25 marca 2014

Jedwabny szal - rozdział 15

Zapraszam na przedostatni rozdział. Za tydzień pożegnamy się w pierwszym tomem W cieniu ludzi, a za dwa tygodnie powitamy tom drugi, którego bohaterami będą Justin i Dario. :)


Dziękuję za komentarze. ^^



________________

– Jak ma się moje, książątko? – Wredny uśmiech Stone'a, po raz kolejny zmroził serce Christia­na. – Mam coś dla ciebie. – Wsunął rękę do kieszeni i wyjął małe, białe, plastikowe opakowanie. Nie było na nim żadnej etykiety informującej o nazwie specyfiku.
Chris cały czas obserwował ru­chy mężczyzny. Wyczuł, że musi się wystrzegać tego, co on ma w ręce.
– Powiedziano mi, że jedna załatwia wszystko, ale to dawka dla człowieka, a ty nim nie jesteś. – Powoli odkręcał nakrętkę.
– Co to jest? – Był zmęczony, przestraszony, głodny i było mu potwornie zimno. Pokój nie był ogrzewany, a bez okien, przez które wpadało słońce nic nie miało szans by zmienić w nim tempera­turę na wyższą. Patrzył jak Stone wysypuje na rękę małe, brązowe tabletki i już wiedział, czym one były. – Nie rób tego. Urodzę, oddam je moim parterom i będę twój, ale błagam nie rób tego. – Po policzku spłynęły mu łzy. Nie chciał przy nim płakać, lecz emocje nie pozwoliły mu na nie okazy­wanie słabości.
– Twoim partnerem jestem ja i to nasze dzieci będą jedynymi z twojej krwi. Dzięki nim zyskam wszystko. Nie może być tych bachorów!
– Nic nie zyskasz! Nie ma już diamentowych smoków. Nikt nie odtworzy królewskiej linii.
– Nigdy nic nie wiadomo. Smoczy ród bardzo cenił krew Elisandrów. Tak, jesteś Christian Eli­sander. I jesteś mój. Mieć w rękach dziecko królowej i jej wnuki... – Rozmarzył się o sile, jaką osią­gnie. Będzie miał pełnię władzy, a smoczy świat padnie mu do stóp. Z nimi zdobędzie świat ludzi i wszystko inne.
– Jesteś szalony!
– Mylisz się. Trzy czy cztery? – Wskazał leżące na dłoni tabletki.
– Zero? – Otarł policzki z łez.
– Mój chłopiec umie żartować. Dobrze, nie będę się przy tobie nudził. – Jednym susem dosko­czył do siedzącego chłopaka i złapał go za szczękę. Christian zacisną ją z całej siły licząc, że nie połamie sobie zębów. – No, otwórz ją. Jedno połknięcie i będzie po wszystkim – szeptał Stone, co­raz bardziej denerwując się. Jego twarz zrobiła się czerwona, a oczy płonęły z wściekłości. – Otwórz paszczę!
Christian chwycił dłonie oprawcy i starał się je odciągnąć od siebie. Kopał go przy tym gdzie popadnie, lecz Stone był niewzruszony, jakby nie odczuwał bólu. Chris błagał w duchu o cud, bo cokolwiek zrobi, zamieni się w smoka, który szalał w nim i chciał wyjść, by go ochronić, czy po­łknie tabletki zabije swoje dzieci. W takim wypadku wraz z nimi umrze on, bo nie zniesie bólu, jaki w nim zapanuje. Pomyślał o ukochanych partnerach. O tym, co oni wtedy poczują, gdy go stracą. Nie była to przyjemna wizja. Płakał i walczył z całych sił ze Stonem, ale zmęczenie i zimno od­bierało mu wszelkie siły.
– Otwieraj mordę! No już! To rozkaz twego pana! No, cukiereczku, jeden ruch i będziemy ra­zem władać światem. – Wsunął mu palce między wargi, by rozewrzeć szczękę. – Denerwujesz mnie! Mam ochotę rozciąć ci brzuch i je wyjąć! Uleczysz się prawda?! No jeszcze trochę. – Naci­snął mu bardziej szczękę na zawiasach i wepchnął palce do środka. – Jeszcze milimetr. I nie kop mnie! Jestem silniejszy! Ty jesteś słaby! Powinieneś zatrzymać jedyny posiłek, jaki dostałeś. A zim­no jest po to, byś tracił siły. Wiem, że diamentowe smoki były słabe nie mogąc się ogrzać.
Nie miał już sił. Zaczął się poddawać. Wszystko go bolało. Nic nie widział poprzez łzy wypeł­niające mu oczy. Czuł pod sobą tylko twarde łóżko, po którym się szamotał, by odrzucić od siebie Stone'a, któremu furia dawała coraz więcej siły i Chris miał wrażenie, że zaraz połamie mu szczękę. Czuł wielki ból w duszy i na ciele. Nie chciał się poddawać, ale to było takie trudne. Przed jego oczami pojawił się kojący wizerunek Daniela i Martina. Przepraszam moje miłości. Kocham was i wybaczcie mi, że nie byłem w stanie uratować ich i siebie. Nie dam rady. Zawiodłem.

* * *

Bał się, że było za późno. To, co odczuwał w głębi siebie, to była strata. Coś, co czuje się, kiedy umiera partner, gdy traci się go na zawsze. Mimo tego nie wierzył, że tak jest. Martin mu powtarzał, że ufa swojemu przeczuciu i Chris żyje. Tylko jak długo?
Przybyli do biurowca najszybciej jak się dało. Nie byli sami. Była z nimi grupa doskonale wy­szkolonych w walce zmiennych i teraz oni torowali jemu i Martinowi drogę do biura tego drania. Zostawiali za sobą walkę z taurenami, którzy chcieli im odgrodzić drogę. Wiedzieli, że Dario i inni sobie poradzą. W tych trudnych momentach liczył się Christian. Nie czekali na windę, biegli po set­kach schodów, byle dotrzeć jak najszybciej na ostatnie piętro. Nic nie mogło ich powstrzymać przez złapaniem Stone'a i dowiedzeniem się gdzie jest Chris. Mieli wrażenie, że czas zwolnił, a raczej to oni zwolnili, a gdzieś poza nimi wszystko przyśpieszyło. W końcu znaleźli się na właściwym pię­trze, gdzie ołów na nogach zniknął i znów mogli biec we właściwym tempie. Wpadli do biura jak huragan, ale mężczyzny, którego szukali nie było. Daniel jęknął i złapał się za serce.
– Co jest? – zapytał Martin, lecz po chwili i on zrobił to samo. – Chris. – Jedno słowo, a dało kolejną dawkę energii. – On jest niedaleko. Blisko. Obok. Tylko, kurwa, gdzie?! – Kopnął z całej siły najbliższą mu rzecz, a była nią szafa, w której Stone, powinien trzymać dokumenty, a trzymał...
– Monitory. Wszystkich obserwował – powiedział Daniel widząc jak w każdym z nich widać parter i piętra. Wtedy coś mu wpadło do głowy. Zaczął przełączać przyciski na nich, a te zmieniały widoki i prawie odskoczył, gdy zobaczył na jednym z ekranów ich Christiana. Christiana, który nie może się ruszać, a Stone prawie siedzi na nim i coś mu robi. – Cholera! Tylko gdzie jest ten pokój?!
– Gdzieś tutaj. Stone, nie odseparowałby Chrisa od siebie. Sam spędza w biurze dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie mamy czasu. On chce mu coś dać. – Daniel zaczął przeszukiwać gabi­net. Uderzał w ściany wyrzucał książki z półek. Martin poszedł w jego ślady. Wiara, że znajdą po­kój malała z każdym ruchem, ale pragnienie pomocy Chrisowi, wzięcie go w ramiona, było tak sil­ne, że się nie poddali. – Tu musi być przejście. Coś...
– Jest! – krzyknął Daniel. Jedna ze ścian obłożonych boazerią miała ledwie widoczne drzwi. Nic dziwnego, że na pierwszy rzut oka nikt nie mógł ich zobaczyć. Wyglądały jak reszta ściany dosko­nale w nią wkomponowane, lecz gdy stuknął w nie wydały inny odgłos. – Trzymaj się, kochanie. Już idziemy.

