Dla tych co czekają na rozdział Zburzonego muru mam wiadomość, że w ciągu tygodnia lub dwóch (biorę pod uwagę poprawę tekstu przez Yaoistę i przeze mnie, gdyż bety nie mamy) powinien pojawić się nowy rozdział.
---------------------
Przebywanie
z Justinem było dość przyjemnym spędzeniem czasu. Mężczyzna nie
odzywał się za wiele, ale to pozwalało Christianowi zatonąć w
świat swoich myśli. Prawdopodobieństwo ciąży było bardzo duże.
Lecz czy dwa dni wystarczyły na to? Już była możliwość
dowiedzenia się tego? W takim razie jak długo trwa ciąża
człowieka-smoka? Tak czasami siebie nazywał.
Justin
przyglądał się, jak młody zmienny gładzi swój brzuch. Słyszał,
co w domu mówiono. Sheoni ciągle powtarzała, że być może
Chris będzie miał dziecko, bo ona tak czuje. I po jego zachowaniu,
a bratowa robiła tak samo, mógł się o tym przekonać.
– Jesteś
w ciąży? – Zapytał prostując się w fotelu. Obaj siedzieli w
salonie nie będąc niepokojonymi przez Martina i Jacoba, który
przyjechał z Justinem. Mężczyźni rozmawiali w gabinecie, a ich
bliscy wybrali pełen słońca salon.
– Nie
wiem. I nie wiem jak się mogę tego dowiedzieć. Martin mówi, żeby
poczekać na Daniela.
– Sheoni
ci wszystko powie. Wybierzcie się do niej.
– Mam
taki zamiar. Sama myśl, że to ja jestem przy nadziei napawa mnie
strachem. Jestem mężczyzną. To dar mojej rasy. Mojej matki.
Byłem zrodzony z kobiety i mam ten dar, ale nie wiem jak to będzie.
– Pochylił się biorąc kubek z gorącą herbatą. Popatrzył na
płyn w środku i wciągnął pomarańczowy zapach. –
Justin... – przeniósł wzrok na towarzysza – dlaczego potrafisz
rozmawiać ze mną, a z innymi nie?
Chłopak
wzruszył ramionami i opuścił wzrok na swoje kolana.
– Nie
wiem. – Więcej nic nie powiedział.
– Jak
będziesz gotów ze mną porozmawiać, to wal śmiało. Teraz już
sam wiem, że nieraz warto się komuś zwierzyć. – Uśmiechnął
się do niego wciskając się głębiej w wygodny fotel i kładąc
nogi pod siebie.
– Wiem.
Ale nie potrafię. Zatopienie się w moim świecie jest...
bezpieczniejsze – wyszeptał Justin chowając twarz za
kubkiem.
Christian
już wiedział, że coś bardzo złego spotkało tego zmiennego
wilka. Przez to nie chciał go naciskać. Po prostu spędzą czas
razem. A kto wie może narodzi się z tego wielka przyjaźń. To mu
przypomniało o Luisie i Sonii. Dwojgu ludziach tak mu oddanych.
– Zostawiłem
w mieście przyjaciół – wyznał. – Brak mi ich, ale nie mogę
narażać sfory na niebezpieczeństwo i ich na poznanie prawdy.
– Są
ludźmi? – Zapytał Justin, a gdy towarzysz to potwierdził
kontynuował dalej: – W Camas ludzie o nas wiedzą. Nie
wszyscy, ale większość tak. To małe miasteczko, miła
społeczność.
– Ja...
boję się reakcji moich przyjaciół. Boję się, że będę dla
nich potworem. Poza tym nie chcę ich narażać na niebezpieczeństwo.
Stone jest bardzo złym zmiennym.
– Jak
bardzo chciałbyś zobaczyć swoich przyjaciół? – Zapytał Daniel
stojąc w progu. Wszystko słyszał. I obiecał sobie sprowadzić
tutaj jego bliskich. Tylko musiał pomyśleć jak to zrobić, by
nikogo nie narazić na niebezpieczeństwo.
