28 stycznia 2014

Jedwabny szal - Rozdział 7

Dziękuję za komentarze. :)

Dla tych co czekają na rozdział Zburzonego muru mam wiadomość, że w ciągu tygodnia lub dwóch (biorę pod uwagę poprawę tekstu przez Yaoistę i przeze mnie, gdyż bety nie mamy) powinien pojawić się nowy rozdział. 

---------------------

Przebywanie z Justinem było dość przyjemnym spędzeniem czasu. Mężczyzna nie odzywał się za wiele, ale to pozwalało Christianowi zatonąć w świat swoich myśli. Prawdopodobieństwo ciąży było bardzo duże. Lecz czy dwa dni wystarczyły na to? Już była możliwość dowiedzenia się tego? W takim razie jak długo trwa ciąża człowieka-smoka? Tak czasami siebie nazywał.
Justin przyglądał się, jak młody zmienny gładzi swój brzuch. Słyszał, co w domu mówiono. She­oni ciągle powtarzała, że być może Chris będzie miał dziecko, bo ona tak czuje. I po jego zachowa­niu, a bratowa robiła tak samo, mógł się o tym przekonać.
– Jesteś w ciąży? – Zapytał prostując się w fotelu. Obaj siedzieli w salonie nie będąc niepokojo­nymi przez Martina i Jacoba, który przyjechał z Justinem. Mężczyźni rozmawiali w gabinecie, a ich bliscy wybrali pełen słońca salon.
– Nie wiem. I nie wiem jak się mogę tego dowiedzieć. Martin mówi, żeby poczekać na Daniela.
– Sheoni ci wszystko powie. Wybierzcie się do niej.
– Mam taki zamiar. Sama myśl, że to ja jestem przy nadziei napawa mnie strachem. Jestem męż­czyzną. To dar mojej rasy. Mojej matki. Byłem zrodzony z kobiety i mam ten dar, ale nie wiem jak to będzie. – Pochylił się biorąc kubek z gorącą herbatą. Popatrzył na płyn w środku i wciągnął po­marańczowy zapach. – Justin... – przeniósł wzrok na towarzysza – dlaczego potrafisz rozmawiać ze mną, a z innymi nie?
Chłopak wzruszył ramionami i opuścił wzrok na swoje kolana.
– Nie wiem. – Więcej nic nie powiedział.
– Jak będziesz gotów ze mną porozmawiać, to wal śmiało. Teraz już sam wiem, że nieraz warto się komuś zwierzyć. – Uśmiechnął się do niego wciskając się głębiej w wygodny fotel i kładąc nogi pod siebie.
– Wiem. Ale nie potrafię. Zatopienie się w moim świecie jest... bezpieczniejsze – wyszeptał Ju­stin chowając twarz za kubkiem.
Christian już wiedział, że coś bardzo złego spotkało tego zmiennego wilka. Przez to nie chciał go naciskać. Po prostu spędzą czas razem. A kto wie może narodzi się z tego wielka przyjaźń. To mu przypomniało o Luisie i Sonii. Dwojgu ludziach tak mu oddanych.
– Zostawiłem w mieście przyjaciół – wyznał. – Brak mi ich, ale nie mogę narażać sfory na nie­bezpieczeństwo i ich na poznanie prawdy.
– Są ludźmi? – Zapytał Justin, a gdy towarzysz to potwierdził kontynuował dalej: – W Camas lu­dzie o nas wiedzą. Nie wszyscy, ale większość tak. To małe miasteczko, miła społeczność.
– Ja... boję się reakcji moich przyjaciół. Boję się, że będę dla nich potworem. Poza tym nie chcę ich narażać na niebezpieczeństwo. Stone jest bardzo złym zmiennym.
– Jak bardzo chciałbyś zobaczyć swoich przyjaciół? – Zapytał Daniel stojąc w progu. Wszystko słyszał. I obiecał sobie sprowadzić tutaj jego bliskich. Tylko musiał pomyśleć jak to zrobić, by ni­kogo nie narazić na niebezpieczeństwo.
– Może najpierw przyjdziesz i się przywitasz. – Christian wyciągnął do niego rękę. Przez tyle godzin zdążył się za nim stęsknić.
– A byłeś grzeczny?
– Na tyle na ile mi pozwalał Martin. – Puścił mu oczko, kątem oka widząc zażenowanie Justina. Kiedy czuł się bezpiecznie i dobrze, to Christian nie był biedną, płaczliwą osobą. Sęk w tym, że tak się czuł w domu ludzkich przyjaciół i dopiero tutaj. W swoim domu. Tak Arkadia stała się jego do­mem. Trochę obawiał się, jak przyjmie go sfora, ale był dobrej myśli. Zamruczał, kiedy Daniel po­chylił się nad nim i pocałował go czule biorąc jego dolną wargę w swoje i lekko ją ssąc. Chciał po­głębić pocałunek, ale partner się odsunął. Na pożegnanie trącając nosem jego nos.
– Jak się czujesz? – Ukucnął przed nim. Od chwili, gdy domyślił się, iż jego piękny Chris może być w ciąży, siedział w swoim biurowcu jak na szpilkach. Tak bardzo chciał być przy swoich partne­rach.
– Dobrze.
– Martin w gabinecie? – Za nim też się stęsknił. Najchętniej to zamknąłby się z nimi w domu i im towarzyszył. Cóż, jutro on zostaje przy Chrisie, a Martin musi jechać do swojej sfory. Za kilka dni zamieszkają tu wszyscy razem. Całe szczęście, że planował to od dawna. Nie wzbudzi to niczy­ich podejrzeń, że dwie watahy wynoszą się z miasta, łącząc w jedną.
– Idź do niego i przyprowadź go. Chcę jechać do Sheoni. – Widząc uniesione brwi Daniela, do­dał: – Ona wie wszystko o ciąży. A Martin mówił, że jej lekarz może mnie zbadać. Chcę to zrobić jeszcze dzisiaj.
– Też tego chcę. – Ucałował go jeszcze raz i jakby skrzydła go niosły poszedł do drugiego part­nera.
Chris uśmiechnął się do Justina, a ten nieśmiało oddał uśmiech.

* * *

Jacob z zainteresowaniem obserwował czułości Martina i Daniela. To jak się całują, a później opierają czoła o siebie. Więź partnerska wiele daje, ale tu też wyraźnie widział, że mężczyźni po prostu są sobie oddani pod każdym względem. Nawet bez więzi kochali by się i działali na siebie.
– Mam nowiny i nasz nowy przyjaciel może ich wysłuchać – powiedział Daniel odrywając się w końcu od partnera. Usiadł na brzegu biurka. – Za trzy dni będzie przyjęcie z okazji ceremonii paro­wania. Wszystko załatwiłem. Jeden ze Starszych przyjedzie i umocni naszą więź.
– Christian wie o tym? – Zapytał Coleman.
– Jeszcze nie. Uznałem, że powiemy mu o tym obaj. – Wziął go za rękę. – Oczywiście po wizy­cie u Sheoni.
– U mojej partnerki? – Zaciekawiony Jacob uniósł brwi.
– Musimy się wszystkiego dowiedzieć o jej lekarzu, zrobić badania i upewnić się, że Chris jest w ciąży – powiedział z dumą w głosie Daniel.
Jacob uśmiechnął się szeroko i wstał. Wyciągnął rękę do obu alf, a ci po kolei oddali uścisk.
– Zadzwonię do Sheoni i powiem, że będziemy mieli gości. Bardzo się ucieszy. Właściwie to czeka na tę wiadomość z niecierpliwością. Nie powiem jej wszystkiego Chris sam to zrobi. Cho­ciaż ona ma przeczucie, że w okolicy pojawi się nowy maleńki zmienny.