* * *

Stone złapał go za gardło i zaczął dusić. Chris prawie nie oddychał przez zasmarkany nos.
– W końcu otworzysz swe śliczne usteczka. Tak, jak będziesz je otwierał dla mojego chuja! Je­steś, kurwa, uparty. Ale chęć oddechu sprawi, że połkniesz te pigułki.
Dusił się. Czy była szansa, że w porę zwymiotuje i tabletki się nie rozpuszczą? Coś w pewnej chwili kazało mu nadal trwać. Jakaś moc, której nie znał. Przestał walczyć i skoncentrował się na oddychaniu. Zyskanie kilku chwil, było w jakiś sposób ważne. Zamknął oczy.
– Nie umrzesz mi tu, kurwa! Połykaj te cholerstwa! – Nagle hałas za drzwiami zwrócił jego uwagę. Musiał zwolnić chwyt, gdy spojrzał na nie. Coś w nie uderzało, a po chwili wyleciały z fu­tryny z głośnym trzaskiem. W pustej wnęce pojawili się nieproszeni goście. – Mamy, kurwa, towa­rzystwo.
– Puść go!
Słysząc ukochane głosy, Chris otworzył oczy i niestety również usta zaczerpując tchu. Tabletki wpadły do nich. Szybko odwrócił głowę i wypychał je językiem. Teraz nie mógł się już poddać. Nie widział, jak Daniel skacze na Stone'a i odpycha go od niego. Zyskał tylko wolność, by odwrócić się i wypluć wszystkie pigułki. Drgnął, gdy ujrzał postać nad sobą i chciał uciekać, lecz rozpoznając znajomy uścisk ramion, który natychmiast go otoczył, wtulił się w nie i rozpłakał.
– Zabierz go stąd! – krzyczał Daniel walcząc ze Stonem. Mężczyzna zadawał raz po raz ciosy, ale on nie był mu dłużny. Ledwie moment dzielił go od zmiany, a potem wgryzie się w szyję skur­wysyna!
Martin wziął Christiana na ręce i wyniósł z jego więzienia. Chciał wrócić i pomóc Danielowi, lecz chłopak mocno go trzymał.
– Kochanie, zaraz wrócę. On może sobie nie poradzić ze Stonem. – Słyszał odgłosy walki i czuł trwogę. Gdy ci dwaj się zmienią będzie tutaj piekło. Wilk nie poradzi sobie z dwumetrowym taure­nem, mającym rogi, pazury i twardy pancerz zamiast skóry. Christian go puścił w tym samym mo­mencie, gdy do gabinetu wpadł Dario z bronią w ręku. – Daniel! Pokój!
Dario kiwnął głową i pobiegł we wskazanym kierunku. Makabryczny widok przed oczami spra­wił, że nie myślał tylko działał.
Daniel leżał pod Stonem i starał się trzymać rękę, w której był nóż, z dala od siebie. Mężczyzna miał go ukryty pod nogawką spodni. Moment, w którym Daniel się zagapił sprawił, że błysnął przed jego oczami metal i teraz ta chwila mogła być jego ostatnią, gdy ten facet poderżnie mu gar­dło.
– On będzie mój, a ty wylądujesz w piachu – wysapał Stone. Nie wiedział, że to będą ostatnie słowa, jakie wypowie. Nagły strzał, jeden, drugi, trzeci spowodował, że ciało Gabriela Stone opadło na Daniela, a wypadający nóż drasnął zmiennego wilka w policzek.
– Zdejmij go ze mnie. – Nie był nawet zły, że to nie on go zabił. Teraz chciał pobiec, do Christia­na. Zobaczyć go, dotknąć i upewnić się, że nic mu nie jest. Z pomocą Daria sturlali ciężkie ciało z niego. Dario jeszcze pochylił się i sprawdził, czy mężczyzna naprawdę nie żyje. – I?
– Martwy. Po moich strzałach, gdy chcę zabić, nikt nie przeżywa. – Szkoda, bo w innej sytuacji chętnie by go powoli zabijał, lecz ryzyko, że zrobi coś jego alfie sprawiło, iż nie było czasu na za­bawę. Ważne, że tego taurena już nie było. Pomógł wstać Danielowi. Po jego wyglądzie i pokoju widział, że walka była zażarta. Oni prawie łóżko przewrócili, co było niezłym wy­czynem. – Dobrze, że się nie zmienił.
Daniel go jednak nie słuchał, powlekł się do drugiego pomieszczenia, gdzie na kanapie Martin przytulał Christiana, a ujrzenie ulgi w oczach drugiego alfy pokazało, jak bardzo bał się o niego.
– Ten sukinsyn nie mógł mnie pokonać.
Christian uniósł głowę z ramienia Martina i wyciągnął do niego rękę. Przyjął ją i opadł przy nich przytulając obu mężczyzn. Wyczuwał drżenie ciała zmiennego smoka. Jego partnerowi było zimno. Ogólnie całe ciało miał lodowate i szare.
– Proszę. – Przed oczami Martina pojawiła się marynarka Daria. – Smoki kochają ciepło, a tam w pokoju było dość zimno, by opadał z sił.
– Dziękuję, jesteś dobrym betą. – Martin przyjął marynarkę, on i Daniel mieli na sobie tylko same koszule, owinął ją wokół ramion Christiana, a potem otoczył go ramionami dając ciepło.
Dario stał i patrzył jak cała trójka jest nareszcie razem, jak się przytulają, składają na policz­kach, głowie pocałunki. Chris pomiędzy mężczyznami płakał i coś szeptał, pytał, jak się czują. Wzruszyło to betę. Zmienny smok pytał się o nich, chociaż to jemu groziło niebezpieczeństwo. Wi­docznie widok sponiewieranego Daniela tak na niego działał, a może bez względu na wszystko za­wsze i wszędzie martwiłby się o partnerów. Myślał, czy o niego kiedyś ktoś się tak zatroszczy? Po­wrócił myślami do młodego Langstona. Czy była nadzieja, że będzie mógł się zbliżyć do partnera? Wątpił w to. Nie wiedział, co się przydarzyło Justinowi, ale nie chciał narażać jego i siebie na wię­cej cierpienia. Widok, jak się go Justin boi, był wystarczająco smutny.
Christian miał wrażenie, że to sen, ale dotyk ukochanych mężczyzn na długo nie pozwolił mu tak sądzić. Znów byli razem. Poczucie bezpieczeństwa, jakim go obdarzyli, przynosiło mu ulgę. Tak bardzo potrzebował ciepła i miłości, które oni dawali oraz zapewnienia, że już po wszystkim.
– Co on chciał ci podać? – zapytał Martin. – Nic ci nie zrobił? On nie...
– Nie, nie zgwałcił mnie, jeżeli o to pytasz, tylko uderzył. – Dotknął policzka, na którym widniał fioletowy ślad. – Tabletki, jakie mi chciał dać miały zabić nasze młode – wyszeptał. – Nie martw się wyplułem je zanim się rozpuściły.
– Ale musimy i tak zabrać cię do lekarza. Ciebie też Danielu.
– Nic mi nie jest. To tylko mała ranka, a ciało wróci do siebie szybko. Drań był silny i umiał walczyć. – Nie chciał im mówić, że gdyby nie Dario leżałby tam z podciętym gardłem, a Stone by triumfował. Tym bardziej nie zamierzał odsuwać Daria ze stanowiska bety. Zamierzał błagać Star­szyznę, by pozwolili im na dwóch zastępców. Czasami się na to zgadzali. Tomas był ważny dla Martina, a Dario dla niego.
– Dario, zawieź nas do Craiga, a Robert niech się wszystkim zajmie – rozkazał Martin. Rada dała im pozwolenie na wszystko. Od dawna chcieli złapać Stone'a i raczej będą zadowoleni, gdy dostaną wiadomość, że ten mężczyzna nie żyje. Chociaż jak dla niego miał zbyt łatwą śmierć. Mar­tin uważał, że powinien cierpieć. Szkoda, że jego wizje się nie sprawdziły, bo miał wielką ochotę zrobić wiele temu taurenowi. Wstał oddając Christiana w ręce Daniela. Musiał przynajmniej zoba­czyć jego ciało. Poczuć satysfakcję, że oni żyją, a on już nie. Ciało leżało na podłodze z otwartymi oczami. Zaskoczony, co? Nie spodziewałeś się, że go znajdziemy. Bez ciebie nareszcie Chris będzie mógł żyć w spokoju.
– Tak się cieszę, że jesteś już z nami. – Daniel uścisnął Christiana. Nie mógł się nim nasycić i nigdy już nie chciał przeżywać tego, co ostatnio. Strach o ukochaną osobę wyzwalał jego najgorsze instynkty i paraliżował jego umysł. Był gotów zabić każdego, kto stanąłby mu na drodze i prze­szkodził w niesieniu pomocy ukochanym mężczyznom.