– Może
najpierw przyjdziesz i się przywitasz. – Christian wyciągnął do
niego rękę. Przez tyle godzin zdążył się za nim stęsknić.
– A
byłeś grzeczny?
– Na
tyle na ile mi pozwalał Martin. – Puścił mu oczko, kątem oka
widząc zażenowanie Justina. Kiedy czuł się bezpiecznie i dobrze,
to Christian nie był biedną, płaczliwą osobą. Sęk w tym, że
tak się czuł w domu ludzkich przyjaciół i dopiero tutaj. W swoim
domu. Tak Arkadia stała się jego domem. Trochę obawiał się,
jak przyjmie go sfora, ale był dobrej myśli. Zamruczał, kiedy
Daniel pochylił się nad nim i pocałował go czule biorąc
jego dolną wargę w swoje i lekko ją ssąc. Chciał pogłębić
pocałunek, ale partner się odsunął. Na pożegnanie trącając
nosem jego nos.
– Jak
się czujesz? – Ukucnął przed nim. Od chwili, gdy domyślił się,
iż jego piękny Chris może być w ciąży, siedział w swoim
biurowcu jak na szpilkach. Tak bardzo chciał być przy swoich
partnerach.
– Dobrze.
– Martin
w gabinecie? – Za nim też się stęsknił. Najchętniej to
zamknąłby się z nimi w domu i im towarzyszył. Cóż, jutro on
zostaje przy Chrisie, a Martin musi jechać do swojej sfory. Za kilka
dni zamieszkają tu wszyscy razem. Całe szczęście, że planował
to od dawna. Nie wzbudzi to niczyich podejrzeń, że dwie watahy
wynoszą się z miasta, łącząc w jedną.
– Idź
do niego i przyprowadź go. Chcę jechać do Sheoni. – Widząc
uniesione brwi Daniela, dodał: – Ona wie wszystko o ciąży.
A Martin mówił, że jej lekarz może mnie zbadać. Chcę to zrobić
jeszcze dzisiaj.
– Też
tego chcę. – Ucałował go jeszcze raz i jakby skrzydła go niosły
poszedł do drugiego partnera.
Chris
uśmiechnął się do Justina, a ten nieśmiało oddał uśmiech.
*
* *
Jacob
z zainteresowaniem obserwował czułości Martina i Daniela. To jak
się całują, a później opierają czoła o siebie. Więź
partnerska wiele daje, ale tu też wyraźnie widział, że mężczyźni
po prostu są sobie oddani pod każdym względem. Nawet bez więzi
kochali by się i działali na siebie.
– Mam
nowiny i nasz nowy przyjaciel może ich wysłuchać – powiedział
Daniel odrywając się w końcu od partnera. Usiadł na brzegu
biurka. – Za trzy dni będzie przyjęcie z okazji ceremonii
parowania. Wszystko załatwiłem. Jeden ze Starszych przyjedzie
i umocni naszą więź.
– Christian
wie o tym? – Zapytał Coleman.
– Jeszcze
nie. Uznałem, że powiemy mu o tym obaj. – Wziął go za rękę. –
Oczywiście po wizycie u Sheoni.
– U
mojej partnerki? – Zaciekawiony Jacob uniósł brwi.
– Musimy
się wszystkiego dowiedzieć o jej lekarzu, zrobić badania i upewnić
się, że Chris jest w ciąży – powiedział z dumą w głosie
Daniel.
Jacob
uśmiechnął się szeroko i wstał. Wyciągnął rękę do obu alf,
a ci po kolei oddali uścisk.
– Zadzwonię
do Sheoni i powiem, że będziemy mieli gości. Bardzo się ucieszy.
