– Skoro rodzic nie chciał po dobroci, muszą zastosować szantaż. Gorzej, jeśli okaże
się, że Andrew Frost nie kocha swojej rodziny tak bardzo jak swoje nałogi.
– Czy ty… Za kogo wyszedłeś za mąż?
– Za Morgana Latimera, po to, aby
anulował dług. Ja jestem spłatą zaciągniętej przez ciebie pożyczki. – Patrzył
jak ojciec upada na kolana i płacze, chowając twarz w dłoniach. Wyciągnął
telefon z kieszeni i wykręcił numer do ośrodka.
Kilka godzin później, bardzo zmęczony
fizycznie i psychicznie, wrócił do domu. Potrzebował spokoju, gorącej herbaty,
laptopa i pisania, żeby odciąć się od codziennego życia. Ojca zawiózł do
ośrodka, mając nadzieję, że mężczyzna nie wypisze się stamtąd za dwa dni. Mama
powiedziała, że da sobie radę, ale zostawił jej połowę swojej wypłaty,
obiecując ją odwiedzać tak często jak tylko da radę i jej pomagać. Odwołał spotkanie
z Darlin i znajomymi, każąc przyjaciółce opowiedzieć im o sytuacji, po czym
wyłączył telefon, spakował się i wrócił do domu Morgana, zaszywając się w
pokoju, który mąż zostawił mu do dyspozycji. Ulokował się przy biurku i
popijając herbatę zaczął pisać.
Pisanie przerwał dopiero po paru
godzinach, czując ból głowy i słysząc ryk silnika samochodu Morgana. Zapisał
plik swojej książki, dla pewności zrobił kopię i wyłączył laptopa.
Schodząc na parter, oprócz głosu męża usłyszał
też drugi, znajomy mu z dnia ślubu. Ujrzał obydwu mężczyzn stojących przy
drzwiach i rozmawiających z Alfredem. Uświadomił sobie, że dzisiaj nie zajrzał
do kuchni, a zamierzał poznać Doroty i pozostałych nielicznych pracowników.
Miał co innego na głowie. Jeszcze jutro ma dzień wolny, więc nic straconego.
Zszedł stopień niżej i zachwiał się, kiedy pociemniało mu w oczach, i zakręciło
się w głowie. Złapał się barierki, biorąc głęboki oddech. Potrzebował
powietrza.
– Alec? Alec, dobrze się czujesz? –
Morgan, zobaczywszy zachowanie męża, wbiegł szybko na tych kilka stopni i
złapał go pod ramię. Zaniepokojony czekał na odpowiedź.
– Tak. Duszno się zrobiło.
– Chodź, wyjdziemy na taras. Alfredzie,
przynieś szklankę wody.
Alec z pomocą męża zszedł na dół. Owiało
go powietrze dolatujące przez niezamknięte drzwi, dzięki czemu przejrzał na
oczy.
– Chyba za dużo czasu spędziłem przed
komputerem – powiedział to jakby do siebie, a żołądek ścisnął mu się
nieprzyjemnie. Niemniej wyprostował się, udając, że wszystko jest dobrze. – Ty
jesteś Rafe, tak? – zwrócił się do wpatrzonego w niego mężczyzny.
– Zdecydowanie tak.
– Chodźmy na ten taras. Rafe wpadł nas
odwiedzić. Mógł to zrobić jutro lub w weekend. – Latimer nadal patrzył na
bladego jak ściana męża, prowadząc go przez salon na duży taras obstawiony
roślinnością.
– Mogę teraz. Weekend mam zajęty.
Morgan pomógł mężowi usiąść i wziął od
Alfreda szklankę wody. Miał ochotę zadzwonić po lekarza, ale powstrzymał się.
Nawet jemu czasami robiło się duszno i potrzebował posiedzieć chwilę na powietrzu.
– Alfredzie, proszę, przynieś nam kawy, a
panu Alecowi mocnej. Prawdopodobnie spadło ci ciśnienie – zwrócił się do męża i
usiadł przy nim, na ławce wyściełanej poduszką.
– Po prostu miałem ciężki dzień.
– Pójdziesz wcześniej spać. Musisz
wypocząć. – Poczuł złość na siebie, że zamiast dać Alecowi w nocy spać, to
urządzał mu tury seksualnej rozkoszy. Odgarnął mężczyźnie włosy z twarzy i
odetchnął, kiedy policzki Aleca nabrały kolorów. Mimo że wziął z nim ślub z
dwóch powodów, a żadnym z nich nie była miłość, to i tak nie chciał, żeby
kochankowi coś się stało. Nie miał łatwego doświadczenia z chorobami i chorymi
ludźmi. Czuł wzrok przyjaciela na sobie i już miał coś powiedzieć, kiedy przed
nimi pojawiła się kawa i talerzyki z szarlotką.
– Proszę, Anna powiedziała, że panu
Alecowi mógł spaść cukier, szczególnie, że nie zjadł obiadu, więc specjalnie
dla panicza dała dwa kawałki – poinformował Alfred, oddalając się po chwili.