* * *

W napięciu oczekiwali wyników, USG. Craig dokładnie zbadał Christiana. Nakazał jego partne­rom przynieść mu coś do jedzenia i jak tylko wrócą do domu to położyć go do łóżka spać. Właśnie kończył badanie w pełnym skupieniu. Natomiast Christian ledwie trzymał powieki otwarte. Był szczęśliwy, że Luisowi nic nie jest. W drodze do lekarza, dzwonił do niego, by się upewnić jak on się czuje. Okazało się, że wszyscy czekali na niego i już się nie mógł doczekać powrotu. Pierwsze, na co miał ochotę to kąpiel. Czuł się brudny nie tylko, że od wczoraj rana się nie mył, lecz chciał się pozbyć dotyku rąk Stone'a. Co poczuł na wieść, że on nie żyje? Ulgę. Przekazał też partnerom, że jego ojczym też nie żyje. Sprawdzili wiadomości u znajomych zmiennych, którzy byli policjan­tami. Cooper Russo faktycznie popełnił samobójstwo.
– Wszystko w porządku. Musisz tylko wypoczywać. Jeść i wyspać się – powiedział lekarz.
– Nic im nie grozi?
– Nie. Dobrze, że wyplułeś te tabletki. W takim wypadku nie byłoby szans na uratowanie ich. Trzeba się cieszyć, że do tego nie doszło. – Podał mu ręczniki papierowe, by się wytarł. – Chris je­steś silnym mężczyzną, twoje dzieci chyba to odziedziczyły. Jedźcie do domu i po drodze nakarm­cie go.
– Już kupiłem coś dobrego. – Martin puścił oczko zmiennemu smokowi. Daniel przez ten czas zdołał się uleczyć i nareszcie tę noc mogli spędzić w spokoju. Sen przyda im się wszystkim. Gdy wracali do domu Chris zasnął na rękach Martina i mężczyzna musiał wnieść go do domu. Od razu został otoczony zmiennymi, a Sonia i Luis prawie popłakali się ze szczęścia, że ich przyjacielowi nic nie jest i tylko zasnął. Martin obiecał im, że zobaczą się z nim jak tylko chłopak dojdzie do sie­bie.
Za oknami już była późna noc, kiedy kładli swego śpiącego partnera do łóżka.
– Chciał się umyć – przypomniał Daniel.
– Jutro to zrobi. Spójrz na niego. Nawet nie uleczył policzka, by nie tracić energii. – Daniel usiadł obok śpiącego i wziął go za rękę.
– To też jutro zrobi. Pomóż mi go ubrać w pidżamę. Poszukam tej ciepłej, którą ostatnio kupił na zimę. – Wtedy Daniel próbował mu to wyperswadować, mówiąc, że do łóżka nie potrzebuje pi­żamy, bo i tak śpi z nimi nago, lecz Chris powiedział, że do dzieci nie będzie chodził nago i kupił najgrubszą, jaka była, by w zimie nie marzł. – Dobrze mieć was przy sobie – powiedział Alston pa­trząc czule na Martina.


* * *

Wyszła tylko na półgodziny. Półgodziny wraca i co zastaje? Jej szef, jej ukochany nie żyje! I czyja to wina? Tych przeklętych zmiennych, którzy przyszli po swą własność! Do tego czuła za­pach, zmiennego wilka, który ją kilka tygodni temu porwał i pobił żądając wiadomości o Stonie! Był bratem tego dupka, którego zabiła. To on zabił Gabriela! Już ona mu pokaże!
– Przysięgam, że wypruję flaki z ciebie i znajdę na to sposób. Ale najpierw muszę się zająć czymś, co ma pierwsze miejsce. Zemsta poczeka. Nawet jakby przez następne lata miała czekać. – Już czuła jej słodki, mdlący smak w ustach. Chwilę później jej żałobny krzyk rozniósł się po całym budynku i dotarł nawet do miejsc pod ziemią, gdzie były burdele, którymi już się Wielka Rada zaję­ła i zabrała wszystkich, by im pomóc. Także wykorzystywanym ludziom.

* * *

Chris potrzebował tak długiego odpoczynku, że cały czas spał. Budził się jedynie, aby pójść do toalety i coś zjeść. Dopiero trzy dni później był w stanie w końcu wziąć kąpiel i jeszcze miał pre­tensję do obu kochanków, że ci pozwolili mu śmierdzieć. Zapewniali go, że tak nie było, ale on wiedział swoje. Prawdę mówiąc był zły, gdyż za długo nosił zapach tego... Dlatego gorąca woda, była jego ukojeniem. Starał się nie pamiętać o tym, co było, lecz widział te wszystkie obrazy, które przyprawiały go o gęsią skórkę. Odrzucał je zapewniając siebie, że już wszystko się skończyło, dzięki temu odczuwał spokój. Zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. Wytarł się olbrzymim ręcznikiem, który kupił, gdy tu zamieszkał. Zawsze o takim marzył. Owinął się nim i wrócił do sypialni. W tym samym momencie pukanie do drzwi spowodowało, że zatrzymał na sobie ręcznik, który miał wylądować wygodnie na łóżku, a on ubierałby się w przygotowane przez siebie ubrania.
– Proszę.
Luis wsadził głowę do środka. Jego twarz tak uradowała Chrisa, że podszedł do drzwi i wcią­gnął chłopaka do pokoju, by móc go zwyczajnie w świecie przytulić.
– Puść mnie, bo mnie udusisz – wycedził Luis, kiedy ręce przyjaciela oplotły mu się wokół szyi. Wilgotne włosy smyrały mu policzek i poczuł się niekomfortowo wiedząc, że ten jest prawie nagi.
– Nie mów, że taki delikatny jesteś. – Puścił go i przyjrzał mu się. Na lewej skroni tkwił plaste­rek, ale Luis nie wyglądał na chorego. – Martwiłem się, że ten, kto cię uderzył, coś ci zrobił.
– Mam twardą głowę. Eeee, ubierałeś się. Może poczekam na zewnątrz...
– Siadaj. Już widziałeś mnie nago. A Daniela i Martina tu nie ma, nie skręcą ci karku – zażarto­wał. Widok przyjaciela dobrze na niego działał.
– To ja jednak wyjdę. – Zanim odwrócił się do drzwi został pociągnięty na najbliższy fotel.
– Nie wydurniaj się. Ubiorę się potem. Teraz chcę wszystko wiedzieć. Kto był zdrajcą? Moi partnerzy wspominali coś o Charliem, ale mogło mi się przesłyszeć, nie bardzo kontaktowałem.
– Tu był istny armagedon. Wszystko zaczęło się od...
Gdy Luis opowiadał, Christian uważnie słuchał, każdego słowa. Tak bardzo wszyscy martwili się o niego, starali się go szukać i wspierali swoje alfy. Zrozumiał jak ważny jest dla tej sfory, że go przyjęli w pełni i traktowali jak jednego z nich.
– To była najszczęśliwsza chwila naszego życia, kiedy Daniel zadzwonił i powiedział, że jesteś już z nimi – dokończył Luis. – Przykro mi, że to cię spotkało.
– Mnie też, ale to, co nas nie zabije to nas wzmocni. Czuję, że jestem silniejszy. Stone'a już nie ma, mojego ojczyma także, więc mogę żyć pełnią życia. Donoszę ciążę, urodzę, wychowam dzieci, podejrzewam, że nie tylko te i będę kochał swych partnerów do końca życia.
– Jak dobrze to słyszeć. – Daniel od dłuższego czasu przysłuchiwał się ich rozmowie. Stał opar­ty o futrynę z rękoma w kieszeniach. Cała jego postawa świadczyła, że wreszcie się wyluzował.
– Podsłuchujesz. – Christian błysnął bielutkimi zębami patrząc na ukochanego.
– Gdzież bym śmiał. Przyszedłem zobaczyć, czy jeszcze śpisz, a ty pogawędki sobie urządzasz.
– To ja już pójdę. – Luis wstał w fotela. – Zaczekam na dole. Powiem kucharzowi, żeby przygo­tował dla ciebie... Co byś chciał?
– Naleśniki. Z syropem klonowym – dodał – i porcję mandarynek, tonę ogórków kiszonych z czekoladą, a także...
– Stop. Nie rozpędzaj się tak. – Daniel powstrzymał go próbując nie zwymiotować na myśl o ogórkach i czekoladzie razem. – Luis, powiedz, żeby przygotowali tylko naleśniki.
– Dobrze. – Nawet, gdy zamknęły się za Luisem drzwi nadal słyszeli jego śmiech.
– Będziemy chcieli z tobą porozmawiać – powiedział poważnie Alston pochylając się i składa­jąc czuły pocałunek na czole zmiennego smoka.
– Wiem. – Pogłaskał go po policzku. – Kocham cię.