Właściwie to czeka na tę wiadomość z niecierpliwością. Nie
powiem jej wszystkiego Chris sam to zrobi. Chociaż ona ma
przeczucie, że w okolicy pojawi się nowy maleńki zmienny.
*
* *
Godzinę
później Sheoni, której partner nie zdradził celu wizyty, jak
tylko zobaczyła Christiana wiedziała wszystko. Jej kocia natura
potrafiła rozpoznać, kiedy ktoś był przy nadziei. Ze wzruszenia
łzy stanęły jej w oczach. Tak mało zmiennych się teraz rodziło,
a do tego Chris był mężczyzną. Tym bardziej upewniło ją, że
natura nie pozwoli na całkowite wyginięcie paranormalnych. Znajdzie
sposób, aby dany gatunek przetrwał. Serdecznie uściskała
chłopaka.
– Już
widzę jak nasze dzieci bawią się razem. – Sfora Langstona była
nie tylko rodziną we własnym kręgu, lecz starała się żyć
z innymi w zgodzie. Wiele gatunków broniło swych terenów, nie
dopuszczało innych do siebie, ale nie oni. Dlatego bardzo się
cieszyli, że Arkadię kupili tak zacne i mądre alfy.
– Chciałbym,
żebyś mi pomogła.
– Widzę,
że jesteś przerażony. – Zgromiła wzrokiem jego partnerów. Czy
oni nie widzieli, jak Chris się boi? Powinni być dla niego podporą.
– Nie
mniej nic do nich. Nie powiedziałem im wszystkiego. Zresztą kilka
godzin temu... dopiero... – plątał się w słowach nie
wiedząc, co ma w nich wyrazić. – Czy dwa dni to nie mało, by
określić mój stan?
– Nie
stójmy w holu. Najpierw usiądźmy. Proponuję gabinet Jacoba, tam
jest cisza i spokój, wtedy porozmawiamy. – Wskazała ręką
wejście do pomieszczenia ukrytego głębiej w domu.
– Czego
nam nie powiedziałeś? – Martin położył mu rękę na plecach
prowadząc do pokoju. Daniel szedł z drugiej strony trzymając
Chrisa za rękę.
– Tego,
co już wiecie, że się boję jak cholera – odpowiedział czując
ich opiekę i miłość. Dawniej jak mama opowiadała mu o
partnerstwie i wielkiej miłości, która nigdy nie umiera i trwa
zawsze, nie wierzył w to. Nie rozumiał jak można tak od razu kogoś
pokochać. To dla niego było niewyobrażalne, sztuczne.
Przecież uczucia nie pojawiają się od tak z powietrza. Teraz
wiedział, że to się dzieje. Przychodzi łatwo jak oddychanie, a po
zatwierdzeniu wybucha z ogromną siłą godną zburzyć całe miasta.
Zresztą Christian i tak odnosił wrażenie, że pokochałby swoich
partnerów nawet bez więzi partnerstwa.
Sheoni
usiadła razem z Christianem i swym partnerem na długiej, czarnej
kanapie. Wzięła dłoń Christiana w swoją.
– Kiedy
ja zaszłam w wymarzoną ciążę, to był ogromny strach, ale i
radość. Długo nie mogłam począć dziecka. Tobie się to udało
bardzo szybko ze względu na twój inny cykl powtarzający się
tylko raz do roku. Kobieta, nawet zmienna ma szansę, jako
człowiek, co miesiąc na poczęcie. Ty nie. Dlatego twój organizm
przyjął natychmiastowo nasienie partnerów. Ciesz się. Jutro twoi
partnerzy zabiorą cię do mojego lekarza. Ma gabinet w miasteczku.
Zadzwonię do niego i was umówię. On ci wszystko powie. Uwierz, nie
takie rzeczy robił.
– To
zmienny? – Zapytał Daniel.
– Tak.
Zmienny tygrysa.
– Wolny
czy ma partnera? – Tym razem zapytał Martin, a jego wilk zawarczał
z zazdrości.
