28 lipca 2014

Prezent od losu - Rozdział 2



Zapraszam na kolejny rozdział i bardzo dziękuję za komentarze.  :)


ROZDZIAŁ 2

Rozmowa z Jackobem trwała około dwóch godzin. Alfa sfory Langston był już doskonale poinformowany przez Daniela o sytuacji, więc nie musieli mu wszystkiego od nowa opowiadać. Jedynie Luis został zobowiązany, żeby odpowiedzieć na masę pytań. W tym czasie jakoś znosił kolejne dziwne zachowanie przyjaciela. Christian uśmiechał się pod nosem, gapił na niego i wyglądał, jakby coś analizował w głowie. Gdy już wyszli, chciał zapytać go, co się dzieje, ale trudno mu było to zrobić, kiedy podszedł do nich Dario z Justinem. Luis po raz pierwszy mógł obserwować ich razem. Tak wiele się nasłuchał o ich związku, że wydało mu się jakby znał tę parę na wylot. Pamiętał Justina jako nieśmiałego i strachliwego, a tymczasem przy boku partnera stał się pewnym siebie mężczyzną. Zaś Dario z kilkudniowym zarostem i niezwykłym błyskiem w oku wyglądał równie przystojnie jak dawnej. Czy on właśnie pomyślał o innym facecie, że jest przystojny? Jeszcze brakowało, żeby porównywał go do tego całego Alessio. I tak zdążył zauważyć, że w czasie rozmowy z Jackobem za dużo mówił o tym zmiennym.
– Przykro mi, Luis, że spotkały cię takie rzeczy – powiedział Dario. Obejmował partnera w pasie. Obaj byli elegancko ubrani i wyglądało na to, że gdzieś wychodzą.
– Uwierz, że mnie też. Szczególnie, że ktoś dybie na moje cudowne życie.
– Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – rzucił Christian mimochodem. Nie wytłumaczył o co mu chodziło, co tylko Luisa jeszcze bardziej zaciekawiło. – Gdzie to się udajecie, panowie?
– Dzisiaj świętujemy. Każda okazja dobra na to by pobyć ze sobą. Szczególnie jak ostatnio Dario miał tyle pracy, że widywaliśmy się jedynie w łóżku.
– Nie narzekałeś.
– No nie. Ale w związku nie chodzi tylko o seks. Prawda? – Justin puścił oczko gościom. – Dlatego wybaczcie, ale zobaczymy się, jak już nacieszę się wreszcie wolnymi dniami mojego partnera.
– Bawcie się dobrze.
Zażenowany rozmową o łóżku i samą sugestią, co Dario z Justinem mogli w nim robić, Luis pożegnał się z nimi, wyciągając przyjaciela z domu Langstonów. Mimo wszystko dobrze byłoby, jakby już wrócili do Arcadii. Chciał już wiedzieć, czy ten Alessio coś znalazł. W sumie nawet nie był pewny, że mężczyzna zajmie się tą sprawą tak od razu, ale wyglądał na bardzo zdeterminowanego by pomóc. W ogóle nie powinien interesować się kimś obcym, ale jak widać zmienni mieli to do siebie, że lubili pomagać.
Całą drogę do domu – razem z Christianem – wspominali stare czasy. Czasami tęsknił za tamtym beztroskim życiem dzieciaka i nastolatka. Chociaż biorąc pod uwagę Chrisa, to on zdecydowanie nie chciał wracać do tamtych czasów, kiedy mieszkał z ojczymem. Dlatego najwięcej rozmawiali o wspólnych wygłupach i szkole. Luis był starszy od Chrisa o dwa lata i wcześniej opuścił liceum, ale później przyjaciel dołączył do niego na studiach. Wiele ich łączyło. Dlatego w jakiś sposób oddzielili się od siebie, kiedy Christian związał się ze swoimi partnerami i chwilami Luisowi było ciężko, ponieważ jego przyjaciel mieszkał od niego bardzo daleko. Owszem, Luis mógł przyjeżdżać do nich, lecz obowiązki i życie sprawiały, że ciągle brakowało mu czasu. Szkoda, że odwiedził go dopiero gdy sam miał kłopoty.
Po dojechaniu na miejsce, wrócił do swojego pokoju i zdębiał. Na podłodze, stoliku i wolnych półkach stały kosze, ewentualnie wazony z kwiatami. Czerwone róże rozniecały duszący aromat przez co zaczęło mu się kręcić w głowie. Przesunął ręką po krótkich włosach.
– Luis masz tę maść? Trzeba ci zmienić opatrunek – powiedział Christian wchodząc do pokoju. – Co to jest?
– Kwiaty? O ile widzisz to samo co ja. Po tych lekach od tego waszego doktorka może mam jakieś opóźnione w działaniu halucynacje.
– Zdecydowanie nie masz tajemniczych widzeń. Oni nie zasypali mnie kwiatami – wymruczał pod nosem.
– Jacy oni i wiesz od kogo to?
– Moi partnerzy. I nie wiem od kogo. Widać masz tajemniczego… albo tajemniczą wielbicielkę. – Martin wyjawił mu sekret i dopóki sam Alessio nie powie Luisowi kim dla niego jest, tak do tej pory będzie trzymał język za zębami. W międzyczasie pokaże przyjacielowi, jak dobrze mieć u boku mężczyznę.
Jakoś mu nie wierzył. Czyżby któraś ze zmiennych kobiet potajemnie zakochała się w nim? Gdy wypowiedział to na głos, Chris poklepał go przyjacielsko po plecach i zostawił samego, śmiejąc się na cały głos.
– Co ja teraz z tym zrobię? – zapytał sam siebie, sunąc wzrokiem od bukietu do bukietu.