* * *

Wybrał się na bardzo długi spacer i nie wiedział, jakim cudem zawędrował, aż pod Arkadię. Chyba chęć zobaczenia przyjaciela skierowała jego nogi w to miejsce. Justin spędził ostatnie dni niepokojąc się o Chrisa, a gdy Jacob powiadomił go, że chłopak jest już w domu, cały i zdrowy pła­kał ze szczęścia. Bardzo chciał go zobaczyć, porozmawiać z nim. Tylko tam było tylu obcych. I był on. Mężczyzna, do którego jego wilk krzyczał: Partner.
– Cześć? Kim jesteś? – Podskoczył słysząc dziewczęcy głos. Nie rozmawiał z obcymi. Nie, że nie chciał. Po prostu musiał milczeć. – Nie umiesz mówić... Czekaj, ty nie jesteś Justin? Z opisu wyglądu podobny do opowieści Chrisa. – Dziewczyna zbliżyła się do niego. Jej ciemne włosy były spięte na czubku głowy jakąś fantazyjną spinką, a krótka spódniczka i bluzka z krótkim rękawem dodawały jej uroku. W ręku trzymała bukiet kwiatów. – Jestem Sonia. Christian jest moim przyja­cielem. Idziesz do niego? Nie wiem czy się już obudził, ale chodź. Musi w końcu wstać. Nie? – Uśmiechnęła się promiennie do niego. Nawet nie zauważył, kiedy podążył jej krokiem. Był zły na siebie, że jest dorosłym mężczyzną, a zachowuje się jak wystraszone dziecko, szczeniak bardziej pasuje. Już było dobrze, ale ostatnie dni całkiem go niszczyły. Nikt mu nie zrobi krzywdy, a alfy z Arkadii są mili. Musi zobaczyć Chrisa, po prostu musi.

* * *

Widzieć ich prawie wszystkich razem, zgromadzonych przy stole, było czymś, za czym nie wie­dział, że tak bardzo tęsknił. Te wiele godzin uwiezienia wlokło się całe wieki. Teraz siedząc z nimi w kuchni zrozumiał, że ci zmienni są jego rodziną. Dario stał oparty tyłkiem o szafki i popijał kawę z kubka, nie szklanki jak zwykł to robić Robert jego prawa ręka i gamma sfory. Karia, Stef, Marko, Matt i Monik gapili się na niego jak cielę w malowane wrota. Wiedział, że ci młodzi wiele zrobili w czasie poszukiwań. Rwali się też do wyjazdu do miasta, lecz Daniel ich powstrzymał.
– Dzięki – powiedział Christian, kiedy przełknął ostatni kęs naleśnika. Naprawdę zjadłby ogór­ków. – A teraz pytajcie, o co chcecie. Szczególnie wy – zwrócił się do partnerów, którzy starali się porozumiewać między sobą wzrokiem. – Naprawdę jak coś chcecie wiedzieć to walcie prosto z mo­stu, chyba, że chcecie zdenerwować mężczyznę w ciąży dając sobie potajemne sygnały.
Obaj odchrząknęli z zażenowaniem. Naprawdę owinął ich sobie wokół małego palca.
– Wiesz, że Charlie nas zdradził i teraz Rada ma go osądzić, ale podejrzewamy, że nie był sam. Sprawdziliśmy jego telefon i bilingi, ale musiał mieć drugi, którego nie znaleźliśmy. Ten oficjalny jest czysty. Rozpoznałbyś osobę, która uśpiła cię przed zaciągnięciem do auta? – zapytał Daniel.
– Było ciemno. Widziałem potężną sylwetkę i tyle. Mimo wszystko rozpoznałbym go po zapa­chu, ruchach i głosie. Nie był to nikt stąd.
– Być może jakiś tauren, co utrzymywał stosunki z omegą – wtrącił Dario i nagle napiął się cały.
– Co się stało? Dario? – Chris zaniepokoił się reakcją bety. Luis zaczął się rozglądać, wokół, ale nie widział, co mogło sprawić, że Dario omal nie upuścił kubka lub, co prędzej było prawdopodobne, nie zgniótł go w dłoni.
Do kuchni weszła Sonia z naręczem polnych kwiatów, położyła je na stole, spojrzała na Chri­stiana i zapiszczała.
– Moje Chrisiątko, kochane. – Obiegła stół i przytuliła go mocno. – Zaglądałam do ciebie po kilkanaście razy dziennie i ciągle spałeś.
– Dlaczego pachniesz nim? – zapytał Dario.
Dziewczyna zostawiła przyjaciela i odwróciła się do Daria.
– Kim?
– Z kim się widziałaś? – Zazdrość, że jego partner, do którego nie może się zbliżyć, był blisko niej zaczęła wkradać się do jego umysłu. To na niej poczuł jego zapach.
– Z Justinem. Przyszedł do Christiana – odpowiedziała wesoło wyciągając z półki wazon.
– Justin, tu jest? – zapytał Chris i podniósł się z krzesła.
– Na dworze. Nagle stanął jak wryty i powiedział, że dalej nie pójdzie.
Dario był pewny, że wyczuł jego. Siłą woli zmusił się, by tam nie pobiec, ale kubek w jego ręce właśnie przestał istnieć. Daniel podszedł do swego bety i przyjaciela, znając sytuację wiedział, co robić.
– Daj mu czas. Radzę ci się nie poddawać, tylko działać na spokojnie.
– Jego brat...
– Jacob powiedział, żebyś się do niego nie zbliżał, ale nie zakazał robić czegoś innego. Wystar­czy, że tu jesteś, on cię czuje. Pozwól mu się oswoić. Podejrzewam, że spotkało go coś strasznego i dlatego taki jest. – Poklepał go po ramieniu dodając otuchy..
Wilk w Dario poruszył się na te słowa. Każdy, kto skrzywdzi jego partnera, nawet jakby nigdy nie miał z nim być, będzie miał z nim do czynienia.