* * *

Godzinę później Sheoni, której partner nie zdradził celu wizyty, jak tylko zobaczyła Christiana wiedziała wszystko. Jej kocia natura potrafiła rozpoznać, kiedy ktoś był przy nadziei. Ze wzruszenia łzy stanęły jej w oczach. Tak mało zmiennych się teraz rodziło, a do tego Chris był mężczyzną. Tym bardziej upewniło ją, że natura nie pozwoli na całkowite wyginięcie paranormalnych. Znajdzie sposób, aby dany gatunek przetrwał. Serdecznie uściskała chłopaka.
– Już widzę jak nasze dzieci bawią się razem. – Sfora Langstona była nie tylko rodziną we wła­snym kręgu, lecz starała się żyć z innymi w zgodzie. Wiele gatunków broniło swych terenów, nie dopuszczało innych do siebie, ale nie oni. Dlatego bardzo się cieszyli, że Arkadię kupili tak za­cne i mądre alfy.
– Chciałbym, żebyś mi pomogła.
– Widzę, że jesteś przerażony. – Zgromiła wzrokiem jego partnerów. Czy oni nie widzieli, jak Chris się boi? Powinni być dla niego podporą.
– Nie mniej nic do nich. Nie powiedziałem im wszystkiego. Zresztą kilka godzin temu... dopie­ro... – plątał się w słowach nie wiedząc, co ma w nich wyrazić. – Czy dwa dni to nie mało, by określić mój stan?
– Nie stójmy w holu. Najpierw usiądźmy. Proponuję gabinet Jacoba, tam jest cisza i spokój, wtedy porozmawiamy. – Wskazała ręką wejście do pomieszczenia ukrytego głębiej w domu.
– Czego nam nie powiedziałeś? – Martin położył mu rękę na plecach prowadząc do pokoju. Da­niel szedł z drugiej strony trzymając Chrisa za rękę.
– Tego, co już wiecie, że się boję jak cholera – odpowiedział czując ich opiekę i miłość. Dawniej jak mama opowiadała mu o partnerstwie i wielkiej miłości, która nigdy nie umiera i trwa zawsze, nie wierzył w to. Nie rozumiał jak można tak od razu kogoś pokochać. To dla niego było niewy­obrażalne, sztuczne. Przecież uczucia nie pojawiają się od tak z powietrza. Teraz wiedział, że to się dzieje. Przychodzi łatwo jak oddychanie, a po zatwierdzeniu wybucha z ogromną siłą godną zburzyć całe miasta. Zresztą Christian i tak odnosił wrażenie, że pokochałby swoich partnerów nawet bez więzi partnerstwa.
Sheoni usiadła razem z Christianem i swym partnerem na długiej, czarnej kanapie. Wzięła dłoń Christiana w swoją.
– Kiedy ja zaszłam w wymarzoną ciążę, to był ogromny strach, ale i radość. Długo nie mogłam począć dziecka. Tobie się to udało bardzo szybko ze względu na twój inny cykl powtarzający się tyl­ko raz do roku. Kobieta, nawet zmienna ma szansę, jako człowiek, co miesiąc na poczęcie. Ty nie. Dlatego twój organizm przyjął natychmiastowo nasienie partnerów. Ciesz się. Jutro twoi partnerzy zabiorą cię do mojego lekarza. Ma gabinet w miasteczku. Zadzwonię do niego i was umówię. On ci wszystko powie. Uwierz, nie takie rzeczy robił.
– To zmienny? – Zapytał Daniel.
– Tak. Zmienny tygrysa.
– Wolny czy ma partnera? – Tym razem zapytał Martin, a jego wilk zawarczał z zazdrości.
– Wolny i bardzo samotny, ale to lekarz i macie mu pozwolić go dotknąć i zbadać – wtrącił Ja­cob. – Nie zrobi nic waszemu partnerowi i nie odbierze go wam. Chris na całe kilometry pachnie waszym zapachem. Wszyscy tutaj wiedzą, że nie jest już wolny.
– Zazdrośnicy. – Zmienny smok puścił im oczko, a jego kochankowie odchrząknęli udając, że interesują ich meble w gabinecie pochodzące z końca dziewiętnastego wieku. W ogóle antyki były tutaj wszędzie. Nawet duży zegar nad kanapą został niedawno odrestaurowany.
– Sheoni, ale ty jesteś kobietą. Jak ja mam urodzić? – Spytał się Chris zmiennej pantery.
– Cesarskie cięcie – odpowiedziała w dwóch słowach.
– Co?! - Pisnął.
– Nie bój się. Przecież każdy zmienny ma w większym czy mniejszym stopniu wykształcony dar samoleczenia. Z tego, co wiem, ty masz bardzo silny dar. Twoje ciało po jednym dniu będzie bez skazy.
Chris skinął głową trochę uspokojony. Potrzebował tej krótkiej rozmowy, ale i tak teraz wstydził się, że przyciągnął tu partnerów. Mógł po prostu zadzwonić do kobiety. Powiedział im to jak już byli w swoim domu. A oni się roześmieli i przytulili go. Uwielbiał jak są całą trójką razem i się tulą. Czuł się wtedy taki bezpieczny. I miał wielką nadzieję, że oni też są przy nim bezpieczni.

* * *

Następnego ranka Martin zgłosił Tomasowi, że się spóźni i obaj z Danielem zabrali Christiana do lekarza w miasteczku. Nie chcieli za bardzo go jeszcze pokazywać publicznie, nigdy nie wiado­mo kto go może zobaczyć i donieść Stoneowi. Dopóki nie mieli oficjalnej ceremonii tym bardziej woleli go trzymać z dala od innych. Po powrocie do domu zamierzali mu powiedzieć o małej uro­czystości.
Christian z zaciekawieniem rozglądał się po uliczkach miasteczka i rejestrował kolejne budynki. Sklep, biuro tłumaczeń, bar, fryzjer, kolejny sklep, ale tym razem z ubraniami. Wszystko obok sie­bie lub po dwóch stronach ulic. Były też budynki mieszkalne oraz szkoła. A w oddali na końcu mia­sta ratusz, i gdzieś tam za nim majaczyła kościelna wieża. Od czasu do czasu minął ich jakiś samo­chód, a po chodnikach chodzili ludzie za pewne o tak wczesnej porze śpieszący się do pracy. Co się dziwić, była dopiero siódma rano i pewnie spora liczba mieszkańców jeszcze spała. On sam chętnie po wylegiwałby się w łóżku, najlepiej ze swoimi partnerami, którzy tej nocy odmówili mu seksu. Niech sobie nie wyobrażają, że przez całą ciążę tak będzie. Nie jest przecież chory!
Daniel zaparkował przed budynkiem z dużą tabliczką na drzwiach informującą o tym, że to jest przychodnia i w jakich godzinach jest czynna. Odwrócił się do Christiana, który siedział na tylnym siedzeniu z Martinem.
– Gotowy?
– Nie wiem. Tak szybko się wszystko dzieje. Mam wrażenie, że chwilę temu uciekałem, a teraz mam nie tylko partnerów, ale i mogę mieć dziecko.
– Nie jesteś sam. Jesteśmy z tobą. – Martin pocałował go w czoło. – Idziemy. Pan doktor na ciebie czeka. I mam nadzieję, że jest stary i pomarszczony.