***

Trzydziesta dziewiąta ulica znajdowała się we wschodniej części miasta. Ktoś nieobeznany z miastem lub niemający tak teraz popularnej nawigacji, zgubiłby się już po kilkunastu krokach. W całej tej sieci każda przecznica wyglądała jakby miała swoją własną historię. Ta, na której stał Alessio, miała popękaną jezdnię, chodnik w czasie remontu i graffiti na każdym z takich samych budynków. Plac przed każdym z nich przypominał coś w rodzaju ogródka, ale od dawna nikt go nie wykorzystywał do posiedzenia na ławeczce i kontemplowania widoków. Właściwie nie było tutaj żadnych ławek, a trawa wyglądała jakby od dawna nikt jej nie kosił. Zbyt często bywał w takich dzielnicach, by nie znać ich historii. Gangi, pijaństwo, bezrobocie i lenistwo zapoczątkowywały upadek takich miejsc, które, gdyby się nimi zająć, miały swój urok w przeszłości. O wiele lepiej wyglądały stare kamienice, wzniesione każda obok siebie i pomalowane kolorowo w porównaniu do wielkich, szklanych i zimnych molochów. Niestety tutaj daleko było do uroku zwyczajnych, miejskich czynszówek. Znalazł się na tej ulicy, gdyż było to jedyne miejsce, gdzie mógł spotkać Henry'ego, ale nie wiedział nic więcej. Gdzie miał się ruszyć? Powinien pytać każdego z osobna czy zna daną osobę? To tylko ściągnęłoby mu na głowę tych gangsterów. Gdyby dostał się do mieszkania tego mężczyzny, mógłby coś znaleźć. Tylko mieszkań było tu bez liku. I na usta nasuwało się pytanie, które z nich należało do znajomego Luisa. Na myśl o chłopaku uśmiechnął się chytrze pod nosem, przypominając sobie, co zrobił. Luis z pewnością już widział kwiaty. Nie żartował, pytając Martina o to, co lubi chłopak. Niech się teraz Lu zastanawia, skąd ten niespodziewany prezent, a on postara się o jakieś informacje.
Skupił spojrzenie na jakimś ruchu pomiędzy budynkami najbardziej obrysowanymi rysunkami grafficiarzy. Mogło to być jakieś zwierzę, ale było za duże jak na psa. Zainteresowany wysiadł z auta i zamknął je, włączając alarm. Niezwykła pustka i cisza miejskiej ulicy wydawały mu się podejrzane, ale tak bywało w biedniejszych dzielnicach, których nie ominęły gangi. Ślad ich działania pozostawał doskonale widoczny w postaci oznaczenia budowli kolorowymi freskami i głoszącymi różne idee napisami. Dlatego lepiej było siedzieć w domu i nie wychylać się, aby przypadkiem nie trafiła cię zbłąkana kula.
Ominął kilka kałuż będących dziełem deszczu padającego jeszcze przed godziną. Skręcił w prawo i przeszedł przez ulicę. Dotarł do wysokiego parkanu z ogrodzeniowej siatki. Ta już w kilku miejscach pordzewiała i miała dziury. Przeskoczył zwinnie ogrodzenie, jakby było maleńkim białym płotkiem. Wylądował lekko na podmokłej ziemi. Na jego wyczyszczone czarne glany upadło kilka kropel błota. Rozejrzał się za jakimś ruchem, ale nic nowego nie wypatrzył, mimo to nie zamierzał rezygnować z poszukiwań. Tym bardziej, że na tyłach budynku, przy którym właśnie się znajdował, dostrzegł otwarte okno do piwnicy i ślady butów. Skrzywił się, że będzie musiał przecisnąć się do środka. Ale czego się nie robi dla swoich alf i partnera. Nie miał wątpliwości, że chce Luisa. Ze zdobyciem go może pójść trochę trudniej, ale jak się czegoś pragnie, wszystko można osiągnąć.