* * *

Christian zabrał Justina tam gdzie będą sami, ale inni będą ich widzieć z daleka. Mimo wszystko wolał się już nie oddalać. Opowiedział przyjacielowi, co się wydarzyło i zwierzył, że chwilkami się boi, ale wierzy, że już nic mu nie grozi.
– Dzieciakom nic się nie stało i jestem z tego powodu szczęśliwy. – Pogłaskał się po brzuchu. – Nie wierzyłem, że tak szybko rozwinie się u mnie instynkt ojcowski. Mogę cię o coś zapytać?
– Oczywiście. – Obaj przysiedli na niskim murku otaczającym ogród ziołowy, jaki założyła Ka­ria. Przy Chrisie Justin odżywał. Naprawdę ufał zmiennemu smokowi.
– Najpierw chcę ci powiedzieć, że Dario jest świetnym facetem. Wiem, że to twój partner i nie musisz się go bać. Może czasami wygląda groźnie, lecz to jeden z najwspanialszych mężczyzn ja­kich ostatnio spotkałem. Widzę, co się dzieje i mam pytanie z tym związane. Co jest powodem tego, że tak się boisz? Boisz się obcych, partnera, do którego w innym wypadku byś pobiegł i... no wiesz.
Justin domyślił się, o co chodzi Christianowi, spuścił wzrok na swoje ręce złożone na kolanach i zarumienił się. Wieki nie myślał o tym, o czym wspomniał przyjaciel. Nie mógł mieć partnera, nie pozwoli mu się dotknąć. Co więcej, zbliżyć się do siebie. Ten Dario budził jego niepokój, to, że sie­dzi w nim bestia. Do tego partner oznaczało tak wiele. Rzeczy, o których nie śnił, nie marzył, no, bo jak mógłby, kiedy nie czuł nic więcej poza lękiem. Zdecydował, że Chrisowi mógł zaufać i potrze­bował opowiedzieć o sobie komuś innemu poza bratem.
– Mam nadzieję, że to, co ci powiem, pozostanie między nami. Nie chcę wzbudzać niczyjego współczucia, litości. Wolę jak śmieją się ze mnie, że dorosły facet tak się zachowuje.
– Kto się śmieje?
– Ludzie w miasteczku. – Rzadko jeździł z Jacobem do miasta na zakupy, ale wtedy trzymał się tylko jego i gdy ktoś przypadkiem otarł się o niego miał ochotę schować się w mysiej dziurze. Jego strach bawił niektórych. Ostatnio on się wzmógł i już nie jeździł do miasta, szczególnie, że wielu obcych z Arkadii tam przebywało, tym samym miał spokój od śmiechów. – Naprawdę chcesz o mnie wszystko wiedzieć? Nawet jak to, co powiem sprawi, że możesz źle się poczuć?
– Tak, chcę, o ile ty chcesz mi to wyznać.
– Nie zawsze byłem taki... – Zaczął swoją opowieść Justin Langston. Wywarła ona tak wielkie wrażenie na Christianie i tak, żal mu było tego młodego mężczyzny, że każdego dnia, a nawet tygo­dnia, jaki mijał po zakończeniu tej rozmowy przysięgał sobie, że nigdy, przenigdy nie zostawi swe­go przyjaciela, który stał się jego bratem i pomoże mu znów wrócić do tego, kim Justin był. Chociaż tak naprawdę miał nadzieję, że ktoś inny to zrobi. Tylko ta osoba, jakoś nie miała zamiaru nic robić.


18 marca 2014

Jedwabny szal - Rozdział 14

Dziękuję za komentarze. :)