– Wolny
i bardzo samotny, ale to lekarz i macie mu pozwolić go dotknąć i
zbadać – wtrącił Jacob. – Nie zrobi nic waszemu
partnerowi i nie odbierze go wam. Chris na całe kilometry pachnie
waszym zapachem. Wszyscy tutaj wiedzą, że nie jest już wolny.
– Zazdrośnicy.
– Zmienny smok puścił im oczko, a jego kochankowie odchrząknęli
udając, że interesują ich meble w gabinecie pochodzące z końca
dziewiętnastego wieku. W ogóle antyki były tutaj wszędzie. Nawet
duży zegar nad kanapą został niedawno odrestaurowany.
– Sheoni,
ale ty jesteś kobietą. Jak ja mam urodzić? – Spytał się Chris
zmiennej pantery.
– Cesarskie
cięcie – odpowiedziała w dwóch słowach.
– Co?!
- Pisnął.
– Nie
bój się. Przecież każdy zmienny ma w większym czy mniejszym
stopniu wykształcony dar samoleczenia. Z tego, co wiem, ty masz
bardzo silny dar. Twoje ciało po jednym dniu będzie bez skazy.
Chris
skinął głową trochę uspokojony. Potrzebował tej krótkiej
rozmowy, ale i tak teraz wstydził się, że przyciągnął tu
partnerów. Mógł po prostu zadzwonić do kobiety. Powiedział im to
jak już byli w swoim domu. A oni się roześmieli i przytulili go.
Uwielbiał jak są całą trójką razem i się tulą. Czuł się
wtedy taki bezpieczny. I miał wielką nadzieję, że oni też są
przy nim bezpieczni.
*
* *
Następnego
ranka Martin zgłosił Tomasowi, że się spóźni i obaj z Danielem
zabrali Christiana do lekarza w miasteczku. Nie chcieli za bardzo go
jeszcze pokazywać publicznie, nigdy nie wiadomo kto go może
zobaczyć i donieść Stoneowi. Dopóki nie mieli oficjalnej
ceremonii tym bardziej woleli go trzymać z dala od innych. Po
powrocie do domu zamierzali mu powiedzieć o małej uroczystości.
Christian
z zaciekawieniem rozglądał się po uliczkach miasteczka i
rejestrował kolejne budynki. Sklep, biuro tłumaczeń, bar, fryzjer,
kolejny sklep, ale tym razem z ubraniami. Wszystko obok siebie
lub po dwóch stronach ulic. Były też budynki mieszkalne oraz
szkoła. A w oddali na końcu miasta ratusz, i gdzieś tam za
nim majaczyła kościelna wieża. Od czasu do czasu minął ich jakiś
samochód, a po chodnikach chodzili ludzie za pewne o tak
wczesnej porze śpieszący się do pracy. Co się dziwić, była
dopiero siódma rano i pewnie spora liczba mieszkańców jeszcze
spała. On sam chętnie po wylegiwałby się w łóżku, najlepiej ze
swoimi partnerami, którzy tej nocy odmówili mu seksu. Niech sobie
nie wyobrażają, że przez całą ciążę tak będzie. Nie jest
przecież chory!
Daniel
zaparkował przed budynkiem z dużą tabliczką na drzwiach
informującą o tym, że to jest przychodnia i w jakich godzinach
jest czynna. Odwrócił się do Christiana, który siedział na
tylnym siedzeniu z Martinem.
– Gotowy?
– Nie
wiem. Tak szybko się wszystko dzieje. Mam wrażenie, że chwilę
temu uciekałem, a teraz mam nie tylko partnerów, ale i mogę mieć
dziecko.
– Nie
jesteś sam. Jesteśmy z tobą. – Martin pocałował go w czoło. –
Idziemy. Pan doktor na ciebie czeka. I mam nadzieję, że jest stary
i pomarszczony.