***

Porozdawał zmiennym kobietom kwiaty, które z radością przyjęły. Niektóre chichotały pod nosem, inne rumieniły się, a jeszcze inne prowokowały go i zapraszały do siebie. Sam się zastanawiał czy nie skorzystać z propozycji ostatniej wilczycy. Szybko jednak wybił to sobie z głowy. Miał kłopoty, więc nie chciał mieszać w to jakiejś niewinnej dziewczyny, chociaż na niewinną to ona nie wyglądała. Musiała być tutaj nowa, tak samo jak połowa mieszkańców. Grupa się powiększała. Ciekaw był z czego oni wszyscy się utrzymują. Niby mieli pracę, ranczo zarabiało na siebie, a Daniel z Martinem nie porzucili tego, co robili mieszkając w mieście. Prowadzili biura przez Internet, ale Martin czasami musiał odwiedzić swoje kluby, którymi opiekował się zaufany zmienny Tony. Dużo wiedział z opowieści Christiana, a i sporo z tego, że czasami odwiedzał jeden z ulubionych klubów Martina.
– Naprawdę rozdałeś te kwiaty?
No tak, Christian będzie mu teraz jęczał, że on kwiatów nie oddałby i przeprowadziłby się do innego pokoju byle tylko „prezenty” pozostały jego. Nie odpowiedział mu. Nie musiał. Wszak przyjaciel ma swój własny rozum, zresztą mówił mu już, dlaczego tak zrobił. Siedział teraz w salonie patrząc, jak trójka dzieci Chrisa bawi się na środku dywanu. Ktoś w pokoju obok odkurzał, a ktoś inny kłócił się z partnerką. Zwyczajny dzień w niezwykłym domu. Bardzo chciał dożyć kiedyś takiego spokoju, który tutaj panował, chyba brakowało mu normalnego codziennego życia.
– Alessio jeszcze nie wrócił? – zapytał.
– Jak widać nie. Niewątpliwie byłby tutaj. Kombinując jak cię zdobyć – pomyślał zmienny smok. – Steffi, masz swoją zabawkę, tamta należy do Felicji. – Christian podał córce jej złotowłosą lalkę. Adam, który wkładał różnego kształtu klocki do odpowiednich dziurek w pudełku, przerwał czynność i spojrzał swoimi wielkimi oczami na ojca. – Nie, ty nie dostaniesz lalki.
– Czemu mu nie dasz? Boisz się, że jak się będzie bawił lalkami będzie później wolał… wiesz co. Tak jak jego tatuś?
– Nie. Niech się w przyszłości zwiąże z kim będzie chciał, ale powyrywa włosy Barbie, a te dwie będą przez to całą noc płakały. – Wstał z dywanu i wygładził ubranie. Długie szerokie spodnie, zdaniem Luisa, bardziej przypominały spódnicę, oraz kusą koszulkę. Nadal długie włosy, wiązał w koński ogon. Doprawdy nic się nie zmienił. Może stał się bardziej wyszczekany i władczy, a jak trzeba to nad wyraz słodki, jednak przez to jego ukochani robili to, co on chciał.
– Tej trójce chcecie dać jeszcze jakieś rodzeństwo? – Podwinął nogę pod siebie. Nudził się. Najchętniej poszedłby do pracy. Wątpił, czy będzie ją miał jak się nie zgłosi po urlop i nie da znaku życia. Utrzymanie roboty w tamtej restauracji graniczyło z cudem.
– Kiedyś. Na pewno nie w najbliższych latach. Uwierz, że jest ich trójka, a czasami mam wrażenie, jakby była ich dwudziestka. Alessio lubi dzieci – wypalił siadając na kanapie bokiem do przyjaciela.
Zmarszczył brwi. Co on znów z tym Alessiem i to nie na temat tego nad czym mężczyzna pracował? Gdzie się nie obejrzy to Alessio i Alessio. Najgorsze, że sam łapał się na myśleniu i mówieniu o nim.
– Co mi do tego, że lubi?
– Może w przyszłości adoptuje jak się zwiąże z partnerem.
– Ma partnera? – zaciekawiony wyprostował się. Kim może być partner takiego typka? I po diabła go to interesuje?
– Jeszcze nie do końca.
– Jak można nie do końca mieć partnera?
– Wierz mi, że można. Adam, zostaw to. – Podbiegł do syna zostawiając przyjaciela samego.
Luis podrapał się po nosie w zastanowieniu. Tak wiele w ciągu ostatnich godzin się wydarzyło. Próbowano go zabić, na pewno dalej na niego polują, jego znajomy Henry w jakiś sposób naraził się gangsterom, trafił tutaj i poznał tego betę z tymi oczyskami, które jak na ciebie patrzą to jeżą ci się włosy na głowie i czujesz dreszcze kłujące cię po całym ciele. I cholernie dobrze ten samiec pachnie. Jakich perfum on używa?
– Ej, Christian?
– Hm?
– Czym Alessio pachnie?
– Czemu pytasz? – Wziął syna na ręce. – Idziemy do tatusia Daniela.
– Bo.. No… To coś ma fajny aromat.
– A… Cóż. To zapach partnerstwa.
– To czemu najbardziej przy mnie wydziela tę swoją woń?
– A skąd ja mam to wiedzieć i skąd wiesz, że przy tobie najbardziej? – Christian wzruszył ramionami i wyszedł, zostawiając dwie wgapione w Luisa dziewczynki.
– Siemka. Wasz tatuś szybko wróci, nie? – Co on miał robić z dziećmi? Nigdy nie miał z nimi do czynienia. Może będą tam siedzieć i się bawić, i dadzą mu spokój.

***

W pomieszczeniu było ciemno – światło dolatujące z okienka przez które się przecisnął nie rozświetlało piwnicy – co nie było dla niego przeszkodą, mogąc liczyć na swoje wyostrzone zmysły. Nie chciał za bardzo tego wykorzystywać, gdyż jego oczy w ciemności świeciły wtedy na czerwono taka jego cecha, a raczej nie miał do czynienia ze zmiennymi. Dlatego wolał polegać na słuchu i węchu, o ile powonienie nie zostanie stępione przez odrażające zapachy. W piwnicy chyba nikt od dawna nie sprzątał, czuć było stęchliznę i ogólnie smród, jakby coś tu zdechło. Wszędobylskie szczury patrzyły na niego ze swoich dziur. Doskonale wyczuwały, kim on jest i bały się go. Jako wilk chętnie pobawiłby się z nimi, polując na nie. Kusiło go to, ale miał wyższe cele. Zresztą siedzenie w tym pomieszczeniu nie było szczytem marzeń, zaś odnalezienie wyjścia i przedostanie się do dalszej części budynku wręcz przeciwnie. Wstrzymując oddech tak długo jak się dało, ostrożnie stawiając stopy na nierównej posadzce, bo raczej pięknej podłogi to tu nie było, bardziej na wyczucie odnalazł drzwi, a potem kratę. Całe szczęście, że nikt tego nie zamknął na kłódkę. Wszedł do wąskiego korytarza oświetlonego przez migającą żarówkę. Wokół znajdowały się takie same drzwi i kraty jakie oddzielały piwnicę, z której wyszedł. Na końcu znajdowały się wąskie schody. Zaczął iść po stopniach, obserwując to co go może czekać na górze. Parter okazał się już bardziej przyjazny w porównaniu do niższej kondygnacji budowli. Dochodziły go dźwięki z mieszkań położonych na parterze: rozmowy, głos z telewizora, muzyka kalecząca jego uszy. Zignorował je kiedy ktoś na piętrze otworzył skrzypiące drzwi, a po chwili zaczął zbiegać po schodach. Natychmiast schował się w najgłębszy cień, aby pozostać niezauważonym. Postać przeszła koło niego, kierując się do wyjściowych drzwi. Zabrzęczały klucze w ręku mieszkańca domu, a potem Alessio znów pozostał na korytarzu sam. Niechcący oparł się o niedomknięte drzwi znajdujące za jego plecami, przez co wpadł do jednego z mieszkań. Wydarzenia potoczyły się szybko, po raz pierwszy jego reakcje były opóźnione. Jedyne co zdążył zauważyć, to była ręka uniesiona w górę, a w niej znajdował się jakiś przedmiot, ten opadł w mgnieniu oka. Potem już nastąpiła ciemność.