___________________

Jak to jego mama była niewolnicą? Nigdy mu też nie powiedziała, kim właściwie była. Jak poznała ojczyma? Z drugiej strony Stone może kłamać, by odwrócić jego uwagę. On się uspokoi, a ten... Nawet nie chciał myśleć, co mogło się stać rano. Przełknął ciężko ślinę i tak czując nieustępującą gulę w gardle. Odsunął się pod samą ścianę, kiedy mężczyzna zbliżył się do łóżka patrząc na niego wzrokiem jak na najznamienitszy deser.
– Twoja matka, była piękna. Jesteś kropla w kroplę do niej podobny. Jej włosy błyszczały w słońcu, ale były o ton jaśniejsze – mówił Stone. – Gdy ją zobaczyłem wiedziałem, że musi być moja. Już wtedy liczebność diamentowych smoków znacznie spadła. Nawet to, że mężczyźni mogli zajść w ciążę. Co z tego, jak rodzili chłopców. Wiesz, zrodzony z kobiety ma dziedziczyć ten dziwny dar. Natomiast chłopcy urodzeni przez mężczyznę nie mogli sami rodzić. A kogo mieli zapładniać jak brakowało kobiet?
– Męż... Mężczyzn?
– Tak, ale oni znów rodzili chłopców. Jeden czy dwóch miało dziewczynki. Ty miałeś to szczęście, że zrodziłeś się z kobiety. – Uśmiechnął się zwycięsko Stone. – Dlatego mam swoje plany związane z tobą. Ale to za chwilę. Teraz opowiem jak zdobyłem zaufanie tej nielicznej grupki. Ślepo wierzyli w moją pomoc. Królowa tym bardziej. Chciała mi dać pieniądze, wszystko bym pomógł przetrwać jej rasie. Nie rozumiała, że wszystko miałem, poza nią. Poprosiłem ją o rękę, ale mnie odepchnęła. Powiedziała, że nigdy nie wyjdzie za taurena. Obraziła mnie. Dlatego zabrałem ją ze sobą.
– Porwałeś ją?
– Tak, porwałem, mój cukiereczku. – Wyciągnął do niego rękę, ale Chris ją odepchnął. Mężczyzna roześmiał się. – Była taka sama. Odpychała mnie za każdym razem. I jak głupi liczyłem na to, że odda mi się samodzielnie. Byłbyś moim synem. – Ponownie się roześmiał widząc przerażony wzrok zmiennego smoka. Usiadł przy nim na łóżku. – Nie jesteś nim. Dzięki temu mogę wykonać swój plan. Jaki bym nie był, nie przeleciałbym swego dziecka.
– Teraz nie wiem czy mam się cieszyć, czy płakać – wymamrotał pod nosem Christian.
– Ja się cieszę. – Położył mu rękę na udzie i pogłaskał. Będzie go miał. – Porwałem ją. Uwięziłem. Nigdy jej nie znaleźli. Bez swojej królowej gniazdo smoków się rozpadło. Ona żyła u mnie w tym budynku i tym pokoju. Tak, cukiereczku. Tutaj więziłem twoją matulę. Czekałem na nią, by pozwoliła mi się posiąść za jej zgodą. I jaki głupi byłem, kiedy pozwoliłem, aby karmił ją człowiek. Jeden z tych, co o nas wiedzieli i pracowali dla mnie. Zakochali się w sobie. Ona i ten chudzielec. I wiesz, co ta suka zrobiła?! – Wstał wściekły z łóżka. – Oddała mu swą niewinność. Pod moim nosem pieprzyła się z nim, a ja tego nie widziałem. – Wtedy nie pomyślał, by założyć jakiś podgląd do pokoju, jak miał teraz. Zresztą to były inne czasy. Nie było takiej techniki. – Ten mikrus spłodził jej dziecko! Ciebie! – Wskazał palcem na chłopaka, który podwinął nogi pod siebie. – Tak! Twoim ojcem był człowiek. Jesteś zrodzony ze złej krwi. Dlatego nie możesz się zmienić. Inaczej bym musiał cię przykuć łańcuchami do ściany byś nie rozwalił mi biurowca.
To zaskoczyło Christiana. Stone nie wiedział, że on może się zmieniać? Nie robił tego tylko z powodu dzieci. Widocznie jego królewska krew pokonała zwykłą ludzką, bo słyszał, że mieszańce z ludźmi nie mają cech zmiennych, poza długim życiem. W tym miał przewagę nad Stonem, lecz nic mu to nie dawało. Musiał działać jako człowiek, nie smok.
– Wiesz, że ona pewnego dnia zdobyła moje zaufanie i uciekła? – kontynuował swoją, wypowiedź Gabriel. – On jej w tym pomógł. Oddał za nią życie!
– Co? – Właśnie dowiedział się, że jego ojcem był człowiek, zyskał go, miał nadzieję, że mężczyzna gdzieś jest, a tu nagle go w tym samym czasie stracił?
– Miałeś nadzieję, że będziesz miał tatusia? Pomyliłeś się. Zabiłem go, ale ona zniknęła mi z oczu. Pojawiła się później. Mogłem obserwować ją i ciebie, kiedy moim współpracownikiem został Cooper Russo. A wiesz, że otrzymałem wiadomość, że twój ojczym popełnił godzinę temu samobójstwo?
Christian nienawidził ojczyma za to, co mu zrobił, lecz nigdy nie życzył mu śmierci. Dlaczego on to zrobił? Nie był typem osoby, którą ciągnie do samobójstwa. Co takiego się stało, że ten człowiek się zdecydował na ten krok? Nie było mu żal. Właściwie to nie miał żadnych uczuć, co do tego. Była w nim tylko ciekawość, co do intencji, jakimi Russo się kierował popełniając samobójstwo.
– Cukiereczku, za dużo myślisz. Twój ojczym sam z siebie nic, by nie zrobił. Moją zasługą jest, że on teraz przebywa sobie w piekiełku na audiencji u Lucyfera.
– Co mu zrobiłeś? – Po słowach Stone'a, był już pewny, że jego porywacz maczał palce w śmierci Coopera.
– Tylko zasugerowałem kilka rzeczy. Niech twoja śliczna głowa się tym nie przejmuje. – Wspiął się na łóżko, złapał chłopaka obsuwając go w dół, by ten leżał i kolanem rozsunął mu nogi. Uklęknął pomiędzy nimi. Ręce oparł po obu stronach głowy chłopaka. Stało się to tak szybko, że Chris nie zdążył zareagować.
– Twoja matula nie dała mi tego, czego chciałem, ale ty dasz. Nie obchodzi mnie czy się na to zgodzisz czy nie. Za chwilę będziesz mój i zerżnę cię tak, że nie będziesz mógł chodzić – wysyczał mu prosto w twarz.
– Zostaw mnie. Daj mi czas....
– Czas? Dałem czas królowej i mnie oszukała. Ty go nie masz. – Czuł satysfakcję z lęku zmiennego smoka. Napawał się nim, a myśl, że zaraz będzie miał go nagiego sprawiała, że stawał się twardszy niż był wchodząc tutaj.
Christian miał ochotę wymiotować. Nie chciał tego! Nie pozwoli dotknąć się temu mężczyźnie! Próbował w głowie ułożyć sobie plan ucieczki. Gdyby go jakoś uderzył, pozbawił przytomności wyjąłby mu kluczyk z kieszeni i uciekł. Miał nadzieję, że siłowanie się z tym taurenem nie przyniesie szkody młodym w nim.
– Nie jestem, aż tak wspaniały jak myślisz – powiedział Christian odważnie patrząc w oczy Stoneowi, ukrywając strach w sobie.
– Jesteś. Twoja dupcia jest. Jesteś też bardzo cenny, chłopcze. – Złapał jego nadgarstki lewą ręką, a prawą zaczął rozpinać mu guziki koszulki, by zaraz rozerwać materiał z niecierpliwości. Jego oczy zabłysły, gdy ukazała mu się jasna, szczupła pierś nowego, wręcz wymarzonego kochanka. Przytrzymał go mocniej, gdy Christian zaczął z nim walczyć. – O, tak lubię jak ktoś walczy ze mną w łóżku.
– Zostaw. Daj mi czas...
– Powtarzasz się. Nie ma czasu. Mam ochotę cię przelecieć. Powiedz, kiedy będziesz płodny?
Christian zamarł.
– Po co ci to?
– Chcę mieć twoje dzieci. Słyszałem, że wy potraficie wyprodukować wiele jajeczek. Będę cię cały czas rżnął, by cię zapłodnić. Chcę mieć dzieci księcia. To da mi władzę nad smokami. Każdą ich rasą.
– Nigdy się na to nie zgodzę! – Splunął mu na twarz i zaraz poczuł siarczysty policzek.
– Nie sprzeciwiaj mi się! Będziesz rozkładał nogi, kiedy będę chciał! – Kolejne uderzenie sprawiło, że Christian jęknął z bólu. Zamknął oczy, gdy Stone przesuwał rękę po jego piersi wędrując dłonią w dół. Zanim zorientował się, co się dzieje poczuł jak jego ręce są uwalniane. Otworzył oczy i ujrzał, że Stone stoi po drugiej stronie pokoju i patrzy na jego brzuch. Sapał ciężko obnażając kły. Chris miał wrażenie, że gdyby mężczyzna był do tego zdolny, to z jego nosa buchałaby teraz para.
– Masz brzuch! Oni cię zapłodnili! – wrzeszczał Stone. – Pozwoliłeś im na to, co miało być moje! Kurwa! Kiedy miałeś taką chcicę, co? – Dopadł do niego i chwycił go za włosy. – Kiedy rozłożyłeś przed nimi nogi?!
Chris pisnął i złapał nadgarstki oprawcy by, chociaż trochę zminimalizować ból wyrywania włosów. Policzek od wcześniejszych uderzeń niemiłosiernie go piekł. Lecz nie chciał się uleczyć. Całą energię trzymał dla swoich dzieci.
– Zostaw mnie!
– Chciałbyś. Brzydzę się dotykaniem ciebie z tym brzuchem. Musisz być od niedawna, zapłodniony, bo jeszcze nie urósł tak, bym mógł go zauważyć bez dotyku. – Szarpnął go ostatni raz i ponownie się cofnął. Poprawił marynarkę. – Nie martw się, niedługo to potrwa. Podobno, gdy mężczyźni diamentowych smoków poronili, natychmiast natura robiła swoje i ponownie mieli szansę zajść w ciążę. – Roześmiał się szyderczo na wzrok, jakim obdarzył go jego uszkodzony cukiereczek. – Nie bój się. Nie będzie cię boleć, gdy będziesz je tracił. Zajmę się wszystkim. – A mógł się teraz, zabawiać. Tylko jak miał go dotykać z myślą, że ten nosi dzieci zmiennych wilków?! Poczeka, Chris będzie smaczniejszy. Opuścił pokój nie dodając nic więcej.
Christian nie mógł oddychać. Dusił się. Strach zniewalał go coraz mocniej. Ten tauren nie może zabić jego dzieci! Nie może! Nie pozwoli mu na to i na to, by ten go tknął. Prędzej umrze wraz z maluchami. Zerwał się w łóżka w tempie natychmiastowym i pobiegł do toalety. Ledwie sięgnął muszli, a cały posiłek, jaki zjadł wylądował w niej wyciskając łzy z oczu zmiennego smoka i paląc gardło.