* * *

Luis przekręcił się w łóżku i przeciągnął. Otworzył oczy i wystraszył się siedzącej przed nim postaci.
– Zabiję cię za straszenie mnie.
– No wreszcie się obudziłeś. Za godzinę masz być na uczelni, a chcę pogadać – powiedziała sie­dząca na łóżku po turecku Sonia.
– Co ty tu robisz? – Podciągnął się do góry, a że siostra siedziała na kołdrze, ta została w miej­scu i odsłoniła jego nagie ciało.
– O, brat. Musisz pogratulować naturze za obdarzenie cię tak hojnie. – Wyszczerzyła się.
– O czym ty... – Spojrzał na nią, a potem podążył za jej wzrokiem. Cholera. Jak dobrze, że nie miał wzwodu. Złapał za przykrycie i pociągnął na siebie. – Złaź!
– Nie wiedziałam, że sypiasz nago. – Wyciągnęła spod siebie kołdrę.
– Zamknij się i spadaj! – Krzyknął zawstydzony. – No, co się gapisz?
– Nadal nie wiem jak możesz nosić te włosiska na klacie i brzuchu. Wszyscy faceci powinni się depilować.
– A wszystkie kobiety powinny być łyse – odwarknął. – Czego chcesz?
– Nikt nas nie śledzi.
– Co?
– Wstałam, wyjrzałam przez okno i nikogo nie ma. Wczoraj był jakiś facet, a dziś nikt się koło domu nie kręci. Boję się, że znaleźli Christiana. – W jej oczach pojawiły się łzy.
– Na pewno nie. To mądry chłopak. – Drżącą ręką przesunął po swych bardzo krótko obciętych, czarnych włosach. Grube brwi Luisa zmarszczyły się. – Nie dałby się złapać. Znasz go. – Próbował pocieszać siostrę.
– Mam nadzieję, że jest bezpieczny.
– Na pewno jest. Wie, że ojciec go szuka i ten Stone. Czytałem o tym biznesmenie. Strasznie nieciekawy typ. Dlatego Chris uciekł. Bał się o nas. Sądził, że z dala od nas ochroni ciebie i mnie. Założę się, że jak będzie bezpieczny, to nas zawiadomi.
– Zastanawiam się, co on teraz robi. Czy ma, co jeść? Nie miał dużo pieniędzy i pewnie już mu się one skończyły.
– Teraz pewnie dobrze się gdzieś bawi lub smacznie śpi – odparł.
– I pewnie śmieje się, że musimy iść do szkoły. – Roześmiała się ocierając niesforną łzę. – A swoją drogą jak na uczelni? Pytają o niego?
– Ta. Nawet widzieli, że jest poszukiwany. Moja promotorka pytała czy coś wiem, więc po­wiedziałem, że nic. Bo nic nie wiem. – Wzruszył ramionami. – A teraz spadaj, muszę wstać.
– Wstawaj i tak cię widziałam. – Mimo słów zeszła z łóżka i udała się prosto do wyjścia z poko­ju. Zanim jednak zamknęła za sobą drzwi obejrzała się za siebie i rzekła: – Tęsknię za nim.
– Ja też. – Bardzo tęsknił. I bardzo się martwił. Pocieszał siostrę, a kto pocieszy jego? – Gdzie jesteś Chris?

* * *

Pan doktor, wbrew przewidywaniom Martina, nie był wcale stary i pomarszczony. Był to wysoki mężczyzna mierzący jakieś metr dziewięćdziesiąt pięć, zdecydowanie był wyższy od nich. Jego szerokie, męskie ramiona okrywał biały fartuch, a czarne włosy postawione do góry wyglądały bar­dzo seksownie, zdaniem Christiana. Co z tego, że miał partnerów? Miał oczy, a patrzenie na wspa­niałego mężczyznę jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Zwłaszcza, że nie czuł do niego pociągu fi­zycznego. Po prostu patrzył na niego jak na ładny eksponat. Sheoni coś wspomniała, że zmienny jest samotny. Chris miał nadzieję, że kiedyś pan doktor spotka kogoś, kto go uszczęśliwi ze wzajem­nością.
– Jestem Craig Raiford. – Lekarz wyciągnął do nich dłoń, a czarnymi oczami obrysował całą trójkę. – Sheoni, umówiła nas tak wcześnie, gdyż teraz będziemy mieć spokój.
Daniel oddał uścisk i przedstawił się. Miał nadzieję, że ten facet nie będzie dotykał jego Chri­stiana tam gdzie nie trzeba. Chociaż zdawał sobie sprawę, że przecież musi go dotknąć, raczej męż­czyzna nie prowadzi bez dotykowej praktyki.
– Mam nadzieję, że zajmiesz się naszym partnerem... stosownie – powiedział Martin. Ten facet był niebezpieczny. Był wolny i miał dotykać Christiana. Zaborczość jego wilka chciała walczyć o to, co jego. Nikt, kto nie jest związany nie ma prawa obmacywać jego partnerów. Nawet lekarz. Bał się swojej reakcji i dlatego powiedział: – Ja lepiej zostanę w poczekalni.
– Boi się pan, że zemdleje na widok igły? – Zapytał lekarz ukazując swoje białe zęby.
– On się boi, że jak dotkniesz Christiana, to rozszarpie ci gardło – poinformował Alston.
– Przepraszam, jakiej igły? – Zapytał Christian mając w tej chwili gdzieś zaborczość swoich ko­chanków. Bał się igieł. Miał do nich awersję. Chciał wrócić do domu i tam się schować przed złym doktorem, co go chciał kłuć. Odzywał się w nim kilkuletni chłopiec.
– Zaręczam, że nie będę robił nic, co sprawi, że pan Coleman będzie miał ochotę...
– Nasza więź dopiero się zawiązała i lepiej, żeby Martin został na zewnątrz, jak masz, chociaż jednym palcem tknąć Christiana. – Niby już mieli się uspokoić. Zatwierdzili Chrisa, ale czasem na swej drodze spotykało się takich zmiennych, że istoty w nich szalały z zaborczości. I wiedział, że Martin taką spotkał. Po ceremonii zaślubin wszystko się uspokoi.
– Dobrze. A was zapraszam do środka. – Lekarz również przeszedł na „ty”, skoro ten brunet tak zrobił.
– Jakiej igły? – Martin jeszcze usłyszał pytanie zmiennego smoka zanim zamknęły się za nimi drzwi. Usiadł na dwuosobowej kanapie i wziął do ręki, ze stojącego obok okrągłego stolika, koloro­wą gazetę. Nie wiedział ile potrwa badanie, to sobie poczyta o... Spojrzał na artykuł, o zdrowym od­żywianiu.