– Anna zapomniała o mnie. – Rafe z żalem
wpatrywał się w swój talerzyk, na którym był tylko jeden kawałek ciasta. – Jak
mogła? Zawsze biorę dwa.
– Weź mój, łasuchu – mruknął Morgan – i
nie zachowuj się jak dziecko.
Alec upił łyk kawy i natychmiast
odstawił filiżankę, kiedy jego oczy spoczęły na kawałku deseru. Żołądek
podszedł mu do gardła. Wstawszy szybko, wbiegł do salonu, nie reagując na
wołanie męża. Całe szczęście, że rano zwiedził dom, więc bez problemu odnalazł
toaletę.
*
–
Cholera, co mu jest? – Poderwał się z ławki i biegnąc za Aleciem omal nie
przewrócił się, zawadzając o dywan. Stanął przed drzwiami toalety, do której
wszedł Alec. Zapukał.
–
Mogę wejść?
–
Nie. Nie waż się…
Latimer
skrzywił się, kiedy do jego uszu doleciały odgłosy wymiotowania. Czyżby Alec
się czymś zatruł? Cholera, co Anna podała na obiad? Ale przecież Alfred mówił,
że chłopak nie jadł obiadu w domu. Czyżby zjadł coś na mieście i to mu
zaszkodziło? Jeśli tak, to pozwie tego kogoś do sądu za trucie ludzi!
–
Alec!
–
Zaraz wyjdę. Idź stąd.
Morgan
zaczął krążyć w tę i powrotem przed drzwiami toalety. Dołączył do niego
przyjaciel, trzymając w ręce talerzyk z ciastem i wbitym w nie widelczykiem.
–
Może jest w ciąży. – Rafe wsunął do ust kawałek szarlotki.
–
Ty jak coś powiesz to…
– No co? – Morgan zdecydowanie martwił się
stanem męża, co dało pewność Rafe, że Alec nie był mu tak bardzo obojętny, jak
wskazywałyby na to słowa przyjaciela. Gestami wyrażał więcej, niż przypuszczał.
Ciekawiło go tylko, kiedy Latimer się zorientuje i co się stanie potem. Morgan
nie miał w planach uczuć, przywiązywania się do kogoś. Chciał wykorzystać Aleca
do własnych celów, a tymczasem działo się coś, czego nie przewidział. Nie
zamierzał mu tego uświadamiać. Niech wszystko się toczy własnym torem.
Latimer wstrzymał oddech, kiedy blady
jak ściana Alec wyszedł z toalety, trzymając się za żołądek.
– Muszę iść na górę umyć zęby. Zaraz do
was zejdę – powiedział.
– Nie ma mowy. Rafe, wynocha do domu i
dowiedz się, czy Brian w końcu wrócił, a ty idziesz na górę do łóżka. Tym razem
mnie posłuchasz i powiesz, co dzisiaj jadłeś.
– Obiad w domu u rodziców, ale chyba
wiem, co mi jest. To taki wirus. Moja siostra go złapała, brat przyniósł ze
szkoły, a mnie łatwo coś takiego bierze. Do jutra mi przejdzie – mówił, idąc w
stronę schodów. Czuł się taki słaby, że gdyby mąż go nie podtrzymał, upadłby.
Wstydził się swojej słabości. Nie chciał, żeby Morgan widział go z tej strony,
ale nic na to nie mógł poradzić. Potrzebował jego pomocy w dotarciu do sypialni
i położeniu się do łóżka, ale najpierw musi umyć zęby, bo inaczej porzyga się
przez swój własny oddech, który pomimo intensywnego płukania ust wodą i tak nie
był w dobrym stanie.
Zaprowadził Aleca na górę i pomógł mu ze
wszystkim. Chciał go opieprzyć za to, że ten uparł się z tymi zębami. Na
szczęście, szybko pomógł mu przebrać się w piżamę, a potem położył do łóżka.
Usiadł obok na krześle, czuwając nad jego snem, a po paru godzinach położył się
przy śpiącym mężu.
W środku nocy, obudziły Morgana tajemnicze
dźwięki dobiegające z łazienki. Poderwał się do siadu, dostrzegając łunę
światła prześwitującą przez szparę w niedomkniętych drzwiach. Zapaliwszy
lampkę, wstał i ruszył do łazienki, zastając w niej Aleca klęczącego na
kafelkach i wyznającego miłość sedesowi w formie wypluwania z siebie flaków.
Obraz nędzy i rozpaczy dopełniały nieudolne próby Frosta starającego się
zapanować nad swoimi długimi kłakami.
– Dlaczego mnie nie obudziłeś? –
Przypadł do męża, zebrał w dłoń jego włosy i przytrzymał, szukając wzrokiem
czegoś, czym mógł je związać.