* * *

Godziny mijały, a oni nic nie wiedzieli. Daniel i Martin z powodu, że odczuwali strach swego partnera robili się coraz bardziej nieprzewidywalni. Uwalniali swój instynkt drapieżcy, co powodowało, że każdy w ich pobliżu miał się na baczności, by nie zostać poranionym przez ostre pazury, jakie pojawiały się w miejsce paznokci. Sonię i Luisa bardzo niepokoił ten fakt. Pierwszy raz widzieli ich w takim stanie. Do tego przeszywający wzrok, pełen bólu i furii powodował, że obejmował ich lęk o swoje życie. Nie wiedzieli, że nie musieli się obawiać. Jako alfy Daniel z Martinem nie skrzywdziliby nikogo. Nikogo niepotrzebnie. Ludzie byli bezpieczni, ale każdy z wilków był podejrzany. Gdy Daniel wrócił do domu z Dariem jeden z pokoi stał się centrum wielkiego huraganu, jaki nim kierował. Trzeba będzie zamówić nowe meble, bo te do niczego się nie nadawały.
– Przysięgam, jeżeli on mu zrobi krzywdę to będzie długo umierał! – krzyczał Daniel.
– Kochanie, wizja, jaką ja roztaczam na pewno ci się spodoba. – Martin wziął jego twarz w dłonie. – Znajdziemy naszego ukochanego i nie wypuścimy go już z rąk.
– Sądzisz, że jego uległość w łóżku przeniesie się też na życie? Nie da się zamknąć w złotej klatce.
– To by było zbyt piękne. On i w łóżku nami rządzi.
– Nie chcę partnera, który przytakuje mi we wszystkim. Chcę Chrisa. Chcę, aby mi się, sprzeciwiał. Chcę, by ulegał, kiedy się kochamy i chcę, by pozwolił nam się kochać. – Patrzył z rozpaczą na Martina. – Jest w niebezpieczeństwie. Pojadę tam ze sforą i rozniosę budynek na strzępy. On tam jest.
– A potem Rada niesłusznie oskarży cię o napaść na rasę taurenów, kiedy Chrisa tam nie będzie. Mógł go ukryć gdzieś indziej. – Przytulił Daniela chcąc dodać sobie i jemu sił. – Nie musimy być z dala od niego tydzień, ja już czuję ból oddalenia partnera. – Przeraźliwa tęsknota łamała mu serce rozrywając duszę na strzępy. Wszystko było podsycane ogromnym niepokojem, że życie ich partnera i dzieci wisi na włosku.
Daniel ryknął na cały głos, a ten rozszedł się po domu sprawiając, że wszystkim włosy stanęły dęba. To był krzyk bezdennej rozpaczy i pełen tęsknoty. Tak wielkiego bólu, że Sonia się rozpłakała. Luis miał ochotę sam siebie obedrzeć ze skóry za to, że nie był ostrożny. Myśleli, że są tu bezpieczni.
Nagle drzwi do domu rozwarły się z hukiem i wpadł przez nie Dario oraz Jacob. Prowadzili ze sobą niepozornego omegę, którego popchnęli wprost pod stopy pary alf.
– Niech powie, co znaleźliśmy w jego domku! – Dario zmierzył wystraszonego omegę wzrokiem. Miał ochotę rozerwać mu gardło. Kiedy wrócił z Danielem i przyjechał Jacob obaj pomyśleli, żeby przeszukać domki sfory. W żadnym z nich nie znaleźli nic podejrzanego. Wszyscy trwali w pogotowiu lub zajmowali się szukaniem Christiana. Lecz gdy dotarli do tego szczeniaka, ten się pakował i nie, dlatego, że chciał wyjechać uczyć się, na co pozwolenia jeszcze nie dostał. Zapytany, co robi opowiedział im ciekawą historię, a musiał to zrobić, kiedy znaleźli u niego pistolet i ślady krwi.

* * *

Gabriel Stone usiadł za biurkiem i chwycił słuchawkę telefonu. Wykręcił numer do swego dłużnika. Nie czekał długo na odebranie rozmowy.
– Słucham? – odezwał się głos po drugiej stronie.
– Chciałem ci podziękować za twój dar. Naprawdę, nie spodziewałem się, że ty jesteś do tego zdolny. Star naprawdę zawróciła ci w głowie? – Ją też musiał wynagrodzić. Zastanawiał się gdzie ona przebywa. – Mam jednak do ciebie jeszcze jedną prośbę. Gwarantuję, że dostaniesz Star i stanowisko u mnie.
– Co mam zrobić?
– Załatw mi jakieś tabletki poronne. Nasz Chris jest w ciąży. Nie chcę gówniarzy! Jeszcze dziś ma się ich pozbyć!
– W ciąży? Ale...
– Masz wszędzie dojścia z racji tego, kim jesteś i co robisz. Znasz odpowiednich ludzi. Dziś chcę mieć tabletki! – Odrzucił słuchawkę na widełki. Przyda mu się ktoś taki jak ten zmienny. Nacisnął przycisk interkomu i powiedział: – Przyślij do mnie Star. Natychmiast.
– Dobrze, szefie.
Czekając na kobietę z zachwytem obserwował Christiana na monitorze. Był zły, że musi czekać, ale potem chłopak mu wszystko wynagrodzi. Wszystko!
– Nie ma w nim nic, czym się tak zachwycasz.
– Nie zaskakuj mnie tak! – Odwrócił się do niej wściekły. Nienawidził, że ta żmija porusza się tak cicho.
– Spokojnie, mnie nie musisz się bać. – Star bez pytania usiadła na krześle. Odkąd zrobiła swoje czuła się pewnie. Stone był jej coś winien.
Gabriel obrzucił ją wzrokiem, w którym nie było już krztyny zainteresowania. Założył ręce na piersi i rzekł do niej:
– Nie podziękowałem ci jeszcze za wykonanie planu.
– To było nawet dość łatwe. Szczególnie, że ktoś nam pomógł.
– Kto? – Zainteresował się. Nie było mowy o kimś jeszcze.
– Nie martw się. Dzieciak nie piśnie słówka. Pewnie już jest daleko stąd. Wybacz, ale on zgodził się nam pomóc. Potrzebował pieniędzy i był zły, na swoje alfy. Poza tym tylko ktoś stamtąd mógł twego ptaszynę zabrać. Niczego się nie dowiedzą.
– Był tu Alston.
– I co? Przecież to tylko jego podejrzenia, bo szukałeś młodego Russo. On nic nie wie. Bez zgody Rady nie może przeszukać budynku – powiedziała zakładając nogę na nogę. Sukienka lekko się jej podsunęła odsłaniając zgrabne udo. Miała ochotę zawarczeć, kiedy Stone nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Jeszcze wczoraj rano pieprzył ją do upadłego. Najchętniej, to by pozbyła się tej jego ptaszyny. Przez chłopaka nie mogła już liczyć nawet na minimalne zainteresowanie. Nie mogła jednak nic zrobić. Stone cały czas miał klucz do pokoju, a jej nie pozwalał zbliżać się do siebie. Zawsze, by mu mogła wyjąć klucz w uniesieniu. Był jednak drugi problem, tauren nie opuszczał gabinetu, a tylko stąd było przejście to tajnego pokoju. Liczyła, że jej szef znudzi się po jakimś czasie książątkiem i ona odzyska u niego pierwszeństwo. Patrzyła jak wypisuje jej czek na określoną sumę. Nie chciała tych pieniędzy. Chciała jego, ale jak dają kasę, to jak mogła ją odrzucić? Kochała pieniądze, luksusy i władzę. W przyszłości zamierzała dzielić to wszystko stojąc u boku Gabriela. Natomiast mężczyznę, którego uwiodła... Cóż dobry był w łóżku, ale nie da jej tego, co ten mężczyzna dający jej w tej chwili bardzo cenny zwitek papieru. Poza tym tamten nie był taurenem. Ona chciała kogoś swojej rasy.
– Dziękuję ci bardzo, Star.
– Do usług, szefie.
– Twoja ofiara ma dla mnie coś załatwić. Przyniesiesz mi to – powiedział i całkowicie ją zignorował odwracając się do monitora. Jego cukiereczek teraz siedział skulony pod ścianą i płakał. Płacz skarbeńku, płacz. Czeka cię życie wśród łez, jako mój partner.