* * *

Leżał na kozetce ze strachem w oczach obserwując, jak lekarz zbliża się do niego z przeklętą igłą. Złapał za rękę stojącego obok Daniela i zacisnął powieki. Widząc to Craig pokręcił z rozba­wieniem głową.
– Nie ma Laury, pielęgniarki, ale myślę, że mam na tyle zwinne i delikatne palce, że nic cię nie zaboli. – Craig pochylił się i wbił igłę w uprzednio zdezynfekowane miejsce. – Potrzebuję trochę krwi do badania. O, gotowe.
Christian otworzył oczy i poluźnił uścisk na ręku Daniela, co ten przyjął z ulgą.
– Już? – zapytał blady jak śmierć chłopak.
– Tak, a czego się spodziewałeś? – Lekarz podpisał i zabezpieczył próbkę krwi. – Jutro będzie­my mieć stu procentową pewność, ale i tak już dziś się wszystkiego dowiemy. Zdejmij koszulkę zbadam cię i zrobię usg – mówił Raiford biorąc w ręce stetoskop.
– Czy nie dziwi cię, że mężczyzna jest w ciąży? – Spytał Chris pozwalając się zbadać.
– Dużo wiem o diamentowych smokach i ogólnie o smokach. Mężczyzna zrodzony z kobiety otrzymuje po niej dar. Tak piszą na wielu stronach zmiennych. A teraz cisza. To znaczy oddychać możesz. – Zaśmiał się, kiedy zmienny smok wstrzymał oddech. Starał się nie za bardzo dotykać dłonią Christiana, gdyż widział twardy wzrok Daniela. Może byłoby lepiej jakby ten zmienny też wyszedł. Cenił sobie swoje życie.
Daniel patrzył na badanie i starał się utrzymać swojego wilka w spokoju. Postanowił, że już ju­tro sprowadzi tu kogoś ze Starszyzny i odbędą ceremonię. Nie ma sensu czekać skoro on i Martin zatwierdzili Chrisa. On miał ich znaki na ramieniu i oni chcieli mieć jego. Zamyślił się o tym, co ju­tro planuje i dopiero, kiedy Chris ponownie chwycił go za dłoń mógł ujrzeć, jak Craig smaruje brzuch jego partnera żelem, a potem uruchamia USG.
– To zobaczymy czy już coś widać.
– A widać? Po dwóch dniach? – Zmienny smok uniósł z niedowierzaniem brwi.
– Widzę, że niewiele wiesz o swej rasie. Tak, będzie widać. Dziecko będzie szybko rosło i się rozwijało. Musi. Ciąża zmiennych nie trwa tak jak ludzka nawet, kiedy są w ludzkiej postaci.
– To ile moja będzie trwać? – Zapytał przełykając ślinę. – Oczywiście jak jestem w ciąży. – Pró­bował spojrzeć na monitor, ale nic tam nie widział.
– Za trzy miesiące będziesz trzymał maleństwo na rękach – odpowiedział lekarz patrząc na mały punkcik na ekranie.
Pod Danielem ugięły się nogi. U wilczych zmiennych ciąża trwa pięć miesięcy. Tu trzy i za trzy miesiące będzie ojcem. Czy to znaczy już nim jest?
– Mogę wam...
– Zaraz. Cokolwiek chcesz nam powiedzieć Martin musi przy tym być. – Daniel przerwał lekarzowi. Podszedł do drzwi i uchylił je wołając drugiego alfę.
– Już? – Martin wszedł do gabinetu. Ujrzał pół nagiego Chrisa i lekarza, który coś mu robił przy brzuchu. Zawarczał, a wtedy ramiona Daniela objęły go od tyłu.
– On go tylko bada. Pamiętaj, kochanie. – Pocałował go w szyję. Dla niego urocza była ta za­borczość. Ktoś, kto chciał Chrisa odrzucić, teraz szaleje, by nie dopuścić obcego na swój teren.
– Wiem, ale mój wilk jest silny.
– Podejdźcie tu panowie. – Lekarz nic sobie nie robił z tego jak zachowuje się Martin. Gdyby miał tak uroczego partnera sam, by go chciał schować przed światem. – Zobaczcie. – Wskazał na monitor. – Ta mała kuleczka to wasze... – Craig zmarszczył brwi. Przesunął głowicę, którą jeździł po brzuchu.
– Co się stało? – Zaniepokojony Chris napiął się.
– Leż spokojnie. To nic złego. – Uśmiechnął się, a jego oczy błyszczały, kiedy spojrzał na trójkę mężczyzn. – Gratuluję trojaczków panowie.

21 stycznia 2014

Jedwabny szal - Rozdział 6

Kolejny rozdział na rozgrzanie Was w te zimne dni.