***

Uwolniony od rączek, które definitywnie zbliżały się do niego, przez opiekunkę małych zmiennych, wybrał się na spacer. Samotność powinna mu dobrze zrobić. Zdecydowanie w tym domu mieszkało za dużo osób. Przyzwyczajony w ostatnim czasie do spędzania godzin w samotności, poza pracą oczywiście, ale to było zupełnie co innego, nie potrafił spokojnie myśleć w takim tłoku. Tym bardziej, że zaczął ponownie odczuwać niepokój. Przez to zadzwonił do rodziców z masą pytań i dowiedział się, że doskonale się bawili, opalając na plaży, i kąpiąc w oceanie. Sonia śmiała się, życząc mu, aby w końcu spotkał tę jedyną i się ustatkował, a potem zabrał ukochaną na jakieś rajskie wyspy. Nie powiedział im, co mu się przydarzyło, jakie niebezpieczeństwo jemu grozi. Nie chciał ich martwić i, dopóki będzie w stanie uchronić ich przed tym, tak będzie robił.
Wieczorne niebo nad nim pozostawało rozpogodzone, ale gdzieś tam nad miastem, oddalonym o kilka mil, wisiały chmury. Dobrze, że nie lało, kiedy ukrywał się w tym zaułku. Przesiąkłby do szpiku kości, a nienawidził nosić mokrego ubrania. Czym on się przejmował? Przecież ubranie mogłoby pozostać splamione jego krwią, więc co tam trochę kropel deszczu. Kiedy wróci Alessio zapyta się go czy tam lało. Potrząsnął głową. Po cholerę ma mu zadawać jakieś głupie pytania? Beta będzie miał inne rzeczy do powiedzenia. Czy odnalazł Henry’ego? Było to możliwe? Ilu mieszkańców może mieszkać na jednej ulicy? Bardzo wielu, jeżeli nie były to domy jednorodzinne tylko bloki. Czego od tego faceta chcieli ci ludzie? Czy Henry nadal miał to, czego oni żądali? I dlaczego tak długo Alessia nie było? Nie, nie martwił się o niego, ale chciał poznać odpowiedzi na swoje pytania, a ten mógł je dostarczyć.

***

Ocknął się. Głowa niemiłosiernie go bolała. Gdy dotknął czoła tuż przy skroni poczuł wilgoć na palcach. Spojrzawszy na nie zamglonym od bólu wzrokiem ujrzał ciemnoczerwoną krew. Ktoś prawie rozwalił mu łeb. Gdyby był człowiekiem, pewnie byłby już martwy. Aż tak jakiś człowieczek bronił swojego mienia? To przypadek, że trafił do tego mieszkania. Przekręcił się na brzuch i podniósł na czworaka.  Otarł spływającą mu do oka posokę. Podpierając się na jednej ręce, drugą łapiąc jakiejś zauważonej kątem oka szafki, wstał. Świat zawirował mu w oczach i bardziej oparł się na meblu wciągając do płuc powietrze.
Przeklinał siebie za nieostrożność. Przez ten jeden jedyny moment stał się mniej czujny, nigdy nie popełnił takiego błędu. Chciał uniknąć spotkania z mieszkańcem kamienicy, a wpadł na innego. Wyprostował się. Ignorował płynącą mu już po policzku krew. Rana powinna niedługo się zasklepić. Niestety został pozbawiony daru samoleczenia, więc przydałby mu się doktorek, ale to później. Wziął głęboki oddech, starając się skupić na tym, co widzi. Jak ktoś mógł żyć w takim syfie? To było pierwsze pytanie, które cisnęło mu się na usta, zanim dotarło do  niego, że nikt, nawet najmniej normalny człowiek nie mógłby mieszkać w czymś, przez co przeszło tornado. Przewrócona dwuosobowa kanapa, od której siedzisko i oparcie zostały porozcinane. Drewniany stolik z połamaną nogą opierał się o wybebeszony fotel. Szuflady szafek i rzeczy z nich leżały na podłodze. Kuchnia, połączona z tym pokojem została doszczętnie zdemolowana. Rozbite talerze, sztućce walające się gdzie popadły i nawet jedyna w pokoju lampa zwisając na jednym kablu była znakiem, że ktoś tu czegoś szukał. Coś mu mówiło, że drugie pomieszczenie, ukryte za uchylonymi drzwiami, wyglądało jak kolejne pobojowisko. Chyba właśnie znalazł mieszkanie Henry’ego, pytanie gdzie znajdował się jego właściciel?

21 lipca 2014

Prezent od losu - Rozdział 1

Bardzo dziękuję za komentarze. :)
Rozdział poprawiał mój kolega A. Silver, któremu jeszcze raz dziękuję za to, że męczy się z  moimi błędami. :*