*
* *
Luis
przekręcił się w łóżku i przeciągnął. Otworzył oczy i
wystraszył się siedzącej przed nim postaci.
– Zabiję
cię za straszenie mnie.
– No
wreszcie się obudziłeś. Za godzinę masz być na uczelni, a chcę
pogadać – powiedziała siedząca na łóżku po turecku
Sonia.
– Co
ty tu robisz? – Podciągnął się do góry, a że siostra
siedziała na kołdrze, ta została w miejscu i odsłoniła jego
nagie ciało.
– O,
brat. Musisz pogratulować naturze za obdarzenie cię tak hojnie. –
Wyszczerzyła się.
– O
czym ty... – Spojrzał na nią, a potem podążył za jej wzrokiem.
Cholera. Jak dobrze, że nie miał wzwodu. Złapał za przykrycie i
pociągnął na siebie. – Złaź!
– Nie
wiedziałam, że sypiasz nago. – Wyciągnęła spod siebie kołdrę.
– Zamknij
się i spadaj! – Krzyknął zawstydzony. – No, co się gapisz?
– Nadal
nie wiem jak możesz nosić te włosiska na klacie i brzuchu. Wszyscy
faceci powinni się depilować.
– A
wszystkie kobiety powinny być łyse – odwarknął. – Czego
chcesz?
– Nikt
nas nie śledzi.
– Co?
– Wstałam,
wyjrzałam przez okno i nikogo nie ma. Wczoraj był jakiś facet, a
dziś nikt się koło domu nie kręci. Boję się, że znaleźli
Christiana. – W jej oczach pojawiły się łzy.
– Na
pewno nie. To mądry chłopak. – Drżącą ręką przesunął po
swych bardzo krótko obciętych, czarnych włosach. Grube brwi Luisa
zmarszczyły się. – Nie dałby się złapać. Znasz go. –
Próbował pocieszać siostrę.
– Mam
nadzieję, że jest bezpieczny.
– Na
pewno jest. Wie, że ojciec go szuka i ten Stone. Czytałem o tym
biznesmenie. Strasznie nieciekawy typ. Dlatego Chris uciekł. Bał
się o nas. Sądził, że z dala od nas ochroni ciebie i mnie. Założę
się, że jak będzie bezpieczny, to nas zawiadomi.
– Zastanawiam
się, co on teraz robi. Czy ma, co jeść? Nie miał dużo pieniędzy
i pewnie już mu się one skończyły.
– Teraz
pewnie dobrze się gdzieś bawi lub smacznie śpi – odparł.
– I
pewnie śmieje się, że musimy iść do szkoły. – Roześmiała
się ocierając niesforną łzę. – A swoją drogą jak na uczelni?
Pytają o niego?
– Ta.
Nawet widzieli, że jest poszukiwany. Moja promotorka pytała czy coś
wiem, więc powiedziałem, że nic. Bo nic nie wiem. –
Wzruszył ramionami. – A teraz spadaj, muszę wstać.
– Wstawaj
i tak cię widziałam. – Mimo słów zeszła z łóżka i udała
się prosto do wyjścia z pokoju. Zanim jednak zamknęła za
sobą drzwi obejrzała się za siebie i rzekła: – Tęsknię za
nim.
– Ja
też. – Bardzo tęsknił. I bardzo się martwił. Pocieszał
siostrę, a kto pocieszy jego? – Gdzie jesteś Chris?
*
* *
Pan
doktor, wbrew przewidywaniom Martina, nie był wcale stary i
pomarszczony. Był to wysoki mężczyzna mierzący jakieś metr
dziewięćdziesiąt pięć, zdecydowanie był wyższy od nich. Jego
szerokie, męskie ramiona okrywał biały fartuch, a czarne włosy
postawione do góry wyglądały bardzo seksownie, zdaniem
Christiana. Co z tego, że miał partnerów? Miał oczy, a patrzenie
na wspaniałego mężczyznę jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Zwłaszcza, że nie czuł do niego pociągu fizycznego. Po
prostu patrzył na niego jak na ładny eksponat. Sheoni coś
wspomniała, że zmienny jest samotny. Chris miał nadzieję, że
kiedyś pan doktor spotka kogoś, kto go uszczęśliwi ze
wzajemnością.