Dziękuję Floo za poprawienie go. :*

Dziękuję Wam za komentarze. :*


-----------------------------------------


Zamknął po cichu drzwi starając się nie zbudzić śpiących mężczyzn. Obudził się pierwszy i po­stanowił przyrządzić dla ich trójki jakiś posiłek. Nie był mistrzem kuchni, ale potrafił zrobić kakao, a do niego idealne będą rogaliki z dżemem. Kilka godzin wcześniej zdążył zauważyć, że w kuchni są rogaliki i kakao. Co najwyżej gdyby nie było mleka zrobi zwykłą herbatę. W oczy rzuciły mu się stojące na blacie dwa kubki zimnej herbaty. Westchnął i wylał ją do zlewu, naczynia odstawiając obok niego. Poszedł do lodówki i otworzył ją. Każda z półek była zajęta warzywami, wyrobami mięsnymi, owocami. Kiedy to wszystko tutaj przyniesiono? Jego partnerzy musieli zadbać o to dużo wcześniej. Wziął karton mleka i otworzył go, a z szafki wyjął garnek. Po raz pierwszy od dawna czuł się lekko, jakby unosił się w chmurach, bez dręczących go problemów. Postanowił na kilka chwil zapomnieć o wszystkim co go złego spotkało. Dać sobie trochę oddechu i zobaczyć co znaczy być szczęśliwym. Nadal nie wierzył, że nie uciekł tylko został i zaakceptował swoich partnerów. Nie jednego partnera, tylko dwóch. Dwóch gorących zmiennych. I już samo to było niesamowite, a co dopiero świadomość, że spędzi z nimi życie. Jego smok tego pragnął, tak samo jak chciał wpierw uciec, by ich chronić. Pomimo bólu, że nie będzie z nimi ucieczka była rozsądnym wyjściem, lecz byłby to błąd. Dlatego miał nadzieję, że dobrze postąpił. Chęć ich ochrony jest silna, ale nie chciał opuszczać Daniela i Martina. Jego serce, umysł, ciało lgnęło do nich. Tym bardziej teraz, kiedy Martin go zatwierdził, a Daniel zapewne zrobi to niedługo.
– Jak dobrze widzieć twoją promieniejącą szczęściem twarz. Musisz rozmyślać o czymś przy­jemnym.
Christian podskoczył omal nie wylewając mleka, które niósł w garnku w stronę kuchenki gazo­wej. Spojrzał na Daniela i jego ciało pobudziło się. Chciał podejść do tego mężczyzny, paść do jego stóp i wylizać go całego. Daniel był w samej obcisłej bieliźnie doskonale opinającą jego krocze. Z zarostem na twarzy, rozwichrzonymi włosami, odbiciem na lewym policzku pochodzącym od po­duszki i zaspanymi oczami był jak chodzący na dwóch nogach seks. Po raz pierwszy widział go w takim stanie, nie liczył tych upojnych chwil wcześniej. Za każdym innym razem zmienny wilk był nienagannie ubrany z doskonale ułożo­nymi włosami. Wyglądał elegancko i dojrzale. Natomiast teraz wyglądał jak seksowny, niegrzeczny chłopiec, jakim zazwyczaj był Martin. Do tego ten dziki błysk w oku tylko to eksponował.
Odchrząknął wyrywając się z tych rozmyślań i kontynuował przygotowywanie mleka do goto­wania.
– Dlaczego sądzisz, że o czymś myślałem? – Zapalił palnik i postawił na nim garnek.
– Ponieważ stałeś w bezruchu uśmiechając się szeroko. – Wolnymi krokami zaczął podchodzić do młodego partnera. – Mogę wnioskować, że to były miłe myśli.
– Owszem były. – Westchnął, kiedy ręce Daniela go objęły od tyłu. – Lubicie kakao?
– Bardzo – odpowiedział Martin. Miał nadzieję, że Daniel szybko sprowadzi Chrisa do ich łóż­ka, a ci urządzili sobie pogawędkę. Zbliżył się do nich wyciskając najpierw długi pocałunek na ustach Daniela, a potem pochylił się i wpił w wargi drugiego partnera. Cieszył się, że postąpił mą­drze i jest już związany tą uroczą istotą. – Ale najbardziej mam ochotę ciebie posmakować. – Prze­sunął nosem po jego policzku, a ręką ścisnął krocze Christiana. Żałował, że ten ubrał spodnie. Za­mruczał czując, że ten jest podniecony. – Danny, on wciąż jest niezaspokojony. – Spojrzał na dru­giego partnera stojącego za plecami Chrisa.
– Więź działa. Coś mi się zdaje, że nie będzie zaspokojony jeszcze długo.
– Nie tylko więź. – Chris oparł się o plecy Daniela całkiem zapominając o mleku. – To te dni. Wiecie.
– Teraz masz nas, a my we dwóch damy radę spełnić twoje największe i najbardziej perwersyjne pragnienia – szeptał Daniel całując go po nagim ramieniu. Chciał go mieć. Wejść w niego, dojść i zatwierdzić. Sięgnął do rozporka chłopaka.
– Ale... Ale... – Odrzucił głowę na ramię mężczyzny za nim. Ręce obu partnerów dotykały go, a ciała tak blisko niego ogrzewały i rozpalały. Chciał ich. Chciał Daniela w sobie. – Mleko.
Martin upadając na kolana przekręcił kurek od kuchenki.
– Najpierw chcę twojego mleczka. – Odczuwał przemożną ochotę, aby zająć się nim. Tak samo jak Daniel. I chciał, wi­dzieć jak Daniel go pieprzy. Opuścił jego spodnie i wziął w rękę członek Christiana, podczas gdy drugi z partnerów pieścił jądra chłopaka.
– Muszę wam... – Złapał się ramion Martina lekko pochylając. Nie wiedział kiedy Daniel uwolnił swój członek i wsunął go teraz pomiędzy jego pośladki. – Wiecie, że ja mogę... – Bał się, że źle zareagują, gdyby zaszedł w ciążę. Zdawał sobie sprawę, że bez zabezpieczenia to może się stać.
– Zajść w ciążę? Wiemy. – Daniel położył dłoń na brzuchu zmiennego smoka. – Może nawet już jesteś.
– A jak nie, to może zaraz to się stanie. – Martin spojrzał na niego z dołu z błyskiem w oku. Po­siadanie potomstwa często było jego marzeniem. Bycie gejem nie mogło mu pomóc tego zrealizo­wać. Teraz miał szansę mieć rodzinę. Pochylił się do jego penisa i polizał czubek.
– Nie będzie wam... Przeszkadzało, że... O tak mi rób. – Cały czas patrzył jak jego spragniona pieszczot męskość znika w ustach Martina. Do tego pieszczoty na pośladkach i pomiędzy nimi sprawiały, że miał ochotę wyć z rozkoszy. Obejrzał się na Daniela. – Wejdź we mnie.