ROZDZIAŁ 1

Nerwowo ściskał w dłoni żółty kubek, patrząc na płyn w środku. Lubił herbatę, lecz nie potrafił wypić nawet łyka, mając nerwy w strzępach. Uniósł wzrok na przyjaciela próbując się do niego uśmiechnąć. Niestety, nawet tego nie był w stanie zrobić. Zapewne nie byłby tak roztrzęsiony, gdyby nie to, co przydarzyło mu się tuż po telefonie do Christiana. Głupi sprzedawca z pawilonu komputerowego wyrzucił go, a zbiry prawie dopadły. W ostatniej chwili uciekł, ale nie bez szwanku. Co prawda to było tylko draśnięcie i lekarz, zmienny tygrys, już je opatrzył, ale sama myśl, że kula mogła wbić się w jego ciało lub, co gorsza, w serce, mroziła mu krew w żyłach. Kiedy Martin wraz z kilkoma zmiennymi odnaleźli go w brudnym zaułku – po tym jak namierzyli jego telefon – w pierwszej chwili przestraszył się, sądząc, że jest już po nim, gdyż nie znał tego młodego zmiennego, który pierwszy się przy nim pojawił, ale po chwili zjawił się Martin i odetchnął z ulgą. Od razu zabrali go do lekarza, a później przywieźli do domu sfory. Podobno Christian postawił wszystkich na nogi. Tak bardzo się denerwując. Zmienny smok był pełen energii, szalejąc z obawy o długoletniego przyjaciela. Teraz siedział naprzeciw niego i obserwował go. Na kolanach trzymał swojego syna, który bawił się jego palcami. Dziecko wyglądało jak ludzki dwulatek.
– Będziesz teraz się tak na mnie gapił?
– Próbuję wyczytać z twojego zachowania jak się naprawdę czujesz – odparł Christian. – Chyba pamiętasz przez co ja przechodziłem.
– Nie zapomniałem.
– W takim razie wiesz, że wtedy potrzebny jest ktoś z kim będziesz mógł porozmawiać.
– Uwierz mi. Jedyne, o czym chcę rozmawiać to o tych facetach,  a nie o moim samopoczuciu.
W tym samym czasie, kiedy wypowiadał te zdania, do kuchni wszedł Daniel. W swoim nieodłącznym garniturze, z nienaganną fryzurą i butami tak wyczyszczonymi, że można było się w nich przejrzeć. Podszedł do Christiana, pocałował go w czubek głowy i biorąc na ręce syna, zwrócił się do Luisa:
– Na pewno nie znasz tych ludzi?
– Gdybym znał, powiedziałbym. – Wyprostował się na krześle, odsuwając na bok zimną herbatę.
– A ten znajomy z pracy, kim on jest? – Daniel wolał nie mówić o tym, którego napadnięto w uliczce jako o kimś w czasie przeszłym. Przecież nie znaleziono ciała. Osobiście sprawdził wszystkie kroniki policyjne, zarówno te oficjalne, jak i te na stronach przeznaczonych dla zmiennych. W żadnej nie było ani jednej wzmianki o kimś, kto chociaż trochę przypominałby Henry’ego. Prawdopodobnie kiedy gangsterzy zaczęli ścigać Luisa, ich pierwsza ofiara uciekła. Pytanie gdzie teraz ukrywał się ten mężczyzna - o ile jeszcze żyje - co ma wspólnego z ludźmi z półświatka. Odnalezienie tego człowieka, oznaczało dowiedzenie się, kim jest.
– Nie wiem. To znaczy wiem tylko tyle, że pracował w tej restauracji od niedawna i podobno mieszkał na trzydziestej dziewiątej ulicy. Naprawdę nie wypytywałem się go o wszystko. Zresztą był bardzo małomówny.
– To niewiele. – Daniel zamyślił się. Poprawił sobie na rękach zasypiającego syna.
– Dlaczego? – zainteresował się Christian, do tej pory przysłuchujący się tej krótkiej wymianie zdań.
– Z tego co powiedział Luis, ten Henry zna tamtych gości. Ma lub miał coś co należało do nich. Chcę wiedzieć, kim oni są.
– Nie lepiej o wszystkim zapomnieć? – zaproponował zmienny smok.
– Kochanie – Daniel przeczesał mu włosy palcami – jeżeli ci ludzie są tak zdeterminowani i niebezpieczni, a Luis ich widział, oni nie odpuszczą i będą chcieli dokończyć robotę. Wierz mi, tacy jak oni szybko dowiedzą się, kim jest Luis.
Luis o tym doskonale wiedział, ale Daniel z pełną mocą mu to uświadomił. Nagle ujrzał w wyobraźni jak jego rodzice i siostra wracają do domu wcześniej, a ci ludzie czekają na niego w domu i... Poczuł delikatny dotyk na swojej dłoni.
– Spokojnie, nic im nie będzie – powiedział łagodnie Christian. – Gdyby jakimś cudem wracali wcześniej, nasza sfora zajmie się tym.
– Jak? Moi rodzice nie mogą dowiedzieć się o zmiennych.
– Powiedzmy, że wygraliby pobyt w jakimś bajecznym miejscu i stamtąd gdzie obecnie przybywają zostaliby wysłani hen daleko – rzekł z szerokim uśmiechem alfa.
– Na wszystko są sposoby, przyjacielu.
– W porządku, ufam wam. Tylko co teraz?
– Teraz współpracujesz z Alessio. Naszym nowym betą – dodał Daniel widząc pytającą minę ich gościa. – Mogłeś go już spotkać. Wysoki brunet o dzikim spojrzeniu. To on pierwszy do ciebie dotarł.
Luis wrócił myślami do tamtej chwili. Naprawdę przeraził go tamten facet. Wyglądał dziwnie. Patrzył tak jakoś osobliwie, inaczej. Jakby chciał go zwyczajnie pożreć. W tym wzroku było jeszcze coś, ale był zbyt roztrzęsiony, aby analizować takie rzeczy. Jednak kiedy o tym zaczął myśleć, poczuł nieznajomy prąd biegnący wzdłuż kręgosłupa i szczególnie miły zapach. Beta mu pomógł, ale dalej niepokoił się jego zachowaniem.