– Jestem
Craig Raiford. – Lekarz wyciągnął do nich dłoń, a czarnymi
oczami obrysował całą trójkę. – Sheoni, umówiła nas tak
wcześnie, gdyż teraz będziemy mieć spokój.
Daniel
oddał uścisk i przedstawił się. Miał nadzieję, że ten facet
nie będzie dotykał jego Christiana tam gdzie nie trzeba.
Chociaż zdawał sobie sprawę, że przecież musi go dotknąć,
raczej mężczyzna nie prowadzi bez dotykowej praktyki.
– Mam
nadzieję, że zajmiesz się naszym partnerem... stosownie –
powiedział Martin. Ten facet był niebezpieczny. Był wolny i miał
dotykać Christiana. Zaborczość jego wilka chciała walczyć o to,
co jego. Nikt, kto nie jest związany nie ma prawa obmacywać jego
partnerów. Nawet lekarz. Bał się swojej reakcji i dlatego
powiedział: – Ja lepiej zostanę w poczekalni.
– Boi
się pan, że zemdleje na widok igły? – Zapytał lekarz ukazując
swoje białe zęby.
– On
się boi, że jak dotkniesz Christiana, to rozszarpie ci gardło –
poinformował Alston.
– Przepraszam,
jakiej igły? – Zapytał Christian mając w tej chwili gdzieś
zaborczość swoich kochanków. Bał się igieł. Miał do nich
awersję. Chciał wrócić do domu i tam się schować przed złym
doktorem, co go chciał kłuć. Odzywał się w nim kilkuletni
chłopiec.
– Zaręczam,
że nie będę robił nic, co sprawi, że pan Coleman będzie miał
ochotę...
– Nasza
więź dopiero się zawiązała i lepiej, żeby Martin został na
zewnątrz, jak masz, chociaż jednym palcem tknąć Christiana. –
Niby już mieli się uspokoić. Zatwierdzili Chrisa, ale czasem na
swej drodze spotykało się takich zmiennych, że istoty w nich
szalały z zaborczości. I wiedział, że Martin taką spotkał. Po
ceremonii zaślubin wszystko się uspokoi.
– Dobrze.
A was zapraszam do środka. – Lekarz również przeszedł na „ty”,
skoro ten brunet tak zrobił.
– Jakiej
igły? – Martin jeszcze usłyszał pytanie zmiennego smoka zanim
zamknęły się za nimi drzwi. Usiadł na dwuosobowej kanapie i wziął
do ręki, ze stojącego obok okrągłego stolika, kolorową
gazetę. Nie wiedział ile potrwa badanie, to sobie poczyta o...
Spojrzał na artykuł, o zdrowym odżywianiu.
*
* *
Leżał
na kozetce ze strachem w oczach obserwując, jak lekarz zbliża się
do niego z przeklętą igłą. Złapał za rękę stojącego obok
Daniela i zacisnął powieki. Widząc to Craig pokręcił z
rozbawieniem głową.
– Nie
ma Laury, pielęgniarki, ale myślę, że mam na tyle zwinne i
delikatne palce, że nic cię nie zaboli. – Craig pochylił się i
wbił igłę w uprzednio zdezynfekowane miejsce. – Potrzebuję
trochę krwi do badania. O, gotowe.
Christian
otworzył oczy i poluźnił uścisk na ręku Daniela, co ten przyjął
z ulgą.
– Już?
– zapytał blady jak śmierć chłopak.