– Nie chcesz trafić z nami do wygodnego łóżka? – Wsunął w niego na próbę dwa palce. Po tym co działo się w nocy te bez problemu weszły i zadowolony wyjął je.
– Ja nie dotrę do łóżka. Trawi mnie pożar i chcę byście go ugasili – rozkazał. Jego oddech przy­śpieszył. Martin nie szczędził mu pieszczot, ale i nie wiele dawał. A on chciał mocniejszego ssania i lizania. Zmienny wilk bawił się nim.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – powiedział rozpalonym głosem Alston. Przystawił wilgotną główkę do ciasnego ciała Christiana.
Chłopak czując jak Daniel wsuwa się w niego, jeszcze mocniej przytrzymał się Martina bardziej nadstawiając Danielowi. O tak tego chciał. Chciał, żeby go wypełnić. Miał nadzieję, że gdy wszystko się unormuje nie będzie się robił chętny za każdym razem jak oni będą w pobliżu. Przecież nie mo­gli się kochać na oczach innych zmiennych, czy też ludzi. Ale teraz dobrze mu było zarówno od przodu, jak i od tyłu. Tu pchnięcie, tam ssanie i mógł się rozpływać w oszałamiającej ekstazie. Od­dawał im się obu z fascynacją. Jęczał i wił się pomiędzy nimi biorąc wszystko to co mu dawali. Ani razu nie zawstydził się, tego, że pożera go ogień. Przecież to byli jego partnerzy. Kochali go i wie­dział, że nie wyśmialiby go za to, że jest taki chętny.
Martin jedną dłonią głaskał udo Christiana, drugą Daniela, dając znak, że cieszy się z tego co się dzieje i jest z nimi oboma. Kochał ich. Naprawdę ich kochał. Pragnął dać im w łóżku i w życiu wszystko co najlepsze. Czując jak penis Christiana drga w jego ustach. Pozwolił mu się w nie pie­przyć takim tempem jaki nadawały biodra Daniela.
Daniel posapywał przy uchu Christiana obejmując go ciasno i wbijając się w niego. To pragnie­nie rozrywało go i potrzebował już ulgi. Przyśpieszył wyciągając rękę i kładąc ją na głowie Marti­na.
– Ssij go. Zaraz dojdę. – Czyste pragnienie targało nim. Potrzebował dojść i oznaczyć swego partnera. Na samą myśl kły same się wysunęły. Zaczął podskubywać skórę w łączeniu ramienia z szyją. Tuż przy ugryzieniu Martina, które się zagoiło, ale zostawiło maleńki zaczerwieniony ślad li­tery V. Małe znamię, które na zawsze oznaczyło Christiana i żałował, że smoki nie gryzą. Też by chciał nosić coś takiego od Chrisa. Ale wymyśli inny sposób, by on i Martin mogli chodzić dumnie z oznakami na ciele. Sapnął, kiedy poczuł, jak mięśnie Christiana się na nim zaciskają. Wbił kły w jego ciało.
Naprężył się, gdy przez każdy nerw przepłynęła znajoma lawina ognia i ból oznaczenia. Orgazm targnął nim potężną erupcją, a Martin spijał go ze smakiem mrucząc coś przy tym z zadowoleniem. Nogi mu dygotały i gdyby nie podpórka z klęczącego mężczyzny oraz trzymającej go silnie ręki Daniela, po którym czuł w sobie nasienie, upadłby ze zmęczenia.
Dwaj zmienni dochodzili do siebie po przeżyciu tak wielkiej, odbierającej zmysły przyjemności, a trzeci wylizał członek do czysta i uniósł się powoli. Od razu sięgnął ust Christiana dając mu po­smakować siebie. Nadal był twardy jak skała.
Daniel otworzył oczy patrząc na Martina. Jego zmysły szalały, ale chciał zająć się Martinem w potrzebie. Pocałował w kark Christiana i wysunął się z niego. Ujrzał jak jego nasienie wypływa ze szparki młodego zmiennego. Dołączył do ich pocałunku. Ich trzy języki lizały się po­woli poza ustami obdarowując kochanków swym smakiem i nektarem Christiana. Wspólny pocału­nek przedłużał się i Daniel sięgnął do bielizny Martina łapiąc w rękę jego penisa. Poruszył po nim dłonią rozprowadzając preejakulat, który wydzielał się w ogromnych ilościach. Na chwilę za­ssał się na języku Christiana, by zaraz to samo zrobić z drugim partnerem. W trójkącie jest tak, że czasami jedna osoba zostaje na uboczu, a on nie chciał na to pozwolić. Z Martinem żył od dawna i chociaż Chris był teraz nowy, smakowity i bardzo chętny na seks, to Daniel nie zapomniał o drugim zmiennym. Ssał jego język jakby obiecując mu wielką rozkosz. Gdy upewnił się, że Chris jest już w stanie ustać na własnych nogach puścił go i uklęknął przez Martinem. Wyjął w bielizny jego penisa i jądra, by zaraz popieścić je językiem. Wziął je w usta, tak jak kochanek lubił.
Chris patrzył na to wszystko i podobał mu się ten widok, a szczególnie rozanielenie na twarzy Martina. Zapragnął widzieć jak się obaj ze sobą kochają. I pewnego dnia to się stanie. Zdążył już zauważyć, że Martin uwielbiał klękać przed partnerem. Zapewne jako alfa nie mógł sobie pozwolić, by inni ujrzeli go w takiej pozycji, lecz gdy byli sami, jego uległość w stosunku do Daniela zaczęła fascynować Christiana. I Daniel też nie miał z tym problemu. Z radością pochłaniał twardy członek kochanka i poruszał głową, a dłonią ugniatał jego jądra. Nie trwało długo, gdy Martin zajęczał, chwycił Daniela za włosy i skończył w jego ustach podrygując biodrami.
– Gdybym przed chwilą nie doszedł, właśnie zrobiłbym to patrząc na was – wyszeptał Russo.
Daniel przytulił głowę do brzucha Martina i uśmiechnął się do Chrisa.
– Dojdziesz tak jeszcze nie raz. Teraz mamy życie przed sobą i zaręczam, że w łóżku nie będzie­my się nudzić. – Zamruczał, kiedy dłoń Martina głaskała go po głowie.
– To co prysznic, a potem kolacja i... – Martin nie dokończył, gdyż Chris zamknął mu usta poca­łunkiem. O tak, na pewno nie będą się nudzić.