***

Chodził niespokojnie po gabinecie. Szumiało mu w głowie. Mięśnie napięły się do granic możliwości, przez co uspokojenie się z ogarniającej ciało ekscytacji graniczyło z cudem. Jeszcze na dodatek jego alfa bacznie go obserwował, a to go tylko jeszcze bardziej nakręcało. Potrzebował się wyżyć tak, jak kochał, ale nie miał na to możliwości. Mógł odwiedzić jakiś klub w mieście, ale nie uzyska zgody na wyjazd. Nie, kiedy miał inne zadanie do wykonania.
– Uspokój się, bo wydepczesz dziurę w dywanie.
– Wybacz, alfo, ale nie mogę usiąść i spokojnie pracować. Nie teraz.
– Zauważyłem. – Martin przysiadł na brzegu biurka, tuż obok odpalonego laptopa, w którym szukali informacji na stronach policji. Niestety Alessio był tak rozproszony, że nie potrafił nawet trafić palcami w klawiaturę. Zachowywał się tak od chwili, kiedy odnaleźli Luisa. Feromony, które uwolniło jego ciało, nie umknęły uwadze alfy. Przyjrzał się uważniej zdenerwowanemu mężczyźnie. Jego ciało było napięte jak struna, a mięśnie pod cienką, jedwabną, białą koszulą rozpiętą do połowy piersi musiały powodować ból przy długotrwałym naprężeniu. Czarne, półdługie, kręcone włosy bety co rusz były maltretowane przez dygoczące dłonie. – Luis to twój partner, prawda?
Alessio przystanął i wsunąwszy palce w kosmyki na czole, pociągnął za nie. Nosiło go nie tylko dlatego, że znalazł partnera, ale też z innego powodu. Nie wyobrażał sobie w swoim stuletnim życiu, że los sprawi taką niespodziankę.
– To człowiek.
– Nie da się ukryć. Do tego heteroseksualny człowiek - sarknął cicho.
– Kurwa, ja pierdolę jego mać.
– Zachowuj się – powiedział Martin głosem przywódcy. Silnym i mocnym, przeszywającym każdy nerw.
Alessio opuścił wzrok okazując swoje posłuszeństwo.
– Wybacz. Uwielbiam mężczyzn i kobiety, ale ludzie… Oni umierają zbyt szybko… Jak człowiek może być moim partnerem? – Ponownie zaczął krążyć po pokoju. – Czy to kara za to, co zrobiłem w przeszłości? Mam związać się z kruchym człowiekiem, który się zestarzeje i umrze?
Musiał przyznać rację swojemu becie. Związek zmiennego i człowieka trwał chwilę biorąc pod uwagę różnicę w długości życia. Z tym, że Alessio nie brał pod uwagę jednej rzeczy. Zanim mu ją podsunie, postanowił coś sprawdzić:
– Nie musisz go oznaczać, więc cierpienie będzie mniejsze. Poza tym, kiedy cała sprawa się wyjaśni, Luis wyjedzie i będzie tu wpadał od czasu do czasu.
Beta zaczął warczeć, obnażył kły i obrzucał alfę złowrogim spojrzeniem. Trafił w to miejsce ze sfory we Włoszech. Nie było już tam dla  niego miejsca, kiedy alfa Castilio wybrał kogoś innego na swojego zastępcę. Wtedy przywódca poszukał mu miejsca w innych sforach i przypadkiem trafili na tę w Stanach. Alessio uznał, że jeśli go zechcą i nie będą mieli dobrego kandydata wśród swoich, chętnie do nich dołączy. Tam zostało zbyt wiele wspomnień. Wydarzeń, którymi nie chciał żyć. Daniel i Martin - po odejściu Daria - przyjęli go do siebie i tak od prawie roku miał u nich dom. Pracował ciężko dla nowej sfory, która stała się jego rodziną zapełniając pustkę w jego życiu.
– Alfo, jak mogę spokojnie przejść obok wybranka? Czyż to nie ty mówiłeś w czasie naszej ostatniej rozmowy przy grze w pokera, że trzeba walczyć o swoje szczęście, nawet gdyby miało trwać chwilę?
Martin był bardzo zadowolony z reakcji i odpowiedzi Alessia. Zdążył już poznać tego mężczyznę – i jego historię – do tego stopnia, że wiedział, jak bardzo beta będzie dbał o to, co jego i co mu oferowano. Oferując przyjaźń temu zmiennemu wilkowi, otrzymywało się to samo z nawiązką. Szkoda, że dla sfory we Włoszech nie był zbyt dobry, ale za to trafił do nich. Czego nie żałował ani on, ani Daniel.
– W takim razie musisz wiedzieć coś, o czym zapewne cię nie poinformowano w twojej poprzedniej rodzinie. Związek człowieka i zmiennego może trwać wieki. – Dostrzegłszy zainteresowanie swojego rozmówcy, kontynuował: – Twoje ugryzienie zmieni go na tyle, żeby mógł przeżyć całe wieki, o ile odda ci się dobrowolnie i sam wiesz, że nie mam tu na myśli łóżka. Człowiek nie czuje tego samego, co my. W każdym razie tak sądzimy. On nie wie, że spotkał wybranka losu. Jeśli nie odda ci serca szczerze kochając, to nic z tego nie wyjdzie.
– Nie wiedziałem. – Opadł na jeden z dwóch foteli znajdujących się w gabinecie. – Tam gdzie mieszkałem, nie było mowy o związku z człowiekiem. Ludzie są tam traktowani jak potencjalni wrogowie. Żaden nie mógł się o nas dowiedzieć. Nie to co tutaj, że ludzie z miasteczka są świadomi naszej inności. Od dziecka mi wpajano, żeby na nich uważać. Ludzie wyrządzili nam wiele krzywd. – Pochylił się do swojego alfy opierając łokcie na kolanach. – Wiem, że nie każdy jest zły, ale spotykałem samych złych człowieków.[1] Chociaż wilki, które znałem, były jeszcze gorsze.
– My też jesteśmy ludźmi. Luis jest człowiekiem i, o ile chcesz go zdobyć, nie możesz być do nich uprzedzony.
– Sądzisz, że jestem w stanie zdobyć heteroseksualnego mężczyznę?
– Dużo o tobie słyszałem.
– Za dużo, prawda, alfo?
– To co lubisz w łóżku mnie nie interesuje, oby za zgodą drugiej osoby.
Alessio roześmiał się i w pełni uspokojony zdecydował, że chce poznać tego młodego chłopaka. Tylko co miał zrobić?
– Sądzisz, że lubi kwiaty? – Śmiech Martina jeszcze długo dźwięczał mu w uszach. Nawet kiedy zasiadł przed komputerem i zaczął szukać informacji w rejestrach policyjnych – obaj nie wiedzieli, że Daniel już się tym zajął. Pracowali tam też zmienni i tworzyli tajną stronę dla swoich. Tak jak inne witryny dla zmiennych były ukryte pod wieloma hasłami i tak wykonane, aby nikt z ludzi się nie zorientował na co tak naprawdę patrzy. Przejrzał też każde inne wiadomości na zwykłych stronach, ale ani razu nie natrafił na poszukiwaną adnotację o tajemniczej śmierci pracownika restauracji.
– Czy to znaczy, że ten Henry, czy tam Harry, żyje? – zapytał Martin.
– Najważniejsze pytanie, kim on jest, że przestępczy półświatek się nim zainteresował.
– Chyba musimy porozmawiać z naszym gościem. Przecież i tak musicie razem nad tym popracować, a zważając na dodatkowe atrybuty, których się nie spodziewaliśmy, może to mieć ciekawe skutki.