* * *

Martin patrzył na omegę i nie bardzo kojarzył, co się dzieje. Czuł, że Daniel odsuwa się od niego i podchodzi do leżącego chłopaka.
– Co tu się dzieje? Czemu go przyprowadziliście? – zapytał Alston.
– Niech wam powie, alfo – odpowiedział Dario poddańczo. Miał przed sobą władcze alfy, nie przyjaciół.
– Ja nic nie zrobiłem! – pisnął chłopak.
– Charlie. – Władczy ton Daniela sprawił, że omega jeszcze bardziej się skulił. – Co zrobiłeś?
– Ja, przepraszam potrzebowałem pieniędzy.
Złe przeczucia targnęły Martinem. Czyżby ten młody... Nie wierzył w to. Szczeniak był za młody, by coś sam wymyślić i zrobić.
– Nie mów, że to ty wydałeś Christiana! – Daniel szarpnął go za włosy i odrzucił do tyłu. Dla zdrajców nie miał litości i na pewno nie było dla kogoś takiego miejsca w sforze.
– Musiałem. – Nie podnosił wzroku. Nie mógł. Nie chciał być rozszarpany za sprzeciwienie się tym srogim mężczyznom. – Nigdy nie czułem się tutaj jak w domu. Chciałem się uczyć. Wyjechać. Tym bardziej mieszkanie na wsi mnie mierziło. Wy nie dalibyście zgody na wyjazd. Dlatego musiałem uciec i na to potrzebowałem pieniędzy. Wiedziałem, że Stone szuka zmiennego smoka i zaproponowałem mu swoje usługi.
– Jak to zrobiłeś? – spytał Martin. Nie do wiary, że ten dzieciak to wymyślił. Omega w sforze zawsze był tym najsłabszym, niemądrym, uległym osobnikiem, który miał być posłuszny, ale był też najbardziej chronionym członkiem. Kimś, o kogo się dbało. Niestety jak widać nawet jemu nie mogli zaufać.
Chłopak zaczął opowiadać:

Widział ich. To była znakomita okazja. Wiedział, co miał robić. Wziął broń i podszedł do stojącego tyłem chłopaka. Uderzył go z lewej strony w skroń i ten przewrócił się. Wtedy podszedł do blondwłosego zmiennego, który coś mówił. Nie obchodziło go, co. Chłopak ujrzał go. Mógł zasmakować w strachu, gdyż bardzo podobał mu się wyraz oczu zmiennego smoka. Christian ewidentnie patrzył na broń dopiero po chwili przeniósł wzrok na niego. Nie rozpoznał go, bo miał założoną maskę na twarzy, a swój zapach zniwelował toną wylanych na siebie perfum.
Wstawaj zanim zrobię ci dziurę w brzuchu. Twoje dzieci, by tego nie zniosły. Prawda? Jak mnie nie posłuchasz, to zostaniesz bezdzietnym wdowcem. Przejdziesz powoli do bocznej furtki. Tam ktoś na ciebie czeka.
Ogrodzenie...
Wyłączyłem tam prąd. Ochroniarz lubi się pieprzyć. Nienawidzę dotyku faceta, ale musiałem coś zrobić. Idziemy. – Wskazał pistoletem drogę. Chris szedł przed nim z wycelowaną w głowę lufą pistoletu. Tutaj nikt nie powinien ich widzieć. Drzewa tworzyły naturalną kurtynę. Kazał chłopakowi otworzyć furtkę. Samochód już czekał. Mężczyzna w nim wysiadł i go pozdrowił.
Dobra robota.
Kim jesteś? – zapytał Christian, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Mężczyzna przystawił mu chusteczkę do nosa, po czym chłopak zasnął i padł w objęcia przybyłego.
Omega patrzył jak partner ich alf jest zanoszony do samochodu. Wkrótce otrzymał swoją zapłatę i mógł wrócić do domku, by cieszyć się, że niedługo podbije świat. Wcześniej zatarł swoje ślady i przede wszystkim zapach Christiana rozsypując wokół torbę ostrego czerwonego pieprzu, tak nie lubianego przez wilki ze względu na swój aromat niszczący inne zapachy, którą zostawił wcześniej pod krzewem porzeczek.

Zakończył swoją wypowiedź z krwią tryskającą mu z nosa. Żaden z alf go nie uderzył. Zrobił to rozsierdzony Luis.
– Bydlak! – Jak mógł nie pamiętać, że ten, kto go uderzył pachniał jakąś dziwną wodą toaletową? Przecież wiatr już wcześniej nawiał jego zapach. Siostra dobrze mu radziła, by wszystko sobie przypomniał. Poza tym widział, że chłopak jest leworęczny, a on został uderzony w lewą skroń.
– Powiedz, gdzie jest mój przyjaciel?! W porównaniu do nich jeszcze mam siłę, by cię nie zabić!
– Oni wiedzą, gdzie on jest! – Charlie obrzucił go wzrokiem zimnym jak stal. – Tylko jedna osoba, była w stanie tyle zapłacić za niego.
Daniel został złapany przez Martina, gdy miał zamiar zamienić się w wilka i rozszarpać młodego omegę. Mężczyzna pociągnął go do tyłu i objął ramionami.
– Też mam ochotę zrobić mu to, co ty. Ale nie uważasz, że on by tego sam nie wymyślił? Ktoś w tym jeszcze siedzi. Ktoś z zewnątrz inaczej nie potrzebowaliby włączać w to dzieciaka – szeptał mu do ucha. – On może nawet nie znać tej osoby, ale my się dowiemy, kto to jest. Chris go widział i go rozpozna.
– Była noc.
– Co z tego? Ma swój instynkt tak jak my. Teraz musimy działać rozsądnie, by Rada nie oskarżyła nas o wszczynanie wojny ze zmiennymi. Wydamy im młodego i opowiemy wszystko. Riley nam pomoże w kontakcie z nimi. Jest kandydatem na przewodniczącego. Wysłuchają go i nas. Sądzę, że rozmowa telefoniczna wystarczy. Po tym, czym prędzej jedziemy po naszego partnera, który cierpi.
– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. – Położył ręce na jego dłoniach w ciepłym geście, ale nie przestał zabijać wzrokiem skulonego Charliego. To samo robił Luis tym samym zdobywając wielki szacunek i zgodę na pobyt tutaj, tak długo jak tylko zechce. Cenił przyjaźń, jaką Luis darzył Christiana. I teraz cenił też tego człowieka.
Jacob podszedł do nich z telefonem w ręku.
– Riley na linii.

* * *

Starał się uspokoić. Nerwy nie były dobre dla dzieci. Czuł ich ruchy w sobie. Inne niż ostatnio, jakby wiedziały, że ich tata i one są w niebezpieczeństwie. Wstał z podłogi i usiadł na skraju łóżka. Nie zamierzał kłaść się. Musiał czuwać. Nie wiedział, co Stone wymyślił i gotowość do walki nie pozwalała mu zasnąć, a także zimno w pokoju. Nie wiedział, która jest godzina i ile czasu tu siedzi. Chciał być przy swoich partnerach, w ich ramionach. Czuć jak go przytulają i dają to, o czym zawsze marzył, miłość i bezpieczeństwo. Żałował, że ostatnio bywały chwile, że był dla nich taki trudny. Sprzeciwiał im się, na uległość poza łóżkiem nie pozwalała mu jego natura i hormony. Obiecał sobie, że gdy wróci do nich będzie ich słuchał. Gdyby tak zrobił, nie było by tej kłótni pomiędzy Danielem i Martinem, on nie wyszedłby na spacer. Nawet nie wiedział, co z Luisem. Nigdy nie wybaczy sobie, kiedy okaże się, że jego przyjaciel nie żyje.
Rozejrzał się po swoim więzieniu. Tu nie było nic, czym mógłby uderzyć Stone'a. Wentylacja była tak mała, że nie zmieściłby się w niej, by uciec. Czemu w filmach zawsze to się porwanym udaje? Zgrzyt klucza w zamku spowodował, że siedział jak sparaliżowany i tylko patrzył na drzwi. Na drzwi, które uchylały się powoli i modlił się, żeby nigdy się nie otworzyły. Nie pozwoli zabić swoich dzieci!