* * *

– Ty tępa dziwko! Dałaś się tak podejść?! – Stone pałał furią. Miał ochotę rozszarpać samicę. – Teraz nikt nie śledzi Brightów. Mogli go wywieźć i go nie znajdę!
– Ale jego tam nie ma, szefie. – Uleczyła się już trochę z ran zadanych przed nieznanego zmien­nego. Chociaż miała wrażenie, że już gdzieś czuła ten zapach. Ten drugi jej przynajmniej nie uderzył. Zostawił ją tylko w śmierdzącym zaułku z kapturem na głowie, by nic nie widziała. Jakby mogła widzieć kiedy wokół panowała tylko ciemność. Dobrze, że miała przy sobie telefon, to zadzwoniła do szefa, a ten wysłał kilku taurenów, by ją sprowadzili do biurowca.
– Może teraz jest! Zastąpi cię Winter. Ty się ulecz, a potem zastanowię się co z tobą zrobić.
– Szefie, daj mi szansę. – Upadła przez nim na kolana. Nie mógł jej wyrzucić. Chciała być przy nim, pomagać mu. – Ja się dowiem co to za zmienni mnie porwali. Dowiem się wszystkiego i po­dam ci ich na tacy. Zobaczysz.
Stone tylko popatrzył na błagającą samicę. Nie miała dla niego znaczenia. Chętnie oddał by jej głowę za jeden dzień z diamentowym smokiem. Odnajdzie go. Nie dość, że stracił pieniądze kupu­jąc go, to jeszcze musi angażować wszystkie siły, żeby odnaleźć uciekiniera. Ta wielka szansa nie przejdzie mu koło nosa.
– Powiedzieli ci, dlaczego cię porwali? – zapytał taurenkę zajmując miejsce za biurkiem.
– Powiedzieli, że nie podoba im się to co robisz. Boją się, że przypadkiem ludzie się o nas do­wiedzą.
– Nie jestem, aż tak głupi. – Pochylił się i nacisnął przycisk interkomu. – Mel, niech Robin tu przyjdzie i zabierze Star do jej pokoju. I pilnuje. – Popatrzył srogo na kobietę. – Ma nie wyjść z po­koju dopóki nie powiem inaczej.
Star opuściła głowę na dół. Będzie mieć czas na wyleczenie się i przypomnienie sobie skąd zna ten zapach zmiennego. Gdy była tam, nie zwróciła na to uwagi zajęta unikaniem ciosów, lecz teraz...
– Rób co mówię, a zostaniesz tutaj.
– Tak, szefie. – Pokiwała głową ulegle.
Po chwili w gabinecie pojawił się Robin. Wysoki, barczysty, typ kulturysty, tauren złapał ją za przedramię i pociągnął w górę, by stanęła na własnych nogach.
– Ostrożnie, Robin. Nie chcemy, aby nasza kochana Star była bardziej posiniaczona niż jest. Jeszcze nam się przyda. Jest dobrym żołnierzem. Na razie pilnuj jej, jak oka w głowie. Ma siedzieć w swoim pokoju. Czasami wpadnę sprawdzić jak ma się nasza pani.
– Tak jest, panie Stone.
Gabriel Stone patrzył jak Robin wyprowadza kobietę. Ona mu pomoże odnaleźć chłopaka. Już miał plan co do niej. Tylko niech pozbędzie się tych fioletowych plam z ciała. Nie miała wielkiego daru leczenia i trochę jej to zajmie. Akurat tyle ile on potrzebował czasu na rozpoczęcie planu B. Planu, który pojawił się, gdy wspomniała o wilkach. Miał przeczucie, że któraś z grup coś wie, o młodym smoku. Wytłumaczenie, że porwali ją, by on nie szalał tak z szukaniem młodego samca jest nędzne. Dzięki niej dowie się co to za sfora. Choćby miała uwieść każdego zmiennego wilka w okolicy i dowiedzieć się prawdy. Na ustach wykwitł mu szyderczy uśmiech. Spojrzał na jedną ze ścian gdzie wisiało potężne lustro. Widział siebie siedzącego za biurkiem. Był przystojny w ludz­kiej postaci. Ta pokrywa ukrywała serce pełne zła i nienawiści. I bardzo dobrze mu z tym było. Poza tym jego urok uwodziciela mylił wielu, dzięki czemu mógł działać i zdobyć chłopców do swych domów. Kobiety też. Ale Christiana chciał dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie. Tak jak dawniej chciał jego matkę, która mu uciekła. Suka zaszła w ciążę z człowiekiem, który dla niego pracował. Głupia smoczyca zakochała się. A od dał jej tak wiele! A ona zamiast przed nim, rozłożyła nogi przez niepozornym blondynkiem. Gdy dowiedziała się o ciąży postanowiła uciec i udało jej się to, bo jej kochaś stanął w jej obronie. Już dawno on wącha kwiatki od spodu. Co za wspaniałomyśl­ność oddać życie dla ukochanej i dziecka. Stone szukał jej, ale przerwał poszukiwania, kiedy zgłosił się do niego Russo. Mężczyzna ją przypadkiem spotkał. A dzięki temu Stone już miał plan i czekał od dwudzie­stu lat na potomka swojej niewolnicy. I nie będzie czekał na niego, aż ten sam mu się odda, tak jak ro­bił z jego matką. Weźmie go sobie choćby siłą. Na samą myśl jego penis stwardniał jak kamień. I myśl, jak młody Chris klęczy przed nim tylko go bardziej nakręciła. Niestety, na razie musiał się za­dowolić jednym z chłopaków, którzy dla niego pracowali. Zadzwonił do jed­nego z opiekunów, by przyprowadzono mu kogoś do obsłużenia go.