***

Christian udostępnił mu pokój, ten sam, w którym się obudził tuż po porwaniu przez Daria. Miał nadzieję, że odpocznie, ale obrazy ostatnich wydarzeń co rusz przebiegały mu przed oczyma, kiedy je zamykał. Nie chodziło o to, że się bał, przecież w Arkadii był bezpieczny. Po prostu pragnął wiedzieć, co się tak naprawdę stało, ale jego podświadomość sama kierowała myślami, nasuwając mu te wizje. Dlatego zamiast zasnąć, leżał na łóżku patrząc w sufit. Ileż by dał, żeby cofnąć czas i nigdy nie zabierać się za wynoszenie tamtych śmieci. Podciągnął się na łóżku na tyle, że mógł oprzeć się o jego wezgłowie. Poprawił sobie jeszcze poduszkę i ułożył na niej plecy. Wcześniej wziął do łóżka pilota i włączył telewizor. Zmienni mieli dostęp do wielu kanałów telewizyjnych, ale żaden go nie interesował. Przerzucał z jednego programu na drugi, by od tak zabić czas. Zabić pewnie nie było słowem, o którym chciał myśleć. Nie ważne w jakim kontekście było używane. Zirytowany, że większość tego co widział na ekranie było reklamą, to jednak odnalazł w końcu jakąś nieznaną mu stację muzyczną. Leciały na niej, jak zdążył zauważyć, stare teledyski, jak  „Thriller” Michaela Jacksona czy „It Must Have Been Love” Roxette. Oglądając kolejny teledysk usłyszał pukanie do drzwi.
– Proszę. – Nie ruszał się z łóżka przekonany, że to Christian. Jakże się pomylił gdy w otwartych drzwiach ukazała się postać spotkana w nocy, znów zaznał tego samego odczucia, prądu wspinającego mu się po kręgosłupie i poruszającego każdy nerw.
– Christian powiedział, że śpisz, ale łaskawie pozwolił mi sprawdzić, czy aby na pewno tak jest. Usłyszałem muzykę, więc zdecydowałem się zapukać. Mam na imię Alessio.
– Wiem. Jesteś betą sfory. To ty pierwszy do mnie dotarłeś.
Mężczyzna przytaknął i wszedł do pokoju. Jego wilk machał ogonem i pomrukiwał cicho wyczuwając swojego partnera. Uważnie kontrolował bestię jak i siebie. Wolał nie rzucić się na tego wspaniałego chłopaka. Przecież przyszedł tu tylko porozmawiać, gdyż nie chciał czekać, aż Luis zejdzie na dół, a przy okazji miał świetną okazję, by go obejrzeć.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Widać, że nie za bardzo dyskretnie skoro Luis to zauważył.
– Ładny jesteś.
Luis parsknął. Jakżeby inaczej. Kolejny gej w jego towarzystwie. Przyciągał ich jak ogień ćmę. Nawet na uczelni kilku się znalazło. Nie mówiąc już o zmiennych. Ci to dopiero mieli przechlapane. Co jak to coś co wybierało im partnerów nagle dało im kobietę? Nawet sobie nie wyobrażał, że on jest zmiennym i dostaje mężczyznę za partnera. Nie obrzydzało go to, tylko było mu tak jakoś niezręcznie na myśl o tym. Sam przed sobą przyznawał, że - odkąd usłyszał jak kochali się Daniel z Martinem i Christianem - dość często zastanawiał się, jakby to było gdyby on był gejem. Na całe szczęście nie próbował sprawdzać i nie zamierzał tego zmieniać, a ciekawość – to ona głownie nim kierowała – trzymał na uwięzi. Raz wygadał się przed siostrą, a ta napomknęła coś o biseksualizmie. Nie był biseksualny. Przecież podobają mu się wyłącznie dziewczyny.
– Zaniemówiłeś jak widzę i rozważasz w sobie to co usłyszałeś i czy ten facet ma po kolei w głowie mówiąc coś takiego. – Przysunął sobie krzesło i usiadł na nim okrakiem. Nie spuszczał wzroku z Luisa. Czuł jego zapach przez co nie usiadł zbyt blisko. W ten sposób lepiej zapanuje nad sobą. W pewnym stopniu, bo ciało i tak miało swoje zdanie, natomiast wilk chciał natychmiast oznaczyć swojego wybranka więzi.
– Przyzwyczaiłem się. Nie jeden gej tak mi mówi. – Po tych słowach cofnął się na ile pozwalała mu pozycja, bo usłyszał jak Alessio warczy. I te jego dzikie oczy. Czy na chwilę ujrzał w nich wilka? – E… Czy ty właśnie zawarczałeś?
– Nie? Uwierzysz jak tak powiem? – Jego wilk był zazdrosny. Nikt nie miał prawa prawić komplementów jego partnerowi. Co z tego, że partnerem jeszcze nie był, a może i nie będzie tym jedynym jeżeli Luis go nie zechce.
– Nie? – O co tu u licha chodziło? – Przyszedłeś w konkretnej sprawie?