– Tak,
a czego się spodziewałeś? – Lekarz podpisał i zabezpieczył
próbkę krwi. – Jutro będziemy mieć stu procentową
pewność, ale i tak już dziś się wszystkiego dowiemy. Zdejmij
koszulkę zbadam cię i zrobię usg – mówił Raiford biorąc w
ręce stetoskop.
– Czy
nie dziwi cię, że mężczyzna jest w ciąży? – Spytał Chris
pozwalając się zbadać.
– Dużo
wiem o diamentowych smokach i ogólnie o smokach. Mężczyzna
zrodzony z kobiety otrzymuje po niej dar. Tak piszą na wielu
stronach zmiennych. A teraz cisza. To znaczy oddychać możesz. –
Zaśmiał się, kiedy zmienny smok wstrzymał oddech. Starał się
nie za bardzo dotykać dłonią Christiana, gdyż widział twardy
wzrok Daniela. Może byłoby lepiej jakby ten zmienny też wyszedł.
Cenił sobie swoje życie.
Daniel
patrzył na badanie i starał się utrzymać swojego wilka w spokoju.
Postanowił, że już jutro sprowadzi tu kogoś ze Starszyzny i
odbędą ceremonię. Nie ma sensu czekać skoro on i Martin
zatwierdzili Chrisa. On miał ich znaki na ramieniu i oni chcieli
mieć jego. Zamyślił się o tym, co jutro planuje i dopiero,
kiedy Chris ponownie chwycił go za dłoń mógł ujrzeć, jak Craig
smaruje brzuch jego partnera żelem, a potem uruchamia USG.
– To
zobaczymy czy już coś widać.
– A
widać? Po dwóch dniach? – Zmienny smok uniósł z niedowierzaniem
brwi.
– Widzę,
że niewiele wiesz o swej rasie. Tak, będzie widać. Dziecko będzie
szybko rosło i się rozwijało. Musi. Ciąża zmiennych nie trwa tak
jak ludzka nawet, kiedy są w ludzkiej postaci.
– To
ile moja będzie trwać? – Zapytał przełykając ślinę. –
Oczywiście jak jestem w ciąży. – Próbował spojrzeć na
monitor, ale nic tam nie widział.
– Za
trzy miesiące będziesz trzymał maleństwo na rękach –
odpowiedział lekarz patrząc na mały punkcik na ekranie.
Pod
Danielem ugięły się nogi. U wilczych zmiennych ciąża trwa pięć
miesięcy. Tu trzy i za trzy miesiące będzie ojcem. Czy to znaczy
już nim jest?
– Mogę
wam...
– Zaraz.
Cokolwiek chcesz nam powiedzieć Martin musi przy tym być. –
Daniel przerwał lekarzowi. Podszedł do drzwi i uchylił je wołając
drugiego alfę.
– Już?
– Martin wszedł do gabinetu. Ujrzał pół nagiego Chrisa i
lekarza, który coś mu robił przy brzuchu. Zawarczał, a wtedy
ramiona Daniela objęły go od tyłu.
– On
go tylko bada. Pamiętaj, kochanie. – Pocałował go w szyję. Dla
niego urocza była ta zaborczość. Ktoś, kto chciał Chrisa
odrzucić, teraz szaleje, by nie dopuścić obcego na swój teren.
– Wiem,
ale mój wilk jest silny.
– Podejdźcie
tu panowie. – Lekarz nic sobie nie robił z tego jak zachowuje się
Martin. Gdyby miał tak uroczego partnera sam, by go chciał schować
przed światem. – Zobaczcie. – Wskazał na monitor. – Ta mała
kuleczka to wasze... – Craig zmarszczył brwi. Przesunął głowicę,
którą jeździł po brzuchu.
– Co
się stało? – Zaniepokojony Chris napiął się.
– Leż
spokojnie. To nic złego. – Uśmiechnął się, a jego oczy
błyszczały, kiedy spojrzał na trójkę mężczyzn. – Gratuluję
trojaczków panowie.