* * *

Minęły dwa dni odkąd Daniel z Martinem oznaczyli Christiana. Dzisiejszy dzień zmienny smok spędzał wyłącznie z Colemanem, gdyż Daniel musiał zająć się sforą i sprowadzić tutaj jej część za kilka dni. Jutro zrobią na odwrót. Wczoraj Daniel kupił mu trochę ubrań, co spotkało się z niechęcią u Christiana, gdyż sam chciał pojechać do miasteczka i coś sobie wybrać. Ale obaj partnerzy się nie zgodzili. Przecież nie chciał wrócić do dużego miasta. To było tylko ciche, spokojne miasteczko. Miał nadzieję, że Camas będzie schronieniem jakie­go szukał.
– Chciałbym się zobaczyć z Justinem – powiedział do Martina. Razem siedzieli na ganku w bu­janych fotelach.
– Jesteś pewny, że to już koniec tego twojego szaleństwa? – zapytał Martin patrząc na niego i mrużąc oczy przez słońcem. Daniel dopiero dzisiaj mógł wyjechać, gdyż zaspokojenie szalejącego libido u Chrisa mogło by wykończyć jednego partnera.
– Tak. Zakończył się nawet wcześniej. Zazwyczaj trwało niecałe dwa tygodnie, więc zostałby tydzień, a w tym ten jeden dzień był najgorszy.
– Ten w którym musiałeś unikać mężczyzn, bo traciłeś przy nich zmysły?
– Dokładnie. – Roześmiał się i przeniósł na kolana Martina. Ten objął go i przytulił. Nauczył się, że Chris potrzebuje dużo czułości.
– Cieszę się z tego, że mój głupi ludzki umysł uległ i pozwolił działać wilkowi we mnie. Nie siedzielibyśmy tak tutaj.
– Czułem jak mnie odtrącasz. Już przy pierwszym spotkaniu, byłeś taki inny. Zimny. – Popatrzył na jego twarz. Wiatr poruszał rozpuszczonymi włosami Martina. – Przez ostatnie dni z wami, je­stem w stanie uwierzyć, że mam szansę na bycie szczęśliwym.
– Omal nam tego nie zabrałem – powiedział z poczuciem winy starszy zmienny. – Nie wiem jak mogłem myśleć, że mogę cię odrzucić. Przecież nie było możliwości, bym był z Danielem, a z tobą nie. Nie chciałem go stracić... – Martin zaczął się tłumaczyć, ale przerwał widząc smutek na twarzy młodego partnera. – Kochanie, co się stało?
– Zaakceptowałeś mnie tylko ze względu na Daniela? – Chciał zejść z jego kolan.
– Nie – odpowiedział szybko powstrzymując go przed ucieczką i kładąc dłoń na smutnym licu Christiana. – Zrobiłem to, bo chciałem być z tobą, kochanie. Nigdy nie myśl, że jest inaczej – mó­wił patrząc mu poważnie w oczy. – Chcę być z tobą. Wytłumaczyłem ci dlaczego się broniłem. Mój wilk chce swego partnera i człowiek już też. – Pocałował go czule. – Czuję się spełniony. Daniel miał rację czekając na ciebie. On zawsze wiedział, że będąc tylko w dwóch nie jesteśmy kompletni. Teraz staliśmy się całością.
Christian odetchnął z ulgą. Wierzył mu. Teraz będąc sparowanym z nimi czuł ich. Nie mogli się porozumiewać w myślach, jak to nie raz pisano w różnych opowieściach, jakie czytał, ale czuł ich emocje. Jakby nabył empatię, a w niej zakodowało się jego dwóch gorących partnerów.
– To jak, mogę się spotkać z Justinem?
– Nie jestem twoją mamą, byś mnie prosił o pozwolenie. Jak czujesz, że nie rzucisz się na nie­go...
– Mam ciebie. Rano ci się podobało. – Zamruczał w jego szyję.
– Bardzo podobało, ale teraz masz myśleć o czymś innym. Powiedziałeś, że to minęło.
– Bo nie czuję się tak jak zawsze. Mogę siedzieć spokojnie i nic. Wczoraj tylko na mnie spojrze­liście...
– A już rozkładałeś nogi – wyszeptał do jego ucha.
– Szzzz. Nie mów tak, bo znów to zrobię. – Odkrył, że podniecają go takie słowa. Podnieca go jego partner i nie jest to zasługa płodnych dni. – A naprawdę chciałbym porozmawiać z Justinem. On ma jakąś tajemnicę, jest taki smutny. Chcę mu pomóc. Rozmawiał ze mną.
– Zauważyłem, że przeważnie milczy. Jak chcesz to się z nim spotkaj, ale na naszym terenie. Nie wyjdziesz stąd dopóki nie będziemy pewni, że jesteś tutaj całkowicie bezpieczny.
– Nie obawiasz się, że przerzucę swoje uczucia na Justina? – Podniósł się z jego kolan. Musiał zadzwonić do tego zmiennego. Jak odjeżdżali, Sheoni dała mu ich numer telefonu.
– Teraz jesteś już nasz. Każdy zmienny czuje, żeś zajęty i nie zbliży się do ciebie w sferach in­nych niż przyjaźń.
– To dobrze. Niedługo inni też będą wiedzieć, że należycie do mnie.
– To znaczy?
– Mało czytałeś o diamentowych smokach. – Pochylił się nad Martinem. – W ogóle o smokach. Ale nie z ludzkich książek. Tylko naszych. Poczytaj to zobaczysz. Wiem, że Daniel martwił się, że nie będziecie mieć mojego znaku. Poczytaj, a się dowiesz. – Polizał go po policzku i zostawił go sa­mego.
Zaintrygowany Martin wyjął telefon i zadzwonił do Daniela. Ten odebrał natychmiast.
– Wszystko w porządku?
– To, że dzwonię nie oznacza, że coś się stało, mój partnerze – powiedział Martin. – Nadal nie ma tu internetu. Sprawdź na naszych stronach o znakowaniu partnerów przez smoki.
– Na tych naszych stronach?
– Ta.
Internet będący zbiorowiskiem wielu miliardów informacji, był też dobrym komunikatorem wśród zmiennych. Na specjalnych serwerach i stronach umieszczali swoje własne informacje, książki i nie tylko. Znając hasło miało się do tego dostęp. Zdarzało się, że ludzie odnajdywali i te strony to wtedy myśleli, że jest to po prostu wymyślona przez kogoś fikcja, gry i opowieści fantasy. Ludzie mieli uciechę, a zmienni podręczniki.
– To poczekaj.
Martin wstał i oparł się pośladkami o barierkę. Słyszał w głośniku stukanie po klawiaturze, jakieś pikanie od czasu do czasu.
– Długo jeszcze?
– Jak zawsze niecierpliwy. Opowiedz co tam u naszego partnera.
– Poszedł zadzwonić po Justina Langstona. Uznałem, że jest bezpiecznie i nie mam namyśli Sto­nea.
– Nasz mały smok już nie ma chcicy?
– Ma, ale nie tak wielką. Tylko taką jak my. Działa na swojego partnera, a nie na każdego samca w pobliżu – odpowiedział Martin.
– Szybko mu przeszło. Podobno to miało jeszcze z tydzień trwać. – Po drugiej stronie nastała ci­sza i Martin, aż spojrzał na telefon, by zobaczyć czy nie przerwało połączenia.
– Daniel, jesteś tam?
– Jestem, jestem. Tylko właśnie coś mi przyszło do głowy. Mówisz, że pragnienie minęło.
– No tak.
– Ono mija naturalnie po dwóch tygodniach, czy jak tam lub gdy następuje poczęcie potomka. Ciało zmiennego smoka albo zwyczajnie kończy swój naturalny cykl, albo, gdy już nie musi wołać o kontakt fizyczny, kiedy nastąpi to czego pragnęło. Czyli zapłodnienia.
– To znaczy, że Chris...
– Martin, najprawdopodobniej będziemy mieli dziecko. I dowiemy się o tym już niedługo. Ciało Chrisa nam to pokaże. Poza badaniami.
– Jak? – zapytał Coleman.
– Pamiętasz jak reagowała Kristina będąc ze swoim młodym pod sercem?
Martin już widział w wyobraźni zmienną wilka jak biegnie do toalety, by wymiotować. Do tego była tak słaba. I nerwowa. I płakała co pięć minut, by zaraz się śmiać lub wpadać w histerię.
– To nie czeka naszego Christiana – wydukał Martin przerażony obrazami jakie mu mózg poka­zał.
– Boisz się o siebie co? Nie martw się jak nasz partner spodziewa się dziecka objawy ukażą się dopiero za kilka dni. Masz czas... Obaj mamy, by psychicznie przygotować się na jego zmiany na­strojów.
– A jak to u męskich potomków smoków jest jeszcze gorsze?
– To i tak będziemy go kochać. I będziemy musieli znaleźć lekarza – odparł Daniel.
– Poproszę Sheoni o adres jej lekarza. Sądzę, że facetowi nie odbije, gdy ujrzy mężczyznę w ciąży.
Daniel zaczął się śmiać na tę wzmiankę, a później opowiedział, jak zostaną oni oznaczeni. To stanie się po oficjalnej ceremonii. Na ich ramionach wypali się znak małego smoka. Będzie miało taki kolor pod jaki należy ich partner. Podejrzewał, że będzie biały. Lecz proces wypalania będzie bardzo bolesny. Martin jako że już robił sobie tatuaże sądził, że to będzie coś takiego, ale po tym jak opisywał to Daniel zmienił zdanie. Ale dla Chrisa wszystko zniesie. Nawet wicie się z bólu.

* * *

Christian stojąc przed drzwiami słyszał całą rozmowę i położył ręce na brzuchu. Czyżby był w ciąży? Jest taka nadzieja? A jak jest, to co miałby dalej robić? Na szczęście wiedział, że jego partne­rzy chcą potomstwa i mu pomogą. Tylko co on miał robić? Jak to będzie? I jak przebiegnie poród? Przecież dziecko musi się jakoś z niego wydostać! A on był mężczyzną, nie miał pochwy!Wystra­szony przełkną ślinę i wyszedł do Martina. Ten akurat rozłączał się z ich partnerem.
– Czy ja mogę być w ciąży? – zapytał.
Martin usłyszawszy to wstał i podszedł do niego.
– Podsłuchiwałeś. – Widząc jak bardzo przerażony jest Christian przytulił go. – Możliwe, że je­steś. Tego dowiemy się za kilka dni. A jak jesteś, to nie bój się. Poradzimy sobie. Jesteśmy przecież we trójkę. – Pocałował go w czubek głowy z radością.
Christian odetchnął, chociaż strach pozostał. Miał tak wiele pytań. Cóż, poczeka z nimi, aż nie będą we trójkę lub nie porozmawia z Sheoni. Była kobietą w ciąży to coś na ten temat wie. Zresztą nie miał co się przejmować na zapas. Jeszcze nic nie było pewne. Chociaż jak tak o tym myślał to jego smok potwierdzał przypuszczenia swych partnerów. Dziecko. On będzie miał dziecko. Moc­niej wtulił się w Martina z nadzieją, że ma kogoś i nie jest sam.