Pytanie skierowało myśli Alessia na inne tory. Potarł palcami skronie, próbując zyskać na czasie, aby przejąć kontrolę nad właściwym myśleniem. Wszak przyszedł tutaj po coś innego, a nie żeby podrywać Luisa. Położył dłonie na poręczy krzesła, a brodę oparł na nich. W tym czasie Luis ściszył głos w telewizorze.
– Daniel z Martinem chcą, abym pomógł im i tobie w dowiedzeniu się tego, co stało się w nocy.
– Co chcesz wiedzieć? – Zszedł z łóżka i usiadł na jego skraju.
– Wszystko co może się przydać do znalezienia twojego znajomego.
– Po co się w to wplątujecie?
– Ci co chcieli cię dopaść będą próbowali dokończyć dzieła. – Nie chciał go straszyć, ale nie będzie ukrywał przed nim takich rzeczy. W sumie to był dorosłym, młodym mężczyzną, a nie dzieckiem i sam wiedział, jak działają tacy ludzie.
– Wiem i rozumiem to, z tym, że przez to narażacie samych siebie.
– Nie tak jak ty narażasz siebie i swoją rodzinę – odparł poważnie. – Chcę znać najdrobniejszy szczegół jaki zapamiętałeś.
– Zapiszesz to sobie gdzieś? Sporo tego jest.
– Mam świetną pamięć. Zacznij od kumpla z pracy. Kiedy się zatrudnił, jak się nazywał, ile miał lat, a nawet jaki miał kolor oczu. Wszystko dawaj.
Luis zaczął ze szczegółami opowiadać o znajomym z pracy, wydarzeniach z nocy. Starał się nic nie pomijać. Dobrze rozumiał, że najmniejsza drobnostka się liczy. Nawet ton głosu napastnika. Alessio do tego zadawał swoje pytania, a to bardzo mu pomagało. Nawet się nie obejrzał, jak szybko mijał czas i ich rozmowa się skończyła, gdy Christian wpadł do pokoju, wołając ich na obiad.
W czasie posiłku Luisa zastanowiło zachowanie przyjaciela. Nie dość, że obrzucał jego i Alessia trudnym do odgadnięcia wzrokiem to jeszcze ciągle mówił o roli partnerstwa w życiu zmiennych, dopóki Martin go nie uciszył definitywnie zmieniając temat. Po posiłku, gdy beta i alfy wrócili do pracy, a pozostali zmienni będący na obiedzie zajęli się swoimi obowiązkami, Christian zabrał go na przejażdżkę. Zmienny smok miał już prawo jazdy i własny samochód, o który podobno walczył ze swoimi kochankami. Ci kategorycznie zabraniali mu prowadzić, ale on już miał swoje sposoby, by mu pozwolili na wszystko. Zresztą Chris nie kupił sobie szybkiego auta, tylko bardziej rodzinny samochód. Z tyłu na fotelach zamocowane były trzy foteliki.
– Gdzie mnie zabierasz?
– Chcę odwiedzić Daria i Justina, a przy okazji porozmawiamy sobie. – Chris wsunął kluczyk do stacyjki.
– Po co mnie tam zabierasz?
– Jackob ma dużo znajomości. Może pomóc.
Kategorycznie sprzeciwiał się wciąganiu w to innych. Czy oni powariowali? Zaczynał żałować, że zadzwonił do przyjaciela i, gdy powiedział o tym zmiennemu smokowi dostał łokciem w żebra. Całe szczęście draśniecie po kuli było w innym miejscu i nie zabolało.
– Nie chrzań. Zmienni, ci fajni, pomagają sobie i swoim bliskim. Ty, Sonia i wasi rodzice jesteście jak moja druga rodzina. Jacyś zafajdani gangsterzy chcą cię załatwić, a my na to nie pozwolimy.
– Nawet nie wiecie, że chcą.
– Jasne, a ja jestem słowikiem i latam sobie nad polami wesoło śpiewając. – Zapalił w końcu silnik. – Jak rozmowa z Alessio. Fajny jest nie?
– Dziwnie patrzy i się zachowuje. Warczał na mnie.
– Musiałeś coś powiedzieć, że zawarczał. Moi warczą, jak im powiem kto patrzył na mój tyłek.
– Nie chcę o tym słuchać. – Wolał sobie zatkać uszy niż słyszeć takie rzeczy.
– Alessio jest fajny. Czasami bywa skurwielem, ale ogólnie to za serce odpłaca sercem. Do tego chodzą pogłoski, że seks z nim bywa ostry. Lubi chłopak zabawki i takie tam.
Luis spiorunował go wzorkiem. Czy on się nie może zamknąć? Co go obchodził ten durnowaty, intrygujący, beta? Wolał nie wiedzieć nic o tym jak facet lubi się zabawić. Po co mu te wiadomości? I po jaką cholerę zastanawiał się jakie to „zabawki” lubi Alessio. Może odnajdzie tych zbirów i pozwoli im dokończyć dzieła.

* Jeżeli ktoś jest ciekaw jak w mojej głowie wygląda Alessio zapraszam tutaj.



[1] Błąd językowy zamierzony. Tak mówią zmienni na ludzi w moim tekście.