– Po co? – Odkaszlnął, krzywiąc się na
obrzydliwy smak w ustach i zapach. – Mam być zmysłowym, pełnym seksu, dobrze
wyglądającym kochankiem, a nie rzygającym i śmierdzącym niczym – rzekł Alec z
goryczą, ponownie pochylając się nad muszlą, kiedy wstrząsnęły nim torsje.
Właściwie nie miał już czym wymiotować, a żołądek nadal ściskał się w
konwulsjach. Obawiał się, że to dopiero początek, ale nie zamierzał prosić
Morgana o pomoc. Darlin i matka przywaliłyby mu za to w jego głupią łepetynę.
– Pieprzysz głupoty. – Poczuł się do żywego
ugodzony tymi słowami, ale dlaczego? Przecież właśnie tego chciał. Boskiego
ciała w łóżku, pozwalającego się pieścić, spełniającego jego erotyczne
fantazje, mogącego zatracić się w chwilach namiętności. Jednak z drugiej strony
biorąc takiego Aleca za męża, wziął go z całym bagażem, „w chorobie i zdrowiu,
biedzie i bogactwie”. – Wzywam lekarza. – Zaplótł jego włosy na szybko, tak,
aby nie przeszkadzały mężczyźnie i wstał. Jeden z ręczników namoczył w zimnej
wodzie i z powrotem klękając przy mężu wytarł mu twarz.
– Nie chcę żadnego lekarza. Mojej
siostrze nic nie jest i mnie też nie będzie. – Spuścił wodę.
– Zapewne ma leki, których ty
potrzebujesz, uparciuchu. Przyniosę ci wody, musisz pić.
– Spokojnie, przejdzie mi to bez leków i
doktorków.
– Już to widzę.
– Za parę godzin, jeśli nic się nie
zmieni, wezwiesz lekarza, dobra?
Do rana stan Aleca się pogorszył.
Częściej wymiotował i na dodatek dostał biegunki, więc tym razem Morgan już nie
zwlekał z wezwaniem specjalisty, zły na siebie, że zamiast słuchać głosu
rozsądku posłuchał męża. Chciał wezwać swojego lekarza, ale akurat teraz
mężczyzna musiał wyjechać, więc kolejny na liście był doktor Lockerby, ojciec
Briana.
Mężczyzna zbadał Aleca, dał mu jakieś
leki, kazał wrócić do łóżka i sprawił im obu długie kazanie.
– Mógł się odwodnić. Powinieneś dużo w
tym czasie pić. Zapiszę jeszcze leki, które ci pomogą. – Wyjął z torby
lekarskiej plik recept i zaczął coś na jednej z nich pisać, wcześniej prosząc o
dane pacjenta. – Chodzi do pracy? – zapytał Morgana.
– Jestem tutaj – odezwał się zmęczonym
głosem Alec, usilnie starając się powstrzymać świat od wirowania. – Jutro idę…
Nie, pojutrze idę, jutro mam jeszcze urlop.
– To nie pójdziesz do końca tygodnia.
Wypiszę ci zwolnienie. To jednodniowy wirus. Przeważnie chorują na to dzieci i
osoby o obniżonej odporności. – Spojrzał na pacjenta zza okularów, które
założył, aby wypisać receptę. – Masz odpoczywać. Lepiej będzie, jeśli
jutrzejszy dzień spędzisz w łóżku. Sam – dodał, tym razem patrząc sugestywnie
na Morgana.
– Chyba cię popierdoliło doktorku, nie
myślisz, że ja… – Co, oni mają go za niewyżytego samca, który nie może
wytrzymać bez pieprzenia i będzie dobierał się do chorego? – Lepiej daj tę
receptę. Zaniosę ją Alfredowi, pojedzie wykupić leki, albo lepiej, ja to
zrobię. – Wyrwał ze złością prostokątną karteczkę i wyszedł, trzaskając
drzwiami. Jak Lockerby mógł coś takiego zasugerować?! On się tu martwi, nawet
nie w głowie mu takie rzeczy, a doktorek…
Powinien zadzwonić do Rafe’a i powiedzieć
mu, że dzisiaj nie przyjedzie do biura. Zostaje w domu i zajmie się mężem, i
naprawdę nie chciał rozumieć, skąd brała się ta chęć pomocy w stosunku do
Aleca. W innym przypadku nawet nie zainteresowałby się chorym kochankiem, a tu
nagle taka zmiana. Dlaczego? Alec jest jakiś inny? To przecież tylko ofiara
jego małej zemsty, ktoś, kto mu się spodobał do tego stopnia, że chciał się nim
zabawić, wykorzystać go do swoich prywatnych celów i tych wyższych, którymi
żyje od pięciu lat. Pokazać wpadającemu w jego sieć człowieczkowi, że może
zrobić wszystko, również z jego rodziną. Lodowata strzała ponownie wbiła się w
jego serce, skuwając je lodem, ale pozostawiła w spokoju nienaruszoną,
rozgrzaną małą cząstkę, bijącą w rytmie, którego dotąd nie znał.